Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl
Obraz kobiety w twórczości Stanisława Lema
Zobacz pracę w formacie pdf
Obraz kobiety w twórczości Stanisława Lema
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej Wydział Humanistyczny
Zakład Literatury Współczesnej
Robert Jęczeń
Obraz kobiety w twórczości Stanisława Lema
praca napisana pod kierunkiem Pani prof. dr hab. Elżbiety Rzewuskiej
przedkładam promotorowi samodzielnie napisaną pracę magisterską
Spis treści
Wstęp / s. 3,
-
Kobieta i mężczyzna / s. 4:
-
miłość / s. 4,
-
erotyka i seks / s. 14,
-
-
Konstrukcja postaci kobiecej / s. 22:
-
wygląd zewnętrzny / s. 22,
-
psychologia / s. 32,
-
Bibliografia w przypisach / s. 53:
-
Stanisław Lem / s. 53,
-
inni autorzy / s. 53.
Wstęp
Niniejsza praca jest zwieńczeniem pięcioletnich studiów magisterskich z Filologii Polskiej. Obierając temat pracy starałem się włączyć własne zainteresowania i wiedzę z zakresu twórczości literackiej Stanisława Lema w specyfikę wiedzy o literaturze współczesnej. Postanowiłem podejść do dzieł wspomnianego pisarza od strony dotychczas słabo zbadanej – przeprowadzić próbę syntezy, jak wygląda obraz kobiety utworach Lema. Ze względu na jego obszerny dorobek literacki, ograniczyłem się do ujęcia przekrojowego tylko jego beletrystyki, choć z drugiej strony – stosunkowo niewielka ilość tekstu, jaka dotyczy postaci żeńskich, pozwoliła mi na tak szerokie spojrzenie.
Ze względu na pewną dziewiczość podjętego problemu, korzystałem przede wszystkim z materiału beletrystycznego pisarza, chociaż i tu zrezygnowałem z niektórych utworów z powodu stosunkowo niskiej zawartości w nich tekstu, który odnosiłby się do kobiet. Dodatkowo, posiłkowałem się literaturą odnoszącą się do biografii Lema, pracami krytycznymi, jak również stroną internetową poświęconą autorowi Solaris.
W tej pracy pragnąłem zbudować, w oparciu o twórczość pisarza, syntezę obrazu kobiety, a przynajmniej zasygnalizować istnienie pewnych możliwych interpretacji tej problematyki oraz zwrócić uwagę na pewne braki w tym obrazie, jakie czasem ujawniały zebrane fragmenty. Jeśli taka synteza okazała się niemożliwa do przeprowadzenia ze względu na ambiwalentne podejście pisarza do danego zagadnienia – wskazałem różne stanowiska.
„Obraz” jest tu pojmowany jako uproszczony model pewnego motywu literackiego, który, postrzegany przekrojowo, w różny sposób wyłania się z narracji podczas lektury pewnego zbioru tekstów. „Kobieta” zaś rozumiana bywa zarówno szeroko, jako zbiór wszystkich Lemowych postaci płci „pięknej” (również takich, do których narracja nawiązuje tylko pośrednio przez prezentację świata przedstawionego w danym utworze), przy czym nie muszą to być przedstawicielki homo sapiens, jak i wąsko, na przykład w odniesieniu do konkretnej bohaterki.
Segregując materiał według takiego, a nie innego podziału na rozdziały i podrozdziały, chciałem zbadać obraz kobiety uwzględniając różne punkty widzenia.
W rozdziale pierwszym opisuję relacje, jakie zachodzą między mężczyzną a kobietą w twórczości Stanisława Lema, ze szczególnym uwzględnieniem erotyki (w tym również seksu) oraz uczucia miłości.
Rozdział drugi wskazuje na sposób, w jaki pisarz buduje kobiecą postać – jak opisuje wygląd kobiety (i w związku z tym, jak postrzega ludzkie ciało) oraz czemu rezygnuje z głębszej charakterystyki psychologicznej żeńskich bohaterek.
W rozdziale trzecim skupiam się na roli, jaką spełnia kobieta dla utworów literackich Lema i czym wobec tego różni się (oraz w czym jest zbieżna) funkcja bohaterek ważnych od znaczenia tych postaci kobiecych, którym pisarz poświęca niewiele uwagi.
-
Kobieta i mężczyzna
W tym rozdziale zamierzam zaprezentować obraz kobiety, jaki wyłania się z damsko- męskich relacji, opisanych w twórczości Stanisława Lema. Podzieliłem go na dwie części, pt. Miłość oraz Erotyka i seks.
W pierwszym podrozdziale skupiam się na uczuciach pomiędzy kobietą i mężczyzną, opisanych w niektórych utworach pisarza. W doborze omawianych w tym podrozdziale utworów kieruję się znaczącą dla danej powieści rolą miłości, pomijając książki, w których to uczucie nie jest szczególnie ważne. Relacjonując podejście Lema do tego silnego uczucia łączącego dwoje ludzi, jakim jest miłość, próbuję skupić uwagę na kobiecie, co – ze względu na jej drugorzędną pozycję – nie okazuje się łatwe.
Podrozdział Erotyka i seks to opis ogólnie pojętej seksualności w pisarstwie Lema, próba przekrojowego ukazania, jak pisarz podchodzi w beletrystyce do damsko-męskiego zbliżenia fizycznego.
-
Miłość
W całej swojej twórczości Stanisław Lem skrzętnie omija temat miłości, podobnie jak i większość innych przeżyć wewnętrznych u swoich bohaterów. Są tylko dwie „grupy” utworów, będące wyjątkami od tej prawidłowości – pierwszy, kiedy to najwyższe uczucie pełni ważną, ale instrumentalną funkcję (m. in. w Powrocie z gwiazd czy w Solaris) w budowie świata przedstawionego albo w konstrukcji fabuły; drugi – gdy idzie o powieść realistyczną (konkretnie, trzeba mieć tu na myśli jedynie Czas nieutracony, bo np. w Katarze nie został wykorzystany literacki motyw miłości, chociaż również jest opowiadaniem ściśle mimetycznym), gdzie jest już nie tylko tematem nieodłącznym, ale być może naczelnym.
Czas nieutracony to trylogia, pisana od roku 1948-go (ukończenie tomu pierwszego) do 1950-go (zakończenie całości). Po Człowieku z Marsa jest to druga napisana przez niego książka, która zresztą przyczyniła się do zyskania dla autora znacznej popularności. Czas akcji obejmuje bliski mu okres – II Wojnę Światową i kilka lat powojennych. W porównaniu do następnych powieści i do poprzedniej (będącej fantastyczno-naukowym opowiadaniem, które pierwotnie ukazało się w odcinkach na łamach czasopisma „Nowy Świat Przygód”, a oficjalnego wydania książkowego doczekało się dopiero w latach dziewięćdziesiątych), Lem w bardzo dużym stopniu korzysta z własnej biografii. Głównym bohaterem jest Stefan Trzyniecki, który, podobnie jak Lem, jest z wykształcenia lekarzem. Zresztą, w toku trwania akcji pracuje w swoim zawodzie – najpierw jako początkujący psychiatra, po wojnie jako ginekolog-położnik. Co prawda Stanisław Lem formalnie nie został nigdy lekarzem, jednak w wywiadzie w „Playboyu” z sierpnia 2000 roku mówi: „byłem w 1948 roku położnikiem i […] musiałem pewnej pani włożyć – o, potąd – rękę do pochwy i do macicy, żeby wykonać obrót płodu na nóżkę”1. W trakcie powieści możemy również czytać o zakładzie mechaniki pojazdowej, a nasz autor w trakcie wojny rzeczywiście pracował w takim miejscu.
Nosilewska, bohaterka Czasu nieutraconego darzona najgłębszym uczuciem przez Trzynieckiego, od pierwszej chwili działa nań elektryzująco. Kiedy na początku I tomu Stefan poznawał lekarzy szpitala psychiatrycznego, „witał się ze wszystkimi, uderzył go wówczas bierny chłód jej [tzn. Anny Nosilewskiej] dłoni, wąskiej i jędrnej. Myśl o pieszczocie tej ręki miała w sobie coś przykrego i podniecającego zarazem”2. Jego reakcja na wzrok Anny, dotyk dłoni czy zetknięcie ich kolan wyraźnie wskazuje na zainteresowanie lekarką jako kobietą. Ale nie jest to zwyczajny pociąg do ładnej dziewczyny, tak samo, jak wyjątkowe są wrażenia
1 [26; 40] – Ten rodzaj przypisu odnosi się do książki bądź artykułu, której autorem lub współautorem jest Stanisław Lem; pierwsza cyfra w nawiasie jest przyporządkowana do określonego adresu bibliograficznego (por. Bibliografię na końcu tej pracy), zaś cyfry po średniku to numer strony, z jakiej pochodzi cytat.
początkującego lekarza. Właściwie, niezwykłe są cechy Nosilewskiej, które zauważa –
„bierny chłód” jej dłoni, nieobecny wzrok, którego niemal się przestraszył, czy
„niebezpieczny” dotyk nogi.
Trzyniecki zdaje sobie sprawę z niezwykłości tych spostrzeżeń i na siłę wmawia sam sobie, iż ten dziwny pociąg to tylko chęć przyglądania się obiektowi jedynie dla jego piękna, nie zaś damsko-męskie erotyczne przyciąganie, a właściwie – jak przekonujemy się z dalszej lektury – zakochanie. Oczywiście, owa jakoby estetyczna chęć wpatrywania się w Nosilewską i zapamiętania jej wyglądu jest czczym zwodzeniem samego siebie, które nie powstrzyma rozwoju uczucia, które scali całą trzytomową powieść. Albowiem Stefan zakocha się w Nosilewskiej i będzie nosił to uczucie w sobie aż do ostatniej strony Czasu nieutraconego, kiedy to nagle ona pojawi się, aby go ukoić, a raczej aby to on sam się w niej ukoił. W ten sposób kończy się całą trylogia, podobnie jak Szpital przemienienia – jej pierwszy tom i jedyny, który Stanisław Lem zgodził się później wznowić, zniechęcony wymuszonymi przez cenzurę zmianami treści podczas pisania tomów drugiego i trzeciego. Dzięki podobnej atmosferze, jaka towarzyszy obu zakończeniom, część pierwsza daje niejakie wyobrażenie o Czasie nieutraconym, pomimo pozbawienia czytelników dostępu do całej trylogii.
Można zauważyć, iż głównego bohatera omawianej trylogii przyciąga u Anny nie tylko jej nadzwyczajna uroda („miała twarz ujętą w burzę kasztanowych włosów, które pod światło zapalały się miodowo i złoto. Pod przejrzyście wysklepionym czołem brwi odchylone na boki iście skrzydlato, a pod nimi surowe niebieskie oczy, prawie elektryczne jakieś. Była piękna doskonale, więc się tego zrazu nie widziało: nie potrącała wzroku patrzącego żadnym pieprzykiem. Spokój jej miał odcień macierzyńskości, która cechuje rysy Afrodyty, ale gdy się uśmiechała, przyłączały się do tego jasnymi iskierkami jej włosy, oczy i malutkie zagłębienie w lewym policzku, nie dołek, lecz figlarne o nim napomknienie”3), lecz także wyjątkowość jej charakteru. Nie jest przecież osobą potulną i dającą sobą powodować, ale wprost przeciwnie – jeśli przyrównać cechy osobowości Nosilewskiej z uogólnionym (dla obszaru kultury europejskiej) stereotypem kobiety, Anna jawi się czytelnikowi właśnie jako męski charakter („’typowo’ męskie cechy charakteru to: racjonalność niezależność, aktywność kompetencja, łatwość podejmowania decyzji, radzenie sobie w trudnych sytuacjach, pewność siebie, skłonności przywódcze, agresywność, kobiece – emocjonalność, zdolność do poświęcania się dla innych, delikatność, czułość, łagodność, wrażliwość na uczucia i potrzeby innych, ciepło w relacjach z innymi, opiekuńczość, submisyjność, trudność w podejmowaniu decyzji. Specyficznymi dla płci rolami są zaś, dla mężczyzn – bycie głową domu, zarabianie pieniędzy, wykazywanie inicjatywy, przyjmowanie na siebie finansowych zobowiązań, dla kobiety – opiekowanie się dziećmi, prowadzenie domu i czynności z tym związane”4).
Jako początkujący lekarz w szpitalu psychiatrycznym, Trzyniecki został podwładnym Anny, która kazała na próbę przyprowadzić mu do opisu czy raczej do zaprezentowania jedną z chorych. Dziewczyna była dość atrakcyjna, ale bardziej kłopotliwa okazała się relacja z tajemniczej wizyty, jaką miała chora:
-
„No, i któż był u pani Zuzanny?
-
Pan Jezus. Przyszedł w nocy.
-
Doprawdy?
-
Tak. Wlazł do łóżka i… - użyła najbardziej wulgarnego określenia na stosunek płciowy, patrząc Stefanowi w twarz z ciekawością, jakby mówiła ‘i co ty na to?’
Stefan, choć niby lekarz, po prostu zdrętwiał i tak się zawstydził, że nie wiedział, gdzie podziać oczy. Tymczasem Nosilewska wyjęła z kieszeni malutką papierośnicę, poczęstowała go, sama zapaliła i zaczęła wypytywać chorą o szczegóły. Były one takie, że Stefanowi ręce
4 K. Budrowska, Kobieta i stereotypy. Obraz kobiety w prozie polskiej po roku 1989, Białystok 2000, s. 9, 10.
się trzęsły, kiedy podawał koleżance ogień. Złamał trzy zapałki”5. Wreszcie lekarka, bawiąc się zaistniałą sytuacją, skwitowała ją jak gdyby nigdy nic:
Bez względu na niewątpliwie uatrakcyjniające powieść walory tego fragmentu (zresztą i tak wielokierunkową tematycznie), pokazuje on bardziej dominującą pozycję Nosilewskiej wobec Stefana, oczywiście nie tylko zawodową, ale i damsko-męską – i tak już pozostanie, bo ta lekarka będzie zawsze dla Trzynieckiego tą starszą, dojrzalszą i bardziej doświadczoną. I jeśli powiedzieć o relacjach pomiędzy nimi, że były na zasadzie nauczycielka-uczeń, to takie stwierdzenie byłoby może przesadzone; ale byli co najmniej równorzędni wobec siebie.
Anna i uczucie Stefana, jakie do niej żywi, są dla niego tymi elementami jego życia, które stanowią swoistą enklawę przed strasznym i obcym światem, zarówno po traumatycznych przeżyciach okupacyjnych (opisanych w Szpitalu przemienienia), jak i po kilku latach pracy lekarskiej, która daje Trzynieckiemu jedynie odczuć bezcelowość własnego życia (o czym czytamy już w ostatnim tomie). „Wytrącony z ładu dotychczasowego życia i ukształtowanych poglądów (jest zdecydowanym racjonalistą) będzie próbował opanować chaos nowych doświadczeń w przemyśleniach, ale nim ów nowy ład zbuduje, zniszczy go rzeczywistość ponownie”7 – konstatuje Andrzej Stoff. Stanisław Lem wprowadza lekarkę niespodziewanie pod sam koniec Czasu nieutraconego, która pojawia się jako deus ex machina i znowu ratuje rozpadający się świat głównego bohatera.
To spotkanie lekarza ze swoją dawną miłością jest przypadkowe i zaskakujące, ale – co ciekawsze – Nosilewska jest niemal taką samą, jaką zapamiętał Trzyniecki ją jeszcze z lat okupacji: „Stefan nie odrywał oczu od Nosilewskiej. Mogło się zdawać, że ostatni raz widział ją wczoraj; czasu nie było po niej znać. Miała na sobie jakąś bardzo prostą, szarą sukienkę, a może to był kostium? I uczesana była inaczej, aczkolwiek nie potrafiłby powiedzieć, na czym polegała różnica. Ale te same oczy niespodziewanie błękitne, i twarz, i szyja w sznurze białych korali”8. Dalej czytamy: „drgało pod skórą tętno. Pamiętał to. Wszystko pamiętał, z jaką wyrazistością! Dawniej kark jej tonął we włosach, teraz był widoczny. Nie chciał mówić, gdyby nawet mógł; coś ze snu, z cudu było w tym wszystkim”9.
Trzeba zauważyć, że podczas dosyć romantycznego spaceru wśród ruin zniszczonej wojną Warszawy, który oczywiście musiał nastąpić po tej nieoczekiwanej konfrontacji obojga, lekarka nie odpowiada niemal nic na długie tyrady Stefana, podobnie jak Eri z Powrotu z gwiazd. Nosilewska słucha miłosnych wywodów Trzynieckiego raczej z pewnym pobłażaniem, bądź co bądź nie sprawia wrażenia głupiej. Krótkość i lakoniczność jej partii dialogu wynika raczej z doskonałego zrozumienia zamiarów, jakie Trzyniecki ma wobec niej. Okazuje się też osobą nie tylko bardziej doświadczoną w ocenie sytuacji, lecz także w działaniu. Kiedy wynikłe przypadkowo spotkanie z lekarką po wojnie, spacer po Warszawie i wyznania Trzynieckiego – cały ten romantyczny ciąg, który wydaje się prowadzić do szczęśliwego zwieńczenia ich znajomości – zostaje przerwany nagłą depeszą o niepokojącym pogorszeniu się zdrowia u ojca Stefana, młody lekarz wyjeżdża ze stolicy i, już po pogrzebie, znowu popada w swego rodzaju melancholię. Wtedy właśnie następuje kolejny zwrot w życiu lekarza, także spowodowany niespodziewaną depeszą: „PRZYJEŻDŻAM SZESNASTEGO / ANNA”10. W zasadzie, tak kończy się trylogia, pozytywnie i z ulgą dla czytającego po kumulującym się w III tomie uczuciu zrezygnowania i bezsensu, jakie trawi w sobie główny
7 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983, s. 27.
9 [3; 639]
bohater. Natomiast Nosilewska poprzez swą depeszę pokazuje się jako osoba konkretna, dojrzała i, nie po raz pierwszy, przedsiębiorcza.
Jednakże, Anna Nosilewska nie jest jedyną kobietą Czasu nieutraconego, w jakiej zakochuje się główny bohater. Drugim obiektem jego uczuć jest Halina. Jeśli idzie o tę drugą miłość (a właściwie zauroczenie) Trzynieckiego, pojawiającą się w Czasie nieutraconym, już nie odgrywa ona w powieści i w życiu bohatera tak znacznej roli, jak uczucie do Anny.
Spacery Haliny i Stefana pod każdym względem spełzły na niczym – były to tylko uważnie prowadzone dysputy na różne mądre tematy, choć w końcu wszystko skupiało się wokół tego, iż obydwoje zaznaczali własną niezależność od drugiej osoby. Przez cały czas każde z nich ostentacyjnie pokazywało swe niezaangażowanie (np. z ustaleniem terminu następnej randki zwlekano do ostatniej chwili każdego spotkania, gdyż osoba, która pierwsza zwróciłaby uwagę na ten drażliwy temat, dałaby tym samym do zrozumienia, że to jej zależy bardziej). Ta próba sił pokazała, iż żadne nie jest gotowe ustąpić. Ostatecznie znajomość nie rozwinęła się ani trochę w kierunku bliskości fizycznej, a moment, w którym Trzyniecki podejrzał Halinę w sytuacji sam na sam z innym mężczyzną, był końcem kontaktów obojga.
Na przykładzie tych dwu bohaterek można próbować określić pewne wspólne cechy kobiet, w których kochał się Trzyniecki – co prawda, zewnętrznie łączył je podobny kontur szyi czy ciemny kolor włosów, ale bardziej znaczące wydaje się to, że zarówno Nosilewska, jak Halina pociągają go swoim spokojem (czy nawet chłodem), niezależnością oraz wysokim poziomem intelektualnym (wystarczy zwrócić uwagę na filozoficzno-kulturalne zainteresowania Heleny oraz prace naukowe, które publikuje Anna).
Drugą ważną książką Stanisława Lema, która poważnie podejmuje temat miłości, jest Solaris. Dzieło to cieszy się dużym uznaniem, także samego autora, i zostało nawet dwukrotnie przeniesione na ekrany kin (w 1972 i 2002 roku). Trzeba jednak zaznaczyć od razu na początku omawiania tego utworu, iż uczucie pomiędzy Kelvinem a Harey jeśli nawet jest lejtmotywem powieści i pełni rolę kluczową dla fabuły, jest to rola instrumentalna, która ma podnosić inny, zdaniem pisarza dużo ważniejszy, problem. Solaris nie jest bowiem opowieścią o miłości (jak może się wydawać widzom najnowszego filmu, nakręconego w oparciu o tę książkę i Stevenowi Soderberghowi, który jest autorem scenariusza a zarazem reżyserem tej ekranizacji z 2002 roku), ale o niemożności porozumienia z innym niż ludzki rodzajem Rozumu w kosmosie, gdyby oczywiście taki kontakt kiedykolwiek mógł nastąpić (w co zresztą Lem szczerze wątpi). Sam pisarz stwierdza: „mnie zaś jako autorowi chodziło – powtórzę – po prostu o to, by stworzyć wizję spotkania ludzi z czymś, co istnieje, i to na sposób potężny, a równocześnie do żadnych ludzkich pojęć ani wyobrażeń zredukować się nie daje. Dlatego książka nazywa się ‘Solaris’, a nie ‘Miłość w próżni kosmicznej’”11.
Mimo tego, w niniejszej pracy nie będzie nas interesować konfrontacja człowieka z tym Czymś12, co jest na planecie Solaris, ale relacja pomiędzy Kelvinem a Harey (a właściwie z istotą tożsamą z dawną Harey, o której pamięć nosi w sobie główny bohater). Właściwie jednak, krótkie nawiązanie do konfrontacji ludzkości z „istotą” z planety Solaris jest niezbędne, gdyż tak, jak autor posłużył się w Solaris miłością do zaprezentowania czegoś, co ogólnie można określić jako „próba kontaktu” – tak samo (choć odwrotnie) należy posłużyć się opisem „próby kontaktu” do zaprezentowania miłości z tej książki.
Autor wprowadza nas, równocześnie z Krisem Kelvinem, głównym bohaterem powieści, w solarystykę – w historię badań nad „Oceanem” (dla ułatwienia będę dalej posługiwał się tym upraszczającym zwrotem), w dzieje rozwoju stacji wiszącej nad planetą i
11 S. Lem, Stacja Solaris. [artykuł w Internecie z 8 grudnia 2002] [w:] [24]
12 A może z „Kimś”? – czasem nasz pisarz stwarza sytuacje, wobec których tradycyjny, antropocentryczny język wydaje się nie do końca wydolny. Na przykład, gdy idzie o płciowość na początku Maski albo o „ja” w Pokoju na Ziemi.
powolnego wycofywania się ludzkości z badań, które wydają się pozbawione perspektyw. Lecz w momencie, kiedy Kris przybywa na niemal opuszczoną stację badawczą, „coś” się jednak dzieje. Naukowcom obecnym na obserwowanej planecie (ściśle – nad jej powierzchnią) towarzyszą istoty (a właściwie „ludzie”) wykreowane przez „Ocean” na wzór zaczerpnięty z podświadomości badaczy. Ogólnie, w taki właśnie sposób można przedstawić sytuację, jaką zastaje Kelvin po wylądowaniu. O nim również „Ocean” nie „zapomina” – i zjawia się Harey. W szkicu Andrzeja Stoffa Nad „Solaris” po latach czytamy: „W niezwykłej, przypominającej baśniową, sytuacji Kelvin otrzymał możliwość przeżycia powtórnie tego, co w naturalnym porządku świata jest niepowrotne. Ale ta szansa, zamiast ukojenia (tęskni za Harey utraconą w dramatycznych okolicznościach, jak świadczy o tym zniszczony od częstego oglądania jej list) przynosi ból, odświeża wyrzuty sumienia, rodzi nową tragedię”13.
Dlaczego pojawia się nieżyjąca od lat ukochana Krisa? Można takie działanie
„Oceanu” interpretować jako jedynie sensowne rozwiązanie problemu, jakim jest kontakt pomiędzy gatunkami stojącymi na różnym szczeblu rozwoju ewolucyjnego. Lem w swojej beletrystyce i esejach przywołuje czasem drastyczny przykład: czy możemy (jako ludzie) porozumieć się z mrówką? W Solaris to ludzie pełnią rolę mrówek, a „Ocean” jakby „wciela się” w mrówkę – w człowieka i tym wcieleniem jest m. in. (obok marginalnie pojawiających się „fantomów” innych solarystów) ukochana Kelvina. Można by to określić, korzystając z terminologii etnograficznej, jako „obserwację uczestniczącą”; można również dostrzec pewne analogie między zachowaniem „Oceanu” a ewangeliczną historią Chrystusa jako Boga- człowieka (Lem nigdy nie przyznał się do takiej herezji, choć pojawia się w Solaris nieśmiała interpretacja „Oceanu” jako swego rodzaju Boga14).
W każdym razie, Harey jest zwyczajną dziewczyną z krwi i kości (oprócz budowy molekularnej, kilku szczegółów w wyglądzie, dostrzegalnych przez Krisa gołym okiem oraz chwilowych przejawów nieludzkiego zachowania – co jedynie na początku wywołuje u niego przerażenie i szok), obdarzoną świadomością, ludzką psychiką i wolną wolą (decyduje się na samobójstwo, nie po raz pierwszy przecież i nie tylko raz, co jest szczególnie tragiczne).
„Ocean” wyposaża ją w mentalną autonomię, chociaż dzięki któremu istniała i, w ogóle, mogła zaistnieć ponownie (została przecież jakby „wskrzeszona”).
Solaris, na poziomie obustronnej miłości, jaka łączyła Krisa i Harey – ale, jak w Czasie nieutraconym ukazanej od strony męskiego bohatera – jest osobistą tragedią tych dwojga, uwikłaną dodatkowo w problemy filozoficzne, które przerażają i ją, i jego. Czasem aż przerastają bohaterów, jeśli wspomnimy, iż Kelvin wysłał pierwszy „fantom” dawnej ukochanej na orbitę, może nie po to, aby ją zabić, ale żeby ją od siebie oddzielić – bo na początku nie pogodził się z koszmarną sytuacją (albo wymarzoną; wszak osoba, za której samobójstwo był odpowiedzialny, znowu żyje), nie utożsamił Harey „solarycznej” z Harey
W liście Stanisława Lema z 19 kwietnia 1974 roku czytamy, że „to, co nazywa się zmistyfikowaną (klasowo np.) świadomością, jest przecież w tym zupełnie trywialnym sensie
13 A. Stoff, Lem i inni. Szkice o polskiej science fiction, Bydgoszcz 1990, s. 51.
15 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 125.
autentyczne, w jakim autentyczna jest miłość dwojga ludzi, jakkolwiek jest ona ze stanowiska biologicznego (Golem!) mistyfikacją, jako ‘fałszywą interpretacją’ nadawaną pociągowi płciowemu. W tym ujęciu ‘prawdziwy’ jest cel prokreacyjny, a porywy uczuć są nieświadomym kamuflażem tych porywów”16. Dlatego, choć Jarzębski, tak jak i autor Solaris, kładzie nacisk na „kontakt” z „Oceanem”, miłość Kelvina i Harey jest jak najbardziej autentyczna i subiektywnie odczuwalna przez obydwoje. W warstwie uczuć wprost poraża odświeżonym tragizmem rodem z Romantyzmu (jeśli przywołać tu chociażby Giaura Byrona). I czy powieść nie kończy się jakby bezpodstawną nadzieją Kelvina, że jednak „nie minął czas okrutnych cudów”17? Zostaje on na Solaris, tak jak Giaur w klasztorze, ale sytuacja obu różni się tym, że bohater Lema jednak wciąż jeszcze ma głęboko skrytą nadzieję („Nie miałem nadziei. Ale żyło we mnie oczekiwanie, ostatnia rzecz, jaka mi po niej została”18). Czy to oczekiwanie odnosi się do Harey, czy do ponownej możliwości kontaktu – tego Lem już nie dookreśla.
Miłość opisana jest również w Masce, a choć nie jest to „zwyczajne” uczucie – choćby takie, jakie odnajdujemy na kartach Solaris – można jednak znaleźć pewne analogie między bohaterkami tych dwóch książek Stanisława Lema. Obie są sztuczne, zostały stworzone, aby przypominać do złudzenia kobietę i dzięki temu osiągnąć cele, zamierzone przez swych kreatorów. Zarówno Harey, jak i bohaterka Maski nie wiedzą, czemu ich istnienie ma służyć. Zasadniczą różnicą między nimi jest niemal całkowita autentyczność człowieczeństwa i uczucia bohaterki Solaris, bowiem w Masce dziewczyna-maszyna już na początku utworu pozbywa się zewnętrznej, kobiecej powłoki, ażeby w dalszej części ścigać królewskiego wroga pod postacią śmiercionośnej, ohydnej „maszyny”. Również uczucie dziewczyny- maszyny jest sztuczne – mówi ona (Lem prowadzi narrację pierwszoosobową, wcielając się po raz pierwszy w postać żeńską): „To była miłość płomienna, czuła i bardzo zwykła. Oddać mu chciałam duszę i ciało, lecz niw w prawdzie, a tylko w stylu mody, obyczaju, wymagań dworskich, bo nie byle jaki, wszak miał to być cudowny, ale dworski grzech. Była to bardzo wielka miłość, zniewalająca do drżenia, przyspieszająca tętno […]. I bardzo była mała, bo miała granice we mnie, poddana stylowi, jak wypracowane starannie zdanie, wyrażające bolesny zachwyt spotkania we dwoje”19. Nie znaczy to, że nie jest to uczucie autentycznie odczuwalne, ale bohaterka jest świadoma, że zostało ono wywołane u niej sztucznie, przez ukłucie igły. Nie może ona się podzielić swoimi wątpliwościami z nikim, bo jest sama, z mężczyzną, który ją kocha (a którego ma zgubić) również, bo na niego może liczyć tylko w kwestii uczuć. W końcu stwierdza: „dlatego nie mogłam mu zdradzić całej prawdy: że moja miłość ku niemu i ukłucie jadowite są z tego samego źródła”20.
Miłość z Maski jest równie tragiczna, co z Solaris, choć w przypadku Harey można jeszcze mówić o uczuciu pomiędzy ludźmi. Uczucie „maszyny” do Arrhodesa jest zadane z góry, jakby przeznaczone, i uwikłane w wyższe problemy poznawcze, jakie Lem przekazuje przez swe powieści. Harey musi roztrząsać swą przeszłość, swe pochodzenie, a dziewczyna- maszyna podobnie. Jednak, o ile dla Solaris najważniejsza jest próba porozumienia „Oceanu” z ludźmi, o tyle Maska porusza problematykę wolnej woli jednostki i stopnia zdeterminowania jej wyborów. Dlatego miłość w tym przedziwnym i wyjątkowym utworze po raz kolejny ujęta instrumentalnie przez Stanisława Lema, choć jest tematem bardziej peryferyjnym, niż ma to miejsce w Solaris.
18 Ibidem.
„Pojawiający się tu [w Szpitalu przemienienia] motyw miłości godzącej jednostkę ze światem powracać będzie w prawie niezmienione formie w Powrocie z gwiazd i Solaris”21 – pisze Ewa Balcerzak w swojej publikacji o Stanisławie Lemie. Trudno nie zgodzić się z takim spostrzeżeniem o takiej funkcji miłości w książkach naszego pisarza, ale najpierw trzeba przyjrzeć się kolejnej, ważnej dla opisywanego w tym podrozdziale tematu, powieści – mianowicie, Powrotowi z gwiazd.
W tym utworze Lema, w którym pierwszoosobowa narracja znów (w przeciwieństwie do Maski) jest prowadzona przez postać męską, obiektem miłości głównego bohatera jest dziewczyna o imieniu Eri. To trzecia, ostatnia i zarazem najważniejsza kobieta, z jaką stykamy się w tej powieści. Czytelnik poznaje ją jako osobę zamężną a zarazem gospodynię willi, której piętro w wypoczynkowej miejscowości wynajmuje Hal Bregg (główny bohater).
Astronauta zakochuje się w niej i podczas nieobecności męża całuje się z nią w basenie. Ponieważ po tym zajściu Eri nie odzywa się i nie reaguje na słowa Bregga, ten chce popełnić samobójstwo. Jeszcze tej samej nocy śpią ze sobą, a następnego dnia wyjeżdżają razem i wynajmują domek, gdzie kochają się dwukrotnie podczas jednej nocy. Jak się okazuje, Eri robi to, gdyż po prostu boi się, że Hal zabije jej męża – jest ona z wykształcenia archeologiem, więc wie, do czego może dopuścić się nie „betryzowany” mężczyzna.
W tym momencie nieuniknione wydaje się zarysowanie znaczenia wprowadzonego w Powrocie z gwiazd przez Lema terminu „betryzacja”. Otóż futurystyczny świat, w jakim znalazł się Bregg, to utopia, opierająca się, obok rewolucyjnych odkryć technologicznych, na zabiegu tzw. betryzacji, który wykonywany u wszystkich małych dzieci sprawia, że człowiek potem nie jest bezpośrednio zdolny do agresywnych zachowań i czynienia zła. W momencie, kiedy nasz pilot powraca na Ziemię, w zasadzie wszyscy ludzie są już betryzowani. On sam nie zostaje poddany temu zabiegowi, gdyż ten nie jest wykonywany na dorosłych. W skali globu skutkiem betryzacji jest zniewieścienie całego społeczeństwa, co właśnie wynika z niemożności podejmowania ryzyka. W posłowiu książki Jerzy Jarzębski określa rzeczywistość z Powrotu z gwiazd jako miękką, kobiecą22; czytelnikowi, który poznaje futurystyczną technikę i socjologię niejako ramię w ramię z głównym bohaterem, świat po zastosowaniu betryzacji wydaje się tak samo obcy jak Halowi, zaś idylliczność rzeczywistości straszy cmentarnym status quo, a cierpienie, agresja czy choćby przypadkowy wypadek komunikacyjny, które odeszły w niepamięć, paradoksalnie wzbudzają nostalgię. Zabieg rugujący z człowieka agresję ma wielkie znaczenie dla stosunku betryzowanej ludzkości do historii, do dawnej kultury, a także do wypraw kosmicznych (takich, jak na przykład ta, w której brał udział niedoceniany Hal Bregg), których heroizm postrzegany jest bez jakiejkolwiek czci i jako bezsensowne, niczym nieuzasadnione ryzyko.
Wracając do uczucia, jakie żywi Bregg do Eri, która oddaje mu się ze strachu o życie męża – gdy zakochany to zrozumiał, pragnie popełnić samobójstwo w wypadku samochodowym, który Eri zdąża udaremnić. W efekcie biorą ślub (rozwód w tych czasach jest jedynie krótką formalnością) i książka, przynajmniej na płaszczyźnie uczuć, kończy się happy endem.
W liście z 19 lipca 1971 autor dość krytycznie ocenia samą powieść oraz opisaną w niej miłość: „Powrotu z gwiazd nie ruszę, i nawet nie pewne nieprawdopodobieństwa psychologiczne w erotycznych reakcjach bohatera mnie tam irytują, lecz generalny jego sentymentalizm i ta jakaś krzepa z tzwanych ‘chojrackich’, jak to się mówiło we Lwowie. By zaś to naprawić, już by trzeba książkę całą napisać od nowa”23.
Znowu, tak jak w przypadku wyżej omówionych utworów, pisarz nie przywiązuje wielkiej wagi do samego uczucia. W późniejszym o kilka lat liście (z 19 kwietnia 1974)
21 E. Balczerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973, s. 16.
stwierdza: „o Powrocie byłem stopniowo coraz gorszego zdania, widziałem, albo zdawało mi się, że widzę, o ile lepiej mogłem był to zrobić, jak mi szyk pomieszał wątek romansowo- melodramatyczny. Pomieszać, pomieszał, ale chciałbym wierzyć Panu, że nie ze wszystkim, skoro Pan wyczytuje i to, na czym mi zależało”24. Z tego fragmentu korespondencji autora Powrotu z gwiazd wynika, że nie na temacie miłości mu zależało. Nie jest jednak tak, że wątek miłosny nie pełni dla tej powieści żadnej funkcji, że został wprowadzony bez powodu albo dla zwiększenia liczby stron. Lem zbyt poważnie podchodzi do tworzonej przez siebie literatury, aby próbować podejrzewać go o taką motywację.
W tym momencie warto powrócić do cytatu, którym rozpoczynam omawianie Powrotu z gwiazd, można także przywołać inny fragment z pracy Ewy Balcerzak – że „miłość wypełniająca karty powieści Lema jest zazwyczaj elementem, który łagodzi konflikty moralne, wynikające z różnych uwarunkowań społecznych. W kolejnych powieściach miłość nie podlega zmianom. Jest zawsze taka sama – smutna, łagodna, trwożliwa, naznaczona piętnem tragizmu, przepełniona nutą liryzmu i wzajemnej tkliwości”25.
Rzeczywiście, tylko damsko-męskie uczucie może pomóc Breggowi rozpocząć nowe życie w obcym sobie świecie, w którym czuje się on tylko reliktem przeszłości. A co twierdzi o tym sam autor? W cytowanym wcześniej liście z 1974 roku pisze: „Idea była mniej więcej taka w planie ’seksu’: tam, gdzie jest seks, nie można było ’w 100% zbetryzować’, ponieważ akt płciowy NIE JEST samą czułością czystą, NIE JEST kulminacją łagodności, NIE JEST świętą czystością, NIE JEST wzniosłością estetyczną. Nie jest. Jest taki jak u wszystkich ssaków; norma ta sama, zboczenia te same, agresywność samców ta sama, ofiarowanie się seksualne jako akt serwilizmu, jako próba ofiary, wykupienia się, uniknięcia agresji występuje we wszystkich populacjach ssaków, od myszy do pawiana i naczelnych małp. Zbetryzować totalnie, to by znaczyło po prostu sprowadzić impotencję, tego nie mogli zrobić. Więc TU był punkt przyłożenia siły. Bohater mój powinien był zauważyć wreszcie, że on w seksie się może jeszcze połączyć z kobietą obcej kultury, ale poza seksem już nie. Byłaby to oczywiście koszmarna sprawa, bo jemu zależało przecież na pełnym kontakcie, a nie tylko genitalnym! Więc próbowałby jakoś... I gdyby wzbudził miłość, można było zasugerować, że ’od korzenia seksu’, od tego jedynego nie dobetryzowanego punktu psychiki, on tę dziewczynę ‘obudził’... I ona, niejako popadając w przedbetryzacyjny atawizm, pokochałaby go — ‘po staremu’, ale nie ze wszystkim: powinna była być z nim, razem z całą miłością, rozdarta i nieszczęśliwa. Gdyż tracąc ‘znieczulenia na tragiczność’, dawane betryzacją, wróciłaby do tragedii, ale gwałtowniej niż my, niż Bregg, ponieważ ona nie była przyzwyczajona, zaadaptowana, przystosowana do tragedii, więcby to ją w końcu zmiażdżyło. Tak trzeba było to zrobić. Nie wiem już, czy nie umiałem tylko, czy nie chciałem, raczej nie chciałem jednak, tzn. byłem ’za poczciwy’ dla moich postaci, okropny autorski występek! Zderzenie dwu kultur, owszem, ale na intymnym terenie. Seks jako wskrzeszające zaklęcie i jako przekleństwo zarazem. (Nie napiszę tego na pewno, bo nie wracam do starych książek).
Wiemy już mniej więcej, jak wyglądała i jaką rolę pełniła miłość w Powrocie z gwiazd. Jak jednak wyglądała sama Eri, obiekt uczuć? Autor nie zadał sobie wiele trudu, aby
25 E. Balczerzak, op. cit., s. 60.
bodaj naszkicować jej charakterystykę wewnętrzną. Cała uwaga skupiona zostaje na Breggu, zaś Eri jest bardzo kukiełkowa – niewiele wiemy o tym, co myśli bądź co czuje. Powieść nie kończy się w chwili odwiedzenia Hala od samobójstwa, pisarz jeszcze opisuje naskórkowo, jak wyglądało małżeństwo obydwojga.
W przeciwieństwie do wcześniejszych doświadczeń Hala, podczas pożycia małżeńskiego „jeśli dochodziło do różnicy poglądów, Eri umiała bronić swego stanowiska”27. Niestety, Lem nie daje jej dojść do głosu, zaznacza tylko fakt takich rozmów. Nawet dialog przy samym końcu powieści, kiedy to „którejś nocy, bardzo późno” Eri i Hall leżeli
„zmęczeni miłością”28, a żona astronauty dopytuje się o pochodzenie blizny (niczym żona wojownika, leżąca obok niego w szałasie i czekająca na opowieści o strasznych bojach, w jakich uczestniczył jej waleczny mąż) – nawet wtedy wypowiedzi dziewczyny są okrojone do minimum. Wcześniej możemy przeczytać: „opowiadała mi o sobie, o swoim dzieciństwie”29, ale na takim stwierdzeniu się kończy, jakby Lem nie chciał bądź nie potrafił wejść w rolę dziewczyny i mówić jej ustami.
Andrzej Stoff w swej publikacji pt. Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema pisze o głównym bohaterze Czasu nieutraconego, Stefanie Trzynieckim: „także sposób łagodzenia napięcia w stosunkach ze światem, poprzez kobietę i miłość, ale łagodzenia tylko przez modyfikację doznań, nie myśli, zapowiada późniejsze motywy Anny z gwiazd w Obłoku Magellana, Eri z Powrotu z gwiazd (przede wszystkim), a także w jakimś stopniu Harey z Solaris”30. Stoff wskazuje na podobną funkcję miłości i darzonych nimi kobiet dla świata przedstawionego (niektórych) powieści Lema. Zwraca również uwagę na Obłok Magellana31 – powieść, którą pomijałem jak dotąd w rozważaniach na temat miłości w beletrystyce omawianego autora. Jest to bowiem jedna z pierwszych powieści pisarza i na dodatek również taka, o której – z dystansu lat – ma dość niedobre zdanie. Z tej powieści o kosmicznej wyprawie jest w podobnej mierze niezadowolony, jak z Powrotu z gwiazd.
29 [17; 41]
30 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 27.
W cytowanej pracy Stoff stwierdza, iż „wraz z postacią [pierwszej] Anny na karty Obłoku Magellana wkracza temat miłości. Miłość dopełnia osobowość bohatera, musi on przecież zasmakować pełni życia, aby jego odlot ku gwiazdom był świadomym wyborem, a nie kaprysem, by rozstanie z Ziemią było boleśniejsze, a przez to psychologicznie bardziej prawdziwe […]. Wątek ten przedłużony jest na czas podróży kosmicznej dzięki drugiej Annie, lekarce Annie Ruys, spotkanej zaraz pierwszego dnia i utożsamionej przez bohatera z tamtą, pozostawioną na Ziemi. Wątek ‘Anny z gwiazd’ jest próbą pogłębienia tematyki lotu kosmicznego o zagadnienie miłości obserwowanej od stadium przypadkowych spotkań i kontaktów w pracy, poprzez przywiązanie do bliskiej osoby, pozwalające przezwyciężyć uczucie samotności, wreszcie etap egoistycznego traktowania kobiety jako wytchnienia od rzeczywistości aż po obustronnie dojrzałe uczucie wyrastające z potrzeby dopełnienia siebie o wartość równorzędną. Ze względu na powieściową konwencję obowiązuje tu motywacja uproszczona. Sygnalizowane są jedynie najważniejsze stadia uczucia. Wobec zróżnicowania tematycznego utworu ten wątek jest jednak wyraźnie uprzywilejowany. Ocena jego obecności w utworze Lema, uwzględniająca wszystkie uproszczenia i potknięcia, możliwa jest dopiero na tle monotematycznej, oczyszczonej z akcentów ludzkiej codzienności, fantastyki innych autorów.
Ta charakterystyka uczucia z Obłoku Magellana nie zmienia specjalnie obrazu kobiety, jaki Lem stwarzał ukazując nam miłość swoich bohaterów w dziełach opisanych pokrótce w tym podrozdziale, zaznacza jednak, że pisarz – w przeciwieństwie do innych autorów science fiction – zyskuje, dzięki poruszaniu spraw z codziennego życia swoich bohaterów. Stanisław Lem zatem – z jednej strony, rezygnuje w swych utworach mieszczących się w nurcie fantastyki naukowej z opisu ludzkich, zwyczajnych spraw, z drugiej zaś, nie rezygnuje całkowicie z ich ukazywania, czerpiąc z doświadczenia Czasu nieutraconego. Dzięki temu, zaprezentowane uczucia i kobiety zyskują na realności.
Nie brak również wzmianek o damsko-męskim uczuciu w utworach groteskowych bądź baśniowych (np. o uczuciu dziewczyny-robota do „bladawca”, czyli człowieka, w jednym opowiadaniu z cyklu pt. Bajki robotów33) pisarza. Tak na przykład, w Kongresie futurologicznym czytamy o efektach działania „bemb” czyli Bomb Miłości Bliźniego: „Po minucie [od wybuchu „bemb”] paroksyzmy miłości bliźniego przybrały w jej szeregach [czyli policji] charakter masowy. Na moich oczach policjanci, zdarłszy maski z głowy, zalewając się gorącymi łzami skruchy, na kolanach błagali demonstrantów o wybaczenie, wtykali im siłą swe solidne pałki, dopraszając się możliwie tęgiego bicia; a po dalszym bembardowaniu, kiedy stężenie aerozolu wzrosło jeszcze bardziej, rzucali się jeden przez drugiego, aby pieścić i miłować każdego, kto się tylko nawinął”34.
Również w tym samym zabawnym utworze, możemy odnaleźć m. in. taki zapisek Ijona Tichego, odnoszący się do „kłopotów sercowych”, jakie wynikały z posiadania przez tego bohatera dziewczyny o imieniu Aileen (zresztą wyhalucynowanej): „1 X 2039. Dziś doszło do zerwania [z Aileen]. Podała mi, na wyciągniętej ręce, dwie pigułki, czarną i białą, abym zdecydował, którą z nich ma niezwłocznie zażyć. A więc nie stać jej było na decyzję
32 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 52.
33 Por. Bajki robotów. [w:] [2]
Podobnych przykładów można by znaleźć wiele (jak choćby hasło z Pamiętnika znalezionego w wannie: „MIŁOŚĆ – patrz: Dywersja. Tamże: Łaska”36), ale są to na ogół historie czy stwierdzenia marginalne, które nijak się mają np. do tragedii opisanej w Solaris.
Stanisław Lem traktuje damsko-męskie uczucie instrumentalnie – zawsze pełni ono funkcję podrzędną dla innego, ważniejszego i kluczowego problemu utworu literackiego. Dlatego kobiety, które kochają i są kochane, nie są zaprezentowane w sposób pełny, zwłaszcza, że uwaga autora skupia się zwykle na odczuciach mężczyzn.
-
-
Erotyka i seks
Pisarz, oceniając zmiany, jakie zachodziły na jego oczach, jednocześnie dość wyraźnie oddziela malarstwo erotyczne od pornografii. Na tej podstawie będę używał określenia
„erotyka” w odniesieniu do ogólnie pojętej seksualności człowieka, ale zaprezentowanej w sposób subtelny i nie bezpośredni, również w sposób pomijający opis samego aktu seksualnego. Przy tym wyłączam z zakresu tego słowa miłość, którą zajmowałem się w podrozdziale poprzednim i ująłem tam jako uczucie. Przez „seks” natomiast określał będę seksualność ograniczoną do kopulacji, genitaliów i wszystkiego, co bliskie jest określeniu
„pornograficzny”. „Erotyka” byłaby zatem opisem kultury człowieka, a „seks” – ujęciem tego
37 E. Balczerzak, op. cit., s. 60.
od strony biologicznej, kopulacyjnej (porównaj podrozdział Wygląd zewnętrzny w niniejszej pracy).
Lem zajmuje się seksem przede wszystkim w groteskowej części swej twórczości, gdzie może sobie pozwolić na niewybredne żarty i spojrzeć z „kosmicznej perspektywy” na człowieka jako przedstawiciela konkretnego gatunku. W Wizji lokalnej, w wywiadzie dla
„Penthouse’a”39, autor ośmiesza seks ustami Ijona Tichego, którego punkt widzenia ze względu na liczne kontakty z kosmitami różnych gatunków cechuje się dużym dystansem do ludzkiej powierzchowności. „Kochanie się” ludzi rozumiane jest w tej wypowiedzi Ijona w bardzo okrojony i właściwie prymitywny sposób. Lem ukuł nawet dla czynności zapłodnienia u ludzi, postrzeganej z tak specyficznego punktu widzenia, różne synonimiczne określenia, z których termin „kopularystyka”40 wydaje się bardzo trafny.
Zawarta w wywiadzie Tichego krytyka ludzkiego życia płciowego opiera się na umiejscowieniu narządów płciowych w pobliżu rozrodczych. Encjanie, gatunek, o którym prawdę zgłębia główny bohater Wizji lokalnej, aż ronią „łzy nad naszym seksualnym nieszczęściem, które zmusiło do rozpaczliwych wykrętów zwłaszcza ziemską filozofię i religię”41. Z żalu nad Ziemianami jeden z mieszkańców planety Enteropii napisał nawet Traktat niemoralny, otwierający się takimi strofami: „Jakież Natury oskarżenie / Stanowi los nieszczęsnych Ziemian / Zmuszonych mieć w miłosnej cenie / Metabolicznych ujścia przemian. / Litością zdjęty, Kosmos cały / Wyciąga do Was, ludzie, dłonie, / Co macie uczuć ideały / W najpaskudniejszym ciał rejonie”42; istnieje również Encjańska piosenka o takiej treści: „[…] Lecz ty, nieszczęsna ludzka nacjo, / Która kochając swe samice, / Musisz się łączyć opętańczo / Niestety, z ich kanalizacją”43.
Stanisław Lem zawsze, kiedy tylko może, wyśmiewa pornografię. Nie jest specjalnie pruderyjny, ale piętnuje takie podejście do erotyki, które ogranicza się do mechanicznej czynności kopulacji i ma za cel wyłącznie osiągnięcie cielesnej przyjemności – mówi:
„czytam na przykład drobne ogłoszenia w prasie zachodniej. Często spotkać można takie, które gloryfikują pewne formy onanizmu. Istnieją również maszyny, najczęściej w postaci gumowych lal męskich i damskich, które bardzo dobrze onanizują. Mają one wmontowane w brzuchu małe magnetofoniki i zachęcają swoich właścicieli czułymi słowy, aby robili z nimi ‘różne rzeczy’. Są różne pornoteki i pornokasety... Dawniej miał pan miłość, romantykę i sprzężoną z nimi erotykę, a dziś wchodzi pan do sklepu, gdzie leżą na półkach sztuczne genitalia, jakieś pompki, maszyny, dźwignie i pokrętła, które można sobie kupić, a następnie wsadzać gdzie się komu podoba, aby była z tego przyjemność. Być może jest to jakaś wartość, ale z punktu widzenia tradycji medyteralnej niesłychanie spodlona.
Kiedyś w Berlinie Zachodnim ‘złapał’ mnie na ulicy deszcz, więc schroniłem się do najbliższego sklepu, który okazał się porno-shopem. Nie mogąc już oglądać tych porozstawianych gołych zadków, usiadłem w kinie, gdzie odbywały się kopulacyjne maratony, którym dosztukowano jakieś fabułki. Trudno było się powstrzymać od śmiechu. To była humorystyka, a nie stężenie erotyki. W pewnych momentach przypominały mi się zajęcia z ginekologii z okresu studenckiego. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że śmiech to niewystarczający środek samoobrony, bo mamy przed sobą ogromny przemysł”44. [Nawiasem mówiąc, naszemu pisarzowi mocno utkwiła w pamięci ta wizyta w sex-shopie, skoro znajdujemy jej opis również w liście z 14 maja 197445].
42 Por. [23; 118]
44 [22; 263, 264]
Można odnieść wrażenie, że w niektórych komentarzach Lem zajmuje stanowisko
„obrońcy moralności” (tak pisze o globalnej sieci łączącej komputery: „o ewentualności podłączenia się do Internetu muszę myśleć nie bez zgrozy. Nie dlatego, iżbym obawiał się gołych tyłków żeńskich i innej do złego kuszącej informacji […]”47), jednak tak naprawdę, nasz pisarz nie przywiązuje wielkiego znaczenia do zagrożenia, jakim może być pornografia.
Uprawiając satyrę na seks, Lem rzutuje czasem swe ironicznie sformułowane poglądy na relacje społeczne. Przykładem tego może być rozmowa Trurla z Trurlem cyfrowym:
-
„[…] Słyszałeś cokolwiek o jurnych maszynach cyfrowych?
-
Nie.
-
A widzisz. Należy iść do rozwiązania metodą kolejnych przybliżeń. Rozmnażanie pączkowaniem problem likwiduje, bo wtedy każdy jest własnym kochankiem, z sobą flirtuje, siebie ubóstwia, pieści, lecz stąd płynie egotyzm, narcyzm, przesyt i otępienie. Gdy masz dwie płci, wszystko staje się nazbyt banalne; kombinatoryka z permutacjonistyką, nie rozwinąwszy się należycie, przedwcześnie gasną. Przy trzech płciach zjawia się problem nierówności, widmo terroru antydemokratycznego, wynikają koalicje, robi się z tego mniejszość płciowa, skąd nauka, że ilość płci musi być liczbą parzystą. Im więcej płci, tym lepiej, bo miłość staje się zajęciem społecznym, kolektywnym, ale od nadmiaru kochanków nastaje tłok, przepychanie i zamieszanie, a to jest niewskazane. Tete-a-tete nie może przypominać ulicznego zbiegowiska. Toteż podług teorii grup privat-docenta Trurla optimum przypada na 24 płci; trzeba jeno budować odpowiednio szerokie ulice i łożnice, bo byłoby rzeczą niestosowną, gdyby narzeczeństwo wyruszało na spacer czwórkową kolumną.
-
To są brednie!
-
Być może”48.
Podobnie jak w Cyberiadzie, Lem bawi się koncepcją zaistnienia większej liczby płci w słuchowisku radiowym Godzina przyjęć profesora Tarantogi:
„PAN I: […] Przyzna pan sam, że sprawy łoża małżeńskiego nie są sprawami publicznymi. TARANTOGA: I to jest złe?
48 S. Lem, Kobyszczę. [w:] [2; 426]
Oczywiście, krytyka seksu nie zawsze ujęta jest w książkach Stanisława Lema w tonacji groteskowej. Na przykład, w Czasie nieutraconym znajdujemy taki opis: „Tuż przed nim [Stefanem Trzynieckim] za szybą tarzała się jakaś masa: dwoje ciał. We wnętrzu nieczynnej windy, na podłodze, zatopieni błękitnym światłem jak preparat w słoju z denaturatem, drgali sczepieni mężczyzna i kobieta. […]Cofnął się na oślep, odepchnął rękami od ściany i uciekł, jakby go ktoś gonił”50. W każdym razie, na poważnie czy też nie, obecna jest w spuściźnie literackiej naszego pisarza wyraźna niechęć do stosunku płciowego, a może nawet swego rodzaju obawa przed nim – nawet w książkach o kilkadziesiąt lat oddalonych od siebie datą powstania (jeśli porównamy Czas nieutracony z 1950 roku do Wizji lokalnej z roku 1982).
Można by pomyśleć, iż Stanisław Lem jest osobą, która może tylko krytykować ludzką seksualność, nie chcąc spojrzeć na tę dość ważną sferę ludzkiego życia z innego, bardziej przychylnego punktu widzenia. Nic bardziej mylnego. Otóż, „dobrze zrobioną” erotykę – i to zaprezentowaną w sposób nader intrygujący – również można znaleźć w beletrystyce tego wszechstronnego autora.
Kiedy czyta się ten opis, wydaje się czymś niezdrowo wyimaginowanym dostrzegać tu jakieś reminiscencje do Lolity Nabokova. Okazuje się jednak, że autor nie bez kozery wprowadza taką scenę do Kataru. Jako pierwsi w powieści, to dziennikarze próbują nacechować uratowanie dziewczynki erotyką – „zidentyfikowali mnie, skoro figurowałem w reportażu jako astronauta, podali nazwisko Annabelli, ‘uroczego podlotka’, który czeka na list od swego zbawcy. Nie było prawdzie powiedziane wprost, ale można było wyczytać między wierszami aluzję do romansowych uczuć zrodzonych w tragedii. Ogarnęła mnie zimna pasja”52. Później znajdujemy w powieści taką relację pomysłu na film: „dowiedziałem się, że znany reżyser francuski postanowił zrobić film o rzeźni na schodach. Rolę tajemniczego bohatera miał objąć Belmondo, a uratowanej przez niego dziewczyny – zamiast dziecka, bo z dzieckiem nie można się przespać – słynna aktorka angielska. Gwiazda ta wychodziła właśnie za mąż i zaprosiła na modna obecnie publiczną noc poślubną wielu prominentów, żeby wokół małżeńskiego łoża urządzić kwestę na rzecz rzymskich ofiar. Odkąd usłyszałem o tych
51 [20; 233]
Szlachetny bohater obrusza się na niemoralność mediów, jednakże niepewne przypuszczenia, jakie nasuwały się podczas czytania opisu ablucji w łazience, znajdują uzasadnienie, kiedy przyjrzymy się halucynacji niedoszłego astronauty (które można chyba odbierać jako próbę zaprezentowania przez Lema podświadomości swej postaci): „zza zakrętu korytarza wyszła Annabella. Wyższa, w ciemnej sukience, niż ją pamiętałem, ale z tą samą wstążką i z tym samym uważnym wyrazem ciemnych oczu szła mi naprzeciw, huśtając lekko torebką przewieszoną przez ramię. […] Stanęła przy drzwiach
mego pokoju, uchylonych, bo nie zamknąłem ich wychodząc.
-
Motyw Lolity pojawia się również w niesamowitej powieści naszego pisarza, o 15 lat młodszej od Kataru (bo z 1960 roku) – mianowicie, w Pamiętniku znalezionym w wannie. W fabule pełnej wojskowych i urzędników, natknięcie się głównego bohatera na śliczną szesnastolatkę zaskakuje i stanowi jakby oddzielną fabularnie część: „pod największym [obrazem], w czarnych ramach, siedziała piękna dziewczyna, miała najwyżej szesnaście lat – i bała się. Czekałem, co powie, ale milczała. Strach nie szpecił jej. Jasna buzia, ze złotawą grzywką na czole, posępne, fiołkowe oczy nieufnego dziecka, odęte czerwone wargi, pensjonarska sukienczyna o krótkich, spranych rękawach; przez materiał przekłuwały się twarde sutki. Przekorne i twarde były też jej smukłe nóżki o różanych piętach, bose, bo na mój widok sandałki ześlizgnęły się jej ze stóp i leżały pod fotelem, ale najgorsza była bezradność małych dłoni. Piękna – pomyślałem – i jaka biała... biała – kto mówił „biała”; A! jak lilia... lilijna... liljjna białość... […]
Patrzała na mnie fiołkowymi oczami, bez drgnienia, nagość jej szyi była pod czarną ramą obrazu jak – szukałem porównania – jak śpiew w nocy. Ujdzie... Zrobiłem ku niej krok, łaydacko powolny, zatapiając źrenice w jej oczach, bezruch jej ciała był jakże słodką memu sercu trwogą, koniuszek piersi pod sukienką odliczał, w ślad za sercem tłukącym się, sekundy, ani słowa, ani gestu, nic — tylko Łaydak.
Jeszcze krok — i trąciłem jej kolana moimi: przechylona, siedziała z głową podaną w tył, ostatnim daremnym schronieniem były wielkie złote włosy. Pochyliłem się nad nią. Wargi jej zadrgały ledwo dostrzegalnie, lecz ręki nawet nie mogła podnieść. Winienem ją zhańbić – pomyślałem — wszak tego oczekuje, czy mogę zresztą postąpić inaczej w mojej sytuacji?”55
Potem główny bohater, znerwicowany atmosferą swoich przeżyć, postanawia zgwałcić dziewczynę (szesnastoletnią przecież, zaś Annabella z o półtorej dekady późniejszego Kataru jest jeszcze dzieckiem; czyżby był to symptom przemiany obyczajowej?), choćby za cenę kary najwyższej. „No – rzekłem sobie, a jednocześnie z góry patrzałem między jej złote rzęsy
-
przecież i ja się tu znalazłem niewinny, czemuż by i ona nie mogła? Ale zauważyłem, że już zaczynam wchodzić w tryby postępowania, szukać wybiegów, uniewinniać się, a to było na
pewno złą polityką – marnowania i rozpraszania sił. – Nuże... — powiedziałem sobie – bez skrupułów, bez dywagacji! Oto gratka – hańbmy!!!
Ogólnikowa ta decyzja przyszła mi łatwo, ale jak wziąć się miałem do rzeczy? Narzucał się, oczywiście, pocałunek, tym bardziej że ust naszych rozpostarta dłoń by nie oddzieliła – mieszaliśmy oddechy. Pocałunek jako wstęp, uwertura splugawienia, odstręczał mnie jakoś. Nawet w zaskakującym, podstępnym, wymuszonym jest coś – bo ja wiem – wykwintnie gustownego, właściwego, coś na miejscu – o! utrafiłem: pocałunek jest ozdobą, dekoracją, aluzją i alegorią, a ja nie chciałem niczego udawać; chciałem się sparzyć szybko i obrzydliwie zdeptać lilijną białość; czymże innym jest hańbienie, jeśli nie potraktowaniem anioła jak krowy?!
Od pocałunku uwolniłem się więc, i ta poza, jaką przybrałem, to wdechiwanie jej niewinnego, dziewczęcego tchu już zalatywało mi fałszem. – Porwę ją i uniosę na rękach – zaproponowałem sobie, cofając się i prostując z lekka, lecz powstały w ten sposób dystans, tak fatalnie podobny do niezdecydowanego odwrotu, zraził mię nieco. Gdzie miałem ją zresztą cisnąć?! Poza fotelem była do dyspozycji tylko podłoga, a dźwigać lilijną, aby na powrót rzucać ją na fotel, nie miało najmniejszego sensu, podczas kiedy hańbienie musi posiadać sens, i to jaki jeszcze! Najczarniej przewrotny! A więc chwycę ją brutalnie i bezwstydnie! – zdecydowałem. Stojąc nie mogłem tego jednak zrobić, fotel był bardzo niski, ukląkłem więc. Błąd! To była poza korności, niesienia służb, ‘bycia’ przepasywanym szarfą, zdjętą śnieżnymi paluszkami z lilijnego ramienia. Nie można hańbić na klęczkach, ale ja musiałem, bo z każdą sekundą było coraz gorzej; jeszcze mi się rozpłacze, przeszył mnie strach, do diabła! – już ma wargi w podkówkę, ryknie i, zamiast lilijnej, będzie zasmarkane dziecko! Szybko, póki jeszcze czas!!
Więc pod spódniczkę?! Ale jeśli zwiedzie mnie nie wypraktykowany chwyt, będzie łaskoczący, nie hańbiący – co wtedy? Oczywiście zacznie chichotać, może się nawet zakrztusi, zafika nogami ze śmiechu, nie z dziewictwa – i jeśli nawet przypadnę, porwę i zgniotę, to nie będzie już ani śladu lilijnej, tylko sama łechczywość!! Zamiast hańbienia – łaskotki? Łaskotanki? Giglu-giglu?! Wielki Boże!!”56
Wreszcie, cała sytuacja napiętnowana zostaje zachowaniem niedoszłego gwałciciela, który zamiast działać, pogrąża się w pułapkę zastanawiania się nad symboliką każdego gestu („wszystko jest szyfrem” – to myśl przewodnia Pamiętnika znalezionego w wannie). Jest to (i cała cytowana tu sytuacja) zresztą jakby hołd, ukłon w stronę twórczości Witolda Gombrowicza, którą Lem bardzo sobie ceni.
Czytamy zatem: „A więc nie!! – pomyślałem twardo. – Żadnego pod spódniczkę, nic skradającego się, podstępnie i tchórzliwie złodziejskiego! Oczy w oczy – i pocałunek, ale pocałunek-szatan, piorun, krew, wyzwanie, brutalność i męka przerażenia! Zgrzyt zębów o zęby! Paprochy! Żądze!! Tak będzie!!! I pochyliłem się nad nią, lecz coś było nie tak. Policzki pełne, wargi odęte, a w ich kąciku coś białego, fe! Okruszynki. I znowu zmieszały się nasze oddechy — i zaleciało oseskiem. Mleczkiem! Dlaboga!!! Te białe okruszki – to był ser! Nie! Nie ser! Serek!!!
Przepadłem. Wolno, cal po calu, podnosiłem się, otrzepując machinalnie kolana. Tak, to był koniec. Lat szesnaście, niewinna. płocha, jak śnieg biała... Jak śnieg? Jak serek!!! Wychodząc spojrzałem od drzwi. Uspokojona, podjęła żucie I nawet miała, ukryty w dłoni, kąsek bułeczki maślanej a tylko ukryła go, kiedy się zbliżyłem. Chciała mi ułatwić, a ja… Boże…”57
Jak się wreszcie okazuje, „Lilijna” jest również częścią całego planu, z którego nieszczęśliwy bohater Pamiętnika w żaden sposób nie może się uwolnić. Jest ona narzędziem w rękach koszmarnej instytucji, która funkcjonuje pomimo całego jej bałaganu. Powieść ta
jest jednym z wspanialszych utworów Stanisława Lema, w której znowu (ale jakże inaczej) próbuje podejść do wielu ważkich dla swej twórczości problemów: do wolnej woli, roli ludzkiego życia, do tego, czym naprawdę jest świat i czy istnieje Dobro i Zło. Zatem cała erotyka konfrontacji z Lilijną i ona sama – są, jak zwykle, tylko narzędziem, a nie celem w tekście.
Oczywiście, nieprawdą byłoby twierdzenie, że erotyka w twórczości Stanisława Lema to jedynie albo ordynarnie zaprezentowana „kopularystyka”, albo pociąg do młodych, niewinnych dziewcząt. W przypadku obiektów miłości, pociąg damsko-męski potrafi ująć nasz pisarz w sposób naprawdę subtelny, prosty i delikatny. Przykładem może być opis pierwszego kontaktu Kelvina z „nową” Harey w Solaris: „Siedziała obok mnie na łóżku i patrzała we mnie z powagą. Uśmiechnąłem się do niej i ona się uśmiechnęła, i pochyliła nade mną; pierwszy pocałunek był lekki, jakbyśmy byli dwojgiem dzieci. Całowałem ją długo. […] Leżałem na wznak; kiedy unosiła na twarz, mogłem zajrzeć w jej małe, słońcem prześwietlone od strony okna chrapki, które zawsze były barometrem jej uczuć; końcami palców owiodłem też konchy uszne, których płatki zaróżowiły się od pocałunków”58.
Z kolei w I tomie Czasu nieutraconego do fizycznego kontaktu między Stefanem Trzynieckim a Anną Nosilewską dochodzi dopiero pod koniec I tomu (czyli Szpitala przemienienia), który kończy się aktem miłosnym obojga – „Lem wprowadza dwoje bohaterów na pustkowie po gehennie egzekucji pacjentów i pozostawia ich w chwili miłości, a więc zapomnienia o jutrze, o filozofii, o świecie”59.
Nie jest to jednak ten sam rodzaj zbliżenia, co w Solaris, gdyż uwikłane jest ono w emocje wydarzeń, które przeżyła para bohaterów. poza tym, jest to pełny stosunek seksualny. Podczas zbliżenia Anny i Stefana, nie dość, że to kobieta była stroną inicjującą, lecz Trzyniecki „czuł na twarzy jej piersi, jej ręce. […] dawała mu rozkosz, ale nie tak, jak to się czyni zawsze. W każdej chwili panowała nad sobą i nad nim. Dlatego później, znużony, trzymając jej piękne ciało bez cienia namiętności, ale całą siłą rozpaczy, rozpłakał się na jej piersiach”60. Wszystko dzieje się na sianie w jakiejś szopie, oboje są przemoczeni do suchej nitki. Mimo tego, nie jest owa scena ani specjalnie romantyczna, ani namiętna. Chociaż Anna z pewnością zawsze pociągała Stefana erotycznie, w gruncie rzeczy podczas sceny wieńczącej Szpital przemienienia jest czuła, a nie seksualna. Już po wszystkim „uniesionym rąbkiem koca zaczęła wycierać jego łzy i pocałowała go lekko w policzek”61.
Ostatnim zdaniem pierwszego tomu Czasu nieutraconego jest: „wtedy odpadła odeń nawet ciekawość, tak że w ramionach tej obcej kobiety stał się na jedno mgnienie biały i nie zapisany, jak w chwili narodzin”62. To nie Nosilewska zasypia w jego ramionach, ale Stefan w jej. Wreszcie poczuł się bezpieczny, a wszystko, co do tej pory go trapiło, znikło. Na chwilę stał się jak dziecko. „Słyszał powolny, spokojny rytm jej serca, jakby ktoś do niego przemawiał w starym, najlepiej zrozumiałym języku”63. W każdym razie, noc spędzona z Anną nie jest czysto fizycznym aktem płciowym. Ma o wiele szerszy wymiar. Uśmierza problemy Trzynieckiego, jest chwilą niezbędnego uspokojenia i oczyszczenia. Nosilewska jest tu świadoma swojej roli i znaczenia ich seksualnego zbliżenia dla psychiki lekarza –
„pierwszy element sytuacji końcowej [czyli akt miłosny Stefana i Anny] miał w sobie jakiś cień pozytywnego przekonania, że gdy wszystko się kończy, jako jedyny sposób dotarcia do
59 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 28.
60 [3; 189]
62 Ibidem.
63 [3; 188]
drugiego człowieka pozostaje miłość”64. Niestety, nie mamy wglądu, czym jest ta scena dla samej Nosilewskiej.
Lem może zastosować w tekście opis, który nie musi być wulgarny i jest w pewien sposób nacechowany erotycznie, chociaż wcale nie odnosi się do obiektu uczuć (niestety, w beletrystyce naszego pisarza takie fragmenty są niezwykle rzadkie). Tak na przykład astronauta z Powrotu z gwiazd widzi jedną z bohaterek: „[Nais] była jakby swobodniejsza. Uśmiechała się. Chwilami stawała się śliczna, zwłaszcza gdy mrużyła oczy, a dolna warga, kurcząc się, ukazywała lśnienie zębów. Miała w twarzy coś egipskiego. Egipski kot. Włosy więcej niż czarne, a kiedy ściągnęła z ramion i piersi futrzany puch, zobaczyłem, że wcale nie jest taka chuda, jak mi się zdawało”65.
Podsumowując podrozdział Erotyka i seks trzeba zwrócić uwagę, że w książkach Lema bardzo wyraźny jest podział na seks i erotykę, czyli dwa ambiwalentne podejścia (w pierwszym widać negację, w drugim pociąg do seksualności) do tej samej przecież sfery ludzkiego życia. Nie można odpowiedzieć, czemu pisarz przyjmuje akurat takie podwójne stanowisko, choć właściwie można przypuszczać, że seksualność jest z jednej strony – dla Lema jako osoby wychowanej w konserwatywnej rodzinie – tematem tabu, a z drugiej podobnie – dla Lema jako mężczyzny – czymś, co go pociąga.
Wydaje się, że Lem jest duszą romantyka – kiedy opisuje kontakt dwojga kochających się ludzi, daleki jest od biologizmu i naturalizmu. Sposób tego opisu jest może nieco surowy i daleko mu do powszechnie rozumianej poetyzacji, ale to już jest cecha całej jego twórczości (może za pewnymi wyjątkami, np. Cyberiadą) Z drugiej strony, seks, który sprowadza zwykle do czynności kopulacji, uważa za czynność tak podłą, że godną tylko docinków, ewentualnie ubolewania.
Erotyka zaś, taka, jaką Stanisław Lem mógłby zaakceptować, pojawia się jego beletrystyce marginalnie. Powodów tego jest co najmniej kilka, ale głównym jest chyba to, że książki tego pisarza z założenia koncentrują się na sprawach – ujmując to metaforycznie – bliższych gwiazdom niż ludziom i ich codziennym sprawom. Niewiele jest kobiet, niewiele więc i spraw odnoszących się do relacji między płciami. A kiedy już znajdujemy ustępy tekstu, odnoszące się do intymnych spraw damsko-męskich – są one ujęte z punktu widzenia bohatera męskiego, zatem kobieta i jej zachowanie może być już tylko ujęta z pozycji obserwatora.
64 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 28.
-
-
-
Konstrukcja postaci kobiecej
-
Wygląd zewnętrzny
Stanisław Lem niewiele uwagi przywiązuje do wyglądu bohaterów, a że większość z nich to mężczyźni, opisów kobiet jest jeszcze mniej. Nie oznacza to jednak, iż w ogóle brakuje tych opisów – już sama obszerność spuścizny beletrystycznej pisarza sugeruje istnienie licznych fragmentów tekstu obrazujących kobiecą cielesność. Żeby się w nich nie zagubić, konieczne wydaje się podzielenie opisów kobiet według pewnego klucza. Można podejść do tych fragmentów tekstu na wiele sposobów i dopiero wtedy przyjrzeć się, jakie wnioski wynikną z kolejnych selekcji materiału.
Jako pierwszy klucz, proponuję podział kreowanej w trakcie narracji przestrzeni żeńskich postaci na dwie koncentrycznie przylegające do siebie sfery:
-
ciało,
-
i jego najbliższą zewnętrzność, czyli wygląd osoby (łącznie z jej okryciem i dynamiką).
Sam sposób, w jaki Stanisław Lem ukazuje ludzkie ciało w utworach literackich, wymaga odrębnej charakteryzacji, gdyż bezpośrednio rzutuje na tworzenie opisów kobiet. Niewiele wiadomo o życiu prywatnym pisarza, ale można chyba generalizować, iż jego osobiste poglądy w interesującej nas kwestii nie różnią się znacznie od tych, jakie zawarł w książkach. W każdym razie, na sposób obrazowania ciała (także kobiecego) wpłynęły studia medyczne i naukowe podchodzenie do rzeczywistości, a prawdopodobnie – jeśli cofniemy się do najwcześniejszych lat z życia pisarza – również możliwość przeglądania lekarskich ksiąg ojca. W autobiograficznym Wysokim Zamku, znajdujemy takie wspomnienie: „biblioteka, że pozamykana, pociągała mnie. Mieściła przede wszystkim książki lekarskie, anatomiczne atlasy ojca, a dzięki jego roztargnieniu mogłem się w nich w sposób solidny i metodyczny uświadomić co do różnic, jakie zachodzą między płciami. Jednakże, rzecz dziwna, daleko bardziej frapowały mnie tomy osteologii. W człowieku odartym ze skóry, jakie przedstawiały krwistoczerwone lub ceglaste plansze myologiczne, nie gustowałem; było w nim coś z krwi, z surowego befsztyka, którego nie znosiłem, którym brzydziłem się. Natomiast szkielety były bardzo schludne. Nie wiem, ile miałem lat, kiedy po raz pierwszy kartkowałem owe czarne tomy formatu in quarto, z wielkimi, żółtawo zabarwionymi rycinami czaszek, żeber, miednic
i piszczeli. W każdym razie ani się owych truposzów i ich budulca nie bałem, ani też studiowanie to nie sprawiało mi jakiejś dojmującej przyjemności”66. Z tą „przyjemnością” może być tak, że gdyby Lem nie miał nic na sumieniu, nie dodałby tego ostatniego zdania (w myśl powiedzenia, iż „bronią się tylko winni”), bo czy nie znajdujemy w Pamiętniku znalezionym w wannie fragmentu67, w którym główny bohater odczuwa bardzo silny, niezdrowy pociąg do ludzkiej czaszki?
Opisy ludzkiego ciała są zwykle utrzymane w realistycznej konwencji i często stają się naturalistyczne, a źródeł takiego punktu widzenia można zatem doszukiwać się nawet w dzieciństwie autora Wysokiego Zamku. Biologizm, wynikły z materializmu i scjentyzmu – czyli podstaw światopoglądu pisarza, konsekwentnie wyznawanego przez całe życie i we wszystkich dziełach – towarzyszy Lemowi od początku literackiej drogi. Zresztą, czy pisarz nie mówi w wywiadzie dla czasopisma „Playboy”: „mnie, powiedzmy, widok gołej niewiasty przypomina zaraz wykłady z ginekologii i nic więcej”68?
Już w Czasie nieutraconym czytamy wśród lakonicznych zapisków Sekułowskiego:
„Poznałem żonę Mościckiego. Temat do noweli ‘Macice’”69. Opisy ludzkiej powierzchowności w powyższym dziele to również próba pewnego poetyzowania języka, ale tylko w obrębie postaci posiadających pewną indywidualność, na przykład kobiet, które Stefan Trzyniecki darzy uczuciem. Naturalizm zaś to przede wszystkim sposób zobrazowania obcych dla głównych bohaterów trylogii osób, z którymi stykają się tylko powierzchownie i przelotnie. Stanisław Lem tak opisuje wrażenia Trzynieckiego, jadącego wagonem towarowym do obozu zagłady: „zdawało mu się, że wrasta w wielkie, na poły żywe mięso, które wypełniało przestrzeń. […] Pierwszy wiatr świtu wtargnął w szczeliny desek i odgarnął mu włosy ze spotniałego czoła. Poczuł, że natura, wyrządzająca mu tę przysługę, z jednakową obojętnością wessie maź, w którą wnet rozpłynie się on sam, i strach, jakiego nie zaznał nigdy, porwał go za wnętrzności”70.
Określenie ciała ludzkiego jako „żywego mięsa” jest uzasadnione literacko w powyższym fragmencie – głównym powodem użycia takiej poetyki jest chęć przekazania czytelnikowi koszmarnej „atmosfery”, jaka towarzyszyła Holocaustowi. Kiedy Trzyniecki już znajduje się w obozie, „przy nim rozbierała się dygocącymi gwałtownie rękami młoda kobieta, której wciąż plątały się ze ściąganą przez głowę sukienką grube, czarne warkocze. Sutki miała prawie granatowe. Za nią stał, już nagi, wysoki starzec o beczkowato opuchłym ciele i chudych jak szczapy rękach, które skrzyżował niezręcznie na łonie”71. Pokazanie poniżonych ludzi w nienaturalnej i wręcz odczłowieczającej sytuacji sprowadzenia do przerażonej masy ciał ma uzmysłowić czytelnikom bestialstwo obozu śmierci, z którego główny bohater wychodzi z życiem właściwie przez przypadek, prowadzony już do komory gazowej.
71 [3; 323]
Mówienie o turpizmie u Stanisława Lema nie byłoby obiektywnie uzasadnione, ale często daje się zauważyć fascynację ciałem postrzeganym przez pryzmat podręczników anatomii. Kiedy główny bohater Czasu nieutraconego, Stefan Trzyniecki, pracuje już jako lekarz położnik, możemy znaleźć w powieści wiele historii „z życia szpitala”, oczywiście opisy porodów również – na przykład, czytamy: „rozległ się niski jęk. Dwie siostry przytrzymywały na wysokim łóżku nagie, skurczone ciało. Twarz leżącej była brunatna jakby od naporu krwi. Leżąca drgnęła.
-
Nadchodzi, nadchodzi – syknęła przez zęby. Zacisnęła powieki; włosy, zlepione w czarne strąki, opadły jej na czoło. Gnąc brodę do piersi, zadrżała od strasznej siły skurczu. Stefan poczuł, jak pod przyłożoną do brzucha dłonią mięsień maciczny twardnieje na kamień. Zgięte ciało napinało się, dygotało, ścięgna grały, a siła skurczu wciąż rosła”74. Rodząca kobieta jest tu „skurczonym ciałem”, a nagromadzenie anatomicznych („mięsień maciczny”, „ścięgna”) i naturalistycznych („twarz brunatna od naporu krwi”) określeń ewidentnie wskazuje na konsekwencję w stosowanej stylistyce pisarskiej.
O ile, według Lema ciało ludzkie należy widzieć jako materię o bardzo skomplikowanej strukturze (wobec tego, do jego opisu wystarczy zastosowanie biologicznych i fizycznych metod postrzegania świata), o tyle wygląd człowieka rozpatruje pisarz z punktu widzenia kultury jako przestrzeni pełnej społecznie utrwalanych i zmienianych znaków. Kultura tak pojmowana wydaje się autonomiczna od praw fizykalnych, ale naukowo ukierunkowany Lem, mimo świadomości takiego stanu rzeczy (konstatuje przecież w słowach encjańskiego „żywo-martwego”75 mędrca Anixa z Wizji lokalnej: „jak skrzela nie tłumaczą ryby poza wodą, tak pojęcia nie tłumaczą się poza kulturą, co wydała je na świat”76), często próbuje stworzyć „ogólną teorię wszystkiego”, czyli sprowadzić biologizm i symbolikę ciała ludzkiego na wspólną płaszczyznę. Pragnie znaleźć element łączący naturę i kulturę – przenikające się, a przecież samodzielne światy.
Podchodzi do tego problemu z wielu stron. Może to być próba zderzenia na siłę –
„fuzja” kultury i anatomii – poprzez ekstraktację tych dwóch sfer ludzkiego bytu, połączenie ich w nowej, jakby laboratoryjnej przestrzeni i przyglądanie się rezultatom tego
„doświadczenia”. Jest w takim zabiegu literackim coś z atmosfery sekcji zwłok (przywołuję taki przykład w sensie desakralizacji ludzkiego ciała, jaką przynosi czynność naruszania ciała nieboszczyka w prosektorium czy podczas zajęć na studiach medycznych) – autor wielokrotnie odwołuje się do makabrycznego obrazu zakonserwowanych eksponatów medycznych pływających w słojach z formaliną bądź spirytusem. W sytuacji, kiedy są to narządy wyraźnie pochodzenia ludzkiego, a nawet ludzie w całości – wewnątrzfabularny obserwator oraz czytelnik stają nagle naprzeciw makabrycznie wyeksponowanych zwłok, czyli tego, co jest tylko biologiczne. Jako ludzie żywi, są umiejscowieni w wymiarze kultury wraz z jej społecznie ustaloną symboliką, a nie w sferze anatomii (gdyż, o ile ktoś nie jest np.
