UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 2.33 (3 Votes)

Spis treści

    Zaglądając do spisu treści Filozofii przypadku, możemy odnieść wrażenie, że temat jej jest wyraźnie określony, a jest nim po prostu teoria dzieła literackiego na tle teorii kultury. I tak na pozór jest. Dopiero wgłębienie się w ten potężny objętościowo esej ujawnia w nim ambicje sięgające — jak zawsze u Lema — ujęcia w system Całości Bytu. Literatura jest bowiem przypadkiem szczególnym ludzkiej twórczości uwikłanej, biorąc szerzej, w procesy komunikacji społecznej, ta ostatnia jest krwiobiegiem kultury, kultura znów i jej procesy wzrostu — dadzą się porównać do zjawisk zachodzących na terenie biologii i genetyki, a nawet więcej: można powiedzieć, że jest ona nad nimi nadbudowana jako system pomocniczy, przyspieszający ewolucyjne przemiany, biologia i genetyka zaś odsyłają nas do ogólnych prawidłowości rządzących światem fizycznym i jego z kolei rozwojem. Ruchowi myśli od szczegółu do ujęć generalizujących towarzyszy szczególna strategia argumentacji: autor Filozofii przypadku, pisząc o zjawiskach językowych czy literackich, odsyła bez przerwy do materiału przykładów i modeli branych ze świata fizyki czy biologii, niejako mimochodem dowodząc, że światy te rządzą się analogicznymi regułami. Nie ma tedy u Lema zjawisk doskonale izolowanych — wszystkie podlegają podobnym prawidłom, tworząc system wzajemnych odniesień i uzależnień. „Ogólną teorię wszystkiego” można więc zacząć w dowolnym punkcie uniwersum — czy będzie to poetyka dramatów Kleista czy przewód pokarmowy rozwielitki — punktem dojścia pozostanie zawsze Całość Bytu.

    Tę podróż ku Całości odbywać możemy jednakże pod znakiem dwu najzupełniej odmiennych koncepcji wszechświata. Według pierwszej jest on systemem doskonale uporządkowanym (nawet jeśli tego porządku nie potrafimy do końca rozpoznać), podległym wyraźnie określonym prawidłom, od których nie ma odwołania. Dość znać te prawidła, stan wyjściowy i siły działające w obrębie dowolnego fragmentu rzeczywistości, aby przewidzieć jego dalsze stany. Według drugiej, konkurencyjnej koncepcji wszechświat jest całością nieokreśloną, tzn. nie poddającą się w pełni poznaniu, a na dodatek nie do końca przewidywalną, prawa w nim rządzące mają bowiem charakter nie absolutny, lecz statystyczny, tzn. sprawdzają się nie zawsze — i właśnie odchylenia od prawidłowości sprawiają, że obserwujemy w świecie wieczny ruch i ewolucyjne przemiany. Ta ewolucja nie jest jednak — jak w świecie nr 1 — owocem jakiegoś rozpoznawalnego planu, tylko spiętrzenia zjawisk losowych: mutacji, genetycznych dryfów itd. Nie wystarczy teraz powiedzieć, że jest Lem stronnikiem tej drugiej koncepcji świata. Interesować nas powinno, dlaczego jej wykład poczyna od literatury.

    Literatura jest dość dziwną dziedziną — posadowioną na granicy pomiędzy wieloma różnymi dziedzinami ludzkiej działalności, na granicy też między różnymi językami i systemami symboli; zdaniem samego Lema, „należy do takich sfer ludzkiego działania, które są równocześnie marginalne — i nieogarnione, ponieważ teoria jej jest uwikłana w biologię z psychologią (autora i czytelnika), w ich socjologię, w teorię organizacji, informacji, estetykę, teorię poznania, antropologię kulturową — i tak dalej”. Jednocześnie zdawać się może, iż w opisie literatury losowość ma bardzo ograniczone zastosowanie. I nie dziwota: o każdym elemencie utworu decyduje przecie na pozór autor i jego wola rozumnego ładu, ba, dzieło literackie jest domeną swoistej nadorganizacji — języka i przedstawionego świata — nad porządkiem swoistym dla tych dziedzin nadbudowują się przecież „porządki naddane” — przez poetykę, mitologię, ideologiczną czy moralną tendencję, którą wyrażać chce pisarz, itd. Wszystkie funkcjonujące przed Lemem wersje teorii dzieła literackiego próbowały zatem ukazać je jako twór podległy regułom, określony i opisywalny w maksymalnej ilości przekrojów. Fenomenolodzy, strukturaliści, semiotycy — wszyscy próbowali sztuki unieruchomienia utworu w postaci skomplikowanego „przedmiotu”, mającego rozmaite warstwy znaczące, osie symetrii, opozycje, skonstruowanego podług pewnych, mniej lub bardziej przejrzystych, reguł.

    Lema idee na temat dzieła literackiego były całkiem odmienne i — dodajmy — niezwykle w chwili powstania nowatorskie. Przede wszystkim traktował on utwór nie jako zamkniętą i skończoną w swej językowej materii całość, ale jako partyturę wielu przyszłych odczytań, dzięki którym dopiero zyskuje on pełny byt. Owe odczytania są z reguły bardzo różne, Lema nie interesowała jednak wielość owych subiektywnych odbitek dzieła w różnych umysłach, ale to, co tworzy się intersubiektywnie — w procesie wymiany czytelniczych sprawozdań z lektury, dyskursu krytycznego, przykładania utworu do kolejnych doświadczeń społecznych i historycznych, które modyfikują jego znaczenia na przestrzeni wieków lub dziesięcioleci. Następuje w toku tych procesów coś, co autor nazywał „stabilizacją sensów”, ale w istocie — przynajmniej gdy mówimy o utworach żywych i czytanych przez stulecia — nie ma mowy nigdy o trwałym zastygnięciu dzieła w jakiejś jednej, kanonicznej postaci: ten sam zestrój słów nabiera wciąż nowych znaczeń, a znaczenia przypisywane mu w przeszłości poddawane są stale testom czytelniczej empirii. W ten sposób zapowiadał Lem z jednej strony rozwój badań nad literaturą z perspektywy czytelnika (Historia literatury jako prowokacja Jaussa ukazała się niemal równolegle z Filozofią przypadku), z drugiej — cały, tak ważny dzisiaj, nurt antyesencjalistyczny w teorii literatury, traktujący dzieło literackie nie jako zastygły w określonym kształcie „obiekť’ podlegający badaniu na podobieństwo istniejącej obiektywnie rzeczy, ale jako nigdy do końca nie określony i nie mający wyraźnych granic tekst wśród innych tekstów, wchodzący w procesach lektury w dialog z coraz to nowymi kontekstami, zmieniający swój sens w zależności od kulturowych środowisk, w jakich jest odczytywany, sąsiedztwa innych, nowych tekstów, historycznych zdarzeń czy zmiennych systemów aksjologicznych.

    Jaka w tych społecznych dziejach literatury rola przypadku? Oczywiście znaczna — i porównywalna z rolą, jaką odgrywa on w procesach ewolucyjnych — bo przecie trudno mówić o jakimś deterministycznym ładzie rządzącym zderzeniami tekstu dzieła z czytelniczymi świadomościami, a także takimi wynikami tych zderzeń, które rodzą krytycznoliterackie wypowiedzi, wpływające już bezpośrednio na procesy stabilizacji sensów. Bardziej jeszcze poddana losowym trafom jest droga utworu poprzez dzieje — jego przechodzenie przez nawarstwienia zmiennych kontekstów historycznych, zmieniających jego sens i wymowę. Biorąc to wszystko pod uwagę, ujrzymy w tekście dzieła rodzaj genotypu, który projektuje wprawdzie fizyczne cechy wyjściowe osobnika jakiegoś gatunku, ale nie przesądza o jego indywidualnych losach i specyficznych rysach indywidualnych wytworzonych w procesie życia.