75 Por. [23; 263-273]
lekarzem, nie postrzega siebie i otaczających ludzi, jako sumy narządów organicznych), dlatego taka konfrontacja wywołuje pewien dziwny nastrój, mogący również stać się początkiem refleksji, którą Lem ukierunkowuje lub nie. Sytuacja tego typu czasem może być tylko epizodycznym i jakby zbędnym dodatkiem narratorskim (jak na przykład opis pijatyki w Pamiętniku znalezionym w wannie, która nagle przenosi się do pomieszczenia, w którym na półkach stoją słoje z okazami w formalinie, zresztą wkrótce przewrócone i potłuczone przez rozochocone towarzystwo77), może być również motywem, wokół którego skupia się cała fabuła (myślę tu o III opowiadaniu Ze wspomnień Ijona Tichego78 – o pływających w całości w szklanym zbiorniku spirytusu zwłokach naukowca, który padł ofiarą własnego wynalazku- klonu). Motyw zwłok, łączących sfery materii i kultury, wyeksponowany jest jeszcze wyraźniej w Śledztwie. W tym utworze nie do końca wytłumaczona aktywność ciał również może być interpretowana jako próba połączenia świata żywych i martwych. Innym sposobem jaskrawego zderzenia człowieka kultury z problemem jego własnej cielesności może być również koszmarne (ale tym razem w pełni poważne), wspomniane wyżej ukazanie nagich ludzi czekających na śmierć w obozie zagłady (Czas nieutracony).
Do problemu relacji między materią a kulturą podchodzić można również z całkiem innej, już nie ponurej, strony. Mianowicie, Ijon Tichy opowiada w Wizji lokalnej:
„Zauważyłem, że [adwokat Tichego] ma nową sekretarkę, tak przystojną, jakby nawet nie umiała nawet pisać na maszynie. Istotnie nie umiała, mecenas nie krył tego, robiła też potworne błędy ortograficzne i co najgorsze, wtykała niewłaściwe listy do niewłaściwych kopert, lecz patrzeć na nią było taką przyjemnością, że klienci odwiedzali go częściej, niż musieli. Przypomniało mi to fragment książki, którą studiowałem ostatniej nocy, i powiedziałem mecenasowi, że wężowy czar, jaki rzuca na nas piękna twarz kobieca, jest w gruncie rzeczy kompletną zagadką”79. Główny bohater Wizji lokalnej pragnie zgłębić prawdę o mieszkańcach planety Enteropii, czego próbuje dokonać w bibliotece Ministerstwa Spraw Zaziemskich (przez nieomal całą pierwszą połowę powieści), gdzie całe noce spędza nad księgami, zresztą często zawierającymi sprzeczne treści.
Właśnie w jednej z rozmów z mecenasem Finkelsteinem w taki oto sposób relacjonuje poglądy Encjan (mieszkańców wspomnianej planety) na temat zagadki, jaką stanowi ziemska uroda kobiet: „uświadomiłem to sobie [czyli istnienie wspomnianej zagadki] na dobre przy owej lekturze, natrafiwszy w niej na zaskakujące nieporozumienie międzyplanetarne. Komisja ekspertów człekoznawców, która badała programy ziemskiej telewizji, stwierdziła, zwłaszcza dzięki oglądaniu konkursów piękności, że pewne rodzaje żeńskich twarzy są u nas preferowane, i pogłowiwszy się nad tym, doszła do oficjalnie zgłoszonej hipotezy, że twarz pełni u ludzi funkcję tabliczki znamionowej, czyli takiej mosiężnej blaszki z podanymi cechami mocy, wydajności i napięcia, jakie umieszcza się na przykład na motorach elektrycznych. Encjanie jako odmienny gatunek, oświadczyła komisja, nie potrafią odczytać z kobiecych twarzy parametrów, bo one nie są zakodowane ani cyfrowo, ani analogowo; lecz jakoś tam są zakodowane. Kolor tęczówek, krój nosa, warg, układ włosów na głowie, wszystko to są czytelne dla ludzi znaki. Być może ustalają dzielność przemiany tkankowej, odporność na ziemskie choroby, sprawność w biegu (chociaż na dobrą sprawę łatwiej byłoby ją wprost odczytać z nóg), ogólny poziom inteligencji, coś znaczy to na pewno, bo różnice i między twarzami królowych piękności i przeciętnych samic człowieka nie są większe niż różnice wyglądu różnych liter alfabetu. Nie chodzi więc o stronę estetyczną, bo parę milimetrów nosa więcej czy mniej nie może grać poważnej roli. Komisja sumiennie się napracowała, rozważyła bowiem coś jedenaście alternatywnych hipotez, zaczynając rozumie się od biologicznej, że niby ludzki samiec wyczytuje z samiczej twarzy cechy, których życzy
Wizja lokalna, jak i większość innych utworów, których bohaterem jest sympatyczny i poczciwy Tichy, jest literaturą „z przymrużeniem oka” (nie wszystkie przygody Ijona są groteskowe, bo tak na przykład wyżej przywoływane III opowiadanie Ze wspomnień Ijona Tichego jest raczej ponure), stąd w przytoczonym cytacie takie, a nie inne podejście do żeńskiego wyglądu. Różnica w postrzeganiu kobiecej cielesności w Wizji lokalnej pomiędzy naturalistyczną narracją Czasu nieutraconego wynika tylko z odmiennej stylistyki obu dzieł, ale całościowe widzenie tematu ludzkiego ciała nie jest odmienne. Punkt widzenia Encjańskich naukowców jest biologiczny – jest to „prosektoryjne” czy przyrodnicze postrzeganie ludzkiego ciała, ale nie ma tu podejścia od strony kultury. Zresztą, po to właśnie Lem buduje w Wizji lokalnej (i w innych swoich książkach) punkt widzenia kosmitów, żeby wykorzystać obcość, jaką stanowi dla nich ziemski, a zatem uwarunkowany ludzką kulturą, sposób podchodzenia ludzi do innych ludzi.
Można powiedzieć, że Lem zajmuje się w swych dziełach antropologią porównawczą w skali kosmicznej – oczywiście tylko wyimaginowaną, bo nauka nie zna innych obserwatorów człowieka niż właśnie człowiek. Właściwie po to kreuje nowe światy, żeby przyłożyć je do tego, co ziemskie, ludzkie i dla ludzi oczywiste. Nie tylko Wizja lokalna jest tu argumentem tej tezy (chociaż jest to ambitna próba stworzenia nowej, innej niż ziemska kultury, łącznie z wpływem wszelkich odmiennych planetarnie uwarunkowań na wszystkie sfery istnienia całego rozumnego gatunku, nawet na takie, jak religia i filozofia), ale również wszystkie fantastyczno-naukowe utwory naszego pisarza.
Stanisław Lem w swoich poszukiwaniach tego, co w człowieku jest naprawdę cenne (czy wartością nadrzędną jest ciało pojmowane anatomicznie, kultura, indywidualna świadomość istnienia, a może intelekt?) miota się, gdyż wciąż dochodzi do wniosku, iż nie można podzielić człowieka na warstwy, a jednak ciągle go dzieli. Oddziela bohaterów od ziemskiego środowiska, ukazując obcość kosmicznej próżni i innych planet, od kultury, w jakiej się wychowali (np. w Powrocie z gwiazd), nawet od ciała, kiedy (np. w Cyberiadzie) umieszcza świadomość w maszynie. Z kolei w Golemie XIV81 ekstrahuje czysty, odarty z duszy (świadomości) intelekt. Jest programowym ateistą, jednakże wierzy w człowieka, ale raz za razem popada w nihilizm i sam przed sobą kwestionuje wszystko to, co wydaje się w
człowieku cenne. Z wszystkich czynników, na jakie próbować można dzielić ludzką egzystencję, najbardziej deprecjonuje cielesność – wprowadza roboty, androidy, zdalniki, kosmitów, już w latach pięćdziesiątych prognozuje ogólnie rozumianą protetykę i przeszczepy narządów, nie cofając się przed doprowadzaniem do etycznych paradoksów (człowiek jeden, choć „poskładany” z wielu we Fiasku i Przekładańcu, czy stopniowo
„podmieniony” niebiologicznymi cząsteczkami – „zbystrowany” starzec Anix z Wizji lokalnej). Lem bawi się pojęciem „człowiek”, umieszcza swych bohaterów na granicy ludzkiego poznania (np. w Dialogach82), której osiągnięcie wskazuje ontologiczną, etyczną, moralną niemoc orzeczenia, czym właściwie jest „człowieczeństwo”. A wszystko to przesiąknięte jest jakąś osobistą niechęcią Lema (a może nawet odrazą) do ludzkiego ciała. W słuchowisku radiowym Godzina przyjęć profesora Tarantogi czytamy: „umiejscowienie narządów rozrodczych niestety zachowało do dnia dzisiejszego charakter publicznego skandalu, żebym nie powiedział wręcz: policzka, wymierzonemu dobremu wychowaniu, estetyce oraz wyższym ideałom”83. Dalsze słowa naukowca, który składa wizytę u Tarantogi, to właściwie ekstrakt tego, jaki stosunek ma Stanisław Lem do intymnych części ludzkiego ciała: „miejsce, z którego człowiek rzuca pierwsze spojrzenie przychodząc na świat, nie zostało wybrane zbyt szczęśliwie z punktu widzenia estetyki oraz godności naszego gatunku. Tylko od wieków trwająca niemocą wykonania niezbędnych przeróbek można tłumaczyć istniejący dotąd wulgarny stan rzeczy”84.
Warto zauważyć, że powyższy cytat, widziany w kontekście całego beletrystycznego dorobku pisarza, wcale nie jest tak żartobliwy, jakim może tutaj się wydaje. Ten sposób podchodzenia do wstydliwych części ludzkiego ciała bardzo często wykorzystywany w jego twórczości. Już w Czasie nieutraconym znajdujemy zapisek w dziennikach Sekułowskiego:
„narodziny człowieka – wystrzał z nieprzyzwoitej armaty”85, natomiast w Kongresie futurologicznym autor wprost bawi się motywem genitaliów, drwiąc jednocześnie z literatury, która na tym motywie bazuje. Otóż, Ijon Tichy – uczestnik tytułowego kongresu futurologicznego – pomylił piętra w wielkim hotelu korporacji Hilton: „z największym pośpiechem zjechałem do Sali Purpurowej na 46 piętrze. W foyer podeszły do mnie dwie czarujące dziewczyny w szarawarach topless, z biustami pomalowanymi w niezapominajki i śnieżyczki, by wręczyć mi lśniący order. Nie spojrzawszy nań, wszedłem do sali, jeszcze pustawej, i dech mi zaparł widok stołów, nie dlatego, że były suto zastawione, lecz szokujące były formy, w jakich podano wszystkie pasztety, przystawki i zakąski – nawet sałatki stanowiły imitację genitaliów. O złudzeniu optycznym nie mogło być mowy, bo dyskretnie ukryte głośniki nadawały popularny w pewnych kręgach szlagier, zaczynający się od słów: ‘Tylko głupiec i kanalia lekceważy genitalia, bo najbardziej jest dziś modne reklamować części rodne!’
Drugim kluczem (pierwszym była relacja: ciało a jego postrzeganie), jaki posłuży mi do charakteryzacji materiału, pochodzącego z beletrystyki Lema i odnoszącego się do wyglądu zewnętrznego kobiet, może być podział ze względu na uczuciowe zaangażowanie głównego bohatera do opisywanej w narracji kobiety.
Takim przypadkiem, kiedy zaangażowanie uczuć mężczyzny przybiera wobec kobiet z dzieł Stanisława Lema najgłębszą postać, jest miłość (bohaterowie z książek naszego pisarza nie są specjalnie namiętni, dlatego nie ma co doszukiwać się u nich innych wielkich uczuć, takich jak na przykład nienawiść). Dlatego należy powrócić do Czasu nieutraconego, w którym Stefan – główny bohater – kocha się aż w dwóch kobietach, co, w skali całej twórczości Lema, jawi się jako wyjątkowe natężenie uczuciowości.
Już na początku pierwszego tomu – czyli w Szpitalu przemienienia – okazuje się, że Trzyniecki ma pracować w zakładzie dla psychicznie chorych – na oddziale kobiecym. Stefan zostaje współpracownikiem nie mężczyzny, ale kobiety, doktor Nosilewskiej, której powierzchowność nie tylko nie zostaje pominięta, ale wyraźnie przyciąga uwagę początkującego lekarza. „Nosilewska też zresztą była osobliwa; zauważył to jeszcze rano. Gdy siedzieli przy śniadaniu, Stefan, jako esteta, próbował utrwalić w pamięci jej rysy, by móc do nich później wracać. Spostrzegł wówczas, jak z głową łabędzio przechyloną nad brzegiem dymiącego kubka skierowała oczy nigdzie – najwyraźniej nigdzie – i, zapatrzona, przestała istnieć. Widział wprawdzie dalej wszystkie roślinne znaki jej życia: delikatnie podbijające dołek szyi tętno, spokojny mrok źrenicy, drżenie rzęs, ale pewny był, że malujący się na jej twarzy daleki zachwyt jest rozkoszą drętwoty, bezmyślnego, całkowitego nieistnienia. Kiedy się ocknęła i powoli zwróciła nań błękitny, osłupiały trochę wzrok, prawie się przeląkł, a w chwilę potem cofnął nogę, gdy zetknęły się ich kolana – styk ten wydał mu się niebezpieczny”87. To „łabędzie przechylenie głowy” Stefan, co ciekawe, zauważa tylko u dwóch kobiet, bohaterek omawianej trylogii – u Nosilewskiej i, już po wojnie, u Haliny – i w obydwu się kocha. Halinę zobaczył pierwszy raz w kinie – „wyświetlano film popularno- naukowy. Nim zgasły światła, zwrócił uwagę na profil dziewczyny siedzącej o jeden rząd krzeseł przed nim. Szatynka, z czapką akademicką nasadzoną na zwinięte w węzeł włosy, miała twarz smagłą, odległą, ogrodową jakąś; przypomniały mu się alejki parkowe, ławka u dawno nie strzyżonego żywopłotu […]. Gdy światło zgasło, chwilę jeszcze w oczach, patrzących na ekran, miał giętką linię jej karku”88.
Tak wyglądała Halina, kiedy pierwszy raz widział ją Stefan: „miała twarz smagłą, odległą, ogrodową jakąś; przypomniały mu się alejki parkowe, ławka u dawno nie strzyżonego żywopłotu”89. Z kolei w galerii „znów na jakieś mgnienie oczarowała go jej twarz, tak spokojna, wzrok odpoczywał na niej, jak w bezludnym miejscu krajobrazu”90.
Innym przykładem stosowania przez Lema bardziej subtelnego opisu wobec wyglądu kobiety darzonej miłością przez głównego bohatera jest Solaris. Tak opisuje swą ukochaną Kelvin, główny bohater tej powieści: „Harey, w białej plażówce, nogę miała założoną na nogę, bosa, ciemne włosy sczesane w tył, ciemny materiał napinał się na piersiach, opalone do łokci ręce opuściła i patrzała na mnie nieruchomo spod swoich czarnych rzęs. Przypatrywałem się jej długo całkiem spokojnie. […] Wargi miała złożone po swojemu, jak do gwizdnięcia, ale w oczach nie było nic z uśmiechu. […] Miała te same, dziwiące się wszystkiemu oczy i patrzała na mnie. […] Oświetlona była od tyłu; promień przechodzący przez szparę firanki złocił aksamitny puszek na jej lewym policzku, a rzęsy rzucały na twarz długi cień. Była śliczna”91.
Owe estetyczne i niemal poetyckie opisy darzonych uczuciem kobiet (jak chociażby owo „podbijające dołek szyi tętno”92 z przytoczonego wcześniej opisu Nosilewskiej obserwowanej przez Stefana) kontrastowało ze sposobem ujmowania wyglądu w przypadku
„obiektów” obojętnych emocjonalnie – przeradzało się w skrajny naturalizm.
89 Ibidem.
91 [19; 64, 65]
Nawet, kiedy w Czasie nieutraconym nie mamy do czynienia z sytuacją patologii lub sytuacji ekstremalnej dla ludzkiego ciała, pisarz wyraźnie skupia się na tych elementach wyglądu, które podkreślają nienaturalność: „zażywna, sepleniąca nie bez zalotności blondyna leżała w najładniejszej separatce, wypełnionej po sufit kwiatami w koszach i doniczkach. Stefan z przyjemnością obserwował, jak po sześciu dniach pobytu w klinice złuszczył się jej lakier z paznokci, a nie podgalane brwi zaczęły tracić linię”93. Podobnie jest w opisie starej prostytutki: „[Stefan] nie zauważył nawet, jak do jego stolika przysiadła się kobieta w płaszczu z króliczym kołnierzem, niemłoda, z popękaną szminką na wargach”94.
Warto zauważyć, iż w ujmowaniu kobiecego wyglądu nasz pisarz przywiązuje większą uwagę do tego, co nienaturalne (jak np. makijaż, farbowanie włosów, ubiór), niż do tego, co jest czysto cielesne. Nie wydaje się zresztą, żeby kiedykolwiek, również w życiu prywatnym, omawiany pisarz zachwycał się zbytnio żeńską nagością. W opublikowanej rozmowie ze Stanisławem Beresiem możemy znaleźć niejakie potwierdzenie takiego sądu, wyrażone z charakterystycznym dla Lema poczuciem humoru: „uważa się powszechnie, że pisarz powinien czerpać z najbardziej osobistych i intymnych złóż swojej biografii, ale cum grano salis, po prostu dlatego, że moje życie nie kręciło się wokół spraw seksualnych. Już jako chłopiec bardziej interesowałem się różnymi mechanizmami niż tymi okrągłościami. Oczywiście zajmowały mnie dziewczynki, ale w większe wzruszenie wprawiały mnie gwiazdy, gdyż uważałem, iż są one bardziej godne zgłębiania od zagadek, które kryje w sobie… powiedzmy, kobieca psyche. No tak było! Mam nadzieję, że jako człowiekowi prywatnemu w niczym mi to nie uwłacza”95.
W przypadku żeńskich postaci mało znaczących dla swych bohaterów, Stanisław Lem podkreśla w narracji to, co jest sztuczne u kobiety, ale zazwyczaj nie wynika z tego niechęć do pań upiększonych dzięki zabiegom kosmetycznym. Wprost przeciwnie, kobiety, z którymi stykają się jego bohaterowie, zazwyczaj mają farbowane włosy. W opowiadaniu Albatros
„pasażerka [którą Pirx dyskretnie obserwował] wciąż czytała książkę. Czy kobiety muszą farbować sobie włosy na taki kolor? Normalnemu człowiekowi robi się na taki widok trochę… Ale tej, tej było dobrze właśnie z tym kolorem”96. Pilot Pirx, narrator w Albatrosie, ma dużo wolnego czasu, gdyż wyjątkowo podróżuje jako pasażer, i najchętniej nawiązałby znajomość z intrygującą współpasażerką, ale najzwyczajniej brak mu śmiałości. I kiedy zmiana prędkości statku pasażerskiego przychodzi mu z pomocą w rozpoczęciu konwersacji („Pasażerka o szarych oczach spojrzała na niego.
-
Czy coś się dzieje?
-
Nic takiego, proszę pani.
-
Coś się zmieniło. Nie czuje pan?
-
To nic. Zwiększamy trochę szybkość – powiedział. Teraz można było zacząć normalną, wstępną rozmowę. Spojrzał na nią. Kolor włosów nic nie przeszkadzał. Była bardzo ładna”97), zawodowe obowiązki wzywają go do kabiny pilotów.
Co prawda, ten sam pilot, ale już w innym opowiadaniu, pod tytułem Rozprawa, dość krytycznie przygląda się osobie, z którą jedzie windą – „Pirx miał dziewczynę naprzeciw siebie i dobrze mógł ocenić rezultaty wysiłku, jakim odebrała sobie, za pomocą kredki, tuszu i szminki, ostatnie ślady własnej indywidualności, aby stać się czasowo sobowtórem Indy Lae, czy jak się tam nazywała w nowy sposób rozczochrana gwiazda sezonu. Gdy zatrzepotała powiekami, zląkł się o całość sztucznych rzęs”98. Czy te spostrzeżenia świadczą, obok tego,
95 [22; 124]
97 [13; 54]
że bohater wyraźnie skupił uwagę na efektach zabiegów kosmetycznych dziewczyny z windy również o tym, że ona się Pirxowi nie podoba? Nie jest to takie oczywiste.
Podobnie w Pokoju na Ziemi uwagę Ijona Tichego przyciąga fryzura stojącej na poboczu ślicznej blondynki, oczekującej pomocy przy naprawie samochodu, która – jak się zresztą okazuje w dalszym toku akcji – pełni rolę przynęty, wystawionej przez potencjalnych porywaczy tego bohatera: „Na zjeździe z highwayu w świetle reflektorów ujrzałem postać z podniesioną ręką przy małym aucie z włączonymi awaryjnie migaczami. Zatrzymałem się. Była to młoda kobieta w białych spodniach i w białym swetrze, blondynka, z twarzą umazaną smarem”99. Jakby mało było naiwności poczciwego bohatera, dziewczyna-wabik jest zdalnikiem zbudowanym na wzór i podobieństwo Marilyn Monroe: „głos miała matowy, odrobinę ochrypły, prawie dziecinny. Ten głos musiałem kiedyś słyszeć. Byłem tego prawie pewny. Otwarłem prawe drzwiczki, żeby wsiadła i nim zgasła lampka nad wstecznym lusterkiem, z bliska dostrzegłem jej twarz. Zdębiałem, taka była podobna do Marylin Monroe, zeszłowiecznej gwiazdy filmowej. Ta sama twarz, ten niby bezświadomy, naiwny wyraz ust i oczu”100.
Wracając do zagadnienia środków, jakie płeć piękna stosuje do podkreślania swoich walorów wizualnych, Stanisław Lem szczególnie upodobał sobie malowanie ust, bardziej nawet jeszcze, niż tlenione lub farbowane ondulacje. W Wizji lokalnej nawet poświęcił tej czynności szerszy fragment tekstu – w ten sposób Ijon relacjonuje pełną niezrozumienia rozmowę z Luzaninem: „zdumiałem się, że Tiuxtl [Encjanin, z którym Tichy przebywa w brzuchu kurdla], tak niby otrzaskany z naszymi zwyczajami, wiąże malowanie ust z wampiryzmem. Czerwień kobiecych warg jest po to, żeby nie było na nich znać krwi, wyssanej przy pocałunkach – zwykła mimikra wampirów. Moje protesty wcale, wcale go nie zbiły z tropu. Kobiety chcą się podobać? Krwawe wargi są ładne? A sino podkrążone oczy w zielonych powiekach też? To są barwy trupiego rozkładu – nie będę chyba temu przeczył? Upiorny wygląd do twarzy wampirowi. Powtarzałem swoje, […] a Tiuxtl śmiał się ironicznie. A juści, chcą być urodziwe…, a staruszki? Przecież także się malują. – Kobieta jest do śmierci kobietą – upierałem się. – Szminka ma ukryć starość… – Tiuxtl nie dał się przekonać. Na wszystkich ilustracjach ziemskich samice szczerzą zęby. Demonstrują kły. Zapewne, erotyka też ma w tym swój udział, ale to jest erotyka nocna, a wiadomo, że wampiry uprawiają krwiopijstwo nocą. Ja swoje, a on wciąż mrugał do mnie, co mnie cholernie irytowało, aż wyjechał z niezwalczonym argumentem: jeśli chodzi tylko o podkreślenie urody, to czemu mężczyźni się nie malują? Prawdę mówiąc nie wiedziałem, i zły, dałem spokój dalszej sprzeczce. Niech ci będą wampiry, ośle”101.
Zresztą, szminka (zazwyczaj występująca na ustach postaci kobiecych w jaskrawej barwie, która przecież odruchowo przyciąga wzrok) w Czasie nieutraconym wydaje się mieć określoną funkcję – jako sztuczna warstwa pokrywająca wargi, ma cechy nienaturalności i to właśnie skupia uwagę bohaterów: „Rosenstern minął na wąskich schodach kobietę we wdowim welonie opuszczonym na twarz. Przez czarne oczka koronki przebił się krwisty połysk ust”102. W tym cytacie odnaleźć można chęć pokazania przez narratora ambiwalentnych znaków, jakie przedstawia zewnętrzność wdowy – wdowiego welonu jako żalu po śmierci męża i błyszczących krwistą czerwienią ust jako obecności na społecznej płaszczyźnie damsko-męskich relacji (a może nawet jako symbolu drapieżnej seksualności). Może to być zwykły satyryczny przytyk do wdowiego rozdarcia między przeszłością a przyszłością, którą też trzeba sobie jakoś ułożyć (nie zapomnijmy, że to czas wojny, więc wdowa, zwłaszcza młoda, była wtedy zjawiskiem częstym). Ciekawsze wydaje się jednak
101 [23; 298]
podejście do samego opisu kobiety, gdyż narracja obywa się bez zarysowania jakichkolwiek cech fizycznych (takich, jak na przykład sylwetka czy kolor włosów) – wygląd wdowy to jedynie dwie nakładające się na siebie i kontrastujące ze sobą maski welonu i szminki. Narracja nie podpowiada niczego o samej kobiecie, nawet tego, czy jest to młoda wdowa, czy też nie. Pełni ona funkcję nic nie znaczącego manekina, którego jedyna funkcja polega na niesieniu znaczenia poprzez atrybuty, przypisane mu i nałożone przez autora. Analizowany w tym akapicie cytat nie byłby specjalnie ważny, gdyby nie był opisem jednym z wielu tego typu.
Można wysnuć wniosek, że kiedy Stanisław Lem opisuje kobiety pojawiające się w danej powieści tylko jeden raz albo sporadycznie, wtedy ich charakterystyka zewnętrzna opiera się zwykle na skupieniu uwagi na kilku cechach, które tłumaczą się „zadaniem fabularnym” (czyli funkcją dla pogłębienia obrazu świata przedstawionego czy dla rozwoju akcji), dla którego dana postać żeńska zostaje wprowadzona. W takim przypadku, nasz pisarz buduje wygląd kobiety, ograniczając się tylko do tego, co konieczne. Na przykład, czytamy w Katarze: „gdzie wzmacniacz? Na podłodze [w wypożyczonym aucie] przed wolnym siedzeniem, przykryty okładką rozłożonego magazynu, z której zimno patrzyła na mnie goła blondynka, wystawiając błyszczący śliną język”103. W tym fragmencie nie ma co prawda opisu żywej kobiety, ale bardzo podobna do dziewczyny z okładki osoba (tak sądzi bohater Kataru) pojawia się na lotnisku i traci nogi podczas zamachu terrorystycznego (czyżby Lem żywił aż tak wielką niechęć do blondynek – z których i tak żartuje sobie nadzwyczaj często?). Jednakże ujęcie opisu opiera się na tylko tych cechach (nagość, blondynka, wzrok śledzący obserwatora zdjęcia i błyszczący śliną język) które są niezbędne, aby również czytelnik zobaczył to, co bohater powieści, który nie może znieść widoku tej blondynki i w końcu przewraca gazetę na drugą stronę.
Do takiego konstruowania wyglądu – m. in. do ukazywania kobiety jako prostej alegorii – powrócę w podrozdziale Bohaterki marginalne. Również w tym samym podrozdziale wyodrębnię typy kobiet (np. blondynki czy sekretarki), które Lem ma jakby gotowe i przywołuje w swych tekstach bez wprowadzania większych zmian w opisie ich wyglądu.
Innym kluczem, dzięki któremu można próbować dzielić występujące w beletrystyce Stanisława Lem opisy wyglądu kobiet, może być podejście do kobiet, które nie są ludźmi. Mogą to być „robocice” z Cyberiady (albo z Bajek robotów), których uroda oszałamia inne roboty np. metalicznym połyskiem (w przypadku swych bajek czy też baśni Lem dowcipnie zamienia estetykę ludzkiego ciała na estetykę maszyny – wtedy ukochana robocica zamiast wielkimi oczami „zachwyca” np. wielkimi diodami), ale również postacie tak fantastyczne, jak trójnoga Sierodka Doskonałej próżni, o której czytamy, że Robinson (bohater streszczanej przez Lema Les Robinsonades) „mógłby łatwo zginąć w jej objęciach cudownych, ponieważ nieosiągalnych, […] oszaleć na punkcie bladego zagadkowego uśmieszku, nikłego profilka, pięt bosych, […] woniejących baranim tłuszczem płatków uszu”104. W przypadku wyglądu kobiet fantastycznych, podejście pisarza różni się tylko tym, że podkreślone jest – obok cech ważnych dla danego utworu (jak analogia opisu Sierodki do Piętaszka) – to, co świadczy o inności danej postaci żeńskiej. Na przykład, w przypadku Harey z Solaris autor zwraca uwagę na delikatną skórę jej stóp, czego nie robi, kiedy opisuje zwyczajne kobiety. Z kolei niektóre nie ludzkie „twory wymyślone przez Lema obdarzone są jakąś cielesnością, i to najczęściej człowiekopodobną; czasem podobieństwo jest tak zupełne, że – jak dla bohaterki Maski –
uświadomienie sobie własnej, nieczłowieczej tożsamości staje się dla nich nie lada problemem”105.
Podsumowując ten podrozdział, spróbuję wyciągnąć wnioski, z czego wynikają różnice w konstruowaniu przez Lema wyglądu zewnętrznego postaci kobiecej.
Po pierwsze, ważne jest biologiczne patrzenie pisarza na ludzkie ciało, z czym wiąże się nieprzychylny stosunek do kobiecej cielesności, oraz pewna pogarda dla tego, co w człowieku zwierzęce (a zatem dla wszystkiego, co związane z rozmnażaniem). Dlatego pisarz zaczyna podchodzić bardziej pozytywnie do wyglądu dopiero wtedy, gdy zmienia stanowisko z biologicznego na kulturowe. Wtedy jednak traktuje wygląd kobiety jako maskę – występuje on w oderwaniu od cech fizycznych i funkcjonuje jako symbol społeczny, co pisarz wykorzystuje dla narracji.
Po drugie, Lemowi dopiero wtedy narracja służy do zobrazowania kobiety, kiedy jest ona postacią ważną dla utworu, na przykład, gdy jest to osoba darzona miłością w powieści, dla której to uczucie jest jednym z głównych wątków. We wszystkich innych przypadkach, to opis kobiety wspomaga prowadzenie narracji, a nie odwrotnie.
Po trzecie, opisując kobiety, Stanisław Lem woli eksponować to, co nienaturalne, niż obserwować żeńskie ciało. Jeśli już do tego dochodzi, preferuje język prosty, zwykle naturalistyczny, a w przypadku bohaterek kochanych – lekko poetyzowany. W przypadku postaci mało znaczących, ogranicza się tylko do tych określeń, które są niezbędne. Strojom kobiet poświęca niewiele uwagi i pełnią one funkcje odnośników do społecznie przyjętych ról (wdowa, prostytutka, dziewczynka itd.). Postać kobieca najczęściej opisywana jest statycznie, a sposób poruszania się i język ciała są praktycznie pominięte.
-
-
-
Psychologia
Stanisław Lem świadomie wybiera sposób, w jaki pisze, i celowo rezygnuje w swoich książkach ze wszystkiego, co mogłoby go odwodzić od ukazania problemów, na których mu szczególnie zależy. Wobec nich psychologia bohaterów pełni rolę jedynie instrumentalną w jego pisarstwie. „Nie interesuje mnie psychologia poszczególnych osób, jeśli nie jest wykładnikiem problemów wyższorzędnych. Zawsze miałem jakąś skłonność do transcendowania i przekraczania jednostkowych problemów”107. Można by próbować wyobrazić sobie drogę literacką, która pogodziłaby rozbudowaną i starannie przedstawioną psychologię postaci z naświetleniem tych pytań ogólnoludzkich, jakie stawia pisarstwo Lema, ale czy faktycznie wydaje się możliwe pogodzenie wszystkich, jakże różnorodnych
„sposobów na bycie”, jakie ma literatura?
W każdym razie, o ile nasz pisarz czasami opisuje wygląd kobiety, o tyle żeńska psychologia wyraźnie pozostaje poza zasięgiem jego zainteresowań – zarówno opisowych, jak i problemowych. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że nie interesuje go psychologia
105 M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1997, s. 105.
106 [10; 76]
poszczególnych postaci, opisywanych we własnych utworach (nawet głównych bohaterów), ale również z takiej przyczyny, iż bohaterami książek Lema są zwykle mężczyźni, a wśród problemów, jakie rozwiązują, trudno odnaleźć rozważania nad psychologią kobiety.
W Masce to kobieta główną bohaterką, jednakże problematyka tego utworu nie skupia się na jej psychologii. „Istnienie motywacji nieświadomej, i to znacznie ograniczającej zakres wolnej woli, Lem dopuszcza – i szczegółowo przedstawia – w Masce. Nie jest to jednak casus pragnień płynących z libido, lecz przypadek przedprogramowania sztucznej osobowości, która dopiero w toku działań zaczyna sobie uświadamiać zadanie, do jakiego została przeznaczona, a co więcej, przeciw temu przeznaczeniu się buntuje. Jest to bardzo kunsztowne opowiadanie […] o wykluwaniu się świadomości własnego ja”108.
W tym opowiadaniu nawet narracja prowadzona jest w pierwszej osobie przez tę
„dziewczynę-maszynę”. Za dużo byłoby jednak powiedzieć, że bohaterka jest reprezentatywna jako kobieta, bo nie tylko jest robotem, ale dodatkowo, mimo posiadania autonomicznej świadomości całkowicie podlega owemu przedprogramowaniu – ma skonstruowaną osobowość. „Bohaterka Maski, choć w tekście nazywana maszyną, nie jest nią w ścisłym sensie – nie jest apsychiczna”109. Jednak różnica wewnętrzna, psychiczna pomiędzy nią, a na przykład dziewczyną z Solaris (obie żeńskie postacie są stworzone sztucznie) polega na tym, iż Harey kieruje się wolną wolą, może decydować o sobie (korzysta z danej sobie wolności w sposób godny myśli Schopenhauera – wybiera anihilację), zaś bohaterka Maski nie do końca. Dlatego to, co czuje, co myśli i jak reaguje Harey może być odbierane jako pewna próba pokazania przez Lema kobiecej psychologii, natomiast przypadek dziewczyny- maszyny z Maski nie wydaje się miarodajny.
W Masce autor kładzie nacisk na pytania w rodzaju: „czy biofizyczna istota determinuje bez reszty nasz stosunek do świata i tzw. ‘spontaniczne decyzje’? A co z ‘decyzjami przemyślanymi’? Czy ‘ja chcę’, czy – znów – ‘chcą’ jakieś konfiguracje atomów i cząstek, nad którymi nie mamy władzy?
Z kolei w Solaris konstrukcja psychologiczna Harey jest rozpoznawalna tylko pośrednio – poprzez obserwacje jej zachowania i tragicznych decyzji, jakie podejmuje. Ta dziewiętnastolatka jest całkiem ludzka, pomimo faktu, że jest wytworem „Oceanu”. Nie wie nawet, skąd się wzięła na stacji badawczej obok głównego bohatera i ta niewiedza rzeczywiście ją przeraża. Jeszcze na początku, niedługo po swoim pojawieniu się, jest wyraźnie osobą zbudowaną na podstawie wspomnień Kelvina, z czasem jednak zaczyna żyć własnym życiem, może podejmować decyzje i działania, o których jej ukochany nie wie nic. Na pewno bardzo kocha Kelvina, czytelnik wie również – jakkolwiek czerpie tę wiedzę pośrednio z narracji prowadzonej przez mężczyznę, darzonego przez nią uczuciem – jakie towarzyszą jej rozterki, jak wielką tragedią jest dla niej śmierć – zarówno wtedy, gdy dwukrotnie decyduje się na nią sama, jak i wtedy, kiedy ukochany wysyła ją na orbitę.
Oczywiście, taki cytat możemy traktować tylko zastępczo wobec właściwie braku prób konstruowania kobiecej psychiki czy podawania argumentów psychologicznych dla niektórych zachowań żeńskich postaci w twórczości Stanisława Lema. Dla potwierdzenia takiej tezy wystarczy zwrócić uwagę na kobiety opisane w Powrocie z gwiazd.
Pierwszą, z jaką styka się Hal Bregg (główny bohater) jest Nais, dziewczyna która sama zaprasza go do siebie i się przy nim rozbiera. Nie jest to jednak przykład kobiecej
108 M. Szpakowska, op. cit., s. 100.
110 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, …, s. 40.
inicjatywy odnoszącej się do erotyki, ale egzemplifikacja wpływu betryzacji na etykietę. Natomiast kontakt Hala z drugą ważną dla powieści kobietą jest rzeczywiście erotyczny i jej inicjatywa nie jest tym razem objawem zmiany obyczajów (jak w przypadku Nais)
Tą drugą żeńską postacią jest idealnie piękna, bardzo znana aktorka Aen – która sama zabiera naszego kosmicznego pilota do parku rozrywki (choć jeszcze w tym momencie pierwszej konfrontacji z Halem nie jest sama; towarzyszy jej inny mężczyzna, którego – gdy Bregg będzie próbował ratować jej życie nad wirtualnym wodospadem – wkrótce pozostawi, wybierając towarzystwo głównego bohatera Powrotu z gwiazd), a potem zaprasza go do stolika. Aen i Hal całują się dwukrotnie, wreszcie jadą do jej domu, w którym kochają się i Bregg spędza u niej noc. Rano wychodzi, kiedy jeszcze kochanka śpi. Potem Aen, podobnie jak Nais, dzwoni do niego.
Bregg pociąga kobiety Powrotu z gwiazd swoją psychiczną innością tak, jak dzikie zwierzę pociągało Izabelę Łęcką z Lalki Bolesława Prusa. O ile jednak możemy dostrzec pewną konstrukcję psychologiczną Aen (która jawi się jako kobieta wamp – zimno piękna osoba, która uwodzi Bregga, znajdująca rozrywkę w zakazanych narkotykach i odczuwająca pociąg do niebezpieczeństwa), o tyle brak jest charakterystyki wewnętrznej u Eri – kobiety, w której główny bohater się zakochuje i z którą się żeni.
Podczas lektury książek Lema spotykamy dość często kobiety bardzo słabo zarysowane w tekście, ale ściśle powiązane ze światem przedstawionym ze względu na cechy charakteru, szablonowo przypisane im przez autora. Może to być na przykład typ bardzo ładnej blondynki, która prócz urody cechuje się również dość płytkim intelektem. Innym kobiecym typem, szablonowo przywoływanym w różnych utworach jest sekretarka – w Pamiętniku znalezionym w wannie pojawia się nawet „sekretarka absolutna”, którą w taki sposób opisuje główny bohater, bezskutecznie usiłujący dostać się przez sekretariat do ważnej dla siebie osoby: „Podniosłem głos, powoływałem się na doniosłość mojej Misji, na konieczność rozmowy w cztery oczy, ale nawet nie odpowiadała, bezustannie przyjmując telefony. Rzucała do mikrofonu trzy, cztery lakoniczne słowa, naciskała guziki, przełączała linie i tylko między jednym a drugim podniesieniem słuchawki muskała mnie prawie nie widzącym wzrokiem, pod którym stopniowo przestawałem istnieć, niczym jeden ze sprzętów pokoju.
Po kwadransie takiego wystawania doszedłem do błagań i próśb, a gdy nie odniosły najmniejszego skutku, pokazałem całą zawartość teczki, obnażyłem przed nią tajny plan Gmachu i szkielet operacji dywersyjnej — z równym skutkiem mógłbym jej pokazywać stare gazety. Była to sekretarka absolutna: nie dostrzegała niczego, co wykraczało poza jej kompetencje”112. Sekretarki z książek Lema co prawda różnią się – jedne zwykle zajmują się wszystkim, tylko nie swoją pracą, inne zaś pełnią rolę estetycznej ozdoby. Jednakże
„sekretarka absolutna”, choć sumiennie wykonuje swoją pracę, posiada cechę wspólną wszystkich Lemowych sekretarek w stopniu par excellence – jest całkowicie bezlitosna dla interesanta i obojętna na jego problemy.
Czasami nasz pisarz umieszcza w beletrystyce sądy odnoszące ogólnie do kobiecej psychologii. Mogą to być uwagi nieznacznie złośliwe, jak w Patrolu: „pilot Pirx nie pomyślał oczywiście, że ma przed sobą ducha ze świecącą aureolą. W ogóle nie wierzył w duchy, chociaż w pewnych okolicznościach opowiadał o nich niektórym znajomym kobietom – ale w tych wypadkach nie chodziło o spirytyzm”113. Z kolei w innym opowiadaniu z cyklu Opowieści o pilocie Pirxie (w Rozprawie) autor wypowiada się dosyć pozytywnie na temat żeńskiej psychiki, korzystając z punktu widzenia domniemanego androida. Tak mówi jeden z członków załogi, Burns, podający się za robota: „Nie mówiłem o tym z nikim – dodał po sekundzie – ale mam wrażenie, że mężczyznom, nawet nieobytym, jest łatwiej przestawać z nami. Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej ‘nie’, nawet jeśli nic oprócz ‘tak’ powiedzieć nie można”114. I potem: „sieć neuronowa kobiety jest trochę inna niż u mężczyzny; to nie dotyczy inteligencji; zresztą różnica jest tylko statystyczna. Kobiety łatwiej znoszą współistnienie sprzeczności – na ogół tak jest. Nawiasem mówiąc, dlatego mężczyźni głównie tworzą naukę, bo ona jest poszukiwaniem jednego, więc niesprzecznego porządku. Sprzeczność przeszkadza mężczyznom bardziej, więc usiłują ją usunąć, redukując różnorodność do jednolitości”115.
W podsumowaniu tego podrozdziału, dotyczącego problemu konstruowania psychologii postaci kobiecej w beletrystyce Stanisława Lema znajdą się wnioski raczej negatywne. Otóż pisarz nie przywiązuje wagi do prezentowania strony psychologicznej u swoich bohaterów, ponieważ jego twórczość realizuje cele, na drodze do spełnienia których pełna prezentacja wewnętrznych, indywidualnych przeżyć nie jest konieczna. Łącząc to spostrzeżenie z faktem, że narracja u Lema prowadzona jest zazwyczaj w pierwszej osobie, zaś główni bohaterowie to prawie zawsze mężczyźni, można stwierdzić, że pisarz raczej nie konstruuje charakterystyki wewnętrznej bohaterek, a jeśli nawet to robi, kobiecej psychologii można domyślać się pośrednio – na podstawie zachowania bądź wypowiedzi żeńskich postaci, w które jednak nie obfituje twórczość naszego pisarza.
114 [13; 268]
II. Funkcja kobiety w tekście literackim
W tym rozdziale wprowadzam podział na bohaterki znaczące i postacie marginalne, przy czym muszę zaznaczyć, iż jest to rozróżnienie nieścisłe. Za „bohaterki znaczące” będę uważał to postaci z twórczości Stanisława Lema, którym poświęca on więcej uwagi (co przekłada się bezpośrednio na ilość odnoszącego się do nich tekstu). „Postacie marginalne” to
-
w przeciwieństwie do poprzedniej grupy – kobiety, które pojawiają się marginalnie w utworach omawianego pisarza, ale których rola jest znacząca dla budowy danego tekstu literackiego.
-
Bohaterki znaczące
Najbardziej znaczące w twórczości Stanisława Lema bohaterki to kobiety darzone miłością (np. Harey czy Eri) i tymi postaciami szerzej zająłem się w podrozdziałach poprzednich, zaznaczając również ich funkcję dla konstrukcji tekstu literackiego (dla fabuły, narracji, problematyki). Dlatego w tym podrozdziale omawiam te bohaterki bardzo skrótowo, może nieco więcej uwagi poświęcając bohaterce Maski.
Na początek skupię się na Powrocie z gwiazd. Powieść ta powstała w 1960, kiedy Lem ma 40 lat, czyli tyle samo, co główny bohater – Hal Bregg, powracający z bohaterskiej, dziesięcioletniej gwiezdnej wyprawy (ponieważ jednak odbywała się ona z prędkością bliską świetlnej, podczas jej trwania na Ziemi upłynęło około 130 lat). Czyżby pisarz traktował świat powieści jako miejsce, gdzie ma możliwość „pobyć” bardzo wysokim, muskularnym mężczyzną (jakim jest Hal), który w dodatku podoba się kobietom? W jakiś czas po powrocie na Ziemię stwierdza: „Trzeci dzień, i już. A jaki początek. Nie byle kto. Znakomita aktorka, sława. Mało co się bała, a jeżeli, to ten strach też sprawił jej przyjemność. Tylko tak dalej. […] Jak bohatersko skoczyłem do wodospadu. Szlachetny goryl. A potem piękność, przed którą padają tłumy, sowicie go wynagrodziła”116. (Hal kochał się ze znaną, piękną i sławną aktorką; co prawda dalej stwierdza: „jakie to było z jej strony wyniosłe!”117). Może ta zbieżność wieku autora i głównego bohatera (dodatkowo trzeba zauważyć, że narracja jest prowadzona w pierwszej osobie) wynika po prostu z tego, że czterdziestolatkowi najbliższe jest widzenie świata oczami czterdziestolatka? A może oba powyższe przypuszczenie są słuszne?
Powracający astronauci przygotowywani są do nowej, ziemskiej rzeczywistości w bazie adaptacyjnej na Księżycu, jednak Hal Bregg i jego koledzy (w wyprawie nie brały udziału kobiety) decydują się na próbę konfrontacji i każdy osobno (taki warunek stawiają pracownicy bazy adaptacyjnej) przybywają na Ziemię.
Książka rozpoczyna się wspaniałym opisem dworca przyszłości i wielopoziomowego miasta, w którym Hal jest całkowicie zagubiony. Błądzi, ale siłą rzeczy cały czas stykając się z technicznymi i kulturowymi nowościami poznaje je o wiele szybciej, niż miałoby to miejsce w księżycowej bazie, chociaż przeżywa szereg przechodzących w siebie szoków.
Powrót z gwiazd jest chyba najbardziej obfitą w kobiety, a także w erotykę, powieścią Lema. Prócz rozlicznych epizodów (które znajdujemy już w relacji wydarzeń z futurystycznego portu lotniczego), w których kobiety pojawiają się migawkowo jako swego rodzaju symbole, dla Bregga najważniejsze są trzy: Nais, Aen i Eri.
Nais, piękna jak egipski kot (porównanie z kart powieści) projektantka mody, sama inicjuje poznanie z głównym bohaterem książki, zaprasza go na posiłek, wreszcie do siebie do domu, gdzie w trakcie rozmowy zdziera z siebie ubranie (ten sposób rozbierania się intryguje astronautę, czytelnika także, okazuje się jednak, że jest to zwyczajny sposób rozbierania się, wynikający z faktury strojów, jakie w tych czasach się stosuje – natryskuje się na ciało płyny, które krzepną w swego rodzaju ubranie, oczywiście bez suwaków i guzików). Nie jest to zachowanie nimfomanki, lecz efekt zmian obyczajowych – cała sytuacja ma zabarwienie erotyczne tylko dla nic nie rozumiejących Bregga oraz czytelnika, a Lem celowo przedstawia tak tę sytuację, aby wyjaśnić nieporozumienie dopiero w dalszej części Powrotu z gwiazd.
O niektórych zmianach kulturowych, z jakimi zmaga się Hal, tak pisze Andrzej Stoff:
„Betryzacja i przebudowa stosunków ekonomicznych spowodowały zmiany w życiu emocjonalnym i erotycznym. […] Jedynym kryterium doboru erotycznego jest młodość. Obsesja młodości połączona z przedłużeniem życia prowadzi do częstych operacji odmładzających, panicznego lęku przed siwizną i zmarszczkami dyskredytującymi jednostkę w oczach społeczności. Łatwości w nawiązywaniu kontaktów towarzyszy rozsądek ‘nieszczęśliwie zakochanych’. Rywalizacja, gwałtowne demonstrowanie uczuć wykreślone zostały z repertuaru zachowań. Dewaluacji uległo pojęcie wierności. Posiadanie potomstwa jest możliwe dopiero po złożeniu przez małżonków egzaminu, a dzieci bardzo wcześnie poddawane są wszechstronnym procesom wychowawczym w duchu kształtowania instynktu stadnego, lekceważenia i obrzydzenia przeszłości i kultu istniejącego stanu rzeczy jako najwyższego dobra. Rozwiązania w zakresie życia osobistego mieszkańców nowego świata są
niezwykle przekonującym, efektywnie zarysowanym dopowiedzeniem konsekwencji przyjętych założeń”118.
Kiedy już Nais pozbywa się ubioru, u Bregga wywołuje to dużo większe wrażenie, niż mogłoby na przykład na betryzowanych mężczyznach. Wynika to z tego – jak by mało było tego prewencyjnego zabiegu, któremu poddawani są wszyscy ludzie z utopijnego okresu Ziemi, gdy powraca na nią Hal – że w sytuacji, kiedy mężczyzna znajduje się sam na sam z kobietą, a ona nie chce wzbudzać erotycznego efektu, częstuje gościa specjalnym płynem, zwanym „brytem”, przez co staje się on potulnym jak owieczka. A przecież bryt nie może działać na Bregga.
Nais widzi, że Hal jej pożąda i dopiero wtedy zaczyna rozumieć jego inność. Astronauta nagle wzbudza w niej lęk (przerażająca jest tu dla Nais sama świadomość braku ograniczeń u Hala, który przecież nie był nigdy poddany zabiegowi betryzacji) i postanawia opuścić jej mieszkanie (choć mimo tego, na następny dzień Nais dzwoni do naszego bohatera, który jednak decyduje się zakończyć rozmowę a zarazem znajomość).
Aen jest drugą ważną i chyba jeszcze bardziej znaczącą bohaterką Powrotu z gwiazd niż Nais. Pierwszy kontakt tej aktorki z astronautą był niespodziewany i bezpośredni: Aen chwyciła Hala „za rękę i bez ceremonii pociągnęła za sobą”119; Bregg jeszcze przez dłuższy czas był trzymany przez „ciepłą, mocną rękę nieznanej kobiety”120. Tak opisuje aktorkę:
„zaskoczyła mnie jej uroda. Zauważyłem już przedtem, że jest ładna, ale było to spostrzeżenie przelotne i nie zaprzątające uwagi. Teraz miałem ją zbyt blisko, abym mógł powtórzyć ów pierwszy sąd; nie była ładna, była piękna. Miała ciemne włosy z miedzianym połyskiem, białą, niewypowiedzianie spokojną twarz i nieruchome, ciemne usta. Urzekła mnie. Nie jak kobieta – już raczej jak ten oniemiały w słońcu, niezmierzony obszar. Piękno jej miało tę doskonałość, której zawsze się trochę bałem. Być może wynikało to stąd, że zbyt mało przeżyłem na Ziemi, a zbyt wiele o tym rozmyślałem, w każdym razie miałem właśnie przed sobą jedną z owych kobiet, które wydają się jak gdyby ulepione z innej gliny niż zwykły śmiertelnik, chociaż to wspaniałe kłamstwo płynie tylko z określonej konfiguracji rysów i całe jest w powierzchni, ale któż myśli o tym, patrząc? Uśmiechnęła się, samymi oczami, podczas kiedy jej wargi zachowały wyraz wzgardliwej obojętności. Nie do mnie; raczej do swoich myśli”121. Później już, przy stoliku „umiała się uśmiechać czarnymi oczami, jak chyba żadna. Czekaj, zaraz przejdzie ci ochota kuszenia mnie…”122.
Wydaje się, że wprowadzenie do powieści pięknej Aen nie miało na celu jedynie uzupełnienia fabuły o watek erotyczny. Dzięki sytuacjom, które bezpośrednio wiążą Hala z tą piękną kobietą, główny bohater nie tylko styka się z nowymi technikami (np. w domu Aen albo w parku rozrywki), ale przede wszystkim uświadamia sobie swą przede wszystkim psychiczną indywidualność (jest nie betryzowany) i – w związku z tym – samotność.
Z kolei w Solaris postać Harey – wskrzeszona ukochana głównego bohatera – wykorzystana jest do swego rodzaju „kontaktu” z „Oceanem”. Jerzy Jarzębski zauważa we Wszechświecie Lema, iż „w utworach Lema z okresu pisarskiej dojrzałości przewagę
118 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 96.
120 Ibidem.
122 [17; 119]
123 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, …, s. 266, 267.
zdobywają […] opowieści operujące czasem niejako podwójnym: bądź ograniczonym ‘czasem przygód’, bądź syntetycznym czasem ‘historii przyspieszonej’. Tak więc […] Kris Kelvin z Solaris boryka się z uczuciem do Harey, ale też przechodzi krótki kurs solarystyki”124. Faktycznie, ta bohaterka pełni rolę kluczową dla powieści, ale nie wyklucza to równoległego istnienia takich wątków, jak na przykład zapoznawanie się Kelvina (i czytelnika) z historią stacji badawczej Solaris.
Jarzębski zauważa również, iż „czasem bohaterowie mają niejaką świadomość, że perypetie związane z próbami porozumienia układają się podług pewnych literackich wzorców. I tak np. Kris pierwszą z dwu neutrinowych Harey traktuje jako upiora i – by tak rzec – przebija osinowym kołkiem, z drugą natomiast wiąże go miłość w stylu romantyczmych powieści E.T.A. Hoffmanna lub Poego. I Jeśli nawet Kris bronić się będzie przed dopuszczeniem myśli o stereotypowym charakterze własnej historii, uprzytomni mu to zaraz bez litości ironiczny Snaut [jeden z naukowców stacji]”125. Z kolei w innym miejscu cytowanej publikacji tego znawcy pisarstwa Lema, że „kiedy ocean przysyła kosmonautom ‘twory F’ [czyli fantomy takie, jak np. Harey], uruchamia mechanizm produkujący bezwiednie literackie fabuły: tak jak literacka i romantyczna z ducha jest historia ‘kochanki zza grobu’ – Harey”126.
Natomiast w Masce funkcja bohaterki i uczucia jest o tyle podobna do Solaris, że obie kobiety (a właściwie „jakby-kobiety”, gdyż są tworami nienaturalnymi) pełnią rolą podstawy dla ukazania problemów całkiem innej natury, niż np. miłość. Tę zbieżność dostrzegał nawet sam autor obydwu utworów, o czym czytamy w jego liście z 1974 roku „Maski długo nie chciałem pisać dlatego, bo od razu, gdy przyszedł mi ów pomysł, uświadomiłem sobie podobieństwo lejtmotywu do motywu Harey”127.
A co pisze o funkcji bohaterki Maski jej kreator, czyli Lem? „Maska: to, co zamaskowane. Kandel [anglojęzyczny tłumacz pisarza] zauważył, że w Masce kobieta była zrazu czystą zewnętrznością – więc maską właśnie – a na końcu okazuje się, że kobieta tkwi pod maską (nieszczęsna modliszka jest przecież nie mniej, a może jeszcze bardziej kobietą niż ów stwór pierwotny). To jest, myślę, okoliczność osobna, dana konkretem kompozycyjnym, i wymaga czysto LOKALNEGO rozważenia, które nie musi koniecznie znaleźć swoich homeomorfizmów w innych utworach. Zresztą – nie wiem”128.
Autor wprowadza w Masce główną postać o płci żeńskiej wcale nie po to, aby skupić się na jej sztucznym uczuciu – „dziwaczna bohaterka tego niezwykłego opowiadania, będąc robotem obleczonym zrazu w ciało zjawiskowo pięknej dziewczyny, stara się przeniknąć ‘prawdę’ o sobie i choć tnie całkiem dosłownie powłokę, która w niej okrywa metaliczne i zaprogramowane z zewnątrz ‘sedno’, w rezultacie niczego konkretnego o sobie nie może się dowiedzieć. Do ostatniej chwili prezentuje się sama sobie jako nierozerwalny splot obydwu czynników: chłodnego, narzuconego jej programu – i gorącej, osobistej emocji. Autor opowieści przeprowadza bohaterkę przez kilka niejako sfer autoanalizy. Bada ona materialny substrat swej istoty, przechodzi przez doświadczenie miłosno-nienawistnego związku z człowiekiem, którego ma doprowadzić do śmierci, wstępuje w mit o funkcji społecznej i politycznej, a wreszcie zadaje sobie pytania natury religijnej: o granice w sobie predestynacji i wolnej woli. Wszystkie te próby prowadzą do podobnych konkluzji – o nieuleczalnym rozdarciu bohaterki na to, co pochodzi z ciała, i na to, co się gnieździ w mechanice. Ale i pozbawiona ciała bohaterka, jako ‘czysty mechanizm’, jawi się podobnie niedefiniowalna, tak
125 Ibidem, s. 222.
127 [11; 225]
Jakie zatem wnioski można wyciągnąć odnośnie funkcji znaczących bohaterek z utworów Stanisława Lema? Autor Solaris nie skupiał się w napisanych przez siebie książkach na żadnej żeńskiej postaci po to, żeby bliżej przyjrzeć się kobiecie samej w sobie. Wprowadzał kobietę, ze względu na głównego, męskiego bohatera (Powrót z gwiazd) albo żeby łatwiej zobrazować istnienie pewnego problemu (Maska). Istnienie ważnej, erotycznie pociągającej kobiecej postaci pogłębia u czytelnika złudzenie realizmu w powieści, zaś
„zwyczajna”, ludzka tragedia miłosna wzbogaca treść o kolejny wymiar (Solaris).
-
Postacie marginalne
Marginalnych postaci, pojawiających się na kartach książek beletrystycznych Lema, jest dosyć dużo, dlatego nie sposób byłoby przywołać je wszystkie, zwłaszcza, że są zwykle mocno osadzone w kontekście narracyjnym (bądź w akcji danego utworu). Tym bardziej trudno byłoby w każdym takim przypadku skomentować funkcję, jaką dana kobieta pełni dla tekstu literackiego. Dlatego ograniczę się do wybranych przykładów.
Najpierw skupię się na Pokoju na Ziemi. To powieść – by tak rzec – akcji i jedna z nielicznych książek Lema, w której skupia on (wręcz powtarza) swe wcześniejsze doświadczenia fabularne, pomysły na liczne ciekawe (chociaż właściwie tylko lekko naszkicowane) kobiece postacie i własne koncepcje na temat rozwoju różnych technologii (tak różniących się od siebie, jak choćby ewoluowanie gadżetów seksualnych i wyścig zbrojeń). Wszystko to zostaje wykorzystane w Pokoju na Ziemi na wiele sposobów.
Wiele z dawnych pomysłów fabularnych zostaje wykorzystane w budowaniu akcji tej bądź co bądź sensacyjnej powieści, a obecność długich opisów futurystycznych rozwiązań technicznych wydaje się w znacznej mierze usprawiedliwiona ich powiązaniem z losami głównego bohatera – Ijona Tichego.
Nie wszystkie książki Stanisława Lema wiążą pomysły technologiczne z konstrukcją wydarzeń. Przykładowo, już w Dialogach, książce z połowy lat pięćdziesiątych, fabuły właściwie nie ma, ale to dzieło dyskursywne i w gruncie rzeczy niebeletrystyczne objawiło większość pomysłów (a przynajmniej ich zalążków), jakie – obudowane tkanką fabularną – posłużą Lemowi w jego wszystkich późniejszych książkach.
Wtórność konceptów technologicznych Pokoju na Ziemi wydaje się usprawiedliwiona ich fabularną użytecznością, i chociaż opisy osiągnięć futurystycznej nauki nie są wcale krótkie, „globalność” problematyki tej powieści sprawia, że nie robią wrażenia zbędnych. Zresztą, Lem na ogół nie mógł pogodzić w swej twórczości proporcji swych technologiczno- filozoficznych pomysłów i pytań, które uważał za najważniejsze w swej twórczości, z tkanką fabularną, a to przecież ona zwykle pociąga zwykłego czytelnika (dowodem na możność osiągnięcia złotego środka wydaje się tu być na przykład Cyberiada). Przecież sam pisarz mówi: „moje ciężkie literackie roboty są zawsze podszyte poznawczym dążeniem”130.
Takim technicznym wynalazkiem, który łączy akcję Pokoju na Ziemi z szerokim opisem technologicznym, jest „zdalnik” – zdalnie kierowany robot, w którego człowiek może wcielić się, nakładając na siebie ubiór złożony z ogromnej liczby czujników oraz widząc i odczuwając zdalnie dokładnie to samo. Prócz tego, że w Pokoju na Ziemi zdalnik pełni funkcję „alter ego” Ijona Tichego (który zresztą jest pierwszosoosobowym narratorem) podczas księżycowych inspekcji, jako pomysł jest wykorzystany do intrygującego ubarwienia powieści od strony erotycznej.
129 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, …, s. 302.
Bohater opisuje technologie przemysłu erotycznego, których znaczny rozwój nastąpił na Ziemi podczas jego nieobecności. Paradoksalnie, zdalnik, jako produkt pozbawiony jakichkolwiek układów elektronicznych, wygrał w walce o rynkowy byt ze swym dużo bardziej skomplikowanym poprzednikiem: „SEX INDUSTRY produkowała dla wysondowania rynku krótkie serie tak zwanych S-DOLLS – zalotne uwodnice, czy raczej uwodzące zalotnice z nowych tworzyw […]. Te femmes de camaigne nie chwyciły. Były zanadto LOGICZNE – za inteligentne, mówiąc po prostu – mężczyzna, obcujący z taką sawantką, popadał w kompleks niższości – no i za drogie. Ten, kogo było stać na taką konkubinę (najtańsze, made in Japan, kosztowały powyżej 90 000 dolarów sztuka, nie licząc miejscowych opłat i podatków od luksusów), mógł wszak mieć tańsze romanse z naturalnymi partnerkami. Przewrót na rynku uczyniły dopiero zdalnice, czyli ‘pustawki’. Są to też lale, idealnie podobne do kobiet, ale ‘puste’, to znaczy bezmózgie. Nie jestem mizoginem i gdy mówię ‘bezmózgie’, nie powtarzam różnych głupstw różnych Weiningerów, odmawiającym płci pięknej rozumu, lecz mówię dosłownie: zdalnik jak i zdalnica to wszak manekiny, sterowane przez człowieka, a więc puste powłoki”131.
Sam fakt, że Lem pisze o odmawianiu „płci pięknej rozumu”, o niczym specjalnie nie świadczy, choć oczywiście napisać tego wcale nie musiał, a zatem pewnie chciał. Nie trzeba zresztą od razu oskarżać pisarza o złośliwość, ale można mówić o specyficznym humorze, z jakim czasem odnosi się pań. Na przykład żartuje w rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim:
Lem zatem ubarwia tekst, powołując się na opozycję płci i wynikające z tego śmieszne przesądy i żarty (np. słynne „dowcipy o blondynkach”; w ogóle, jak się okazuje, mrowie u Stanisława Lema właśnie ośmieszanych w jakiś sposób blondynek), które zawsze mogą liczyć na większe bądź mniejsze zainteresowanie czytających i skłaniać ich uwagę, w zasadzie bez względu na to, czy są to czytelnicy, czy też czytelniczki.
Ryzykowne może być domniemanie, że źle sprzedające się „sawantki”, zapędzające w kozi róg własnych nabywców swą logiką i erudycją, są nawiązaniem Stanisława do własnej żony. Barbara Lemowa jest osobą wykształconą i pracuje w zawodzie lekarza, więc jawi się raczej jako intelektualistka (sam autor mówi o niej, co prawda z pewną emfazą, w liście do Władysława Kapuścińskiego jako o najsurowszym ze swych krytyków133), czy jednak blondynki, od których aż rojno nawet w samym tylko Pokoju na Ziemi, mają kompensować wewnętrzny pociąg pisarza do niespecjalnie mądrych młodych dziewcząt z jasnymi włosami?
„Mogą być zresztą tlenione, to nie ma znaczenia”134 – mówi Tichy odnośnie ekscesów swej prawej połowy mózgu (która wskutek księżycowych wydarzeń uzyskała autonomię woli i osobowości, jakkolwiek jest „tak samo” Ijonem Tichym, jak główny bohater i narrator), odpowiedzialnej za czynności lewej ręki i nogi, podszczypującej dziewczęta w metrze i autobusie, zresztą tylko i wyłącznie blondynki (choć w innym fragmencie powieści czytamy, że jednak nie tylko). Jak dalece Lem utożsamiał siebie samego z głównym bohaterem, tego wiedzieć się nie da, wszakże można dostrzec u obu pewne podobieństwa – na przykład i pisarz, i „gwiazdokrążca” Tichy nie znoszą lukrecji.
Jeśliby porównywać niektóre analogiczne sytuacje, jakie musiały się przydarzyć różnym bohaterom Stanisława Lema – co jest nieuchronne wobec tak znacznej liczby
utworów w dorobku naszego pisarza – możemy z lat osiemdziesiątych przenieść się do lat tuż po wojnie, do trzeciej części Czasu nieutraconego: „Ludzie w tramwaju byli nadzwyczaj sympatyczni; motorniczym była kobieta, to także mu się podobało. Naprzeciw niego siedziało kilka dziewcząt; środkowa miała na własnych ustach wymalowane lśniące, rozpustne wargi, węże z pozłacanego srebra na gołych szczupłych przedramionach, ubożuchne, usilnie prane rękawiczki irchowe, kunsztowną grzywkę, której każdy włos osobno był ufryzowany i olbrzymie rzęsy, jak dwa baldachimy, o których całość drżał, patrząc na nią z przeciwległego siedzenia. Opowiadała o jakichś dyrektorach i podróżach autem po Polsce”135. Podobnie jak w Pokoju na Ziemi mamy tu do czynienia z sytuacją zetknięcia się mężczyzny z przedstawicielkami płci przeciwnej w środku publicznej komunikacji. Rzeczywiście, taka podróż (metrem, tramwajem, pociągiem itp.) cechuje się skupieniem się we wspólnej przestrzeni całkiem obcych sobie osób, nierzadko z pogwałceniem wzajemnej sfery intymnej (tłok), z czego można wykreować mnóstwo ciekawych sytuacji interpersonalnych, choć nasz pisarz ogranicza się tylko do obserwacji. Czyżby nosił w sobie przez parędziesiąt lat wspomnienie nadzwyczaj podobającej mu się dziewczyny, z którą jechał pociągiem czy tramwajem, ale której niestety nie mógł zaoferować podróży autem po Polsce, będąc przecież nie dyrektorem, lecz biednym repatriantem ze Lwowa? Czyżby czekał te wszystkie lata, aż Trzyniecki zamieni się w Ijona Tichego, a groteskowość Pokoju na Ziemi umożliwi mu to, czego nigdy się nie ważył zrobić ani realnie w tramwaju (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo), ani w powieści realistycznej – podszczypać prześliczną dziewczynę?
Taka hipoteza wydaje się całkowicie karkołomna, ale czy nie można dać jej jakiejś szansy, przywołując dziecięce wspomnienie Lema: „zostałem przyłapany przez ojca na grzesznej czynności szczypania w goły zadek służącej”136? Wspominając w rozmowie ze Stanisławem Beresiem ten szczegół Wysokiego Zamku, autor Czasu nieutraconego próbuje co prawda jeszcze wmówić rozmówcy i czytelnikom: „Ale żeby z takich rzeczy czynić kanwę twórczości? Nie, to już wolałbym oddać się powieści historycznej”137. W ten sposób broni się przed zarzutem niedoboru sercowych tematów w swojej twórczości i, faktycznie, erotyka nie jest „kanwą” jego twórczości. Nie byłoby jednak uczciwe pominięcie milczeniem (wobec analogicznej czynności „szczypania w zadek”, której oddali się tak Ijon Tichy, jak i Stanisław Lem) zabawnej sytuacji z życia innego Lemowego bohatera – pilota Pirxa:
„Zwątpił w Mattersa, choć ten może nie miał na myśli niczego złego, a już na pewno nie miała jego przystojna siostra, która powiedziała raz Pirxowi, że wygląda ‘szalenie poczciwie’. To go dobiło. W lokalu, w którym tańczyli, nie stało się co prawda nic z rzeczy, jakich się obawiał. Tylko raz pomylił taniec, a ona była na tyle dyskretna, że milczała, i dopiero po dobrej chwili zauważył, że wszyscy tańczą coś zupełnie innego niż oni. Później jednak szło jak z płatka. Nie deptał jej po nogach, jak mógł, starał się nie śmiać (bo od jego śmiechu ludzie odwracali się na ulicy), a potem odprowadził ją do domu. Od ostatniego przystanku szli dobry kawał pieszo i przez całą drogę zastanawiał się, co by też zrobić takiego, żeby pojęła, że wcale nie jest ‘szalenie poczciwy’ – te słowa zalazły mu za skórę. Kiedy już dochodzili do celu, ogarnął go popłoch, niczego bowiem nie wymyślił, a jeszcze, wskutek wytężonego namysłu, zamilkł jak pień; w głowie jego rozprzestrzeniała się pustka, tym tylko różniąca się od kosmicznej, że wypełniona rozpaczliwym wysiłkiem. W ostatniej chwili przeleciały mu jak meteory dwa czy trzy pomysły: żeby się z nią umówić, żeby ją pocałować, żeby – gdzieś o tym czytał – uścisnąć jej rękę w sposób znaczący, subtelny, a zarazem przewrotny i namiętny. Ale nic z tego nie wyszło. Ani jej nie pocałował, ani się z nią nie umówił, ani jej ręki nie podał… I gdybyż tak się to skończyło! Kiedy, powiedziawszy ‘dobranoc’ tym swoim przyjemnie łamiącym się głosem, odwróciła się do furtki i ujęła
klamkę, ocknął się jego diabeł. A może stało się to po prostu dlatego, że w jej głosie wyczuł ironię, rzeczywistą lub wyobrażoną, Bóg raczy wiedzieć – dość że zupełnie odruchowo, kiedy się właśnie odwróciła, taka pewna siebie, spokojna, oczywiście dzięki urodzie nosiła się jak królowa jakaś, ładne dziewczęta zwykle tak… … a więc dobrze: dał jej tego klapsa w tyłek i to nawet mocnego.
Usłyszał lekki stłumiony krzyk. Porządnie musiała się zdziwić! Ale nie czekał już na nic. Zawróciwszy na pięcie, zwiał, jakby w strachu, że będzie go goniła…”138
Pomijając jakąś skłonność Lema do kontaktu z przedstawicielkami płci pięknej przez nieoczekiwany „gest” wycelowany w bardzo prywatne miejsce ich ciała, w tym cytacie z Odruchu warunkowego można odnaleźć wspólny mianownik łączący Pirxa, Trzynieckiego oraz Tichego w podobnej postawie wobec kobiet, cechującej się pewną rezerwą, a może nawet lękiem. Dziewczyny wydają się tak niedosiężne i tremujące, że o próbie docierania do nich na drodze zwykłego międzyludzkiego kontaktu poprzez rozmowę nie może być nawet mowy, a taką barierę, utworzoną z tremy i dystansu, literaccy bohaterowie (Opowieści o pilocie Pirxie oraz Pokoju na Ziemi) przeskakują, łamiąc wszelkie konwenanse, co zaskakuje ich samych. W Pokoju na Ziemi autor bawi się dosłownie rozdwojoną jaźnią głównego bohatera (rozśmieszając czytelnika komicznymi sytuacjami, wynikłymi z przecięcia wiązadła łączącego lewą i prawą półkulę mózgu Ijona Tichego, przez co mamy niby jednego bohatera, ale dwie autonomiczne osobowości, z których jedna prowadzi pierwszoosobową narrację, wstydząc się za drugą – swe drugie ja – odpowiedzialną właśnie, o czym już była mowa, za podrywanie dziewcząt, pozbawione zresztą jakiejkolwiek dbałości o stworzenie bodaj pozorów przyzwoitości). Pilot Pirx jest psychicznie normalny, ale to, co zrobił siostrze Mattersa, zaskoczyło go nie mniej, niźli Ijona Tichego głupkowate pomysły swego drugiego
„ja”. Nie pomogła nawet nieustanna czujność podczas potańcówki z siostrą Mattersa, żeby tylko nie zrobić czegoś głupiego. Skoro udało mu się „nie dać plamy” przez cały wieczór, zrobił coś całkiem błazeńskiego na jego zwieńczenie.
Zatem i Pirx, I Tichy mają taką stronę swej osobowości, której istnienie chcą zatuszować racjonalnym i grzecznym sposobem bycia, a co im się przecież nie zawsze udaje. Także Stefan Trzyniecki ma ten swój „mroczny” (czy po prostu bardziej emocjonalny) i płciowy wymiar własnego „ja” (słusznie zauważa Lem, że „bagaż somatyczny, w który nas wyposażyła antropogeneza, jest dany z góry i nic na to nie można poradzić”139), nad którym jednak świetnie panuje, w przeciwieństwie do wymienionych dwóch chronologicznie późniejszych bohaterów Lema. Czy przyczynia się do tego konwencja całkowitej powagi Czasu nieutraconego, czy może to, że pisarz niespecjalnie gustuje we wchodzeniu w indywidualną psychologię postaci ze swoich dzieł, o ile nie miałoby to posłużyć „wyższym”, poznawczym celom? (Np. rozdzielenie półkul mózgowych, oprócz pełnienia funkcji stwarzania różnych, na ogół zabawnych, sytuacji fabularnych, podnosi jednocześnie kwestię, czym jest świadomość, jaźń, lecz, z drugiej strony, ośmiesza zdobycze nauk humanistycznych
-
-
tak na przykład, student filozofii „utrzymywał uparcie, że […] stan, w jakim się znajduję, jest […] sprzeczny z całą antropologiczną, egzystencjalną i jeszcze tam jakąś filozofią człowieka jako istoty rozumnej i świadomej własnego rozumu”140 – relacjonuje Ijon Tichy).
Wróćmy na chwilę do części z przytoczonego wcześniej cytatu z Czasu nieutraconego, w którym czytamy o przejażdżce Stefana Trzynieckiego tramwajem po stolicy: „motorniczym była kobieta, to także mu się podobało”. Młody lekarz jest dokładnie takim optymistą, jakim był młody Lem. Odbudowa Warszawy i wszystkie zmiany w Polsce, zaczynającej po latach wojennych nowe życie, nakłaniały do stawiania pozytywnych prognoz, do przychylnego przyjmowania tego, co nowe. Socjalizm, bez względu na budzącą różne
139 [22; 123]
opinie wizję „kobiety na traktorze”, rzeczywiście umożliwił płci pięknej pewną zmianę swej roli w społeczeństwie (jeśli nawet mówić o pełnej zmianie byłoby zbyt dużo, z pewnością nastąpiło pewne przesunięcie środka ciężaru, np. w kwestii spraw zawodowych), co bohaterowi trylogii po prostu się podoba. Jest to zmiana (a przynajmniej jej możliwość), którą można widzieć jedynie w dobrym świetle. [Choć Stanisław Lem, pomimo wyraźnego kontrastu między obrazem kraju powstającego z gruzów wojny a traumatycznymi przeżyciami własnymi z czasów okupacji hitlerowskiej (i sowieckiej – którą pamięta jeszcze ze swoich lwowskich lat), uczciwie potrafi uwypuklić także ciemne strony powojennej sytuacji Polski, jednak to już nie dotyczy niniejszej pracy].
Nasz literat przeszedł w swoim życiu przez trzy zmiany roli kobiety (a przynajmniej przez zwiastuny tych zmian – dodaję tę uwagę, mając tu na względzie feminizm, jako ruch społeczny, który wpłynął i nadal wpływa na rolę i postrzeganie płci, ale którego efekty oddziaływania są trudno mierzalne, między innymi z powodu zróżnicowanego rozłożenia się tego wpływu) – wychował się w tradycyjnej rodzinie, w której głową rodziny był ojciec – lekarz. Mówi: „cóż, matka nie miała właściwie żadnego fachu i była po prostu gospodynią domową”141. Przykładem kolejnej zmiany, a zarazem następnego pokolenia jest żona pisarza, Basia, która już pracowała, i to ona miała w małżeństwie państwa Lemów stałą pracę – lekarza. Taką sytuację partnerstwa, przynajmniej na poziomie zarabiania na dom (bo o życiu prywatnym naszego pisarza, a zwłaszcza o jego relacjach z żoną, nie można się zbyt wiele dowiedzieć), zaaprobował jako mąż, mimo wzorca wyniesionego z przedwojennego domu.
Jednakże, już około dwadzieścia lat po własnym ślubie – który przebiegł w sposób jak najbardziej zgodny z tradycją (Lem wspomina: „w tym samym 1954 roku [kiedy zmarł mu ojciec], w lutym, braliśmy z żoną ślub kościelny w kościele św. św. Piotra i Pawła”142) – musiał przynajmniej pośrednio zetknąć się z zapowiedzią kolejnej zmiany roli obrazu kobiety, czyli z powstającym na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ruchem feministycznym, którego już zaakceptować nie mógł (choć jego własne małżeństwo w zupełności odpowiadało niektórym postulatom tego ruchu), dając temu wyraz w złośliwych docinkach m. in. w Pokoju na Ziemi. Przykładowo, tak opisuje Ijon Tichy już na początku swej opowieści (przywoływaną już wyżej) historię o niektórych kłopotach związanych z nieprzewidywalnością drugiej półkuli własnego mózgu: „prawie za każdym razem dochodziło po drodze do drastycznych scen, bo co przystojniejsze kobiety, zwłaszcza blondynki, szczypałem w zadek. Robiła to naturalnie moja lewa ręka, nie zawsze nawet w tłoku, ale proszę usprawiedliwić coś takiego w paru słowach! Nie to było najgorsze, żem raz i drugi dostał po gębie, lecz to, że większość nagabywanych w ten sposób wcale nie miała mi tego za złe. Owszem, uważały to za wstęp do małego romansu, a romans był ostatnią rzeczą, jaką podówczas miałem w głowie. O ile mogłem się zorientować, policzkowały mnie aktywistki womans liberation, zresztą bardzo rzadko, bo przystojnych jest wśród nich tyle co nic”143. Pisarz, jeśli nawet nie widzi jako jedynej przyczyny feminizmu w żalu jego działaczek spowodowanym niedoborami ich urody, to przecież tak to przedstawia w powyższym cytacie. Stopień utożsamienia narratora z autorem nie może być obiektywnie oceniony, i to, co opowiada Ijon Tichy, nie musi pokrywać się z tym, co myśli Stanisław Lem, a właściwie z tym, jakie ma osobiste poglądy („zjawisko projekcji, rzutowania w tekst tego, co gra w duszy krytyka, demaskuje wysoką dowolność krytyki literackiej”144 – ostrzega sam pisarz), jednakże mamy przecież do czynienia z literatem dosyć świadomym tego, co pisze i jak pisze. Dlatego, nawet jeśli Lem prywatnie nie drwi z całego ruchu feministycznego, faktycznie wyśmiewa go ustami Tichego. [Jeśliby jednak roztrząsać tożsamość autora z tym bohaterem, trzeba
zauważyć, iż w jednym ustępie Pokoju na Ziemi Ijon podszczypuje „tylko”, a w innym
„zwłaszcza” blondynki, co jest przecież niekonsekwencją (zresztą Stanisław Lem uczciwie nie wypiera się uwag, że można znaleźć w niektórych jego wielomilionowo drukowanych dziełach tego rodzaju, a nawet i poważniejsze, autorskie niedopatrzenia), ale zawsze można powiedzieć, że to nie pisarz się myli, ale opowiadający bohater…]
W Pokoju na Ziemi czytamy zresztą: „zdarzają się już niestety zamachy, nawet bombowe, na transporty zdalnic, zwłaszcza pięknych. Inżynier Paridon dał mi do zrozumienia, że jego firma podejrzewa ruch womans liberation o te akty terroru, ale na razie nie ma dowodów, umożliwiających wkroczenie na drogę sądową”145. Motyw feministycznych aktywistek i przytyków do ich urody powtarza się jak widać, ale nie można tego brać za całkiem celowe podkreślenie ważności, jeśli zwrócimy uwagę na stronę warsztatową powstawania książek Lema. Nasz pisarz pisze na maszynie (a na pewno było tak, kiedy jeszcze komputery osobiste stanowiły rzadkość), co, przy porównaniu do techniki korzystania z komputera, w dużej mierze utrudnia (ze względów czysto technicznych) swobodne wstawianie zdań do już zapisanych tekstów; innymi słowy, maszynopisowi blisko już jest do ostatecznej wersji tekstu, choć – z drugiej strony – Stanisław Lem często tworzył po kilka wariantów danej sytuacji fabularnej. Jednakże – już ważny wydaje się fakt nie tyle, iż pisarz korzystał z maszyny do pisania, ile że zapisywał utwór jakby przeżywając go w czasie rzeczywistym wraz z bohaterami. Opowiadając o powstaniu Solaris, wspomina, że w momencie, kiedy główny bohater pojawia się w bazie badawczej, sam autor także nie wie, co się jeszcze wydarzy – odczuwa jedynie dziwną atmosferę i, być może, nie wie jeszcze o tym, że pojawi się jego nieżyjąca (bądź w ogóle jakakolwiek inna) dziewczyna. Innymi słowy, pisze jakby bez planu, zaś wiedza o rozwoju wypadków i reakcjach na nie jest niedostępna na początku powieści tak samo bohaterowi i czytelnikowi, jak i twórcy. Najpewniej nie jest to w pełni słuszna generalizacja, a część utworów Stanisława Lema miało za zalążek nie tylko określony problem poznawczy, ale również wątek fabularny, mimo to można sobie wyobrażać, że tak właśnie „się Lemowi pisało” (jak sam się wyraził w programie telewizyjnym), bo może stąd właśnie tyle różnych wariantów tekstu, powstałych w trakcie pisania (maszynopisy te musiały w końcu wylądować w koszu) – ślepych uliczek fabularnych, które autor musiał zarzucać, ponieważ nie mogły go usatysfakcjonować, bądź po prostu nie prowadziły do zamierzonego celu (Andrzej Stoff słusznie zauważa, że „ostateczny kształt powieści Lema jest rezultatem kompromisu między artystycznymi wymogami literatury a porządkiem myśli. Tok narracyjny, a więc zależny od niego porządek ujawniania się przed czytelnikiem świata przedstawionego, oparty jest w mniejszym lub większym stopniu na procesie poznania. A więc nie przygoda jest tu zasadą organizującą zdarzeniowość utworu, lecz czynnik intelektualny. Logika zdarzeń jest tu zupełnie wtórna wobec logiki myśli”146).
Jedno wydaje się niewątpliwe – że Lem, przeżywając swe powieści równocześnie z bohaterami, musiał w bardzo dużym stopniu identyfikować się z ich losami, wczuwać się w ich położenie. Dlatego nie można stwierdzić na pewno, że światopogląd Ijona Tichego (a zatem i jego stereotyp feministycznych aktywistek) jest podzielany przez Lema, lecz wydaje się to dość prawdopodobne. Zresztą wypowiadając się o Golemie XIV pisarz sam ma wątpliwości, jak wiele w Golemie Lema – czyli, że prywatnie może nie mógłby szczerze twierdzić tego, co komputer, ale zbieżność poglądów jest, jak przyznaje, znaczna. Warto zauważyć, przebiegając myślą jego utwory, iż nie gustował w „zabawie literackiej”, jaką jest wkładanie w słowa i uczynki kreowanych postaci sensów, które byłyby dlań całkowicie obce. Tak na przykład, nie miałby sumienia, jako przecież duch łagodny i głęboko humanistyczny,
146 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 15.
wygłaszać apologii zła, np. bestialstwa II Wojny Światowej – po to tylko, aby stworzyć bohatera literackiego całkowicie oderwanego od siebie.
Wracając do Ruchu Wyzwolenia Kobiet – charakter opowieści Ijona Tichego (a zatem i całości Pokoju na Ziemi) ma ton groteskowy, czy wolno zatem w jakikolwiek sposób mieć za złe Lemowi, że korzysta z istniejącego już dosyć długo stereotypu (Kazimierz Ślęczka, autor Feminizmu, pisze: „pod koniec lat sześćdziesiątych feminizm amerykański jest postrzegany już w całym świecie jako zjawisko bulwersujące od strony obyczajowej i głośne nie tyle ze względu na liczebność utożsamianego z nim ruchu, ile barwność i krzykliwość manifestacji”147), nie dbając o jego konfrontację z prawdą? A przecież czytamy w innym miejscu wspomnianego Feminizmu, że „mylny jest, choć popularny, zwłaszcza dzięki prostackim zabiegom mass mediów pogląd, iż feministki to tylko jakieś ‘zwariowane baby’, którym się w głowie poprzewracało i chciałyby może nawet rządzić w świecie (czyli mężczyznami). Mają to być jakoby kobiety nienawidzące mężczyzn, pewnie dlatego nienawidzące, że ich nikt nie chciał wziąć za żonę (feministki to okropne brzydule lub jędze!)”148. Widać na przykładzie Ślęczki, że Lem wkłada w usta Tichego popularny stereotyp, który wszakże dobrze współbrzmi z tonacją, w jakiej utrzymana jest powieść, i nie może być brany na poważnie.
O ile jednak pisarz w roku 1984 (data ukończenia Pokoju na Ziemi) żartuje sobie z feminizmu (o którym Maria Janion pisze, że „okazał się jedną z dwudziestowiecznych filozofii różnicy”149), jeszcze w roku 1975 opisuje w Katarze ten ruch jako zwiastun dziwacznych i niebezpiecznych zmian społecznych: „włączyłem radio. Ostatnie wiadomości. Rozumiałem piąte przez dziesiąte. Demonstranci podpalili. Rzecznik prywatnej policji oświadczył. Podziemie feministyczne zapowiedziało nowe akcje. Spikerka zapowiedziała głębokim altem deklarację terrorystek, potępienie papieża, jedno za drugim, potem głos prasy. Damskie podziemie. Nikt się już niczemu nie dziwił. Odjęto nam zdolność dziwienia się. O co właściwie idzie, o tyranię mężczyzn? Nie czułem się tyranem. Nikt się nie czuł. Biada playboyom. Co one im zrobią? Czy kler też będą porywać? Wyłączyłem radio, jakbym zatrzasnął zsyp śmiecia”150. Takie „futurystyczne” informacje sprawiają, iż czterdziestoletni bohater Kataru, niespełniony astronauta, czuje się obco w swoim świecie, nie dlatego, że jest to obszar wpływu kultury odmiennej czasowo (jaką odnajdujemy na przykład w Powrocie z gwiazd), lecz po prostu dlatego, że zmiany zachodzą szybciej, niż można z nimi oswoić. Zresztą, Katar dobrze oddaje odczucia głównego bohatera, który ma świadomość, że jego najlepsze lata przeminęły, „stare, dobre czasy” odeszły bezpowrotnie – atmosfera powieści jest specyficznie surowa, jakby sucha i nasycona lekką goryczą.
Pisarz porusza temat feminizmu w Katarze raz jeszcze – w rozmowie niedoszłego astronauty z dziewięćdziesięcioletnią staruszką:
-
„Czy uważa pan, że kobiety powinny latać w kosmos?
-
Jakoś nie myślałem o tym – odparłem zgodnie z prawdą. – Gdyby im na ty zależało, to czemu nie?
-
Wy tam macie w Stanach ognisko tego obłąkanego ruchu – womans liberation. Dziecinne to, niesmaczne, ale przynajmniej wygodne.
-
Tak pani uważa? Dlaczego wygodne?
-
147 K. Ślęczka, Feminizm. Ideologie i koncepcje społeczne współczesnego feminizmu, Katowice 1999, s. 54.
148 Ibidem, s. 45.
149 M. Janion, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996, s. 158.
150 [20; 207]
Stara kobieta również krytykuje ogólnie rozumiany Ruch Wyzwolenia Kobiet, ale zauważa to, co prawdopodobnie boi się spostrzec główny bohater – że piętnuje szaleńczą świeżość tego ruchu – którego nie można nawet określić mianem feminizmu różnicy („feminizm różnicy uznaje odmienność natury kobiety i mężczyzny, podkreślając, ze równość dotyczyć ma jedynie sfery praw i nigdy nie zostanie osiągnięta, jeśli nie zaakceptuje się odmienności”152), lecz swego rodzaju terroryzmem (jeśli weźmiemy pod uwagę informacje o zamachach, jakie pojawiają się na kartach Kataru) – z pozycji mężczyzny przechodzącego
„kryzys wieku dojrzałego”. Ale czy z kolei Lem nie uzewnętrznia ustami staruszki swej własnej goryczy, która skupia się (chyba niesprawiedliwie) na całej męskiej połowie ludzkiej populacji, odmawiając jej jakiegokolwiek „celu”? Tego nie wiadomo, lecz taki pesymizm harmonizuje z tonacją, w jakiej utrzymana jest omawiana tutaj powieść kryminalna.
Stanisław Lem nie jest przywiązany do stylistyki science fiction (jak może się mylnie wydawać), czego przykładem może być przywoływany Katar, który jest książką jak najbardziej realistyczną, o akcji dziejącej się – jak można wnioskować z opisów – w czasie powstawania książki i umiejscowionej w Europie. Inne książki naszego pisarza również wyłamują się ze schematów fantastyki naukowej153. Skoro science fiction posiada wyznaczniki swego gatunku, również miłość damsko-męska, kobieta, jej psychologia – muszą być w pewien sposób ograniczone tymi wyznacznikami. Dlatego warto się przyjrzeć, jak u Lema wygląda science fiction i jak ten styl pisania wpływa na obraz kobiety.
Jeśli przyjrzeć się tonacji, w jakiej utrzymany jest omawianego wcześniej Pokój na Ziemi, nie jest ona wcale tak bliska atmosferze klasycznej powieści science fiction, jak sugerowałoby występowanie księżycowej, kosmicznej scenerii i naukowych opisów nieistniejących wynalazków. W istocie, opis przygód Ijona Tichego jest utrzymany bardziej w stylu buffo niż fantastyki naukowej. Stanisław Lem bardzo złości się w rozmowach ze Stanisławem Beresiem na niemożność wyzwolenia się pisarza z szufladki klasyfikacyjnej, do jakiej zostaje przyporządkowany, a czego już później nie daje się zmienić. Żeby wyrazić się konkretnie – boleje nad etykietką autora science fiction, jaką się mu przyznaje. Jest to tym dziwniejsze, że science fiction to, przekładając dosłownie z języka angielskiego, naukowa beletrystyka. Czy utwory Lema, łącznie z Bajkami robotów i Cyberiadą, z Próżnią doskonałą i Wielkością urojoną nie są literaturą fikcji, opartą o scjentyczne postrzeganie świata? Oczywiście – są. O co wobec tego ma żal nasz literat, kiedy słyszy o sobie, że jest pisarzem science fiction?
Mamy do czynienia z pewną mglistością samej definicji science fiction, zacieraniem się, jak to czasem bywa, pierwotnego znaczenia zwrotu obiegowego. Ta część literatury, jaką obecnie (w języku popularnym, ale krytyki literackiej też) określa się mianem science fiction, nie spełnia warunku „budowania wizji świata na scjentycznym postrzeganiu”. Paradoksalnie, to właśnie twórczość autora Opowieści o pilocie Pirxie spełnia wymogi tego odangielskiego określenia rozumianego dosłownie, natomiast obecna twórczość science fiction, paradoksalnie – już nie154. Tylko czy na pewno Stanisław Lem jest tak odległy w gustach i twórczości od science fiction? Lubował się w Żuławskim, który w Na srebrnym globie nie
152 A. Nasiłowska, Teksty feministyczne. [w:] A. Nasiłowska [red.], Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców, Warszawa 2001, s. 9.
153 Por. M. Springer, Rozległość i różnorodność fantastycznego stylu. Pisarz Stanisław Lem, tłum. R. Wojnakowski. [w:] J. Jarzębski [wybór i opracowanie], Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989.
154 W dziedzinie kultury przykładem takiej „zamiany znaczeniowej” (choć na całkiem innym gruncie, bo muzyki młodzieżowej) jest heavy metal – określenie pierwotnie wywodzące się od stylu kilku zespołów brytyjskich z przełomu dekad siódmej i ósmej XX wieku, obecnie odnosi się do pewnego rodzaju muzyki rockowej ostatniego dwudziestolecia tegoż wieku, stylistycznie bardzo odmiennej od kompozycji wspomnianych zespołów angielskich, choć zbieżnej ze względu na instrumentarium muzyków i przez to mylonej przez niezainteresowanych. Analogicznie występowanie u Lema „kosmosu” i „robotów” skłania do umieszczania tego autora „w jednym garnku” z pisarzami science fiction.
jest wcale tak realistyczny (fizykalnie prawdopodobny), jak tego obecnie Lem wymagałby od pisarzy science fiction, żeby nie wspomnieć o Juliuszu Vernem.
Kiedy jednak spojrzymy chronologicznie na utwory Stanisława Lema, musimy dojrzeć progresję, której wyznacznikiem może być nawet niezadowolenie pisarza ze swoich najwcześniejszych płodów Astronautów, Obłoku Magellana (czy Czasu nieutraconego jako całości). Lem nie był zawsze taki sam – jako pisarz ambitny, nie chciał być szablonowym na poziomie nurtu literatury, w jakim tworzył, starał się także zmieniać sposób, w jaki sam pisał. Ale właśnie ta konwencja nurtu science fiction była widoczna w pierwszych utworach pisarza (wyłączając realistyczny Czas nieutracony), który w późniejszych książkach próbował oddalać się od tej stylistyki, wyłamywać się z niej. Mimo tego, zaczynał właśnie jako autor science fiction, a jego pierwsze utwory nawiązywały do paradygmatów tego gatunku.
Ryszard Nycz w rozdziale Relacja tekst-gatunek, pochodzącym z książki Tekstowy świat, pisze za Laurentem Jennym, który ”ujął tę kwestię [relacji między tekstem a gatunkiem] następująco: ‘Czy można mówić, że tekst wchodzi w stosunek intertekstualny z gatunkiem? Ktoś mógłby zarzucić, że byłoby to niezręczne mieszanie struktur, które należą do kodu, ze strukturami należącymi do jego realizacji. […] Archetypy gatunkowe, niezależnie od ich abstrakcyjności stanowią niemniej struktury tekstualne, ciągle obecne w umyśle tego, kto pisze’”155. Stanisław Lem, nawet, jeśli z czasem zerwał z kolejnymi wyznacznikami konwencji science fiction – łącząc ten styl np. z bajką, baśnią, groteską itd. – niektóre z nich przecież zachował. Nie było tak, że wybór w sposobie pisania pomiędzy drogami Czasu nieutraconego a Człowieka z Marsa był całkiem przypadkowy. Lem bowiem od najmłodszych lat interesował się zdobyczami nauki a zarazem nowymi sytuacjami, w jakich może ona postawić człowieka, oraz problemami poznawczymi i etycznymi wynikającymi z nieuchronnego zastosowania odkryć, z jakimi ludzkość jeszcze nigdy w historii się nie zetknęła. To właśnie stylistyka science fiction była najbardziej odpowiednia dla naszego pisarza, choć spróbował on już na początku swej pisarskiej drogi zarówno poezji (Wiersze młodzieńcze), jak dramatu (Jacht „Paradise”) i prozy realistycznej.
Jednakże schemat science fiction, choćby i przekształcany w coś odmiennego i oryginalnego, odcisnął piętno na postrzeganiu przez Stanisława Lema roli indywidualnych przeżyć w utworze jako całości. Jeśli życie bohaterów w science fiction ma służyć tylko zobrazowaniu pewnej koncepcji przyszłości (np. ukazaniu minusów idylliczności społeczeństwa Powrotu z gwiazd poprzez osobiste odczucia Hala Bregga, głównego bohatera tej powieści), to okazywanie całego spektrum, z jakiego składa się normalne ludzkie życie, jest już zbędne. Jeśli można obyć się całkowicie bez opisu kontaktów z najbliższymi, bez relacji rodzinnych i ogólnie społecznych, kiedy chce się ukazać postawę człowieka wobec pewnych trudnych sytuacji, w jakich może się znaleźć, to dlaczego nie zrezygnować z opisu tych relacji i kontaktów? Czemu nie umieścić bohatera np. w przestrzeni międzyplanetarnej, w roli pilota rakiet? Jeśli tekst literacki ma być pozbawiony elementów zbędnych, beletrystyka rodzaju science fiction była Lemowi o tyle na rękę, że mogła oddzielić jego bohaterów od spraw codziennych, od rodziny i od kobiet.
Kobieta w science fiction, rozumiana jako indywidualna konstrukcja psychologiczna, jest właściwie zbędna. Podobnie zresztą i mężczyzna. Bo czy bohaterowie dzieł twórcy Dzienników gwiazdowych – głównie mężczyźni – to mężczyźni z krwi i kości? Pożądający, kochający, płciowi? Gdyby próbować z Ijona Tichego zrobić panią Ijon, doprawdy bardzo niewiele trzeba by zmienić we wszystkich utworach Stanisława Lema, w jakich możemy o nim czytać. Podobny zabieg udałoby się bez zmiany sensu zrobić z prawie wszystkimi fantastyczno-naukowymi książkami tego pisarza (Stefan Trzyniecki już nie wydaje się aż tak bezpłciowy), być może nawet i z Solaris.
155 R. Nycz, Tekstowy świat. Poststrukturalizm a wiedza o literaturze, Kraków 2000, s. 91, 92.
„W Solaris komunikatem – jak się wydaje – są ‘goście’, ale jak go w ogóle odczytać? Został on niby sformułowany w języku ‘odbiorców’, ale oni nie bardzo wiedzą, co z nim począć, lub raczej: poczynają sobie z nim bardzo intensywnie, ale znów po ludzku: albo w najintymniejszych kategoriach prywatności, tak iż sobie wzajem nie potrafią zdać z tego sprawy, albo popadając zaraz – jak Kris – w literackie schematy konwencje”156. Warto zauważyć, że Harey nie jest jedynym wytworem „Oceanu”. Jeszcze przed pojawieniem się własnej nieżyjącej ukochanej, Kelvin spotyka olbrzymią Murzynkę157. To spotkanie wprowadza czytelnika (który nie wie jeszcze wiele o stacji Solaris) w atmosferę niezdrowej niesamowitości, jaka panuje w miejscu, gdzie rozegra się większa część akcji powieści.
Murzynka pojawia się również w Kongresie futurologicznym, ale tu jej rola dla tekstu jest zgoła odmienna. Przede wszystkim dlatego, że to główny bohater, Ijon Tichy, staje okazuje się być tą Murzynką (wskutek przeszczepu mózgu): „Sięgnąłem automatycznie po łyżkę i zauważyłem, że ręka, która ją chwyciła, była mała i czarna jak heban. Podniosłem ją do oczu. Sądząc po tym, że mogłem nią ruszać, jak chciałem, była to moja ręka. Bardzo jednak się zmieniła. Chcąc pytać o przyczynę tego zjawiska, podniosłem się i moje oczy napotkały lustro na przeciwległej ścianie. W fotelu na kółkach siedziała tam młoda przystojna Murzynka w piżamie, obandażowana, z wyrazem osłupienia na twarzy. Dotknąłem nosa. Odbicie w lustrze zrobiło to samo. Zacząłem obmacywać twarz, szyję, a natrafiwszy na biust, wydałem okrzyk trwogi. Głos miałem cieniutki.
-
Wielki Boże!
Pielęgniarka strofowała kogoś, że nie zasłonił lustra. Potem zwróciła się do mnie:
-
Ijon Tichy, nieprawdaż?
-
Tak, to znaczy – tak! tak!! Ale co to ma znaczyć? Ta dziewczyna – ta czarna panienka?
-
Transplantacja. Nie dało się inaczej. Chodziło o to, żeby uratować panu życie”158.
Jednakże, w przeciwieństwie do Solaris ta podmiana ciał ma zabarwienie humorystyczne i podkreśla surrealizm halucynacji, którym przez większą część utworu podlega Tichy. Zresztą, podobnie niesamowite są piękne porywaczki Ijona (o których również czytamy w Kongresie futurologicznym). Tak opowiada nam to zajście główny bohater: „Zza zakrętu błysnęły srebrne jody, olbrzymi cień samochodu zwolnił, otwarły się drzwi. Wewnątrz […] matowy blask spowijał parę kobiecych nóg w nylonach, stopy w złotej jaszczurce spoczywały na pedałach, ciemna twarz z pąsowymi wargami pochyliła się ku mnie, zabłysły brylanty na palcach trzymających koło kierownicze. […] Przyjrzałem się obcej. Była niewątpliwie piękna, w sposób zarazem kuszący, demoniczny i brzoskwiniowy. Ale zamiast spódniczki miała jakieś pióra. […] Naraz jakaś ręka wczepiła mi się z tyłu we włosy. Drgnąłem. Palce zakończone ostrymi paznokciami, drapały mnie w potylicę, raczej pieszczotliwie niż morderczo. […] Dłoń, która wciąż dzierżyła mnie za czuprynę, należała do drugiej kobiety, odzianej w czerń, bladej, smukłej w ciemnych okularach”159.
O chwili, kiedy tajemnicze porywaczki przywiozły Ijona do tajemniczej rezydencji, bohater mówi: „milcząc przypadły do mnie, ta od kierownicy wypychała mnie, ta druga ciągnęła stojąc już na chodniku. Wylazłem z auta. W domu [pod który przywieziono Tichego] bawiono się, słyszałem dźwięki muzyki, jakieś pijane krzyki, wodotrysk mienił się żółcią i purpurą, w okiennym świetle u podjazdu moje towarzyszki wzięły mnie mocno pod ręce. […] ta w okularach. Podniosła wyszywaną czarnymi perłami torebkę i zdzieliła mnie prosto w ciemię, aż jęknąłem”160. Okazuje się jednak, że te kobiety to złudzenie, a uderzenie jest sposobem, w jaki towarzysz Ijona próbuje go ocucić.
156 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, …, s. 124.
159 [10; 43, 44]
Natomiast wizja tajemniczego przyjęcia – w którym nie może zabraknąć pięknych kobiet – pojawia się również w Katarze: „stał hałas, wszystkie okna były otwarte, strzelały korki, uśmiechnięty Barth zjawiał się to w jednych, to w drugich drzwiach, hiszpańskie dziewczęta krążyły z tacami, perłowozłota blondynka, zdaje się żona Lapidusa, przystojna w półcieniu, mówiła, że przypominam jej dawnego przyjaciela, przyjęcie udało się niewątpliwie, a mnie naszła melancholia łagodzona szampanem, bo czułem się zawiedziony”161. W tym fragmencie przyczyną rezerwy głównego bohatera do przystojnej blondynki jest uzasadniona w powieści chandra. Innym powodem takiego stosunku do kobiety (w przypadku Opowieści o pilocie Pirxie) może być po prostu nieśmiałość. W opowiadaniu pt. Albatros czytamy: „Ktoś nadchodził. Schodami, nie windą. Sąsiadka z jadalnej. Ile mogła mieć lat? Miała na sobie jakąś całkiem inną suknię. A może to była w ogóle inna kobieta? Położyła się o trzy leżaki dalej. […] Pasażerka na trzecim leżaku była bardzo ładna. Chyba jednak ta sama. Należało coś powiedzieć – czy raczej nie? Bo niby się przedstawił. Nieszczęście mieć takie krótkie nazwisko – zanim się zaczyna, już się kończy. ‘Pirx’ brzmi całkiem jak ‘iks’. Najgorsze rzeczy działy się zawsze przy rozmowach telefonicznych. Powiedzieć coś? Co? Zaczynał się znowu męczyć”162.
Kobiety, które Lem wprowadza do fabuły to najczęściej osoby młode. Ale w Katarze, obok dziewczynki Annabelli i młodych blondynek (spod pawilonu handlowego i z eskalatora) czytamy również o konfrontacji głównego bohatera ze staruszką: „jeszcze na schodach Barth szepnął mi, że jada z nimi jego babka, osoba dziewięćdziesięcioletnia, lecz w pełni sprawna pod każdym względem, trochę może ekscentryczna. […] [już za stołem] zobaczyłem staruszkę w iście biskupich fioletach. Na piersi skrzył się jej brylancikami staroświecki lorgnon, a jej małe, czarne oczy wwierciły się we mnie jak błyszczące kamyki. Podała mi rękę tak wysoko i energicznie, że pocałowałem ją, czego nigdy nie robię, i głosem niespodziewanie silnym, męskim, jakby należał do innej osoby, niczym na błędnie dubbingowanym filmie, powiedziała:
-
A więc pan jest astronautą? Nie widziałam jeszcze nigdy żadnego przy stole”163.
W cytowanej wyżej powieści kryminalnej pojawia się w twórczości Lema topos dziewczyny-pułapki, zastawionej na głównego bohatera na poboczu autostrady, rozwinięty w Pokoju na Ziemi, gdzie Ijon Tichy jest kuszony przez zdalnika – sobowtóra Marylin Monroe, co kończy się strzelaniną (porównaj dokładniejszy opis tego fragmentu w podrozdziale Wygląd zewnętrzny tej pracy). W Katarze164 jest to tylko zalążek, któremu pisarz nie pozwala nabrać wyraźnych cech jakiejś intrygi.
162 [13; 52]
164 Por. [20; 211-213]
Stanisław Lem całkiem często, nawet w nie do końca uzasadnionych wypadkach, sięga w przytaczanych przykładach do porównań do kobiet. Na przykład we Fiasku opisuje, że ludzie zazwyczaj wyobrażają sobie zachowanie wyżej rozwiniętej cywilizacji podczas kontaktu z „braćmi w rozumie” według tego, co najchętniej sami robiliby, mając taką przewagę: „floty galaktycznych drednautów mają spaść na jakieś biedniutkie planetki, by dobrać się do miejscowych dolarów, brylantów, czekolady i oczywiście pięknych kobiet. Są im tak samo potrzebne, jak nam samice krokodyli”166. innym przykładem takiego porównania może być fragment Formuły Lymphatera: „Można mieć brzydką kobietę czy zwykłą i zazdrościć tym, co mają piękne, ale w końcu kobieta jest kobietą; natomiast ludzie pozbawieni matematyki – głusi na nią – wydawali mi się zawsze kalekami”167.
Podsumowując ten podrozdział warto przywołać trafne spostrzeżenie Antoniego Smuszkiewicza: „Lem do wszystkich spraw podchodzi rozumowo. Zdarzenia fabularne są jedynie punktem wyjścia do kolejnej wypowiedzi bohaterów, których stanowiska są ważniejsze niż przeżycia”168. Szerzej ujmuje to Andrzej Stoff – „w tak zaprogramowanej myślowej strukturze utworu sensacyjność jest rezultatem napięcia między tym, co realne, a tym, co fantastyczne, tym, co możliwe, i tym, co niemożliwe; jest miarą zaskoczenia czytelnika w rozpatrywaniu jakiejś sprawy. W powieściach Lema jest wiele motywów, sytuacji i pomysłów wywołujących silną reakcje emocjonalną. Wystarczyłoby ich do obdzielenia całej biblioteki autorów niższego lotu. Tu wszystkie one muszą poświęcić cząstkowe efekty organizującej całość koncepcji myślowej. Wprowadzają czytelnika w nastrój oczekiwania, tworzę atmosferę sprzyjającą zainteresowaniu problemem, prowadzą do napięcia dostatecznie silnego, by odbiorca dał się wciągnąć w stawianie fantastycznych hipotez i ich myślową weryfikację. Nie są ozdobnikami, ‘środkami dynamizacyjnymi’; są istotnym składnikiem procesu myślowego, sprzyjają przekonaniu czytelnika, że poznanie, droga do prawdy, może być fascynująca, może angażować nie tylko intelekt, ale i wyobraźnię, i emocjonalną stronę osobowości człowieka”169.
Stanisław Lem umie również wykorzystać swe niemałe zdolności prozatorskie po to tylko, aby uczynić dany tekst po prostu zabawnym (a jednocześnie pouczającym ortograficznie) – co ma miejsce w przypadku jego Dyktand, gdzie czytamy: „W czwartej klasie miałem trzy kochanki, które kosztowały mnie majątek. Powszechnie wiadomo, że podrywanie dziewcząt jest pracochłonne i kosztowne. Wymagania ich nie sięgają wprawdzie podróży morskich ani francuskich perfum, lecz i tak trzeba im z wytężeniem dogadzać. Próżno szukałem jakiejś młynarzówny lub zamożnej córki badylarza w nadziei zostania utrzymankiem zasobnego dziewczęcia. Albo zamożni ludzie nie mają córek, albo same brzydkie. Fatalne to zrządzenie losu opustoszyło mą kieszeń, zamuliło serce i wyjałowiło duszę. W epoce równouprawnienia należy oczekiwać mnóstwa dziewcząt posażnych, ponieważ niesprawiedliwe jest, aby trudny zawód podrywacza kojarzył się niekorzystnie z uszczerbkiem finansowym”170.
Bywa i tak, że Lem odwołuje się ironicznie do gatunkowych wyznaczników słowami, które wypowiadają jego bohaterowie. Na przykład, w Opowiadaniu Pirxa znajdujemy taki fragment o książce, którą główny bohater czytywał czasem podczas długich lotów: „te chmury, tajfun, ta słuchawka – po prostu widziałem, jak facet dynda na sznurze telefonicznym, no bo to, że w kajucie czekała bardzo piękna kobieta, to się rozumiało samo przez się. Była ona tajnym agentem jakiejś tyranii kosmicznej – czy może walczyła z tą
168 A. Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995, s. 21.
169 A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, …, s. 15, 16.
tyranią, już nie pamiętam. W każdym razie, była piękna jak należy. Czemu tak się rozwodzę nad tym? Bo ta lektura była dla mnie zbawieniem”171. A dalej: „całą moją przyjemnością była książka o miłości w próżni, wśród tajfunów meteorytowych. Przeczytałem niektóre ustępy po dziesięć razy. Były tam wszystkie możliwe rodzaje potwornych wydarzeń, mózgi elektryczne buntowały się, ajenci piratów mieli nadajniki wbudowane w czaszki, piękna kobieta pochodziła z innego systemu słonecznego”172.
Podsumowanie
Stanisław Lem położył w swojej beletrystyce nacisk na problemy – pisząc najogólniej
-
filozoficzne. Dlatego nie skupia się na konkretnych bohaterach, ale raczej opisuje ich przemyślenia i decyzje usytuowane w kontekście uniwersalnych problemów. W dziełach Lema celem podstawowym jest postawienie czytelnika wobec sytuacji, w której – będąc na miejscu bohatera – musiałby sam dokonywać wyborów. Pisarz stwarza również dystans, z którego może przyglądać się człowiekowi, jego kulturze i środowisku, z którym jest związany w myśl teorii ewolucji.
W tak przedstawionej twórczości niewiele miejsca pozostaje nie tylko dla spraw damsko-męskich, ale również Lem niewiele uwagi może poświęcić konkretnemu bohaterowi i jego charakterystyce. Kiedy weźmie się pod uwagę fakt, iż przeważająca większość Lemowych bohaterów to mężczyźni, a akcja rozgrywa się zazwyczaj z dala od zwyczajnego, ziemskiego środowiska i w oderwaniu od normalnych interpersonalnych kontaktów – wtedy można dojść do wniosku, że kobieta w książkach autora Solaris jest rzadkim zjawiskiem. Owszem, można uogólnić, że tak rzeczywiście jest, gdyż to właśnie rzadkość występowania kobiecych postaci pozwoliła mi na próbę syntezy, jak wygląda obraz kobiety w twórczości Stanisława Lema.
Kobieta opisywana jest z punktu widzenia mężczyzny. Po pierwsze dlatego, że omawiany pisarz jest płci męskiej, po drugie – gdyż narracja najczęściej prowadzona jest w pierwszej osobie przez bohaterów męskich, z którymi autor w znacznym stopniu się utożsamia.
Postać żeńska scharakteryzowana jest najpełniej, kiedy mamy do czynienia z powieścią ściśle realistyczną (czyli z Czasem nieutraconym), gdy bohaterka jest obiektem miłości oraz gdy pełni ważną rolę dla problemu naświetlanego w danym utworze. W przypadku kobiet pojawiających się sporadycznie możemy odnaleźć w tekście tylko te ich cechy, które służą Lemowi do konkretyzacji świata przedstawionego, do prowadzenia fabuły, ubarwienia narracji itd. Bez względu na to, jak wiele uwagi poświęca nasz pisarz danej bohaterce, i tak pełni ona rolę instrumentalną dla jakiejś warstwy dzieła literackiego.
Konstruując postać kobiecą, Stanisław Lem praktycznie pomija jej psychologię i raczej skupia się na jej wyglądzie i czynnościach. Z kolei, charakterystyka zewnętrzna żeńskich postaci zależy od ich roli w tekście – jeśli jest to osoba darzona przez męskiego bohatera uczuciem lub bardziej subtelnym pociągiem erotycznym, jej opis staje się pełniejszy, bardziej poetycki i nawet wysublimowany. W przypadku mniej znaczących postaci, liczą się tylko te cechy wyglądu, które pełnią w utworze funkcję alegoryczną. Lem, u którego opisy kobiet są zazwyczaj proste (czy nawet surowe) i najbliższe stylistyce naturalizmu, czasami staje się wręcz makabryczny i ordynarny. Wynikać to może z postrzegania ludzkiej cielesności z punktu widzenia biologizmu oraz przez wstręt do nagości, a szczególnie do ludzkich genitaliów.
O ile miłość przedstawiana jest jako coś pięknego, a erotyka jako taka sfera ludzkiego życia, która jest objęta tabu, lecz mimo wszystko pociąga – o tyle seks ukazany jest jako czynność z jednej strony ohydna, a z drugiej hańbiąca i śmieszna.
Reasumując, obraz kobiety, jaki wyłania się z twórczości Lema, jest bardzo zróżnicowany, chociaż nigdy nie jest pełny; wręcz przeciwnie – jest powierzchowny. Ale to już wynika z celów, jakie ten pisarz postawił przed tworzoną przez siebie literaturą.
Bibliografia w przypisach
-
Stanisław Lem:
-
Bomba megabitowa, Kraków 1999.
-
Cyberiada, posłowie J. Jarzębski, Kraków 2001.
-
Czas nieutracony, Kraków 1957.
-
Dialogi, Kraków 1984.
-
Doskonała próżnia. Wielkość urojona, Kraków 1974.
-
Dyktanda czyli…, Kraków 2001.
-
Dzienniki gwiazdowe, [wydanie rozszerzone], Kraków 1982.
-
Fiasko, Kraków 1987.
-
Golem XIV, Kraków 1981.
-
Kongres futurologiczny. Maska, Kraków 1983.
-
Listy albo opór materii, wybór i opracowanie: Jerzy Jarzębski, Kraków 2002.
-
Obłok Magellana, Warszawa 1967.
-
Opowieści o pilocie Pirxie, Kraków 1999.
-
Ostatnia podróż Ijona Tichego, „Playboy. Edycja polska”, 1999, nr 5.
-
Pamiętnik znaleziony w wannie, Warszawa 1997.
-
Pokój na Ziemi, Kraków 1987.
-
Powrót z gwiazd, Warszawa 1994.
-
Powtórka, Warszawa 1979.
-
Solaris. „Niezwyciężony”, Kraków 1986.
-
Śledztwo. Katar, Kraków 1982.
-
S. Lem, T. Fiałkowski, Świat na krawędzi, Kraków 2000.
-
S. Lem, S. Bereś, Tako rzecze… Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002.
-
Wizja lokalna, Kraków 1982.
-
www.lem.pl [internetowa strona Stanisława Lema]
-
Wysoki Zamek. Wiersze młodzieńcze, Kraków 1975.
-
S. Lem, J. Gondowicz, Wywiad „Playboya”: Stanisław Lem, „Playboy. Edycja polska”, 2000, nr 8.
-
Zagadka. Opowiadania t. I, Warszawa 1996.
-
-
Inni autorzy
E. Balczerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973.
K. Budrowska, Kobieta i stereotypy. Obraz kobiety w prozie polskiej po roku 1989, Białystok 2000.
M. Janion, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996.
J. Jarzębski [wybór i opracowanie], Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989.
J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002.
A. Nasiłowska [red.], Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców, Warszawa 2001.
R. Nycz, Tekstowy świat. Poststrukturalizm a wiedza o literaturze, Kraków 2000.
A. Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995.
A. Stoff, Lem i inni. Szkice o polskiej science fiction, Bydgoszcz 1990.
A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983.
M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1997.
K. Ślęczka, Feminizm. Ideologie i koncepcje społeczne współczesnego feminizmu, Katowice 1999.
Różne oblicza spotkania z Obcym w twórczości Stanisława Lema
Akademia Techniczno-Humanistyczna
w Bielsku-Białej
Wydział Humanistyczno-Społeczny
Kierunek studiów: filologia polska
Specjalność: nauczycielska
Agnieszka Kubies
Różne oblicza spotkania z Obcym w twórczości Stanisława Lema
Nr albumu studenta:
Praca magisterska
napisana pod kierunkiem
Podpis promotora
Bielsko-Biała 2013
SPIS TREŚCI
WSTĘP………………………………………………………………………………4
1. Cel pracy ……………………………………………………………….………..4
2. Przedmiot badań i metoda badawcza…………………………………………....4
3. Zakres materiału………………………………………………………………....5
4. Uzasadnienie wyboru tematu pracy……………………………………………..5
ROZDZIAŁ I
STANISŁAW LEM – SYLWETA PISARZA……………………………………..6
1. Życie Stanisława Lema ...……………………………………………………….6
2. Miejsce Stanisława Lema na mapie literackiej………………………………….8
3. Tematyka twórczości…………………………………………………………..10
4. Twórczość i styl Stanisława Lema……………………………………………..13
5. Science fiction………………………………………………………………….15
6. Rozwój polskiej science fiction………………………………………………...17
7. Lemologia………………………………………………………………………20
ROZDZIAŁ II
PROBLEM ANTROPOCENTRYZMU...………………………………………...22
1. Dialog z Innym jako podstawa tożsamości ludzkiej…………………………...22
2. Powieści Lema zakorzenione w antropocentryzmie…………………..……….23
3. Model antyantropocentrystyczny w dziełach Stanisława Lema……………….29
ROZDZIAŁ III
PROBLEM POZNANIA….…………………………………………………….....34
1. Częściowy sukces w powieści Eden……………………………………………35
2. Niezgłębiona tajemnica Solaris………………………………………………...40
3. Katastroficzna wizja Fiaska……………............................................................45
ROZDZIAŁ IV
PROBLEMY ETYCZNE I MORALNE BOHATERÓW………………………..45
1. Wyjątek potwierdzający regułę – potępienie „człowieka” z Marsa……………51
2. Problem wiary i religii………………………………………………………….54
3. Interwencja i użycie siły na obcej planecie…………………………………….58
4. Problemy etyczne w Solaris……………………………………………………64
PODSUMOWANIE I WNIOSKI…………………………………………………69
STRESZCZENIE…………………………………………………………………...79
BIBLIOGRAFIA………….………………………………………………………. 80
WSTĘP
Nie ma drugiego tak popularnego tematu wśród powieści fantastyczno naukowych, jak Obcy i próby kontaktu z nimi. U Stanisława Lema stanowi on ważny punkt, wokół którego konstruuje się duża część jego twórczości. Autor niejednokrotnie powracając do tematu, ukazywał jakie możliwości kreacyjne i eksperymentalne daje jego realizacja fantastom. Dzięki swojej niecodziennej wyobraźni udało mu się stworzyć w książkach Obcych, którzy do dzisiaj fascynują i inspirują, a przez uniwersalne przesłanie w nich zawarte, dzieła te są nadal aktualne i na czasie. Twórca prawdopodobnie najniezwyklejszego „kosmity”, jaki zrodził się w umyśle człowieka – Stanisław Lem, korzystając z sytuacji Kontaktu, bez litości odsłania przed ludźmi ich prawdziwą naturę oraz ograniczenia z niej wynikające.
Cel pracy
W pracy skupię się na omówieniu zagadnienia, jakim jest motyw spotkania z Obcym w twórczości Stanisława Lema. Chciałabym ukazać jakim szerokim jest tematem i na jak wiele sposobów można o nim mówić. Kontakt, rozumiany jako spotkanie co najmniej dwóch rozumnych cywilizacji, można omawiać na wiele sposobów. Patrząc na to zagadnienie z różnych stron, za każdym razem należy zmierzyć się z innymi problemami i odpowiedzieć na całkiem nowe pytania dotyczące istoty człowieczeństwa. Celem pracy jest pokazanie możliwych dróg interpretacji tematu oraz pojawiających się wraz z nimi dylematów, z jakimi muszą się zmierzyć bohaterzy Lemowskich powieści.
Przedmiot badań i metoda badawcza
Przedmiotem moich badań są wybrane powieści oraz opowiadania Stanisława Lema traktujące o spotkaniu z Obcym. Za metodę badawczą posłużyła mi analiza porównawcza tych utworów, mająca na celu przybliżenie różnych poruszanych przez autora obszarów związanych z Kontaktem. W pracy zajmuję się analizą utworów beletrystycznych zarówno wczesnych jak i późniejszych, wliczając ostatnią napisaną przez autora powieść – Fiako. Poza obszarem badań pozostają liczne jego eseje oraz książki dyskursywne. Interesuje mnie tylko realizacja tematu spotkania z Obcością w praktyce, w formie literackiego eksperymentu.
Zakres materiału
Moja praca nie obejmuje wszystkich dzieł Stanisława Lema traktujących o Kontakcie. Jeszcze nikomu się nie udało napisanie takiej monografii, dlatego nawet nie będę próbować. Ale też nie jest moim celem skatalogowanie i omówienie wszystkich książek poruszających spotkanie z Obcym, jakich dopuścił się Lem. Wybierając literaturę do pracy, uwzględniłam dzieła fabularne, które ukazały się między 1946 a 1987 rokiem. Starałam się sięgnąć tak do pierwszych jego utworów: Człowiek z Marsa, Astronauci, jak również do dojrzałych pozycji typu Solaris oraz kończących karierę Lema jako autora książek fabularnych (Fiasko). Dzięki temu można zauważyć jak zmieniało się jego podejście do tematu Kontaktu oraz możliwości ludzkiego rozumu. W pracy znalazło się też miejsce dla kilku opowiadań z Dzienników gwiazdowych, które dobrze uzupełniają obraz Kosmosu pełnego życia i czekającego na odkrycie.
Uzasadnienie wyboru tematu pracy
Wybierając temat pracy magisterskie kierowałam się swoim zafascynowaniem twórczością Stanisława Lema. Zainteresowała mnie trafność argumentów, z jaką autor potrafi poddawać analizie niektóre niezmienne i wydawałoby się pewne aspekty życia i natury człowieka, udowadniająca jak błędne mniemanie o sobie jako gatunku posiadamy. Kolejnym czynnikiem, który wpłynął na wybór takiego tematu pracy, był fakt odruchowego kojarzenia przez większość ludzi literatury science fiction z terminami takimi jak: literatura niższa, banalna, infantylna, dla dzieci, pozbawiona wartości. Lem skutecznie udowadnia, że w getcie fantastyki można, a nawet powinno się, wykorzystując możliwości jakie ona daje, tworzyć dzieła wielkie.
ROZDZIAŁ I
STANISŁAW LEM – SYLWETKA PISARZA
Życie Stanisława Lema1
Stanisław Lem przyszedł na świat 12 września 1921 roku w rodzinnej kamienicy we Lwowie. Był jedynym dzieckiem Samuela Lema i Sabiny Woller. Matka Stanisława pochodziła z ubogiej rodziny i zajmowała się domem. Ojciec, który był lekarzem laryngologiem, odegrał dużo większą rolę w kształtowaniu syna niż jego żona. Dzieciństwo i młodość, które wspomina jako spokojne, Lem spędził we Lwowie. Tam skończył gimnazjum i zdał maturę w 1939 roku. Rok później, po wybuchy II wojny światowej rozpoczął studia na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Lwowskiego.
Młody Stanisław był osobą nadprzeciętnie inteligentną, pomysłową, kreatywną ale jednocześnie wielkim indywidualistą i samotnikiem. Po latach wspominał, że w okresie szkolnym nie było nikogo, kogo mógłby nazwać bliskim przyjacielem lub chociaż przyjacielem. Wolny czas spędzał majsterkując w samotności, konstruując wynalazki, pisząc wiersze i czytając książki Grabińskiego, Umińskiego, Verne'a oraz Wellsa.
W 1941 roku, kiedy rozpoczęła się okupacja niemiecka, Lem zmuszony został do przerwania studiów i rozpoczęcia pracy, najpierw jako pomocnik mechanika, później jako spawacz. Trzy lata później, po ponownym wkroczeniu do Lwowa Armii Czerwonej powrócił na studia. Edukację ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie przeprowadził się wraz z rodziną w ramach akcji repatriacyjnej. Aby uchronić się przed wcieleniem do wojska, nie przystąpił do ostatnich egzaminów i w konsekwencji nigdy nie otrzymał dyplomu lekarskiego. Jednak wiedza zdobyta na studiach zaowocowała później w jego twórczości.
Powodem dla którego Stanisław Lem zajął się pisarstwem była zła sytuacja finansowa rodziny. Jako pisarz-fantasta debiutował w 1946 roku nowelą Człowiek z Marsa drukowaną w częściach na łamach czasopisma „Nowy Świat Przygód”. Pisywał też w: „Kuźnicy”, „Tygodniku Powszednim”, „Żołnierzu Polskim”, „Odrze” i „Co Tydzień Powieść”. W tym okresie poznał Lem doktora filozofii Mieczysława Choynowskiego, który wywarł na młodego pisarza ogromny wpływ. Było on pierwszym (i prawdopodobnie jedynym) recenzentem napisanej przez Lema książki naukowo-filozoficznej Teoria funkcji mózgu. Doktor zrugał chłopaka za zajmowanie się bredniami, jednak przygarnął go pod swoją opiekę i zajął jego dalszą domową edukacją.
W 1951 drukiem ukazują się Astronauci – debiut książkowy Lema. Autor zostaje przyjęty do Związku Literatów Polskich. Zachęcony sukcesem książki tworzy kolejne utwory o tematyce science fiction: Sezam (1954) i Obłok Magellana (1955). W 1955 ukazuje się napisany przez Lema siedem lat wcześniej Szpital Przemienienia. Pierwsza współczesna powieść pisarza opisuje zdarzenia związane z likwidacją przez Niemców szpitala psychiatrycznego.
W życiu prywatnym Lema również dochodzi do wielkich wydarzeń – w 1953 roku bierze ślub ze studentką medycyny Barbarą Leśniak, z którą ma syna - Tomasza. Rok później umiera ojciec pisarza.
Po odwilży październikowej kariera pisarska Stanisława Lema nabiera tempa. Otrząsając się z naleciałości socrealistycznych, Lem ukazuje światu swój prawdziwy potencjał. Rozwija formy pisarstwa beletrystycznego i dyskursywnego. Wydaje: zbiór esejów naukowych Dialogi (1957), groteskowo-satyryczne Dzienniki gwiazdowe (1957), powieści Eden i Śledztwo (1959). W 1961 roku ukazuje się najbardziej znana powieść Lema – Solaris oraz Powrót z gwiazd i Pamiętnik znaleziony w wannie.
Równolegle z dziełami fabularyzowanymi rozwija się twórczość niebeletrystyczna Lema, z których największe to: Summa Technologiae (1964), Filozofia przypadku (1968) oraz dwutomowa Fantastyka i futurologia (1970). Autor poszukuje nowych form wyrazu, czego efektem są wymienione dzieła dyskursywne oraz wyjątkowe pozycje w dorobku Lema: Doskonała próżnia (1971) i Wielkość urojona (1973) stanowiące recenzje i wstępy do nieistniejących książek.
Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, Lem opuszcza kraj i mieszka najpierw w Berlinie Zachodnim, później w Wiedniu. Powraca w 1988 roku. Rok wcześniej ukazuje się pesymistyczna powieść Fiasko oraz okrojona przez cenzurę wersja Rozmów ze Stanisławem Lemem Stanisława Beresia. Od tej pory Lem praktycznie zaprzestaje pisarstwa beletrystycznego na rzecz esejów i felietonów. Systematycznie pisuje dla „Tygodnika Powszechnego”, „Odry”, „Przeglądu” i „PC Magazin”.
Pierwsze problemy ze zdrowiem pojawiają się u Stanisława Lema miał już w latach 70. W trakcie pobytu na emigracji zostaje poddany kilku skomplikowanym operacjom. Pod koniec życia choruje na cukrzycę, mdleje, i zostaje kilkakrotnie hospitalizowany. Umiera 27 marca 2006 roku mając 84 lata.
Miejsce Stanisława Lema na mapie literackiej
Stanisław Lem jawi się w dzisiejszej kulturze na różne sposoby – jako teoretyk literatury, futurolog, filozof, cybernetyk, eseista. Przede wszystkim jednak jako sztandarowy przedstawiciel polskiej literatury fantastyczno naukowej.2 Jego książki zostały przetłumaczone na przeszło 40 języków, a nakłady wydawnicze sięgają 30 milionów egzemplarzy. Niewątpliwie można go zaliczyć do grona najwybitniejszych współczesnych pisarzy polskich. Jego nazwisko za granicą zostaje przywoływane obok takich pisarzy jak: Sienkiewicz, Mickiewicz, Gombrowicz czy Miłosz.3
Określenie miejsca Stanisława Lema w literaturze sprawia pewne trudności. Standardowe sklasyfikowanie go jako pisarza tworzącego w gatunku fantastyki naukowej jest niesprawiedliwe i dla science fiction i dla samego autora. Pisząc: „Lem – klasyk fantastyki naukowej” bierzemy pod uwagę tylko utwory fabularne napisane między rokiem 1946 (Człowiek z Marsa) a 1987 (Fiasko). Późniejsza jego twórczość beletrystyczna ograniczyła się do kilku tylko opowiadań, na rzecz ogromnej ilości esejów, artykułów i felietonów drukowanych w kraju i zagranicą. Wziąć pod uwagę należy także książki dyskursywne z gatunku naukowej i filozoficznej eseistyki takie jak: Tajemnica Chińskiego Pokoju, Bomba megabitowa, Okamgnienie, Fantastyka i futurologia, Filozofia przypadku, Lube czasy, Sex Wars, Summa Technologiae i inne.
Problemy, jakie rodzi to pisarstwo, rozpoczynają się już przy próbie ustalenia jednorodnej jego definicji. Krytyk aż tak zachłanny dość szybko sprowadzony by został na manowce, gdyż nie sposób powiedzieć, że cały dorobek Lema to proza fantastycznonaukowa. W poszukiwaniu definicji tego pisarstwa, niezależnie, czy uznamy to za problem istotny, czy pozorny, niewątpliwie ułatwieniem byłoby zrezygnowanie ze stosowania wobec utworów Lema miar tradycyjnych i przyjęcie, że Lem-filozof i Lem-beletrysta to nie są zbiory rozłączne, dające się traktować jako układy jeden drugiego nie tłumaczące, ale odwrotnie – stanowią one system spójny, wzajemnie się uzupełniający. Związki i zależności pomiędzy pisarstwem filozoficzno-eseistycznym a utworami beletrystycznymi (…) decydują w sposób zasadniczy o jego twórczości.4
Próbując ustalić miejsce Lema w literaturze, ze współczesnego punktu widzenia można, za Jerzym Jarzębskim,5 uznać beletrystykę autora za długotrwały epizod, dodatek do dzieł dyskursywnych o charakterze eseistyki naukowej i filozoficznej. Żadne jednak popadanie w skrajności nie przedstawi pełnego wizerunku Stanisława Lema. Najrozsądniejszym wyjściem jest, za Ewą Balcerzak, przyjąć, że u tego pisarza świat myśli stanowi autokomentarz do prozy, a świat wyobraźni wpływa na filozofię.6 Zależność ta jest szczególnie ważna przy analizie utworów takich jak Głos Pana czy Doskonała próżnia.
Sam Lem zdawał sobie sprawę ze swojego niedopasowania w nurcie klasycznie pojmowanej literatury. W rozmowie ze Stanisławem Beresiem mówi:
Zdaję sobie sprawę, że moja obecna robota coraz bardziej jest sprzeczna z klasycznymi kanonami pracy literackiej. Jestem obcym ciałem na terenie literatury, a nawet gdyby się ktoś uparł, to mógłby powiedzieć, że pasożytem, gdyż wykorzystuję rozmaite typy licentia poetica dla celów, które są sprzeczne z jej ogólną orientacją.(…) Zdaję sobie sprawę, że znajduję się w dziwacznym miejscu, gdzie graniczą ze sobą: literatura, nauka, filozofia, hipotezotwórstwo, nieodpowiedzialne bredzenie i profetyczność, która jest dziś w najwyższym stopniu niemodna.7
Ta egzystencja na pograniczu literatury stała się dla Lema źródłem wielu frustracji. Do końca życia towarzyszyło mu uczucie niedocenienia i niezrozumienia – głównie ze strony polskich krytyków, ale także naukowców, którzy nie traktowali poważnie jego teorii. Trudności z klasyfikacją przyczyniły się kilkakrotnie do pomijania osoby i twórczości Stanisława Lema w różnych ujęciach i antologiach literatury. Łatwo zrozumieć jego rozgoryczenie, szczególnie jeśli wytłumaczeniem takiej sytuacji jest fakt, że badacz po prostu „nie ma go gdzie podczepić.”8
Drugim skutkiem odejścia przez autora od typowej literatury jest niechęć ze strony krytyków. Duże znaczenie mają tutaj także zagadnienia i problematyka twórczości Lema. Niejednokrotnie, aby móc zweryfikować hipotezy postawione w jego książkach, potrzebna jest bardzo duża wiedza teoretyczna z kilku dziedzin nauki. Przez to, książki Stanisława Lema są ciężkie w odbiorze i nie znajdują wielu kompetentnych odbiorców. Trudno oczekiwać od czytelnika obeznania w takich różnorodnych dyscyplin jak: biologia, medycyna, chemia organiczna, biochemia, fizyka, kosmologia, astrofizyka, astronomia, cybernetyka, logika, filozofia czy teoria literatury – a można by wymieniać dalej. Ogromny rozstrzał zainteresowań Lema pozwalał mu na zabieranie głosu w najróżniejszych tematach i tworzenie skomplikowanych hipotez.
Podejmując się próby określenia miejsca Lema w literaturze, trzeba pokusić się o pewne uporządkowanie. Antoni Smuszkiewicz proponuje wyodrębnienie głównych nurtów, jakie pojawiają się w pisarstwie Lema:9
1. Utwory niefantastyczne – obejmujące głównie wczesne dzieła (Szpital przemienienia),
2. Nurt fantastyki naukowej – najbardziej znany, obejmuje liczne powieści (Solaris, Fiasko, Eden) i cykl opowiadań o pilocie Pirxie,
3. Groteski fantastycznonaukowe rozwijające się w dwóch kierunkach:
Powiastki filozoficzne w stylu oświeceniowym, których bohaterem jest Ijon Tichy (Dzienniki gwiazdowe, Ze wspomnień Ijona Tichego, Pokój na Ziemi oraz Wizja lokalna),
Groteski (Bajki robotów, Cyberiada).
4. Dzieła z pogranicza literatury pięknej i eseistyki filozoficznej – (Doskonała próżnia, Wielkość urojona, Biblioteka XXI wieku).
5. Literatura dyskursywna – eseje filozoficzne i naukowe (Dialogi, Summa Technologiae, Filozofia przypadku, Fantastyka i futurologia)
Tematyka twórczości
Omawiając tematykę poruszaną przez Stanisława Lema, biorąc pod uwagę dzieła beletrystyczne jak również dyskursywne, można, za Jerzym Jarzębskim zaproponować takie zestawienie głównych zagadnień, jakimi zajmował się Lem:10
1. Technologia, będąca najpierw przedłużeniem natury, a później jej zastąpieniem,
2. Losowość i przypadkowość,
3. Antropologia (problemy społeczne, polityczne, etyka),
4. Opozycja naturalne/sztuczne,
5. Literatura – refleksja nad jej walorami estetycznymi oraz językiem.
Autor sięgał do klasycznych tematów fantastyki naukowej aby je odświeżyć i spojrzeć na nie z innej strony. W różnych formach i konwencjach literackich pojawiają się u niego tematy: podróży kosmicznej, spotkania z obcymi, sztucznej inteligencji, utopii i antyutopii.
Ciekawe podejście do twórczości fabularnej Lema zaproponowała Bogusława Latawiec w recenzji Szpitalu Przemienienia11. Badaczka, pisząc recenzję, odwołała się do 27 późniejszych książek autora i na podstawie przeprowadzonej analizy wyróżniła wątki i zagadnienia powtarzające się w większości jego dzieł. Zwróciła uwagę między innymi na: umiejscowienie akcji powieści w przestrzeni zamkniętej (szpital, obca planeta, rakieta, stacja), pojawianie się wśród bohaterów ekspertów (lekarzy, znawców tematu, uczonych, badaczy), ukazanie jakichś innych, niepokojących istot (chorzy psychicznie, mieszkańcy innych planet), wplatanie w dzieło różnych hipotez naukowych i filozoficznych oraz skłonność autora do poruszania tematu absurdalności ludzkiej fizyczności.
Z kolei Andrzej Stoff podzielił utwory science fiction Stanisława Lema na cztery kategorie:12
1. „Historie przyszłości” – Astronauci, Obłok Maggellana,
2. „Opowieści o krainach wszechmożliwości” – Eden, Powrót z gwiazd, Niezwyciężony,
3. Dzieła zwracające uwagę na statystyczny charakter zjawisk – Śledztwo, Pamiętnik znaleziony w wannie, Katar,
4. Fabularyzowane eseje – Solaris, Głos Pana.
Ujęcie to nie uwzględnia chronologii wydania konkretnych książek. Stoff wysuwa tezę, że twórczość Lema ma charakter antologiczny. Zauważa, że pewne podstawowe wątki, kontynuowane później, pojawiają się już w pierwszych powieściach autora oraz, że zróżnicowanie stylistyki nie rozwija się u niego etapowo, lecz równolegle. W efekcie spotykamy u Lema te same wątki, w różnych ujęciach oraz w różnych okresach twórczości. Przykładem może być Szpital Przemienienia oraz Człowiek z Marsa, w których zawarte są później poruszane przez autora tematy.
Ujęcie problemowe czy tematyczne zdecydowanie powiększa możliwości interpretacyjne w pracy z twórczością Lema – tutaj należy się zgodzić ze Stoffem. W wypadku tego pisarza, przyjęcie porządku diachronicznego może się okazać mało efektywne. Jednak dyskusyjne jest założenie badacza, że Lema można zaliczyć do pisarzy, którzy właściwie nie rozwijają się. Trudno zaprzeczyć, że do niektórych pomysłów i tematów pisarz wracał często, ale za każdym razem ujęcie problemu przedstawiał z innej perspektywy lub dawał dziełu zupełnie nowy oddźwięk. Tak było między innymi w przypadku motywu kontaktu z Obcymi. Pomiędzy poszczególnymi utworami o tej tematyce, z różnych okresów twórczości autora, można znaleźć wyraźne opozycje. W ten sposób Fiasko jawi się jako polemika z wcześniejszym Obłokiem Magellana, Głos Pana odnosi się do Astronautów itd.
Jednym ze stale powracających tematów w utworach Lema jest motyw kontaktu. Nie jest to żadna nowość dla fantastyki naukowej – każdy pisarz uprawiający ten gatunek poruszał omawiany temat niejednokrotnie. Powszechność tego motywu tłumaczy potencjał, jaki jego eksploatowanie otwiera przed autorem. Pomijając oczywiste obcowanie z Obcością – co samo w sobie może być niezwykle interesujące (przykładem może być ocean Solaris) – prawdziwe pole do popisu daje możliwość modelowania zupełnie innych niż ludzkie kultur, społeczności oraz historii.
Spotkanie z obcym jest też pretekstem do rozważań skierowanych na człowieka – opis jego możliwości poznawczych, interpretacji nowych znaczeń i zjawisk, analizę zachowania w nowej, niezrozumiałej sytuacji oraz postawienia pytań o naturę człowieka – dlaczego ludzie tak pragną kontaktu, czego po nim oczekują, co mogą zyskać dzięki wymianie doświadczeń z innymi mieszkańcami wszechświata i wreszcie – co sami mogą zaoferować. Sytuacja kontaktu może również zachęcać do rozważań o charakterze etycznym. Widoczne jest to np. kiedy bohater chce podjąć interwencję na obcej planecie, wmieszać się w sprawy jej mieszkańców, ponieważ uważa, że dzieje się tam niesprawiedliwość. Problem otwiera kolejne wrota pytań – czy podjęcie interwencji jest słuszne, czy można oceniać działania obcej cywilizacji według ludzkich praw moralnych lub etycznych, czy w ogóle jest możliwe poznanie obcości i zrozumienie jej na tyle, aby móc oceniać ją w jakikolwiek sposób?
Motyw ten, jako przewodni w mojej pracy, zostanie dokładnie omówiony w dalszych rozdziałach.
Twórczość i styl Stanisława Lema
Nie jest przesadnym stwierdzenie, że Stanisław Lem wywarł ogromny wpływ na obecny kształt literatury fantastycznonaukowej. Bardzo wcześnie odszedł od uproszczonego ujmowania problematyki, malowania optymistycznych wizji przyszłości i gloryfikacji ustroju komunistycznego. Wiara w nieograniczone możliwości podboju kosmosu, umożliwione przez bujny rozwój techniki, zamieniają się u niego w sceptyczne spojrzenie na tematykę miejsca człowieka we wszechświecie oraz cel penetracji kosmosu.
Wraz z coraz chłodniejszym stanowiskiem pisarza w tych kwestiach, krystalizuje się również nowy sposób mówienia o nich – eseje. Począwszy od Dialogów (1957), będących pierwszą książką napisaną w postaci monografii popularnej, można obserwować dwutorowy rozwój twórczości Lema obejmujący dzieła beletrystyczne i eseistyczne. Coraz częściej też swoje przemyślenia z zakresu cybernetyki i jej konsekwencji społecznych autor zawierał będzie w postaci krótkich form narracyjnych.
Zupełnie innym rodzajem twórczości, który wyszedł spod pióra Stanisława Lema, są utwory groteskowe. Był on pierwszym fantastą, który odważył się na uprawianie tej urozmaiconej absurdalnym humorem odmiany science fiction. Również zasługą Lema jest nadanie grotesce fantastycznonaukowej charakteru odmiany gatunkowej oraz jej upowszechnienie. O ile w fantastyce pisanej „na serio” autor był ograniczany przez konwencje gatunkowe oraz konieczność uprawdopodobnienia opisanych zdarzeń, o tyle w humorystycznych groteskach jedyną przeszkodą była wyobraźnia, której – jak wiadomo – Lemowi nigdy nie brakowało. Dlatego też czytelnika Dzienników gwiazdowych czeka wiele arcyciekawych historii, oryginalnych i zaskakujących pomysłów oraz wywołujących śmiech, a mimo to wyjątkowo adekwatnych neologizmów.
Pisząc powieść fantastyczną, Lem zazwyczaj unikał otwartego przedstawiania wizerunku obcych form życia. Tendencja ta nasiliła się wraz z wiekiem i rozwojem autora. Kiedy jednak już decydował się na poruszenie tego problemu, dawkował informacje ostrożnie, według zasady, że lepiej powiedzieć za mało niż za dużo. Inaczej było na gruncie utworów groteskowych. Tutaj pozwalał sobie Lem na kreację wielu różnorodnych wizerunków Obcych zamieszkujących galaktykę. Wszechświat w jego groteskach zdaje się kipieć życiem. Wszystkie planety, odwiedzone przez Ijona Tichego zamieszkane są przez inny gatunek gwiezdnych stworzeń, z których każdy następny jest bardziej niesamowity i zaskakujący.
Właśnie przy okazji powstawania grotesek filozoficznych Stanisław Lem ukazał swój kunszt w tworzeniu neologizmów, gier słownych i językowych, stylizacji, pastiszów, dziwacznych skrótowców oraz śmiesznych wyliczanek. Wystarczy choćby wspomnieć „rypciny” i „chędacze”, BIPROCIAPS i KUC, las zdziczałych mebli czy komodę, która na kształt drzewa wypuszczała pędy wieszaków.13 Zaskakujące zestawienia słów i nazw, które jednak odwołują się do rzeczy dobrze znanych czytelnikowi, sprawiają że sens neologizmów jest od razu rozpoznawany, a sama lektura tekstu staje się przyjemna i zabawna.
Otworzona w dowolnym miejscu książka Lema ujawnia od pierwszego rzutu oka stylistyczną wyrazistość. Widać od razu, iż autor świadom jest waloru i funkcji wybranego na ten moment tonu, wszelkie jego zmiany są również motywowane i do końca przemyślane. Ta językowa mozaikowatość, stylizacje, aluzje literackie, pastisze, parodie, splot różnych żargonów naukowych – czemu w ostatecznym rozrachunku służą?14
Udzielając odpowiedzi, że te wszystkie zabiegi mają na celu urozmaicić lekturę i zabawić czytelnika, zdajemy się odsłaniać tylko część prawdy. Oczywiście funkcja ludyczna tekstu jest ważna i z całą pewnością zaplanowana przez autora, jednak gdyby tylko o nią chodziło, Lem nigdy nie zasłużyłby na miano genialnego fantasty. Wszystkie jego utwory, nieważna jak bardzo nieprawdopodobne i absurdalne, kiedy zdjąć z nich otoczkę fantastyczności, okazują się mieć ścisły związek z Ziemią, jej mieszkańcami i ich problemami. Intertekstualność lemowskich utworów odsyła do codzienności i tekstów znanych dobrze czytelnikowi, przez co ułatwia ich interpretacje i nakierowuje na odczytanie głębsze, odnoszące się do naszej rzeczywistości. Jeżeli śmiejemy się z przeczytanego opowiadania, naprawdę śmiejemy się z samych siebie, a rozważając etyczne i moralne rozterki bohaterów – zastanawiamy się nad własnymi wyborami. Pokrętność i zniekształcenie przedstawionych zdarzeń sprawiają, że sens opowieści jest jeszcze bardziej wieloznaczny i aluzyjny oraz wywołuje różnorodne skojarzenia.
Lem, największy polski pisarz-fantasta, przemierzający w swoich dziełach najdalsze zakątki kosmosu, kreujący nowe planety i cywilizacje, najbardziej martwi się o tu i teraz mieszkańców planety Ziemia, zaprząta sobie umysł zagadnieniami Boga, dobra i zła, szczęścia oraz, jak przystało na futurologa, przyszłości ludzkości.
Science fiction
Ustalenie źródeł i początków science fiction nie jest sprawą prostą:
Nikt nie wie jak się zaczęła ta zaczarowana gra. Jedni mówią, że jest ona dzieckiem naszego kosmicznego wieku, cybernetyki i ujarzmionego atomu. Inni uważają ją za tak samo długowieczną, jak cała ludzkość, gdyż mityczna personifikacja sił przyrody – to pierwszy krok do twórczości fantastycznej.15
Słuszna wydaje się pierwsza opcja. Szczególnie że szukanie początków „zaczarowanej gry” w tekstach starożytnych Babilończyków czy Egipcjan jest – jak słusznie zauważa Antoni Smuszkiewicz – „jako żywo dorabianiem parweniuszowi szacownej i bogatej w różnorodne koligacje genealogii.”16 Traktując temat poważnie, można za pierwszy tekst fantastycznonaukowy uznać Nową Atlantydę (1627) Francisa Bacona lub Tamten świat (1657) Cyrana de Bergerac. Zupełnie inne podejście do tematu proponuje Wacław Sadkowski. Według niego początków science fiction należy szukać w piśmiennictwie o charakterze użytkowo-rozrywkowym, które rozwinęło się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat dwudziestych. Wykształciło ono własne konwencje literackie oraz szczególny typ odbiorców.17 Trudności z ustaleniem korzeni i różnice w poglądach biorą się z nieprecyzyjności definicji science fiction jako gatunku literackiego.
Ostrożnie definiuje literaturę fantastycznonaukową Ryszard Handke, przyjmując za elementarny czynnik motyw fantastycznego środka technicznego.18 Drugim istotnym wyznacznikiem gatunku jest dla niego zachowanie pozorów naukowości, rozumianych jako respektowanie (lub zachowanie pozorów respektowania) aktualnie obowiązujących reguł prawdopodobieństwa.19 Cecha ta powtarza się w większości ujęć tematu. To właśnie odpowiednia motywacja odróżnia fantastykę naukową od innych odmian literatury fantastycznej (np. baśni).
Powstały różne definicje literatury science fiction. Niektóre oparte są na sposobie konstruowania świata przedstawionego oraz na stosunku tego świata do pozatekstowej, empirycznej rzeczywistości autora i czytelnika, inne powstają w wyniku porównania cech utworów SF do innych odmian fantastyki. Można także wyznaczyć granice fantastyki naukowej drogą eliminacji lub określić jej specyfikę przez funkcje jakie pełni – odzwierciedla nadzieje i obawy ludzkości, realizuje marzenia, przestrzega przez możliwymi zagrożeniami i inne.20
Science fiction jest klasą narracji prozatorskiej przedstawiającą sytuacje, które nie mogłyby się wydarzyć w świecie, jaki znamy, ale są hipotetycznie postulowane na podstawie jakiegoś odkrycia naukowego lub technicznego, albo pseudonaukowego lub pseudotechnicznego, pochodzenia ziemskiego lub pozaziemskiego.21
W definicji Barbary Okólskiej akcent położony został na naukę, technikę i ich pseudoformy. Drugą istotną sprawą jest wyodrębnienie SF jako gatunku prozatorskiego (co bardzo odkrywcze nie jest).
Sam Lem na temat literatury fantastycznonaukowej pisał tak:
Przy planowaniu marszruty do krainy Science Fiction najbardziej interesują nas zarówno rzeczy, jakich aktualnie nie ma, chociaż mogłyby kiedyś powstać, jak i takie, których nie ma i nie będzie zapewne nigdy, lecz które „mogły były” istnieć, przy czym to ich istnienie z prawami Natury nie sprzeczałoby się ani trochę.22
Nacisk w tej definicji został położony na fantastyczność jako cechę przedmiotów i zdarzeń oraz na probabilistyczny charakter tych rzeczy. Równie istotny jest czynnik naukowości, rozumianej jako niesprzecznej z prawami Natury. W utworze SF fikcja musi zostać umotywowana naukowo. Inaczej książka nie należy go tego gatunku literackiego.
Jeśli fikcyjne mogą być w fantastyce naukowej fakty, to nie może być fikcyjny sposób, w jaki fakty owe interpretuje w opowieści nauka. Zmieniają się bowiem naukowe teorie, ale nie zmienia się metoda poznawcza właściwa nauce i ona właśnie dyktuje określony typ hipotezotwórstwa fantastyce naukowej.23
Czym zajmuje się literatura science fiction według Stanisława Lema:
1. Tworzeniem modeli antropologicznych lub socjalnych, będących beletryzacją hipotez na temat naruszeń przyrody, człowieka lub społeczeństwa. Celem jest poznanie;
2. tworzeniem eksperymentów myślowych, które nie mają na celu żadnych skutków poznawczych, nie są modelem realnych zjawisk (np. społecznych) poddanych uzasadnionemu epistemologicznie zniekształceniu. Zakłada „sondowanie głębin wyobraźni”;
3. obrazowaniem przyszłości całości Ziemi lub jakichś jej fragmentów – futurologia;
4. „Eksperymentalno-modelową antropologią” kładącą w centrum zainteresowania jednostkę ludzką;
5. wytwarzaniem fikcyjnych hipotetycznych przyszłych nauk, tworzeniem nowych światopoglądów, ideologii, religii;
6. opisywaniem innych światów, innych cywilizacji wraz z ich rozwojem kulturowym i bioewolucyjnym.24
Rozwój polskiej science fiction
Pierwszą polską powieścią zawierającą elementy fantastyki naukowej jest wydana w 1785 roku książka Michała Dymitra Krajewskiego Wojciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisujący. Książka opisuje podróż bohatera balonem na Księżyc i spotkanie tam przez niego dwóch cywilizacji. Dzieło jest bardzo odtwórcze w stosunku do Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków (tytuł, fabuła, problematyka), ale jest uznawane za pierwszą polską prozę SF. Było to jednak dzieło odosobnione. Później w wieku XIX pojawia się kilka książek nawiązujących mniej lub bardziej do gatunku fantastyki naukowej, m.in. Historia przyszłości Adama Mickiewicza, która niestety nigdy nie została wydana i informacje o niej czerpiemy z korespondencji autora i nielicznych zachowanych do dziś fragmentów utworu oraz Podróż po Księżycu odbyta przez Serafina Bolińskiego (1858) autorstwa Teodora Tripplina. Na uwagę zasługuje także osoba Władysława Umińskiego, który doczekał się przydomka „polskiego Verne’a”. Swój epizod z fantastyką naukową miał także Bolesław Prus (Zemsta, niewydana Sława).
Momentem, kiedy na gruncie polskiej literatury pojawia się uprawiana „na serio” fantastyka naukowa jest okres Młodej Polski i wydana w latach 1901-1910 trylogia księżycowa Jerzego Żuławskiego: Na srebrnym globie, Zwycięzca i Stara Ziemia. Trylogia do dzisiaj cieszy się dużą popularnością wśród czytelników. Rozpoczyna także listę książek stanowiących wzór do naśladowania dla innych fantastów.25
(…) można powiedzieć nawet, że trylogia Żuławskiego jest niejako syntetycznym skrótem historii chwytów narracyjnych science fiction i modelowym przykładem utrwalania się nowej konwencji. Zastosowanie chwytów motywujących wiedzę narratorów konieczne w pierwszej części, w ostatniej zaś, po pełnych dziesięciu latach, jak widać, okazało się zbędne.26
Trylogia księżycowa odegrała znaczącą rolę w kształtowaniu się polskiej science fiction. Przez dziesięć lat, podczas których powstawały kolejne tomy powieści, można zauważyć jak dorastali czytelnicy Żuławskiego. W pierwszej części autor stosuje podwójny chwyt „fikcji znalezionego rękopisu”, aby jak najbardziej uwiarygodnić opisywaną historię. Przy pisaniu trzeciego tomu zabieg ten nie był już potrzebny. Fantastycznonaukowa konwencja była już dobrze znana czytelnikowi i nie potrzebował on dodatkowych zabiegów i chwytów uprawdopodobniających.
Innym zasługującym na uwagę elementem trylogii jest wizerunek obcych, jaki wykreował Żuławski. Jako pierwszy przedstawił on spójny obraz fantastycznych istot zamieszkujących kosmos – szernów. Efekt uzyskał niedopowiadając pewnych szczegółów na temat obcych, pozwalając działać wyobraźni czytelnika.
Niech odpowiedzią na pytanie o stosunek Lema do trylogii Żuławskiego będzie cytat z jego Fantastyki i futurologii: „Rakietę fotonową temu, kto wynajdzie tekst równie wyrafinowany intelektualnie i konstrukcyjnie spójny w całej Science Fiction!”27
W okresie Młodej Polski zainteresowanie literatury fantastycznej skupiło się głównie na kontaktach ze światem nadprzyrodzonym, spirytyzmem i okultyzmem, czyli tym, czym się szanująca SF nie zajmuje. W tym okresie zaznacza się nurt fantastyki grozy, reprezentowany przez powieść gotycką, oraz nurt fantastyki zbliżonej do współczesnej literatury fantastycznonaukowej. Tutaj należy wspomnieć osobę Stefana Grabińskiego będącego głównym i najwybitniejszym polskim przedstawicielem fantastyki demonologicznej oraz Antoniego Langego, który próbował motywować swoje powieści w naukowy sposób.
Również w tym czasie pojawiają się pierwsze powieści traktujące o podróżach w czasie. Nie zawsze w stu procentach fantastycznonaukowe, jednak niezaprzeczalnie mające swój początek w nurcie fantastycznym, bez związków z tradycją literatury niefantastycznej. Podróże po „krainie czasu” do dzisiaj są wykorzystywane w prozie science fiction. Niektóre z nich zostały przedstawione już tyle razy, że doczekały się nazw, np.: pętla czasu, paradoks dziadka czy wehikułu czasu.
Kolejnymi etapami wyraźnie wyróżniającymi się we wczesnej literaturze fantastycznej są: przedstawione na nowo opowieści o cudownym wynalazku w literaturze powojennej, pojawiające się po raz pierwszy humorystyczne i groteskowe powieści fantastyczne oraz katastroficzne wizje przyszłości okresu dwudziestolecia międzywojennego. W nurcie pesymistyczno-katastroficznym na uwagę zasługują fantaści tacy jak: Tadeusz Konczyński, Jerzy Braun, Mieczysław Smolarski, Wacław Niezabitowski oraz Antoni Słonimski.
Wraz z pojawieniem się Stanisława Lema otwiera się nowy rozdział w polskiej fantastyce naukowej. Nie dziwi fakt, że za początek najnowszej literatury science fiction uznaje się rok wydania przez niego Astronautów. Rok 1951 jest datą umowną, niemniej jednak powieść Astronauci odbiła się szerokim echem w ówczesnym życiu literackim komunistycznej Polski. Rozpoczynający karierę fantasty w rzeczywistości realizmu socjalistycznego, autor nie miał łatwego startu. Niektórych swoich dzieł (jednym z nich byli właśnie Astronauci) wstydził się do końca życia i nie pozwalał na wznowienie ich wydania. Komentarz Lema mówi sam za siebie:
Dziś jestem zdania, że moje pierwsze powieści science fiction pozbawione są wszelkiej wartości(…) Dziś wywołuje ona (powieść Astronauci) we mnie tylko niesmak.28
Pomijając takie wczesne potknięcia pisarza, w dalszych etapach jego twórczości mamy do czynienia tylko z ciągłym rozwojem gatunku oraz ewolucją form narracyjnych.
Lemologia
Jarzębski Jerzy (ur. 1847) – pierwszy lemolog Rzeczypospolitej, historyk i krytyk literatury, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeśli Lem doczeka się, tak jak Ijon Tichy, powołania „Zjednoczonych Instytutów Lemologii, Lemografii i Lemonomiki Opisowej, Porównawczej i Prognostycznej”, Jarzębski powinien stanąć na jej czele.29
W ten żartobliwy sposób Wojciech Orliński przedstawia czytelnikom jego książki Jerzego Jarzębskiego – pierwszego lemologa i „apostoła” Lema. W żadnym wypadku słowa te nie są przesadzone. Jeśli jest na świecie człowiek, który mógłby pretendować do miana najlepszego znawcy twórczości Lema, to zapewnie – zaraz po samym autorze – byłby to właśnie Jarzębski. Jego studia w tym zakresie są sumienne i bardzo obszerne. Jarzębski może się pochwalić publikacją około dziewięćdziesięciu tekstów poświęconych różnym aspektom twórczości Lema, np.: roli kategorii czasu i przestrzeni, intertekstualności, relacji między koniecznością i przypadkiem, naturą i kulturą czy aksjologii.30 Jest także redaktorem wielotomowych Dzieł zebranych wydawanych przez Wydawnictwo Literackie oraz autorem wielu posłowi do różnych wydań książek Lema. Jarzębskiemu zawdzięczamy także, jedyną jak do tej pory, monografię twórczości Lema pod tytułem: Wszechświat Lema.
Od początku lat 70, kiedy się poznali, ich współpraca rozwijała się dobrze. Jest to wyjątkowe zjawisko, ponieważ Lema zazwyczaj nie łączyły z krytykami zażyłe stosunki. W wywiadzie dla Stanisława Beresia skarżył się, że krytycy albo go nie doceniają, albo nie rozumieją, albo zupełnie przeinterpretowują jego książki.31 Jarzębski z kolei miał taki wpływ na pisarza, że udało mu się go nakłonić do wznowienia wydania Astronautów i Obłoku Magellana.
Wyjątkowość w relacjach między Jarzębskim a Lemem mogła wynikać z podejścia krytyka do pisarza. Wielokrotnie podkreślał on, że Stanisław Lem nie jest w jego oczach autorem fantastyki tylko wielkim pisarzem, myślicielem i filozofem.32 Dlatego każde jego dzieło studiował z zaangażowaniem i powagą. To osobliwe podejście ze strony Jarzębskiego, pozwoliło na powstanie tytułowej lemologii.
ROZDZIAŁ II
PROBLEM ANTRPOCENTRYZMU
Dialog z Innym jako podstawa tożsamości ludzkiej
Umiejętnością, która odróżnia ludzi od zwierząt, jest posługiwanie się mową. Można wymieniać także inne cechy, których nie posiadają małpy człekokształtne – nasi najbliżsi genetycznie bracia mniejsi, takie jak: postawa wyprostowana, brak owłosienia czy duży mózg w proporcji do ciała, ale to właśnie wykształcony ośrodek mowy jest kluczowym czynnikiem pozwalającym nam osiągnąć taki poziom rozwoju cywilizacyjnego, na jakim się aktualnie znajdujemy. Dialog pozwala rozwijać się nam jako ludzkiej cywilizacji, ale też człowiekowi jako jednostce. Tylko w kontakcie z Innym człowiek może określić kim jest, a kim nie jest – porównując siebie do Obcego. Dlatego też dialog jest taki istotny w dochodzeniu prawdy o sobie, poznawaniu siebie. Dla człowieka Obcy/ Inny jest konieczny aby móc określić siebie.
Pogoń za urzeczywistnieniem pozaziemskiego kontaktu, ożywiająca tak wiele spośród najlepszych utworów Lema – od Solaris i Głosu Pana po Summae Technologiae – to nie tyle poszukiwanie gruntu dla rozkwitu rozumu lub dla absolutnej Inności, ale szukanie tego, co odmienne, wobec czego – w opozycji – ludzka świadomość mogłaby się ustanowić.33
Niepohamowana ciekawość i poszukiwanie kompana do dialogu wiele razy dawały o sobie znać w historii ludzkości. Sięgnięcie do gwiazd i najdalszych zakątków wszechświata przez pisarzy science fiction wydaje się być naturalną potrzebą poszukiwania Innego, z którym można by było nawiązać dialog. Rozwój techniczny i technologiczny, jaki miał miejsce w ubiegłym stuleciu i trwa nadal, bezpowrotnie zmienił oblicze Ziemi. Podróże samolotami, otwarcie granic, telefonia komórkowa, Internet – jeszcze nigdy w historii kontakt z innymi nie był taki łatwy. Określenie „globalna wioska” pięknie oddaje ducha czasów, w jakich przyszło żyć współczesnemu człowiekowi. Mamy każdy zakątek ziemi na wyciągnięcie ręki, wystarczy kilka kliknięć myszką i możemy wiedzieć wszystko o wszystkim i wszystkich. Rozpędzonej globalizacji nie sposób już zatrzymać. I mimo licznych niewątpliwie pozytywnych skutków jakie przyniosła, nie można przemilczeć pewnych negatywnych aspektów, z których największym jest ujednolicenie, zatarcie różnić wśród ludności świata. Gdzie poszukiwać kogoś całkowicie od nas innego, kiedy już nawet społeczeństwa pierwotne zamieszkujące krańce świata zostały dokładnie zbadane, opisane, skatalogowane i „ucywilizowane”?