    To zaiste paradoks, że właśnie na warsztacie prawdziwego znawcy wiedzy ścisłej, jakim był zawsze Lem, powstała koncepcja będąca dość radykalną krytyką tych tendencji literaturoznawczych, które miały na celu scjentyzację literackich badań, uczynienie z dzieła za wszelką cenę przedmiotu „ścisłej nauki” — obiektywnego, mierzalnego, poddającego się zrygoryzowanym procedurom badawczym. Ale też — pamiętajmy — Lem, właśnie jako umysł ścisły, najlepiej wiedział od początku, ile w tych próbach matematyzacji literaturoznawstwa pobożnych życzeń lub zgoła zwykłej blagi. Stąd biorą się w książce chłosty wymierzane prominentnym przedstawicielom różnych szkół badania literatury, chłosty, które — jak w przypadku Ingardena czy Todorova — zbulwersowały ongiś najmocniej środowisko uczonych i były zaczynem poważnych dyskusji. Warto zresztą zaznaczyć, że autor Filozofii przypadku przeciwników dobierał sobie z reguły z grona aktualnie czczonych wielkości i np. usunął z kolejnych wydań książki rozdział poświęcony krytyce strukturalizmu natychmiast, gdy uznał, że czas triumfów tej metodologii minął („nie kopie się leżącego” — powiadał).

    Miałożby to znaczyć, że poprzestaje tu Lem na demontażu i wydrwieniu literaturoznawczego scjentyzmu? I to nie. Wytknąwszy przeciwnikom błędy i uproszczenia, sam zabiera się do lektury uzbrojony w aparaturę cybernetyki lub teorii gier. Nie po to może, aby pokazać, jak sprawnie te narzędzia rozcinają dzieło, jeśli tylko znajdą się w rękach mistrza, ale raczej po to, by ukazać zarazem perspektywę przyszłych zastosowań — i związane z tym niezmierzone trudności. Perspektywa ta zostaje zatem ogólnikowo zarysowana — tu i teraz przeważa jednak proceder nicowania rozmaitych metodologii poprzez przyłożenie ich do takich utworów i zjawisk, których one „ugryźć” nie umieją. Przy czym pomysłowość Lema w znajdywaniu przykładów falsyfikujących teorie zdaje się nieskończona.

    W zamieszczonych w książce rozważaniach nad literaturą procesualność przeważa więc zdecydowanie nad statyką: dzieło staje się interesujące przede wszystkim jako tekst w ruchu, tekst czytany i interpretowany, przykładany do innych tekstów, uczestniczący w międzyludzkim dramacie. Jak powiada autor: „pisząc Kolonię karną, nie miał Kafka na myśli hitlerowskich obozów śmierci, bo ich przed pierwszą wojną światową nie było. My jednak nie możemy dziś o nich nie myśleć, czytając to opowiadanie”. A zatem tekst dzieła zmienia się w odbiorze zależnie od towarzyszących mu zdarzeń. Zmienia się także w obrębie jednego aktu lektury, jest on bowiem procesem, który ma swoje kolejne fazy, uruchamia najpierw presupozycje, następnie cząstkowe próby interpretacji, które w trakcie dalszego czytania mogą zostać zmodyfikowane lub unieważnione. Sprawozdaniem z takiego procesu jest w Filozofii przypadku fascynujący „protokół lektury”, w którym autor opisuje drogę, na jakiej przyswajał sobie sensy powieści Pallas, ou la tribulation Edouarda de Capoulet-Junaca.