Kiedy na Ziemi zabrakło Obcego, fantaści rozpoczęli jego poszukiwania w kosmosie. Dobrze ilustruje ten proces wybór miejsca na osadzenie fabuły swoich utworów przez pisarzy literatury science fiction. W początkowej fazie rozwoju gatunku autorzy mogli opisywać fantastyczne postacie i zdarzenia wysyłając bohaterów swoich książek w ówcześnie niezbadane dokładnie rejony Ziemi – w puszczę amazońską, na bezludną wyspę czy w niezbadane jaskinie. Później, kiedy na Ziemi zaczęło ubywać takich dzikich rejonów, naturalnym posunięciem było wysłanie człowieka na Księżyc. Autorzy znów mogli snuć swoje fantastyczne wizje, bez obawy posądzenia o kłamstwo. Nasz naturalny satelita od wieków fascynował ludzkość i stymulował wyobraźnię do snucia domysłów na swój temat, dlatego prób podjęcia tematu było wiele. W trylogii księżycowej możemy przeczytać jaką wizje miał na ten temat Jerzy Żuławski. W niedługim czasie cywilizacja ludzka wspięła się na kolejny szczebel rozwoju i sięgnęła Księżyca. Okazało się, że po jego ciemnej stronie nie skrywa się mroczna tajemnica i nie ma tam śladu po żadnej obcej cywilizacji. Fantaści posunęli się więc o krok dalej, ulepszając rakiety i statki kosmiczne tak, aby móc przenieść akcję powieści na planety Układu Słonecznego oraz zapuścić się coraz dalej w głąb kosmosu. Pisarze wysyłali ludzi w coraz odleglejsze partie wszechświata lub przeciwnie – sytuowali akcję powieści na Ziemi i to tutaj sprowadzali gości z Kosmosu. Tak sytuacja została opisana w książce Stanisława Lema Człowiek z Marsa.
Powieści Lema zakorzenione w antropocentryzmie
Dla ogromnej większości żyjących, wraz z uczonymi, z wyjątkiem bardzo jeszcze szczupłej garstki zainteresowanych specjalistów, cały problem “innych” ma wyraźny posmak fantastyczny, i co więcej, a co też daleko ważniejsze, pozbawiony jest prawie zupełnie emocjonalnego aspektu. Olbrzymia większość ludzi przywykła do obrazu zaludnionej Ziemi i bezludnego (poza bajkami) Kosmosu, jako do oczywistej normy, którą uznaje się za jedynie możliwą.(…) Przywykliśmy w naszej codzienności do wyłącznego istnienia ludzi w klasie “istot rozumnych”, istnienie zaś innych, na które nie tylko zgodę wyraża, ale które niezliczonymi implikacjami postuluje, jak się rzekło, przyrodoznawstwo, ma dla nas charakter wybitnie abstrakcyjny. Ten antropocentryzm nie może ustąpić łatwo miejsca jakiemuś galaktocentryzmowi, co tym bardziej zrozumiałe, że ludziom z ludźmi trudno jak dotąd współżyć na jednej Ziemi, więc w tej sytuacji postulowanie uniwersalizmu aż kosmicznego nabiera łatwo posmaku baśniowo—ironicznej czy też nieodpowiedzialnej fantazji, do której grupka jakichś dziwaków namawiać usiłuje okrutnie z sobą skłóconych Ziemian.34
Jedną z cech, którą dzielą wszyscy ludzie bez względu na pochodzenie, wychowanie i inne czynniki, jest stawianie siebie i swoich doświadczeń oraz wartości w centrum. Nie jest to coś, na co możemy mieć wpływ jako jednostka lub jako gatunek. Ten egocentryzm jest naturalną reakcją aktywującą się w momencie zetknięcia się z czymś dla nas nowym, nieznanym, obcym. W takiej sytuacji, nie posiadając innego punktu odniesienia, przyjmujemy za wartość wyjściową nasze prywatne przeżycia. Dzieje się tak ponieważ nasz umysł stara się przybliżyć, wytłumaczyć napotkaną obcość w najprostszy dostępny sposób – przyrównując ją do nas. Przyjęcie takiej postawy nie jest jednak pozbawione wad. Przede wszystkim ocenianie tylko na podstawie zestawienia z własnymi doświadczeniami jest krzywdzące i ujawnia niedoskonałość ludzkiego poznania. Kontakt, dialog z Obcym oparty na tej zasadzie, z góry ustawia rozmówcę na straconej pozycji. Jeżeli człowiek za wyjściowe, prawidłowe i słuszne postawy przyjmie te reprezentowane przez siebie, to jakikolwiek przejaw inności z drugiej strony musi zostać uznany za dziwny, nienormalny, nielogiczny czy w najgorszym wypadku za gorszy czy podrzędny. Przykłady potwierdzające tę tezę każdy może zaobserwować na co dzień. Jednak najwyraźniejsze i najdobitniejsze piętno zauważyć można w postkolonialnej spuściźnie dzielącej Euroazję na wschód i zachód. Różnice kulturowe, religijne i obyczajowe okazały się zbyt duże, aby była możliwość rozpoczęcia równoważnego dialogu. Jednak zachód nie potrafił budować swojej tożsamość w inny sposób niż porównując się do kogoś zupełnie innego. W tej sytuacji Obcy może być zupełnie niezrozumiały i gorszy, ale jednocześnie całkowicie konieczny.
Przyjmując, że dyskurs z Innym stanowi fundament kultury zachodu, można przypuszczać, że wyprawy w gwiazdy w poszukiwaniu owego Obcego niezbędnego do samookreślenia, przyniosą opis człowieka triumfującego w kosmosie. Zdaje się, że ludzkość nadal nie wyrosła z myślenia mocno zakorzenionego w kolonialnym dzieleniu świata na naszych – lepszych i innych – gorszych. Przekonanie o naszej gatunkowej doskonałości, wiara w nieskończoną moc ludzkiego rozumu oraz usytuowanie homo sapiens jako szczytowego osiągnięcia ewolucji i rasy panującej na Ziemi powinny mieć przełożenie w literaturze science fiction. I tak też jest po części u Lema, przynajmniej na początku kariery pisarskiej, kiedy autor przedstawia nam utopijne wizje przyszłości ludzkości, w których racja zawsze jest po stronie mieszkańców błękitnej planety i to oni stoją na straży słusznych wartości.
Tematem Astronautów, będących debiutem powieściowym Lema, jest zagrożenie inwazją Ziemi ze strony mieszkańców Wenus. Akcja powieści toczy się na początku XXI wieku w świecie zjednoczonym pod sztandarem komunizmu. Całkowity upadek kapitalizmu – utożsamianego z wyzyskiem, walką szczurów i pogłębianiem nierówności społecznych – podkreśla połączenie ludzkości świata w dążeniu do zlikwidowania całego zła. Autor rysuje przed czytelnikiem utopijną wizję Ziemi, na której nie ma wojen, ubóstwa i głodu. Kiedy już ludzkość przezwyciężyła te podstawowe problemy, zabrała się do realizacji wielkich inżynierskich przedsięwzięć takich jak nawadnianie pustynnych terenów Sahary czy budowa sztucznych słońc mających roztopić lodowce biegunowe.
W tak sielankowo przedstawionej wizji przyszłości Ziemi, na jej mieszkańców pada zagrożenie inwazją ze strony tajemniczych Wenusjan. Ziemscy naukowcy odnajdują na Syberii kosmiczny artefakt zawierający namagnesowany drut. Po dokładnym przebadaniu znaleziska, udaje się odczytać wiadomość w nim „zapisaną”. Naukowcy interpretują ją jako raport ze zwiadu przeprowadzonego przez obcą cywilizację na Ziemi. Raport zawiera takie informacje jak ukształtowanie terenu planety, jej skład chemiczny czy topografię. Tym, co zupełnie zaskakuje ludzi, jest fakt praktycznego nie uwzględnienia w nim informacji o mieszkańcach Ziemi:
Niepojęte było jednak to, że w ogólnym opisie dostrzeżonych zjawisk [istoty] traktowały ludzi jako coś najmniej ważnego i zdawały się nie przypisywać im roli budowniczych i konstruktorów cywilizacji ziemskiej. (…) autorzy „raportu” usilnie poszukiwali twórców ziemskiej cywilizacji technicznej, nawet nie domyślając się ich w ludziach. To, że dostrzegali przy tym ludzi, nie ulegało wątpliwości, bo kilka zdań dalej napomykali: „w polu widzenia pełznie sporo długich kropel”35
Zupełne zignorowanie ludzi nie tylko jako mieszkańców planety, ale głównie jako twórców ziemskiej cywilizacji, wprawiło naukowców w konsternacje. Sytuacja, w której człowiek dumnie uznający siebie za miarę wszechrzeczy, zostaje nazwany „długą kroplą” musiała wstrząsnąć ludzkim antropocentryzmem. Człowiek, dotąd przekonany o swojej wyjątkowości i jedyności we wszechświecie, naraz zostaje skonfrontowany z Obcym, który zdaje się być całkowicie od niego inny. Nazwanie ludzi „długimi kroplami” z powodu „ciągliwej i miękkiej substancji, z której zbudowane są nasze ciała”36 i pojawiające się w raporcie przypuszczenia, że stanowią one tylko części oddzielone od jakiejś większej całości sugeruje, że Wenusjanie składali się z innych pierwiastków, materiałów, mieli odmienną budowę ciała i/lub organizację jednostkowo-społeczną. Pozostaje to jednak w domyśle czytelniczym, ponieważ autor nie wyjaśnił dokładnie tej kwestii. Dodatkowo słowo „pełzanie” użyte w raporcie na określenie sposobu poruszania się ziemian, również może zostać odebrane jako obraźliwe. W naszej kulturze pełzanie przypisane jest głównie robakom, co w połączeniu ze zignorowaniem przez Wenusjan naszej obecności na Ziemi (również typowe zachowanie jakie przejawiają ludzie w stosunku do różnych insektów i szkodników) daje jednoznaczny nasz obraz w ich oczach.
W takich okolicznościach, ludzkość już nie jako centrum wszechświata, lecz gatunek praktycznie nie zauważony przez przedstawicieli obcej cywilizacji i zmarginalizowany w swej istocie do „pełzających długich kropli”, dowiaduje się o planowanym najeździe na błękitną planetę, które uwzględnia zniszczenie całego życia na niej istniejącego. Aby uchronić się przed zagładą ziemianie mogą zaatakować i zabić agresora zanim on zrobi to pierwszy lub podjąć ryzykowną próbę dialogu aby odwieźć go od wrogich zamiarów. Po przeprowadzeniu w tej sprawie głosowania wśród członków Komisji Tłumaczy Raportu, przewodniczący komisji wygłasza płomienną mowę, z której jasno wynika jaką decyzję podjęto:
Od z górą ośmiuset tysięcy lat żyje na Ziemi gatunek ludzki. W czasie pełnej trudów i cierpień drogi pokoleń poznał on nie tylko sposoby opanowania sił przyrody, ale nauczył się także kierowania siłami społecznymi, które przez całe wieki udaremniały postęp, zwracając się przeciw człowiekowi. Epoka wyzysku, nienawiści i walki skończyła się wreszcie kilkadziesiąt lat temu zwycięstwem wolności i współpracy narodów. Jednakże nie jest nam dane spocząć i zadowalać się osiągnięciami. Na progu nowej ery nastąpiło pierwsze zetknięcie cywilizacji ludzkiej z pozaziemską, i oto wydano na nas wyrok zagłady. Cóż mamy począć? Czy na groźbę rzuconą z innej planety odpowiedzieć ciosem, który zniszczy atakujących? Moglibyśmy tak zrobić tym swobodniej, że mamy do czynienia z istotami całkowicie od nas odmiennymi, którym nie można przypisać ani uczuć, ani umysłowości ludzkiej. A jednak, mając do wyboru wojnę i pokój, wybraliśmy pokój. W tym naszym kroku widzę głęboką więź człowieka z całym wszechświatem. Minęła epoka, w której uważaliśmy Ziemię za planetę wybraną spośród wszystkich. Wiemy, że w nieskończonej przestrzeni toczą się miliardy światów podobnych do naszego. Cóż stąd, że istniejące na nich formy czynnego trwania, które nazywamy życiem, są nam nie znane. My, ludzie, nie uważamy się za lepszych ani gorszych od wszystkich innych mieszkańców Wszechświata. Prawda, z naszą decyzją wiąże się nieprzewidziane ryzyko, olbrzymie trudy i niebezpieczeństwa. Mimo to jesteśmy jednomyślni. My, uczeni, służymy społeczeństwu, jak wszyscy jego członkowie. Jesteśmy równymi wśród równych, ale jedno jest nam dane szczodrzej niż innym: odpowiedzialność. Podejmujemy ją, świadomi naszego obowiązku wobec świata.37
Ludzkość wybiera misję dyplomatyczną, mimo że – jak pada w innym momencie książki38 – dysponuje środkami technicznymi pozwalającymi na skuteczny atak na Wenus przeprowadzony z Ziemi. Członkowie komisji prawie jednogłośnie opowiedzieli się za próbą pokojowego wyjścia z sytuacji, głównie kierując się przesłankami moralnymi. Przewodniczący komisji przedstawia inność Wenusjan i nieposiadanie przez nich uczuć i „umysłowości” ludzkiej jako podstawę usprawiedliwiającą atak, jednak podkreśla to tylko niemożliwość oderwania od ludzkich kategorii wartościowania. Co do uczuciowości zwierząt do dzisiaj nie ma jednogłośnej, pewnej opinii, a ludzie i tak darzą je pewnymi względami i z reguły nie starają się przysparzać im niepotrzebnego cierpienia. Analogicznie, posiadanie uczuć i umysłu na kształt ludzkiego wśród przedstawicieli pozaziemskiej cywilizacji nie powinno być czynnikiem decydującym o ewentualnym ataku na nich. Ludzie, którzy nie uważają się za „lepszych ani gorszych od wszystkich innych mieszkańców Wszechświata” i tak stawiają siebie w jego centrum, podkreślając swoją głęboką więź łączącą ich z całym Wszechświatem. Pełna patosu przemowa przewodniczącego utwierdza w przekonaniu o słuszności podjętej decyzji oraz podkreśla wyższość cywilizacji ludzkiej, która nawet w obliczu zagrożenia atakiem, w pierwszym rzędzie stawia obronę ideałów i moralności a dopiero później bezpieczeństwo.
Ale dopiero zakończenie książki przynosi iście bajkowy morał, w którym dobro – w tym wypadku rozumiane jako ludzkość – zawsze zwycięży a zło zostanie pokonane. Po wylądowaniu na Wenus, ekspedycja ziemska zastaje tylko szczątki świadczące o kwitnącej kiedyś cywilizacji wenusjańskiej. Okazuje się, że zagrożenie z kosmosu było realne. Naukowcom udaje się odnaleźć resztki urządzeń, które miały za zadanie wysłać na Ziemię niszczycielski ładunek deuteronów oraz tajemniczą Białą Kulę zdolną poprzez ogromne wyładowania energetyczne wyrzucać poza atmosferę planety statki kosmiczne. Ich funkcjonowanie i przeznaczenie pozostałyby dla ludzi zagadką, gdyby nie natknęli się na podziemną „bibliotekę”, z której dowiadują się losów obcej cywilizacji. Wenusjanie, jak zapewnia autor, byli „społeczeństwem o wysokiej cywilizacji, rasą doskonałych konstruktorów i budowniczych, ożywioną wielkimi planami — niszczenia i panowania.”39 Jednak wewnętrzne podziały doprowadziły do wyniszczającej wojny na planecie, czego efektem było użycie broni ostatecznej przeznaczonej dla Ziemi i całkowite zniszczenie cywilizacji wraz z jej twórcami.
Książka nie jest zbyt dojrzałym dziełem Lema i wpisuje się w nurt klasycznego ujęcia zagadnienia antropocentryzmu. Ludzkość, na dobrą sprawę nic nie robiąc, zostaje ocalona od zniszczenia, wygrywa „wojnę światów”, a przeciwnik sam ściąga na siebie zagładę. Dla człowieka, przekonanego o swojej doskonałości, jedynym kompromisem może być uznanie swojego gatunku jako równego wszystkim innym we wszechświecie, a i to z pewnością nie bez bólu. Jednak wymowa książki sugeruje, że przynajmniej w zestawieniu z Wenusjanami to my jesteśmy „ci dobrzy”, zaludniający obce światy i niosący miłość.
Przyjaciele, Wenus to tylko etap. Wyprawa nasza jest pierwszym krokiem na drodze, której końca nikt z nas nawet się nie domyśla. Wierzę, że przekroczymy granice układu słonecznego i pójdziemy dalej, że wstąpimy na tysiące ciał niebieskich, które wirują wokół innych słońc, i nadejdzie — może za milion, może za miliard lat — czas, kiedy człowiek zaludni całą Galaktykę i światła nocnego nieba będą mu tak bliskie, jak światła dalekich domów. A chociaż nie możemy pojąć tych czasów, wiem, że dotrwa do nich miłość, bo ona jest potwierdzeniem piękna świata w oczach drugiego człowieka.40
Podobne ujęcie zagadnienia znajdziemy jeszcze w jednej wczesnej powieści Lema – Człowiek z Marsa. Tutaj Obcy pojawiający się na Ziemi jako cyborg kierowany myślącą plazmą, zostaje nazwany bezduszną bestią, mechanicznym potworem z gwiazd. Tym samym cała cywilizacja marsjańska zostaje potępiona i przekreślona jako partner do współpracy czy wymiany poglądów. Przyczyną uznania Marsjan za istoty diaboliczne i antyludzkie jest nieposiadanie przez nich żadnych uczuć, zarówno tych dobrych jak i złych. Myślenie i działanie wyzbyte uczuć przeraziło bohaterów książki do tego stopnia, że postanowili zniszczyć przybysza a z nim szansę na kontakt i porozumienie. Książka opisuje spotkanie z Obcym, w którym człowiek już jakby na przedbiegach rezygnuje z próby zrozumienia, uznając motywy działania przybysza (a może właśnie ich brak!) za świadczące o jego dogłębnie złej naturze. W tym wypadku, przy zetknięciu tego co ludzkie z nieludzkim, antyludzkim, musi zwyciężyć to, co reprezentuje nasze idee i wartości. Uznanie przybysza za potwornego, złego a przez to niegodnego poznania jest jakby aktem ochrony „integralności ludzkiej natury — wraz z jej emocjami, etyką miłości i solidarności.”41
Lęgły się tam [na Marsie] i lęgły w plazmie, opancerzonej stalą, myśli, którym obce było wszelkie odczucie: wprawdzie obce im były nienawiść i smutek, złość, gniew, wściekłość, ale także i dobroć, przyjaźń, radość i miłość. A cóż człowieka w nauce i do nauki, do poznania pociąga, jeśli nie miłość, miłość prawdy? Czy może coś człowiek bez miłości?42
Nie jest to typowa dla Lema sytuacja. We wszystkich późniejszych swoich pracach autor respektował inność i daleki był od potępiania jej przejawów. Jerzy Jarzębski w posłowiu do Człowieka z Marsa wymienia kilka powodów tego nietypowego dla Lema ujęcia zagadnienia: ówczesne wymogi konwencji literatury opisującej kontakty międzyplanetarne, w których chodziło o afirmację człowieczeństwa wraz z obroną jego wartości i moralności, próbę zaspokojenia oczekiwań czytelników, początkowe stadium kształtowania się pisarstwa autora oraz obecną w społeczeństwie powojenną psychozę militarnego zagrożenia43.
Model antyantropocentrystyczny w dziełach Stanisława Lema
Zupełnie inne podejście znaleźć można w kolejnych dziełach Stanisława Lema. We wszystkich późniejszych utworach autora, w których Kontakt jest głównym zagadnieniem, mamy do czynienia ze swoistym antyantropocentryzmem, traktującym człowieka w dialogu z Innym już nie jako lepszego, ani nawet równego, tylko jako GORSZEGO lub zupełnie niegodnego podjęcia rozmowy. Takie przewartościowanie może na początku szokować, ale daje całkiem nowe spojrzenie na człowieka i na ludzkość jako gatunek. U Lema przyczyną zmiany w podejściu do omawianego tematu, może być narastające z biegiem lat zwątpienie w możliwość nawiązania kontaktu z Obcymi oraz w ogóle w istnienie jakiegokolwiek życia w kosmosie. W wywiadzie dla Beresia mówi:
(…) nie wierzę w możliwość przybycia Innych na Ziemię i nie wierzę w możliwość odebrania zrozumiałych sygnałów. Nie wiem dlaczego! Wszystkie wyjaśnienia są symplifikacjami. Przy tym wszystkim nie uważam jednak, aby Ziemia była w kosmosie jedynym punktem żywym. Siedzi mi w głowie myśl, że Oni są inni, więc zachowują się inaczej, niż sobie to potrafimy wyobrazić.44
W innym momencie mówi znów, że czuje się „kosmicznym sierotą”45 i przytacza przykłady obrazujące niemożliwość rozwinięcia się życia na innych planetach. Zdaje się, że Lem chciałby wierzyć, ale posiadany zasób wiedzy mu na to nie pozwala. Ostatecznie, chyba najlepiej obrazuje Lemowską nadzieję na istnienie życia w kosmosie, z jednoczesnym przekonaniem o niemożliwości kontaktu z nim, przykład z Summa Technologiae, mówiący o spotkaniu ślimaka i wiewiórki. Nie może być mowy o żadnym kontakcie, ponieważ przedstawiciele innych gatunków prawdopodobnie nawet się nie zauważą. Mogą żyć obok siebie, nie wiedząc nawzajem o swoim istnieniu.
Powróćmy jednak do zagadnienia antyantropocentryzmu czy też „galaktocentryzmu.” Literatura science fiction pozwala spojrzeć na Ziemię i jej mieszkańców z boku, z perspektywy osoby trzeciej. Pomijając różnice kulturowe i religijne oraz cechy indywidualne wśród ludzi, jako gatunek jesteśmy do siebie wszyscy podobni – mamy taką samą budowę biologiczną, chodzimy na dwóch nogach, jemy to samo itd. Wszystkie te oczywiste dla nas rzeczy mogą stać się obiektem rozważań, kiedy spróbujemy na nie spojrzeć z perspektywy kogoś innego niż człowiek. Właśnie taką możliwość oferuje fantastyka naukowa.
Stanisław Lem – mistrz groteski, w niespełna dwudziestostronicowym opowiadaniu Podróż ósma z tomu Dzienniki Gwiazdowe rozprawił się doszczętnie z naszym antropocentryzmem, przekonaniem o doskonałości, rozumności, religijności i kilkoma innymi sprawami na raz. Bohater książki - Ijon Tichy ma reprezentować Ziemię kandydującą do członkostwa w kosmicznej Organizacji Planet Zjednoczonych. Jako delegat i jedyny reprezentant swojej ojczyzny Tichy zupełnie nie wie czego się spodziewać po Zgromadzeniu Planetarnym, mającym decydujący głos w sprawie przyjęcia Ziemi do Federacji Astralnej jako pełnoprawnego członka. W tym wypadku spotkanie z Obcym odbywa się w szczególnych warunkach, bo człowiek nagle zostaje rzucony pomiędzy całą masę przeróżnych kosmicznych osobowości, z którymi możemy go porównać. Okazuje się, że jako gatunek i twórcy cywilizacji nie mamy za bardzo czym się pochwalić. Tichy poproszony o przedstawienie w skrócie spektakularnych osiągnięć ludzkości staje przed nie lada zadaniem. Wszystkie „dokonania”, które wymienia, tylko coraz bardziej nas pogrążają – energia atomowa użyta do budowy bomby atomowej a nie elektrowni, loty kosmiczne nie robiące najmniejszego wrażenia na kosmicznych rozmówcach, zbrojenia i konflikty międzynarodowe oraz wzbudzające szczere zdziwienie przekonanie, „że człowiek powinien być miarą wszystkich rzeczy.”
Przyjęcie Ziemi do Federacji Astralnej okazuje się nie być tylko szybką formalnością, jak zakładano. Na sali pojawiają się głosy sprzeciwu i to bardzo głośne. Lem, w postaci przedstawicieli obcych cywilizacji, skutecznie rozbija mit człowieka – władcy Ziemi i finalnego ogniwa ewolucji. Klasyfikacja gatunkowa, według której określono mieszkańców „odległej planety prowincjonalnej”46 znajdującej się „w najciemniejszym zakątku naszej Galaktyki”47 opisuje tylko formy anormalne. Tak oto z typu Zboczeńce, podtypu Przeciwrozumce, gromady Zwłokobawy, rzędu Obrzydłce, czyli Wszeteki reprezentowane przez Potworyjce, dochodzimy do Monstroteratum Furiosum czyli Ohydka Szaleja czyli Homo Sapiens. Zgromadzenie Planetarne jest świetną okazją aby wypomnieć grzechy, stosując się do powyższej systematyki, Ohydkom reprezentowanym w postaci jednego osobnika czyli biednego Ijona Tichego. Przywoływane informacje na temat przedstawicieli gromady Zwłokobawów wywołują wśród zebranych coraz to nowe fale oburzenia i zasłabnięć. Zgrozę sieją rzeczy, na które ludzkość jako gatunek nie ma wpływu, jak struktura białkowa czy dwunożność jak również te, które popełnia w pełni świadomie – publiczne pożeranie zwłok swoich „braci mniejszych”, wymordowanie potencjalnie lepszego od nasz praprzodka – homo neanderthalensis oraz liczne rzezie, krucjaty i wojny. Z tej perspektywy tak zwany człowiek rozumny rzeczywiście nie prezentuje się zbyt dobrze, a bilans wielkich dokonań i wielkich porażek zdecydowanie przeważa w tę drugą stronę.48
Jednak prawdziwą wisienkę na torcie Lem pozostawił na koniec opowiadania. Oto z tłumu nieprzychylnych ludzkości mieszkańców gwiazd wyłania się ktoś, kto chce nas bronić – przedstawiciel delegacji erydańskiej. Tichy może na chwilę odetchnąć, a wraz z nim cała ludzkość. Lecz jak to często u Lema bywa – nie wszystko jest takie, jakim się na początku wydaje. Erydanian, powołując się na różne paragrafy, np.: z Karty Planet Zjednoczonych czy z Kodeksu Karnego Międzyplanetarnego, skutecznie udowadnia, że na Ziemi nie mogło samoistnie powstać życie, ponieważ cechuje ją:
Występowanie katastroficznych, naprzemiennych i szybkich zmian klimatycznych w cyklu „wiosna-lato-jesień-zima”,
Posiadanie dużego księżyca, którego wpływ na pływy morskie może zagrażać życiu,
Częsta plamistość gwiazdy centralnej będąca źródłem szkodliwego promieniowania,
Przewaga powierzchni wód nad lądami,
Stałe zlodowacenie okołobiegunowe,
Występowanie opadów wody ciekłej lub w innym stanie skupienia.49
Skoro życie na Ziemi nie powstało w sposób naturalny, to jak? Erydanin opowiada zgromadzonym historię sprzed lat, z której jasno wynika, że twórcami ludzkości są niejacy Bann i Pugg. Próżniacy ci, nic sobie nie robiąc z kategorycznych zakazów wszczynania życia na martwych planetach, w stanie upojenia alkoholowego zabrali się do zabawy bioewolucją. Wylali na jałową wówczas glebę sześć beczek zjełczałego kleju żelatynowego, dosypali pasty aluminiowej, sfermentowanej rybozy, pentozy i lewulozy, powstałą maź podlali roztworem nieświeżych aminokwasów i zamieszali łopatką skrzywioną w lewo. Być może te igraszki z ewolucją skończyłyby się niczym, gdyby nie Pugg, który uważając to za najlepszy żart, kichnął do „plazmatycznej zarodzi” mówiąc, że oto tchnął w nią ducha. Ewolucja zdziałała swoje i w ten sposób, z dostępnych zaczynowych składników i złośliwych wirusów powstał człowiek o białkach lewoskrętnych. W tej sytuacji Ziemia będąca ofiarą planetarnego nierządu nie tylko powinna zostać przyjęta do Federacji Astralnej, ale może ubiegać się o kosmiczne alimenty.
Kiedy historia sięgnęła absurdu, okazało się, że cała przygoda była tylko koszmarem sennym Ijona Tichego. Nie wpływa to jednak w najmniejszym stopniu na wymowę dzieła. Autor nie obstaje już przy stanowisku, że to ludzkość stoi na straży najwyższych wartości. Wręcz przeciwnie – w opowiadaniu to Obcy kierują się szlachetnymi zasadami równości, pokoju, wspólnoty, współpracy i bezpieczeństwa, podczas gdy człowiek przedstawiony jest jako istota zdegradowana, anormalna według kosmicznych standardów. Erydanin w taki sposób wyjaśnia przyczyny naszej ułomności:
Po pierwsze – naturalna nieprzychylność środowiska, w którym osadza się przyniesione z zewnątrz pierwociny życia, powoduje, w toku jego dalszej ewolucji, powstanie takich zboczeń i kalectw, jakich się w obrębie naturalnej biogenezy nigdy nie spotyka. Po wtóre – w okolicznościach nazwanych powstają gatunki nie tylko ułomne cieleśnie, ale i obarczone najcięższymi formami duchowych zwyrodnień; jeśli zaś w podobnych warunkach wylęgną się istoty choć trochę rozumne, a to niekiedy się zdarza, los ich jest pełen umysłowych katuszy. Osiągnąwszy bowiem pierwszy stopień świadomości, zaczynają poszukiwać w otoczeniu przyczyny własnego powstania, a nie mogąc jej tam znaleźć, schodzą na manowce wierzeń, stwarzanych z zamętu i rozpaczy. W szczególności, jako iż jest im obcy normalny tok procesów ewolucyjnych w Kosmosie, zarówno swą cielesność, jakkolwiek byłaby pokraczna, jak też i swój sposób podmyślenia uznają za zjawiska typowe, normalne i w całym Wszechświecie tak właśnie się przejawiające.50
Szczególnie ostatnie zdania wywodu bardzo są bliskie ludzkiemu myśleniu. Nawet fantaści, drukujący przecież książki opisujące Obcych różniących się od ludzi tylko nieznacznie, zakładają zapewne, że jeśli gdzieś w Kosmosie istnieje rozum, to musi on być podobny do naszego, a inne istoty żywe muszą składać się ze struktur białkowych – podobnie jak my. Jednak modelowanie na takiej zasadzie tak naprawdę nic nowego nie wnosi, a prawdziwe spotkanie z Obcym jest możliwe tylko gdy zrezygnujemy z porównywania do siebie i otworzymy się na inność tak odmienną od wszystkiego co znamy, że w ludzkim języku brakuje słów do jej opisania.
ROZDZIAŁ III
Problem poznania
Podstawowym problemem z jakim muszą się zmierzyć bohaterowie fantastycznych powieści, jest problem poznania. Maciej Płaza poświęcił całą swoją książkę O poznaniu w twórczości Stanisława Lema opracowaniu tego zagadnienia uznając je za kluczowe u Lema:
Interesują mnie bowiem tylko te typy paraboli, które w odbiorczym procesie semityzacji stają się modelowymi czy eksperymentalnymi przedstawieniami procesu poznania. Główna kategoria, określająca moje rozumienie utworu literackiego jako tekstu „poznawczego” nie pochodzi z teorii literatury, ale z najogólniejszych prawidłowości ludzkiego poznania, jednak dzięki swojej fundamentalnej ważności w procesach wyjaśniania i rozumienia świata jest silnie uwikłana w struktury literackie, nie tylko fantastyczne. Nazwę ją obcością. Najogólniej rzecz biorąc, obcość to zjawisko, które pojawia się w rozpoznawalnym przez człowieka fizycznym świecie i którego przyczyny, mechanizmy lub cele istnienia czy działania wymagają wyjaśnienia bądź interpretacji. Jest to kategoria na tyle ogólna, by mogła pełnić funkcję problemowego łącznika spajającego całą twórczość Lema, a przy tym dostatecznie jasno zdefiniowana, by dało się z jej pomocą wyodrębnić teksty beletrystyczne o wyraźnie poznawczej dominancie.51
Trudno się nie zgodzić, że problem poznania w dziełach Lema zajmuje specjalne miejsce. Lemowscy Rycerze św. Kontaktu na każdym kroku spotykają obcość, która stanowczo wykracza poza ziemskie kategorie opisu. Autor tak konstruuje swoje teksty, aby czytelnikowi jeszcze mocniej utrudnić proces tłumaczenia obcości. W poważnych dojrzałych dziełach Lema nie ma miejsca na łatwe rozwiązania, w których Obcy różnią się od człowieka tylko spiczastymi uszami czy faktem posiadania skrzeli. W dużym uproszczeniu u Lema jest tak, jak powiedział Jacek Dukaj w dyskusji nad obcością w science fiction: „(…)kontakt z Obcymi jest niemożliwy, kropka. Jeśli są Obcy, nie mamy z nimi punktów wspólnych; jeśli mamy – nie są Obcy.”52
Ta przepełniona pesymizmem niewiara w możliwość kontaktu, który przyniósłby jakieś wymierne korzyści, jest charakterystyczna dla pisarstwa Stanisława Lema. Wraz z „dojrzewaniem” autora, jego Obcy stają się coraz mniej ludzcy lub podobni do czegokolwiek spotykanego na Ziemi, a przez to coraz bardziej niezrozumiali.
Częściowy sukces w powieści Eden
W twórczości Lema problem z poznaniem nie kończy się tylko w momencie fizycznego zetknięcia z Obcym czy po prostu jego dostrzeżenia, ale urasta do czegoś o wiele bardziej skomplikowanego. W przypadku autora Solaris, odczytanie eksperymentu myślowego poruszającego zagadnienie Kontaktu tylko jako opisu zmysłowego zetknięcia człowieka z kimś lub czymś Innym, z jakimś „nie-ja”, nie uwzględniając wszystkich perspektyw interpretacyjnych, uwikłania w filozofię i epistemologię byłoby tylko banalnym spłaszczeniem tego, co jest prawdziwym przesłaniem książki.
Eden, traktowany jako pierwsza dojrzała książka Lema opisująca próbę Kontaktu, prezentuje typowe dla jego pisarstwa przekonanie o niemożliwości poznania prawdziwej obcości. Chociaż, w moim odczuciu, jest to jedyna powieść, w której Kontakt, rozumiany jako bezpośrednie spotkanie oraz do pewnego stopnia poznanie i zrozumienie Obcego, udało się zrealizować. Trudno określić co w ogóle miałby Kontakt oznaczać? Tylko fizyczne zetknięcie? Takie założenie stosunkowo łatwo zrealizować. Wyjątkiem w twórczości Lema może być Fiasko i jego tajemniczy Kwintanie, których wizerunek do końca pozostaje zagadką. Może warunkiem Kontaktu jest podjęcie „rozmów” jakkolwiek by one nie wyglądały (np.: z wykorzystaniem mechanicznego tłumacza), znalezienie wspólnego języka, dowiedzenie się czegoś o kompanie dyskusji czy wymiana informacji i technologii? I te punkty zostają spełnione w Edenie, a jednak lektura pozostawia niedosyt i rozczarowanie tak przedstawioną formą Kontaktu.
W ogóle wiara w możliwość poznania wychodzi z założenia, że Obcość jest w jakiś choćby minimalny sposób antropomorficzna. Jest to konieczny warunek, aby w wiedzy na temat „nie-ja” wyjść z kręgu niedających się potwierdzić domysłów do hipotez pewnych i potwierdzalnych. Oczywiście można obserwować, badać i opisywać Obcego powiększając w ten sposób zasób informacji o nim. Jednak cóż to dało badaczom Solaris, poza niedającym się już nawet skatalogować ogromem wyników przeprowadzonych eksperymentów? Zdobyta w ten sposób wiedza nie przybliżyła ich ani na krok do zrozumienia fenomenu plazmatycznego oceanu, do poznania istoty jego istnienia. Kreacja Solaris umyka jakimkolwiek wyobrażeniom człowieka o istnieniu życia w kosmosie i dlatego właśnie do końca powieści wszystko co można o nim powiedzieć pozostaje tylko domysłem.
Inaczej jest w przypadku Edenu. Przy jej tworzeniu autor wykorzystał, choć nie do końca, pojawiający się dopiero w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku model kreacji Obcego, zakładający jego całkowitą odmienność od człowieka, zrezygnowanie z antropomorfizmu.53W ten sposób powstał pomysł na planetę Eden i jej dziwnych mieszkańców – Dubeltów. Jest to stosunkowo wczesna książka Lema (1959), dlatego kreacja obcych form życia jest w niej mniej doskonała niż w późniejszych dziełach, ale mimo to stanowi interesującą próbę opisu spotkania z Obcym.
Pierwsze zetknięcie z innością wymagającą postawienia jakiejś hipotezy, następuje już wcześniej niż podczas bezpośredniego Kontaktu – w momencie postawienia przez ludzi nogi na obcej planecie. Lem, wraz z powołaniem do życia kosmicznych form życia, stwarza całe światy będące miejscem akcji (Astronauci, Eden) lub obiektem usilnych obserwacji, jak było w powieści Fiasko. Elementy krajobrazu takie jak roślinność lub pseudoroślinność stanowią dla bohaterów niemałe wyzwanie. Przy każdej próbie ich opisu, odwołują się do doświadczeń przywiezionych z Ziemi. Poszukiwanie językowych ekwiwalentów oddających w jakiś sposób specyfikę nieznanego, zazwyczaj kończy się porównywaniem do pozytywnych bądź negatywnych już znanych form lub próbami nadania nazw:
Z burego gruntu wznosił się pionowy pień, szary niczym skóra słonia, o słabym, metalicznym połysku. Pień ten, nie grubszy u nasady od męskiego ramienia, przechodził górą w kielichowate rozszerzenie, które u szczytu, jakieś dwa metry nad ziemią, rozpościerało się płasko. Niepodobna było zobaczyć, czy kielich jest otwarty u góry, czy nie. Trwał zupełnie nieruchomo.54
W ten sposób opisane zostają dziwne twory na planecie Eden, dalej w książce nazywane kielichami, ze względu na swój kształt. Podobnie wygląda sytuacja z innymi elementami krajobrazu, np. „pająkowatym lasem”, który ekspedycja napotyka na początku wyprawy. Obcość opisywana jest za pomocą antropocentrycznej narracji. Zazwyczaj jej obraz wyłania się z dialogów bohaterów, którzy próbując dociec istoty rzeczy czy zjawiska wymieniają się pomysłami. Trzecioosobowy narrator stara się pozostać neutralny w opisach, jednak z czasem przyjmuje nazwy i sugestie postaci:55
- To jakieś pająki? - niepewnie powiedział Fizyk i wtedy wszystkim wydało się naraz, że widzą jakieś pajęczaste stworzenia, o małych, wrzecionowatych kadłubach, pokrytych gęstą sterczącą szczecią, bez ruchu stojące na zebranych pod siebie, nadzwyczaj długich i cienkich nogach.
- Ależ to rośliny! - zawołał Doktor. Podchodził z wolna coraz bliżej do wysokiego, szarozielonkawego „pająka. W samej rzeczy „nogi” okazały się rodzajem grubych łodyg, których zgrubiałe i pokryte włosami kolanka łatwo można było wziąć za stawy członkonoga.56
Opisy planet ukazujące się w dialogach bohaterów są migotliwe – sugestywne i konkretne, ale jednocześnie niedookreślone i umykające wizualizacji. Zjawisko to jest charakterystyczne dla literatury tego gatunku. Ryszard Handke opisuje je pod nazwą „specyficznej niewizualności science fiction.”57 Szum utrudniający nadanie kształtów obrazom odwzorowuje problemy percepcyjne, z jakimi muszą zmierzyć się postacie książki w zetknięciu z nieznanym.
W miarę rozwoju fabuły, ekspedycja zapuszcza się coraz dalej w głąb planety i tworzy obraz planety z kolejnych zaskakujących i niezrozumiałych elementów układanki: zapętlone automatyczne fabryki produkujące w kółko z tych samych materiałów nieokreślone elementy, sekcja zwłok istoty zamieszkującej planetę ukazująca jej niezwykła budowę, wirujące gondole pełniące funkcje środka transportu oraz atak na ludzi z jednej z nich i makabryczna scena zakopywania ciał martwych dubeltów w masowym grobie. Każde z tych zdarzeń jest trudne do zinterpretowania dla przybyszy z Ziemi, którzy próbują poskładać je w jedną spójną i logiczną wizję planety. Ich starania pozostają jednak tylko naiwnymi próbami przyrównania obcości do tego, co już znane. Jak słusznie zauważa Doktor przy okazji analizy nowych zdarzeń i doświadczeń:
Jesteśmy ludźmi, kojarzymy i rozumujemy po ziemsku i wskutek tego możemy popełnić ciężkie błędy, przyjmując obce pozory za naszą prawdę, to znaczy układając pewne fakty w schematy przywiezione z Ziemi.58
Wszystkie teorie i domysły, jakie nasuwają się uczestnikom wyprawy na podstawie obserwacji planety i jej mieszkańców, mają szansę zweryfikować przy okazji „rozmowy” z Dubeltem. Sytuacja dość osobliwa jak na poważną literaturę fantastyczno naukową, w której obie strony pragną się porozumieć i co więcej – udaje im się to!59 Kiedy stosunki pomiędzy mieszkańcami Edenu a dziwnymi przybyszami z gwiazd zdają się prowadzić już tylko do otwartego ataku lub całkowitego odizolowania tych drugich, w rakiecie ekspedycji pojawia się niespodziewany gość – Dubelt. Istota nie przejawia wrogich zamiarów względem ludzi i po minięciu pierwszego szoku obie strony zabierają się ochoczo do rozmowy. Jest to możliwe dzięki odpowiedniemu zaprogramowaniu kalkulatora elektronowego, który ujednolica pojęcia i tłumaczy słowa z kaszlącego języka dubeltów na ludzki i odwrotnie. Lem założył w tej powieści, że mimo różnorodności form życia i rozumu w Kosmosie, istnieją pewne niezmienne założenia i prawdy wspólne dla wszystkich takie jak: organiczne ciało, dwunożność, tworzenie struktur społecznych oraz rozwój różnych dziedzin nauk. Zabieg niecałkowitego zrezygnowania z antropomorfizmu przy kreacji Obcych, poszerzył i ułatwił możliwości poznawcze bohaterów utworu i czytelników. Omawiając to, czego udało się dowiedzieć od dubelta na temat edeńskiego społeczeństwa, załoga często odwołuje się do przykładów z Ziemi:
- Nie, to nie da się zrozumieć!
- Dlaczego? Przecież wiesz, że i na Ziemi istnieją pewne zjawiska nie nazywane publicznie - chociaż się o nich wie. Na przykład w zakresie życia towarzyskiego, które byłoby niemożliwe bez pewnej dawki obłudy. To, co u nas jest wąskim wycinkiem, marginesem, u nich stanowi główny nurt(…)
- To jednak jakieś społeczeństwo - przerażające! - wykrzyknął Inżynier.
- Dlaczego? Czy nie słyszałeś nigdy o tajemnicy wojskowej albo innej podobnego rodzaju?60
Takie porównanie ma za zadanie przybliżyć i wyjaśnić prawdziwe znaczenie nowo poznanych faktów oraz w ogóle potwierdzić możliwość istnienia takich samych lub podobnych dziwnych struktur społecznych. A sytuacja panująca na Edenie, jaka się wyjawiła z kaszlnięć dubelta tłumaczonych przez kalkulator, była naprawdę trudna do zrozumienia. W wielkim skrócie – oto społeczeństwo poddane przez władzę jakimś operacjom czy zabiegom rekonstrukcji biologicznej, których efektem stały się masowe wady, deformacje i ułomności. Władza wycofawszy się z eksperymentu, tłumaczyła obecny stan rzeczy chorobami i zataiła wszelkie jego dowody oraz informacje o nim. Blokowanie informacji doprowadziło do skomplikowanej sytuacji, w której według oficjalnej wersji władza w ogóle nie istnieje, a obywatele żyją w terrorze podzieleni na wyizolowane, ale zależne od siebie grupy.
Ziemianie oczywiście chcą w jakiś sposób pomóc mieszkańcom planety w uwolnieniu się od „nieistniejącego” władcy, ale wiedzą, że jakakolwiek interwencja z ich strony mogłaby być niebezpieczna i, co najważniejsze, niekoniecznie przynosząca spodziewany efekt. Kwestia dylematów moralnych omówiona będzie dokładniej w kolejnym rozdziale. Koniec końców załoga prawie jednogłośnie decyduje się na odlot z planety, jedynie Doktor się waha, chcąc za wszelką cenę lepiej poznać jej mieszkańców. Niestety jedyna chętna do udzielenia takich informacji istota, w skutek napromieniowania radioaktywnym wyciekiem ze statku słabnie i powoli umiera. Nie ma już sposobu, aby poznać bardziej ich dziwną strukturę społeczną, a informacje zebrane na ten temat do teraz, są niczym innym jak tylko ludzkimi hipotezami przypisanymi do niezrozumiałych faktów tłumaczonych przez niedoskonałe urządzenie:
Nie wolno ci zapominać, że koniec końców zawsze rozmawiasz z kalkulatorem i że dubelta zrozumiesz tylko o tyle, o ile pojmie go sam kalkulator.61
Zakończenie pozostawia niedosyt. Ludzie muszą się wycofać w sytuacji, w której Kontakt wreszcie zaczął się ziszczać. Czy to, co udało się dowiedzieć na temat Obcych można już nazwać poznaniem? Nie było wymiany technologii i patentów, pouczeń i udzielania rad, nie było wreszcie nawiązania współpracy. Tylko wysłuchanie nie do końca pewnej i zrozumiałej historii rozwoju cywilizacji. Co takiego ludzkość zyskała na tym spotkaniu? Jedyne co się nasuwa, to uzyskanie kolejnego dowodu na ograniczenia ludzkiego poznania. Czy nie jest tak w kwestii współpracy międzyplanetarnej, jak odpowiedział dubelt na pytanie co załoga statku może jeszcze dla niego zrobić? Dobitnie brzmiąca odpowiedź: Zero. Zero. Zero.
Niezgłębiona tajemnica Solaris
Jak już było powiedziane, przygoda z obcymi cywilizacjami towarzyszyła Lemowi od początku kariery pisarskiej. Wątek Kontaktu poruszony został już w jego debiutanckiej powieści Astronauci i powracał później w kolejnych dziełach w taki lub inny sposób. Problem ten musiał bardzo fascynować autora, ponieważ jego rozwinięcie znajdujemy i w „klasycznym” ujęciu w powieściach typu Fiasko, Solaris, Eden i w groteskowych przygodach Ijona Tichego, jak również w esejach i dziełach teoretycznych. W Summa Technologiae, dla przykładu, autor w matematyczny sposób próbuje wyliczyć prawdopodobieństwo istnienia obcych cywilizacji we wszechświecie. Z jego obliczeń wynika, że w kosmosie powinno być stosunkowo „tłoczno”. Tymczasem z doświadczenia wiemy, że kosmos milczy nic sobie nie robiąc wszelkich matematycznych równań. Tak sprawa wygląda w rzeczywistości. Za to w literaturze Lem powołuje do życia całe planety wraz z zamieszkującymi je stworzeniami, jakby w wyrazie buntu, że tam nic nie ma. Pojawiająca się w jego książkach plejada przedstawicieli obcych cywilizacji jest bardzo pomysłowa i zróżnicowana. Jednak najbardziej fascynujący i rozbudowany obraz Innego znajdujemy w powieści Solaris.
Książka ta jest niewątpliwie najbardziej znaną publikacją Stanisława Lema. Pierwszy raz drukiem ukazała się w 1961 roku i od tej pory jej wydanie było wielokrotnie wznawiane. Tłumaczona na wiele języków ugruntowała pozycję Lema jako wybitnego pisarza science fiction. Nic dziwnego, do dziś uznaje się ją za jeden z najoryginalniejszych – jeśli nie najoryginalniejszy – obraz obcego jaki powstał w tym gatunku literatury. Aż trudno uwierzyć, że autor zasiadając do pisania książki nie miał konceptu na rozwinięcie fabuły, a w jego głowie był tylko zarys początkowych zdarzeń utworu.62 Pomysł na zakończenie kiełkował długo, bo aż rok:
Kiedy wprowadziłem Kelvina na stację solaryjską i kazałem mu zobaczyć przestraszonego i pijanego Snauta, sam jeszcze nie wiedziałem, co go przerażało, nie miałem zielonego pojęcia dlaczego Snaut zląkł się zwyczajnego przybysza. W tym momencie nie wiedziałem, ale wkrótce miałem się dowiedzieć, bo przecież pisałem dalej.63
Autor dopisał zakończenie książki po rocznej przerwie i po latach sam już nie wiedział, który moment powieści sprawił mu tyle kłopotu.64 Fabuła utworu, na szczęście, nie straciła wcale na tym zabiegu – do końca lektury czytelnikowi towarzyszy specyficzny nastrój napięcia i tajemnicy, a niedopowiedzenie pewnych wątków, niewytłumaczenie faktów i zdarzeń mnoży kolejne interpretacje dzieła.
W Solaris obcość wkracza w zupełnie nowy wymiar. Autor całkowicie zrezygnował z antropomorficzności, co pozwoliło mu na stworzenie niezwykłej kreacji Obcego, która zaskakuje i zachwyca do dzisiaj. Nowatorstwo Solaris przejawia się także w zastosowaniu otwartego modelu fabularnego, który do końca książki nie wyjaśnia jednoznacznie zagadki oceanu i pozostawia wiele możliwych hipotez interpretacyjnych. Jest to zabieg powiększający czytelniczą niepewność i efekt uniezwyklenia. Istvan Csicsery – Ronay Jr. pisze, że powieść Solaris przyjmuje formę „książki-obcego”, w której obcość istnieje na dwóch poziomach: jako tajemnica dla bohaterów książki oraz w relacji tekst – czytelnik.65
Zacznijmy od oceanu. Jest to Obcy, ale w wersji skrajnej, bo odmiennej od wszystkich sposobów kreacji obcości pochodzących z dostępnych odbiorcy układów odniesienia: literackiego, mitycznego, empirycznego. We wszystkich poprzednich i późniejszych powieściach Lema opartych na schemacie kontaktu z obcością kreacje Obcego poddają się względnie łatwemu oswojeniu, i to zwykle według wszystkich trzech kluczy (…) Tymczasem w Solaris (…) ani wewnątrztekstowa, fikcjonalna empiria, ani identyfikowane podczas odbiorczej semityzacji konteksty kulturowe nie tworzą żadnej obowiązującej hierarchii wartości. Tekst pozostaje semantycznie wieloadresowy.66
Pomimo ogromu niewiadomych, które mnożą się wokół tajemniczego oceanu, pewne rzeczy trzeba przyjąć za pewne. A jedyną pewną rzeczą jest to, że Solaris istnieje i że jest wart uwagi. Cokolwiek więcej, co można próbować powiedzieć na jego temat jest problematyczne. Jeśli uznamy Solaris za przedstawiciela obcej formy „życia”, pojawi się pierwszy poważny problem. Cudzysłowie jest konieczne, ponieważ ocean solaryjski nie jest żywy w takim sensie, w jakim rozumieją to do tej pory ludzie. Nie składa się z komórek, nie posiada systemu nerwowego ani nawet struktury białkowej. Z całą pewnością nie jest jednak martwy jak skały lub woda, ale jednocześnie nie jest żywy jak ziemskie rośliny i zwierzęta. Faktem, który dobitnie świadczy o tym, że Solaris nie jest zwykłym oceanem, lecz czymś innym, czymś więcej, jest wykazywana przez niego „ciekawość” oraz reagowanie na bodźce (do pewnego stopnia).
Problemy z zaklasyfikowaniem Solaris do form ożywionych lub nieożywionych nie są jedynymi, jakie napotykamy próbując ustalić na jego temat jakieś pewniki. Faktem jest, że planeta Solaris krąży po nietrwałej orbicie wokół dwóch słońc. W jakiś sposób koryguje tor planety tak, że nigdy nie zbliża się za bardzo do żadnego ze swoich słońc, co mogłoby zakończyć jej istnienie wraz z domniemanym mieszkańcem. Nie ma odpowiedzi na pytanie jak tego dokonuje, lecz fakt ten potwierdza, że Solaris wykonuje pewnie celowe działania, posiada to, co nazywamy instynktem przetrwania. Ale czy to znaczy, że posiada inteligencję? Badaczom nie udało się tego jednoznacznie udowodnić, jednak w trakcie lektury można się skłaniać ku takiej opinii. Również zakończenie książki zdaje się potwierdzać tę tezę.
Tych i innych rewelacji na temat Solaris dowiaduje się czytelnik przy okazji wizyty głównego bohatera w bibliotece. Z przerzucanych w jego rękach ogromnych tomiszczy stanowiących zapis eksperymentów, hipotez i teorii związanych z oceanem, wyłania się obraz zdeterminowanych, prawie stuletnich prób nawiązania kontaktu, które w tym wypadku byłyby równoznaczne ze zrozumieniem, poznaniem oceanu. Kelvin – narrator utworu, przybliża historię planety Solaris od jej odkrycia, badania cech fizyko – chemicznych i pierwszych nieśmiałych eksperymentów oraz rozwój nauki, jaka powstała specjalnie w celu badania dziwnego oceanu – solarystyki. Dowiadujemy się o latach żmudnych doświadczeń i badań przeprowadzonych na Solaris, o rozmaitych teoriach próbujących nie tyle wyjaśnić jego fenomen, ile w ogóle go nazwać, sklasyfikować, aby wiedzieć z czym ludzkość ma do czynienia. Tak powstają teorie: prymitywnego tworu prebiologicznego lub przeciwstawna – uznająca ocean za strukturę dużo lepiej zorganizowaną niż organizmy ziemskie, a także teorie oceanu homeostatycznego, który przeskoczył całą ewolucję organiczną, aby od razu znaleźć się na wysokim poziomie rozwoju, bytu elektronowego lub plazmatycznego stanowiącego summę wszelkiego bytu, oceanu – mędrca, gigantycznego mózgu medytującego nad tajemnicami wszechświata i wiele innych wykluczających się wzajemnie hipotez. Wreszcie, podchodząc do problemu z zupełnie innej strony, oryginalnej, ale i zabawnej – jak słusznie zauważa Kelvin – naukowcy stworzyli taką oto klasyfikację Solaris: Typ – Polytheria, Rząd – Syncytialia, Klasa – Metamorpha.67 Wprawdzie nie rozwiązało to tajemnicy oceanu, ale dało ułudę jego chociaż cząstkowego poznania. Jednak użycie takich „tylnych drzwi” nie zmieniło w żaden sposób zasobu wiedzy o Solaris, jaki posiadała ludzkość:
(…) pomyślałem, że nasza wiedza o Solaris, wypełniająca biblioteki, jest bezużytecznym balastem i trzęsawiskiem faktów, i znajdujemy się w takim samym miejscu, w którym poczęto ją gromadzić przed siedemdziesięciu ośmiu laty, a właściwie sytuacja jest o wiele gorsza, ponieważ cały trud tych lat okazał się daremny.68
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, kiedy wszystkie wielkie teorie tłumaczące fenomen osobliwej planety już wybrzmiały, a zainteresowanie tematem ze strony badaczy i opinii publicznej zmalało praktycznie do zera. Sprawa od dłuższego czasu uznana za przegraną dla ludzkości, nagle rozwija się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Psycholog Kris Kelvin przybywa na stację solaryjską i od razu pojawia się pierwsza zagadka – co tak przeraziło Snauta w jego osobie? Później niewiadome przychodzą jedna po drugiej: informacja o samobójstwie Gibariana i tajemnicza notatka zostawiona przez niego, ogromna naga murzynka maszerująca po statku oraz tajemnica największa ze wszystkich – pojawienie się „gości”. Wszystko, co dzieje się na stacji ma związek z Solaris, załoga zdaje sobie z tego sprawę, a jednak Kris, początkowo patrzący trzeźwo i z dystansem na swoją sprowadzoną z zaświatów żonę – Harey, z czasem zakochuje się w niej. Pytanie tylko, co tak naprawdę kocha lub uważa, że kocha? Goście, fantomy, twory F, różnie nazywane w książce, „to nie są osoby ani kopie określonych osób, tylko zmaterializowane projekcje tego, co na temat danej osoby zawiera nasz mózg.”69 Są doskonalszymi, prawie nieśmiertelnymi wersjami stworzonymi ze wspomnień i wyobrażeń o osobie, która najmocniej odcisnęła się w umyśle człowieka. Kelvin zauważa, że struktura gości jest inna niż ludzka, mimo całego podobieństwa wyglądu zewnętrznego i zachowania w stosunku do pierwowzoru. Wysnuwa teorię, że stanowią oni maski, kamuflaż dla osiągnięcia jakiegoś celu.
Ustalenie po co właściwie ocean powołał do życia istoty na wzór wspomnień wyciągniętych wprost z głów załogi stacji, jest próbą zrozumienia celu jaki towarzyszył jego aktom twórczym. Najbardziej oczywistą hipotezę mówiącą, że tym razem to przedstawiciele gatunku ludzkiego stali się obiektem eksperymentu ze strony Solaris, badacze odrzucili ze względu na niedoskonałość, nieprecyzyjność jego przeprowadzenia. Zakładając, że tak jak ludzie nie potrafili dostrzec idei, celowości w tworzeniu i niszczeniu przez ocean ogromnych skomplikowanych form na jego powierzchni, tak może i plazmatyczny twór nie rozumiał funkcjonowania człowieka wraz z jego psychiką, wspomnieniami i marzeniami. Może wysłanie gości było jedyną możliwą próbą kontaktu? Taka teoria stawia sprawę zupełnie inaczej. Przede wszystkim potwierdza tezę o posiadaniu przez ocean jakiejś świadomości i jego otwartości na czynniki zewnętrzne. Obrazuje to sytuację, w której dwie strony zauważają się wzajemnie i poczynają różnego rodzaju kroki, aby się porozumieć. Można uznać, że goście są pewnym komunikatem od Obcego, tylko co dalej? Jak go odczytać? Ocean postarał się nawet o to, aby komunikat był napisany w „języku” ludzi, bo cóż może być bardziej ludzkiego niż… człowiek. Ale nawet taki komunikat pozostaje niezrozumiały. Możliwe, że goście rzeczywiście byli częścią „operacji człowiek”, której celem było zrozumienie, poznanie ludzi przez myślący ocean. Nie wiadomo tylko jakich efektów spodziewał się po tym eksperymencie. Bohaterzy postawieni w niecodziennej sytuacji zachowywali się bardzo różnie: od prób pozbycia się gościa po przywiązanie emocjonalne do niego. Harey i inni mogli być pomostami łączącymi oba światy – ludzki i oceanu – mającymi za zadanie przybliżyć temu drugiemu istotę człowieczeństwa. W takim wypadku Kris spełnił swoje zadanie, odgrywając rolę kochanka i przeżywając miłość, przywiązanie, samotność, ból, cierpienie.
Cóż z tego wynika? Po pierwsze – oczywiście – iż żaden słownik nie pomoże nam w przekładzie tekstów stworzonych przez istoty naprawdę od ludzi odmienne; po drugie – że komunikacja możliwa jest w takich przypadkach raczej za pomocą sekwencji działań lub fabuł.70
To tylko jedna z interpretacji Solaris, jaką proponuje Jerzy Jarzębski. Istnieją inne możliwości, np.: że goście byli „darem” od inteligentnego oceanu, który wysondowawszy umysły badaczy, pozwolił im spróbować jeszcze raz z osobą, która była dla nich niezwykle ważna, ale z jakichś powodów pamięć o niej została zepchnięta w głąb podświadomości, albo że ich obecność nie miała żadnego celu, lecz była tylko wynikiem machinalnego kopiowania przez ocean.
Tak czy inaczej, kontakt został nawiązany. Ale znów jego przebieg i rezultaty dalekie były od tych zakładanych. Ciekawym tropem interpretacyjnym jest rozdział Sny, który zawiera opisy kilku bardzo sugestywnych snów Kelvina. Wynika z nich, że Solaris interesowała ludzka psychika i przez nią obserwował, badał oraz poznawał nasz gatunek. I można przypuszczać, że w jakiś sposób udało mu się poznać istotę człowieczeństwa. Z drugiej strony, można gorzko stwierdzić, że kolejny raz mieszkańcy Ziemi zostali na straconej pozycji. Trudno znaleźć jakieś wymierne korzyści jakie ludzkość zyskała dzięki kontaktowi z zagadkowym oceanem. Na pewno efektem było samobójstwo jednego z członków załogi i niebezpieczne balansowanie na granicy obłędu przez resztę. „O żadnym kontakcie człowieka z nieczłekokształtną, ahumanoidalną cywilizacją nie może być i nigdy nie będzie mowy”71 – zdaje się brzmieć Lem słowami sceptycznego badacza Grattenstroma. Człowiek, nie ważne jak bardzo by chciał, nie przeskoczy swojej natury, rozumu, zmysłów oraz sposobu odbierania i pojmowania rzeczywistości. Jeżeli jakaś istota wyprzedza nas o dwa kroki, to jest to o dwa kroki za dużo i w kontakcie z nią, jedyne czego możemy się dowiedzieć, to prawdy o nas samych.
Katastroficzna wizja Fiaska
Fiasko, wydane w Polsce w 1987 roku stanowi uzupełnienie i domknięcie lemowskich wizji Kontaktu, a zarazem uznawane jest powieścią graniczną, bo kończącą pisarstwo beletrystyczne autora. Książka stanowi opis próby nawiązania porozumienia z Obcymi, którzy z jakichś powodów zupełnie sobie nie życzą żadnego kontaktu. Kwintanie skutecznie broniący swojej „prywatności” oraz ludzie za wszelką cenę pragnący poznać sekrety obcej cywilizacji, doprowadzają swoimi działaniami do tytułowego fiaska. Początek powieści maluje się dość niewinnie, żeby z rozwojem akcji dobitnie ukazać naiwne przekonanie o możliwości kontaktu między rozumami we wszechświecie.
Ziemscy badacze z SETI, od lat prowadzący nasłuchy kosmosu w poszukiwaniu oznak inteligentnego życia, wysuwają ciekawą teorię tzw. „okna kontaktu.” Miałby to być okres, w którym kosmiczne cywilizacje znajdują się jeszcze na etapie rozwoju biologicznego i już technicznego, a tym samym teoretycznie są osiągalne dla ludzkości pragnącej nawiązać z nimi kontakt. Rozumy znajdujące się poniżej okna nie są interesujące z powodu braku wiedzy i rozwiniętej techniki, aby być równym partnerem w rozmowie. Stanowisko Ziemi odpowiada w tym wypadku słowom wypowiedzianym przez fizyka Laugera:
(…) przez kontakt rozumiem wymianę wiedzy. Wymianę. Nie patronat, nie udzielanie pouczeń meliorystycznych.72
Z kolei cywilizacje, które opuściły już okno kontaktu, podejmują się działań izolacyjnych, ukrywających ich obecność, jak również samobójczych lub niezrozumiałych, niewyobrażalnych dla ludzkiego rozumu. I cywilizacje niedojrzałe i przejrzałe milczą, tym samym nie istnieją dla poszukiwaczy Rozumu. W kategoriach kosmosu, egzystencja istot w okresie okna kontaktu trwa sekundę, mgnienie oka, dlatego kiedy udaje się zlokalizować obiecującą planetę, ziemianie postanawiają skorzystać z niezwykłej okazji i wyruszyć na spotkanie z Obcym.
Planetą okazuje się Kwinta z konstelacji Dżety Harpii, która ma zostać osiągalna dla ludzkiej ekspedycji dzięki wykorzystaniu pewnego rodzaju podróży w czasie na obrzeżu czarnej dziury. Podróż taka jest niezwykle ryzykowna i wymaga ogromnej precyzji, ale gra również jest warta świeczki.
Kwinta w kilku aspektach okazuje się być podobna do Ziemi – posiada atmosferę z tlenem i azotem oraz zlodowaciałe bieguny. Inną interesującą cechą jest towarzyszący jej, a raczej wytwarzany przez nią, szum radiowy na wszystkich dostępnych falach radiowych, którego pochodzenie nie jest naturalne. Wokół równika, ale już ponad atmosferą, planetę opasuje lodowy pierścień, który naukowcy uznali za przejaw inżynierii kwintańskiej. Pierścień zamarzniętych wód według naukowców jest efektem wypompowania części oceanów w kosmos, aby zwiększyć powierzchnię gruntów mieszkalnych planety. Praca jednak sprawia wrażenie niedokończonej, a sam pierścień trze o górne warstwy atmosfery i wywołuje duże zmiany w klimacie Kwinty.
Skomplikowane manewry w pobliżu czarnej dziury odbywają się bez większych zakłóceń, ale podczas ich trwania sytuacja na Kwincie ulega gwałtownej zmianie. Kiedy załoga statku „śpi” w stanie embrionacji, komputer pokładowy odbiera dziwne i niepokojące sygnały z planety docelowej – znaczne wzmożenie się szumu, promieniowanie w infraczerwieni, tajemnicze rozbłyski, nagłe miejscowe ochłodzenie się planety oraz ogromne obejmujące 92% tarczy planety zachmurzenie.
Jak zawsze u Lema, w momencie zetknięcia z nieznanym, załoga już po przebudzeniu, przy pomocy komputera „ostatecznej generacji” GOD-a snuje hipotezy mające wytłumaczyć wszystkie zaobserwowane niezwykłości. Pojawiają się teorie o wybuchach nuklearnych – szybko jednak odrzucone, o zakrojonej na wielką skalę regulacji klimatu i naruszeniu litosfery, o zderzeniu się meteorów z satelitami planety oraz o jakichś katastrofach lub pożarach urządzeń przemysłowych czy chłodniczych. Żadna z wysuniętych hipotez nie obejmuje jednak wszystkich dostępnych danych i z oczywistego powodu braku odpowiedniej wiedzy i kompetencji, jest tylko próbą tłumaczenia zjawisk na wzór doświadczeń przywiezionych z Ziemi. Nawet interpretacje GOD-a, przewyższającego człowieka wielokrotnie w możliwościach analizy, okazały się niedoskonałe, ponieważ on również zaprojektowany ludzką ręką, odnosił się do pojęć i sytuacji typowo ludzkich.
(…)wszystko stoi zawsze na określonych założeniach, choć przeważnie są przyjęte milcząco. Dyskusja toczy się wokół zajść, wyglądających mało prawdopodobnie jako seria zdarzeń niezależnych. Błyski, chaotyzacja emisyjna, zmiany albeda Kwinty, plazma na Księżycu. Skąd się wzięły? Z działalności cywilizacyjnej. Czy to je wyjaśnia? Przeciwnie: zaciemnia, ponieważ założyliśmy milcząco, że potrafimy rozeznać się w działaniach Kwintan. Przypominam, że Mars był niegdyś uznawany za starca, a Wenus za młódkę w zestawieniu z Ziemią: pradziadkowie naszych astronomów założyli bezwiednie, że Ziemia jest taka sama jak Mars i Wenus, tyle że młodsza od pierwszego i starsza od drugiej. Stąd poszły kanały Marsa, dzikie dżungle Wenery i reszta, aż wszystko przyszło włożyć między bajki. Sądzę, że nic nie umie zachowywać się bardziej nierozumnie od rozumu. Na Kwincie może działać rozum — a raczej rozumy, nieposiężne dla nas przez różnorodność intencji...73
Pierwsze problemy z poznaniem Obcych następują właśnie w momencie, w którym załoga próbuje ustalić jakieś ogólne informacje na temat kwintańskiej cywilizacji, aby przygotować się jak najlepiej na kontakt. Nie wiedzą jeszcze jak zgubne w konsekwencjach dla całej wyprawy i nich samych będzie takie przewidywanie i modelowanie zachowań. W momencie kiedy zdecydowali się na wyjście z ukrycia przez wyświetlenie laserem listu powitalnego, założyli że Kwinta jest aktualnie w stanie wojny. Miały o tym świadczyć liczne ślady na samej planecie, jak również w całym układzie słonecznym. Nawiązanie kontaktu okazuje się jednak trudniejsze i bardziej skomplikowane niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Powodem jest niechęć ze strony Kwintan. Nie odpowiadają oni na żadne sygnały ze strony przybyszów i o ile nie zostaną zmuszeni siłą, nie mają zamiaru dzielić się wiedzą ani nawet swoim wizerunkiem.
Właśnie to ostatnie, czyli wygląd mieszkańców planety ostatecznie zadecydował o niepowodzeniu misji i całkowitym fiasku pokojowego posłannictwa ludzkości. Od chwili wyboru Marka Tempe na pilota, który miał wylądować na Kwincie i zapewnienia go, że zobaczy Kwintan, staje się to dla niego obsesją i największym celem. Nie jest w tym szaleństwie sam. Reszta załogi również wierzył, że jeśli uda im się zobaczyć Kwintan, to wszystko się wyjaśni, uda się poznać i zrozumieć mieszkańców planety. Tak oto Kirsting wpatrywał się uparcie w zdjęcia spirogramów, z nadzieją na dostrzeżenie nieuchwytnych Kwintan. Jego podejście przedstawia jakby odwrócone wysiłki Wenusjan z powieści Astronauci, którzy szukając na zdjęciach Ziemi jej mieszkańców, w ogóle nie wzięli ludzi pod uwagę. Tak samo Kirsting, nie wiedząc czego dokładnie szuka i czy w ogóle znajdzie to na obrazie, dochodzi do granic możliwości sprzętu wyświetlającego oraz do delikatnej granicy pomiędzy tym co można zobaczyć, a tym, co pragnie się widzieć:
Na przekór temu usiłował rozpoznać szkielety stworzeń kwintańskich — i chyba tylko te, co odpowiadają ludziom, wypełniały owo niby-miasto — jeśli było wielomilionową metropolią. Dochodził krańca rozdzielczości i przekraczał go. Wtedy drobniutkie widemka, złożone z białawo drżących włókien, rozsypywały się. (…) Zapatrzonemu chwilami wydawało się, że wśród mętnych plam widzi mikroskopijne niteczki jaśniejsze od tła, jak sfotografowany przez teleskop, znieruchomiały taniec Holbeinowskich kościotrupów. Zdawało mu się, że jeśli wzmocni powiększenie, zobaczy je naprawdę i przestaną być tym, co dopowiadał drżącym włókienkom, tak niepewnym i chwilowym, jak kanały, które widzieli dawni obserwatorzy Marsa, ponieważ bardzo chcieli je zobaczyć. Gdy wpatrywał się w zgrupowanie słabych zastygłych iskierek zbyt długo, zmęczony wzrok ulegał jego woli i niemal już mógł postrzec mleczne kropki czaszek i cieńsze od włosków kości pacierzowych stosów i kończyn. Starczyło jednak zamrugać piekącymi od wytężenia oczami, by złudzenie prysło.74
Słusznie zauważa Jerzy Jarzębski, że „nawet doświadczenie czegoś bezpośrednio i na własnej skórze, nie oznacza zrozumienia zjawiska.”75 Szczególnie kiedy zjawisko wydaje się być coraz bardziej skomplikowane, z każdą nową informacją o nim. Jedynym wyjściem z sytuacji jest przekształcanie i dostosowywanie obecnej teorii do nowych faktów. Wymyślanie przez GOD-a długich i skomplikowanych hipotez tłumaczących agresywne postępowanie Kwintan, wraz z najbardziej optymalnymi możliwymi modelami reakcji, paradoksalnie zamiast wyjaśniać – wprowadza coraz więcej niepewności i doprowadza do położenia, w którym nic nie jest już oczywiste i pewne. Sytuację komplikuje dodatkowo założenie, że druga strona może postępować podobnie i pokazuje w ironiczny sposób tylko to, co chce abyśmy widzieli:
Znalazł się w sytuacji typowej dla algebry struktur konfliktu: gracz tworzy sobie model przeciwnika, razem z jego modelem sytuacji, odpowiada na to, sporządzając model modelu modelu i tak bez końca. W takiej grze nie ma już żadnych faktów o definitywnej wiarygodności. To ci diable sztuki, pomyślał. Przydałoby się coś znamienitszego od instrumentów, chociażby egzorcyzmy.76
Nie znajdując żadnych „egzorcyzmów” na Kwintan, załoga zmusza ich pod groźbą zniszczenia planety do przyjęcia ziemskiego wysłannika. Tak się też staje, ale ceremonia przyjęcia gościa, jak i wszystko, co Marek Tempe znajduje na planecie, jest inne niż się spodziewał. Nie trzeba nawet dodawać, że do żadnego kontaktu nie dochodzi. Co więcej, Kwintanie nie pokazują się w ogóle. Ale niestrudzony Tempe, który żył już tylko po to aby zobaczyć mieszkańców planety, nie zamierza się poddać, kiedy udało mu się dojść aż tutaj. Swój upór przypłacił życiem, ale zmarł w przekonaniu, zobaczył Kwintan lub jednego z nich. Małe to pocieszenie, kiedy razem z nim śmierć poniosła cała planeta i wszyscy jej mieszkańcy.
Tak pesymistycznej wymowy próżno szukać w innych powieściach o Kontakcie autorstwa Stanisława Lema. Ekspedycja ziemska wychodzi z założenia „kontakt za wszelką cenę”, a w tym wypadku cena okazała się naprawdę wysoka. Unicestwienie Kwinty okazuje się łatwiejsze niż nawiązanie porozumienia z zamieszkującymi je rozumnymi istotami. Dramatyczna scena kończąca powieść, w której Marek Tempe uderza łopatką w kwintańską ziemię w poszukiwaniu ukrytego tam życia, stanowi podsumowanie pragnień i starań całej ludzkości – wierzącej w ziemskie posłannictwo, w wielkość naszej cywilizacji. Cały ten patos i przekonanie o mocy rozumu brzmi śmiesznie w momencie zestawienia go z prymitywną metodą, jaką ludzki wysłannik wchodzi w kontakt z Obcym. Śmieszne to i zarazem smutne, bo dla ludzkości innego Kontaktu, niż ten uzyskany waleniem łopatką w coś, co mogło, ale nie musiało być Kwintaninem, w powieści nie ma.
ROZDZIAŁ IV
PROBLEMY ETYCZNE I MORALNE BOHATERÓW LEMA
Kolejnym zagadnieniem, poruszanym praktycznie zawsze w literaturze fantastyczno naukowej opisującej Kontakt, jest strona moralna całego przedsięwzięcia. Problem pojawia się automatycznie w momencie zetknięcia z przedstawicielami obcych cywilizacji i staje się coraz bardziej widoczny oraz skomplikowany wraz z rozwojem fabuły.
Bohaterowie Lema często nie poświęcają wystarczającej uwagi tej stronie Kontaktu i dlatego nieraz kończy się to w sposób tragiczny. Nie jest jednak tak, że autor nie zauważa problemu bądź go bagatelizuje, wręcz przeciwnie – w powieściach opisujących przygody „rycerzy św. Kontaktu” umieszcza zazwyczaj jakąś jednostkę stojącą na straży ludzkiej moralności oraz szeroko rozumianych dobra i przyzwoitości. W Edenie była to postać Doktora, w Fiasku ojca Arago reprezentującego dogmaty wiary chrześcijańskiej i kościoła. Nawet jeśli w książce brakuje owego obrońcy - idealisty, bohaterowie i tak muszą się zmierzyć z konsekwencjami swoich decyzji. Wszelkie próby udawania, że problem nie istnieje, z góry są skazane na niepowodzenie, ponieważ każdy krok czyniony w stronę nawiązania kontaktu jest obciążony odpowiedzialnością moralną. Im poważniejsze decyzje podejmują przedstawiciele ludzkości, tym większą biorą na siebie odpowiedzialność za ich efekty. Wszystko, co kryje się pod nazwą Kontakt jest problematyczne, kiedy wziąć pod uwagę możliwe wynikłe komplikacje. Bo już samo zjawienie się na obcej planecie i ukazanie jako bracia w rozumie z odległych gwiazd, może zostać opacznie odebrane przez zamieszkujące ją istoty – jako przybycie bogów lub najeźdźców. A to tylko jedne z wielu możliwości typowych dla ludzkiego rozumowania. Kto wie jakimi kategoriami mogą posługiwać się inne cywilizacje. Dlatego też konieczność podejmowania działań bardzo przemyślanych i zrównoważonych stanowi punkt wyjścia przy planowaniu Kontaktu. Ziemianie wyruszają w kosmos w przekonaniu, że międzyplanetarne zasady współpracy są im doskonale znane i że są przygotowani na każdą możliwość. Szybko jednak rzeczywistość weryfikuje te przekonania, uświadamiając załodze jak naiwne były ich wyobrażenia o możliwości spotkania i dialogu odmiennych istot. Konieczność podejmowania szybkich decyzji w nie do końca zrozumiałych sytuacjach, nijak się ma do zakładanych zrównoważenia i rozwagi.
Cały czas też ludzie pozostają uwikłani w swoje ziemskie postrzeganie i ocenianie obserwowanego świata, co dodatkowo komplikuje sprawę. Porównując nowe doświadczenia do tych przywiezionych z ojczystej planety, próbują kwalifikować je jako dobre lub złe, szukając uniwersalnych prawd, zasad rządzących wszechświatem i zachowaniem istot rozumnych. Błędna ocena sytuacji, powstała na skutek nieprawidłowego zinterpretowania danych, popycha ludzi do doszukiwania się w obcej cywilizacji ucieleśnienia zła czy niegodziwości. W takim wypadku, załoga wszechstronnie przygotowana na każdą przewidzianą ewentualność grzęźnie w antropocentryzmie, zapominając że ludzkie kategorie wartościowania są odpowiednie tylko wtedy, kiedy stosuje się je do ludzi.
Trudno przewidzieć jakie mogą być skutki styku różnych gwiezdnych cywilizacji. Pewnie w sprzyjających warunkach byłoby możliwe jakieś porozumienie, jednak Lem zachowując ostrożność, ustami ojca Arago przestrzega przed zbytnim optymizmem, mówiąc że: „Tak zwany kontakt może się stać darem Danaów. Otwarciem szkatułki Pandory.”77 I tak też w jego powieściach zazwyczaj jest.
Wyjątek potwierdzający regułę – potępienie „człowieka” z Marsa
Zaczynając omówienie zagadnienia od Człowieka z Marsa można odnieść mylne wrażenie na temat podejścia Stanisława Lema do problemu etyki i moralności. Jest to powieść nietypowa, pod wieloma względami nie pasująca do całości pisarstwa autora, choć podtrzymująca kluczowe dla jego twórczości przekonanie o niemożliwości nawiązania nawet prostego kontaktu z Obcym. Warte uwagi jest też to, że tutaj „człowiek” z Marsa przybywa na Ziemię, a w innych dziełach Lema to ludzie lecą w Kosmos i spotkanie z Obcym zazwyczaj ma miejsce na ich planecie. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że książka ta powstała w okresie „juwenaliów” autora i jest dopiero próbą kreacji Obcego, wstępem do poważniejszych, dojrzalszych dzieł.
Odczuwalna abominacja, jaką autor żywi dla „potwora” i jego nieludzkiej sprawności może dziwić wiernych czytelników prozy Lema. W późniejszych jego książkach bohaterom wolno negatywnie oceniać panujące w innych kosmicznych kulturach porządki, wolno zżymać się na „niemoralność” Obcych, muszą jednak akceptować ich prawo do odmienności.78
W Człowieku z Marsa jest inaczej. Przybysz zostaje kategorycznie potępiony i jego unicestwienie nie jest rozważane w kategoriach zła czy dobra, lecz jest jedynym słusznym wyjściem z zaistniałej sytuacji. Wybór „ostatecznego rozwiązania” nie bierze się znikąd, umotywowany jest agresywnym zachowaniem cyborga w stronę ludzkich badaczy. Pomijając jednak sprawę jego diabelskiej i przesiąkniętej złem natury79, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to po prostu łatwe rozwiązanie. Nawet zakładając, że Marsjanin posiadałby coś, co nazywamy duszą, jego zachowanie względem ciekawskich i bezwzględnych w swoich eksperymentach ziemskich uczonych zapewne nie uległoby zmianie. Więc jego wrogość nie musiała się brać z zdegenerowanej istoty, lecz z naturalnej obrony przed krzywdą i chęci uwolnienia z niewoli. Brzmi to logicznie jeśli wziąć pod uwagę wszystkie zabiegi i starania jakie podjęli badacze, aby poznać i zrozumieć funkcjonowanie przybysza: rozmontowanie na części, zatruwanie atmosfery w pomieszczeniu, w którym się znajdował, naświetlanie, skomplikowane badania, podpinanie do wysokiego napięcia oraz wstrzykiwanie różnych substancji.
Pierwszym wyzwaniem dla uczonych okazało się rozbrojenie cyborga, ponieważ w swojej obecnej formie stanowił ogromne zagrożenie dla ludzkości. Dopiero kiedy to się udało, podjęto w stronę porozumienia, chociaż nie do końca to było prawdziwym celem przedsięwzięcia. Jak przedmiotowo potraktowano przybysza ilustrują bezceremonialne słowa profesora:
Więc to tak jest: ten gość z Marsa może przynieść ogromnie wiele pożytku dla ludzkości… ale jeszcze więcej nieszczęść. Więc zebrało się kilku ludzi, dali potrzebne pieniądze, środki i wiedzę z takim celem: zapoznać się z istotą tego przybysza… gońca z innej planety, porozumieć się z nim, wydostać, czy i wiele wie o nas, jakie posiada nad nami wyższości techniczne czy umysłowe, aby zużyć je dla dobra ogółu, albo w razie potrzeby, aby go zniszczyć.80
Jednym słowem ludzie chcieli wykorzystać przybysza, a nawiązanie z nim kontaktu było jakby koniecznością to warunkującą. Poznanie funkcjonowania gościa z gwiazd, zdobycie nowych technologii i rozwiązań technicznych, aby móc je wykorzystać w służbie ludzkości, brzmią może i szlachetnie, ale dziwnie to kontrastuje ze sposobem w jaki próbowano do tego dojść. Głód wiedzy, niepohamowana ciekawość i wiara, że wyższy cel jakim jest poznanie usprawiedliwia prawie wszystko, towarzyszy ludzkości od dawna i w tej powieści ma również swoje odzwierciedlenie. Nikt nie zastanawia się „na serio” czy obiekt wiwisekcji życzy sobie tych wszystkich eksperymentów (jakby taka opcja w ogóle istniała!). Jeśli już pojawiają się jakieś wątpliwości w tych kwestiach, to raczej z ironicznym wyrazem:
— Czy to ma oznaczać, że on nie życzy sobie, byśmy go łaskotali prądem? — przerwał pierwszy ciszę inżynier, wpatrując się w rysunek.
— Mnie się zdaje, że on żąda zwrotu swojej aparatury do przemiany energii atomowej, i dodam, że jest ogromnie grzeczny, bo ja nie wiem, czy na jego miejscu, po takiej wiwisekcji, zachowałbym się spokojnie… mając jego możliwości.81
Sam fakt „podtrzymania życia” cyborga nie wziął się też z czystej przyzwoitości czy litości. Najłatwiej i najbezpieczniej przecież byłoby go „zabić” i w ten sposób pozbawić możliwości sprzeciwu i ucieczki. Taka opcja została szybko odrzucona, ponieważ badanie „żywej” plazmy było bardziej interesujące i prognozowało większe profity. Może później, kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli, ekipa badawcza żałowała, że nie zdecydowała się na taki drastyczny krok, ale nikt nie przypuszczał, że cyborg okaże się równie przebiegły jak ludzie. Podstępem czerpiąc energię elektryczną udało mu się uwolnić i pokazać swoje prawdziwe możliwości. Wtedy pozostała ludziom tylko jedna opcja – zniszczenie „potwora.” Wraz z nim wysadzony w powietrze zostaje cały budynek laboratorium i wszelkie informacje zdobyte na temat Marsjanina.
Zakończenie powieści jest naprawdę niecodziennie dla pisarstwa Lema. Profesor doświadcza pewnego rodzaju wizji, w której zobaczył z bliska powierzchnię Marsa i przez to ujrzał prawdziwą zdegradowaną i złą naturę zamieszkujących ją istot. Nie wdając się w szczegóły, mówi o ich nieludzkości, biorącej się ze zredukowania świadomości do odruchów oraz pozbawieniu jakiejkolwiek wyższej motywacji i uczuć. Brzmi to wszystko mgliście i enigmatycznie, ale usprawiedliwia batalistyczne działania względem przybysza. Konkluzją utworu jest przekonanie, że ludzkość posiadająca zasady moralne, wiarę i uczucia może i powinna ich bronić za wszelką cenę. Dziwnie ksenofobiczne to brzmi, w porównaniu z wszystkimi późniejszymi dziełami Lema, w których akcent pada właśnie na akceptacje inności.82 Również rozstrzyganie kwestii moralnych i etycznych, idące w parze z sprawami kontaktu, jest inaczej rozwijane w kolejnych utworach autora. W Człowieku z Marsa pytanie o humanitarne traktowanie przedstawiciela obcej cywilizacji nie zostaje wypowiedziane wprost, bo też nie stanowi ważnego zagadnienia w tworzeniu fabuły książki. Czytelnik, jeżeli chce, sam może zadecydować czy ludzie przekroczyli granicę tego, co dopuszczalne w poszukiwaniu wiedzy. Nawet jeśli wynik takich rozmyślań wyjdzie na niekorzyść naszego gatunku, to zakończenie powieści przyniesie ulgę w postaci zapewnienia, że Marsjanin był w rzeczywistości zły i zasługiwał na wszystko to, czego z rąk ludzi doświadczył.
W innych swoich poważnych utworach, Lem odsuwa się od takiej prostej gloryfikacji homo sapiens. Więcej miejsca poświęca też rozterkom i rozważaniom bohaterów związanych właśnie z moralną stroną Kontaktu. Dostrzegają oni problem i starają się postępować tak, jakby mieli do czynienia z istotą równorzędną, mającą takie same prawa jak człowiek. Wiąże się z tym uszanowaniem prawa do inności Obcych.
Problemy związane z wiarą i religią
Ciekawym aspektem, który zapewne wysunąłby się na pierwszy plan w trakcie obcowania z kosmicznymi cywilizacjami jest religia. Ten element ludzkiego życia, dla nas tak istotny i oczywisty, uczący co jest dobre, a co złe, nakazujący jak żyć i jak być dobrym człowiekiem, dla Obcych mógłby być prawdziwą zagadką. Inna sprawa, jak z perspektywy osoby wierzącej traktować przedstawicieli obcych cywilizacji? Czy też są dziećmi Boga? Pismo Święte milczy na ten temat, więc gdyby problem był rzeczywisty i prawdziwy (gdyby Kontakt naprawdę miał miejsce) przed Kościołem stanęłoby nie lada wyzwanie. Każde odstępstwo w funkcjonowaniu, budowie fizycznej czy psychicznej Obcych mogłoby zachwiać całymi tysiącleciami względnie spokojnego panowania dogmatów religijnych. Bo czym jest problem grzechu pijaństwa czy klonowania organizmów w zestawieniu np.: z istotami nieśmiertelnymi lub trójpłciowymi albo jeszcze niezwyklejszymi?
Stanisław Lem nie byłby sobą, gdyby nie spróbował wypowiedzieć się na taki, dający szerokie pole do popisu, temat. Niestety, nie uczynił go nigdy głównym wątkiem powieści. W jego dorobku znajdzie się kilka przewrotnych i dowcipnych opowiadań, które mimo ironicznej wymowy dają świeży i trafny pogląd na sprawę.
Umieszczając delegata kościoła katolickiego – dominikanina Arago na pokładzie statku Eurydyka w powieści Fiasko, Lem sprytnie uchylił sobie drzwi do poruszenia zagadnienia wiary i religii w okolicznościach Kontaktu. Okazuje się, że w dalekiej przyszłości na Ziemi nadal istnieje instytucja Kościoła i można przypuszczać, że dalej wywiera na świat duże wpływy.83 Sytuacja przedstawiona w książce opisuje przełomowy moment, w którym pierwszy raz w historii ludzkości będzie możliwe spotkanie z obcym rozumem. Aktualne stają się wszystkie teoretyczne pytania, które przedstawiłam wcześniej. Faktem jest, że na Kontakcie znacznie ucierpieć może właśnie wiara chrześcijańska i dlatego Kościół wraz z ojcem Arago są stanowczo przeciwko wyprawie, obawiając się konsekwencji tych śmiałych poczynań. Tylko dominikanin bierze pod uwagę możliwość, że na Kwincie panuje Zło oraz, że ze spotkania może wyniknąć więcej szkód niż korzyści dla obu cywilizacji. Załoga zarzuca mu, że: „wszystkiemu przyprawia skrzydła. Albo rogi”84, ale wydaje się, że on jako jedyny zachowuje w krytycznych sytuacjach trzeźwość umysłu oraz humanitarność. Kiedy w powieści dochodzi do demonstracji sił i walki pomiędzy ludźmi a Kwintanami, tylko Arago potrafi zdemaskować prawdziwe motywy kierujące poczynaniami Ziemian – już nie chodzi o kontakt i wymianę wiedzy, lecz o zemstę i wyładowanie wściekłości z powodu porażki:
— To nie jest wyraz pokory, lecz szyderstwa. Symboliczne złożenie dowódczej godności nie może tego zmienić (…) Jeśli jednak każdy do końca winien postępować według swego sumienia, czy w dramacie, czy w tragifarsie, bo nie wyreżyserował sam sztuki życia i nie wyuczył się jak aktor roli, powiadam: zabijając nikogo i niczego nie ocalimy. Pod maską “Hermesa" krył się podstęp, a pod maską dążenia do kontaktu za wszelką cenę kryje się nie chęć wiedzy, lecz mściwość. Cokolwiek uczynisz, nie zawracając, skończy się fiaskiem.85
Wysłannik kościoła praktycznie do końca stara się przekonać do odwrotu, jednak daremnie. Jest to zrozumiałe – najłatwiejszym rozwiązaniem było w ogóle nie wyruszać w poszukiwaniu rozumu. Jednak na tak zaawansowanym stopniu rozwoju cywilizacji, możliwości i głód wiedzy są zbyt duże, aby zagadnienia z zakresu etyki czy moralności mogły go zatrzymać. Dlatego też wiara wraz z jej dogmatami musi nieustannie ewoluować aby nadążyć za rewelacjami i rewolucjami świata. Np.: ponieważ znaleziono sposób na „wskrzeszenie” umarłych (witryfikacja i embrionacja) i okazało się, że ludzie poddani tym zabiegom nic nie zobaczyli po śmierci, najnowsza eschatologia chrześcijańska, aby podtrzymać dogmat istnienia zaświatów, zaczęła głosić, że ludzie ci po prostu zapomnieli co tam widzieli, że jest to pewne zabezpieczenie, chroniące największe tajemnice Boże.86
Wiara ojca Arago zdaje się być nieugięta nawet w tak ekstremalnej sytuacji, jak moment spotkania z Obcymi. Z drugiej strony, nie jest to już tylko konserwatywne i sztywne bronienie swoich przekonań, lecz bardziej ostrożne zaciekawienie Innością, zawsze jednaj najbardziej troszczące się o nieczynienie szkód i zła. Nawet próba prowokacji Dominikanina uszczypliwymi słowami nie przynosi zamierzonych efektów. Do końca pozostaje on obrońcą humanizmu i wolnej woli:
— Wiem, co ojciec myśli (…) Że Stwórca nie życzył sobie takich wypraw — takich spotkań — takiego “obcowania cywilizacji" — i dlatego rozdzielił je otchłaniami. A myśmy nie tylko zrobili z rajskiego jabłka kompot, ale piłujemy już Drzewo Wiadomości...
— Jeśli chce pan poznać moje myśli — jestem do usług. Sądzę, że Stwórca w niczym nas nie ograniczył. A przy tym nie wiadomo, co wyrośnie z przeszczepów Drzewa Wiadomości...87
Mając w pamięci ten znamienny cytat z Fiaska i odwołując go do innego utworu Lema można spróbować się przekonać, co wyrośnie z przeszczepów Drzewa Wiadomości. W jednym z opowiadań o przygodach Ijona Tichego, Podróży dwudziestej pierwszej, zagadnienie wiary pojawia się w interesującej odsłonie. Akcja utworu toczy się na planecie Dychtonia, którą Tichy odwiedza w poszukiwaniu istot podobnych do ludzi. Dychtończycy wyznają Duizm, który można potraktować jako specyficzną odmianę wiary w Boga i życie po śmierci. Opis ewolucji tej wiary stanowi trzon opowiadania. Podróżnik z Ziemi, dzięki uprzejmości ojca Dyzza Darga, przeora zakonu destrukcjanów, poznaje historię planety.
Podstawą duzimu jest wiara w istnienie dwóch śmierci – przedniej i tylnej, czyli tej sprzed narodzin i tej już po agonii.
[Teologowie dychtońscy] nie mogli pojąć, czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było.88
Trafnych spostrzeżeń na temat wiary i jej możliwych dróg rozwoju w przyszłości w Podróży dwudziestej pierwszej jest znacznie więcej. Z opowiadań przeora oraz z lektury książek historycznych przed Tichym rysuje się obraz wiary niecodziennej, bo całkowicie pozbawionej dogmatów. Wraz z rozwojem technicznym i biotycznym Dychtonii, po kolei kruszyły się prawdy głoszone przez Kościół – o duszy nieśmiertelnej, życiu po śmierci, niepokalanym poczęciu i inne. Dwie Rewolucje Biotyczne, jakie miały miejsce, pozwoliły mieszkańcom planety uwolnić się całkowicie od ciała, jakim obdarzyła je natura oraz stwarzać nowe myślące maszyny, roboty a nawet ciecze posiadające świadomość. Jednocześnie zatarła się różnica pomiędzy naturalnym a sztucznym. W efekcie mieszkańcy planety przestali wierzyć w cokolwiek – w końcu dowody wskazywały, że Boga nie ma. Co więcej, wiara została oficjalnie zabroniona przez władze i sukcesywnie tępiona. Jedynymi bastionami zostały ukryte w podziemiach zakony, których członkami były już przestarzałe maszyny z czasów Pierwszej Rewolucji Biotycznej. Do takiego właśnie miejsca trafił Tichy, a zakonnikami okazały się humanoidalne maszyny.
Opowiadanie można odczytać jako stanowisko niezgody Lema - ateisty na wiarę w takiej postaci, w jakiej obecnie Go sobie wyobrażamy. Przedstawia wizję Boga i wiary innych niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni przez Kościół. Bóg – srogi ojciec, pasterz, artysta – wszystko to są błędne próby zinterpretowania Tajemnicy. Zakonnicy wierzą w Boga, który nie posiada żadnych właściwości, przymiotów. Jedyne co można o Bogu powiedzieć – stanowi to zarazem Jego jedyny atrybut – to istnienie. Z ust ojca przeora wypływa piękny traktat o istocie wiary, o tym jak może ona wyglądać, kiedy człowiek już nie będzie człowiekiem, a w swojej mocy kreacyjnej będzie praktycznie równy Bogu, czemu wtedy będzie służyć wiara, w jaki sposób będzie się przejawiać oraz jak daremne i śmieszne mogą być misjonarskie zapędy typowe dla mieszkańców Ziemi.
Z kolei zupełnie inne podejście do zagadnień wiary i religii prezentuje Stanisław Lem w Podróży dwudziestej drugiej również z Dzienników gwiazdowych. Czytelnik nie znajdzie tutaj poważnego roztrząsania teologicznych tez, wzniosłych tyrad czy wskazówek jak żyć. Zamiast tego autor, z typową dla siebie dawką humoru, opisuje jedną z zabawnych przygód Ijona Tichego. Tym razem podróżnik w poszukiwaniu swojego ulubionego scyzoryka dociera w okolice słońca Erypelazy, gdzie spotyka misjonarza – ojca Lacymona. Ten opowiada mu jak wygląda w praktyce codzienność głosiciela Słowa Bożego wśród przedstawicieli obcych cywilizacji. Opisuje gatunek Pięciorniaków, którzy są wyjątkowo ciepłolubni i z tego powodu w życiu po śmierci są bardziej zainteresowani gorącym piekłem niż niebem. Poza tym z racji rozróżnienia u nich pięciu płci nie wiadomo, którzy z nich mogą wstępować do kapłaństwa. Opowiada też o Bżutach, dla których zmartwychwstanie jest na porządku dziennym i nie rozumieją dlaczego właściwie mieliby uznać to za cud, czy o Dartrydach, którzy nie posiadając żadnych innych kończyn mogliby żegnać się tylko ogonem – a to tylko niektóre z codziennych „małych” problemów, z jakimi muszą się mierzyć wysłannicy Kościoła. Poważnie zaczyna się robić dopiero wtedy, kiedy nawracani zbyt dosłownie traktują słowa kaznodziei.
Przekonał się o tym na własnej skórze (dosłownie!) ojciec Orybazy, który nauczając o męczeńskich żywotach świętych uczynnych i altruistycznych Memnogów, został przez nich poddany wymyślnym torturom i wreszcie zamęczony na śmierć. Istoty dokonały tego w najlepszej wierze i dopuściły się tego czynu chcąc umożliwić swojemu duszpasterzowi dołączenie do grona świętych męczenników. Nie zważając na potępienie swoich dusz, zebrali też worek pieniędzy na proces kanonizacyjny ojca Orybaza. Dziwnie mówić w tym momencie o sukcesie misyjnym dominikanina… Podobnie, za bardzo wzięli sobie do serca słowa ojca Hipolita mieszkańcy planety Arpetuzy. Ci dowiedziawszy się z ust misjonarza, że obcowanie cielesne jest grzechem, przestali zawierać małżeństwa i masowo zaczęli wstępować do klasztorów. Gospodarka planety powoli zaczeła chylić się ku upadkowi, a przed jej mieszkańcami pojawiło się widmo naturalnego wymarcia gatunku.
Te i inne przezabawne pomysły Lem z łatwością wplata w fabułę utworu, ukazując absurdalność sytuacji nawracania Kosmosu na mającą swój początek na Ziemi wiarę. Jedyny adekwatny komentarz serwuje jak zwykle niezawodny Ijon Tichy: „Bo też to bardzo było ryzykowne, nieść wiarę na inne planety...”89
Interwencja i użycie siły na obcej planecie
Analizując książki Lema pod kontem etycznego i moralnego zachowania bohaterów, koniecznie trzeba wspomnieć o rozterkach, z jakimi muszą się oni zmierzyć, kiedy uznają, że mają do czynienia z jakimś złem. W takiej sytuacji próba interwencji, z ludzkiego punktu widzenia, wydaje się być słuszną i godną podziwu decyzją. Jeżeli są jacyś silni i źli oraz słabi i najprawdopodobniej dobrzy, to najzwyklejsze człowiecze odruchy nakazują podjąć działania, aby pomóc tym drugim wyswobodzić się z ucisku. Nie są to niestety rzeczy takie proste.
Doradzam pokorę, czyli gotowość uznania, że wszystko, ale to wszystko, co pilot ujrzy, jest zupełnie inne, niż się wyda...90
Nakamura udziela Markowi Tempe rady – bądź gotowy na wszystko i nie ufaj zbytnio temu, co widzisz. Nie zawsze jednak bohaterowie pamiętają o tej prostej zasadzie. Zbyt duże zaufanie w zmysły, które szukają znajomych kształtów i znanych rozwiązań potrafi oszukać i sprowokować do postawienia niepewnej hipotezy. Tak załoga Hermesa biorąc za pewniki modele Kwintan i ich przewidywanych zachowań, które sporządza superkomputer GOD, popełnia jeden błąd po drugim. Każda kolejna stworzona przez niego hipoteza uwzględnia już nowe dane, ale nadal jest niedoskonała i niepełna. Całkowicie pokojowa misja, której celem było dotarcie do odległej planety i nawiązanie kontaktu z jej mieszkańcami, zmieniła się w militarną operacje na Kwincie zawierająca takie elementy jak zwiad, demonstracja i użycie siły, szantaż i wreszcie zniszczenie całej planety. Jak to możliwe, że załoga do końca nie zdała sobie sprawy z wypaczenia ideałów i założeń, jakie sprowadziły ich w odległy zakątek kosmosu? O ile na początku można jeszcze uwierzyć, że wszystkie działania, a nawet założenie, że: „przemoc jest argumentem nieodpartym”91miały na celu umożliwienie nawiązania kontaktu, to im dalej rozwija się fabuła powieści, tym mniej już nawet udawania, że o Kontakt w ogóle chodziło:
Natomiast pierwszy pilot ani myślał ukrywać swego nienawistnego zadowolenia, że złamią tej wojowniczej bestii [Kwincie] planetarnej kark. Nie mógł się wprost doczekać powrotu ładowników i to niosących najgorszą zarazę, jak gdyby w zamiarze ekspedycji leżała brutalna konfrontacja sił. Słuchając jego wynurzeń, Tempe, nieskory do ich komentowania, myślał sobie, jakie też zmiany psychiczne Harracha bez wątpienia notuje GOD i wprost wstydził się za kolegę, ponieważ chwilami i on sam nie umiałby rzec, co woli: aby narosły w załodze zapiekły gniew okazał się bezzasadny, czy żeby tamci wymusili na nich najgorszą z możliwych decyzji. Tak, on sam też widział już w tej cywilizacji wroga, bezwzględne zło, które samą swoją istotą usprawiedliwia ich poczynania […] A może wszyscy już ulegli pospólnemu szaleństwu?92
Rzeczywiście, szaleństwo byłoby niezłym wytłumaczeniem postępowania ziemskiej ekspedycji. Takie rozwiązanie pozwoliłoby też uchronić ich (a razem z nimi całą ludzkość, bo przecież statek był reprezentantem i wysłannikiem Ziemi) przed niebezpiecznym zbliżeniem się do kategorii zachowań ahumanitarnych, brutalnych i zwyrodniałych. Niestety, ta opcja nie wchodzi w grę, ponieważ załoga statku nieustannie była obserwowana przez wielozadaniowego GOD-a, rejestrującego wszystkie podejrzane zachowania oraz pełniącego rolę psychologa. W takim razie pozostaje jedno rozwiązanie. Czyżby ojciec Arago szukał Zła w nieodpowiednim miejscu? Obawiał się on znaleźć go na Kwincie, a tymczasem Zło kiełkowało na statku, przywiezione z Ziemi w postaci przerośniętego do granic antropocentryzmu i przekonania o szlachetności ludzkich motywów działania. Dobitnie ukazuje to szczere rozczarowanie i oburzenie pilota Harracha, kiedy okazuje się, że wysłane na Kwinte lądowniki wróciły nienaruszone i przywiozły odpowiedź, zawierającą między innymi opis katastrofalnych skutków, jakie wywołało zniszczenie przez ludzi księżyca planety:
— To... to szantaż... — wybełkotał. — Nas obarczają winą za to... tam...
Tempe wzdrygnął się jak nagle przebudzony.
— Wiesz — powiedział cicho — przecież to prawda... czy ktoś nas tu prosił...? Wpadliśmy w sam środek ich nieszczęścia — żeby je powiększyć.
— Przestań! — warknął Harrach. — Skruchy chcesz, to idź z nią do twojego księdza — a mnie nie nawracaj. To nie tylko szantaż... to sprytniejsze, och, już widzę, jak nas chcą wziąć na hak — opamiętaj się, człowieku, to nie jest nasza wina — to oni...93
Jedynymi osobami, którym udało się opamiętać i zachować resztki ludzkich odruchów są ojciec Arago oraz Marek Tempe. Dominikanin próbuje nakłonić kapitana do wycofania się i przekonuje go, że nie byłoby to fiasko, jednak sytuacja była przesądzona już dużo wcześniej. Kiedy w początkowej fazie misji, obdarzone pewną autonomią sondy Hermesa, chcąc uniknąć pochwycenia przez Kwintan, niszczą przez przypadek statki je ścigające – szanse pokojowego kontaktu spadają praktycznie do zera. Zwykły błąd i niedopatrzenie stają się początkiem lawiny nieporozumień i w efekcie przyczyną zniszczenia całej planety.
Próbując spojrzeć na sytuację z boku, łatwo odnieść wrażenie, że obdarzeni prawdziwą diabelską naturą okazali się ludzie. Nieważne dlaczego Kwintanie nie życzyli sobie kontaktu i tak usilnie bronili swojej prywatności i wyglądu – ziemianie nie mieli prawa dopuścić się takiego czynu, jak unicestwienie całej planety. Gdyby w którymś momencie do głosu doszedł zdrowy rozsądek, mogliby wycofać się i wrócić aby „zanieść Ziemi tę skromną pociechę, że są gorsze od niej światy.”94 Czy rzeczywiście gorsze? Trudno to ocenić odnosząc się do wartościowania, z całą pewnością są światy INNE niż ludzki.
W czasie misji załoga próbując zrozumieć motywy działania tajemniczych mieszkańców Kwinty i analizując zebrane dane o planecie, wysuwa teorię sugerującą, że jest ona aktualnie w trakcie dziwnej wojny, która uniemożliwia poszczególnym kontynentom czy stronom wzajemne porozumienie się. Do tego momentu ziemianie zachowują się „odpowiedzialnie”, dbają o to, aby nie zaszkodzić swoją obecnością Kwintanom. Orientując się, że cywilizacja nie dysponuje jeszcze potężną inżynierią sideralną, postępują tak, aby przypadkiem nie pokazać im zasad jej działania. Ziemianie uznają technologię za nieodpowiednią dla zmilitaryzowanej Kwinty i obawiają się że jej przejęcie mogłoby stanowić zagrożenie dla istnienia planety. Rozważając możliwe opcje działania, ekspedycja dochodzi do wniosku, że próba nawiązania kontaktu może zjednoczyć walczące ze sobą strony i zmobilizować je do współpracy. Był to kluczowy moment, w którym padło pytanie o to, jakie konsekwencje może przynieść interwencja ludzi w sprawy wewnętrzne Kwintan. Ten najodpowiedniejszy do wycofania się moment został przegapiony, a później narastający gniew i frustracja zaślepiły uczestników ekspedycji do tego stopnia, że o odwrocie nie było już mowy. Przebudzenie następuje za późno. Kiedy Tempe wypowiada znamienne słowa: „Wpadliśmy w sam środek ich nieszczęścia — żeby je powiększyć”95 sytuacja zabrnęła już za daleko, a kapitan zdecydował postawić wszystko na jedną kartę, wybierając opcję kontaktu za wszelką cenę. Nawet ta ostatnia desperacka próba porozumienia się z obcym rozumem nie udaje się. Tempe wprawdzie ląduje na Kwincie, ale poszukiwanie Kwintan tak go absorbuje, że zapomnia nadać umówiony sygnał w stronę statku. Załoga przekonana, że podstępni mieszkańcy planety pojmali lub zabili ziemskiego wysłannika, odpowiada na tę zniewagę ostatecznym rozwiązaniem – posłaniem w stronę Kwinty wiązki potężnego solasera, który niszczy całą planetę a z nią Marka Tempe i Kwintn.
We Fiasku, opowieści o próbie kontaktu z Kwintą, niezrozumienie prowokuje eskalację przemocy; z badacza staje się człowiek agresorem, a przemocy tej nie można powstrzymać nawet w imię tego, co, jako zakonnik, reprezentuje w powieści ojciec Arago. Porażka jest tym dotkliwsza, że przecież wyprawa na Kwintę, odległą planetę, podjęta w konkretnym celu, jest wszystkim, na co stać – pod względem technicznym, intelektualnym i ekonomicznym – ludzkość. To świadectwo możliwości ludzkości staje się jednocześnie pisarskim oskarżeniem. Jakże odmienna to sytuacja w zestawieniu z Edenem.96
Dwie powieści o bardzo podobnym modelu fabularnym – Eden i Fiasko prezentują przeciwstawne możliwości wyjścia z sytuacji. O ile w Fiasku ludzie nie potrafią zaakceptować inności Kwintan, a jedyną wspólną rzeczą łączącą obie cywilizacje jest podejrzliwość i agresja prowadząca w finale do katastrofy, o tyle Eden prezentuje opcję wycofania się bez ingerencji w konflikty wewnętrzne odwiedzanej planety. Nie znaczy to, że bohaterom tej drugiej powieści nie zdarza się zrobić czegoś, czego później się wstydzą – kiedy załoga wyrusza na zwiad i na ich drodze pojawia się „gondola”, z której atakuje ich jakieś dziwne stworzenie, nie wahają się i zabijają go za pomocą swoich anihilatorów, a później zakopują zwłoki. Nie chełpią się tym czynem, jednak usprawiedliwiają go faktem, że to oni zostali zaatakowani. Ukrywając zwłoki istoty, mają jeszcze nadzieję na możliwość nawiązania kontaktu z mieszkańcami Edenu. Kiedy załoga analizuje zebrane informacje i zastanawia się co należy zrobić dalej, Koordynator komentując zbrodnie przyznaje, że: „Zrobiliśmy to, co musieliśmy zrobić, ale jest bardzo prawdopodobne, że zaszło nieporozumienie - z obu stron...”97 Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o mieszkańcach planety nadal jeżdżą na zwiady, jednocześnie naprawiając uszkodzoną rakietę. Im więcej zdobywają informacji na temat Edenu, tym bardziej przerażający obraz funkcjonowania jego społeczeństwa się wyłania – nieustannie terroryzowanego przez nieistniejącą oficjalnie władzę, rozwarstwione i przede wszystkim przez nadużycie teorii informacji pozbawione możliwości walki. Między poszczególnymi członkami załogi dochodzi do kłótni. Niektórzy chcą interweniować i jakoś pomóc ciemiężonym dubeltom, nie wiadomo jednak jak ta pomoc miałaby wyglądać. Temat powraca często. Do samego końca, kiedy rakieta jest już sprawna i gotowa do odlotu Inżynier próbuje przekonać Koordynatora aby umożliwić dubeltom obronę przez danie im broni. Jednak ten zdaje sobie sprawę, że konsekwencje takiego z założenia szlachetnego czynu są zbyt nieprzewidywalne i mogłyby się źle skończyć dla obu stron. Doktor zapytany o swoje zdanie w kwestii udzielenia interwencji na Edenie podsumowuje sytuację w taki sposób:
- Uważałem przedtem inaczej. Chodzi jednak o cenę. Po prostu o cenę. Moglibyśmy się bez wątpienia wiele jeszcze dowiedzieć, ale koszt zdobycia tej wiedzy mógłby być – zbyt wielki. Dla obu stron. Po tym, co zaszło, pokojowe próby porozumienia, nawiązania kontaktu, uważam za nierealne. Poza tym, cośmy sobie mówili, każdy chyba, czy tego chciał, czy nie, ma jakąś własną koncepcję tego świata. Ja też miałem taką koncepcję. Wydawało mi się, że zachodzą tu rzeczy potworne i że w związku z tym powinniśmy interweniować. Jak długo byliśmy Robinsonami i odwalali każdy kawałek gruzu ręką, nic o tym nie mówiłem. Chciałem czekać, aż dowiem się więcej i będziemy mieli do dyspozycji nasze środki techniczne. Otóż teraz, wyznam, dalej nie widzę przekonujących powodów, które zmusiłyby mnie do odrzucenia mojej koncepcji Edenu, ale wszelka interwencja, w służbie tego, co uważamy za dobre i słuszne, każda taka próba skończy się najprawdopodobniej tak, jak nasza dzisiejsza wyprawa. Użyciem anihilatora. Naturalnie, znajdziemy zawsze usprawiedliwienie, że to była obrona konieczna i tak dalej, ale zamiast pomocy przyniesiemy zagładę.98
Podjęcie się wyzwolenia siłą mieszkańców Edenu spod władzy niewidzialnego tyrana byłoby szczytnym celem, jednak jego osiągnięcie w sytuacji, w której znaleźli się ziemscy rozbitkowie, równało się praktycznie zeru. Mimo swojego własnego niezbyt ciekawego położenia, chcieli interweniować w niesprawiedliwość, jaka miała miejsce na planecie. Niezgoda na zastaną rzeczywistość była tak duża, że kiedy Koordynator objaśnia, że najlepszą opcją jest wycofanie się, oburzony Inżynier krzyczy: „Rozumując tak, wyrażasz zgodę na wszystko. Na wszystko!”99Jednak złożoność sytuacji panującej na Kwincie jest tak duża, że wybór mniejszego zła – nieingerowanie w struktury społeczne i odlot jest jedyną słuszną dostępną opcją. Podjęciem tej decyzji załoga wyraża zgodę na istnienie odmiennego od ziemskiego Rozumu i jednocześnie akceptuje jego inność. Gdyby zdecydowali się zostać i próbować interweniować, znaczyłoby to, że chcą przekształcić edeńską rzeczywistość na wzór ziemskich schematów, co łączyłoby się z użyciem siły i środków przymusu. Ludzie nie powinni i nie mogą wziąć na siebie takich ogromnych konsekwencji.
Jak bardzo różne zakończenie przynoszą Fiasko i Eden, tak obie powieści pozostawiają niedosyt. Czytelnik oczekujący happy endu, nawet po lekturze drugiej książki nie może czuć się usatysfakcjonowany. Bo nie można przecież mówić o szczęśliwym zakończeniu, w sytuacji, kiedy na Edenie nadal panuje nienazwany terror. O beznadziei sytuacji dobitnie świadczy gest „zaprzyjaźnionych” dubeltów, które wolą zginąć w płomieniach rakiety, niż powrócić do swoich (co zapewne również skończyłoby się ich śmiercią).
Trudno uwierzyć, że ten pesymistyczny obraz jest jednocześnie jednym z najoptymistyczniejszych w poważnej literaturze dotyczącej Kontaktu w pisarstwie Stanisława Lema. Wyraża on wiarę autora w to, że ludzie potrafią uszanować prawo Obcych do inności, ale jednocześnie zaznacza nasze małe możliwości poznawcze.
Problemy etyczne w Solaris
W Solaris dylematy etyczne ukazane są w nietypowej formie – skupiają się głównie na postaciach fantomów ludzi wytwarzanych przez ocean. Problem jest o tyle skomplikowany, że badacze mają do czynienia z istotami niebywale do ludzi podobnymi, przynajmniej pozornie. Wygląd zewnętrzny gości, ich zachowanie, podobieństwo psychiczne do pierwowzorów oraz naiwna nieświadomość swojej inności sprawiają, że Kris i inni mają poważne problemy z jednoznacznym określeniem stosunku do nich.
Sytuacja, w jakiej zostali postawieni naukowcy przebywający na stacji solaryjskiej jest niezwykła i straszna, przynajmniej dla Kelvina. Kiedy w nocy przychodzi do niego jego zmarła żona, z początku myśli, że to sen. Umysł broni się przed okrutną i niemożliwą prawdą, bo przecież umarli nie mogą wrócić do żywych. Kris do końca nie wierząc że to, co się dzieje jest rzeczywiste, kaleczy się w nogę, aby obudzić się z koszmaru. Krew cieknąca z rany okazuje się być prawdziwa, tak samo jak kobieta siedząca w jego kabinie. W tym momencie rozpoczyna się gra – dzięki rozmowie z dziewczyną, Krisowi stosunkowo szybko udaje się ustalić kilka rzeczy:
Wiedziałem już właściwie na pewno, że to nie jest Harey – i prawie całkiem – że ona sama o tym nie wie.100
Mimo idealnego skopiowania wyglądu zewnętrznego, zachowania, mimiki oraz gestów, dziewczyna którą w pierwszej chwili Kris wziął za Harey, nią nie była. Pojawiło się pytanie kim w takim razie jest i skąd się wzięła na statku? Nie mogąc znieść przerażającej obecności kopii swojej żony, Kelvin postanawia uwolnić się na pewien czas od jej osoby. Podstępem udaje mu się zamknąć kobietę w małym statku towarowym, jednak to, co dzieje się w chwili odcięcia się od niego, tak go przeraża i zaskakuje, że niewiele myśląc uruchamia rakietę i wystrzeliwuje ją razem z udawaną Harey na orbitę Solaris. Niespotykana siła dziewczyny oraz jej nieludzka natura, która ujawniła się podczas próby separacji od niej, upewniły badacza, że na pewno nie ma do czynienia z Harey. Kimkolwiek lub czymkolwiek była istota do złudzenia przypominająca jego żonę – człowiekiem nie była z całą pewnością.
W zaistniałej sytuacji „pozbycie się” istoty było tak oczywistą i naturalną decyzją, że Kris nie zastanawiał się nad oceną moralną swojego czynu. Nie było też na to czasu – wszystko działo się bardzo szybko. Wątpliwości pojawiają się dopiero podczas rozmowy ze Snautem. Kiedy Kris oświadcza, że można spróbować zabić gości miotaczem atomowym, jeśli się wie, że nie są ludźmi, ten odpowiada: „Kiedy są, w pewnym sensie. Subiektywnie są ludźmi. Nie zdają sobie wcale sprawy ze swojego… pochodzenia.”101 Dla Krisa osądzenie czynu pod względem moralnym było proste – jeżeli nie są ludźmi – można ich zabić. Problem pojawia się, kiedy przyzna się im człowieczeństwo czy quasi człowieczeństwo.
Z czasem okazuje się, że goście nie są tylko bezdusznymi i bezrozumnymi kukłami, stworzonymi przez myślący ocean aby spełnić jakieś zadanie (choć pewnie miały wykonać jakąś funkcję, tyle że dla ludzi nieznaną). W kategoriach etyki ziemskiej, posiadanie przez gości cech takich jak: samoświadomość, wolna wola, możliwość uczenia i rozwijania się, czego konsekwencją jest wytworzenie osobowości innej niż pierwowzór – nie pozwala na uznanie zabicia istoty za czyn moralnie obojętny. W związku z czym Kris, dla którego obecność kobiety będącej kopią jego zmarłej żony jest ewidentnie nieprzyjemna, nie wie zupełnie co powinien zrobić, jak się zachować. Cała załoga ma z gośćmi problem, ale każdy radzi sobie z nim w samotności, wstydząc się i obawiając ujawnienia swoich ciemnych zakamarków.
[…] nie bardzo wiedzą co z nim [gościem] począć, lub raczej: poczynają sobie z nim bardzo intensywnie, ale znów po ludzku: albo w najintymniejszych kategoriach prywatności, tak iż nawet sobie wzajem nie potrafią zdać z tego sprawy, albo popadając zaraz – jak Kris – w schematy i konwencje.102
Harey numer 1, którą psycholog wystrzelił w rakiecie na orbitę Solaris, została przez niego potraktował jak potworna kochanka powracająca zza grobu. Inaczej było w przypadku Harey numer 2. Na początku, kiedy się pojawiła całkiem nieświadoma losu swojej poprzedniczki, Kris stara się zachować dystans i rozsądek. Jednak fantom z czasem usamodzielnia się i rozwija, do tego stopnia, że kiedy dowiaduje się swojego prawdziwego pochodzenia, próbuje pokonać aktu samounicestwienia wypijając płynny tlen. Ten zamiar nie udaje się z powodu ekspresowej regeneracji organizmu Harey, ale uświadamia Krisowi, że ją kocha. Nie żonę ze swoich wspomnień, tylko tę kobietę, która chciała zginąć dla niego. Z roli nieszczęśliwego kochanka próbuje wyciągnąć go Snaut, który słusznie zauważa, że:
Usiłujesz – w sytuacji nieludzkiej – zachować się jak człowiek. Może to i piękne, ale daremne. […] Zastanów się, co z ciebie za człowiek? Kogo chcesz uszczęśliwić? Siebie? Ją? Którą? Tę czy tamtą? Na obie nie starczy ci już odwagi? Sam widzisz do czego to prowadzi! Mówię ci po raz ostatni: to tutaj, jest sytuacją pozamoralną.103
Można zgodzić się za zaistnienie sytuacji odbiegającej od normalności, tylko co to zmieni? Dylematy nadal pozostaną te same – co zrobić z uciążliwą obecnością gości? Każdy członek załogi próbuje zachować się w tych niezwykłych okolicznościach jak najlepiej potrafi, sam wybierając co można a czego nie można zrobić. Sartorius usilnie zachowuje pozory normalności i oficjalności, ale jednocześnie jest najbardziej tajemniczy i wyizolowany od reszty badaczy, Snaut co jakiś czas pozbywa się swojego gościa, jednak całe zdarzenie poważnie odbija się na jego psychice, Kelvin nieświadomie popada ciągle w rolę nieszczęśliwego kochanka, którego miłość musi zakończyć się tragicznie. Zostaje jeszcze Gibarian, który jako jedyny wybrał zupełnie inną drogę wyjścia z sytuacji. Jako typowy badacz, chciał dokładnie zbadać i poznać niecodzienny fenomen. Okazało się, że zimne zdystansowanie do tak osobistej sprawy nie jest możliwe. Nie posiadając środków do uwolnienia się od gościa oraz nie godząc się na jego zabicie, postanowił zakończyć wszystko odbierając sobie życie. Sytuacja okazała się na tyle dramatyczna, ze Gibarian nie widząc innego wyjścia, popełnił samobójstwo. Łatwiej było mu pogodzić się ze swoją śmiercią, niż odpowiedzialnością za śmierć istoty będącej dokładną kopią kobiety, którą kochał. Z jego notatek można wyczytać:
[…]dylemat, którego nie potrafimy rozwiązać. Prześladujemy samych siebie. Polytheria zastosowały jedynie rodzaj selektywnego wzmacniacza naszych myśli. Poszukiwanie motywacji tego zjawiska jest antropomorfizmem. Gdzie nie ma ludzi, nie ma także dostępnych człowiekowi motywów. Aby kontynuować plan badań, należy albo unicestwić własne myśli, albo ich materialną realizację. Pierwsze nie leży w naszej mocy. Drugie jest zbyt podobne do morderstwa.104
W wyniku wymiany spostrzeżeń i doświadczeń trzech badaczy przebywających na stacji Solaris, Sartoriusowi udaje się stworzyć anihilator, który sprawia, że goście przestają istnieć. Harey poddaje się działaniu urządzenia dobrowolnie, ale Kris oskarża Snauta, że ją zabił. Ten nie broni się, tylko przyznaje mu rację, usprawiedliwiając się brakiem innych dostępnych opcji. W pierwszym odruchu żalu gniewu i nienawiści Kelvin żąda sprowadzenia na stację generatorów antymaterii aby zemścić się na oceanie i zniszczyć go. Dopiero Snaut uświadamia mu, że nie może traktować myślącej plazmy jak człowieka, bo nim nie jest oraz że goście w założeniu nie mieli być krokiem aby ich „podeptać i zgnieść” lecz byli darem. Kilka dni zajęło Krisowi zrozumienie, że cała niezwykła sytuacja, która zaczęła się nagle, tak samo nagle skończyła się. Nie żywił już do oceanu nienawiści, pogodził się z jego innością i uwierzył, że w jego działaniu jest jakiś cel. Postanowił pozostać na stacji, ponieważ gdzieś w środku żywił nadzieję, że „nie minął czas okrutnych cudów.”105
Na wszystkie niezwykłe sytuacje, których możemy doświadczyć na Ziemi, jesteśmy w stanie się przygotować, gdyż ich niesamowitość mieści się w granicy tego, co człowiek jest w stanie zrozumieć i wytłumaczyć. Inne zjawiska niemieszczące się w obrębie tej kategorii można nazwać cudem.106 Takim, na początku, strasznym cudem dla Krisa jest pojawienie się na stacji zmarłej przed dziesięcioma laty żony. W sytuacji jak ta, w której trzeba się zmierzyć z czymś lub kimś co przekracza możliwość objęcia ludzkim rozumem, każda podjęta decyzja wydaje się być równouprawniona. Wszystko zależy od zasad moralnych, jakie wyznaje dana jednostka, od tego na ile pozwoli jej sumienie. Tak dla Krisa użycie anihilatora na Harey było zabójstwem, a dla Sanuta zwykłą koniecznością. Girbarian z kolei wolał sam zginąć niż pozbawić życia kogoś kogo kocha. Tam, gdzie nie ma wzorów zachowania, pojawia się trudna odpowiedzialność przed samym sobą za podjęte decyzje. Gdyby badacze przebywający na stacji Solaris wiedzieli jak wielką cenę przyjdzie im zapłacić za Kontakt, zapewne nigdy nie zdecydowaliby się na jakiekolwiek jego próby.
PODSUMOWANIE I WNIOSKI
Człowiek od niepamiętnych czasów poszukiwał jakiegoś Innego, który mógłby stanowić ciekawego partnera do dialogu. Fantaści, wychodząc naprzeciw tym oczekiwaniom, tworzyli Obcych na miarę swoich czasów. Z początku zasadniczo humanoidalnych, dopiero później pozwolili sobie na kreacje niepodobne do niczego, co człowiek kiedykolwiek wcześniej widział. Do dzisiaj kontakt z pozaziemską inteligencją jest chętnie wykorzystywanym tematem książek zaliczanych do nurtu science fiction.
Stanisław Lem do omawiania tego zagadnienia, powracał bardzo często i na różne sposoby. Realizacje tematu znajdziemy z poważnych powieściach typu Eden, Solaris oraz w dowcipnych i przewrotnych opowiadaniach – groteskach jak Dzienniki gwiazdowe. Pojawia się w nich, szczególnie w opowiadaniach, cała plejada kreacji Obcych, w której można znaleźć istoty wszelkiej możliwej maści i pochodzenia. Lem w tej kwestii był bardzo pomysłowy, stąd ogromna różnorodność i rozrzut wymyślonych mieszkańców kosmosu. Wraz z wizerunkiem Obcych, pojawiają się równie interesujące opisy pozaziemskiej przyrody, struktur społecznych gwiezdnych cywilizacji oraz ich zwyczajów. Do dzisiaj czytelnicy Lema zastanawiają się co to są i do czego służą sepulki z Podróży czternastej.
Na nieszczęście fanów literatury fantastyczno-naukowej, problem Kontaktu bardzo często wykazuje tendencje do kierowania się w stronę banalności. Autorzy mają problem z stworzeniem przekonującego i oryginalnego wizerunku Obcego oraz z wykorzystaniem potencjału, jaki drzemie w tym temacie, ograniczając wymowę tekstu do prostego ukazania Inności i wygłoszenia komunałów o otwartości na odmienność, życzliwości itp.107 Lema nie satysfakcjonuje kreacja Obcych tylko po to, aby spróbować odgadnąć ich możliwy wygląd i zwyczaje. Pod maską spotkania, ukazuje on uniwersalne i ponadczasowe problemy z jakimi mierzą się ludzie oraz porusza zagadnienia z filozofii i antropologii. Lem, zadając w obecności Obcego pytania niezbędne dla określenia siebie jako jednostki oraz ludzkości jako całości, wyzwala „efekt obcości.” Już sama obecność Innego sprawia, że kwestie egzystencjalne brzmią inaczej i pozwalają spojrzeć na omawiane zagadnienia z innej perspektywy. Tylko przepuszczenie ich przez obcą świadomość, pozwala w jakimś stopniu uwolnić się od ludzkiego subiektywizmu.108
Poddając analizie kolejne dzieła Lema, trzeba zwrócić uwagę na trop interpretacyjny jakim jest założenie, że wszystkie opisane przez niego teoretyczne sytuacje spotkania z Obcym, są pewnego rodzaju eksperymentem myślowym, dzięki któremu autor może badać reakcje i zachowanie ludzi w sytuacjach niemożliwych do wystąpienia w rzeczywistości:
Musimy koniecznie oderwać się od mniemania (odruchowego zapewne), że kreacje kosmitów u Lema są jakąś hipotezą na temat możliwych istot rozumnych we wszechświecie. Są one raczej szeregiem eksperymentalnych sytuacji, w których pisarz stawia swoich bohaterów, ich społeczeństwa, ludzkość całą.109
Do podobnych wniosków dochodzi w swoje książce Dyskusje ze Stanisławem Lemem Małgorzata Szpakowska.110 Uznanie, że każda lemowska sytuacja spotkania z Obcym jest eksperymentem myślowym, pociąga za sobą duże konsekwencje. Akcent pada wtedy nie na hipotetycznych kosmitów, tylko na ludzi i to, w jaki sposób oni przeżywają Kontakt. Mówiąc wprost – Lem nie opisuje Obcych, tylko stan alertu pojawiający się u człowieka w momencie zatknięcia z czymś Nieznanym, Innym. Skupia się on na opisie wszystkich działań, jakie podejmują ludzie, aby wyjaśnić i zrozumieć nowe zjawisko – porównywanie do tego, co już znane, odwołanie do religii i mitologii czy tworzenie zawiłych teorii tłumaczących. Taka sytuacja pozwala pokazać jak na Inność reaguje psychika jednostki – zainteresowaniem, ucieczką, agresją czy asymilacją tego co nieznane.111
Również Maciej Płaza wychodzi w swojej książce O poznaniu w twórczości Stanisława Lema z podobnego założenia. Dla niego „modelarski” charakter powieści autora Solaris jest nadrzędny względem traktowanej poważnie problematyki kontaktu z Obcym. Wyszedł on z założenia, że prognostyczny poziom interpretacji dzieł Lema jest tylko wstępem do wyższej metaforycznej interpretacji odnoszącej się do dwudziestowiecznej dyskusji wokół możliwości poznawczych człowieka.112
Znamienne dla pisarstwa Lema jest postawienie jakiejś grupy ludzi, ekspertów, badaczy lub jednostki, ale również należącej do grona naukowców, w sytuacji Kontaktu i pokazanie jak w konfrontacji z Obcością tracą oni pewność siebie oraz porzucają ideały, jakie wyznawali do tej pory. Wymiana wiedzy między braćmi w rozumie, wzajemne poznanie, współpraca między cywilizacjami gwiezdnymi – wszystko, czego mieszkańcy błękitnej planety oczekują po Kontakcie, okazuje się być zupełnie nieosiągalnym założeniem oraz nieadekwatnym do sytuacji celem. Człowiek przede wszystkim musi zmierzyć się sam ze sobą, poznać swoje wnętrze, zanim spróbuje sięgnąć innych planet. O tym, jak łatwo zatracić swoje ideały opowiada między innymi Solaris i Fiasko.
Lem wielokrotnie w swojej twórczości udowadniał, że nie ma zbyt dobrego zdania na temat przedstawicieli swojego gatunku. Narastający z biegiem lat pesymizm ukazujący się w książkach jego autorstwa, w Fiasku osiąga apogeum. Okazuje się nie tylko, że międzyplanetarny Kontakt to mrzonka oraz że granice ludzkiego poznania są znacznie bliżej niż ktokolwiek się spodziewał, ale przede wszystkim, że nie potrafimy zaakceptować prawdziwej Inności i w konfrontacji z nią wychodzi na jaw nasza autentyczna natura agresora i zdobywcy. Chęć poznania za wszelką cenę, przybiera formę dążenia do maksymalnie bezpośredniego zetknięcia się z Obcym, dotknięcia go czy chociaż zobaczenia. Jednak nawet bohaterom rzeczywiście się to udaje, nie wynika z tego faktu nic poza wywołaniem wśród każdego z nich żywych, osobistych emocji.
Wyczekiwany Kontakt rozczarowuje ludzkość. Próby jego urzeczywistnienia w przewrotny sposób ukazują ludzkie ograniczenia w sferze poznawania i rozumowania. To, co badacze spotykają na obcych planetach, jest tak bardzo odmienne od tego, co ludzki umysł jest w stanie zrozumieć, że łatwiej jest im zniszczyć nieodkrytą tajemnicę, niż nawiązać z nią Kontakt. Ludzkość milcząco założyła, że istoty zamieszkujące kosmos muszą być w jakiś sposób do nas podobne – jeżeli nie fizycznie, to w innych kategoriach, np.: uczuciowości czy rozumowania. Ale samo to kryterium nasuwa istnienie Obcych antropomorficznych. Kiedy okazuje się, że to założenie jest błędne, że istnieje życie zasadniczo odmienne od ziemskiego, z którym nie mamy jak dzielić doświadczeń czy przekazywać uczuć – jak z myślącym oceanem Solaris – Kontakt nawet kiedy stanie się faktem, nic nowego tak naprawdę nie wniesie dla ludzkości.
[…] Obcość daje kosza bohaterom, odwraca się od nich, nie pozwala się pojąć. „Rycerze św. Kontaktu” dzielnie brną przez bezdroża, wymachując mieczami, co chwila też majaczy im wśród drzew niezmierzonej puszczy jakby blask mistycznego Kielicha, ale nigdy do niego nie dojdą.113
Osobną gałąź tematów traktujących o spotkaniu z Obcym stanowią książki poruszające zagadnienie sztucznej inteligenci i robotyzacji. Lem zafascynowany cybernetyką i wróżący tej dziedzinie nauki świetlaną przyszłość, często umieszczał w swoich dziełach różnego rodzaju cuda techniki – supernowoczesne roboty i automaty, mózgi elektronowe oraz nieodróżnialne od ludzi androidy. Dzięki temu mógł snuć domysły na temat przypuszczalnych przyszłych problemów natury etycznej, z jakimi będzie musieć zmierzyć się ludzkość, kiedy maszyny staną się zbyt doskonałe i zbyt ludzkie, aby traktować je przedmiotowo. Zatarcie granicy między naturalnym a sztucznym oraz zagadnienie posiadania świadomości przez wytwory człowieka są tematami, w których Obcy, będący kompanem do dyskusji, pojawia się w roli maszyny. Rozważania na ten temat znaleźć można między innymi w: Golemie XIV, przywoływanej już Podróży dwudziestej pierwszej, w Polowaiu, Terrminusie czy w Rozprawie z cyklu pirxowskiego. Jedno z podstawowych pytań zadawanych przez Lema brzmi: co jeśli w przyszłości roboty będą posiadać świadomość? Jan Błoński odpowiada tak:
[…] to nie tylko, że trzeba będzie na nowo definiować człowieczeństwo, ale też - cywilizacja nadchodzących stuleci będzie musiała opierać się na przymusie i swoistym terrorze, wynikłym znowu z lęku; moralność biologiczna okazuje tak swą arbitralność i ograniczenie, ponieważ człowiek będzie trzymał z konieczności w szachu ,,istoty" nadmiernie do niego podobne...114
Człowiek nie wyrusza już w kosmos, aby szukać Obcego, ponieważ znajduje go w wytworze własnych rąk. Maszyny będąc dziełem ludzkim, jednocześnie są niezrozumiałe, nieprzewidywalne i inne od homo sapiens na wielu poziomach, niejednokrotnie dużo bardziej inteligentne od swoich stwórców. Za przykład może posłużyć Golem XIX, opowieść o superkomputerze udzielającym ludzkiej śmietance naukowej i intelektualnej wykładów na temat natury, świata, człowieka i jego egzystencji, ukazując jak błędne mają oni pojęcie o świecie i sobie samych.
Obcym może być także człowiek. Wystarczy tylko spróbować porozumieć się z ludźmi znajdującymi się na innym niż my poziomie rozwoju historycznego i technicznego. Pomysł ten częściowo zrealizował Lem w Podróży dwudziestej pierwszej, gdzie opisuje rozwój cywilizacji, która jest praktycznie lustrzanym odbiciem ludzi. Po latach ingerencji w swój wygląd zewnętrzny, funkcje organów, zmienianiu liczby i kształtu różnych kończyn, niemożliwy dla nich stał się powrót do pierwotnych ludzkich kształtów. Rozwój i możliwości jakie ze sobą przyniósł, sprawiły że utracili człowieczeństwo i stali się innymi istotami.
Próbując określić główne zagadnienie, wokół którego Lem konstruował swoje teksty, można za Jerzym Jarzębskim115, odpowiedzieć, że jest to poczucie ograniczenia, biorące się z natury człowieka. Jesteśmy skonstruowani tak, a nie inaczej, myślimy w określony sposób, posiadamy wiele defektów, a przede wszystkim nigdy nie potrafimy się uwolnić od swojej subiektywności. Są to problemy, z którymi jednostka, ani nawet cały gatunek, nie może nic zrobić – jesteśmy z góry skazani na swoje kalectwo. Nieustająca świadomość tych ograniczeń, wychodząca z założenia, że rozum nie może przeskoczyć sam siebie, sprawiała, że Lem ciągle powracał do tematu Kontaktu, ukazując na wielu poziomach jak daremne są próby jakiegokolwiek porozumienia z braćmi w rozumie. Skoro z „braćmi” nie mamy o czym rozmawiać, to może z „ojcem” udałoby się znaleźć wspólny język? Na istnienie wszechmocnego, wszechwiedzącego i nieskończonego Stwórcy, Lem również nie mógł się zgodzić. Świat, w takiej postaci, w jakiej jest – pełen defektów, chaosu i zła, nie może być dziełem istoty doskonałej. Stąd też idea kalekiego Boga, którą prezentuje Kris w Solaris. Lem ateista na istnienie tylko takiego Demiurga jest w stanie się zgodzić:
„Człowiek-Bóg” musi być jednak zarazem „Bogiem kalekim”, w tym jest bowiem do nas podobny, że działalność jego obarczona jest niedoskonałością i błędem. Wyższość jego nie na tym więc polega, że jest wszechmocny, ale – że więcej widzi i może, skoro na drabinie bytów ustawiony jest wyżej.116
Pogłębiający się z biegiem lat pesymizm autora odnoszący się do wielu spraw – od kondycji człowieka jako istoty rozumnej, po zupełną niewiarę w możliwość urzeczywistnienia Kontaktu, znacznie wypłynął na postać jego twórczości. W miarę jak kształtował się jako człowiek i pisarz-fantasta, odchodził coraz dalej od budowania kolorowych i optymistycznych wizji świata i przyszłości człowieka. Jarzębski z pewnym zdziwieniem zwraca uwagę na paradoks w twórczości Lema – im bardziej wyrażał on swoją niewiarę w możliwość Kontaktu i istnienie Obcych w ogóle, tym więcej miejsca poświęcał w swoich książkach realizacji tego tematu:
Dostrzegamy z niejakim zaskoczeniem, że częstotliwość, z jaką Lem w sowich książkach powraca do tego tematu, nie stoi w żadnym związku z jego wzrastającym z latami sceptycyzmem co do rzeczywistych szans napotkania rozumnych istot w kosmosie. Można powiedzieć nawet, że tu dwa sceptycyzmy wspierają się wzajem: ten dotyczący samego istnienia kosmitów oraz ten kalkulujący z rezerwą, czy można by się z nimi dogadać.117
Częstotliwość z jaką powracał do omawianego tematu pozwala przypuszczać, że mimo zadeklarowanej niewiary w możliwość powodzenia operacji Kontakt uważał, że warto poświęcić czas tym rozważaniom, ponieważ eksperyment myślowy przeprowadzony tylko w takich warunkach pozwoli sprawdzić gdzie leżą granice ludzkiego poznania. Z analizy wybranych utworów Lema wynika, że każdy rozum rozwijający się w innych warunkach niż ziemskie, znajduje się już poza tą granicą. Jeżeli próbujemy go jakoś wytłumaczyć, zracjonalizować jego działania oraz funkcjonowanie i jakimś cudem większość lub nawet wszystko uda się zrozumieć, sklecić sensowną tłumaczącą teorię – nawet wtedy ludzie nie będą mieć pewności czy to, co sądzą na temat Obcego, jest w istocie prawdą czy tylko dopasowaniem naszych ziemskich kategorii do czegoś, co może i pasuje do nich w jakiś sposób, ale równie dobrze może funkcjonować na zasadzie nazwania pomidora jabłkiem – bo też jest czerwony. Wszystkie wysiłki ludzi, aby zrozumieć Obcych przedstawionych w książkach Lema, przypominają właśnie takie dopasowywanie na siłę do naszych wypracowywanych przez wieki kategorii. Jeżeli jakiś element teorii tłumaczącej nie pasuje do rzeczywistości, badacze szybko szukają porównań do jakichś zjawisk charakterystycznych dla Ziemi i uznają, że tak właśnie musi być w przypadku Obcych. Jednak taka zabawa w pozorne podobieństwa nic na dobrą sprawę nie tłumaczy – Obcy, Inny nadal pozostaje niezrozumiały w prawdziwych motywach działań. Ludzie zdają sobie z tego sprawę, ale kiedy proste, dostępne rozwiązania nie pasują, bardziej skomplikowanych i złożonych rozum już nie potrafi podsunąć, a chęć poznania nie pozwala odpuścić – brną coraz dalej w pozory. Obcy zawsze pozostają jednak krok dalej, ludziom nie udaje się odkryć ich tajemnicy:
Kontakt z istotami naprawdę od ludzi odmiennymi w zasadzie nie jest możliwy, a gdyby doń doszło, byłby właściwie pozorny. Człowiek może zrozumieć to tylko, co jest mu bliskie, możliwe do wyrażenia w jego własnych, wypracowanych przez wieki rozwoju kultury kategoriach. Rozmaite teorie naukowe zaprzęgnięte do wyjaśnienia fenomenu Solaris i Kwinty przypominają wypróbowywane po kolei klucze do zamka opartego na innej zasadzie (reagującego np. na dźwięk głosu właściciela).118
Nie jest jednak tak, że Kontakt absolutnie nic nie daje ludzkości. Najwięcej w czasie spotkania z Obcym człowiek dowiaduje się – paradoksalnie – o samym sobie. Motyw lustra mówiący, że tak naprawdę nie szukamy w kosmosie nikogo i niczego innego jak odbicia nas samych, znajduje głęboki wyraz w literaturze Stanisława Lema. Ciągłe poszukiwanie Inności będącej zwierciadłem, w którym odbija się człowieczeństwo razem z jego dobrymi i złymi stronami, służy lepszemu poznaniu siebie.
Kontakt, jeśli może nam coś dać, to tylko głębszą wiedze na temat nas samych – każdej jednostki z osobna oraz całego gatunku. Dzięki obcowaniu z prawdziwą Innością, na wierzch wychodzą pewne cechy człowieka, które w żadnych innych warunkach nie byłyby dostrzegalne. Stąd przed literaturą science fiction stoi poważne zadanie, aby korzystając z dostępnych dla niej konwencji i ujęć, odsłaniać prawdziwą naturę człowieka. Nie tę, którą pokazujemy sobie nawzajem, kiedy siedzimy bezpieczni w domu, lecz tę, która wychodzi z nas w sytuacji ekstremalnej, w styczności z Tajemnicą, straszną i pociągającą jednocześnie.
Obcy są w powieściach Lema potrzebni ziemskim bohaterom, aby móc spojrzeć na siebie z innej perspektywy, wyjść o krok dalej niż pozwala ludzie postrzeganie. Człowiek nie może po prostu wydostać się poza „chaosferę”119 i zostawić za sobą gromadzonego od urodzenia bagażu składającego się z tradycji, kultury, doświadczeń, ludzkiej świadomości, wiedzy, rozumowania i typowych dla swojego gatunku zachowań. Tylko obecność kogoś spoza tej „czarnej dziury” – Obcego, pozwala w jakiś sposób wyjść na zewnątrz, stwierdzić coś nowego na temat ludzkości. Próbując rozmawiać z Innym, podejmujemy dialog ze sobą i tylko sobą. Cokolwiek uda się nam dowiedzieć o Obcym, jest tylko doszukiwaniem się w nim pierwiastka ludzkiego. A wszelkie tak wyszukiwane podobieństwa do ludzi, jeżeli się znajdą – są tylko pozorne.
Snaut dobrze wiedział czym musi skończyć się wyczekiwany Kontakt, kiedy wypowiadał do Krisa znamienne już teraz słowa:
Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy co począć z innymi światami.[…] Chcemy znaleźć własny, wyidealizowany obraz: to mają być globy, cywilizacje doskonalsze od naszej, w innych spodziewamy się znowu znaleźć wizerunek naszej prymitywnej przeszłości. Tymczasem po drugiej stronie jest coś, czego nie przyjmujemy, przed czym się bronimy, a przecież nie przywieźliśmy z Ziemi samego tylko destylatu cnót, bohaterskiego posągu Człowieka! […] Mamy go, ten kontakt! Wyolbrzymiona jak pod mikroskopem nasza własna monstrualna brzydota, nasze błazeństwo i wstyd!!!120
Wymowa Solaris dobitnie potwierdza tę teorię. Badacze w konfrontacji z urzeczywistnionymi „otorbieniami”, ciemnymi zakamarkami swoich własnych umysłów są przerażeni. W efekcie nie udaje im się porozumieć z plazmatycznym mieszkańcem planety, ani nawet dowiedzieć się za wiele o nim, ale wychodzą z sytuacji mądrzejsi o ważną wiedzę – ludzkość nie jest w poszukiwaniu kosmicznych braci taka wspaniała, jak jej się wydaje, a rozum, który uznaje za najdoskonalszy instrument poznania, tak naprawdę nie potrafi ogarnąć i pojąć nawet skrawka niezwykłości, jakie mogą istnieć we wszechświecie. Zdaje się nam, że jesteśmy doskonałym gatunkiem, zajmującym szczytowe miejsce na drabinie ewolucji, zdaje się nam, że projektujemy i tworzymy piękne i skomplikowane rzeczy – sztukę i architekturę, zdaje się nam wreszcie, że jesteśmy w gruncie rzeczy dobrzy i nie mamy sobie nic do zarzucenia – jak błędne jest każde z tych założeń dobitnie przekonują się bohaterzy Solaris:
Obserwujemy okruch procesu, drganie jednej struny w orkiestrze symfonicznej nadolbrzymów i mało tego, bo wiemy – ale tylko wiemy, nie pojmując – że równocześnie nad i pod nami, w strzelistych otchłaniach, poza granicami wzroku i wyobraźni zachodzą krocie i miliony równoczesnych przekształceń, połączonych ze sobą jak nuty matematycznym kontrapunktem. Nazwał ją więc ktoś symfonią geometryczną, ale wobec tego my jesteśmy głuchymi jej słuchaczami.121
Lem nie dopuszcza innej możliwości rozwinięcia się sytuacji Kontaktu. Zakłada, że możemy się porozumieć TYLKO z rozumnymi istotami humanoidalnymi, posiadającymi „intelektualną wyobraźnię, umiejącą wyznaczyć sobie zadania i modelować je. [Rozum] Musi mieć zdolność wyobrażania sobie wszechświata jako całości, w której partycypuje inteligencja – i pewność, że jego obraz jest nieuchronnie niekompletny, że może on (ów rozum) najwyżej tylko modelować sobie chaosferę.”122 Z jego literackich eksperymentów wynika, że nie ma możliwości porozumienia się z zasadniczo odmiennymi od ludzi istotami, a wszelkie jego próby muszą zakończyć się fiaskiem, inaczej całe rozważania i możliwe rozwiązania byłyby banalne.
Wynika z tego, że wszystkie kreacje Obcych i sytuacje Kontaktu, które stworzył Lem, są w gruncie rzeczy przykrywką. Nie są celem same w sobie, ale tylko środkiem do jego osiągnięcia. Czym miałby być ten cel? W dziełach Stanisława Lema zawsze w centrum jest ludzkość i jeżeli czytelnik wyniesie z lektury jakąkolwiek wiedzę, będzie ona dotyczyć właśnie jej. Główny akcent pada zawsze na człowieka, jego postrzeganie świat, dylematy moralne i zachowanie w niecodziennych, ekstremalnych sytuacjach. Traktowanie na poważnie futurologicznych wizji oraz dociekań na temat wyglądu i funkcjonowania możliwego Rozumu we wszechświecie, byłoby ogromnym uproszczeniem i spłaszczeniem wymowy jego książek. Jedyną prognozą dla przyszłych eksploratorów Kosmosu, jaką Lem pozwala sobie postawiać, jest przekonanie, że cokolwiek i kogokolwiek tam spotkamy, będzie to INNE niż zakładamy i przypuszczamy.
Ludzkość właśnie wchodzi w epokę, w której coraz więcej jest możliwe. Poszukiwania inteligencji w kosmosie już trwają, w planach jest kolejny lot załogowy na Księżyc, kolonizacja Marsa, a później kto wie? Jeżeli uda się ziścić sen fantastów i rzeczywiście odnajdziemy życie na innych planetach, aktualność omawianego tematu drastycznie wzrośnie. Niestety jednak książki Lema nie są żadnym poradnikiem, z którego można by wyczytać receptę na udane porozumienie z Obcym czy przepis na bezkrwawą pacyfikację agresywnej cywilizacji. Są za to przestrogą przed gloryfikowaniem homo sapiens i zbytnim zaufaniem w możliwości poznawcze ludzkiego rozumu. Z książek Lema możemy wyczytać, że ludzkość nie jest jeszcze gotowa aby móc poznać inny rozum, być może nigdy nie będzie gotowa. Obecnie za dużo jest rzeczy, których nie wiemy sami o sobie, aby móc w pełni zdecydowania na wszystko stanąć naprzeciw Obcego:
Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych drzwi.123
Traktując Obcych jak lustro, w którym odbija się nasze oblicze, nigdy nie otworzymy się na prawdziwą Inność. Odnajdziemy w niej tylko własne cechy, a wszystko inne, być może stanowiące o jej istocie, pozostaną dla nas niezrozumiałym systemem znaków, nawet nie zapisanym, ale zakodowanym w jakiś niepojęty dla nas sposób. Jeżeli będziemy poszukiwać w Kosmosie jakiejś Prawdy ogólnej – o świecie, o życiu, o Bogu, to musimy się rozczarować. Jedyną dostępną dla ludzi Prawdą jest ta o nich samych.
STRESZCZENIE
W pracy podejmuję się omówienia zagadnienia Kontaktu w wybranych dziełach Stanisława Lema. Pierwszy rozdział zawiera ogólne informacje wprowadzające do tematu, przybliża sylwetkę autora oraz jego twórczość. Trzy kolejne rozdziały poświęcone są opisowi różnych problemów, jakie pojawiają się przy okazji spotkania z Obcym. Wychodząc z założenia, że dialog z Innym stanowi podstawę kultury europejskiej, omawiam problem antropocentryzmu w powieściach Lema oraz przeciwstawiony mu antyantropocentryzm. Następnie zwracam uwagę na kluczowe dla jego pisarstwa zagadnienie ludzkich problemów z poznaniem i zrozumieniem obcości. Kolejny rozdział poświęcony jest rozważaniom na temat problemów natury etycznej i moralnej bohaterów lemowskich powieści, uwikłanych w kontakty z obcym rozumem. Problemy poruszone w pracy wraz z dziełami je opisującymi, traktuję jako przykłady ilustrujące główną oś zagadnień związanych z Kontaktem u Lema.
BILBIOGRAFIA:
LITERATURA PRZEDMIOTU:
E. Balcerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973,
S. Barańczak, Elektrycerze i cyberchanioły, „Nurt” nr 8, Poznań 1972.
S. Bereś, Lemowska wizja fantastyki naukowej, w: Odra 1977, nr. 7-8,
G. Berkeley, Teoria naukowa a eksperyment artystyczny, w: Studia filozoficzne 1976, nr
1,
J. Błoński, Szanse science-fiction, w: Życie literackie 1961, nr. 51,
I. Csicsery-Ronay Jr., Modelowanie Chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z Obcymi,
w: Teksty Drugie, 1992, nr 3, s.30-52,
M. Czubaj, Zagubiony w kosmosie, w: Twórczość 2000, nr 7,
M. Głowacki, Matematyka w twórczości Stanisława Lema, w: Mishellanea 2001, nr 2-3,
s. 25-38,
R. Handke, Perspektywy współczesnej science fiction, w: Problemy 1974, nr 3,
R. Handke, Polska proza fantastycznonaukowa. Problemy poetyki, Wrocław 1969,
R. Handke, Ze Stanisławem Lemem na szlakach fantastyki naukowej, Warszawa 1991,
N. K. Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, w: Teksty
Drugie 1992, nr 3, s. 5-29,
J. Jarzębski, Intertekstualność a poznanie u Lema, w: Teksty Drugie 1992, nr 3, s. 53-
71,
J. Jarzębski, Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989,
J. Jarzębski, Lem w rękach lemologów, w: Teksty Drugie, 1992 nr 3, s. 1-4,
J. Jarzębski, Literackie przygody uniwersalnego rozumu, O eseistyce Stanisława Lema,
J. Jarzębski, Racjonalista i zmysły, w: Ruch literacki 1997, nr 2,
J. Jarzębski, Stanisława Lema podróż do kresu fabuły, w: Spór o SF. Antologia szkiców
i esejów o science fiction, Poznań 1989, s. 131- 140.
J. Jarzębski, Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003,
J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002,
R. Kapuściński, Spotkanie z Innym jako wyzwanie XXI wieku, Kraków 2007,
Kosmos i medycyna, w: Odra 1976, nr 7-8
P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do „Fiaska”, Kraków 1994,
Z. Lekiewicz, Filozofia science – fiction, Warszawa 1985,
T. Lem, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Kraków 2009,
S. Lem, Socjologia science fiction, w: Spór o SF. Antologia szkiców i esejów o science
fiction, Poznań 1989, s.331- 341,
M.M. Leś, Stanisław Lem wobec utopii, Białystok 1998,
P. Matywiecki, Cud, w: Teksty Drugie 1992, nr 3, s. 147-150,
M. Oramus, Rozpacz fantasy, w: Życie Warszawy 1996, nr 27.
W. Orliński, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007,
J. Parnow, Fantastyka naukowa we współczesnym świecie, w: Materiały z
Międzynarodowego Spotkania Pisarzy-Twórców Literatury Fantastycznonaukowej,
Poznań 1974,
M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006,
W. Sadkowski, Drogi i rozdroża literatury Zachodu, Warszawa 1978,
A. Smuszkiewicz, Lem, Poznań 1995,
A. Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995,
A. Smuszkiewicz, Zaczarowana gra, Zarys dziejów polskiej fantastyki naukowej,
Poznań 1982,
M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996,
A. Stoff, Lem i inni. Szkice o polskiej science fiction, Bydgoszcz 1990.
A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa – Poznań –
Toruń 1983,
T. Szyma, Stanisława Lema empiryczna teoria literatury, w: Miesięcznik Literacki
1989, nr 10.
A. Zgorzelski, Fantastyka. Utopia. Science fiction. Ze studiów nad rozwojem gatunków,
Warszawa 1980,
S. Lem, Fantastyka i futurologia, wyd. III, t. 1-2, Kraków 1989,
S. Lem, Summa technologiae, wyd. IV poszerzone, Lublin 1984,
S. Lem, Filozofia przypadku, t. 1-2, Kraków 1975,
S. Lem, Socjologia science fiction, w: Spór o SF. Antologia szkiców i esejów o science
fiction, Poznań 1989, s.331- 341.
S. Lem, Posłowie, w: A. i B. Strugaccy, Piknik na skraju drogi. Las, Kraków 1977
Kosmos i medycyna, Odra 1976, nr 7-8,
Polska fantastyka okresu PRL jako kontrkultura, w: LiteRacje 2012, nr. 003 (26), s.
129-137,
LTERATURA PODMIOTU:
S. Lem, Astronauci, Warszawa 1951,
S. Lem, Człowiek z Marsa,
S. Lem, Dzienniki gwiazdowe, Kraków 1982,
S. Lem, Eden, Kraków – Wrocław 1984,
S. Lem, Fiasko, Kraków1987,
S. Lem, Niezwyciężony, Warszawa, 1982,
S. Lem, Solaris, Warszawa 1997,
BIOGRAFIE I WYWIADY:
S. Lem, Wysoki Zamek, Warszawa 1996,
Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski, Kraków
2000,
Tako rzecze… Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002,
STRONY INTERNETOWE:
http://solaris.lem.pl/
http://www.badanialiterackie.pl/obcy/161-170_Bojko.pdf
Praca w formacie pdf: Lumen, lux, Lem. Światło i modele wizualne w prozie Stanisława Lema
Wprowadzenie. Podstawowe konteksty podejmowanego problemu
Nie odbywają się wprawdzie kongresy futurologiczne, ale lemologicznych jest coraz więcej. Fenomen autora Solaris w ciągu ostatniej dekady emanuje szczególnie intensywnie – inspiruje i pisarzy, i badaczy. 1 W ramach konwentów miłośników fantastyki i podobnych przedsięwzięć, włącza się refleksję o Lemie w obieg popkultury. 2 I nie tyle powodem tego ostatniego faktu jest olbrzymi zakres problematyki podejmowanej przez autora Niezwyciężonego, co wizualność jego tekstów. Przemiana świata w obraz, zdaniem Heideggera jest główną ideą nowoczesności3, dotyczy - używając określenia Ryszarda Nycza - „doświadczenia nowoczesnego” 4; to dominujący wektor współczesnej kultury. 5
Niniejsza praca próbuje uchwycić te kategorie wyobraźni widoczne w dziełach Stanisława Lema, które są przestrzenną i wizualną dominantą kompozycyjną. Być może powtarzalność pewnego strukturalnego algorytmu światów przedstawionych zarysowuje główny kontur lemowego – wypełnionego bibliotekami - kosmosu. Inspiracja do określenia kategorii badawczych z jednej strony wynika z faktu, że wizualność dzieł Lema szczególnie intryguje najnowszą lemologię (por. przypis 1), po drugie z powodu brakupodjęcia fundamentalnego w takich badaniach zagadnienia: relacji przestrzeni i światła – głównych konstruktów wizualnych modeli.
Brakuje rzeczowych analiz typów światła funkcjonujących w polskiej literaturze. Powody są zapewne dwa – po pierwsze jest to problem zaanektowany przez refleksję o poezji. Na brak precyzyjnych terminów i skategoryzowanego aparatu krytycznego przy badaniu powieści, zwrócił już uwagę Michał Głowiński. 6 Po drugie kategoria światła i jego relacje z przestrzenią (konstruktami, modelami wizualnymi) to zagadnienie wyjątkowo pograniczne i intertekstualne – od metafizyki średniowiecznej i historii religii do współczesnej fizyki, od symbolu ognia w ujęciach Bachelarda i Eliadego do geometrycznych, wizualnych, filozoficznych i technologicznych konceptów filozofów miasta.
W filozoficznej refleksji o świetle trud uporządkowania idei podjęła w 2014 roku Paulina Tendera, proponując podział na ujęcia filozoficzne, teologiczne i artystyczne.7 Prawdopodobnie jedyną zaś książką, która problem typologii światła osadza na gruncie polskich rozważań literaturoznawczych (w ujęciu monograficznym – skupionym na wierszach Czesława Miłosza) jest tekst belgijskiego polonisty Krisa Van Heuckeloma. 8 Belg – określając z kolei najważniejsze w kulturze zachodniej teksty o „okulocentrycznym paradygmacie”, wskazuje przede wszystkim na książkę amerykańskiego historyka idei Martina Jaya – Downcast Eyes. The Denigration of Vision in Twentieh-Century French Thought. 9 To właśnie Jay jako pierwszy we współczesnej refleksji odtwarza dualistyczny średniowieczny podział na lux – światło percypowane zmysłowo (odbite) i lumen: światło duchowe, mistyczne, sakralne. 10 Do nieprecyzyjności tego rozróżnienia (odtworzenia) jeszcze powrócimy. Zdaniem Heuckeloma kluczową postacią w europejskiej refleksji nad światłem odegrał też niemiecki filozof Hans Blumenberg: myśliciel ten – wychodząc od założeń platońskich i neoplatońskich - zaproponował tezę, iż tradycja europejska bazuje na „języku światła”. 11 Związane to jest z połączeniem geometrii i światła w antycznych budowlach – np. w świątyni boga Amon-Re w Karnaku, świątyni w Karli w Indiach, Hagi Sophii w Bizancjum, a szczególnie Panteonie w Rzymie. Historycy rzymscy opisywali Panteon jako budowlę obrazującą doskonałość Boga, który objawia się w postaci słońca (wpadając przez umieszczony w centrum kopuły oculus). Mistyczny wymiar osiąga Panteon, dzięki połączeniu światła słońca z doskonałością bryły – kuli. 12 Oculus redukuje światło wysokie (słońce) do światła niskiego (promień we wnętrzu); poddaje nieograniczony blask słońca prawom matematyki i czasu. Świetlisty (święty) słup światła mistycznie przenika ze sfery sacrum do profanum, spycha wertykalizm do ludzkiego horyzontalizmu.