    Uderzające w Filozofii przypadku jest więc — zgodnie z podtytułem dzieła — nieustanne odwoływanie się do pisarskiej i czytelniczej empirii, poddawanie próbom doświadczenia teoretycznych modeli literatury i jej poznawania. Ta generalna w założeniach krytyka teorii znalazła tu sobie niezwykłego autora — będącego na równi pisarzem, namiętnym czytelnikiem i krytykiem literatury oraz znawcą naukowych metodologii. Lem jest więc nader solidnie obwarowany przed blagą, która łatwo prześlizguje się przez krytyczne filtry w teoretycznych dziełach operujących na pograniczu nauk ścisłych i humanistyki. Trudno bowiem zazwyczaj o czytelnika takich książek, który byłby kompetentny na równi w obydwu dziedzinach na tyle, by wyłapać błędy i naiwności rodzące się z ich nieuprawnionych zestawień, z naiwnych prób tłumaczenia jednej przez drugą.

    Lem jednak nie byłby Lemem, gdyby na sprawach literatury poprzestał. Z wizji literatury jako domeny losowych procesów zrodziła się rychło — i weszła do następnych wydań książki — podobnie skonstruowana wizja kultury — jako domeny podobnie działających przypadkowych sił, które kulturę popychają w nieprzewidzianych kierunkach, odbierając sensowność i efektywność jej rozwojowym procesom. Parafrazując tytuł słynnego raportu Klubu Rzymskiego (The Limits of Growth), napisał więc Lem włączony do Filozofii przypadku esej Granice wzrostu kultury, w którym dał wyraz swym obawom związanym właśnie z losowością zachodzących w kulturowej ewolucji procesów:

    „Dynamika kultury to tyle, co wybiórcze realizowanie wartości. Rzecz w tym, jak dochodzi do owego wybierania. Ten dobór nie może być losowy. Jeśli losowe są wzrosty, jeśli losowość zawiaduje wschodzeniem i zmierzchem chwilowo tylko wyznawanych wartości, kultura obraca się w drgającą miazgę, wyzbytą zdolności kształtowania i scalania ludzkich postaw. Mutabilność subkulturowa nie jest nadzieją kultury, lecz jej przypadłością, nie drogowskazem, lecz objawem, reaktywnością, a nie aktywnością, skutkiem dezorientacji, nie zaś orientującą propozycją”.


    Jestże więc Lem naprawdę stronnikiem Losowości? Powiedzmy ostrożniej, że dostrzega jej działanie w świecie i ceni w niej to, co istotne: że jest generatorem nieskończonej różnorodności form, motorem przemian i ewolucji, źródłem wciąż nowych niespodzianek — nieustającego zdziwienia, zaskoczenia możliwościami tkwiącymi w Bycie. Bez przypadku nie moglibyśmy zapewne istnieć jako istoty biologiczne i uczestnicy kultury. A przecież są też dla Lema obszary, w których domaga się od człowieka działań rozumnych, celowych, poddanych ideowemu planowi. W świecie — zarówno fizycznym, jak biologicznym czy kulturowym — siłom chaosu przeciwstawiać się musi bowiem równie silna dążność do ładu, dzięki której siły międzycząsteczkowe utrzymują w ryzach materię, planety nie spadają na Słońce, a kobiety rodzą raczej dzieci niż wilkołaki lub płonące głownie. Ta skłonność do ładu — w przyrodzie niejako samorzutna — od ludzi tworzących kulturę wymaga szczególnego wysiłku: po pierwsze, zrozumienia natury świata, w którym chaos ma swoje ustalone miejsce i w którym żadnego „absolutnego porządku” zadekretować się nie da; po drugie, rozpoznania w chaosie i kakofonii dzisiejszej kultury wartości naprawdę istotnych, decydujących o jej stabilności, które muszą pozostać trwałe. Filozofia przypadku cała oddana jest pierwszemu zadaniu: uczy, jak rozpoznawać działanie Losowości tam, gdzie oczekujemy celowej konstrukcji i założonego z góry Porządku, uczy, jednym słowem, jak rozpoznawać naturę świata, poczynając od literatury — jego odbitki, czy raczej modelu. Z zadaniem drugim borykać się już winna sama literatura — jeśli tylko uwierzy, że ma przed sobą warte trudu społeczne zadania, że jest, innymi słowy, czymś więcej, niż produkowaniem błahych opowieści podług aktualnej mody.

 

Jerzy Jarzębski