W nieco zakamuflowanej wersji wraca ten motyw m.in. w Solaris Lema. Planeta (kula uzależniona od światła słonecznego, co eksponowane jest już w nazwie ciała niebieskiego) wpisuje się w szereg znanych od starożytności sakralnych wyobrażeń absolutu. Fenomen sfery eseistycznie ujął Jorge Luis Borges w Kuli Pascala. 13 Autor Biblioteki Babel rozpoczyna śledzenie losów przemian metafory kuli od idei Ksenofanesa z Kolofonu, który w szóstym wieku przed naszą erą próbował przekonywać Greków, że Bóg jest kulą. Wieczną kulą. Platon w Timajosie kulę uznawał za bryłę najdoskonalszą. Ciekawą analogię do Solaris odnaleźć można w myśli Empedoklesa z Agrigentum: w jego obrazie stwarzania świata elementy ziemi, wody, powietrza i ognia tworzą kulę bez końca, „okrągły Sphairos, który raduje się w swej kolistej samotności”.14 Borges wymienia dalej m.in. Alain’a de Lille’a (XIIIw.), ostatnią księgę Pantagruela (tu: Bóg - „intelektualne koło, którego środek jest wszędzie, a obwód nigdzie”), wizję Dantego (dziewiątą sferę wokół Ziemi stanowi utkane ze światła Empireum). W dobie baroku zaczynają dominować uczucia strachu i niepewności wynikające z poczucia zagubienia w kuli wszechświata. Najpełniej ten lęk wyraża Blaise Pascal, który wracając do metafory kuli, nadaje jej „inną intonację”, wypełnia strachem, inkrustuje zwątpieniem.15
Okrągła przestrzeń, centralna oś, lustra, światła: oto rudymentarne konstrukty Lemowych światów przedstawionych. Genialny Golem XIV, tłumaczący działanie ludzkiej myśli sięga właśnie po metaforę kuli i odbić:
Wędrując po kuli można ją okrążać nieskończenie, można kołować bez granic, chociaż kula jest przecie skończona. Także myśl, wypuszczona w powziętym kierunku, nie napotyka granic i poczyna kołować w samoodbiciach. 16
Wyobrażeniowy prymat geometrii i światła w konstrukcjach fabularnych powieści, sytuuje Lema jako klasyka. To tendencje bardzo zauważalne m.in. w antycznej myśli architektonicznej.Zbigniew Herbert pisał, że „świątynie greckie żyją pod złotym słońcem geometrii”, a w architekturze najważniejsze jest podporządkowanie proporcji części i całości określonemu modułowi (to myśl rzymskiego Witruwiusza). Dwie tezy zawarte w ostatnim zdaniu metaforycznie rekapitulują problemy opisywane w pracy. Dodaje Herbert, iż „sztuka grecka jest syntezą rozumu i oka, geometrii i praw widzenia”; prawa te odnoszą się także do literatury. 17
Długa historia refleksji nad światłem w zachodnioeuropejskich deliberacjach wytworzyła szereg opozycji, które mają charakter archetypowy. Punkt pomiędzy opozycjami zajmuje człowiek – patrząc w stronę ziemi, obserwuje światło odbite – lux (na razie przyjmujemy taką definicję lux; przy takiej zatrzymał się Heuckelom). Do strefy ziemskiej (profanum) należą kolory, światło niepochodzące ze źródła, drugorzędne. Patrząc w kierunku słońca, oko percypuje światło idei, światło, które nie tylko służy obserwacji, ale spekulacji.18 Dla francuskiego mistyka – Oskara Miłosza (który wywarł znaczący wpływ na kształt wyobraźni poetyckiej Czesława Miłosza), światło duchowe (według teorii tzw. transmutacji Oskara Miłosza – lumen) i światło fizykalne (tu: lux) złączą się. 19 Ponieważ noblista uważał, że poeta jest przede wszystkim „kimś, kto widzi”, ma wrodzoną predyspozycję w postaci „chciwości oczu”, dlatego na podstawie światła dostępnego oczom, powinien wnioskować o świetle wyższym; krótko zawarł to w imperatywie: „patrzeć w promień od ziemi odbity”.20 „Błyszczą przedmioty, odsłaniane refleksami światła. Blask rzeczy układających się w wizję świata - i idei ten świat porządkujących - wydobywa i utrwala obraz słońca, które "nie ma żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie". I jest to słońce, nie tylko (jak chce Miłosz) św. Tomasza, ale też św. Augustyna, Pseudo-Dionizego Areopagity, Eriugeny czy średniowiecznych metafizyków światła.”21
Schemat zasadzający się na antynomiach światła i cienia oraz typach-piętrach światła: słońce (światło wysokie) – ogień - światło odbite (światło niskie) - światło oczu, jest zbieżny z metaforycznym obrazem platońskiej jaskini. Platon jest pierwszym filozofem, który rozważał metafizyczne, symboliczne i ontologiczne znaczenie światła. Najsłynniejsze są rzecz jasna refleksje zawarte we fragmentach księgi VII Państwa. 22
Rozważając modele wizualno-przestrzenne u Lema, z pewnością daje się dostrzec jeszcze jeden rodzaj światła – nie tylko służącego obserwacji, czy spekulacji, ale również niszczeniu: światło ognia (Heraklitowe), katastroficzne, destrukcyjne, technologiczne. Wracając do Platona: wartododać, że o ile światło Słońca było dla filozofa symbolem idei Dobra, o tyle ogień funkcjonuje zawsze w ramach przedmiotów matematyki.23 W światach Lema to przedmioty technologiczne sprowadzają zagładę.24 Kiedy potraktujemy obraz jaskini jako pierwszy model wizualny, łączący typy światła z określoną strukturą przestrzenną (przez światło wyznaczoną) ogień jawi się jako pośrednik, jest na granicy świata zmysłowego i idealnego, oświetla przedmioty i wywołuje przez to iluzję (symulację). W perspektywie wertykalnej znajduje się wyżej niż człowiek-więzień, niżej niż słońce – kosmos. Będąc efektem działań technicznych i intencjonalnych (w przeciwieństwie do słońca, którego jest w założeniu imitacją) wyznacza jednocześnie w jaskini koncentryczną strukturę zarówno światła jak i przestrzeni. Samo palenisko zaś (koło z pionowym słupem w środku) to pierwsza i pierwotna struktura geometryczno-przestrzenna, wizualny model przenoszony dzięki światłu ognia z wymiaru przedmiotowego do symbolicznego. Potraktowanie powyższego modelu jako spacjalnego archetypu powiązanego ze światłem uruchamia wyobraźnię unerwioną ideami Junga, który głosił, że nieświadomość zbiorowa skrywa pierwotne, ogólne dziedzictwo wzorów doświadczeń realizowanych w obrazach wyobraźni. 25
Ogień w wykładni psychoanalitycznej stanowi symbol libido – wg Junga najczęściej realizuje się ono w literaturze w obrazach słońca, ognia i światła.26 Rozpalanie ognia lub jego przenoszenie w mitycznych opowieściach współwystępuje niekiedy z motywem orania Ziemi – symbolem połączenia libido i materii 27 (ciekawe w tej perspektywie wydaje się np. lądowanie, a potem użycie siły w Edenie czy w Niezwyciężonym). Postać Prometeusza „uczłowiecza” ogień, odtąd stanie się on łącznikiem między psychiką i materią. Jung nazwie ów most między tymi dwiema kategoriami psychoidem - skojarzenie z mimoidem i Solaris może być uzasadnione tym bardziej, że „libido” ujęte jest przez Junga jako system rzek energii płynący po swoich łożyskach. U Lema żywioł ognia (łac. ignis – ogień, blask, światło) przybywa wraz z bohaterami; na ogół zostaje też wykorzystany jako broń; będąc symbolem człowieczeństwa niesie zarazem zagładę.
Ciekawe, że postać Prometeusza funkcjonuje jako łącznik dwóch ważnych dzieł Lema – Solaris i Powrotu z gwiazd. „Ognionośca” przywołany zostaje w formie nazwy statku, który dostarcza Krisa Kelvina w pobliże planety Solaris, jak i Hala Bregga na Ziemię. Lem – pesymista - nie mógł wybrać innej postaci – Prometeusz cierpi za to, że daje ludziom kulturę, jest „idealnym przedstawicielem twórczej techne”28. „Cierpienia Ajschylosowego Prometeusza ukazują się jako cierpienia samego człowieka, strąconego z niebios na padół nieszczęścia i śmierci, lecz przeznaczonego do tego, by podnieść się znowu.”29
Na bazie starożytnych refleksji o świetle, a zwłaszcza w oparciu o myśl Platona wyrosła w średniowieczu osobna gałąź myślowa, którą można by określić jako metafizykę światła. Kontynuując opozycyjne podziały Platona (światło wysokie, duchowe – niskie, odbite), pojawiły się urozmaicone koncepcje rodzajów światła: claritas, splendor, resplendentia, lux, lumen, refulgentia, color, fulgor.30 Ostatnie z pojęć odnoszą się już do światła odbitego. 31
Przyznać trzeba, że pojęcia lumen i lux nie są precyzyjnie określone; w historii kulturowej refleksji dochodzi do odwracania znaczeń. Jak powiedzieliśmy, Kris Van Heuckelom, analizując motyw światła u Czesława Miłosza (i u Oskara Miłosza) przyjmuje, że światłem wyższym jest lumen. U Hegla zaś lumen wiąże się z lustrem i odblaskiem. 32 Opat katedry Saint-Denis – Suger również używa formuły vera lux, dla określenia światłości Boga. 33 W podobnym duchu o czystym świetle (lux pura) mówi św. Augustyn. 34 W kolejnych rozdziałach pozostaniemy przy takim – pochodzącym ze średniowiecza opozycjonowaniu pojęć.
Najsłynniejszym tekstem średniowiecznym, w którym pojawiają się kategorie lux i lumen jest średniowieczny traktat angielskiego filozofa, profesora uniwersytetu w Oxfordzie - Roberta Grosseteste’a. 35 Teolog ten to pierwszy uczony, który przeniósł refleksje o świetle na teren badań naukowych. Paulina Tendera wspomina, że Grosseteste podsumował całą dotychczasową myśl o świetle – koncepcje kosmologii platońskich i neoplatońskich, idee Ps. Dionizego Areopagity, arabską filozofię światła będącą próbą połączenia idei biblijnych z pierwszymi teoriami fizykalnymi. 36 Angielski filozof jako pra-światło, to, które było „na początku” uznaje lux. Co ciekawe dla rozważań w niniejszej pracy, Grosseteste jako pierwszy łączy w naukowej refleksji metafizyczny charakter światła z geometrią – światło wyznacza struktury przestrzeni (linie i kąty); jego myśl stoi więc u podstaw optyki.
Szukanie źródeł refleksji o świetle i pierwsze jego typologie prowadzą w stronę mitu, a raczej mitopoetyki. To, że Stanisław Lem inkrustuje światy przedstawione odwołaniami do mitów, da się łatwo zauważyć chociażby w nazwach zaawansowanych urządzeń i pojazdów (statków kosmicznych). 37 Mityczne presupozycje są jednak w dziełach autora Fiaska rodzajem endostruktury, przestrzennym archetypem. Choć mityczność u Lema jest poddawana ciągłej reinterpretacji (np. w dalekiej, zaawansowanej technologicznie przyszłości), to jednak brak możliwości porozumienia z różną formą inności redukuje przedstawioną sytuację do czasów przedpiśmiennych, kiedy funkcjonowały jedynie narracje obrzędowe. Bohater Lema pozostaje często w sytuacji znaczeniowej deprywacji, mapa „jaskini” nie zmienia się, ale „więzień” gubi się w labiryncie odbić.
Ponieważ w rozprawie pojawią się odniesienia do idei Mircei Eliadego, który jest także uważany za przedstawiciela badań mitograficznych, warto zarysować ogólne tendencje w obrębie tej dziedziny. Jak pisze – powołując się na Stabryłę i Podbielskiego – Marta Kładź-Kocot, dzisiejsza mitografia realizowana jest w perspektywach: psychologicznej (Freud, Jung, Kereny), socjologicznej (Durheim, Malinowski), fenomenologicznej (Levy-Bruhl, Cassirer, Eliade) oraz strukturalistycznej (Levi-Strauss). 38 Dla Eliadego istotnym wyróżnikiem myślenia archetypowego i mitycznego jest traktowanie czasu jako kategorii cyklicznej, rytualnej. Tak pojęty czas pozwala uciekać wciąż do mitycznego in illo tempore przed „tyranią historii”. 39 Teza ta zyskuje intrygującą interpretację w kontekście odczytania dzieł Lema dokonanych przez Agnieszkę Gajewską – Lem ucieka przed traumą Zagłady w światy fantastyczne, które są literackim obrzędem, cyklicznie powracającym do czasu utraconego. Warto dodać, że koncepcja czasu linearnego, historii postępowej zwycięża dopiero na początku XVIII wieku głównie za sprawą Leibniza. 40 W epoce sztucznego światła (lumen) bardziej przekonujące stają się idee ewolucjonistyczne i czas progresywny. Dla duchowego lux zaś, czas nadal zapętla się koliście i cyklicznie. Lem pisze w Przyjacielu:
„(…) Wirowanie spiralnych mgławic, planetarne porody gwiazd, powstawanie życia na planetach – to tylko kolejne fazy powtarzającego się wiekuiście cyklu, którego każdorazowym kresem jest jedna, rozsadzająca wszystko myśl.” 41
Zapętlanie czasu, spiralne, temporalne repetycje to częsty motyw w twórczości Lema, zazwyczaj połączony z tkwieniem bohatera w figurze labiryntowej. Marta Kładź-Kocot dodaje, że motyw cyklu i kołowego powrotu, podobnie jak kosmos i światostwórstwo to jedne z obsesji Lema. Aspekty związane z czasem są z pewnością wyróżniającym się motywem mitopoetycznym.42 Nas interesuje coś jeszcze głębszego – prymarna struktura tego typu wyobraźni: zmodyfikowana forma paleniska z platońskiej metafory. Nawet w powyżej opisanych ujęciach czasu kołowość i odśrodkowość to rudymenty Lemowej architektury. Krystalizuje się ona zaś za sprawą światła.
Jak wiadomo Stanisław Lem miał ambiwalentny stosunek do literatury science fiction. Z jednej strony wyśmiewał tę konwencję, wyrzucając jej sztampowość – dowodem na to jest chociażby dołączony do Fantastyki i futurologii „Kieszonkowy komputer dreszczowców” – narysowany przez Lema model możliwie najczęstszych układów fabularnych zauważalnych głównie w s-f pod znakiem pulp-fiction.43 Z drugiej jednak strony Lem korzysta z tych układów, choćby w utworach należących do hard s-f, takich jak Niezwyciężony.
Andrzej Stoff, badając metody obrazowania w gatunku science fiction wymienił cztery podstawowe wzorce modelowania świata. Są one widoczne w twórczości Lema głównie z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Po pierwsze Lem wykorzystywał literaturę marynistyczną (w tym twórczość Josepha Conrada) w celu opisania statków kosmicznych i nawigacji. Krążowniki po wylądowaniu – oświetlone sztucznym światłem – przywodzą na myśl latarnie morskie, zaś bohaterowie stopniowo docierają do jądra (serca) ciemności – koncentrycznie kształtują doświadczenie wchodzenia w metaforycznie i dosłownie pojęty mrok. Po drugie Lem i wielu innych mistrzów gatunku sięga – co oczywiste – po terminologię astronomiczną i łączy ją z poetyckim opisem przestrzeni komicznej. Dokonuje swoistych – literackich – fotografii obszarów nieba, powiększając niektóre obiekty. Po trzecie Lem – aby oddać inność przestrzeni (np. na planecie Solaris) wykorzystuje (literacko przetransponowane rzecz jasna) techniki malarzy abstrakcjonistów. Czwarty model dotyczy natury – rozbudowane opisy trzymają się głównie zasad realizmu. Stoff wyróżnia również m.in. adiekcję (dodawanie, rozszerzanie), hiperbolizację (np. gmachów-labiryntów), transmutację (zamianę miejsca) i prymat funkcji impresywnej nad poznawczą. 44
Niniejsza rozprawa dodaje jeszcze kolejną zasadę mówiącą o archetypowym kształtowaniu przestrzeni i wizualności. Dokonuje się to w oparciu o częste opisy rodzajów świateł oraz dośrodkową konstrukcję zdarzeń. Zarówno bohater literacki jak i sam Lem (np. w pierwszych słowach przedmowy do I wydania Summy technologiae) – metaforycznie mówiąc – wchodzą na wieżę i zataczają wzrokiem krąg.
Książka ta powstała trzy razy i za trzecim dopiero udało mi się zakreślić jej granice, a przez to i zamknąć, aby – zamierzona jako „wieża rozumu”, z której rozpościera się bezkresny widok – nie podzieliła losu swej biblijnej poprzedniczki. 45
Warto jeszcze we wstępie wspomnieć, że motywy konstrukcyjne, na których skupiają się te badania mają bogatą tradycję w historii gatunku science fiction. I nie chodzi tu o zachodnich klasyków takich jak Herbert George Wells czy Juliusz Verne, ale o bardzo urozmaicone i intrygujące ujęcia polskiej literatury. Ciekawego przeglądu dziejów polskiej fantastyki dokonują Antoni Smuszkiewicz i Andrzej Niewiadomski.46 Rezonują u Lema modele wyobrażeniowe zaproponowane chociażby przez Stefana Grabińskiego 47 (np. zainteresowanie normą psychiczną, rozdwojeniem jaźni, somnambulizmem i snem), wizje technologiczne Wojciecha Gutkowskiego, homunculusy Jerzego Hulewicza, motywy śmiercionośnych broni („niebieskich promieni” i Wieży Eota) u Tadeusza Kończyńskiego. Wielkie zasługi dla polskiej „przedlemowej” fantastyki ma Antoni Lange (połączenia wizji mikro- i makrokosmicznych, narracje archeologiczne, itp.). Fantastyczne futurystyczne wizje budował już w romantyzmie Adam Mickiewicz – intrygują (opisane w niezachowanej w całości Historii przyszłości) obrazy „Archimedesowych zwierciadeł”, które odbijają na ogromne odległości ogniste litery. Podwaliny polskiego gatunku s-f fundują ponadto Bolesław Prus (fragmenty Lalki, ale również Sława i Przemiany), Władysław Reymont (Wampir), Teodor Parnicki (np. Nowa baśń). Szczególne miejsce w polskiej fantastyce zajął Mieczysław Smolarski (autor antyutopii Miasto Światłości. Powieść z dni przyszłych): przykuwają uwagę wizje wielkich gmachów – Wież Milczenia, autonomiczne roboty, obrazy społeczeństw przypominających zbetryzowaną cywilizację z Powrotu z gwiazd). Pionierem rodzimej fantastyki, konstruktorem labiryntowej wyobraźni jest na pewno Jan Potocki (Rękopis znaleziony w Saragossie). W tym krótkim przeglądzie nie sposób ominąć Jerzego Żuławskiego, autora słynnej „trylogii księżycowej” (Na srebrnym globie. Rękopis z księżyca, Zwycięzca i Stara Ziemia). To właśnie w tych dziełach – w 1903 roku - znaleźć można wątki kosmicznych wędrówek górskich, czy obecne np. w Obłoku Magellana i Solaris motywy izolowanej grupy społecznej. 48
Już na podstawie tego pobieżnego przeglądu widać, że twórczość Stanisława Lema stanowi kontynuację formującego się od końca XVIII wieku języka polskiej fantastyki. Kiedy autor Szpitala Przemienienia pisze w 1946 roku – wydawałoby się pionierskiego Człowieka z Marsa, czy pięć lat później Astronautów wcalenie sytuuje tych dzieł w próżni gatunkowej. Istnieje już ponad stupięćdziesięcioletnia tradycja kształtowania gatunkowych formuł.
Powyżej określono podstawowe tezy i konteksty rozwijanego w pracy problemu, przedstawiono również rys historyczny związany z kluczowymi pojęciami i motywami. Kolejny rozdział stanowić będzie rozwinięcie refleksji o świetle i przestrzeni w odniesieniu do dzieł Stanisława Lema. Zaakcentowane zostaną przy tym współczesne refleksje kulturowe i naukowe związane z wizualnością i spacjalnością. W dalszych rozdziałach rozważania skupią się na konkretnych realizacjach modeli wizualnych w prozie Stanisława Lema.
ROZDZIAŁ I
WSPÓŁCZESNE REFLEKSJE
NAD WIZUALNOŚCIĄ W KONTEKŚCIE
TEKSTÓW STANISŁAWA LEMA
I 1. Światło
Kto nazbyt patrzy, traci.49
Michael Foucault stwierdził: „Oko staje się depozytariuszem i źródłem jasności (…). Otwierając się, odsłania pierwotną prawdę50.” Założyć można więc za francuskim filozofem, że zmysł wzroku stwarza aksjologiczny fundament naszego bytu, pod warunkiem jednak, iż myślimy tutaj bardziej o istocie widzenia, a nie patrzenia. Pierwszy z wymienionych procesów zakłada bowiem pewną refleksyjność; można wszak widzieć we śnie, być dobrze, mile, źle widzianym, itp. Patrzenie zaś oznacza jedynie kierowanie na kogoś wzroku51. Widzenie oczywiście wiąże się także z narzuceniem perspektywy podmiotowości.
Badając utwory Stanisława Lema, ciekawe staje się, w jaki sposób określony rodzaj widzenia świata oraz typ światła wpływają na kształt prezentowanej idei. Warto wspomnieć, że w artykule poświęconym Lemowi Andrzej Stoff skonstatował, iż refleksja nad problemem, w jaki sposób „idee wchodzą do literatury” jest wyraźnie zaniedbana.52
Czytelnikowi utworów autora Solaris oferuje się jednak na ogół perspektywę widzenia bohatera, o czym wspomina m.in. pisząca o mimetyzmie w utworach Lema Iwona Pięta53. Bohater u Lema jest „figurą obrazującą myśl”54, „umysłem próbującym znaleźć formułę określającą rzeczywistość.55”
Szczególnie interesujące w tym kontekście wydają się te teksty, w których przedstawione są wizualne eksperymenty, obrazujące na ogół, czy też obnażające fałsz antropocentrycznej perspektywy. Intrygujące jest to, w jaki sposób przedstawiony świat zamienia się w obraz. Warto też spróbować zdefiniować funkcje, jakie odgrywa w wybranych utworach tzw. „czysta widzialność”, tzn. taka, która może, ale nie musi być znakiem – chodzi głównie o produkowanie obrazów asemantycznych56. Wydaje się, że właśnie z takim typem widzialności mamy do czynienia w symulacjach prezentowanych w Powrocie z gwiazd.
Niniejsza praca, jak widać, będzie wpisywać się w popularny obecnie nurt iconic turn koncentrujący się wokół samodzielnej subdyscypliny filozoficznej, jaką jest teoria obrazu57, przy czym punktem wyjścia rozważań badawczych stanie się rozróżnienie pojęć lumen i lux. Komplementarnie zostanie potraktowany inny ze zwrotów humanistycznych, mianowicie zwrot przestrzenny lub topograficzny58 – wrócimy jeszcze do tego w tym rozdziale. W kolejnych częściach rozprawy analizie poddane zostaną głównie pewne kategorie wyobrażeniowe Lema pozwalające spojrzeć na jego beletrystykę w sposób kompleksowy, główną zaś osią wokół której skoncentrują się wnioski wydaje się być antropologia kulturowa.
Ponieważ wielokrotnie pojawi się w tekście odwołanie do myśli Eliadego, warto tu wspomnieć, że inspirujące dla tej pracy jest utożsamienie modelu (paradygmatu)59 z mitem w takim sensie, że – jak wspomina Eliade – „funkcja mitu polega na ustaleniu egzemplarycznych modeli dla wszystkich obrzędów i do wszelkich istotnych działań człowieka”.60
Wspomniane wyżej typy światła, obok których pojawia się też dodatkowo światło określone jako claritas, występują uzupełniająco, a ich znaczenia opalizują. Pod pierwszym z pojęć rozumie się w tej pracy światło sztuczne, światło będące wynikiem pewnej technologii, takie, które interesowało również Waltera Benjamina badającego ontyczny status oświetlonego miasta.61 Francuski pisarz zwrócił uwagę na fakt, że poprzednie epoki historyczne były oświetlane przez światło naturalne – słońce, księżyc, ogień. Dopiero obecna epoka jest zdominowana przez światło sztuczne. Tym bardziej dzieje się tak w społeczeństwach zdolnych eksplorować kosmos.
Lux to światło boskie, będące emanacją transcendencji, światło które w średniowieczu opisywali już – o czym wspominaliśmy w poprzednim rozdziale m.in. Grosseteste, św. Augustyn, czy opat i kronikarz katedry Saint-Denis - Suger. Mimo wyczuwalnej areligijności lemowych światów, często – głównie przez efekt fabularnego zawieszenia – otwierana jest perspektywa imponderabiliów, lub, co najwyżej, sfery niemożliwej do zwerbalizowania. Hall Bregg patrzący na słońce, Kelvin siedzący nad brzegiem oceanu, wschód słońca po „grobowych zaślubinach” w Masce i wiele innych fragmentów to doskonałe egzemplifikacje omawianego zagadnienia. Z pewnością swoistym symbolem światła boskiego, będącego jednocześnie wyzwaniem dla człowieka jest światło gwiazd. To ono sugeruje transcendencję62. Ukazanie człowieka wobec światła lux uprawnia także badacza, aby wykorzystać pojęcie epifanii63.
Intrygująco opozycję lumen i lux ujął Andrzej Gwóźdź, podkreślając jednocześnie za Virilliem, że światło jest najważniejszym interwałem współczesnej kultury64. Gwóźdź wywodzi typologię świateł z analizy filmu Niebo nad Berlinem Wima Wendersa. Zauważa, że lumen to „oświetlacz”, światło prędkości, zsekularyzowane i stechnicyzowane – światło Lucyfera. Ono jedynie designuje przestrzeń, nie kreuje jej. Lux zaś to nie tyle światło, co światłość – rozpatrywana może być zatem w kategoriach filozoficznych i ewangelicznych, jej głównym celem jest powoływanie do życia65.
Lem między lumen i lux to podstawowy kontekst badawczy, który wydaje się – nomen omen – w nowym świetle pokazać twórczość pisarza wobec ujęć socjologii wiedzy naukowej, esencjalizmu i antyesencjalizmu, referencjalności i jej braku. W końcu zaproponowany problem pozwala wpisać twórczość Lema w różne nurty tzw. „nowej estetytki”, przy czym określenie „wpisać” nie jest być może ścisłe, ponieważ Lema trudno się klasyfikuje, pozostaje on raczej zawsze „wobec” czegoś.
Wspomniano wcześniej, iż Lem w swych futurystycznych wizjach reprezentuje modele rzeczywistości symulowanej, które można by określić „czystą widzialnością” bez referencji. Tak dzieje się na płaszczyźnie świata przedstawionego. Z drugiej jednak strony to właśnie percepcja narratora – najczęściej pierwszoosobowego – poprzez działanie presupozycji takową referencję jednak konstytuuje. Kripke pisał, że referencja jest ustanowiona w akcie chrztu przez percepcję66. Światło, a tym bardziej jego typizacja: lumen – lux to czynnik nadawania referencyjności.
Po pierwsze samo założenie, że istnieje światło rozumiane jako lux powoduje, że to właśnie ono wyznacza myśl esencjalistyczną Lema. Dzieje się tak tym bardziej, jeśli przyjmiemy, że pisarz stosuje – używając słów Sulikowskiego – ujęcia kryptoteologiczne67. Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt świadczący o Lemowym esencjalizmie, mianowicie przekonanie, że istoty rzeczy tkwią w oglądanych przedmiotach. Fenomenologiczna – bo istotę tego nurtu sugeruje ostatnie zdanie – definicja świadomości pojawia się również w – jak to wyraził Rothfork – „ostatecznej strukturze epistemologicznej” postaci Lema68. Chodzi oczywiście o takie momenty, jak chociażby spoglądanie na mimoid w ostatniej scenie Solaris.
Z drugiej strony jednak Lem jako naukowiec i pisarz wykorzystujący grę słowem wpisuje się jednocześnie swą twórczością w nurty antyesencjalistyczne. Nie zawsze odkrywa przecież „wieczne esencje”, lecz stosuje „deskrypcję kulturowych gier lingwistycznych” 69. Zatrzymuje się więc niejako na poziomie języka właśnie, a on z kolei odnosi się jedynie do innego języka innych tekstów. Metaforyczny obraz tego zagadnienia spotkać można w Pamiętniku znalezionym w wannie, czy też w opisach rozwoju solarystyki w Solaris.
Wracając do problemu referencji, dodać można jeszcze, że lingwistyczne zabiegi Lema powodują, iż z jednej strony sugeruje on istnienie referencji stanowiącej (performatywnej, w której słowa stają się rzeczywistością, a ponadto w sferze recepcji dzieła konstruują presupozycje), z drugiej zaś referencji pustej, w której słowo staje się jedynie znakiem.
Meandrowanie między lumen a lux przypomina relacje, nad którymi zastanawiał się już Arystoteles, a mianowicie związki między Logos a Techne. Oczywiście lux kojarzyć się będzie z Logosem – odwiecznym słowem, rozumem, myślą, natomiast lumen z Techne, które dla Arystotelesa tożsame było z pojęciem sztuki70. Widać więc, że artyzm był dla myśliciela greckiego rzemiosłem. Jednakże sztuka – niezależnie jak będzie opisywana – potrzebuje siatki pojęć z zakresu estetyki. Skoro światłem sztucznym są u Lema np. symulacje, hologramy, fantomy, ale również, obrazy powstałe przez użycie maszyn będących ekstensjami zmysłów, np. LEM-y w Pokoju na Ziemi, tym samym autor Cyberiady wprowadza czytelnika na teren „nowej estetyki”. Staje się przez to pisarzem awangardy, której jedną z cech jest przejście od mimesis do simulacrum71. Sztucznie stworzone obrazy, będąc dziełami sztuki – odsyłają same do siebie, choć jednocześnie inspirują, aby poszukiwać ontologii ich elektronicznego bytu.
Technicznie wytworzone obrazy – sfera zdominowana przez lumen – odsłaniają prawdy o charakterze metafizycznym, gdzie otwarte zostaje z kolei pole do działania transcendentnego lux. Theodore Roszak, odwołując się do myśli Abrahama Maslowa ułożył teorię, w myśl której rozwój technologii jest objawem patologii kognitywnej, jaka powstała z lęku przed istnieniem rzeczywistości niezrozumiałej dla człowieka, rzeczywistości metafizycznej72. Technologicznie generowana sztuka to również – nawiązując do powyższej myśli – sposób sublimacji frustracji wynikającej z przeczuwania istnienia czegoś ponadracjonalnego. Czymś takim w światach Lema może być oczywiście spotkanie z obcymi.
Warto dodać, że przedstawiona tu teoria koresponduje ciekawie z ideą Vico i McLuhana mówiącą o tym, że mity zrodziły się jako swego rodzaju szok spowodowany przełomem technologicznym73.
McLuhan, rozwijając myśl autora Nauki nowej przedstawia ciekawą historiozoficzną tezę mówiącą o silnym rozwoju kultury popularnej jako reakcji na rewolucję elektroniczną. Ta zaś jest przecież mocno związana z „nową estetyką”, o której już wspomniano, a której dominującą cechą jest obraz, przekazywanie treści za pomocą określonego typu światła.
McLuhan twierdzi, że zmiany w zachowaniach społecznych, przewartościowywanie archetypów, spowodowane są nowymi środkami przekazu, przy czym posługiwanie się obrazem lub przekazami audiowizualnymi jako podstawowym językiem współczesnej kultury deprecjonuje człowieka.74 Nieco karykaturalną wizję człowieka otoczonego obrazem medialnym, sztucznie wykreowanym, przedstawia Lem w Powrocie z gwiazd. Temat ten zostanie jeszcze rozwinięty. McLuhan krytykuje model nauki nowożytnej, która spowodowała kryzys kultury szczególnie w sferze budowania wspólnoty.75 Dobrym obrazem tego, o czym mówi McLuhan są słowa Noela Howarda funkcjonujące już jako aforyzm: „Telewizja zmieniła kółko rodzinne w półkola.” Jednocześnie globalnie rozumiana kultura popularna jest sposobem budowania jakiejś płaszczyzny porozumienia, ale – dodajmy - na poziomie „plemiennego mroku”. Kondensując tę myśl: Obraz rozumiany jako lumen rozbija wspólnotę, ponieważ poprzez swą technologiczną proweniencję wywołuje szok poznawczy, jednakowoż doprowadza do wytworzenia mitu jednoczącej ikonicznej kultury. Światło-lumen będące formą sztuki zamienia się w lux.
Dla ścisłości trzeba w tym miejscu dodać, iż w utworach Lema płaszczyzną nadrzędną wobec jakkolwiek funkcjonującej widzialności jest sfera językowa. Jak wiadomo leksyka Lema, style, frazeologia połączona z terminologią wielu dziedzin staje się dla czytelnika podstawą kojarzenia faktów i powstających w procesie interpretacji idei76. Na dominację wypowiadalności nad widzialnością – w kontekście kognitywizmu - zwrócił również uwagę Foucault: „Swe poznanie człowiek strukturuje w myśl i zyskuje do niego dostęp na drodze wchodzenia niemyślanego w to, co myślane, widzialnego w to, co wypowiadalne77”. Tylko zwerbalizowany obraz zyskuje określoną kategorię widzialności – np. poprzez nazwanie jej widzialnością „czystą”. Lem, opisując nawet najbardziej nieziemskie scenerie korzysta z ziemskich wzorców obrazowania. Stoff zwraca uwagę, że pisarz odwołuje się przy tym do rozległych pól semantycznych poszczególnych leksemów78.
Określając wstępnie pola badawcze, warto zauważyć, na jakich płaszczyznach eksplikacji tekstów będą widoczne różne formy widzialności. Warto zacząć od tej, której najbliżej do widzialności „czystej”.
Autor Maski głównie w Powrocie z gwiazd oraz w Fiasku opisuje symulacje będące formą technik immersyjnych, czyli takich, które powodują pełne zanurzenie zmysłowe. Symulacje to quasi-realne, wirtualne79 obrazy, narzucające człowiekowi odmienny od naturalnego paradygmat rzeczywistości.
Wyróżnić można symulację rozpoznawalną – taką, w której mamy świadomość procesu symulowania rzeczywistości, istnieje otoczenie nieobrazowe (np. rama przedstawienia) oraz nierozpoznawalną, w której pozór staje się rzeczywistością80. W czasie symulacji estetyka ciążenia zostaje zastąpiona przez „estetykę znikania”, co oczywiście związane jest z faktem, że świat symulacji komputerowej nie podlega na przykład prawom ciążenia81. Modyfikacji ulegają także inne kategorie: nad trwaniem dominuje przetwarzanie – potencjalność performacji.82 Wobec - czy raczej w - symulowanej rzeczywistości staje zarówno Hal Bregg w Powrocie z gwiazd jak i bohater Fiaska. Symulacja – patrząc na zagadnienie konwencji literackiej – grawituje w stronę oniryzmu. Widać to z pewnością w Fiasku – kompozycyjnym odpowiednikiem symulacji staje się sen o kopcach termitów (motyw ten pojawił się w 1948 roku w Szpitalu Przemienienia – choć dotyczył mrówek), warto dodać – będący jednocześnie antycypacją zakończenia powieści. Porządek symulacji jest także związany ze śmiercią wszelkiej referencji; nie ma już relacji z rzeczywistością, pozostaje autonomia obrazu. Dla bohatera literackiego w świecie wirtualnym, czy symulowanym obraz wyzbywa się swojego semiotycznego charakteru83 jakiekolwiek interpretacje fantomowych kreacji stają się dla Hala Bregga zbędne; warto jedynie dodać, że kosmonauta, uczestnicząc w symulacjach (np. w „pałacu Merlina”) bezwiednie staje się „użytkownikiem” – elementem znanej nam z dzisiejszych realiów „kultury uczestnictwa” jak i cyberkultury.
Wykorzystanie w powieściach motywu symulacji sytuuje ten rodzaj obrazu w Baudrillardowskiej typologii: symulacja nie odsyła do żadnej rzeczywistości, ponieważ sama nią się staje. Już Platon zasugerował, iż jeśli udałoby się stworzyć kopię nieodróżnialną od oryginału, można by mówić w takim wypadku o dwóch niezależnych bytach.
Virillio i Flusser mówili, iż zwycięstwo obrazu nad rzeczywistością to przerażająca perspektywa z nieprzewidywalnym konsekwencjami84. Taki sam ton pobrzmiewa w wielu tekstach Lema: technologia – również ta związana z tworzeniem światów wirtualnych – może doprowadzić do katastrofy. Największym jednak jej powodem okazuje się człowiek i jego atawizmy. Taka wizja świata bliska jest również tezom, które głosił Oswald Spengler. W dziele Człowiek i technika. Przyczynek do filozofii życia autor Zmierzchu Zachodu sformułował myśl, że kultura musi wejść w fazę obumierania i śmierci. Powód? Człowiek to drapieżnik pojmujący świat jako obraz.85 Technologie widzenia, również tworzenia symulacji, byłyby więc jedynie ekstensjami zmysłów inteligentnego drapieżnika, który dlatego skoncentrował kierunek obu patrzących oczu, aby zawładnąć światem.
W perspektywie relacji hipotekstowo-hipertekstowych rodzaj widzenia wyzwala różne pola semantyczne, np. kontekst mitu prometejskiego i motyw solaryjny. Wojciech Michera mówi wprost, że główne postacie utworów autora Solaris mają hipotekstową tożsamość, co oznacza, iż ich kreacja odwołuje się do kulturowych archetypów86. Świat przedstawiony utworu, opisywany często z punktu widzenia bohatera jest więc w recepcji czytelniczej hipertekstem; sposób percepcji – głównie wzrokowej – staje się zaś nośnikiem idei, czy też, używając terminu Andrzeja Stoffa, narzędziem ekspozycji idei87. Odpowiednie zabarwienie i nasycenie świetlne na ogół hiperbolizuje i przeobraża struktury znane czytelnikowi.
Wydaje się, że najbardziej wyrazisty paradygmat współczesnej kultury jest budowany przez tzw. „nową audiowizualność” 88. Obraz – kształtowany przede wszystkim przez technologię - staje się prymarnym sposobem opisywania treści kulturowych. Fakt ten oczywiście wpływa znacząco na zachowania społeczne. Zdaniem Feenberga, Ellula i Heideggera technologia tworzy nowy typ systemu kulturowego zmieniającego fundament społecznego porządku oraz wprowadza nowy typ kontroli i nadzoru89. Żyjemy w świecie światła lumen – technicznie wytworzonych obrazów – fotograficznych, multimedialnych, a przede wszystkim multiplikowanych. Kopia to jedno z kluczowych pojęć w filozofii prezentowanej przez Jeana Baudrillarda. Idee filozofa w odniesieniu do myśli Stanisława Lema zostaną omówione, jednak już teraz warto nakreślić tło badawcze: Bohater Lema często musi określić swoją tożsamość wobec kopii czegoś lub kogoś. Najbardziej jest to chyba w widoczne w Solaris. Harey to stworzony przez ocean fantom – forma na podobieństwo „ziemskiej” kobiety. Jednocześnie jej obraz – upostaciowanie wyobrażeń Kelvina – staje się sposobem na porozumienie z obca cywilizacją. Obraz rozumiany jako płaszczyzna porozumienia funkcjonuje także w Edenie - dubelci i ludzie próbują porozumieć się, analizując mapę nieba. Wracając do Harey: w powieści funkcjonuje ona w kilku wcieleniach, staje się coraz doskonalszą kopią człowieka. Kelvin stopniowo przekonuje się do jej uczłowieczającej się tożsamości. Na początku jest ona formą, wytworem technicznym – podobnie jak Pandora ulepiona przez Hefajstosa90. Później – mimo iż wciąż pozostaje kopią, fantomem – staje się obiektem uczuć Kelvina. Idea bytu neutrinowo wskrzeszonego wspomnienia pokrywa się z tezą, którą w odniesieniu do idei obrazu formułuje Wiesing: „Obraz jest pomyślany jako technika produkcyjna szczególnego rodzaju przedmiotowości, nie chodzi o wytwarzanie pozoru, ale o wytworzenie bytu91.” Ciekawe, że Wiesing – powołując się na Gunthera Andersa - również używa pojęcia fantom, który jest dla niego obiektem pozbawionym materialnego nośnika idei (chodzi np. o płótno obrazu)92. Trudno oczywiście orzec w stosunku do Harey, że jest „czystą widzialnością”, tzn. jedynie światłem, jednak neutronowa materia, z której jest wykonana „kobieta”, z pewnością pozostaje nie do końca zdefiniowana93. Widzialność Harey przenosi też rozważania na grunt moralny – tym, co zaczyna kochać Kelvin jest bowiem istota niezależna od materii, to właśnie obraz – widzialność - wyzwala w Kelvinie silny resentyment.
Warto nadmienić, że temat odbić, kopii jest w Solaris spotęgowany przez motyw lustra. W wypowiedzi Snauta: „Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster” brzmi przekonanie, że aby człowiek lepiej rozpoznał samego siebie – musi uważniej analizować odbicia, obrazy. Prymat kategorii widzialności nabiera znaczenia ideowego. Lumen – światło sztuczne, refleks świetlny zbliża się - po refleksji na temat jego istoty – do światła lux, symbolu transcendencji.
Niezwykłość wyglądów świata przedstawionego w powieściach Lema zderzona z obrazem społeczeństwa drugiej połowy XX wieku determinuje często koncepcję świata przedstawionego94. Warto jednak dodać, że autor Powrotu z gwiazd opisuje rzeczy w sposób antropocentryczny, korzysta z ziemskich wzorców obrazowania. Co przy tym istotne, bohater Lema to na ogół człowiek nauki, próbuje opisywać wrażenia wizualne, przyjmując często kartezjański perspektywizm. Ogrom bodźców wzrokowych powoduje jednakże, że wielokroć Lem popada w iście barokowe szaleństwo wzroku – np. w opisie przywoływanego już terminalu w Powrocie z gwiazd.95
Powyższe rozróżnienia sposobów widzenia i wynikających z nich problemów badawczych dają się zredukować do antynomii tkwiącej w dziełach Lema, o której wspominał już Jerzy Jarzębski. Chodzi mianowicie o kształt wyobraźni estetyczno-filozoficznej Stanisława Lema, która z jednej strony dąży do ujęcia pozycji człowieka wobec totalności wszechświata, z drugiej strony skupia się na poziomie molekularnym96. Warto by dodać, że przejawia się to w fakcie pisania zarówno o przestrzeni międzyplanetarnej jak i prozaicznych domowych obowiązkach np. Iona Tichego. Lem nie kreśli przy tym cezury między „myślącym piaskiem” a ogromem słońc na Solaris. Świat w skali mikro i makro współistnieją, technologia, czy też biotechnologia łączy świat pragmatyki ze światem kosmicznej egzystencji. Sposób widzenia świata we wspomnianych dwóch skalach, rozmaite sposoby percypowania rzeczywistości, używanie „wielu luster”, operowanie różnymi rodzajami światła – to wszystko pozwala na ewokowanie w procesie czytania poczucia transcendencji.97 W takim świetle lektura utworów Lema zyskuje charakter fenomenologiczny98, sytuuje swą problematykę na skraju metafizyki99 a przy okazji pozwala spojrzeć na twórczość autora Filozofii przypadku na tle, jakże typowych dla kultury współczesnej, cech – kategorii widzialności, obrazu i szybkości.
I 2. Przestrzeń
Jednym z lemologów, który szukał modeli konstytuujących twórczość Stanisława Lema był Istvan Csicsery-Ronay, Jr..100 Nie interesował go przy tym aspekt wizualny ukształtowania przestrzeni w powieści, a raczej pewne schematy prowadzenia dyskursu i idei, szablony rozmaitego wykorzystania logiki włącznie z jej deprecjacją. Wyróżnił więc „rozumowanie karuzelowe”, które określić można jako „prowadzenie wnioskowania wewnątrz logicznego systemu aż do punktu, w którym przesłanki i konkluzje zamieniają się miejscami.”101 Podstawowy błąd przy takim typie rozumowania – krytykowany zarówno przez Hogartha z Głosu Pana jak i samego Lema – jest taki, że stosujący go filozofowie „starają się określić pozycję intelektu ludzkiego pośród rzeczy przez uznanie siebie za <<wzorzec absolutny całego gatunku>>”.102 Teoretyczne modele zdobywania wiedzy o świecie na ogół prowadzą u Lema do labiryntowych sytuacjach poznawczych. Dobrym tego obrazem jest np. biblioteka w Solaris. Kolejny model to singularyzacja systemów myślowych przejawiająca się m.in. w kreacji Konstruktorów „personetyki”, „fantomatyki” i „imitologii”. Dalej Csicsery-Ronay tworzy kategorię poszukiwania „dziur w Absolucie”, co przejawia się w modelowaniu światów poddanych przypadkowi i statystyce – np. w Śledztwie czy Katarze. Streszczając: lemolog wspomina jeszcze o antropomorficznej projekcji siebie samego, o „modelu ludzkim” w odniesieniu do Solaris, a konkretnie do Harey, modelu czystym na podstawie Głosu Pana i „listu z gwiazd”, czy w końcu o modelu infernalnym w Fiasku.103
Charakterystyka widzianego przez bohatera świata wiąże się także bezpośrednio z kwestią przestrzeni w świecie przedstawionym. Odpowiednie nasycenie światła w zamkniętym pomieszczeniu, w którym bohater Lema jest często umieszczany, to jeden ze sposobów zakorzenienia w opisanej rzeczywistości presupozycji. Feerie barw terminalu, do którego wchodzi Hal Bregg po powrocie na Ziemię stają się podstawowym sposobem obrazowania „szoku przyszłości” (współgrają zatem również z kategorią czasu), jakiego doznaje bohater usiłujący przede wszystkim wydostać się z budynku. Niemalże schizofreniczne stany wzbudzane są w Kelvinie przebywającym na stacji solaryjskiej głównie w momentach spoglądania przez okrągłe okna i opisywaniu bądź to mroku, bądź barw poświaty słońc. Kształt okien koreluje - tworząc sui generis przestrzeń mentalną - z kształtem samej stacji104. Forma odpowiednio oświetlonej przestrzeni pozwala czytelnikowi na odczytanie pewnych wizualnych kodów ukrywających prawdę o granicach świata – zarówno fizycznego, topograficznego jak i mentalnego głównego bohatera. Jerzy Jarzębski pisze, że przestrzeń w utworach Lema na ogół ukazuje ograniczenia biologiczne, ontyczne lub technologiczne, zawsze staje się też jakimś wariantem świata – miejscem ekspansji lub ograniczeń rozumu105. Parafrazując przywołaną na początku tekstu myśl Foucaulta – obrazuje prawdę naszych atawizmów.
Modele wizualne – konstytuowane m.in. przez rozmaity charakter światła, kształtujące świat przedstawiony – wiążą się zarówno z kategorią przestrzeni jak i określonymi układami fabularnymi. To właśnie te układy, co w przypadku Lema bardzo ważne, autor inkrustował ideami i co ciekawe robił to niejako intuicyjnie. Sam przyznał, że najbardziej dojrzałe powieści powstały w sposób spontaniczny, bez uprzedniego konspektu z tezami naukowymi, które miałyby domagać się literackiego stroju. 106 Autor Solaris stawiał się, pisząc znane powieści, w roli czytelnika, sam nie był do końca pewien, jak potoczą się losy bohatera.
Tym bardziej ciekawe staje się śledzenie struktur, których powtarzalność świadczyłaby o istnieniu rdzenia wyobrażeniowego pisarza. Być może taką rudymentarną osnową dzieł są na przykład konstrukcje określonej przestrzeni, stałych motywów wyobrażeniowych i trajektorii bohatera rozpiętej między lumen i lux – światłem technologii i transcendencją, która w przypadku Lema równoznaczna byłaby z kryptoteologią. Konstatacja, że to właśnie w przestrzennych kreacjach znaleźć można jeden z kluczy do odczytania głównych schematów myślowych mistrza zakrawałoby na truizm, ale w przypadku interpretacji dzieł autora Solaris jest to kwestia bardzo istotna.
Zauważył to Jerzy Jarzębski, poświęcając tej sprawie kilka stron we Wszechświecie Lema: „Lem ze swoich kreacji przestrzennych, czyni bardziej wyszukany użytek. (…) Opozycja ograniczoności i otwartości scenerii pełni [w utworach Lema] naprawdę istotną rolę.”107 Mamy więc do czynienia wielokrotnie z przestrzenią paraboliczną, która sama w sobie staje się jakimś modelem, traktowanym w ujęciu Poppera.108 Nie idzie tu jednak o aspiracje, by stworzyć kolejne modele – klucze do tekstów Lema; raczej o coś, co Burzyńska i Markowski określili jako najważniejszą powinność literaturoznawców w czasach obecnych – wszystko, czym zajmujemy się w tej pracy ma stanowić jedynie pogłębioną interpretację dzieł.109
Jarzębski stara się ustalić granice Lemowych przestrzeni – jedną z nich są zatem granice Kosmosu – warto dodać - percypowane z antropologicznej (bo jakże inaczej) perspektywy. Druga granica ma charakter ontyczny – przykładem są tutaj skrzynie doktora Corcorana z Podróży XXI Iona Tichego, których mieszkańcom wydawało się, że ich świat jest światem jedynym. W końcu są też światy uwarunkowane technologicznie – wytworzone bądź to wirtualnie, jak na przykład w opowiadaniu Materac, czy też technologicznie lub chemicznie jak w Kongresie futurologicznym. Uwidacznia się zatem antynomia światów zewnętrznych i wewnętrznych.
Warto uporządkować postacie przestrzeni, którymi będziemy się zajmować. W skrótowej formie zrobił to Krzysztof Korżyk:
Zajmując się przestrzenią, warto pamiętać o jej wielopostaciowości. Klasycznie – filozoficznie i fizycznie – może być realnie istniejącym obiektem, rozciągłym tworem, medium, sensorium bądź czymś podobnym „zawierającym” różnorodne byty. Matematycznie – aspektem pierwotnej, dynamicznie pojmowanej czasoprzestrzeni, kontinuum o strukturze metrycznej i własnościach zgodnych z aksjomatyką którejś z geometrii. Psychologicznie i poznawczo – nieobecnym w bezpośrednim doświadczeniu konstruktem neurokognitywnym organizującym dane dotyczące postrzeganych obiektów w całości dające się percepcyjnie uchwycić i pojęciowo opracować. Zdroworozsądkowo – trójwymiarową „sceną”, pierwotną w stosunku do pojawiających się na niej obiektów i niezależną zarówno od nich, jak i od zachodzących na niej zdarzeń. Archaicznie i mitopoetycko – przestworem otwierającym się wokół rzeczy-miejsc umożliwiających „istotowo myślane ludzkie zamieszkiwanie”. 110
W kontekście przywoływanej już książki Agnieszki Gajewskiej trzeba oczywiście dodać „przestrzeń biograficzną” Lema – Lwów. Nas najbardziej interesować będzie ten rodzaj spacjalności, który związany jest – jak się wydaje – z typem umysłowości myślącej wzorami, strukturami, modelami.111
W przypadku paraboli będziemy mieli do czynienia z hybrydami przestrzennymi, bowiem wnętrze gmachu w Pamiętniku znalezionym w wannie może być odczytane zarówno jako przestrzeń materialna jak i wnętrze umysłu. Symboliczną przestrzenią jest również stacja solaryjska. U Lema – szczególnie we wczesnym etapie twórczości – wiele także materialnych przestrzeni ograniczających człowieka, choć niekiedy jednocześnie dających schronienie dla przykładu będą to rakiety w Astronautach, Obłoku Magellana, Edenie, Niezwyciężonym, oraz statki Tichego i Pirxa. Izolowany a jednocześnie uwięziony i chroniony jest też Tichy w podziemiach hotelu Hilton. Powołując się na poetykę Gastona Bachelarda, można by mówić w tym przypadku o fakcie budowaniu „przestrzeni chronionej”, intymnego gniazda. Jarzębski przywołuje porównania rakiet z „domem na niby”, wigwamem i fortecą.112
Na antynomiczne kategorie przestrzenne w Solaris Lema zwrócił też uwagę Andrzej Stoff. W swym artykule Semantyzacja przestrzeni w powieści Stanisława Lema „Solaris” wymienił takie opozycje jak bliskie-dalekie, naturalne-sztuczne, swojskie-obce, zamknięte-otwarte, zewnętrzne-wewnętrzne, materialne-duchowe, fizyczne-metafizyczne.113
Warto rozszerzyć i uporządkować sprawę modeli przestrzeni w prozie Lema, gdyż wydaje się, że istnieją w sferze tej problematyki konsekwencje, które świadczą o niezwykle spójnej a jednocześnie wręcz obsesyjnej, wizualnej wyobraźni Lema, którą jednocześnie można określićwyobraźnią inżynieryjną. Koncentruje się ona na kilku, powtarzających się i rozmaicie modyfikowanych szablonach wyobrażeniowych. Gdyby szukać ich wspólnego mianownika, byłyby nim geometryczność i koncentryczność.
Warto w tym miejscu wrócić do zapowiadanej kwestii zwrotu przestrzennego lub topograficznego w humanistyce.
Być może jedną z przyczyn braku szerokich analiz przestrzennych struktur w prozie Lema był fakt narzucony przez myśl Bachtina. Badacz ten – twórca pojęcia chronotopu – zasugerował tezę, iż dominująca rola przestrzeni eksponowana jest bardziej w poezji niż prozie (dla której domeną staje się czas).114 Innym powodem jest to, że twórczość Lema – mimo niezgody samego autora i chęci deprecjonowania gatunku – kojarzono z science fiction, a przecież wiadomo, że to konwencja, która łatwo popada w schematyzm i kalkowanie modeli przestrzeni. W końcu nie bez znaczenia jest fakt, iż orientacje badawcze skupione na przestrzeni dopiero się rozwijają, choć już w 1978 roku Janusz Sławiński zapowiedział, że badania przestrzeni literackiej będzie stopniowo zyskiwać na popularności.115 Dopiero skodyfikowana w ostatnich latach geopoetyka zaproponowała narzędzia terminologiczne do badania prozy w interesującym nas aspekcie. Duża w tym zasługa Elżbiety Rybickiej i jej książki Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich.116
Bezpośrednią inspiracją dla Rybickiej stał się esej Kennetha White'a – o którym za chwilę szerzej – natomiast geopoetyka w polskich badaniach literackich jest de facto efektem czterdziestu lat tradycji naukowych. Zostały one zapoczątkowane w 1977, kiedy to Pracownia Poetyki Historycznej Instytutu Badań Literackich zorganizowała konferencję, z której materiały wydano w formie książkowej w 1978 roku.117 Później istotną pozycją stało się opracowanie Henryka Markiewicza z 1984 roku, publikującego w tomie Wymiary dzieła literackiego artykuł Czas i przestrzeń w utworach narracyjnych.118 Tomasz Gęsina wymienia jeszcze trzy znaczące prace w badaniach nad przestrzenią – chodzi o wydaną w 1996 roku książkę Ewy Rewers Język i przestrzeń w poststrukturalistycznej filozofii kultury, pozycję Tadeusza Sławka Wnętrze. Z problemów doświadczenia przestrzeni w poezji (1984), oraz Stefana Symotiuka Filozofia i „genius loci” z roku 1997.
Pierwsze rozważania na temat geopoetyki pisze Kenneth White w 1994 roku (Le Plateau de l’albatros: Introduction à la géopoétique. Paris: Grasset. 1994). Minie dwadzieścia do momentu, gdy Elżbieta Rybicka potraktuje geopoetykę jako orientację badawczą i zaproponuje siatkę metodycznych pojęć. Myśl badaczki ewoluuje, np. jeszcze w 2005 roku Rybicka skupiała się głównie na topografiach rozumianych jako zapisy miejsc w tekstach kultury.119
Eseje Kennetha White'a na temat geopoetyki mają jeszcze powab nauki połączonej z mistycyzmem i wyraźną tendencję ekologiczną. Budują jednak fundamenty geopoetyki we współczesnym rozumieniu i – co istotne – White wskazuje – ważnych dla rozważań o prozie Lema – prekursorów myślicieli skupionych m.in. na kategorii przestrzeni. Są to: Aleksander von Humboldt, Albert Einstein, Francisco Varela, Humberto Maturana, Gustave Guillaume, Martin Heidegger, poza tym Novalis, Whitman, Thoreau, Rilke, Ezra Pound, Charles Olson, William Carlos Williams, Hugh McDiarmid, Saint-John Perse. 120
Wiele z tych postaci ma istotny wpływ na formację intelektualną Stanisława Lema. Widać też, że geopoetyka to dziedzina bardzo interdyscyplinarna, co zdecydowanie ułatwia spojrzenie na prozę autora Powrotu z gwiazd.
Elżbieta Rybicka nadaje geopoetyce cechy metody badawczej, choć mówi – co już wybrzmiało – o orientacji naukowej. Wprowadza szereg bardzo pomocnych przy analizie dzieła pojęć, oto niektóre z nich: mapy narracyjne, literatura idiolokalności, tropy toponomastyczne, auto/bio/geo/grafie, lieux d’imagination, literatura i lektura jako wydarzenie geograficzne, podróże lekturowe, topografie emotywne, sonotopografie i osmotopografie, literatura jako miejsce pamięci.121 Badaczka osadza swoje rozważania na kategorii zwrotu przestrzennego w badaniach humanistycznych i stawia tezę, iż nie jest ów zwrot jedynie tematyczną koncepcją, ale proponuje bardzo konkretne instrumentarium i metody. Innymi słowy skupia się m.in. na kategoriach przestrzennych takich jak centrum – peryferie, opozycji przestrzeni prywatnych i przestrzeni publicznych, granicach i pograniczach, przestrzeniach lokalnych, regionalnych, narodowych, transnarodowych, globalnych, de- i reterytorializacji, miejscach i heterotopiach, geografii wyobrażonej i kartografii oraz wielu innych.122 Jedną (z ośmiu) tendencji dostrzeganych we współczesnych badaniach nad przestrzenią w literaturze jest skupienie się na przestrzeni hybrydycznej, pogranicznej i heterotopijnej123 – Lem jawi się w tym obszarze jako prekursor. Rybicka kładzie nacisk na traktowanie geopoetyki jako praktyki a nie teorii – w tym znaczeniu ostatnia praca Agnieszki Gajewskiej o kontekstach Zagłady u Lema, jej podróż do Lwowa i tropienie tam śladów pisarza wpisuje się w ten postulat bardzo dobrze. Trudno jednak zgodzić się, że współczesny zwrot przestrzenny odchodzi od szukania uniwersalnej mityzacji przestrzeni – sfera mitu trwa w „wiecznym teraz”, porzucenie „starych” kategorii przestrzennych grozi zawężeniem badania dzieła literackiego np. jedynie do aspektów biograficznych.124
W niniejszej pracy zostanie wykorzystane instrumentarium badawcze oferowane przez geopoetykę, głównie w zakresie terminologicznym. Z drugiej jednak strony powstanie szereg pytań dotyczących modeli przestrzennych stosowanych przez Lema w praktyce pisarskiej. Z pomocą przyjdą zarówno ustalenia prekursorów nad badaniami przestrzeni w literaturze, jak i np. myśl Mircei Eliadego (mit archaiczny, jego współczesne warianty, rekonstrukcje pierwotnej religijności), który przez Elżbietę Rybicką nie został wspomniany. Warto też zaznaczyć, że o modelowaniu przestrzennym po raz pierwszy mówi Łotman125, kategoria koncentryczności zaś pojawia się u Pouletta126. Od myśli Eliadego blisko też do wyobraźni Bachelarda127.
Chęć ustalenia pewnej geografii wyobrażonej w powieściach, jej powtarzalnych konfiguracji, konstelacji (często stosowane pojęcie w geopoetyce) i map, wyrazistych punktów i sfer, kategorii wyobraźni przestrzennej, nacechuje tę rozprawę nie tylko geopoetycko, ale strukturalnie i hermeneutycznie.
Modele przestrzenne u Lema wpisują się w prace fenomenologów w tym zakresie (mimo że Lem raczej fenomenologię krytykował) z Bachelardem na czele. Foucault, zastanawiając się nad współczesnymi dominacjami spacjalności pisze o powrocie do przestrzeni pierwotnej percepcji: przestrzeni snów, namiętności, przestrzeni lekkiej, eterycznej, przezroczystej lub przestrzeni ciemnej, nierównej, zatłoczonej; przestrzeni z góry, przestrzeni szczytów albo przeciwnie – przestrzeni z dołu, przestrzeni błota; przestrzeni, która może płynąć jak żywa woda, lub przestrzeni zatrzymanej, zakrzepłej, jak kamień czy kryształ.128 Powyższe określenia to jednocześnie warianty lemowych koncentrycznych światów. Miejsca takie jak więzienie, sanatorium, szpital dla psychicznie chorych, cmentarze – często konstruowane w powieściach i opowiadaniach Lema – odpowiadają również kategorii heterotopii Foucaulta.129
Lem w Szpitalu Przemienienia – w pierwszym rozdziale powieści – sytuuje bohatera, który przed chwilą wysiadł z pociągu, na cmentarzu. Zarówno pociąg jak i cmentarz eksponowane są w rozważaniach Foucaulta. Pociąg z uwagi na to, że związany jest ze szczególną wiązką relacji z postaciami – (przywozi, odwozi, mija, łączy metalową trasą szyn, itp.), zaś cmentarz, bo pełni wyjątkową rolę zarówno w kulturach pierwotnych jak i współcześnie. W epokach archaicznych jego funkcja nabierała cech magicznych, metafizycznych, głównie z uwagi na powszechną wiarę w zmartwychwstanie ciała; dziś – w epoce laicyzacji i ateizacji – jest jedynym miejscem (śladem, znakiem) symbolizującym i utrwalającym (w kamiennej formie) nasz byt. Sfera sepulklarna (i heterotopijna) jest w każdej powieści Lema – niezależnie czy chodzi o „cmentarz” ludzi/maszyn, czy nekropolia znajduje się na Ziemi czy innej planecie, w końcu niezależnie czy chodzi o tradycyjny grób (Szpital Przemienienia), czy kapsułę kosmiczną i kostnicę (Solaris), a nawet wannę (Pamiętnik znaleziony w wannie). Wchodząc do wnętrza Kondora (Niezwyciężony), astronauci symbolicznie wchodzą do krypty, do wnętrza kamienia. W światach Lema ludzie nie dostają się jednak nigdy do przestrzeni zaadresowanej, a przez to zrozumianej, nie jest to miejsce przeznaczenia – domicilium.130 Często jest to nekrosfera lub przestrzeń w jakiś sposób zwielokrotniona, polirytmiczna, symfoniczna, iluzyjna – jak w Kongresie futurologicznym. Postawiony na obcym lądzie statek kosmiczny jest symbolicznie przedłużeniem naturalnej ziemskiej skały. To konstruowanie geomodeli, powtarzający się cykl oswajania obcej przestrzeni w antropocentrycznej perspektywie.
Jako inne niż cmentarz przykłady heterotopii wymienia Foucault: ogród (u Lema np. w Powrocie z gwiazd, Ogrodzie ciemności), kino/teatr (również w Powrocie...), biblioteki i muzea (niemal w każdej powieści – formą muzeum są też „gabinety osobliwości np. w Pamiętniku znalezionym w wannie, Szpitalu Przemienienia), jarmarki, place zabaw131 (tu: znów Powrót z gwiazd). Co ciekawe Foucault jako szczególne przykłady heterotopii podaje odbicie w lustrze (również liczne u autora Cyberiady) i statek.132 133 Wszystkie te przestrzenie są kontr-miejscami, afektywnymi utopiami, są jakby poza miejscami realnymi, choć posiadają lokalizację; heterotopie reprezentują, kontestują i odwracają miejsca rzeczywiste.134 Heterotopijny charakter mają więc też obrazy obcych planet – wszak odczytuje się je na ogół parabolicznie, są odniesieniem, analogią, stanowią jakieś exemplum. „Innymi” przestrzeniami są również Lemowe gmachy-labirynty. 135
I 3. Zarastające zwrotki. Wizualne struktury liryki Stanisława Lema
Nie wiem, czy ręka ślepca i czułek ślimaczy
Kiedy rzecz w sobie zamkną, czują tak jak ja
Kiedy palce i pięść mą zaciskam, gdy znaczy
W niej istnienia spoistość nagły kształt i trwa.
Nie wiem, jakie atomów obroty i loty
Powrozami unerwień rozpędzają dzwon
Lany z gwiazd, lotu ptaków, żelaza tęsknoty
I z wielkiego spokoju. Jestem jego sercem.136
Temu wierszowi z roku 1948 Stanisław Lem nie dał tytułu. Wymowny przez to staje się refrenowo brzmiący incipit. Jego ekspozycja jest tym ostrzejsza, im bardziej kontrapunktowo uświadomimy sobie skalę podejmowanych w latach późniejszych - przez ukształtowanego już prozaika – zagadnień, gatunków, paradygmatów problematyki; w końcu - im bardziej zdamy sobie sprawę z rozległości wiedzy Lema.
Nie przez przypadek rozprawę poświęconą prozie autora Edenu paradoksalnie rozpoczęto od bardzo skromnej, w świecie lemologów prawie niezauważalnej liryki. To prawda – wiersze te giną w cieniu monumentalnego dorobku prozatorskiego. Ale to w nich zawarty jest wstępny rysopis wyobraźni pisarza-filozofa; trzon tej wyobraźni nie zmieni się przez następnych kilkadziesiąt lat twórczości. „Zwrotki zarastały w moich książkach” - napisał Lem w wierszu Miłość.137 To bardzo wymowne, świadczy bowiem o tym, że wielka epicka ornamentyka Lema u swych podstaw ma wyobraźnię poetycką. Rzec można – wracając do przywołanego na wstępie tekstu – iż poezja stanowi serce dzwonu.
W [Nie wiem...] kluczową czynnością jest zaciśnięcie, ujęcie czegoś, wewnętrzne odczucie i próba opisu skrywanej kwintesencji Rzeczy. Metafory grawitują dośrodkowo – zaciśnięcie przedmiotu w dłoni znajduje analogię do serca dzwonu. Przedmiot ten zrobiony jest zaś zarówno z materii występującej w całym kosmosie (skala makro) jak i z atomów (skala mikro). Lem uruchamia już tutaj wyobraźnię skoncentrowaną na strukturach - „powrozach unerwień”. Zauważa się też połączenie metaforyki organicznej, biologicznej z techniczną („żelazo”). To wyobraźnia kondygnacyjna, piętrowa – obraz gwiazd transponowany jest do kadru „lotu ptaków”, potem do kontrastowego i związanego zziemią żelaza. Wyznaczony jest wyraźnie wertykalny kierunek, dodatkowo ewokowany, kojarzącą się dzwonem, wieżą. Kontrasty i analogie budowane są w różnych konstelacjach – rozpędzony dzwon zostaje wyhamowany przez spokój, odpowiednikiem dzwonnego serca jest przedmiot trzymany w pięści, delikatność czułka ślimaczego znajduje kontrapunkt w skali gwiazd i kosmosu. Z dzwonem i pięścią koresponduje serce, zarówno jeśli chodzi o kształt jak i skojarzenie z dźwiękiem, pulsem, rytmem.
Połączenie umysłu lekarskiego i artystycznego stało się akceleratorem typowej dla Lema estetyki somatycznej – w wierszu sugerują to zarówno wspomniane „powrozy unerwień” jak i próba „czucia wewnętrznego”.
Owo wejście w ciało ciekawie będzie u Lema ewoluować – od medycznych eksperymentów na mózgu w Szpitalu Przemienienia poprzez sny o nowym (medycznie osiągniętym) wcieleniu w Kongresie futurologicznym, aż do sterowanych zmysłowo (właściwie będących ekstensją zmysłów) machin w Pokoju na Ziemi i Fiasku.
Lema fascynuje świat ożywiony – sporo w jego wczesnych tekstach wyobraźni zoomorficznej, która później przekształci się np. w opisy kształtów solaryjskich. W wierszu Ćma z cyklu Owady w krótkim czterowersie pojawia się obraz świata widzianego z perspektywy nocnego stworzenia:
Świat to ciemność nizana na słodkie kule światła.
To góra liliowego powietrza.138
Kula, przestrzenie sferyczne, ciemność i różne rodzaje światła na stałe zagoszczą wśród motywów – najważniejszych konstruktów światów przedstawionych.
W wierszach Lema poza modelami wizualnymi - zasilającymi później w rozbudowanej formie powieści i opowiadania - przebija też niewątpliwie świadomość pogromowa, której ostatnio książkę poświęciła Agnieszka Gajewska, koncentrując się głównie na freudowskiej analizie dzieł.139 O ile w późniejszej prozie autora Solaris tę traumę genocydu trzeba dekodować, o tyle w liryce z lat czterdziestych – wierszach pisanych zaledwie kilka lat po lwowskiej tragedii – podmiot liryczny zasłania się jedynie cienką warstwą metafory. W krótkim wierszu Cmentarz polny czytamy:
Na grobach wschodzi miedź i mięta.
Kwiaty unoszą pusty wzrok ponad powłoki już niczyje
I kędykolwiek stąpnę, śmierć. I ciemność. Nie wiem, za co żyję.140
Poczucie przypadkowości ocalenia dojmująco brzmi szczególnie w ostatnich słowach. Już wkrótce przypadek urośnie w systemie myślowym Lema do nadrzędnej kategorii filozoficznej – znów „zwrotka zarośnie w książkach”.
Doszukując się w pierwszych tekstach Lema kontekstów filozoficznych, które stanowić będą podbudowę jego swoistej antropologii wizualnej i kulturowej, być może należałoby szukać inspiracji w katastrofizmie ewolucyjnym, a więc u myślicieli romantycznych, czy też panromantycznych.141 Analizy tego nurtu podjął się m.in. Max Scheller.142 Istotne są dla niego (choć występuje jako krytyk) dwie teorie - formalno-mechaniczna i witalistyczna. Teorie te znajdują odbicie m.in. w dziele La Mettriego Człowiek – maszyna. Bazą idei jest założenie, że duchowość to efekt pracy aparatu fizjologicznego i cielesnego, zaś struktura psychiczna człowieka buduje się poprzez organizowanie wrażeń zgodnie z zasadami asocjacji 143, a także przez normowanie popędu, pracę i działania przystosowawcze.
Inaczej niż w myśli tzw. panromantyków, Lem – również przekonany o katastrofizmie ewolucyjnym – nie ucieka w światach przedstawionych w sferę duchowości. Alienuje raczej bohaterów poprzez coraz mocniejsze zamknięcie w świecie technologii epoki kosmicznej. Pamięć o przeszłości będzie kamuflowana w geometrii stożka. Możliwe, że ten właśnie model wizualnomatematyczny czyni Lem algorytmem konstrukcyjnym literackich struktur.
Wyraża to w zawiłej treści opowiadania Pamiętnik144, zawierającego pomysły, które w wariantywnej formie pojawią się i w Solaris, i – przede wszystkim Golemie XIV. Ekspedycja dociera do reliktów Książyca-mózgu – genialnego kreatora potrafiącego tworzyć spójne modele światów i kosmosów. W geometrycznej formie sprowadzają się one do kombinacji wielowarstwowego stożka i koła. Światy z jednej strony powstają w sposób hierarchiczny – od elementów najmniejszych (szczyt stożka) do największych; po drugie zaś model przestrzenny takich światów przypomina bardziej koło – tzn. nie tylko elementy większe chowają w sobie mniejsze. „Dowcip” Kreatora polega na tym, że rzeczy te są ze sobą spojone:
Gdy mieszkańcy jakiejś Rzeczy, odkrywając kolejno jej prawidłowości, dochodzą do najmniejszego, pewni, że za chwilę dotkną jej sprawczego dna, że ujmą i uwiężą nierozdzielną dalej cząstkę kosmicznego budulca, naraz granice tych „ostatecznych” ziaren tym gwałtowniej zaczynają się im rozmywać i ulatniać, im bardziej są zaciekli w ich wykrywaniu i określaniu.145
Słowo „dowcip” nad cytatem zostało użyte celowo – tak bowiem Lem nazywa koncept genialnego mózgu. Mamy więc do czynienia z groteskową grą, której końca nie ma. Powyższy model dotyczy też - niestety - samej lemologii – można udowodnić, że „ostateczne” ziarna istnieją, jednak ich znalezienie nie wyznaczy finalnie granic problemu.
Kolejne rozdziały są napisane z pełną świadomością, że można wskazać na istnienie modelu Lemowej Rzeczy przy jednoczesnej świadomości jej wielowymiarowości.
Jak echo powracać będą (m.in. w mottach rozdziałów) wybrane fragmenty liryki Stanisława Lema – pozwoli to podkreślić poetycką imaginację stojącą u podstaw myśli genialnego prozaika, nada też spójność monograficznemu ujęciu.
Warto teraz przyjrzeć się tekstowi z 1947 roku, w którym żywioły – poetycki i prozatorski – wyraźnie przeplatają się.
I 4. Początek „czasu okrutnych cudów”.
„Ogród ciemności” Stanisława Lema jako literacki obrzęd inicjacyjny
W 2017 roku ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego kolejny zbiór opowiadań Stanisława Lema. Tym razem wyboru tekstów dokonał syn autora Edenu – Tomasz Lem.146 Nowością wydawniczą w tej publikacji jest m. in. otwierające książkę opowiadanie pt. Ogród ciemności, które wcześniej ukazało się w czternastym i piętnastym numerze „Tygodnika Powszechnego” w roku 1947.147
Jerzy Jarzębski w posłowiu do zbioru poświęca opowiadaniu zaledwie kilka słów, wspominając, że jest prawie zupełnie nieznane, młodzieńcze, naiwne, oraz że stanowi „romantyczny wyraz tęsknoty za miłością i marzeń o odsłonięciu tajemnic świata”.148
Dowiedzieć można się również, iż w opinii Tomasza Lema, to dzięki temu opowiadaniu jego matka – Barbara, zainteresowała się Stanisławem. 149
Warto jednak dokonać dokładnej analizy tekstu, gdyż w kontekście wcześniejszych interpretacji wiersza młodego autora Szpitala przemienienia, a także w perspektywie najważniejszych dla tej rozprawy zagadnień – Ogród ciemności ma znaczenie fundamentalne. Lem powołuje tu do życia prototypy najważniejszych w późniejszej twórczości motywów literackich, a – co dla mnie szczególnie istotne – konstruuje modele: narracyjny, wizualny, epistemologiczny i estetyczny. W opowiadaniu tym „zwrotki zaczynają zarastać w książkach”, ale doskonale widać jeszcze, że wyobraźnia Lema to imaginacja poetycka mająca u podstaw konsekwentnie rozwijane później wyznaczniki wizualno-przestrzenne.
Poetą jest główny bohater opowiadania - Krzysztof. Wiemy, że pracuje fizycznie w warsztacie – wśród „łomotu blach, płomieni i woni spalonego żelaza”. Zapewne kryje się tutaj odniesienie do wojennych doświadczeń Lema, kiedy w latach 1941-1942 zatrudniony był w firmie Rohstofferfassung zajmującej się odzyskiwaniem surowców.150 Wieczorami, po godzinach pracy szuka wytchnienia w pobliskim parku. Ma ulubione miejsce - „okrągłe poletko niskiej trawy”, gdzie lubi spoglądać w gwiazdy. W centrum polany stoi deszczówka – wykonana z drewna beczka. I nie byłoby w tym niczego niezwykłego, gdyby nie fakt, że jest to schemat przestrzenny znajdujący wielokrotnie modyfikacje w późniejszej twórczości – chociażby w obrazach umieszczonych w koncentrycznej przestrzeni rakiet – wątek ten zostanie jeszcze mocno rozszerzony. Spójrzmy dokładniej na przestrzeń i światło w Ogrodzie ciemności.
Już w pierwszym – bardzo poetyckim opisie jesiennej przyrody (w podobnym stylu pisać będzie Lem o naturze w rok późniejszym Szpitalu przemienienia) – podkreśla narrator, romantyczne w swej istocie, wtłoczenie świata w głąb szklanej kuli. Motyw jest ciekawie w opowiadaniu rozwinięty – obraz kuli-świata wraca w bajce opowiadanej przez Krzysztofa, pojawia się w niej również rekwizyt – znów, kryształowa tym razem, sfera. Zresztą – omawiany tu model wizualny wydaje się funkcjonować w wielu płaszczyznach, np. ontologicznej, wizualnej, kompozycyjnej
W opisie zapadającego zmierzchu uruchamia się typowe dla Lema myślenie kategoriami struktur, sieci, niewidocznej inżynierii świata. Aby to zobrazować, trzeba zacytować dłuższy fragment z pierwszych stron opowiadania:
Zmierzch jest to chwila szczególna, w której międzyludzki świat zaczyna się rozszczepiać. Wspólne dotąd przedmioty i ich cienie rozłączają się, podążając indywidualnie za każdą parą oczu. Horyzont wyzwolony spod prawa perspektywy, która zamyka go niewidzialną konstrukcją znika, a bliskie otoczenie dowolnieje, powiela się i przekształca, zmieniając jednolitą panoramę dnia na korowód przechodzących przez siebie obrazów. Ciemność nie jest jedyną sprawczynią tej odmiany: ona wsuwa tylko kliny w szczeliny sztywnej architektury, rozprowadza spojrzenia pełnym sepii pędzlem, przesuwa dekoracje tak długo, aż niebo rozpada się na poszczególne dzwona, należące do ludzi tak, jak muszle należą do ogrodowych ślimaków. (…) Aby świat nie rozchwiał się zbytnio, rozpędzany na osiach obrotów wiatrami nocy, aby móc choć częściowo wstrzymać poczynania ciemności, rozwieszono nad ulicami lampy, w których kręgu przedmioty trzeźwiały, cienie kładły się na płask, a oślepione gwiazdozbiory nieba cofały się w pustkę.
Autorem tego fragmentu nie jest Bruno Schulz. Lem daje się porwać wizualno-poetyckiemu żywiołowi. Intrygujące jest owo „rozszczepianie międzyludzkiego świata” - ciemność pozostawia tylko jednostki, dekonstruuje wspólnotę wizualnego doświadczenia. Percepcja świata dośrodkowo zamyka formę dnia – pochłania ją kalejdoskopowy wir zwijający się jak muszla ślimaka. Warto zauważyć to powtórzenie motywu – w poprzedniej części pracy mówiliśmy o „czułkach ślimaczych” i wewnętrznym odczuwaniu. Ogrodowe ślimaki przywołane w tekście to kolejna wariacja na temat interpretowanego modelu wizualnego.
Na razie fascynacja maszynami („osie obrotów wiatrów nocy”, „szczeliny sztywnej architektury”) ukryta jest pod warstwą poezji i służy opisowi świata imponderabilnego. W najbardziej znanych powieściach Lema ta relacja się odwróci. Z innej perspektywy bohater spojrzy na gwiazdy, choć wciąż wizualnie wydzielone podobną okrągłą przestrzenią. Dla porównania dwa fragmenty – Ogrodu ciemności i Solaris (1961):
Krzysztof rozglądał się dokoła, po czym omijał świecącą jasno tablicę ostrzegawczą, jak strach na wróble, uchylał furtkę i wchodził do środka. Krzaki grupowały się ciemnymi kłębami, ograniczając okrągłą przestrzeń. Pośrodku stał zbiornik o oślizgłych , grubych ścianach z zawsze mokrego drzewa. Obok znajdowała się malutka ławeczka. Siedząc na niej i unosząc głowę, można było patrzeć w wielką studnię gwiazd. Dosyć zaś było przechylić się przez obręb beki, aby ujrzeć drugie niebo – rozgwiażdżone jeszcze zimniej i ostrzej. Najlżejsze drżenie wody łączyło się z drżeniem gwiazd.
Solaris zaś rozpoczyna się tak:
O dziewiętnastej czasu pokładowego zszedłem, mijając stojących wokół studni, po metalowych szczeblach do wnętrza zasobnika. (…) Wzrok przywykał do ciemności. Widziałem już seledynowy kontur jedynego wskaźnika. (…) Zanim w to uwierzyłem, na wprost mojej twarzy rozwarła się szeroka szczelina, przez którą zobaczyłem gwiazdy. Na próżno usiłowałem odszukać alfę Wodnika, ku której odlatywał Prometeusz. Niebo tych stron Galaktyki nic mi nie mówiło, nie znałem ani jednej konstelacji, w wąskim okienku trwał roziskrzony kurz. Czekałem, kiedy pierwsza gwiazda zafiluje.
Porównania między tekstami są zdumiewające – dotyczą nawet takich detali jak świecąca jasno tablica (w Solaris – seledynowy kontur wskaźnika). Krzysztof z Ogrodu ciemności staje się Krisem z Solaris – tożsamość imion chyba nie jest przypadkowa. Obaj przechodzą obrzęd inicjacyjny – są pomiędzy przestrzeniami. Kris żyje już w świecie technologicznym – studnia korpusu statku jest metalowa, deszczówka w Ogrodzie... – była drewniana i mokra. Drzewo i woda – jakże archetypowe symbole ziemskie – zamienią się z czasem w konstrukty techniczne. Matryca ludzkiego doświadczania świata pozostanie jednak niezmienna, wyznaczona przez tę samą geometrię przestrzeni i typologię światła.
Lem przyznawał, że pisał Solaris dość spontanicznie, bez uprzedniego planu, iż fabuła wyłaniała się w trakcie pisania. Zapewne jest to prawda, choć dokładna analiza Ogrodu ciemności zdradza jednak, iż jest to swoisty – nieubrany jeszcze w konwencję i bardzo skrótowy – szkic najsłynniejszej powieści Lema. Powyżej wskazano na podobieństwo szczegółowych opisowych konceptów, omówmy jednak ogólnie dalszą część fabuły opowiadania, śledząc jednocześnie analogie. Krzysztof dociera do koncentrycznej przestrzeni (Kris – okrągłej stacji solaryjskiej, później, po rozpoznaniu terenu i osób, do nieoświetlonej – najbardziej izolowanej od reszty korpusu - biblioteki). Siada na ławeczce pośrodku polany i odpoczywa, być może zapada w sen. w Solaris Kris opowiada:
„Usiadłem na metalowym krzesełku pośrodku pustej przestrzeni, z dala od wszystkich rzeczy. Chciałem być sam. (...) Wskazówki na dwudziestoczterogodzinnej tarczy zegara stały na siódmej. Słońce zachodziło. (…)
Zamknąłem oczy. Panowała zupełna cisza, (...) Pełen byłem oczekiwania, napięcie narastało do tego stopnia, że w końcu nie chciałem mieć za sobą pustej przestrzeni.”
Po pewnym czasie w ogrodzie (zwanym w opowiadaniu również obserwatorium) pojawiają się ogrodnicy (w powieści astronauci – Snaut i Sartorius). Ważny szczegół: ogrodnicy po posprzątaniu polany i powrocie do domków (czytamy, że chowają się w nich) zasuwają szczelnie zielone firanki. Wiemy doskonale, dlaczego Snaut i Sartorius zamykali panicznie drzwi swych kajut. Zmęczony pracą Krzysztof daje się uciszyć ciemności – spada ona na niego „niby łapa obitego aksamitem tłumika” - inżynieryjne asocjacje znów przebijają się przez warstwę poezji. Czy zasypia? Nie wiadomo – ale wykażemy w późniejszych rozdziałach, że ten charakterystyczny moment liminalny – wejście w ciemność, sen i następujący potem kontakt z innym światem – to stały model narracyjny przybierający rozmaite warianty. Analogii ciąg dalszy: odpoczywającemu Krzysztofowi ukazuje się („w obramowaniu czarnych liści”) sylwetka dziewczyny. Sama do końca nie wie, jaki jest cel jej wizyty („przyszłam...przyszłam”). Krzysztof zauważa, że jej głowa rysuje się na tle nieba, iż zakrywa sobą gwiazdy. Harey również przychodzi w trakcie snu, jej status ontologiczny jest zakłócony – trudno z pewnością powiedzieć, czy jest realna, oniryczna, sztuczna? Na pewno na początku niejako wyłania się ze światła, jej rysy stopniowo uwidaczniają się. Tę cechę posiada również towarzyszka Krzysztofa – tylko raz światło gwiazd umożliwia określenie fizjonomii nieznajomej – jest jasna i spokojna. Tajemnica tożsamości nieznajomej wyjaśnia się przy trzecim spotkaniu (trzeciej nocy). Okazuje się być jedynie wizją Krzysztofa, jego mentalną projekcją, kreacją wyobraźni. Zmysłowe odczucie bliskości kobiety było iluzją, schizofrenicznym rozdwojeniem, chwilowym psychicznym oddzieleniem animusa i animy. Harey nadaje Lem też trzy życia – pierwsze, najbardziej nieświadome – kończy się wysłaniem „gościa” w przestrzeń kosmiczną. Drugie wcielenie - po uświadomieniu sobie własnego dramatu - próbuje się zniszczyć. Ostatnia inkarnacja – w czasie dziwnego letargu Krisa - podlega anihilacyjnej destrukcji, później funkcjonować zaczyna jako wspomnienie, miłosny sentyment. Badanie struktury Harey nie doprowadza w efekcie do konkluzywnych tez; nie można określić materii fantomu, to nicość w „masce”. Snaut sugeruje, że Harey jest jedynie lustrem wyobrażeń Kelvina.
Lem już w tej wczesnej prozie wpada w obsesję dotarcia poza zmysły, obnażenia algorytmu fundującego świat widzialny, wejścia pod podszewkę zdarzeń. Metodą jest poezja, ale – niestety – efektem - dojmująca pustka. Wymowny pod tym względem jest wiersz, który włącza Lem w ostatnie akapity opowiadania:
Słyszałem gdzieś, nie wiem, może to u Priestleya,
O dwu takich biednych, zmęczonych złodziejach,
Którzy całą noc wytrychem otwierali drzwi do nieba.
A kiedy otworzyli, była tylko pustka,
Podobna do ram rozbitego lustra,
Nicość bez jednej nawet gwiazdy spadającej.
Ta metafizyka Lema jest skrajnie pesymistyczna i frapująca zarazem. Kiedy uda się – na drodze jakiegoś eksperymentu myślowego, filozoficznego – dojść do granicy widzialnego świata, to, co pozostaje to pełna melancholii obserwacja ruin potężnych konstrukcji Absolutu, których geneza jest nieznana. To obraz metafizycznego rusztowania, „ramy rozbitego lustra”. Równie niemy wobec tajemnicy pozostaje Kris w finale powieści. Z tego typu refleksji wyłania się Lem – metafizyczny archeolog, który siłą poetyckiej inżynierii wprowadza najpierw w jakieś teatralne misterium, po czym pozostawia czytelnika – wyłączając prąd i burząc spektakl iluzji – w opustoszałym i wiejącym chłodem gmachu-kolosie.
W finale Ogrodu... czytamy:
Wiatr odarł resztę liści z wysokich klonów i teraz stały proste i smukłe, łącząc ciemność nieba i ziemi, jak szkielety zapomnianych okrętów.
Jedyne, co pozostało w ciemnej przestrzeni oceanu przyrody to kłącza, koncentryczna sieć suchych gałęzi, zbrojenie konstrukcji nocy. Nieredukowalny jest też fundamentalny model geometryczny – na środku okrągłej przestrzeni pozostaje axis mundi prywatnej sfery – beczka na deszczówkę, która jest jednocześnie lustrem – ponieważ w wodzie odbija się nieboskłon. Narrator często wspomina o dwóch niebach (w Solaris o dwóch słońcach).
Zastanawia bajka opowiedziana przez Krzysztofa. Nosi tytuł Astronauta, co stanowi intrygującą antycypację pierwszej powieści Lema (1951). Co ciekawe, Astronauta niekoniecznie tożsamy ma być z gwiezdnym podróżnikiem (Krzysztof uznaje to dookreślenie za zbędne). To raczej typ filozofa, który doświadcza wtajemniczenia. Jednocześnie jest człowiekiem przepełnionym samotnością, tęsknotą (sen o domu) i poczuciem niespełnienia, jak astronauta – wyobcowanym, przebywającym poza własnym domem. Wnioski te płyną z motta, które poprzedza opowiadanie.151 Prototyp Krisa Kelvina nosi też cechy faustyczne – może i chce posiąść najtajniejszą wiedzę – jej atrybutem jest kryształowa kula, przez którą widać inne światy. Warunkiem korzystania z daru jest milczenie, niedzielenie się wiedzą. Złamanie tego przykazania wywoła katastrofę i zmieni obraz świata. Astronauta łamie przysięgę – pomaga kobiecie, dla której szansą stało się spojrzenie w kulę. Niczym Adam, postanawia być lojalnym wobec Ewy, a nie Boga – Ogrodnika. Glob zamknięty zostaje w ciemnej łupinie – wnętrze może rozświetlić jedynie słońce, a nocą przez szczeliny wpada światło innych światów (gwiazd). To znów rudymentarna konstrukcja wizualna, tym razem ubrana w szaty kosmogonii, mitu, baśni. Dodatkowo miesza tę historię Lem z mitem prometejskim i biblijną historią genezyjską.
Ziemia powiększała się gwałtowanie i rosła, smutek wstąpił w ciała ludzkie, a przyszłość stała się tak ciemna, że nikt już nie mógł wiedzieć, czy będzie szczęśliwy. A tych dwoje stało przy źródle i była noc.
Konkretna historia spotkań Krzysztofa i nieznajomej, refleksje bohatera nad poezją i światem są więc powieleniem mitu. Chwilowa ucieczka od cywilizacji, od lamp świateł miejskich (lumen) do światła gwiazd (lux), wejście w mrok, który wywołuje jakąś formę deprywacji sensorycznej są przeniesieniem się do bezczasowego i mitycznego „wiecznego teraz”. Dla Krzysztofa wizyta w parku, którego kształt odpowiada przestrzeni mitu założycielskiego jest podróżą do sytuacji ab origine, in illo tempore. Lem szkicuje przy okazji symboliczną wizualizację aktu twórczego – kreowanie poezji to zawsze umowne docieranie do źródła, ucieczka w głąb siebie, operacja na tkance pierwotnych mitów, próba zajrzenia za światło nadające formę rzeczom i za słowo funkcjonujące jedynie na powierzchni sensu. Krzysztof wyraża ten fenomen w takiej oto myśli:
Wiersze boją się słów i chowają w taką ciemność, w którą nie można zwyczajnie sięgnąć. (…) Wiersze są, proszę pani, są, tylko trzeba je znaleźć. Dobry wiersz można bardzo łatwo poznać: po tym mianowicie, że niezupełnie jest w słowach.
Eksploracja kosmosu dokonywana przez bohaterów Lema stanowi więc próbę sięgania do tej ciemności, w której kryje się wiersz, a jednocześnie do ciemności, która jest w środku ciała, kryje się za fałszerstwem oka. Oko jest jednakże głównym buforem sensu, to organiczny odpowiednik owej bajkowej kryształowej kuli:
Spojrzał jej w oczy i wyszeptał ze zdumieniem: widzę – widzę cień tego blasku, który oglądałem w kuli z kryształu.
- I ja go widzę odparła kobieta.
- A na wschodzie świtało.
Okrągła polana z wodnym zwierciadłem pośrodku, ciemna łupina otoczona nieboskłonem, kryształowa kula pozwalająca rozumieć i w końcu metafora-klucz – oko ludzkie – wszystko to efekty tego samego modelowania przestrzennego i narracyjnego. Energia tych sfer galwanizowana jest przez światło. Ich ukształtowanie determinuje poczynania bohaterów – można by rzec za Heideggerem, iż przestrzeń doskonale i nieograniczenie ogarnia bycie człowieka w świecie.152
Lem symboliczne analogie rozciąga między kosmosem a mikrokosmosem, między detalicznie ukazywanym światem przyrody a obserwacją konstelacji. Ogród ciemności rozpoczyna się od poetycko ujętych szczegółów przyrodniczych:
Gąsienice ogryzały gorączkowo ostatnie zielone ogonki. Liście furkotały na przegubach gałęzi jak szczątki żagli. Odrywały się i leciały przez wiatr: wielkie spłoszone ćmy, unoszące się na zeschłych skrzydłach pełnych plam zagadkowych oczu, pędziły po pustych alejach w wirach zmąconego powietrza i padały na dno. Nie było już widać trawy, tylko pospieszny szelest, sypki szmer, drobne mrowienie w lekkich stertach, żyłkowanych cienkim rysunkiem.
Niezwykłe są: precyzyjność opisu, rozrzut spostrzeżeniowy, chęć całościowej impresji, umiejętność budowania piętra szczegółów, które później zyskują odpowiedniki na innych kondygnacjach prozy, wraz z rozwojem wydarzeń. Uderza dążność Lema do tego, aby dotrzeć do granicy zmysłowych możliwości, dostrzec barwy i dźwięki mieszczące się na skrajach gam i spektrum. Jest to o tyle ważne, gdyż pozwala uświadomić, iż człowiek w swej zawężonej (i wykreowanej bardzo praktycznie przez ewolucję) percepcji – wobec ogromu i kosmosu, i makrokosmosu – jest jak ślepiec; przebywa w ogrodzie ciemności. W przywołanym fragmencie moment wchodzenia w tę tajemniczą ciemność jest wyraźnie zaznaczony – wizualne doświadczenie ustępuje miejsca recepcji dźwięków, potem pozostaje już tylko ruch wyobraźni i przeczucie istnienia „żyłkowanej” Konstrukcji. Chciałoby się powiedzieć w tym miejscu jak Andrew Wyeth: „Wolę jesień i zimę, gdy wyczuwa się szkieletową strukturę krajobrazu. Coś czai się pod spodem, opowieść nie odsłania się do końca”.153 Wygasające stopniowo światło zewnętrzne powołuje do życia światło wewnętrzne; następuje dotarcie do źródła – tożsamościowa interioryzacja. Zapalone zostają światła snu, światła pochodzące ze światów przedstawionych opowiadanych bajek. Lem kształtuje koncentryczną strukturę zarówno w sferze wizualno-przestrzennej, ale także epistemologicznej. Dotyczy to też kompozycji - rozpoczyna opowiadanie od zwrócenia uwagi na zawieszone nad bohaterem liście – „szczątki żagli”, kończy tym samym kadrem – gałęzie stają się „szkieletami zapomnianych okrętów”. To ostatnie spostrzeżenie jest o tyle istotne, gdyż buduje topikę marynistyczną – pobrzmiewa w niej nie tylko inspiracja Conradem, ale również następuje wyznaczenie kondycji bohaterów późniejszych powieści Lema – w jakimś sensie wszyscy oni będą podróżnikami na statkach. Tutaj statkiem kosmicznym jest po prostu Ziemia, oknem krążownika – okrągłe „okno” wyznaczone przez układ drzew nad Krzysztofem.
W odniesieniu do ostatnich konstatacji zauważyć trzeba jeszcze jedną warstwę symboliki opowiadania. Wspomniane przed chwilą „szkielety okrętów” (drzewa) łączą ciemność nieba i ziemi. Krzysztof zauważa, iż podczas trzeciego spotkania nieznajomej wzejdzie księżyc, a noce będą jaśniejsze. Pojawia się również informacja, że niebo zostanie zasłonięte chmurami (to przy okazji ciekawa analogia wobec tego co opisywano w bajce o Astronaucie). Wszystkie te procesy ewokują poczucie jakiegoś misterium rozgrywającego się wśród bóstw solarnych (słońce odgrywa ogromną rolę w opowiadanych bajkach), lunarnych (symbol kobiety - nieznajomej), uranicznych (władających nieboskłonem), tellurycznych (odpowiadających za to co rozgrywa się w ziemskiej sferze) i chtonicznych (rządzących ciemnością, ale też płodnością ziemi – odpowiadają za to tajemniczy ogrodnicy). Warto dorzucić, iż Krzysztof w jakimś stopniu kojarzy się też z bóstwem wulkanu i ognia – przychodzi odpocząć przy drewnianym zbiorniku wodnym, ale głowę ma „pełną łomotu blach, płomieni i woni spalonego żelaza” - kontrasty są wymowne. W ogrodzie pojawia się również tajemniczy starzec (ten motyw będzie się powtarzał w późniejszej twórczości 154), który w takiej przestrzeni lepiej „przyzwyczaja się do śmierci”. Polana ma więc przypisaną symbolikę życia (głównie przez akwatyczne centrum), ale i funkcje tantryczne.
Ogród ciemności to opowiadanie stworzone w zgodzie z paradygmatem mitu, modelem inicjacji, z wzorcem odkrywania wiedzy tajemnej; zaprojektowane przez Lema historie zbliżają się w ten sposób do obrzędów. Ich fundamentem jest przekonanie – co zbliża Lema do filozofów pitagorejskich – iż wszechświat-kosmos prezentuje najbardziej wyrafinowany model prawidłowości strukturalnych.155 Idąc dalej, kontemplacja kosmosu jest refleksją nad naturą bytu, również człowieka. Brzydota to naruszenie tego ładu – i może w tym kontekście należałoby spojrzeć na pewien szczegół w dialogu:
- Chętnie to pani opowiem. Ale proszę usiąść – na ławce jest dosyć miejsca – a beczka jest cała mokra i pokryta pleśnią.
- To nie jest pleśń, ale mech, bardzo mięciutki i suchy – odparła.
Nie ma miejsca na brzydotę w rajskim azylu. Ogrodnicy posprzątali teren. Zło pozostało za usankcjonowanym kręgiem. Pojawi się dopiero w drugiej historii opowiedzianej przez Krzysztofa. Dotyczy ona dojrzewania kobiecej świadomości, również pierwszych błędów – nieuświadomionego zła, które tu przyjęło obraz krzywdy, jaką czteroletnie dziecko wyrządza szczeniakom. Enigmatyczna opowieść opisuje dziewczynę, która „żyła w snach”. Stopniowo dochodzi do wniosku, iż „Aby jednak być w porządku ze snem, trzeba było najpierw zrobić ład z jawą” - to jej definicja dobra. Wyrasta ono z uporządkowania przestrzeni wokół siebie, Conrad powiedziałby – wymierzenia sprawiedliwości widzialnemu światu. Po fazie chaosu i rozczłonkowania osobowości następuje powtórne scalenie – kolejne narodziny. Ma to z wszech miar cechy inicjacji szamańskiej.156 Do tego wątku za chwilę wrócimy.
Autor Edenu synchronizować próbuje idee materialistyczne z – trudno powiedzieć na ile świadomie – archaicznymi formami religii. I choć w efekcie rozważań na ogół Lem dochodzi do pojęcia nicości, pustki, to jednak jego eksperymenty myślowe są typowe dla koncepcji sakralnych, misteryjnych, inicjacyjnych. Eliade pisze, iż tendencja do penetrowania i „odszyfrowywania wewnętrznych struktur Materii, fascynacja Naturą i początkami życia były w drugiej połowie XIX wynikiem nieokreślonej tęsknoty za pierwotną, oryginalną, uniwersalną matrycą.”157 To, co pisze Eliade dalej w W poszukiwaniu historii i znaczenia religii, koresponduje z ideą ukrytą w Ogrodzie ciemności:
Istnieje nieodparte pragnienie wniknięcia w głąb czasu i przestrzeni, żeby dotrzeć do granic i początków widzialnego Uniwersum, a przede wszystkim odkryć ostateczne podłoże Substancji i zarodkowy stan Materii żywej. 158
Dodaje jeszcze Eliade jedną frapującą rzecz. Otóż jego zdaniem fascynacja absolutnym Początkiem, ontogenezą, uczynienie z mitu kosmogonicznego centralnej opowieści w danej kulturze to podstawowe wyznaczniki umysłowości archaicznej. Niech wybrzmi ta teza: Stanisław Lem reprezentuje archaiczny typ wyobraźni artystycznej i być może jedną z podstawowych perspektyw metodycznych w rozumieniu jego dzieł powinna być ta, która zakorzeniona jest w tezach historyków religii – oczywiście rzadko podejmuje się ten trop, ponieważ Lem deklarował ateizm. Deklaracja ta stoi jednak często w sprzeczności z doświadczeniem bohaterów prozy – i nie chodzi tu na pewno o kontakt z Absolutem, ale z faktem, że - po pierwsze - doświadczali oni misteryjnej siły natury, po drugie o permanentną obecność swego rodzaju ramy rzeczywistości, formy rdzennej, rudymentarnego konstruktu, nawet jeśli miałaby to być „rama rozbitego lustra”, w końcu po trzecie – bohaterowie powtarzają gesty zaprojektowane w mitycznej przeszłości.
A więc: mit, rytuał, inicjacja, śmierć rytualna, herosi, odrodzenie duchowe, drugie narodziny 159– powinny zbudować siatkę pojęć przy analizie światów przedstawionych Stanisława Lema.
Zbiornik z wodą odbijającą gwiazdy umiejscowiony na środku polany przypomina miejsce kultu, wtajemniczenia. Strefa ta poprzez swój kształt, oddalenie od miasta wpisuje się w model „uprzestrzennionej” pamięci kulturowej, w której wszystkie przedmioty ze świata ożywionego i nieożywionego podniesione zostają do rangi znaku; następuje – również przez obecność „świętego słowa” - bajki (mitu) – semiotyzacja terenu.160 Zapewne w praktyce obrzędowej miejsce takie ma być otwarte na kontakt z duchami. Pełni te same funkcje, co kościół. Lem uprzywilejowuje jednak nie obrzędowość, a twórczość poetycką. Szukanie referencji słowa, drążenie przestrzeni między wersami, drenowanie ciemności pod każdym z wyrazów wiersza staje się głównym celem Krzysztofa, w ten sposób powołuje do życia nieznajomą. Prawa sztuki – forma, konwencja, kompozycja, itp. są tymi samymi prawami, które rządzą przestrzenią naturalną, ba, całym wszechświatem. Powiedzieć można więcej – wyobraźnia artystyczna, typ kreacyjnej umysłowości doprowadziły do idei pomiaru. „Pra-ustanowienie geometrii nastąpiło dzięki aktywności twórczej, uogólniającej jednostkowe zjawisko”161. Sprecyzował to też Herbert Read:
To co nazywamy życiem naturalnym, jest w rezultacie związkiem między formami, tak niezbędnym, że bez niego nie istniałoby owo życie naturalne. To samo dotyczy sztuki. Związki formalne istniejące w jednym dziele sztuki i między różnymi dziełami sztuki stanowią porządek i metaforę całego wszechświata.162
Prawa formy uobecniane w sytuacji głównego bohatera emanują na to, co rozgrywa się w opowiedzianej bajce o charakterze kosmogonicznym i odwrotnie: rozstrzygnięcia fabularne w bajce wpływają na obraz świata rzeczywistego (choć to określenie wydaje się nie do końca precyzyjne). Nie tylko relacja: forma rzeczywistości – forma literackiego świata przedstawionego wytwarza strukturę rzeczywistości. Istotne są też zależności pomiędzy opowieściami wkomponowanymi w opowiadanie, trójdzielna kompozycja tekstu, dominacja kołowych i kulistych przestrzeni, kręgi świateł sztucznych i naturalnych – ciał niebieskich.
Druga wojna zdesakralizowała przestrzeń cywilizacyjną. Bohaterowie Lema uciekają w inne światy, powołując przy tym uniwersa wyobraźniowe, które poczucie istnienia sacrum przywracają. Pojawia się nostalgia za „próbami i scenariuszami inicjacyjnymi”, za odnową poprzez doświadczenie tajemnicy163. Ogród ciemności pełni tu szczególną rolę. Lem wyraźnie podkreśla archaiczny „symbolizm środka”, gdzie spotykają się Ziemia i Niebo – mężczyzna i kobieta – Krzysztof i nieznajoma, (w Solaris - Kris i Harey, której imię to wariacja imienia bogini płodności – Rei). O połączeniu nieba i ziemi mówi się w ostatnich wersach opowiadania. Tekst jest prozatorskim prototypem rozwiązań przestrzennych i wybranych motywów z dojrzałej twórczości Lema. W 1947 roku zdecydowanie dominuje jeszcze żywioł poetycki: Krzysztof-poeta wprost wyznaje, że naukowy ogląd rzeczywistości nie jest prymarny:
Krzysztof nie przeprowadzał badań astronomicznych. Przychodził do ciemnego wnętrza, siadał, oparty głową o brzeg beczki, wiejący chłodem, której ściany pokrywał gładki mech, i niebo zalewało go rojem bladych roziskrzeń i ciemniejszych niż noc blasków.
Jak widać dociera do centrum, do omfalosa tej przestrzeni najbliżej jak się da – dotyka głową brzegu beczki i analizuje niebo. Nie jest to jednak namysł naukowy, ale kontemplacja. Trochę inaczej będzie już nie z Krzysztofem, ale Krisem. Bohater Solaris, choć psycholog, potrafi przeprowadzić podstawowe wyliczenia astronomiczne. Nosi znaczące nazwisko – Kelvin. LordKelvin (William Thomas) to przecież jeden z najpotężniejszych umysłów naukowych drugiej połowy XIX wieku. Rozwój osobowości bohaterów Lema podąża więc od typów umysłowości poetyckiej do filozoficzno-naukowej: cel poznania pozostaje niezmienny – to zaproponowanie modelu konstrukcji świata. Świadomie pojawia się tu słowo „zaproponowanie”, ponieważ wiemy, że Lem odrzuca myśl platoników, iż człowiek jedynie odkrywa prawidła naukowe i matematyczne, które już istnieją – pisarz nie wierzy w przedustawność takich reguł, jest konstruktywistą.
Epistemologia poetycka ustąpi z czasem dociekaniom bardziej matematycznym.164 To prawa tej dziedziny są prymarnymi zasadami budującymi wszelkie konstrukty rzeczywistości. Jest jednak poziom wyższy - informacja. Oddajmy głos Lemowi:
»Świat«, czyli »wszystko istniejące«, składa się z »rzeczy«, o których można się dowiedzieć dzięki »informacji«. Tę »informację«, rzecz wprost mogą »wysyłać« (jak człowiek mówiący, jak książka czytana, jak pejzaż oglądany), albo poprzez łańcuchy »zmysłowo-umysłowych rozumowań« (...). Język etniczny jako szerokopasmowy, polisemantyczny nośnik informacji, oraz matematyka, jako z tego języka (z tych języków) wiwiedlny język wąskopasmowy o silnie wzmożonej »precyzacyjnej« ostrości, stanowią tu nasze »macki«, nasze kule (»inwalidzkie«), nasze »protezy«. Jednak podobnie jak ślepiec, postukując o kamienną posadzkę swoją białą laską, słuchem stara się rozpoznać, czy znajduje się w pokoju, czy na ulicy, czy w nawie świątyni, tak i my owymi (matematycznymi) protezami, »wystukujemy« sobie to, co znajduje się poza obszarem naszego sensorium”165
Nadrzędnym więc celem rzeczywistości jest wysyłanie informacji – to destylat, który pozostaje po wszelkich innych działaniach. Krzysztof przebywający w ciemnym ogrodzie próbuje przekroczyć ludzkie sensorium, „zobaczyć”, jak ciemność znajduje się za rzeczywistością zmysłów. Narzędziem staje się tu jeszcze medytacyjny namysł i szukanie odpowiedzi w świecie mitu, nie matematyki. Niemniej celem przebywania w ogrodzie jest zbudowanie sensu, informacji – wiersza (Kris będzie szukać informacji – wobec tajemnicy oceanu – w bibliotece). Geometria inicjacyjna i świetlna też temu służą. Archaiczny – koncentryczny model przestrzenny to tak naprawdę fundamentalny kod matematyczny, który inicjuje informację. Ogród ciemności – ogród ślepca, jawi się więc jako literackie ujęcie podstawowych dla naukowej analizy świata wzorów, paradygmatów. Materią literatury nie jest jednak wzór matematyczny, a symbol, topos, archetyp.
Krzysztof – jak ów ślepiec z zacytowanej wcześniej wypowiedzi Lema słuchem i słowem stara się rozpoznać, gdzie jest. Z pomocą przychodzi paradoksalnie nikłe światło gwiazd, których nie widać za chmurami, ale wiadomo, że są. Jedynie poetycką intuicją i świadomością istnienia ogrodu, można domyślić się, jakie prawa nim rządzą. Deistyczny Ogrodnik finalnie nie pojawia się, nie dochodzi do spotkania z tym, który zna zasady funkcjonowania przestrzeni. Można przekroczyć furtkę i zbliżyć do „źródła”, ale jest to jednocześnie otwarcie świata lustrzanych odbić i labiryntu własnej wyobraźni. Do sterylnego i w gruncie rzeczy martwego terytorium wokół deszczówki (nie pojawia się tam już nawet wiewiórka) wstęp mają tylko archetypy – kobiety i starca. Ten drugi – czekający na śmierć – jest jednak bardziej realny. Metaforycznie dodać jeszcze można, że życie – symbolizowane przez wodę – przychodzi z góry, jednak po pierwsze jest to woda stojąca, po drugie – jak już powiedzieliśmy – przypomina ona krzywe zwierciadło. Krzysztof spoglądający narozgwieżdżony firmament na górze i odbicie (ale ostre, precyzyjne) na dole, jest uwięziony w kuli. W perspektywie horyzontalnej granice kuli wyznacza okrągła polana, w perspektywie wertykalnej „dwa nieba”.
W ciekawym kontekście o uwięzieniu w kuli wypowiedział się Lem:
„Co jest jego największym kłopotem? (...). Podstawowy jego kłopot tkwi w tym, aby istoty, których ów kosmos będzie siedzibą, nie poznały się na jego »sztuczności«. Należy się bowiem obawiać, że samo domniemywanie, jakoby istniało cokolwiek poza ich »wszystkością«, zapaliłoby je natychmiast do poszukiwania wyjścia z tej ich »wszystkości«. Mając się za jej więźniów, szturmowałyby zatem otoczenie, szukając drogi na zewnątrz – z prostej ciekawości, jeśli nie dla innych przyczyn. Udaremnić im tylko odnalezienie wyjścia, to obdarzyć je wiedzą o uwięzieniu z jednoczesnym odebraniem kluczy. Nie wolno więc wyjścia zamaskować ani zabarykadować. Istnienie jego należy uczynić niemożliwym do odgadnięcia. W przeciwnym razie poczują się więźniami, choćby to ich »więzienie« naprawdę było równe galaktyce. Ratunek tylko w nieskończoności. Najlepiej będzie, jeśli jakaś siła uniwersalna zamknie ich świat tak, że będzie analogiem kuli, dzięki czemu można go przewędrować wszerz i wzdłuż, a nigdy nie natrafi się na jakiś »koniec«.(...) Tak więc, doświadczają oni swojego świata jak my – naszego, bo przecież w istocie i to, co my odczuwamy jako zapachy, wonie czy kształty, jest w ostatniej instancji tam, gdzie czuwa odbiorca wszystkiego, świadomość, niczym innym jak tylko krzątaniną bioelektrycznych impulsów w zwojach mózgowych.(...) Nie mogą oni również dojść tego, czy i kto ich stworzył, razem z ich kosmicznym mieszkaniem, które penetrują, jak chcą. Nas przecież nikt (tj. nikt osobowy) nie stworzył, a mimo to nie brak filozofii głoszących, że tak właśnie było, że nasz świat nie jest wszystkim, itp. Itd. A przecież ludzie, którzy to głosili, mieli takie same zmysły i takie same mózgi, jak my, a nieraz były to mózgi wcale sprawne. Zapewne więc i w owym świecie znajdują się różni filozofowie głoszący podobne tezy, z tą różnicą, że będą mieli racje. Ponieważ jednak nie będzie żadnego sposobu przekonania się o dowodności tych racji, empirycy owego świata zakrzyczą ich jako metafizyków i spirytualistów”166
Egzystencja człowieka przeniknięta cyklicznością czasu, kolistością i sferycznością przestrzeni, koncentrycznymi zapętleniami energii, powtarzalnością naturalnych i technologicznych rytmów, itp. staje zatem hic et nunc zarówno wobec nieskończoności jak i niewoli. Przełamanie owych czasoprzestrzennych wirów, włożenie kija w szprychy koła rzeczywistości nie jest wykonalne – ogrodnicy szczelnie zasunęli zasłony.
To chyba właśnie skojarzenie omawianego wyżej toposu z uwięzieniem odróżnia wyobraźnię Lema od innych poetów (nie waham się przyporządkować autora Solaris do tego grona), u których ów motyw (również w połączeniu z określoną typologią światła) był obecny. Na myśl przychodzi przede wszystkim Julian Przyboś. Koło kojarzyło się autorowi Gmachów z ruchem, nieskończonością i doskonałością, zaś światło nadawało kolistości energię.167
Jerzy Kwiatkowski uznał, że światło było głównym motywem literackim u Przybosia. Kategoryzował je rozmaicie – raz jawił się jako pogański czciciel słońca i pioruna, innym razem światło ujmowano rysem technologicznym – nawet słońce okute było w „metalowy blask”. Często światło miało zabarwienie mocno pejoratywne, agresywne, niszczące, eksplozywne – wiąże się to z faktem, iż siostra Przybosia zginęła w pożarze. Wyobraźnię artystów – Lema i Przybosia – zbliża fakt, że światło jawi się w systemie kół i kręgów. Krzysztof w Ogrodzie ciemności również przechodzi od kręgów światła sztucznego do kręgu, w którym odbija się światło gwiazd, w opowiadanych bajkach pojawia się wizja świata otoczonego kręgami, poza tym symboliczne role pełnią – o czym mówiliśmy – kula i słońce. Przyboś wyraźnie wykorzystuje w swej twórczości fakt, że koło – przez swój związek z tarczą słońca oraz jego pozornym ruchem po nieboskłonie – jest rudymentarnym obrazem w naszej kulturze.168 Kult solarny buduje podwaliny wyobraźni poetyckiej. Współcześnie zaś typologie światła – szczególnie związane z jego eksplozywnym charakterem – dotyczą już ścisłych teorii fizykalnych, które za Kwiatkowskim warto wymienić na potrzeby niniejszego studium, ale ich naukowe analizowanie przekraczałoby kompetencje autora. Pisze więc badacz:
Wizja wybuchającego świata może tu jeszcze znaczyć co innego lub — powiedzmy ostrożniej — może być zestawiana z czym innym niż zniszczenie czy zniszczenie-odrodzenie. Mianowicie: z takimi modelami wszechświata, jak model de Sittera, w którym istnieje ruch bez materii, „eksplozyjny” model Gamowa czy — zwłaszcza — model Lemaître’a, nazywany przez samego autora „teorią fajerwerku”. Jest to teoria — by tak rzec — „wybucho-genezy”, teoria „pierwotnego atomu”, która przedstawia obecny wszechświat jako rezultat radioaktywnego rozpadu atomu, która śledzi „pozostałości” tego pra-wydarzenia w takich zjawiskach, jak rozpadanie się uranu, która — wreszcie — implikuje dalsze rozszerzanie się kosmosu. 169
Ta ostatnia teoria ciekawie koresponduje z kosmogonicznym mitem opowiedzianym przez Krzysztofa, w którym złe wykorzystanie kryształowej kuli prowadzi do zwielokrotnienia światów i ich rozrostu oraz katastroficznych następstw, na które człowiek nie ma wpływu, może być jedynie świadkiem.
Sam fakt opowiadania mitu kosmogonicznego znajduje odpowiednik w najstarszych rytuałach wczesnych kultur, konkretnie mówiąc, chodzi o fakt, że czynność ta była koniecznym elementem aktu uzdrowicielskiego – symbolicznego rozpoczęcia życia na nowo, na bazie doskonałego wzorca, modelu.170 . Eliade wspomina, iż u niektórych plemion recytacja mitu założycielskiego odbywała się w kluczowych momentach – przy narodzinach, małżeństwie, śmierci.171 Wracając do obrzędu uzdrowienia: pozycja, którą przyjmuje Krzysztof w centrum ciemnego ogrodu – tuż przy zbiorniku wodnym – jest w tym kontekście bardzo wymowna. Siada na ławeczce, odchyla głowę – opiera ją brzegu zbiornika i patrzy w gwiazdy („swoje gwiazdy”, a więc los). Jest pomiędzy firmamentem a jego odbiciem. Istotna kwestia: zanim Krzysztof dotrze do zbiornika o „zawsze mokrych ścianach” pokonuje archaiczny rytuał przejścia – najpierw, oddalając się od miejsca pracy, wchodzi w sztuczne kręgi światła lamp, później przebywa „strefę wrogich wpływów” i zaszywa się wśród drzew. To nie koniec – musi bowiem pokonać przegrodę krzaków „nastroszonych kolcami”, później sprawdzić, czy nikt nie chroni furtki i płotu otaczającego beczkę. Znajdują się tam jeszcze tablica ostrzegawcza i krzaki, które „grupowały się ciemnymi kłębami, ograniczając okrągłą przestrzeń”. Dopiero po przebyciu tych niebezpieczeństw może czekać na uzdrowicielski rytuał, dostępuje oczyszczenia; pozycja głowy opartej o brzeg beczki kojarzy się z aktem chrztu. Aby magiczny proces dopełnił się potrzeba jeszcze tego, który uzdrawia. Trudno powiedzieć, czy już w trakcie snu Krzysztofa, czy jeszcze na jawie do magicznego kręgu wchodzi kobieta:
Obca, sunąc przed siebie niemal ślepo, ale tak pewnie jak w znanym dobrze otoczeniu, natrafiła rękoma na brzeg beczki, obeszła ją i odnalazłszy oparcie, chciała usiąść, gdy wtem dłoń jej natrafiła na ramię Krzysztofa.
Nieznajoma zachowuje się jak starożytna kapłanka strzegąca świątyni – funkcjonuje w jakimś ekstatycznym uniesieniu, zna dobrze swoją sakralną przestrzeń, symbolicznie obchodzi „święty krąg”, na końcu kładzie dłonie na ramieniu tego, który czeka na ławeczce (modlitewniku, miejscu ofiarnym?). Rozpoczyna się kosmiczna liturgia, mistyczny spektakl słowa. Przywołanie w takiej sytuacji „pierwszych słów” ma w kulturach tradycyjnych rozgonić ciemność.172 „Zbiorowe lub indywidualne, periodyczne lub sporadyczne obrzędy odnawiania zawsze zawierają w swej strukturze i swym znaczeniu element odnawiania poprzez powtarzanie aktu archetypowego, najczęściej aktu kosmogonicznego”173. Chodzi w tym również o anulowanie czasu, jego dewaloryzację, usytuowania potrzebującej jednostki lub zbiorowości niejako poza czasem.174 Aspektem tego rodzaju obrzędu jest symbolika lunarna. Dbałość również o opis tej kwestii upewnia, że Lem szkicuje to inicjacyjne misterium świadomie, z zachowaniem niezbędnych literackich i metafizycznych ornamentów. Księżyc wiąże się ze śmiercią, zmartwychwstaniem, płodnością i odnową. W Ogrodzie ciemności bohater informuje, iż księżyc wzejdzie pojutrze.
Tytułem komentarza oddajmy głos Eliademu:
Fazy księżyca – pojawienie się wzrost, ubywanie, zniknięcie, po którym następuje ponowne pojawienie się po trzech dniach ciemności – odegrały ogromną rolę w wypracowaniu koncepcji cyklicznych. Analogiczne koncepcje znajdujemy przede wszystkim w apokalipsach i antropogoniach archaicznych; potop lub powódź kładzie kres wyczerpanej i grzesznej ludzkości, z której rodzi się ludzkość nowa, odnowiona, powstająca zwykle z ocalałego z katastrofy „przodka” mitycznego lub ze zwierzęcia lunarnego. (…) „Narodziny” ludzkości, jej wzrost, starzenie się („zużycie”) i zanik są utożsamiane z cyklem lunarnym.175
A może Stanisław Lem – ocalały z Zagłady lwowskich Żydów, doświadczywszy koszmaru wojny poszukuje jak Różewicz mistrza, który ponazywa wszystko raz jeszcze i oddzieli światło od ciemności (Ocalony Różewicza i Ogród ciemności powstały w tym samym roku!)? Potrzebne jest więc – wykorzystujące najstarsze tradycje kulturowe – uzdrowienie, dotarcie do praźródła, rajskiej przedegzystencji prarodziców. „W świecie nie dzieje się nic nowego, gdyż wszystko jest powtarzaniem tych samych pierwotnych archetypów; owo powtarzanie, aktualizując moment mityczny, w którym archetypowy gest został objawiony, utrzymuje nieustannie świat w tej samej chwili brzasku początków”176. Pierwsze misterium Lema rozgrywa się w ciemności nocy, pomiędzy pozostawieniem sztucznych świateł miasta, a wschodem słońca i księżyca, pomiędzy chaosem miasta a niemalże świątynną geometrią natury, wśród ornamentów poetyckiej symboliki środka. Ogród ciemności to jeden z najbardziej mistycznych tekstów Lema, literacki akt założycielski późniejszej twórczości. Czytając analizy tekstów w kolejnych rozdziałach, warto niekiedy wrócić myślą do Ogrodu ciemności, aby zobaczyć jak świetną intuicję miał Tomasz Lem, uprzywilejowując właśnie to opowiadanie w subiektywnym wyborze tekstów ojca.
Rozdział II
ŚWIĘTE SŁUPY
II 1. Wertykalizm i koncentryczność
Historia ludzkości nie jest linearna, jest to historia punktu, który staje się sferą.
Georges Poulet
Rozpędził się Kwarcowy, by go jednym ciosem zmiażdżyć, ten jednak ustąpił mu z drogi i pokazał dwa palce wystawione; nie wiedział Kwarcowy, co by to mogło znaczyć, ale zawrócił i — nuże na przeciwnika, lecz Baryon znowu tylko o krok mu się usunął i szybko pokazał jeden palec. Zdziwił się nieco Kwarcowy i zwolnił biegu, chociaż już nawrócił i właśnie miał brać rozpęd. Zamyślił się i woda jęła płynąć z pobliskich domów, ale nie widział tego, bo Baryon ukazał mu kółko z palców złożone i przez nie kciukiem drugiej ręki prędko tam i sam poruszał. Kwarcowy myślał i myślał, co też by te milczące gesty miały wyrażać i otwarła mu się pustka pod nogami, chlusnęło z niej czarną wodą, a on sam poleciał w głąb jak kamień i nim zdążył sobie jeszcze powiedzieć: — Nic to, byle nie myśleć! — już go na świecie nie było.
- Lem, Trzej elektrycerze
„Kroczył niepewnie, mrużąc oczy od słońca, zarazem oswobodzony i bezradny, jakby wyrwany z ciężkiego snu.” To jedno z pierwszych zdań Szpitala przemienienia napisanego w 1948 roku. Podobnymi opisami kondycji głównej postaci Lem otworzy wiele swoich powieści. Powrót z dalekiej podróży (z dziwnym poczuciem ocalenia), poczucie przebudzenia, nagłe znalezienie się w nowej, często zaskakującej sytuacji oraz blask światła: to powtarzająca się sekwencja – towarzyszy jej często typowe dla kultur pierwotnych sankcjonowanie przestrzeni: często poprzez koncentryczne wyznaczenie przestrzeni sfery i centralnego punktu wertykalnego – np. wieży, wieżowca, rakiety. U Lema antropocentryczne, spacjalne porządkowanie nie prowadzi jednak do ładu, przeciwnie, uświadamia, że tkwiące w ludzkim umyśle atawistyczne kopiowanie podstaw cywilizacyjnych w zderzeniu z labiryntem inności wywołuje chaos, w najlepszym razie zostawia bohatera z poczuciem niewyjaśnionego misterium.
Już od tekstów z drugiej połowy lat czterdziestych Lem konsekwentnie buduje własną geopoetykę, według podobnych metod wykreśla mapy narracyjne, w podobnych kontekstach umieszcza konkretne tropy i toponimie. Podstawowym żywiołem staje się ziemia (nawet jeśli akcja dzieje się na innej planecie) – w konstruktach przestrzennych często spotkać można warianty żywiołu: podziemia, doły grobowe, kanały, góry labirynty oraz archeologiczne aspekty związane z odkopywaniem i zakopywaniem. Istotny jest też mentalny związek podmiotu z Ziemią: rozumianą zarówno jako planeta jak i będącą parabolą miejsca opuszczonego, pozostawionego. Perypetie bohatera rozpisane są też w wyrazistym modelu wizualnym kształtowanym przez światło – naturalne lub sztuczne. W Szpitalu … niemal każdy epizod z życia bohatera poprzedzony jest opisem (niekiedy poetyckim, niemal impresjonistycznym) naturalnego światła.
Zacytujmy dłuższe fragmenty rozrzucone w powieści, aby uchwycić koncept:
Był maj. Płaskorzeźba lasów, dalekimi półksiężycami obchodzących wzgórza sanatoryjne, płonęła coraz ofiarniejszą zielenią. W głębi każdej nocy otwierały się nowe kwiaty, liście, wczoraj zwisające mokrymi, zwiniętymi skrzydełkami, wstawały do lotu. Brzozy już nie kolumnami łagodnego srebra, ale buszującym biało płomieniem podchodziły do okien. Sercowate listki topól naciągały słonecznym ciepłem, barwiąc się w jasnomiodowych odcieniach. Zwoje dalekiej drogi, rozsypane wśród wzgórz, omijały czarny i prosty krzyż, zagubiony w rozwianych horyzontach. Gdzieniegdzie wydmy ukazywały swoje gliniaste wnętrza niby plastry miodu porzucone w radosnym pejzażu.177
Czerwiec przechylał się w upały. Z okien łagodnie wzgórzysty teren ciemniał zielenią lasów, malachitową i jelenią, srebrną brzóz, podwodną wieczorów i kryształową świtów. Falami szedł miękki nieustanny szum, nakłuwany świergotem ptaków. Pręga pochodu słonecznego dzieliła czaszę nieba na dwie coraz bardziej zrównujące się z sobą części.
Kończył się wrzesień. Na zoranych polach kupy nawozu czerniały jak wielkie kretowiska. Najbliższa oknu Stefana osika chorowała: jej żółknące przedwcześnie liście pokrywała czarna ospa. Nieruchomy, przy oknie, wpatrywał się w niebieszczejący jak ostrze noża horyzont. Opadały go długie godziny zupełnej martwoty: w najniewygodniejszej pozycji, ze wzrokiem utkwionym w niebie, śledził wzory, jakie w pustym blasku rysowały pyłki krążące w limfie okna.
Detalicznie obrazowana natura zdradza poetyckie kompetencje Lema 178 i wyobraźnię nie tyle wizualną, co umysłowość myślącą wzorcami i strukturami (ten wątek zostanie naświetlony na końcu rozprawy). Trzyniecki dostrzega geometryczne prawidłowości przypominające plastry miodu, czy wzorce kreślone przez pyłki. Cechy pór roku towarzyszą zmianom w życiu głównego bohatera – stopniowo nadchodzi dosłownie i przenośnie traktowany mrok. Modele wizualne w opisach podporządkowują się początkowo linii wertykalnej i dążą ku ciemności i horyzontowi – natura majowa otwiera się, płonie, wstaje. Czerwiec przechyla się. We wrześniu – gdy osika choruje - horyzont przypomina ostry nóż: „pręga pochodu słonecznego” grawituje w stronę ciemności. Ta gradacja ma swoją dramaturgię, która odpowiada zbliżaniu się nazistów do sanatorium. Kiedy przyjdą – Stefan Trzyniecki będzie akurat spał (to kluczowy moment liminalny w powieściach Lema). Obudzi go mrok rozświetlony już nie świtem naturalnego światła, ale latarkami oprawców (lux-lumen). Warto dodać, że w analizowanych opisach dominują – rozprowadzone w sieci metafor – kształty: płaskorzeźba – wzgórza – kolumny – płomień – sercowate listki – krzyż – plastry miodu – czasza – kretowiska, itd. To wielopłaszczyznowe modele geometryczne.
Kiedy Trzyniecki wydostał się już z ciasnego pociągu (co kojarzy się oczywiście z transportami w bydlęcych wagonach) pierwszym odwiedzonym miejscem stał się cmentarz. Trzyniecki obszedł go dookoła. Centralnym jego punktem punktem był otwarty dół grobowy. Z jednej strony oczywiście Trzyniecki nad grobem, jego pionowa pozycja będąca przedłużeniem wertykalizmu dołu, to symbole ocalenia, z drugiej strony taki obraz ustanawia świat przedstawiony – to symboliczne zakorzenienie, zakotwiczenie. Nad podobnymi dołami staną astronauci w Edenie, grobem jest tytułowy przedmiot w Pamiętniku znalezionym w wannie, Kris Kelvin zejdzie na dolny pokład stacji solaryjskiej, gdzie odkryje ciało, w kanałach skryje się Ijon Tichy w Kongresie futurologicznym. Dla Mircei Eliadego miejsce zetknięcia poziomów to obszar hierofanii – miejsce, w którym następuje „otwarcie” - ku górze (sfera boska) i ku dołowi – w stronę świat umarłych. W pobliżu punktu zetknięcia tych sfer przedstawiciele kultur tradycyjnych wznosili kosmiczną kolumnę – w różnych formach i wariantach. 179
W omawianej scenie Szpitala Przemienienia przestrzennym kontrapunktem dołu jest wieża widziana z daleka:
„Sam o tym nie wiedząc, zaczął iść w stronę wsi, a zarazem wieży kościelnej błyszczącej w słońcu”.
Wieże, słupy, rakiety porządkują świat Lema, są wyznacznikami geograficznego uporządkowania, wyznaczają punkty przecięcia siatki „oszalałego Merkatora” wpisanej przez gołębie w „podniebie”.180 Motyw ten pojawia się już we wczesnych – wspomnianych we wstępie rozprawy – wierszach. W wierszu Piątką przez Kraków osią miasta jest widziana z daleka wieża:
W dali, na wielkich tarczach czterościennej wieży
W płatkach czarnego złota czas na cyfrach leży
I znaczy długą drogę ziemi, wirującej
Niebem pośród kościołów, jak aleją w słońce.181
Czas ma charakter kolisty – kształt zegara zostaje zestawiony z wirującą ziemią. Koncentryczność czasu i przestrzeni przełamane są przez pion i prostopadłość wskazówek zegara oraz wieży. Symetrii w tak naszkicowanym obrazie dopełnia słońce.
W Szpitalu Przemienienia Trzyniecki przyjeżdża na pogrzeb w zastępstwie ojca, dalsze losy wydają się zbiegiem okoliczności. Mimo iż bohater „sam nie wie”, jednak to światło wyznacza jego trasę. Podąża od ciemnego wagonu i grobu w stronę błyszczącej w słońcu wieży. Ważne dla fabuły powieści postacie pojawiają się blasku słonecznym, tak będzie też np. w momencie spotkania z Harey, którą po przebudzeniu widzi Kelvin w Solaris. W Szpitalu... do dworku, w którym po uroczystości pogrzebowej przebywa Trzyniecki przyjeżdża gość:
Było tam jasno, ale światło padało od oszklonej werandy, tak że nie mógł rozpoznać rysów przybysza, dostrzegł tylko jego czarną sylwetkę na rozsłonecznionym tle.182
Dla porównania, poniżej pierwszy opis spotkania z Harey:
Naprzeciw łóżka pod oknem, które było odsłonięte do połowy, w świetle czerwonego słońca siedział ktoś na krześle. (…) Oświetlona była od tyłu; promień przechodzący przez szparę firanki złocił aksamitny puszek na jej lewym policzku, a rzęsy rzucały na twarz długi cień183
Szpital Przemienienia proponuje więcej modeli fabularnych i przestrzennych, które powielane będą przez Lema. Pozostając przy zestawieniu z Solaris trzeba zwrócić uwagę na początek powieści. W Szpitalu pierwszy rozdział to „Pogrzeb”, w Solaris – „Przybysz”. Rozdział drugi Szpitala nosi tytuł „Gość niespodziewany”, rozdział trzeci Solaris – „Goście”.
Bohaterowie Lema przekraczają progi – za każdym jednak razem znajdują się w miejscu-metaforze, miejscu ukształtowanym symbolicznie, można by rzec – niemiejscu. Często są to przestrzenie – mimo zachowania realistycznej konwencji – na poły oniryczne, archetypowo ustrukturyzowane. Wyjście z pociągów, pojazdów, statków, wkroczenie na teren cmentarza, obcej planety, gmachu, stacji, itp. - wszystkie te przejścia sugerują świadomie wykreowaną heterotopię. I oczywiście zdarzenia ukrywają traumę wojenną samego pisarza, jednak w kreowaniu rzeczywistości literackiej istotniejsze staje się nadanie im pewnej autonomiczności, niezależności od historii i biografii, stworzenie z nich pewnej typowej dla współczesności sieciowej przestrzeni.
Uważam, że znajdujemy się w momencie, w którym doświadczamy świata w mniejszym stopniu jako życiowego rozwoju w czasie, a w większym jako sieci łączącej punkty i przecinającej swoje własne pasma.184
Interesuje nas właśnie owa sieć i punkty przecięcia pasm.
Astronauci w powieściach Lema sankcjonują nową przestrzeń poprzez nadanie jej formy organizacji, wydzielenie sfer. Porównując dzieła, które należą do „twardego” science fiction - zauważa się takie kreowanie przestrzeni, które jest typowe dla kultur tradycyjnych. W minionych wiekach – na pewno od neolitu do średniowiecza obok sfery sacrum istniała sfera tanatologiczna, sepulklarna. Nekropolie powstawały w różnym oddaleniu – przy północnych ścianach kościołów romańskich, wcześniej – np. w kulturach megalitycznych – w wyznaczonych (np. przez warunki hydrograficzno-geologiczne) miejscach. Symbolem śmierci stawał się przy tym kamień. Chowano także zmarłych pod domami, bądź pod progiem domostwa. 185
W Niezwyciężonym sfera śmierci zdaje się otaczać obóz astronautów w dużym promieniu. Trzysta kilometrów od krążownika, którego domeną jest światło (często podkreśla się kształt świetlistego słupa, latarni morskiej) ekipa astronautów odnajduje Kondora – statek, który wylądował wcześniej na Regis III, a którego załoga zginęła w dziwnych okolicznościach. Opuszczony Kondor stał się grobowcem, kryptą; przy opisie tego miejsca Lem posługuje się modelem, którego strukturę wyznacza okrąg, wertykalne centrum rakiety oraz naprzemienność światła i mroku.
„Z daleka rakieta wyglądała jak krzywa wieża (…) Ludzie „Niezwyciężonego” zatrzymali się na brzegu obwałowania. Pojazdy, które ich przywiozły, otoczyły już wielkim kręgiem cały teren i wyrzucone z emitorów pęki siłowe połączyły się w osłaniające pole. (…) Wnętrze statku było oświetlone: technicy uruchomili już awaryjny generator, poruszany sprężonym powietrzem. (…) W małej kajucie nawigacyjnej spoczywały pod ścianą zwinięte w kłębek, wyschłe zwłoki człowieka (…). Była to właściwie mumia o zbrunatniałej skórze, przyschniętej do kości.”
Scena nieodparcie nasuwa skojarzenia z ekipą egiptologów eksplorującyh piramidę, zaś Kondor z obeliskiem. Astronauci szybko zauważają, że poszycie bliźniaczego wobec „Niezwyciężonego” Kondora jest zniszczone drobnymi uderzeniami; obelisk z Luksoru zaś zdobią drobne hieroglify.
Obaj usiłowali przyjrzeć się dokładnie wykutym w pancerzu nierównościom. Wszystkie były drobne, jakby wyżłobione ostrym końcem dłuta, ale Rohan wiedział, że nie ma takiego dłuta, które naruszyłoby cementowaną powierzchnię.
Obeliski łączą kult solarny (w starożytnym Egipcie sądzono, że w obeliskach mieszka sam bóg Ra), jak i funeralny. Odnosząc się do judaistycznej tradycji religijnej: słowo macceba (macewa) etymologicznie odnosi się do pojęcia stawiać, wznosić.186 W tradycji biblijnej obeliski symbolizowały też „domy słońca”. W Niezwyciężonym poprzez zestawienie dwóch lądowników, Lem wyznaczył sferę życia i sferę śmierci („dom grobów” - żydowskie określenie cmentarza).187
Lem tworzy więc w swoich powieściach rodzaj sakralnej geografii. Postępuje podobnie jak Norwid, dla którego środkiem, punktem był zawsze Rzym. „Rzym to owa kolumna na starożytnym forum, na której były zapisane odległości miast państwa, czyli świata.”188 Krzysztof Trybuś pisze, że Norwid w swojej wędrówce ustanawiał świat na nowo, bazując zawsze na mitologicznym wzorcu.189 „Ustanawianie świata” następuje u Lema po traumie II wojny światowej – wokół tkwią jeszcze ruiny, z ziemi wykopywane są czaszki, a ocalony „wygnaniec” próbuje archetypicznie odbudować świat. Wydaje się jednak, że zaprowadzenie nowego ładu wydaje się prawie niewykonalne. Lem postępuje jak rzymski urbanista, który „posługiwał się stałymi obrazami. Chciał stworzyć miasto za jednym zamachem, narzucić rzymską geografię w chwili, gdy armia zdobyła kolejne terytorium”.190 Bohater Lema dociera jednak na ogół do „jądra ciemności”. Oto fragmenty opisu krótkiego snu Rohana:
Tląca, śliska czerń otaczała go ze wszystkich tron. Dusił się. Rozpaczliwymi ruchami usiłował odepchnąć niematerialnie jak gdyby okręcające go zwoje (…) Ogłuszający dźwięk wyrwał go ze snu. Rohan wyskoczył z koi na pół przytomny, wiedząc tylko tyle, że otacza go mrok, w którym nieustannie dzwoni alarmowy sygnał. To już nie był koszmar. Zapalił światło (...)191
Niezwyciężony pełni funkcję świątyni, chroni go czasza pola siłowego, który zapewnia niekiedy – np. w trakcie deszczu – widowiska świetlne. Krążownik jest słupem „podtrzymującym” to magnetyczne sklepienie. Technologiczny świat to nowy porządek. Poza okręgiem wyznaczonym przez pole statku są jedynie ruiny - także typowe dla wyobraźni Norwida. Autor Archeologii, przemierzając Rzym z Quidamem, nie znajduje w nim jednak świętego środka – przestrzeń przypomina bardziej labirynt.192 Sugestia w postaci imienia jednego z bohaterów Niezwyciężonego - Jazona – także wprowadza w taką topikę.
Trybuś pisze:
Cechą wyobraźni przestrzennej Norwida jest nieustanne przesuwanie się perspektywy horyzontalnej, przy jednoczesnym odnajdywaniu punktów stałych w perspektywie wertykalnej.193
Tak samo jest w Edenie, Niezwyciężonym, Solaris, Powrocie z gwiazd. To model świata-miasta odpowiadający myśli Mikołaja z Kuzy, który założył, że Bóg jest okręgiem, którego środek można odnaleźć wszędzie, a obwód nigdzie. Z pewnością struktura znakowa świata literackiego determinuje porządek estetyczny i aksjologiczny.194 Czy Lem nadaje światom jakiś porządek? Właściwie pozwala na stopniowe wyłanianie się ładu.
W Niezwyciężonym ekipy astronautów dzielą się eksploracją – ci, którzy badają tajemnicze „miasto ruin” tworzą coraz dokładniejszą mapę terenu. Mapę stacji solaryjskiej ma również Kris Kelvin. Mimo jednak kartograficznego uporządkowania przestrzeni, człowiek nie przestaje się dziwić. Tajemnic nie można nanieść na mapę. Bohaterowie bezustannie próbują ogarnąć nową przestrzeń rozumem, zobaczyć teren z daleka, naszkicować wedutę. Ken-ichi Sasaki właśnie do takiej przestrzeni – widzianej „z lotu ptaka”, z oddalenia gościa, odnosi pojęcie „wizualności”. Przeciwstawia ją „namacalności”, gdy podmiot działań odbiera przestrzeń od wewnątrz, zamieszkując ją. To bardzo współczesne formy konceptualizacji „pejzażu miejskiego”.195 Bohaterowie Lema doświadczają zmysłowo przestrzeni, ale nie są świadomi jej całości. Chcieliby uchwycić spacjalność wokół siebie na wzór kartezjański, tzn. wykluczyć przypadek, uchwycić czytelną geometryczną formę przestrzeni. Poza archetypicznym jednak modelowaniem przestrzeni – tj. koncentrycznowertykalnym – i odśrodkowym ruchem bohaterów, którzy i tak wracają do punktu wyjścia, ściany milczenia, próby wyrażenia niewyrażalnego: nie sposób wyznaczyć sensownej topografii przestrzeni. Podróżnik Lema jest „wrzucony w świat” - to człowiek Heideggerowski – osamotniony, zagubiony, zrozpaczony rozmiarami Zagłady. Alienację pogłębia chłód technologii – to ona wyznacza granice nowego świata, chroni i grodzi, w równym stopni umożliwia poznanie jak i destrukcję; tworzy też maszyniczne obrazy kultury. Zygmunt Bauman właśnie nowoczesne technologie obarcza winą za „produkcję śmierci”196 Jakiekolwiek niszczenie u Lema też uruchamiane jest przez wykorzystanie technologii – jej największa skala zostaje ukazana w Niezwyciężonym.
Platon mówił, że rzeczywistość jest zorganizowana jako odbicie podstawowych figur geometrycznych. Właśnie – odbicie. W światach Lema multiplikują się te same twory wizualne. Często w sposób symetryczny, lustrzany. Terminal – sztuczna góra - z początku Powrotu z gwiazd znajduje odbicie w górze, na którą wdrapuje się Bregg w zakończeniu powieści. Zestawmy te dwa obiekty.
„Gąszcz czarnym kręgiem otaczał jezioro. Słyszałem szelest szuwarów i trzcin — a daleko, z drugiej strony, wznosił się — jedynym ogromem — masyw świetliście zeszklonych skał, na pół przejrzysta góra nad równinami nocy, widmowa jasność szła od pionowych zerw, najbledsza, błękitnawa, bastiony na bastionach, kryształ zastygły w blanki, przepaście — i ten jaśniejący kolos, niemożliwy i niewiarygodny, odbijał się długim, bledszym powtórzeniem w czarnych wodach jeziora.”
Drugi:
„Przede mną w ciemności wstępowały góry, widmowe, o szczytach pobielonych śniegiem. Kiedy wpatrzyłem się uważnie we wschodni brzeg horyzontu, dostrzegłem smugę pierwszej szarości — rozmywającej gwiazdy — zaczątek nowego świtu. Rysowała się na niej stroma, rozpękła w połowie grań. (…) Niebo wschodu ledwo szarzało nad pełną ciemności doliną, pogłębiając jeszcze czerń skalnego ramienia, ale potrafiłbym wskazać każdy jego uskok, każdą szczerbę po omacku, wiedziałem, jaki obraz odsłoni mi dzień, bo był wpisany we mnie, na zawsze, i nie na marne. (…) Śniegi szczytu zapaliły się złotem i bielą, stał nad pełną liliowego cienia doliną potężny i bezwietrzny, a ja, nie zamykając oczu, pełnych łez łamiących jego światło, powstałem wolno i zacząłem schodzić po piargach na południe, gdzie był mój dom.”
„Kolos” w pierwszym fragmencie zwielokrotniony zostaje dodatkowo odbiciem w tafli wody. Sztuczne światło - lumen konstruuje wertykalną optykę – „jasność szła od pionowych zerw”. W drugim – korespondującym fragmencie, uwidacznia się podmiotowa perspektywa i – co intrygujące – uaktywnia się romantyczne widzenie wewnętrzne. Owoż wpisane jest w ciało, wynika z jego – jak zapewne ująłby to Belting197 – usytuowania w przestrzeni, jest również zależne od pamięci – Bregg potrafi dokładnie opisać skalne ramię, mimo że go nie widzi. Ciekawe: podobna wędrówka opisana jest w Niezwyciężonym, ma również swoje cybernetyczne ekwiwalenty w Polowaniu i Masce.
Motyw góry, która kryje we wnętrzu skomplikowaną technicznie sztuczną strukturę znajdziemy też w Pamiętniku znalezionym w wannie. Jedną z różnic pomiędzy tą powieścią a Powrotem z gwiazd jest to, że światło pojawiające się przy końcu przygód Hala Bregga ma wymiar zbawczy, sakralny, jest jakąś formą happy endu. W Pamiętniku, mimo że bohaterowi udaje się znaleźć wyjście z labiryntowego gmachu - widzi już Bramę Światła, to jednak zawraca z drogi ku claritas i wraca do łazienki, swoistej „kaspsuły”, „krypty”, grobu, niemiejsca, używając nazewnictwa Foucaulta.198
Gdyby zwrócić uwagę na wertykalne ukształtowanie świata w Edenie rzuca się w oczy, że rakieta ziemskiej załogi znajdzie swój odpowiednik w tajemniczym „kominie” obcych - dubeltów. Zarówno rakieta jak i „komin” to wyraźne punkty w topografii Edenu – oczywiście doświadczanej z perspektywy przybyszów z Ziemi.
„Ujrzeli wówczas wystrzelające ku chmurom cielsko dziwacznie uformowanego komina, odwróconym wodospadem bił z niego brunatny słup stumetrowej chyba grubości, roztrącał niespokojnie falujące mleko chmur i znikał. (…) Zauważyli, że w wykopach tym mniej było wody, im bardziej zbliżali się, jadąc zygzakiem po błotnistym gruncie, ku ścianie oparów, która na przemian to zasnuwała, to ukazywała czarnego kolosa.”
A oto wybór opisów rakiety, która w trakcie rozwoju fabuły coraz bardziej podnosi się. Od upadku na Edenie przygotowywana jest do odlotu – wygnania z „raju”?
„Słońce dotykało horyzontu, kiedy znaleźli się u małego pagórka. Rakieta rzucała długi cień, gubiący się daleko wśród piasków równiny. (…) Rakieta wbiła się wprawdzie w grunt pod bardzo małym kątem, ale dzięki jej długości koniec kadłuba z wylotowymi tulejami wznosił się dobre dwa piętra nad równiną. (…) Rakieta stała pionowo - biała, bielsza od słonecznych obłoków, wśród których zdawał się już wędrować jej daleki, zaostrzony szczyt. (…) Osiemdziesiąt metrów nad ziemią, w otwartym włazie, stało czterech ludzi. (…) Z otwartego włazu, jak z okna strzelistej wieży niespodzianie wzniesionej w pustkowiu, widzieli góry południa, zbłękitniałe, pomieszane z chmurami szczyty, wielką zachodnią pustynię, rozciągniętą na setki kilometrów pasmami rozsłonecznionych wydm, i fioletowy kożuch lasów okrywających wschodnie pogórze. Olbrzymia przestrzeń leżała pod błękitami, z małym, ostrym słońcem u zenitu. Koronkowym szkieletem biegło w dole kolisko muru cień rakiety przesuwał się po nim, jak wskazówka słonecznego zegara tytanów, dochodził już do dwu malutkich figurek.”
Rakieta podobna do wieży otoczonej kolistym murem przywodzi oczywiście na myśl topikę średniowieczną – mentalność ludzi ery kosmicznej, jak widać niewiele, biorąc pod uwagę sprawy kolonizacji i zdobywania terenu, zmieniła się. Ten wizualny schemat Lem stosuje od najwcześniejszych powieści – sanatorium w Bierzyńcu – podobnie jak sanatorium w Czarodziejskiej Górze Tomasza Manna - stoi na wzniesieniu otoczone murem.199 W powyższym fragmencie przykuwają uwagę wrażenia wizualne – z jednej strony Lem doskonale – można powiedzieć w sposób typowy dla operatora filmowego wyczuwa proporcje przedmiotów w przestrzeni (szczyt rakiety jakgdyby wędrujący poprzez wyeksponowanie go na tle chmur) , z drugiej strony świetnie operuje natężeniem barw. Poprzez wykorzystanie odbić słonecznych wyróżnia z krajobrazu rakietę. Podobnie będzie robił, opisując – w zakończeniu późniejszej powieści – krążownika Niezwyciężonego.
Znamionowanie określonej topografii przez pionowe konstrukcje odsyła do koncepcji przywołanego już w rozdziale Mircei Eliadego, który pisał o roli świętych słupów w kulturach pierwotnych. Symbole te oznaczały środek świata – axis mundi.200 Znane są przypadki, że niektóre plemiona, podróżując zabierały ze sobą te słupy, bowiem w ich przekonaniu były one podwaliną nowego świata. Ich upadek, złamanie, były oznaką końca świata. Słup/kolumna jawiły się też jako ślad przerwania ciągłości zastanego świata – tak przecież można rozumieć ingerencję astronautów np. na Regis III.
Rakieta także ustanawia świat w takim sensie, że dla eksploratorów staje się jego osią. Zakotwiczenie statku na obcym terenie jest połączeniem linii horyzontalnej i wertykalnej, jest także odkryciem i ustaleniem punktu oparcia, „środka” nowostworzonego świata, wytrąceniem chaosu jednorodności, zanegowaniem względności przestrzeni świeckiej. 201 Rakieta w takim kontekście jest więc znakiem ludzkiego odczuwania czasoprzestrzeni – doskonale ukazuje to cytowany powyżej fragment, w którym rakieta i krąg wokół niej przypominają zegar słoneczny. Lidia Wiśniewska pisze, że obraz koła to obwód wyrażający czas, a wnętrze i zewnętrze reprezentują przestrzeń.202 Lem, nie tylko wyrażając pewne tezy explicite, ale również konstruując wizualnie światy obrazuje tak naprawdę fakt, że człowiek przyszłości – dysponujący potężną technologią, eksplorując nowe globy zawsze będzie zachowywał się w sposób tradycyjny, by nie rzec pierwotny – na pewno zgodny z jakąś mitologiczną kosmologią i „gramatyką archetypów”203, które funkcjonują w każdej kulturze. Organizacja przestrzeni z wytyczeniem jej symbolicznego środka, często umiejscowionego na świętej – kosmicznej górze, eksplorowanie terenu poprzez koncentryczne rozszerzanie granic poznania to procesy, które są wrodzone; astronauta nie uwalnia się od immanentnych wizualnych konstrukcji postrzeżeniowych, wpisują się one w archetypiczne uniwersalia przestrzenne.
W Niezwyciężonym mimo obecności niesłychanie zaawansowanej technologii, jaką dysponują astronauci na Regis III, zaczynają oni misję od koncentrycznego zakreślenia przestrzeni, której środkiem jest oczywiście „Niezwyciężony”. Tym razem okręg nie jest wyznaczony – jak w Edenie– przez dookolne lustra, ale dzięki stworzonemu przez energoboty polu siłowemu. Sam krążownik porównuje się często do kolumny, ognistego słupa. Także i tu wraca metafora tarczy zegara i cienia – wskazówki.
W finale wielu tekstów Lema bohater udaje się w podróż po obcej planecie – w Edenie jednym z celów jest miasto obcych, w Solaris Kelvin postanawia wylądować na mimoidzie i stanąć „twarzą w twarz” z oceanem, w Niezwyciężonym Rohan wyrusza w górską wyprawę w celu ratowania towarzyszy, zaś Marek Tempe w Fiasku sam ląduje na Kwincie. W czasie tych eskapad istotny staje się kontakt z bazą, widoczność rakiety, obecność czegoś, co będzie sankcjonowało ludzką przestrzeń. W Solaris Kelvin, znajdując się pierwszy raz poza bazą zatacza koło i obserwuje z oddalenia stację:
„Koło, jakie zatoczyłem nie dość wprawnie, wyniosło mnie daleko na podwietrzną, a mimoid został w tyle, jako rozległa, jasna plama, odcinająca się od oceanu nieregularnym konturem. Stracił nadaną mu przez mgły różową barwę, był żółtawy jak zeschła kość, na chwilę znikł mi z oczu, zamiast niego zobaczyłem w oddali Stację, wiszącą pozornie tuż nad samym oceanem, niczym ogromny, staroświecki zeppelin.”
Chyba najciekawsze studium psychologiczne człowieka poza „domem” znajdujemy jednak w Niezwyciężonym. Rohan w czasie wielogodzinnej wędrówki po obcym lądzie Regis III bije się w własnymi myślami, wielokrotnie dopada go też niepokój związany z faktem, że nie widzi już Niezwyciężonego, owego „świętego słupa”, który był osią względnie udomowionej przestrzeni.
„Przytroczony na skaczącym stopniu łazika, widział tylko olbrzymią, powoli zmniejszającą się kolumnę „Niezwyciężonego”, niebieski blask, który przez chwilę zatrzepotał na zboczach wydm, powiedział mu, że maszyna przebywa właśnie granicę pola siłowego.”
(...)
Ohydny strach kurczył mu serce. Szedł jednak, wciąż tak samo wymachując rękami, które były przeraźliwie puste. Zatrzymał się raptownie i spojrzał w doliny, ku pustyni, gdzie stał „Niezwyciężony”. Nie mógł go zobaczyć, statek znajdował się poza widnokręgiem. Wiedział o tym, lecz patrzał w rudawe u horyzontów niebo, z wolna wypełniające się kłębiastymi obłokami.”
Człowiek zawsze pozostaje właśnie w jakimś widnokręgu, koliste sygnowanie przestrzeni jest procesem immanentnym dla ludzkiej recepcji przestrzeni. Tak samo jak wyznaczanie środka takiej przestrzeni. Rohan, który stopniowo zdaje sobie sprawę z ogromu samotności na nieznanej planecie szybko konstatuje, że jego uszy przyzwyczajone dotąd do dźwięku maszyn skazane są nagle na przerażającą ciszę; próbują wyłowić dźwięk powietrznej sondy wypuszczonej z bazy, ale ten stopniowo staje się coraz słabszy. Ruchy ciała Rohana automatyzują się z czasem; tego somatycznego odczucia doświadczył pewnie każdy, kto wędrował długo po górach lub wybrał się na długi bieg.204 Terra incognita, jaką dla astronauty staje się Regis jest tak bardzo obca dlatego, że nie zawiera najmniejszego nawet elementu wskazującego na ludzką działalność. Dlatego zapewne Rohan cieszy się, gdy spotyka na drodze robota, który ocalał z walki z czarna chmurą. Szybko jednak, ku zmartwieniu Rohana ich drogi muszą się rozejść.205 Jego wyobraźnia usilnie próbuje naznaczyć teren eksploracji tym, co ludzkie, ziemskie.
„Podobne do groteskowych, zżartych erozją posągów wierzchnie skałki były tuż. (…) Gdzieniegdzie przebijały się poprzez szczotkowate gęstwiny białe, jakby wapienne iglice.”
Posągi i iglice to artefakty, dzieła ludzkich rąk. Gest nazywania rzeczywistości jest znakiem jej ogarnięcia. Znalazłyby tu rację słowa Wittgensteina, że granice mojego języka są granicami mojego świata.
Obraz świetlistej kolumny krążownika zamyka powieść. Rohan po misji ratowniczej i po niemal mistycznym kontakcie z czarną chmurą obcych, ostatkiem sił wraca do statku. Tytanicznym wysiłkiem dobiega do łazika. Już z pojazdu szuka punktu zaczepienia na horyzoncie. To, co zrazu wydaje się gwiazdą okazuje się być widocznym z daleka kadłubem statku.
„Jechał prosto na tę rubinową kropelkę w mrokach, wznosiła się powoli, aż stała się lśniącą mocno kulą, której odblaskiem mienił się wierzchni pancerz. (…)
Rohan, któremu rakietnica wypadła z ręki, ani wiedział, kiedy zesunął się po boku maszyny i chwiejnym, przesadnie dużym krokiem, nienaturalnie wyprostowany, zaciskając pięści, by zdusić nieznośne drżenie palców, szedł prosto na dwudziestopiętrowy statek, który stał w powodzi świateł, na tle blednącego nieba, tak majestatyczny w swym nieruchomym ogromie, jakby naprawdę był niezwyciężony.”
Warto zwrócić uwagę ponownie na rolę światła. To ono uwzniośla dzieło człowieka. Lumen – światło wytworzone technologicznie ratuje Rohana. Wydaje się, że Niezwyciężony jest w ogóle hołdem dla potęgi materii nieożywionej, dla technologii – obojętnie, obcej czy ludzkiej – która potrafi być odbierana jako rzecz cudowna. Żywioł techne dominuje w tej lekturze. Nie można przy tym stwierdzić, że Lem jednoznacznie deprecjonuje człowieka. Przecież Rohan podejmuje tytaniczną walkę, aby odnaleźć towarzyszy, mało tego – ryzykując utratę tlenu, grzebie ich zwłoki pod kamieniami, przy okazji znamionując właśnie w sposób ludzki a jednocześnie archaiczny ludzką przestrzeń. Kamień to też symbol wizualny o bardzo starej kulturowej tradycji. Zwrócił na to uwagę Wojciech Michera w ciekawym, eseistycznym studium o Masce Lema. W odniesieniu do mitycznej opowieści, w której Reja zamiast Zeusa podsuwa Kronosowi kamień, Michera zauważa że przedmiot ten to wizualny znak wprowadzający nieusuwalną szczelinę między signans i signatum.206 Innymi słowy, od tego momentu pośrednikiem wobec sacrum staje się totem, idol. Jedna wizualność zostaje zastąpiona inną – symboliczną. Rohan, chowając zmarłych – jednego z nich zamyka kamieniem w szczelinie – wizualizuje religijne doświadczenie, a ono – jak pisze Michera – ma charakter fantomatyczny, naznaczone jest mistyką fetysza.207 Czyn Rohana to jakby symbolizowanie przestrzeni w najczystszej formie, tworzenie humanistycznego aksjomatu. Przecież Rohan jest świadomy tego, że towarzysze, których chowa nie zostaną nigdy znalezieni przez innych Ziemian. Ale właśnie ten symboliczny kamień zawiera w sobie istotę człowieka, symboliczność Ziemi.208 W tradycji, w przekonaniu, że najważniejsze to ratować innych oraz uszanować ich śmierć, tkwi humanistyczna wartość powieści Lema, zapewne również traumatyczna pamięć przeżyć we Lwowie. Dodać można do tego świadomość własnej małości, pokorę niektórych bohaterów wynikającą z myśli, że – cytując Niezwyciężonego - „Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas”. To uszanowanie śmierci, o którym wcześniej wspomniano zyskuje jeszcze u Lema postać fascynacji martwą materią chmury, której wizualny spektakl określa się jako „mroczne misterium”; słowa o podobnym znaczeniu kończą też Solaris - „czas okrutnych cudów”.
Tak czy inaczej, analizując i porównując ze sobą powieści Lema dochodzi się do wniosku, że trajektoria podróży bohaterów nie tylko związana jest z ukształtowaniem przestrzeni, z określonymi przedmiotami i miejscami, ile właśnie ze światłem. To, że w finale tak wielu tekstów pojawia się światło opalizujące na granicy pojęć lumen – lux, claritas – jest symbolem zyskiwania jakiejś świadomości, wewnętrznej iluminacji. Nie jest to jednak oświecenie równoznaczne ze zwycięstwem rozumu – Rohan, po mistycznym spektaklu chmury wie, że naukowcy nigdy nie doświadczą tego samego, co on, że nie będzie potrafił – po powrocie na statek - zwerbalizować własnych transcendentnych uczuć. Ta symbolizowana różnymi światłami przemiana ma w istocie charakter sakralny. Fabuła Niezwyciężonego - rozpięta między lądowaniem statku i wyruszeniem w misje, a powrotem Rohana do rakiety - to historia przemiany; ten świetlny i „święty słup” to obelisk postawiony w miejscu wtajemniczenia.
Interesującą przestrzeń interpretacji odkrywa finał Niezwyciężonego w perspektywie sądów Zygmunta Baumana. Filozof, rozważając istotę ponowoczesności, przywołuje obraz człowieka pustyni – wędrowca.209 Jest on ikoną współczesności. Cały czas zaciera ślady wczorajszych eskapad, a przez to oddycha z ulgą. Ale to tylko złudzenie. Dzisiejszy nomada pocieszyć się może widokiem rozbitych na noc namiotów innych ludzi.
„Widok namiotów rozbitych wczoraj dla zanocowania rozprasza obawy: namioty odsuwają pustynię, zdają się więc nadawać sens wczorajszej wędrówce”.210
Tak wizualizacja kondycji współczesnej – zbieżna przecież z tą proponowaną przez Lema w Niezwyciężonym – ukazuje niepewność i kruchość istnienia. Namiot – rakieta – tylko chwilowo każą zapomnieć człowiekowi o koczowniczym trybie życia. Jak pisze Bauman, namioty ukazują „dom jako takie miejsce, do którego się przybywa, i w którym nadto każde przybycie brzemienne jest odejściem”.211 Człowiek na Regis to „parweniusz”, biedny przybysz z innej przestrzeni, próbujący jakoś symbolicznie oswoić nowy teren. Nie należy do nowego miejsca. Jednocześnie inni – stali mieszkańcy – potęgują poczucie wyobcowania nowego-obcego. „Parweniuszowi” - tylko jemu – każe się nosić plakietkę „właśnie przybyłem”, tak aby wszyscy inni mogli mniemać, że ich domostwa wykute są w skale.”212 Światło rakiety w ostatnim obrazie powieści ma więc paradoksalną naturę – po pierwsze jest oznaką życia, dla Rohana – jeszcze do niedawna „koczownika” na Regis. Po drugie światło wprowadza kategorię efemeryczności, chwilowości. Osiadły jest mrok przebywający w skale – maszyniczne robactwo zasiedlające jaskinie planety.
II 2. Post tenebrarum lux
Wracając jeszcze do roli ciemności i światła w trajektorii losów bohatera: Lem buduje już model przedzierania się bohatera przez ciemność ku światłu we wczesnej powieści Szpital przemienienia. Podobnie jak Bregg w zakończeniu Powrotu, tak i Stefan w finale Szpitala idą przez ciemny las.
„Byli już na mrocznej drodze, mijali właśnie pochylony łuk kamienny z zatartym napisem, zarysowany na niebie jak czarny półkrąg. Znowu błysnęło światło: Hutka pożegnał ich długim skinieniem latarki. Potem zapadła ciemność.
Za drugim zakrętem zeszli z traktu i brnąc z trudem w błotnistej ziemi, ruszyli ku lasowi. Wnet otoczyły ich drzewa, coraz gęstsze i wyższe. Pogrążali nogi w zeschłych liściach, szumiących jak woda przy przechodzeniu brodu. Szli długo.”
Ciekawe, że finalne uściski Nosilewskiej i Stefana przypominają nieco to, co wydarzy się w Masce. Oczywiście w zupełnie innej ornamentyce. Narrator podkreśla, że zbliżenie pary miało charakter nietypowy, choć fizyczny.
„Czuł na twarzy jej piersi, jej ręce. Nie było właściwie światła, tylko mętne pełganie dogasającej latarki, która, wtoczywszy się między kłosy, rzucała spośród nich rozczesany smugami cienia blask. (…) Potem zacisnęła ich ciemność.”
W opisie niepodszytego erotyzmem i pożądaniem kontaktu realizującego się w mieszaninie blasku latarki i mroku zastanawia to, że kobieta „w każdej chwili panowała nad sobą i nad nim.” Ostatnie spojrzenie na Nosilewską, jej tajemniczo rozjaśnioną twarz ma w sobie coś mistycznego. Paradoksalnie symbolizować moment przedśmiertny („Leżała na wznak, trochę wyżej, a w ostatnim, świetle jej twarz była taka spokojna”), a zarazem powtórne narodziny, początek - „Wtedy odpadła odeń nawet ciekawość, tak że w ramionach tej obcej kobiety stał się na jedno mgnienie biały i nie zapisany, jak w chwili narodzin.” „Ostatnie światło” i biel „na jedno mgnienie” wprowadzają element transcendencji, z mroku wynurza się lux. Latarka – lumen – gaśnie wcześniej. Zatem pojawiające się rozświetlenie ma wymiar mistyczny, podobnie jak słońce wstające po kontakcie modliszki z kochankiem w Masce, światło Bramy w Pamiętniku, słońce w finale Powrotu, rozbłysk „laserowego słońca” w Fiasku, czy światło Niezwyciężonego ocalające Rohana. W Solaris eksponowane jest światło słońca, naznaczające, wyróżniające i poskramiające rozum. W zakończeniu powieści czytamy:
„Cała ta wyspa—miasto, przechylona ciężko w bok, jak na wpół zatopiony okręt, sunęła przed siebie bezsensownym, nieprzytomnym ruchem, obracając się bardzo powoli, o czym świadczył pozorny ruch słońca na firmamencie, wzniecającego leniwe przeczołgiwanie się cieni pomiędzy zakamarkami ruin; czasem wymykał się spośród nich słoneczny promień sięgając miejsca, w którym stałem.”
Końcowe zbliżenie Krisa i oceanu też – tak jak w przypadku bohaterów Szpitala - ma wymiar miłosny – to swoiste utożsamienie wizji Harey i istoty oceanu. Także tu mężczyzna popada w stan zadumy, refleksji, swego rodzaju mentalnej katalepsji. W ostatnim zdaniu Szpitala czytamy, że ze Stefana „odpadła” nawet ciekawość. Dla porównania w Solaris Kris rozważa:
„Zapatrzony, osłupiały, schodziłem w niedostępne, zdawałoby się, regiony bezwładu i w narastającej intensywności zatraty jednoczyłem się z tym płynnym, ślepym kolosem (...)”
II 3. Otwieranie kuli
Oto się odwalają sklepienia pochmurne
Dzień i noc obejmują rękami obiema
Nasz glob: na czarnej kuli wyryty poemat (...)213
Eliade w swych kulturoznawczych badaniach dochodzi do wniosku, że człowiek społeczeństw tradycyjnych dążył też do tego, aby żyć w obszarze „otwartym” ku górze. 214 Czy tak jest w prozie Lema? Zagadnienie zamkniętości i otwartości przestrzeni w ogóle należy do sztandarowych tematów w interpretacjach lemologów.215 I znowu, gdy spojrzeć na to, co dla kosmicznego podróżnika na obcej planecie stanowi gwarancję bezpieczeństwa okaże się, że jest to możliwość odlotu, otwarte niebo. Jest tak m.in. w Edenie. W Niezwyciężonym początkowo astronauci zamykają się w magnetycznych kopułach pól siłowych, jednak finalnie będą musieli tę przestrzeń ochronną otworzyć. Rohan w czasie ostatniej misji na Regis uświadamia sobie, że będzie namawiał Horpacha do odlotu i do zostawienia planety nietkniętą. Warto dodać, że ten uwalniający ruch ku górze poprzedzony jest w sposób oczywisty ruchem dośrodkowym – z większości opresji bohaterowie wracają przecież do rakiety. Najlepiej widać to chyba w Edenie, kiedy grupa zwiadowców po kontakcie z obcą cywilizacją, wioząc jednego z dubeltów szuka w nocy światła rakiety.
Pełni ona funkcję latarni, symbolizuje ocalenie – tym bardziej, że światło lampy przyrównane zostaje do aureoli – lumen przeradza się w lux. Jako latarnia zostaje też określona rakieta w Niezwyciężonym. Jest on punktem centralnym topografii misji. Trzy grupy badają obca planetę (wyznacza to jednocześnie mapę narracyjną) – jedna zajmuje się metalowym „miastem”, kolejna odnalezionym Kondorem, ostatnia labiryntami w piaskach pustyni. Bardzo bliźniaczo – wcześniej – zbudował Lem przestrzeń w Edenie. Także tu astronauci badają „miasto”, tajemnicze labirynty w jaskiniach, które u Lema pełnią – jak to określił Dajnowski – figury lewiataniczne216 oraz teren w pobliżu tajemniczego „komina”. Jednocześnie aktywuje się w takich opisach archeologiczny model wyobraźni Lema.217
Istvan Csicsery-Ronay, Jr., pisze, że modelowanie lemowej chaosfery nie tylko rozwija się „do wewnątrz”, w kierunku coraz lepiej skonstruowanych „skrzyń”, ale także „wzwyż”.218 Metaforyczną figurą geometryczną pionizującą przestrzeń jest wieżowiec hotelu Hilton w Kongresie futurologicznym.219 W kontekście interpretacji omawianych w poprzednim akapicie nasuwa się konstatacja, iż wieżowiec jest swoistym odpowiednikiem rakiety, świętym słupem. Koncentruje akcję i bohaterów, Ion Tichy po początkowym bembardowaniu i ucieczce wraca do budynku i chowa się w jego kanałach. Hilton jest dominującym motywem wizualnym w dwóch znaczeniach – po pierwsze na płaszczyźnie materialnej, realnej. Lem podkreśla jego monumentalność w sposób podobny jak robił to w przypadku Terminalu z początku Powrotu z gwiazd:
„Costaricański Hilton wystrzelał na sto sześć pięter z płaskiego, czteropiętrowego cokołu.”
Po drugie funkcjonuje jako symboliczny obraz psychemicznego snu Ijona Tichego, jego funkcja rozpatrywana być może w perspektywie antropologii wizualnej. Podstawową cechą halucynacji głównego bohatera jest ich wielopiętrowość. W istocie Tichy nie wychodzi z podziemi Hiltona – są one dla niego swoistą „kapsułą”, „kryptą”, a sięgając po nazewnictwo zaczerpnięte z myśli Foucaulta można by stwierdzić, że stanowią miejsce heterogeniczne, są jedną z wersji „nie-miejsc”.220 Oniryczna podróż Tichego kończy się na piętrze budynku Symingtona – osoby odpowiedzialnej za psychemiczne oszustwa. Pobyt w Hiltonie i sen przestrzennie nakładają się – Tichy, kończąc sen wypada przez okno, upadek kończy się w wodach kanału. Hilton znajduje wertykalny kontarpunktowy odpowiednik nie tylko w budynku Symingtona przy końcu powieści. Jego intrygującym odpowiednikiem jest wieżowiec, o którym podczas konferencji futurologów opowiada Hayakawa. Opis tego osiemsetpiętrowego gmachu przyszłości osadzonego na dnie oceanu a sięgającego stratosfery przypomina nieco labiryntowe wnętrza pentagonu w Pamiętniku znalezionym w wannie.
„Projekt uwzględniał pomieszczenia podziemne na popioły zmarłych, telewizję czterdziestokanałową, izby upojeń i wytrzeźwień, sale podobne do gimnastycznych do uprawiania grupowego seksu (wyraz postępowych przekonań projektantów) oraz katakumby dla nieprzystosowanych ugrupowań subkulturowych. (…)”
II 4. Figury labiryntowe
Zarówno Gmach (Antygmach), Terminal jak i Hilton – symbol wielopiętrowego snu – są figurami labiryntowymi. W tradycji literackiej tego typu budowle zapoczątkowuje Dante w Boskiej komedii. Jego spiralne labiryntowe leje przyjmują kształt stożków. Figura ta jest u Dantego kontrastem wobec kuli – sfera symbolizuje niebiańską doskonałość, stożek – sferę profanum.221 Zmultiplikowaną formę stożków Dantego zaproponuje Giovanni Battista Piranesi. Na jego miedziorytach przestrzenie będą zwielokrotnione a ich zagmatwaną formę skomplikują jeszcze odbicia, mosty, półki i drzwi.222 Z pewnością wpływ na wyobraźnię Piranesiego miały włoskie miasta (często z archeologicznymi tajemnicami) i szczególnie Wenecja. Podobne połączenie – technicznie skomplikowanej formy z poetyką ruin widać również u Lema.
Gdyby przyjąć typologię Umberto Eco zakładającego, że albo mamy do czynienia z labiryntem greckim, manierystycznym bądź labiryntem siecią, kłączem, (inaczej: labirynt linearny, gmatwanina bądź sieć) gmachy Lema przypominałyby raczej drugi z nich.223 Przede wszystkim dlatego, że istnieje wyjście, choć bardzo trudno się do niego dostać. Gmach i Hilton są labiryntami jednocześnie paradoksalnymi, a sytuacja głównego bohatera przypomina nieco tę, którą dobrze przedstawili twórcy takich fimów jak Sześcian (1969) i wzorowany na nim Cube (1997). Mimo że wyjście z uwięzienia istnieje, jednak bohater nie może się uwolnić – nawet w przypadku wybudzenia Tichego nie ma jednoznacznej pewności, że sen się zakończył. Podobnie dzieje się w filmie Incepcja. Wszystkie te utwory są dobrą ilustracją słów, które padają w Fiasku:
„Kosmos to labirynt zbudowany z labiryntów. W każdym otwiera się następny”.
Interpretując dzieła Lema, łatwo zauważyć, że jego bohaterowie są zawsze w jakimś sensie więźniami. Zniewala ich właśnie to, co kulturowe, logika myślenia. Aby nie być gołosłownym: Hal Bregg jest ofiarą czasu – kultura przeszłości, która go ukształtowała jest trudna do zaakceptowania przez społeczeństwo przyszłości. Jest też więźniem własnego ciała – muskulatura astronauty to oznaka, najoględniej mówiąc, degradującego anachronizmu. Wielokrotnie wspomina Bregg, że czuje się jak małpa. Ion Tichy w Kongresie utknął w wielopiętrowym śnie, ale także w podziemiach Hiltona. Sytuacja tego bohatera dobrze obrazuje też, jak samozniewalającym systemem jest kultura. Jeden narkotyczny sen implikuje kolejny sen. Kultura kopiuje samą siebie, do tego jest ciągle w stanie czynnym, bo zależy od nieprzewidywalności umysłu. To jednocześnie cecha kultury współczesnej, w której nie chodzi o to, aby coś stworzyć, ale żeby stwarzać, rozwinąć możliwości multiplikacji.224
Kris Kelvin jest więźniem własnych wspomnień, poniekąd też stacji solaryjskiej. W tej powieści – co stanowi bardzo ważną płaszczyznę interpretacji – uwięzieniem w labiryncie–kłączu staje się sama solarystyka wyrażona materialnie i wizualnie biblioteką. Warto przypomnieć sytuację uwięzienia w Edenie, gdzie astronauci nie mogą odlecieć na skutek awarii; więźniami są też mieszkańcy Edenu – raz, ponieważ żyją w opresyjnym systemie, dwa – kryją się w swoistych organicznych kadłubach. Bohaterów zniewalają czarne chmury na Regis siejące spustoszenie w umysłach. W końcu warto jeszcze wspomnieć o więzieniu fikcji, które u Lema pojawia się wielokrotnie, a najpełniej rezonuje w Kongresie futurologicznym. Chodzi o uwięzienie w sztucznie wykreowanej rzeczywistości – o realizację idei Stanisława Lema, która w szóstym rozdziale jego Summy została określona jako fantomatyka. Oczywiście w Kongresie wykreowany zostaje psychemiczny i oniryczny wariant wspomnianej dziedziny. Ciekawą analizę wpływu tych wizji na literaturę polską i światową, oraz film wykorzystujący cyberpunk, napisał Antoni Smuszkiewicz, zwracając jednocześnie baczną uwagę na tematycznie podobną do twórczości Lema frapującą działalność literacką Adama Wiśniewskiego-Snerga.225 Kultura – i mniejsza już o to, czy ludzka, czy obca - stała się źródłem opresji. Humanizm na pewno też już od dawna nie daje odpowiedzi. Sytuacja czekania nie wiadomo na co w finale Solaris zgodna jest ze współczesną diagnozą kultury wyrażoną przez Zygmunta Baumana, który sformułował sąd, że kultura porzuciła marzenia o końcu drogi.226
Kosmos nie da się zawłaszczyć fizycznie jak jakiekolwiek terytorium na Ziemi. Zawsze jest obcy. I chyba trochę podobnie jest z psychiką człowieka. Każda powieść Lema to próba odnalezienia się na nowym terytorium – historycznym, społecznym, topograficznym – również mentalnym. Z analiz sytuacji powieściowych bohaterów wynika jednak dość smutna konstatacja: człowiek stara się albo uciekać od nowych – sztucznych sytuacji, albo je oswajać, czynić naturalnymi. Doprowadza to jednak do redukcji – otóż okazuje się, że naturalnymi dla człowieka są jedynie zachowania archetypiczne lub – idąc dalej – atawizmy, takie jak ucieczka lub niszczenie. Cała więc sztuczniewytworzona kultura jest jedynie skorupą, warstwą, pancerzem, więzieniem, za którymi kryje się biologiczny instynkt samozachowawczy australopiteka bądź pitekantropa. 227
Człowiek, wylatując z Ziemi w kosmos otworzył ją poznawczo; wyruszenie z rakiety w rekonesans na Regis i Edenie jest powieleniem schematu opuszczenia Ziemi. Gdy jednak bohater traci kontakt z Ziemią czy rakietą dopiero w sposób właściwy staje wobec tajemnicy nieznanego. Dlatego Lem każe Rohanowi i Kelvinowi udawać się w samotną podróż. Bez technologii człowiek jest bezbronny, jego sposobem przetrwania staje się bezruch – jak wobec czarnej chmury na Regis. I kryje się tu jeszcze jeden paradoks. Bohater, otwierając swój statek dokądś wyrusza – naturalna dla człowieka jako istoty transgresyjnej jest czynna eksploracja. Niestety rzeczywistość zawsze zaskakuje i onieśmiela – doprowadza do powtórnej stagnacji, zesztywnienia, znieruchomienia. To poznawcze obumarcie często dokonuje się w mistycznym świetle.
Statek Ziemian to też – jak zauważył Andrzej Stoff - streszczenie i symbol cywilizacji, ekstrakt ziemskiego ładu, mikrokosmos, oświetlona sztucznym światłem enklawa swojskości. 228 Korelat przestrzennych hierarchii społecznych.229 Jej porzucenie, przecięcie pępowiny jest niemożliwe – w nowym świecie bohater zachowuje się jak sterowiec na uwięzi. Zatacza koło i nie jest w stanie przewartościować skostniałych szablonów poznawczych.
Kosmos zawsze będzie odległy, a śmierć bliska. Nie można tak naprawdę do końca opuścić rakiety, pozostaje smutne patrzenie na światło kosmosu, zmagając się jednocześnie z ziemskim bólem. Doskonałym tego obrazem jest zakończenie Obłoku Magellana znowu wpisujące się w schemat podróży o lumen do lux:
„Chciałem biec na górę, lecz nie śmiałem zostawić Zorina samego. Ruszyłem w stronę schodów powoli, tyłem, patrząc wciąż w jego zastygłą twarz. Wówczas Anna zawołała mnie po imieniu i odwróciłem się od umarłego. Głos jej był coraz bliżej. Wstępując na schody spojrzałem w górę i w otwartym soczewkowym oknie stropu zobaczyłem Krzyż Południa, a niżej bladą mgiełkę: chłodnym, spokojnym światłem jaśniał tam Obłok Magellana.”
Spokojnemu światłu niedostępnej wiedzy zawsze towarzyszy u Lema śmierć.
Wspominaliśmy już o analogicznych wobec Obłoku zakończeniach Maski, Fiaska, Szpitala przemienienia, Pamiętnika znalezionego w wannie, Solaris, Powrotu z gwiazd. Główny bohater w finale albo sam ociera się o śmierć, albo traci kogoś bliskiego. Pisarz ma więc tendencję zamykania fabuł wyrazistym obrazem – tylko on jest w stanie jakoś udźwignąć sytuację egzystencjalnego zawieszenia, iluminacji humanistycznej niemocy. Nie słowo wypowiedziane przez bohatera kończy na ogół powieści tylko ciche spojrzenie narratora. Wizualny akord suspendowy nie pociąga już za sobą epilogu, zaburzyłoby to poznawczą trajektorię postaci. Lem dopuszcza ewentualnie w finale gest postaci, ale efekt jest taki sam – na ogół wyraża coś niewyrażalnego. Tak dzieje się w zakończeniu Pokoju na Ziemi:
„Widziałem go, jak szedł w stronę głównego pawilonu. Nim znikł za żywopłotem, lewa ręka wzięła mnie za prawą i uścisnęła. Nie powiem, że ten wyraz aprobaty mnie uradował. Ale tak czy owak trzeba było dalej żyć.”
Oczywiście powyższy fragment warto umieścić w pierwotnym kontekście. Rozmówcy żegnają się po opisaniu kryzysu komunikacyjnego, do jakiego doszło po działalności wirusa niszczącego systemy informatyczne na świecie.
„Patrzał w ogród, gdzie chorzy w kolorowych szlafrokach i piżamach jakby nigdy nic człapali alejkami. Niebo było błękitne, słońce świeciło, wiatr poruszał koronami wielkich kasztanów, a polewaczki fontannowe obracały się miarowo, grając tęczami w bryzgach rozpraszanej wody. Tymczasem jeden świat zawalił się i odchodził w bezpowrotną przeszłość, a następny nie tkwił nawet w powijakach.”
Owo nowe otwarcie ma charakter metafizyczny, choć najbardziej czuje się to w zakończeniu Solaris. Istnienie metafizyki w rozumienia Arystotelesa udowadnia Andrzej Stoff w przywoływanym już artykule.230 Istotne jest też to, że ostatni akapit Pokoju... Lem rozpoczyna często odmienianym słowem „Patrzał”. Warto w tym miejscu pokusić się o mała dygresję.
Otóż przyznanie prymatu wzrokowi jest co ciekawe związane z samą etymologią słowa teoria, a co za tym idzie - wizualność jest podstawowym sposobem eksplikacji idei. Greckie słowo „theoria” pochodzi od czasownika „theorein” określającego „patrzenie na coś”. Greckie „thea” to „widok”, „wygląd”, „spektakl”. Arystoteles ujmował teorię jako „czyste oglądanie” lub „wnikliwe oglądanie”.231
II 5. Terra Incognita – góry
Stoimy jak mrówki uczepione fałdy oddychającego sklepienia, że widzimy wzlot gigantycznych płaszczyzn, opalizujących szaro w świetle naszych flar.232
Wracając do naszych baranów – poczucie topograficznej symetrii wywołują dwa „święte słupy” pojawiające się w Niezwyciężonym. Są nimi oczywiście rakiety – tytułowy Niezwyciężony i Kondor – statek, który pozostał na Regis po wcześniejszych eksploratorach z Ziemi. Oto wrażenia po wylądowaniu Niezwyciężonego:
„Rakieta stała. (...) Czerwonawa chmura, wzbita na setki metrów, opadała. Wyłonił się z niej tępy wierzchołek „Niezwyciężonego”, jego boki, osmalone tarciem atmosferycznym i podobne przez to barwą do starej skały, chropawy, podwójny pancerz, rudy kurz wciąż jeszcze kłębił się i wirował u rufy, ale sam statek znieruchomiał już na dobre, jakby stał się częścią planety i teraz krążył razem z jej powierzchnią leniwym ruchem, trwającym od wieków, pod fioletowym niebem, w którym widniały najsilniejsze gwiazdy, niknące tylko w bezpośrednim pobliżu czerwonego słońca.”
Ustawienie rakiety na nowym lądzie to pierwotny akt założycielski, symbol oswojenia terenu, który początkowo funkcjonuje jako terra incognita. W symbolice wojskowej podobne znaczenie ma stawianie proporców i podnoszenie flag na zdobytym terenie. To akt erekcyjny, w którym metalową tubę z dokumentami założycielskimi zastępuje rakieta. Ciekawe, że Lem porównuje rakietę do skały, taka asocjacja wydaje się być stałym motywem wyobraźni autora Solaris, czyżby wpływ na to miały Tatry?
Rzeczą oczywistą jest, że wędrówki górskie zainspirowały Lema do budowania przestrzeni literackich odnoszących się do taterniczych i alpejskich doświadczeń. Może dałoby się nawet zaproponować – używając pojęcia z zakresu geopoetyki – podróż lekturową po ścieżkach Lema? Rozpatrywać też można górskie eskapady jako swoistą praktyę artystyczną autora Cyberiady. Większą część Solaris stworzył pisarz w Domu Pracy Twórczej Astoria w Zakopanem. Od strony ogrodu okna wychodziły na Giewont, do którego niczym węże (długonie?) dochodziły masywy porozdzielane dolinami. Lubił też Lem tereny Kasprowego Wierchu i Czarnego Stawu Gąsienicowego. Interesuje nas jednak co innego.
U podstaw literackiego motywu gór tkwi doświadczenie somatyczne i to dwojako rozumiane – po pierwsze z perspektywy wędrowca, czego ślady znaleźć można np. w Astronautach, Niezwyciężonym, Powrocie z gwiazd i Wypadku233; po drugie chodzi o traktowanie gór w konwencjach romantycznych, tzn. patrzenie nań jak na organizm – czego znakomitym przykładem jest opis oceanu solaryjskiego. W wierszu z roku 1947 Lem – (podobnie jak wcześniej Przyboś w wierszu Z Tatr) – opisuje tragiczną śmierć studenta medycyny Wiesława Orłowskiego: rozbudowuje metaforykę ludzkogórską: „Chłodne włosy są jak bezludny las”, „Ścięgna wody dygocą w skrzydlatych murach.”234
Ontolgia ciał w prozie Lema to zagadnienie wymagające osobnych badań. Ciało interesowało pisarza z oczywistych wględów – jego ojciec był lekarzem, sam kształcił się w tym kierunku, pisał pracę naukową o budowie mózgu.235 Już od pierwszych tekstów prozatorskich (Człowiek z Marsa 1946, Szpital Przemienienia 1948) widać obsesyjne dość myślenie kategoriami ciała, układanie struktur przestrzennych na podobieństwo konstruktów somatycznych, chęć dotarcia do środka przedstawionego świata i człowieka. Zapewne na medyczne doświadczenie Lema nałożyła się trauma wojny i częste obserwacje upodlenia ciała, reifikacji ludzi.
Lem kreuje w swoich tekstach estetykę somatyczną. Szczególnie interesują go przypominające góry struktury labiryntowe, modele świata i życia w skali makro i mikro. Przychodzą tu na myśl – kojarzące się z romantyczną filozofią przyrody - rozważania poety Sekułowskiego:
— Niech pan pamięta — ciągnął Sekułowski — że wszystko jest we wszystkim. Najdalsze gwiazdy wpływają na obwolutę kielicha kwiatowego. W rosie dzisiejszego poranka jest wczorajszy obłok. Wszystko splata wszechobecna zależność. Żadna rzecz nie może wyjść spod władzy innych. A tym bardziej rzecz myśląca, człowiek, kamienie i twarze odbijają się w pańskim śnie. Zapachy kwiatów zakrzywiają drogą naszych myśli. Dlaczego więc nie modelować dowolnie tego, co kształtowane jest przypadkowo? 236
Pierwsze zdanie rozmówcy Trzynieckiego znajduje odpowiednik w myśli Salmana Rushdiego: „każde miejsce jest częścią wszystkich innych miejsc” warto dodać, że Rushdi w dużym stopniu zainspirował badaczy spod znaku geopoetyki. W tym kontekście kojarzą się jeszcze inne słowa: „Czuję się tak złączony z całością życia, że wydaje mi się niemożliwe określić, w którym miejscu zaczyna się lub kończy jednostka” - to z kolei myśl wyrażona przez Alberta Einsteina, na kórego autorytet powołuje się pierwszy kodyfikator geopoetyki – Kenneth White.237 Guillaume zaś skonstatował: „człowiek istnieje nie tylko w kontekście ludzkim, ale i w kontekście wszechświata”238.
I jeszcze raz Lem – tym razem w groteskowym stylu:
Oczywiście, że Kosmos to coś potwornego — z tym że on jest wszędzie, w biurku, w ekskremencie, w zębie, w kościach żywego człowieka, a nie tylko w jakichś tam gwiazdach i innych mgławicach. 239
Na związek motywów związanych z ciałem i kreowaniem pejzaży przez Lema zwrócił już uwagę Maciej Dajnowski, określając ten typ wyobraźni jako biomorficzną. 240 Warto jednak rozszerzyć wątek w innej perspektywie: otóż, będąc na gruncie szczególnie rozumianej geopoetyki, wspomniane wyżej somatyczne modele świata u Lema związane są z kategorią geografii sakralnej. Ten kierunek badawczy rozumieć należy jako „przestrzenno-geograficzny aspekt systemu religijnego.”241 242 I choć Lem daleki był od deklarowania religijności, jednak – co w niniejszej pracy kilkakrotnie wybrzmiewa – przestrzeń w jego powieściach wielokrotnie kształtowana był zgodnie z ideą sankcjonowania terenu (w myśl teorii Eliadego). Podstawowym założeniem przy takim ujęciu tematu jest potraktowanie świata przedstawionego jako sfery mitu.
Zobrazowanie żywego organizmu przestrzeni jest jednym z najbardziej powszechnych sposobów zarówno mityzowania rzeczywistości jak i jej sakralizacji. Najbardziej spektakularny i monumentalny tego przykładem stanowi ocean solaryjski – gigantyczny twór, mózg, autystyczny geniusz, który wyłania z siebie inne byty. Jego jednoznaczny status jest nieznany, co galwanizujeod wielu lat rozległą dziedzinę – solarystykę. W mitach różnych kultur popularny jest motyw tworzenia rozmaitych bytów z pierwotnego ciała giganta; często na tym wydarzeniu zasadza się kosmogonia danej kultury. Tak jest w mitologii indyjskiej; również w Chinach wierzono, że świat to jakaś istota – ciało-góry, skały-kości, rzeki-arterie, itp. Na mapach tworzonych w średniowiecznej Europie pokazywano często ówczesny obraz świata na tle Chrystusa. 243
Podstawowe konstrukcje wizualne Solaris bazują na topice biblijnej związanej z kreatologią – to ciemność, światło i góry, czy też górotwory. One też – jak w przywołanej przed chwilą chińskiej mitologii – wydają się u Lema być formą biomorficzną. Wojciech Orliński nieśmiało zasugerował, że fascynacja Tatrami to jeden najważniejszych motywów wyobraźni pisarza.244
Góry wyostrzają grę ciemności i światła – zarówno naturalnego jak i sztucznego. Jako motyw literacki u Lema nie tylko są śladem estetycznej fascynacji, ale także faktu, że Lem konstruuje światy, sięgając po bardzo archetypiczne modele rzeczywistości przedstawionej. Z symbolicznym i biblijnym znaczeniem góry musiał się już Lem spotkać na lwowskich zajęciach lekcji religii.245
W Septuagincie góry przedstawione są jako symbol najwcześniejszych elementów stworzenia. Wiążą się ze stałością – w przeciwieństwie do niestałości ludzkiej, pojawiania się człowieka na określony czas – np. czas wykonania misji w kosmosie. Są też przestrzenią próby dla bohaterów, niekiedy ekstremalnym egzaminem wartości. W Księdze Przysłów i Psalmie 119 przeczytać można:
„Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce (Ps 119,105)”; „Lampą jest nakaz, a światłem – Prawo, drogą życia – upomnienie, nagana (Prz 6,23)”.246
Życie astronautów również określają prawa i nakazy. Prawem człowieka ery kosmicznej jest eksploracja nowej przestrzeni, próba jej poznania - u Lema zawsze nieudana, co najwyżej zatrzymana na odczuciu prawie metafizycznym, misteryjnym, imponderabilnym, niewerbalnym. Słowo – przyrównane w tekście biblijnym do lampy, (a więc dające światło sztuczne, będące imitacją światła naturalnego, o mniejszej mocy i zasięgu) – określa relacje międzyludzkie; zgaszenie lampy – byłoby sygnałem chwilowego zbłądzenia, wejścia w labirynt.247 Nie oznaczałoby jednak, że prawo – oparte na wartościach – przestaje funkcjonować. Lampa to światło gorszej jakości, tak więc posługują się nią ci, którzy są jeszcze grzeszni, szukają; odpowiednikiem jest też światło maszyniczne, technologiczne lub ogień-pochodnia. Murdas z bajki Lema – lękliwy i zakompleksiony król – w ciemności dociera do baszty, w której ukryta jest przepowiednia. Ciekawość króla powoduje, że odczytuje proroctwo – od tej chwili sam staje się jego realizatorem (działa tu raczej czynnik wolicjonalny niż fatum, podobnie jak np. w Makbecie). Ponieważ broni się przed proroczym wyrokiem, wkracza na ścieżkę zbrodni: przekracza prawo – jako rozrośnięty (dosłownie) tyran pogubiony w świecie snu (pobłyskującego sztucznym światłem w ogromnym korpusie robota-króla) – w końcu wybucha, imploduje.
Górska wędrówka – szczególnie nocna (Powrót gwiazd, Wypadek, Maska, Astronauci, Niezwyciężony) zmusza bohatera do posługiwania się światłem sztucznym będącym jedynie śladem pamięci światła naturalnego – boskiego. Skalista i falista przestrzeń to wizualna kondensacja losów bohatera, a przy okazji metafora silnie związana ze światłem. Nie inaczej jest w Solaris – tu jednak góry przedstawione zostają bardzo nietypowo – in statu nascendi, uchwycone w akcie dynamicznego cyklu, jakgdyby geologiczny proces fałdowania odbywał się w przyspieszonym tempie.
Być może górotwór to kolejna (a może pierwotna?) wersja Lemowych molochów? Widać u Lema wyraźne zogniskowanie na obrazach formy rozrośniętej, rozrastającej się, multiplikowalnej. Bajkowy Murdas, ocean solaryjski, Golem XIV – wszystkie te twory stają się w jakimś sensie gigantyczne, niekiełznane żadną zewnętrzną siłą. Ciekawy – i powtarzalny - jest też punkt finalny. Wszystkie molochy – niezależnie: organiczne czy mechaniczne – stopniowo wyobcowują się, popadają w jakś formę autyzmu, rezygnują z kontaktu, gasną, zastygają, kamienieją.
Obrazy ciała i gór znajdują echo w sztuce i architekturze – i odwrotnie: terminologia typowa dla tych dziedzin służy opisowi gór. Tak rozpoczyna się intrygujące opowiadanie Dwaj młodzi ludzie248:
Biały dom nad wąwozem wyglądał jak pusty. Słońce nie grzało już, ciężko czerwone wśród obłoków — małych, złotych pożarów stygnących w róż — a niebo aż po widnokrąg naciągało zielenią, bladą, ale o takim odcieniu, że kiedy ucichł wiatr, chwila ta była jakby już gotowa na wieczność. Gdyby ktoś stanął w pokoju przy otwartym oknie, widziałby skały kenionu w ich martwej walce z erozją, odnajdującą cierpliwie milionami burz i zim słabsze, broczące piargiem miejsca, a uparte, granitowe szczyty rzeźbiącą raz romantycznie, raz szyderczo w ruiny baszt i kalekie posągi. Nikt tam jednak nie stał; słońce opuszczało dom, każdy pokój z osobna, po raz ostatni jakby odkrywając sprzęty, które zapalały się nagle, stając w nierealnej łunie, znienacka przeznaczone jakby dla celów, o jakich nikomu się dotąd nie śniło. Zmierzch łagodził ostrość skał, unaoczniał ich podobieństwo do sfinksów i gryfów, bezkształtne za dnia bruzdy zmieniał w oczy, przydawał im wzroku i ta jego niepochwytna, spokojna praca w kamiennej scenerii wydobywała z niej coraz nowe, choć coraz bardziej domyślne tylko efekty, w miarę jak odbierał przedmiotom barwy, wciąż rozrzutniej szafując w głębiach fioletem, a u zenitu zielonością. Całe światło wracało jakby do nieba, a znieruchomiałe skosy obłoków odbierały czarno przekreślonemu słońcu resztkę sił.
Przy okazji Lem w takich właśnie fragmentach zamienia się w poetę – ta tendencja była już widoczna w Szpitalu Przemienienia, gdzie pięknymi opisami dynamicznej natury skontrastowano mroczną stronę człowieka. W powyższym fragmencie widać jak wielką rolę odgrywa – uchwycone tu niemal impresjonistycznie – światło. Oprócz tego znów dostrzec można znany już model geometryczny – koncentryczny widnokrąg, górujący nad wąwozem dom i piony gór. Dom szybko okaże się statkiem kosmicznym z wyraźnym centrum „kolumną Słońca, gwiazdową struną, wibrującą w rezonatorach pól”, a człowiek astronautą, który przemierza galaktykę. Piękno naturalnego światła zastąpione zostaje światłem sztucznym, tysiącem technicznych detali wewnątrz statku, „maszynerią słonecznej inżynierii z ziemską prehistorią”. Górski obraz to być może jedynie projekcja świadcząca o tym, że człowiek nie może funkcjonować bez ziemskiego obrazu: „I przykuty tak bardzo do ziemi, patrząc w ogromne pęknięcie jej starej skorupy, uśmiechnął się czując, jak mocno krąży w nim krew.” Góry są dla Lema najbardziej wymownym symbolem Ziemi, jej kwintesencją, kontrapunktem kosmicznej podróży. Paradoksalnie w górach człowiek nie jest bliżej nieba, ale bliżej Matki-Ziemi, również bliżej światłości niż światła.
Lem anektuje medyczne, biologiczne i geograficzne narzędzia opisu do określenia pewnych detali technicznych. W modelarni lemowych przestrzeni wymieszane zostają styl poetycki z naukowym (typowym dla nauk scisłych).
Ponownie Sekułowski:
— Powiedziałem gdzieś (chyba w „Wieży Babel”), że człowiek nasuwa mi taki obraz: jakby ktoś w ciągu wieluset wieków żmudnej pracy wyrzeźbił najpiękniejszą złotą figurę, każdy centymetr jej powierzchni obdarzając odmienną formą. Milczące melodie, miniaturowe freski, piękno całego świata ujęte w jedną całość, podporządkowane tysiącowi magicznych praw. I tę wysmukłą rzeźbę wmontowano w głąb maszyny, mieszającej gnojówkę. Takie jest mniej więcej miejsce człowieka na świecie. Co za geniusz, co za precyzja wykonania! Piękno narządów. Uparta zmyślność, która z żelazną konsekwencją skupiła rwące atomy, wolne mgły elektronowe, dzikie pierwiastki i, uwięzione w kształt ciała, zmusza do wypełniania obcego im zadania. Z nieskończoną cierpliwością wymodelowane machiny proste stawów, gotyk kości, labirynty krążącej krwi, cudowne systemy optyczne, architektura włókien nerwowych, tysiące i tysiące kiełzających się wzajem aparatów, przewyższających wszystko, co możemy pomyśleć. I wszystko to zupełnie niepotrzebnie!
Podobne opisy funkcjonować będą w Solaris, tyle że w odniesieniu do oceanu rzecz jasna. I również w tej nasłynniejszej powieści Lema interpretatorzy tworów „galarety” zadawać będą sobie sprawy z ich nieefektywności, tak jakby mieli do czynienia z dziełem literackim, którego podstawową funkcją jest jedynie funkcja estetyczna.
W powyższej wypowiedzi Sekułowskiego intrygujące jest owo przywołanie wieży Babel. W toposie tym jak w soczewce kumulują się omawiane już modele wizualne. Pion („święty słup”, konstrukcja kosmiczna) połączony z koncentryczną i spiralną/stożkową konstrukcją schodów; ludzka (sztuczna) góra będąca w istocie labiryntem; symbol pomieszania kodów, systemów i języków, heterotopia: wszystkie te zagadnienia łączą się tu i uzupełniają. Wieża pozwala na ogląd z góry, tym samym umożliwia stworzenie struktury i mapy, sama będąc jednocześnie centrum optycznym w przestrzeni – punktem orientacyjnym. Na te ostatnie cechy zwrócił uwagę Roland Barthes, opisując wieżę Eiffle'a – współczesną analogię mitycznego toposu.249
Jak pisze Cembrzyńska wieża Babel – ludzka góra - stanowiła centrum dla kultury obawiającej się otwartej przestrzeni.250 A więc symbolizowała prawo, oznaczała majestat władzy, tym samym określając jej przestrzeń. „Świat to palimpsest i równocześnie wielki plac budowy, zapisywany pismem architektonicznym.”251
Topos Wieży Babel znów każe wrócić do „świętych słupów”:
Na koniec łódź przybiła do gigantycznego drapacza chmur. Fronton jego zdobiły festony, a nad wejściem widniała szmaragdowa tablica: “Swobodna Rybicja Wodna”.252
To oczywiście fragment Podróży XIII i opis centralnego gmachu Pinty, w którym przesłuchiwany jest Tichy. Takich – nie tylko groteskowo oświetlonych – centralnych wież jest u Lema naprawdę dużo, to osie geometryczne fabuł; dla porównania kilka zdań z odnalezionego w 2004 roku opowiadania Pan F. 253:
Pewien mężczyzna, który niedawno przybył do nieznanego miasta, w pierwszej z brzegu bramie szuka schronienia przed ulewnym deszczem. Widok ruchu ulicznego i wielkomiejskie oberwanie chmury stanowią istotny element tła, choć właściwie nie potrafię powiedzieć, dlaczego. Przypadkowo trafia do olbrzymiego drapacza chmur w samym centrum miasta, w którym mieszczą się siedziby firm i filie banków. Jest jednak sobotnie popołudnie i wszystkie są zamknięte. Przez pomyłkę wchodzi do wielkich pomieszczeń (…).
Opowiadanie to jest o tyle ciekawe, że ma ramę narracyjną konstruowaną przez kogoś, kto próbuje stworzyć jakąś przykładową fabułę, konstruuje niejako jej szkielet, coś w rodzaju uniwersalnej matrycy dobrego fragmentu prozy. Zdradza więc tutaj Lem część tajników swego pisarstwa. Od samego początku tej egzemplarycznej struktury Lem nakreśla typowy dla siebie paradygmat: bliżej nieznany bohater trafia do obcej przestrzeni – dociera do jej centrum „kosmicznej kolumny”- wieżowca a przypadek decyduje o zaangażowaniu w labiryntowy układ zdarzeń. Lem dodaje też sporo rozważań teoretycznych o naturze – tym razem – socjologicznej.
Czy jednak Lem, tworząc swe centralne wieże/gmachy/statki/wieżowce zdradza przyzwyczajenie do śródziemnomorskich modeli przestrzennych? Czy sama wieża Babel odzwierciedla bliskie nam konfiguracje? Barthes, pisząc o koncentryczności zachodnich miast, zwraca uwagę, że centralne punkty w naszej kulturze związane są z tłumem i prawdą.254 Kontrapunktowo przedstawia kulturę Wschodu, np. kulturę Japonii: otóż centralne miejsca oddziela od tłumów pusta (często odgraniczona okręgiem muru) przestrzeń.255 Taka struktura podkreśla różnice, zamknięcie we własnych kręgach, niemożność poznania inności. I tak jest na ogół w powieściach Lema. U autora Bajek robotów dominuje model Biblioteki Babel Jorge Luisa Borgesa – przestrzeni pozbawionej wyraźnego (rozumianego jako siedziba wartości i prawdy) centrum, gdzie w sieni umieszczono lustro, podwajające pozory.256
Wieża Babel stanowi doskonałą metaforę dominujących u Lema problematyk i estetyk, łączących dorobek Schulza, Kafki, Borgesa, Calderona, Szekspira; jak mówi Jerzy Jarzębski w posłowiu do Pamiętnika znalezionego w wannie: „Będąc totalnością wszystkich tekstów, staje się zatem również - literaturą, ale taką, w której pomieszały się języki i kody.”257
Wracając do motywu gór: podobieństwo do skał pojawia się też w opisach Hermesa z Fiaska. Wizualnie łączą się tutaj żywioł ziemi i ognia.
O Kondorze - sobowtórze Niezwyciężonego jak go określa Lem - mówi się też, że wyglądał jak krzywa wieża, choć wrażenie to spowodowane było w dużej mierze otaczająca rakietę przestrzenią.
Zakłócony pion potęguje wrażenie jakiegoś niepokoju. Podobnie jak w Edenie – rakieta przechylona traci swą moc antropomorfizowania przestrzeni, przestaje być kosmiczną osią. Symbolizuje śmierć, funkcjonuje jako grób – astronauci znajdują w jej wnętrzu ludzkie szkielety. W pewnej mierze to też antycypacja tego, co nastąpi w powieści później; nie przez przypadek podkreśla się, że powierzchnia Kondora przypominała skałę. Taką samą bowiem kryptą jak Kondor staje się cała powierzchnia Regis – Rohan w czasie ostatniej ekspedycji grzebie zwłoki odnalezionych astronautów pod kamieniami.
„To, że stał tutaj, wkopany w piasek pustyni, martwo przechylony na jedną stronę, jakby grunt poddał się pod ciśnieniem podpór rufowych, tak otoczony chaosem przedmiotów i kości ludzkich, a równocześnie tak z pozoru nietknięty, ogłuszyło wszystkich.”
Przestrzeń Kondora to nekrosfera. Święte słupy w kulturach pierwotnych miały zaprowadzać porządek, powtarzając akt stworzenia i boską kosmogonię. Tu porządek zamienia się w nieład. Niezwyciężony i Kondor to dwie święte góry, zyskujące antynomiczne odczytania, bieguny wyznaczające fabularną równowagę między życiem i śmiercią, kulturą i naturą, swojskością i obcością, kosmosem i chaosem.
Co ciekawe na podobnej zasadzie jak zestawienie Niezwyciężonego i Kondora, skontrastowane zostają statki w Fiasku: pierwszy lądujący na Tytanie oraz Hermes, którego widzi Marek Tempe na Kwincie. Rakieta z załogą z początku utworu porównywana jest do sterczącej dumnie pośrodku morza mgieł latarni morskiej. Hermes widziany w oddaleniu w finalnym fragmencie jawi się Markowi Tempe jako krzywa wieża. Wiemy, czego to przepowiednia. Główny bohater ginie.
„Z czteropiętrowej wysokości widział ogromną równinę kosmodromu pod chmurnym znów niebem, północne pogórze zginęło we mgłach, w dali z długiej linii niskich studziennych wylotów szły rude i czerwonawe dymy, a na ich tle stała ogromna krzywa wieża, mocniej pochylona od wierzy w Pizie: “Hermes", samotny i niezwykły w pustce, zastygły o jakąś milę.”
Rakiety w światach Lema dominują w przestrzeni nie tylko w Edenie i Niezwyciężonym. Eksponowane są także walory mającego sto osiem metrów wysokości Kosmokratora w Astronautach i transgalaktyczna Gea z Obłoku Magellana. Przy opisach pierwszej maszyny żywioł wizualności Lema wyraził się m.in. w rysunkach przedstawiających przekrój statku.
Ilustracja 1: Przekrój Kosmokratora.
Rys. S. Lem, w: Tenże, "Astronauci", Kraków 2010.
Wyobraźnię czytelnika zdecydowanie bardziej poruszają jednak literackie opisy i to od momentu, kiedy narrator opisuje halę mieszczącą Kosmokratora. Uderza rola sztucznego światła – lumen i wrażeń wzrokowych:
„Przed nimi ziała hala wyłożona zwierciadlanym granitem. Była tak olbrzymia, że kiedy patrzyło się przed siebie, w dalekich światłach strop zdawał się schodzić z podłogą. Sprawiała to perspektywa optyczna, bo podniósłszy głowy przekonali się, że mleczne płyty na stalowej konstrukcji wiszą kilkanaście pięter nad nimi. pt (…) Mimo jasnego dnia przestrzeń zalewał potop sztucznego światła. Pośrodku na dwu rzędach platform spoczywał długi srebrny pocisk.(...) Płonęły setki błękitnych, kłujących wzrok iskier. To pracowali spawacze elektryczni.”258
Pojawia się w tym obrazie tendencja Lema do wyobrażania jakiegoś fabrycznego, industrialnego, technokratycznego aktu stworzenia. Perspektywa optyczna będzie łudziła też – o czym wspomniano – w opisach Kondora. Co do sztucznego światła – bywa, że może paradoksalnie to ono daje poczucie bezpieczeństwa, zaś zimne światło słońca wywołuje jedynie wrażenie obcości i bycia obserwowanym. Oto jak opisuje swe uczucia Hogart przebywający we wnętrzu „Niezwyciężonego”:
„Sam zamknął się w kabinie głównego transportera z uczonymi. Przedmuchawszy miniaturowe pomieszczenie tlenem, zaczęli jeść kanapki, popijając kawą z termosów. Nad ich głowami płonęła okrągła rura świetlna. Rohanowi miłe było jej białe światło. Znielubił już czerwonawy dzień planety.”
Wszystkie powyższe rozważania skłaniają do próby określenia tendencji Lema w zakresie opisu struktur. W adaptacjach filmowych Solaris dokonanych najpierw przez Tarkowskiego a później przez Soderbergha pomija się te fragmenty powieści Lema, które skupiają się na bardzo szczegółowych opisach kreatywności oceanu w zakresie produkowania – choć zdecydowanie lepiej powiedzieć: tworzenia – powtarzalnych form takich jak długonie, mimoidy, chyże, symetriady i asymetriady. Fragmenty te stanowią jak wiadomo nie lada problem dla tłumaczy – w nich bowiem objawia się genialna inwencja leksykalna, słowotwórcza i poetycka autora Kongresu futurologicznego.
W opisach solaryjskich „górotworów” znaleźć też można typową dla Lema tendencję do myślenia o przestrzeni kategoriami struktur, wyrafinowanych krystalizacji materii, matematycznie multiplikowanych kubatur, polifonicznych symfonii kształtów, przebogatej i i tajemniczej maestrii materii. Literackie realizacje tego genialnego myślenia strukturami widać w opisach tajemniczych i potężnych pozostałościach „miasta” na Regis w Niezwyciężonym, opisach dziwnej fabryki w Edenie, terminalu w Powrocie z gwiazd, gmachu w Pamiętniku znalezionym w wannie. Stanisław Lem nie stworzył fabuły, w której nie wykorzystywałby wielopiętrościowości, skomplikowanego algorytmu o różnym charakterze: spacjalnym, narracyjnym, kompozycyjnym, filozoficznym, słowotwórczym. Możliwe, że fundamenty wielopiętrowych struktur są proste i powtarzalne. Tak jak u podstaw wykoncypowanej geometrii katedry gotyckiej tkwią podstawowe figury geometryczne, tak, krąg, sfera i stożek oraz gra światła to dominanty wizualnych modeli u Lema. Tak właśnie swój żywot zaczynają najbardziej dla solarystów intrygująca twory – mimoidy oraz – przede wszystkim – symetriady i niewiele się różniące asymetriady. Ich ontologiczne interpretacje nigdy nie będą skończone i jedyne. Ale fundamentalna struktura tak.
Jakiegoś dnia głęboko pod powierzchnią oceanu zaczyna ciemnieć płaski, szeroki krąg (…) Ciemny twór zostaje zepchnięty w dół (…). Z góry bezustannie wpadają w coraz wyraźniej zaklęsające kolisko pierścienie fal.259
W kolejnych fazach mimoid zaczyna odtwarzać kształty, które są w pobliżu, eksperymentować z nimi, modyfikować, hybrydyzować, hiperbolizować, wariantyzować, kreolizować, itp. A może – używając jeżyka semiotyków – należałoby powiedzieć, iż kreuje „wtórne systemy modelujące”? Model ludzkiego świata – semiotyczne universum ludzkich doświadczeń, stanowi dla mimoidu konieczny układ odniesienia.260 Tak jak kultura, tak twory w mimoidzie mieszczą się w wymiarze historycznym – „nie poprzestają na przechowywaniu i powielaniu już istniejących informacji.” Nastawione są na tworzenie nowych tekstów. Czy ocean tworzy zatem modele symboliczne? Kluczowe przy odpowiedzi na takie pytanie jest pytanie o tożsamość oceanu, podmiotowość. Jego twór może być odczytywany przez człowieka jako symbol, ale czy dla „twórcy” też jest symbolem? Bogusław Żyłko w symbolu akcentuje trzy cechy – znakowość, archaiczność i giętkość.261 Pierwsza cecha wywołuje skojarzenia z rozmaitymi znaczeniami kulturowymi, ewokuje asocjacje, konteksty. Archaiczność symbolu odnosi się np. do elementarnych form geometrycznych, takich jak: krzyż, koło, kwadrat, trójkąt (również półksiężyc, lotos, arka, itp.). Odnoszą się do pierwotnego okresu formowania kulturowych znaczeń. W końcu trzecia cecha oznacza, że symbol niejako przystosowuje się do zmian w epoce kulturowej, przechodzi transformację.262 Wobec przyjętych tu kryteriów sugerować można tezę, że Lem proponuje modele wizualne bazujące na symbolice. Homo symbolicus na Solaris jest jednak skazany na antropocentryczny fałsz – zawsze będzie projektował widziane kształty – nawet obcego oceanu – przez pryzmat własnego kulturowego universum, podtrzymującego wspólnotę toposów. To jeden z najważniejszych eksperymentów Lema: obnażyć tę prawdę, okazać ludzką niemoc w kontakcie z obcym. Nie tylko bohater nadaje znaczenia ukazywanym przedmiotom: w przypadku np. opisów symetriad również czytelnik szczególnie mocno dekoduje subiektywne odczytanie. „Dzieło fantastyczne, jeszcze nie ustatecznione semantycznie przez odbiorców, może być niejako ekranem, w który rzutuje się takie sensy, jakie czytelnik ma za istotne i palące”.263 Solaris oponuje przeciwko „nieustępliwej manii, która sprowadza nieznane do znanego, do czegoś co jest zaszufladkowane, kołysze mózgi do snu”.264 Interpretowanie „dzieł” oceanu nie ma sensu – robi to już Lem, wskazując na wiekowy dorobek dzieł poświęconych oceanowi w bibliotece na stacji solaryjskiej. Jej zasoby to „walki konkurujących hipotez, teorii i paradygmatów”.265
Szukając naszej „teorii wszystkiego” dociera się jednak permenentnie do elementarnych struktur wizualnych. Symetriady rozpoczynają swój żywot od lśnienia oceanu (lux) i zbiegających się koncentrycznych fal, a potem formacji z wyraźnym spoiwem – kolumną. Finał wszelkich form – jest w ludzkim rozumieniu (celowa tautologia) zawsze tragiczny, destrukcyjny: formy, przechodząc etap gorączkowej kulminacji i szału twórczego, niszczeją.
W modelarni Lema wciąż pokutuje dziedzictwo człowieka z Neandertalu: jego rozwój i funkcjonowanie zależy od podstawowej relacji pionowej pozycji ciała do okręgu globu oraz od zjawisk solarnych związanych z rodzajami światła. Cywilizacja jest jedynie multiplikacją ihybrydyzacją tych podstawowych procesów. Człowiek ery kosmicznej jest zawsze w jakimś stopniu człowiekiem pierwotnym wobec nowej przestrzeni i doświadczeń. Najbardziej bezpośrednio odczuwa to Hal Bregg, wielokrotnie podkreślając poczucie pewnej zwierzęcej natury w nim tkwiącej, wobec świata przyszłości, który zastał.
Obserwator tworów solaryjskich jest w sytuacji zbliżonej do archeologa interpretującego znalezisko. Kiedy patrzy np. na pozostałości kultury neolitycznej w postaci megalitycznych układów, z jednej strony staje wobec obowiązku tworzenia ewidencji pozostałości danej kultury materialnej – organizuje bibliotekę. Odrębnym aspektem jest zrozumienie fundamentalnych struktur wyobrażeniowych, prawideł kultury symbolicznej człowieka minionych epok. Problemem jest kategoryzowanie przy użyciu dzisiejszej perspektywy hic et nunc zamiast in illo temporae. Analogicznie: „dzieje prób wyjaśniania, spisane w tysiącach naukowych dzieł, czyta się jak historię niekończących się walk konkurujących hipotez, teorii i paradygmatów”.266 Nie ma sensu pytać o znaczenie oceanu, podobnie jak o znaczenie np. Galaktyki – one po prostu są. Ale nawet w odniesieniu do obrazu galaktyki nieredukowalny wydaje się wizualny model koncentrycznej struktury rozwartej na linii światła i ciemności.
Podczas tego procesu kolos wydaje głuchy, przeciągły ryk, otacza go wał trzepocącej gwałtowanie śnieżystej, grubokomorowej piany. Potem następują – od centrum ku obwodowi – nad wyraz skomplikowane obroty zgrubiałych płaszczyzn (…). Symetriada usprawiedliwia swą nazwę tym, że każdemu ukształtowaniu krętych przelotów, ciągów i pochylni w obrębie jednego bieguna odpowiada wierny w szczegółach układ u bieguna przeciwnego.
To oczywiście opis tworu solaryjskiego. Badacze na Solaris próbują wymyślić jakiś model wizualny symetriady – ale wpadają w pułapkę ignotum per ignotum. Tworzą asocjacje związane z historią sztuki, porównują aktywność symetriady do czegoś co przypomina dzisiejszą animację trójwymiarową, a streszcza przemiany w estetyce – od starożytnej do sztuki epoki kosmicznej.
Sprawę komplikuje fakt, że symetriada jest zjawiskiem symultanicznym, człowiek patrzy jedynie z jednej perspektywy i „może ogarnąć tak niewiele rzeczy naraz”.267
„Symetriada jest milionem, nie miliardem podniesionym do potęgi, niewyobrażalnością samą (…)
Obserwujemy okruch procesu, drganie jednej struny w orkiestrze symfonicznej naddolbrzymów. (…) 268
Wobec tego co mówiono już o paradoksalnym „braku umiejętności wizualizacji Lema” powyższy fragment – i ogrom mu podobnych – ukazuje, że autor Solaris robi być może rzecz niezwykłą – podobnie jak fizyk czy astronom wyrokują i opisują rzeczywistość kosmosu bardziej w oparciu o matematyczne dane dostarczone przez maszyny, niż na podstawie własnych wrażeń zmysłowych, tak Lem, przekraczając poziom wyrażalności pozostaje przy strukturze samego języka. Opis traci referencjalność.
Jest chyba jeszcze wyższy poziom komunikatu – pozawerbalny, taki, do jakiego dotarł Golem XIV. Ten genialny maszyniczny filozof komunikował się z ludźmi, intencjonalnie ograniczając swą świadomość; operacje myślowe Golema XIV były na ogół na poziomie abstrakcji całkowicie niedostępnej śmiertelnikowi. Komunikował się też symultanicznie – np. przeprowadzał uczone dysputy w różnych miejscach jednocześnie. W pewnym miejscu redukuje nawet swój wykład do prostego modelu rysunkowego ukazującego różnicę między przeciętnym człowiekiem, Einsteinem a sobą. Podstawowym komunikatem staje się okrąg z modyfikowanym w zależności od typu umysłu centrum.
Schematyczne rysunki uznaje Golem XIV za niezbędne.
II 6. Drzewo
Drzewa wydarto z tkaniny lasu
Zostały tylko słupy poprzedzielanej przestrzeni
Bezdrzewnie smutne.
(z wiersza Miłość)269
A co sankcjonuje ludzką przestrzeń w Powrocie z gwiazd? Dodajmy przestrzeń Bregga, outsidera, który znalazł się w miejscu heterogenicznym, miejscu, które dla niego straciło tożsamość, w którym – jak sam mówi – nie pozostał kamień na kamieniu. 270 Lem włącza do powieści fragment, ukazujący coś w rodzaju przestrzeni intymnej. Jej ośrodkiem staje się stare drzewo, prawie dwusetletni kasztanowiec. Jedną z wielu płaszczyzn dekodowania tego symbolu jest epizod lwowski Lema, wszak sam w wywiadzie w 1996 roku powiedział: „Jestem wrośnięty we Lwów jak drzewo”.271 Sentyment wywołuje zapach – przekwitłych wprawdzie – kwiatów drzewa. Pustka i cisza miejsca wokół „świętego drzewa” kontrastuje z tym, co dzieje się w tle – wrzawą, falą blasków sztucznych ogni, krzykami ludzi oglądających jakieś widowisko, brzmieniem orkiestr. Lem nadbudowuje tę symbolikę. Bregg spotyka w parku przy drzewie starego naukowca Roemera – syna genialnego matematyka.272 Wydaje się być w tej chwili jedynym człowiekiem oprócz Bregga, który pamięta stary świat – ma sto trzydzieści cztery lata.273 W efekcie relatywizmu czasowego jest teraz starszy od Hala, choć ten pamięta go sprzed odlotu jako siedmioletniego chłopca. Lem tworzy na chwilę enklawę dla innej przestrzeni i innego czasu, wywołuje efekt niezwykłości:
„Milczeliśmy obaj. W tym spotkaniu było coś niesamowitego. Wpatrywałem się, poprzez ciemność, z jakąś zachłanną, bolesną chciwością w jego tak strasznie starą twarz, i gardło mi się ściskało. Chciałem wyjąć z kieszeni papierosa, nie mogłem trafić do niej, tak latały mi palce.” 274
W topice Eliadego Bregg z pewnością zostałby określony jako ten, który prezentuje tradycyjność myślenia oraz – co może nieco dziwić – sakralność. Odczuwa potrzebę urządzenia przestrzeni zgodnie ze starą kosmogonią, która ewokowała większość kategorii wyobraźni, wierzy też w siłę starych miejsc. Dla niego nawet nowy świat wyrasta na starych fundamentach, trzyma się dawnej geometrii. To słowa Bregga:
„Powstają nowe drogi, ale stare dalej prowadzą. Nie zarastają. Tam… tam jest wieczność.”
W dość zawoalowany sposób sięga Lem po symbol drzewa w ostatniej swojej powieści, czyli w Fiasku. Zawoalowany, bo pojawiający się na chwilę na obrazie Lucasa Cranacha. Przywołuje się w tej scenie również obraz Hieronima Boscha pt. Kuszenie świętego Antoniego. Duch niderlandzkiego malarza wyczuwalny jest w Fiasku już wcześniej, kiedy trwa proces przywracania pamięci Pirxowi.
„Przywracanie pamięci, zwane jej treningiem, odbywało się w kajucie dość dziwnie urządzonej. Stało w niej kilka staroświeckich sprzętów, istnych okazów muzealnych, w niemal dworskim stylu, foteliki ze złoceniami i wygiętymi nóżkami, każdą ścianę zdobiły obrazy starych Holendrów — te, które wspomniał jako ulubione i zjawiły się potem jakby idąc mu na pomoc. Obrazy zmieniały się kilkakrotnie, a płótno wzięte w rzeźbione ramy nie było żadnym płótnem, choć doskonale naśladowało przędziwo i gruzły olejnej farby.” 275
Wróćmy do dzieł, które ma w swoim pokoju ojciec Arago. Obrazy sąsiadują z prywatną biblioteką duchownego i być może ma to znaczenie symboliczne. Biblioteka to oczywiście jedno z kluczowych miejsc w powieściach Lema.276 Wiadomo, że bohaterowie Edenu, Niezwyciężonego, Solaris w bibliotece omawiają najważniejsze problemy. Do biblioteki zagląda też bohater Pamiętnika..., wśród tekstów przebywają też badacze w Głosie Pana. Hal Bregg usilnie stara się zdobyć książki, by zrównoważyć nieco „szok przyszłości”. Przykłady można jeszcze mnożyć. Książka jest tym mistycznym sześcianem, który znajduje się w centrum figury geometrycznej świata.277
Wracając do Fiaska; zobaczmy, w jakiej sytuacji Gerbert widzi obrazy, o których mowa:
„Wszedł do przestronnej kajuty, z wszech stron ujętej w regały z książkami za szkłem. Na dwu przeciwległych ścianach znajdowały się obrazy w jasnych ramach, sięgające od stropu do podłogi. Po prawej widniało Drzewo Wiadomości Cranacha z Adamem, wężem i Ewą, po lewej Kuszenie świętego Antoniego Boscha. Nim przyjrzał się dziwotworom, płynącym po niebie tego Kuszenia, Cranach wessany za biblioteczne półki utworzył przejście, w którym pojawił się Arago w białym habicie, i nim obraz wrócił na swoje miejsce jako drzwi, lekarz dostrzegł za postacią dominikanina czarny krzyż na białym tle.”
To co łączy obrazy, to – poza tematem biblijnym – wertykalna linia będąca ośrodkiem kompozycji. Na pierwszym dziele z korony drzewa w kierunku Ewy schodzi wąż. Adam stoi po prawej stronie. Obraz jest mroczny i utrzymany w jednej tonacji kolorystycznej spajającej błotnistą ziemię, drzewo i ludzkie postacie. Funkcjonować może jako antycypacja zakończenia powieści (już druga, po historii o termitach). Człowiek – nie rozdzielajmy tutaj roli Adama i Ewy – staje wobec jakiejś formy życia. Jego ciekawość i brak pokory sprawiają, że robi coś niewłaściwego – tak jak Marek Tempe. Zerwanie jabłka to wyrażenie braku szacunku wobec Boga; górę bierze chciwość wiedzy. Z góry, korony – sieci – pajęczyny – schodzi wąż, symbolizujący śmierć. Śmiercionośne ognie zstępujące z nieba pojawiają się w Fiasku właśnie w kontekście „niebosiężnej pajęczynowej sieci”.
Wspomniano, że przy spotkaniu z ojcem Arago Gerbert zauważa też obraz Hieronima Boscha. Widniejące na dziele latające stwory sugerują, że chodzi o tryptyk. Przestrzeń w środkowej części tryptyku, a przez to symetrycznie również w części lewej i prawej organizuje centralnie ustawiona wieża ruiny świątyni przed którą modli się święty. Nie tyle jednak ta święta wieża (święty słup) przykuwa uwagę w kontekście fabuły Fiaska, ile to, co się dzieje za nią. A widoczny jest tam pożar wioski leżącej nad potokiem, zakrytej dymem i ginącej w czerni. Podobne porównania towarzyszą Pirxowi – Tempe, kiedy ląduje na Kwincie:
„Otaczały go brzuchate, przysadziste lepianki barwy popiołu z jaśniejszymi smugami tam, gdzie siąpiły strumyki wody. Porzucona we mgle wioska prymitywnego murzyńskiego plemienia. Albo cmentarz z kurhanami. Przez deszcz widział dalsze garby, uformowane z taką samą bylejakością. Niektóre, zbliżone ku sobie, tworzyły kręte uliczki, idące w górę zbocza, gdzie pochłaniała je mgła.”
Na obrazie niderlandzkiego mistrza niszczący ogień przychodzi prawdopodobnie z nieba – tak jak w Fiasku. Ciekawe, że porównania do osady stosuje też w podobnej sytuacji Kris Kelvin lądujący na mimoidzie solaryjskim.
Te dwa fragmenty są bardzo zbieżne, choć przynoszą inny finał.
„Podobieństwo do archaicznego, na pół obróconego w gruzy miasta, jakiejś egzotycznej osady marokańskiej sprzed wieków, zwalonej trzęsieniem ziemi czy innym kataklizmem, było zdumiewające. Najwyraźniej widziałem kręte, częściowo zasypane i zatarasowane odłamami wąwozy ulic, ich zawiłe, strome zbiegi ku brzegowi, omywanemu mazistą pianą, wyżej ocalałe blanki, bastiony, ich obłe osady, a w wypukłych i zaklęsłych ścianach czarne otwory podobne do zgruchotanych okien czy fortecznych wylotów.”278
Wielokrotnie w przytaczanych fragmentach pojawiają się zdania opisujące jakieś założenia obronne; używając słownictwa typowego dla sfery militariów i wojskowości Lem jednocześnie obrazuje naturę ludzi jako kolonizatorów, zdobywców, ale i niszczycieli. Przebywając na Edenie, Regis, czy Kwincie ludzie używają siły i to najczęściej w sposób nieuzasadniony. W ciemnym jądrze skłonności człowieka kryją się atawizmy drapieżnika. Zatrzymując się przy tej myśli, znaleźć można w tekstach Lema kolejny wizualno-przestrzenny model.
II 6. W jądrze ciemności
Chodzi o pewne analogie, jakie zachodzą między powieściami, odnoszące się do umieszczenia broni zagłady we wnętrzu statków. W Edenie historia eksploracji planety równoległa jest do naprawy rakiety, ale także odgruzowania Obrońcy – potężnego wozu bojowego, który spoczywa na dnie rakiety przywalony – po upadku statku – blachą i odłamkami maszyn. W końcu udaje się nim wyjechać, no i – niestety – dokonać zniszczeń. Choć ludziom wydaje się, że działają w dobrym celu, później, po przemyśleniu, jak zwykle okazuje się, że użycie radioaktywnej i nuklearnej broni było bezzasadne. Odpowiednikiem Obrońcy z Edenu jest w Niezwyciężonym Cyklop, również spoczywający i czekający na swoją godzinę na dnie krążownika.
„Maszyna ta, zwana pospolicie, choć nieoficjalnie, „Cyklopem”, znajdowała się na samym dnie krążownika, zamocowana na głucho dźwigarami luku towarowego. Zasadniczo nie używano jej na powierzchni planety, a mówiąc prawdę, „Niezwyciężony” w ogóle nigdy dotąd nie uruchomił jeszcze swojego „Cyklopa”. Sytuacje, które wymagały takiej ostateczności, można było — w odniesieniu do całego tonażu latającego bazy — policzyć na palcach jednej ręki. Posłać po coś „Cyklopa” znaczyło w gwarze pokładowej tyle co zlecić zadanie samemu diabłu: o porażce jakiegoś „Cyklopa” nikt dotąd nie słyszał.”
Lem lubuje się w opisach wyposażenia takich maszyn. Nie jest to teraz istotne. Interesuje nas raczej symboliczne umiejscowienie mrocznych mechanizmów. Ukryte są na dnie kosmicznych okrętów, znajdują się w zatem w samym centrum wyznaczonego zawsze przez ludzi układu będącego wielokrotnie w ogóle symbolem cywilizacji.279 Są jednak bliżej ziemi, inaczej niż znajdująca się w statkach biblioteka. Należą do sfery profanum, vulgaris. W przytoczonym wyżej fragmencie nie przez przypadek Lem mówi o diable. Supermaszyny mieszczą się w środku jądra ciemności, a tożsame z niszczycielskim instynktem człowieka ilustrują, że często – mimo rozumu – tego zewnętrznego pancerza chroniącego zło w środku, ono i tak wychodzi. W Niezwyciężonym dodatkowo, co jest bardzo dużym zaskoczeniem dla załogi statku, po walce z chmurą Cyklop zwraca się przeciwko ludziom. Kontrapostem gehenny, jaką wytworzyła maszyna jest dopiero pokojowa misja Rohana w celu znalezienia załogi. W konstrukcji przestrzeni Lem zachowuje wyraźnie tradycyjną, symboliczną opozycję góry i dołu, przy czym z górą można utożsamić obcych – chmurę. Żywiołem człowieka – niszczyciela staje się więc ziemia, żywiołem obcych powietrze. Jest to jednakowoż układ dość paradoksalny, bowiem wiadomo, że chmura mechanicznych insektów na Regis to materia nieożywiona, dodatkowo poprzez swoją barwę i tajemniczość – siła mroczna.
Cyklop jest symbolem tępej mocy. W mitologii cyklopi zostają wtrąceni do Tartaru przez boga nieba Uranosa, bo ten lęka się ich potężnej siły. Po raz pierwszy uwalnia ich Kronos, chcąc zwyciężyć Uranosa. Po zwycięstwie spycha ich znów w czeluście. Drugim wyzwolicielem cyklopów jest Zeus, dla którego robią oni pioruny. W jednej z mitologicznych opowieści Polifem – cyklop drugiego pokolenia, zostaje oślepiony przez Odyseusza, który uwięziony był w jaskini.280
W Niezwyciężonym czarne chmury uwolnione z regijskich jaskiń otaczają Cyklopa i w pewien sposób oślepiają go – zaczyna strzelać do ziemskich sond i staje się wrogiem. Oczywiście można by długo kontynuować śledzenie tego typu mitologicznej wpływologii281, będącej jednym ze sposobów szpikowania tekstu fantastyczno-naukowego presupozycjami. Lem wielokrotnie posługuje się mitycznym nazewnictwem. Trudno jednoznacznie odnaleźć się w tym intertekstualnym wirze. Ważne dla nas, że w modelowaniu przestrzeni niewątpliwie wykorzystywane są archetypowe koncepty.
W Solaris grupa naukowców pracuje bezustannie nad bronią w postaci anihilatora. W efekcie zostaje on użyty przeciwko Harey – ale na prośbę jej samej. Jest to więc forma samobójstwa trochę podobnego do tego, którego dokonał Golem XIV, w tym oczywiście znaczeniu, że zarówno Harey jak i maszyna przeszli w swoistą nirvanę, uzyskawszy wysoki stopień samoświadomości. Jest to też śmierć tajemnicza – o tym, że Harey zniknęła w błysku po użyciu destabilizatora informuje jedynie Snaut, którego wcześniej podejrzewał Kelvin o jakiś spisek. Anihilator, podobnie jak Obrońca i Cyklop umieszczony jest w dolnej części statku, stacji:
„(…) codziennie więc zaglądałem do bezokiennego pomieszczenia tuż pod podłogą głównego laboratorium, w którym znajdował się anihilator.”
Pomieszczenia, w którym przechowywana jest broń są zawsze ciemne lub jak w powyższym fragmencie pozbawione okien. Inferna te wychodzą jedynie po to, aby siać spustoszenie.
II 7. Przestrzeń progowa
Tylko ty ocalałaś
Przeprowadzona przez płomień,
Biały profil dziewczęcy
W zwęglonej wyobraźni.
Utrwalony jak czarna pieczęć
Paproci, zakutej w węgiel282
W zebranych powyżej analizach i interpretacjach daje się zauważyć, że szczególne znaczenie w konstrukcjach fabularnych mają momenty przejścia, wykroczenia poza teren sankcjonowany. Lem wnikliwemu czytelnikowi każe się zastanawiać również nad granicami poznania, cezurami porządków materialnego i metafizycznego. Na ogół w jednym porządku dominuje światło sztuczne, w drugim światło określane jako lux lub claritas. Kiedy jednak jedna przestrzeń – np. świecka, zaczyna nabierać cech sakralnych? Rozmyślania tego typu kierują też w stronę ontologii – niekiedy nie wiadomo bowiem, jakimi kategoriami opisać danego bohatera.
W tym miejscu przychodzą na myśl dość ciekawe i nieeksplorowane dotąd wątki związków wyobraźni Lema z romantyzmem, a szczególnie kwestie zbieżności statusu ontolgicznego Harey, Krisa i Gustawa z IV części Dziadów Adama Mickiewicza. Gustaw, ponieważ popełnił w życiu ziemskim samobójstwo musi powracać cyklicznie jako duch, za każdym razem określając od nowa swój miłosny dylemat, swoją też tożsamość. Przechodzi – tym razem również dosłownie – próg życia – domu Księdza. Konstytuowanie się „czyśćcowej” tożsamości zarówno w przypadku Harey jak i Gustawa przebiega trzyetapowo, uwzględniając w tym również kolejne symboliczne samobójstwo – Gustaw wbija w ciało sztylet, Harey wypija ciekły azot. Pierwszy etap to życie miłością, nieświadomą i bolesną przez to, że odrzuconą. Ukochana Gustawa wybiera innego, Kris zamyka Harey w kapsule i wysyła na orbitę. Warto tu zacytować słowa z dramatu, które jednocześnie mogłyby być wypowiedziane przez Krisa. Uderza podobieństwo motywów wyobrażeniowych:
„Szukałem, ach! Szukałem tej boskiej kochanki,
Której na podsłonecznym nie bywało świecie,
Którą tylko na falach wyobraźnej pianki
Wydęło tchnienie zapału,
A żądza w swoje własne przystroiła kwiecie.283
W kontekście Solaris ten cytat Mickiewicza zyskuje zupełnie nowe życie. Kris – paradoksalnie uciekając w kosmos – szuka wciąż Harey, której już przecież nie ma na Ziemi. „Boska kochanka” jest w wyobraźni Krisa wyidealizowana, ma znamiona sakralne – pojawia się i znika tajemniczo – jak święta. Gustaw kochankę prezentuje jako uwzniośloną i uświęconą, określa ją jako „nadludzką dziewicę”, istotę boską, jako „idealne dopełnienie osobowości młodzieńca”.284 „Wyobraźna pianka” - ocean, wykorzystując emanację wyobraźni Krisa („tchnienie zapału”) konstruuje jej postać (dobrze oddaje to czasownik „wydęło”). Mężczyzna stopniowo przekonuje się do swoistego sobowtóra Harey, przystraja go we własne kwiecie – idealizuje.
Odwróćmy ponownie role: Gustaw = Harey. W Dziadach kolejny etap to godzina rozpaczy. W Solaris Harey, im bardziej świadoma jest swojej tożsamości, paradoksalnie, im bardziej staje się ludzka, tym bardziej cierpi. Zna już przeszłość swojego wzorca i Krisa. Odczucie jakiegoś nieokreślonego fatum i ból istnienia doprowadzają do samobójstwa, z którego jak wiemy Harey wraca do życia. Na tym etapie – analogicznie – Mickiewicz stosuje swoisty anagnoryzm – Gustaw i Ksiądz rozpoznają się. Wspomnienie nieszczęśliwej miłości doprowadza Gustawa – ducha do szaleństwa – przebija pierś sztyletem. Ku zdumieniu Księdza, żyje jednak.
Mickiewicz – co ważne dla niniejszych interpretacji – wzmacnia odczucie dramaturgii i etapowości tragedii poprzez typowo wizualny, ale i symboliczny fakt gaśnięcia poszczególnych świec. „Płomienie uaktywniają wyobraźnię” powiedziałby Gaston Bachelard.285
Następuje w końcu godzina przestrogi. Harey nie chce już - jak Gustaw - być „duchem”, który jest – cytując Mickiewicza - „przyczepiony do lubej postaci,/ jej tylko staje się cieniem.” Słowo „przyczepiony” dobrze oddaje relację Krisa i Harey – wiadomo, że nie do zniesienia było dla niej nawet chwilowe stracenie z oczu ukochanego. Po zgaszeniu ostatniego – sztucznego światła (lampa przy obrazie) – zarówno Harey jak i Gustaw znikają.
Jeśli chodzi o interesujący nas wizualny aspekt przedstawionego dramatu – gaszenie świec i lampy, widać, że dwie kategorie: światłości i światła - często pojawiały się w romantycznej topice. Pierwszy jest ogień świecy, potem światło lampy (wg Bachelarda lampa to płomień zhumanizowany286), w końcu światło słońca. Tego ostatniego nie pokazuje się wprost, co zrozumiałe, biorąc pod uwagę uwarunkowania teatralne i gatunek literacki. Jego obecność sugeruje jednak informacja w tekście pobocznym, że „kur pieje”.
Nie sposób dojść oczywiście, na ile Lem świadomie czerpał z motywiki romantycznej, nie o to zresztą chodzi. W niniejszym wywodzie ważne jest wskazanie na metody – obecne już jak widać w literaturze od wieków – sugerujące istnienie wspomnianych wcześniej progów rzeczywistości, łączenie różnych porządków ontologicznych i poznawczych. Jednocześnie powyższe zestawienia interpretacyjne dowodzą, że Lem wykorzystuje i przetwarza przestrzenie ugruntowane przez mitologię, tradycję literatury, religię, ideologię, stosuje kulturowe wzory doświadczeń przestrzeni.287
Fascynacje tematyczne Lema wchodzą na tereny wyobraźni wyzwolonej.288 I chyba nie jest przypadkiem, że gdyby prześledzić, jacy artyści w dziejach literatury tworzyli światy imaginacji, które znajdują rezonans w twórczości Lema, dotarlibyśmy właśnie do romantyków, a wcześniej do Hieronima Boscha.
Autora Bajek robotów fascynował niderlandzki malarz – jego ekscentryczna, jak na przełom średniowiecza i renesansu, twórczość, kreowanie organiczno-maszynicznych hybryd, barokowy nadmiar. Mimo iż Lem określał siebie nieraz jako spadkobiercę tradycji oświeceniowych, jednak surrealistyczna (czy też pressurealistyczna) wyobraźnia Boscha i jego dojmujący pesymizm intrygowały pisarza. Spośród malarskich motywów średniowiecznego mistrza zafrapował Lema szczególnie Statek głupców.289 Bosch odwoływał się do księgi Das Narrenschiff (łac. Stultifera navis) Sebastiana Branta z Bazylei, który ukazał różnej maści grzeszników i wyrzutków podróżujących do „raju błaznów” (Narragonii). Bosch sprofilował motyw w ujęciu astrologicznym.290 Być może również krążowniki i statki kosmiczne Lema wpisują się w jakimś stopniu w tę groteskową „komedię ludzką” - często załogantami są przedstawiciele różnych dziedzin nauki (np. w Edenie). Zresztą zainteresowanie Lema różnymi formami aberracji i społecznego wykluczenia widać już dobrze w Szpitalu Przemienienia.
Marzenia romantyków kontrastowały ze sobą dwa miejsca przebywania, dwie rzeczywistości – po pierwsze w świecie realnym, po drugie w świecie wspomnień. Lem jeszcze bardziej komplikuje tę kwestię. Harey nie tylko ontologicznie zawieszona jest we wspomnieniach Krisa, co szczególnie wydobył Soderbergh w swej ekranizacji powieści.291 Każe jej jeszcze istnieć w zamkniętej kapsule wysłanej przez Krisa. Kobieta jest więc zmultiplikowanym sobowtórem. Trafiamy tym samym w romantyczny kryzys tożsamości – bohatera: poniekąd nie ma go tu, gdzie jest i jest tam, gdzie go nie ma.292
Na koniec, skoro już powołujemy się na tekst Marii Janion, warto obok Dziadów przywołać inny kontekst literacki Solaris. Podobieństwa są zdumiewające. Janion przywołuje książkę Carla Spittlera pt. Imago. Bohaterowi powieści nie wystarcza żywa kobieta – obiekt miłości i marzeń. Kreuje on wyobrażeniowy ideał, „emanujące z nieświadomości wyobrażenie ukochanej”.293
Rozdział III
HOLOGRAFIA W POWROCIE Z GWIAZD
III 1. 3 D według Lema i Baudrillarda
Antoni Smuszkiewicz we wstępie książki poświęconej Stanisławowi Lemowi stwierdził, że o autorze Solaris nie można wiedzieć wszystkiego, bowiem jeśli uda się uchwycić jego ideę, ona ucieka i jest już gdzie indziej 294 Poprzez swą niekonkluzywność295 opisy elementów świata przedstawionego stają się interpretacyjnie ponadczasowe, a niekiedy nawet wizjonerskie. Tak jest w przypadku fantomowych kreacji w Powrocie z gwiazd.
Avatar Jamesa Camerona miał być przełomem w kinie, głównie z powodu trójwymiarowej animacji komputerowej. Przełom jednak nie nastąpił 296. Prezentowanie filmów w technologii 3D wydaje się być wciąż zabiegiem jedynie o charakterze ludycznym; nadal mało filmów, które umożliwiłyby potraktowanie hiperrealnego obrazu jako semantycznego kodu wizualnego 297. Semiotyka kinowego trójwymiaru ma na razie niesprecyzowaną funkcję. Potraktowany jako rozwinięcie konturowości obrazu filmowego rości on sobie prawo do bycia podstawowym wizualnym zadaniem strukturalnym, ale na tym jego zadanie wyczerpuje się 298. Rzec co najwyżej można, że semiotycznym fundamentem wszelkich nowych powstających systemów – np. 3D, holografii jest ich wielomedialność 299.
Na fakt wykorzystania technologii 3D we współczesnym kinie, warto spojrzeć w perspektywie zaproponowanej przez Jeana Baudrillarda, który niemalże profetycznie pisał w Symulakrach i symulacjach: „Stworzenie trójwymiarowego kina jest w nie większym stopniu przeznaczeniem hologramu niż przeznaczeniem kina było odtworzenie teatru, a fotografii – podjęcie na nowo tematów malarstwa” 300.
Francuski filozof przewidywał więc, że stworzenie technologii 3D jest efektem naturalnego procesu ewolucji ludzkiej percepcji. Technologia podejmuje wątek biologicznego samodoskonalenia. Arnheim pisał, iż wśród wynalazków technicznych, które mają zmniejszyć dysproporcję pomiędzy zainteresowaniami człowieka, a możliwościami jego zmysłów, jest telewizja, choć myślał – formułując tę konstatację - jedynie o dwuwymiarowym tworzeniu obrazów.301 Trójwymiarowe kino realizuje więc jeszcze bardziej wizualne (celowo brzmi to tautologicznie) marzenia ludzkiego umysłu.
Myślicielem, który – sięgając do konwencji powieści fantastyczno-naukowej – przedstawił społeczeństwo wiecznego karnawału, ludzi traktujących trójwymiarowe artefakty jako przejaw zdewaluowanej sztuki, był Stanisław Lem. Oto obraz trójwymiarowego kina w Powrocie z gwiazd, powieści z 1961 roku:
„Odskoczyłem, ukazał się wtedy właściciel głosu, ten gruby w czapce — chciałem go chwycić za ramię, palce przeszły na wylot i zamknęły się w powietrzu. Stałem jak ogłuszony, a oni gadali dalej; naraz wydało mi się, że z ciemności ponad autami, z góry, ktoś na mnie patrzy, zbliżyłem się do granicy światła i zobaczyłem blade plamy twarzy, był tam, w górze, jak gdyby balkon. Oślepiony, nie widziałem dokładnie, dość jednak, aby pojąć, jak okropnie się zbłaźniłem. Uciekłem, jakby mnie kto gonił” 302.
Holografia wywołuje u Hala Bregga – astronauty, głównego bohatera powieści, ofiary relatywizmu czasowego - „szok przyszłości”. Mówi on wielokrotnie, że czuje się w społeczeństwie przyszłości jak barbarzyńca. Najbardziej szokuje go jednak widzialna strona rzeczywistości. Można by tu zacytować McLuhana, który interpretując wiersz Wallace'a Stevensa stwierdził, że najmniejsza metamorfoza w obrębie świata wizualnego wywołuje delikatną zmianę w naszym odczuciu samych siebie, zarówno osobistym, jak i zbiorowym303. Bregg nie jest świadkiem małej przemiany wokół siebie – jej skala daje szanse na przekroczenie granic adaptacyjnych, a to z kolei – jak pisał autor Szoku przyszłości – może spowodować objawy psychopatologiczne.304 Wracając do Baudrillarda: holografia, która jest podstawową metodą zapisu i odtwarzania trójwymiarowego obrazu, stanowi w ujęciu francuskiego badacza realizację fantazmatu spotkania swojego sobowtóra. Człowiek dąży w istocie do tego, aby uczynić swe odbicie coraz bardziej perfekcyjnym, aby stworzyć swą wizualną kopię, symulację swojego in statu nascendi. „Po fantazmacie ujrzenia samego siebie nadchodzi fantazmat możliwości obejścia samego siebie, a w końcu i przede wszystkim fantazmat przeniknięcia przez samego siebie” 305.
Realizacja fantazmatu, którego źródła sięgają mitu o Narcyzie dokonuje się także w Pałacu Merlina w Powrocie...:
„Naraz moje odbicie spojrzało na mnie. Ten ruch nie był odzwierciedleniem mojego. Zastygłem, a tamten, wielki, barczysty, powoli popatrzał najpierw na ciemnowłosą kobietę, potem na jej towarzysza — żadne z nas nie poruszało się i tylko odbicia, usamodzielnione w jakiś niepojęty sposób, ożyły i rozegrały między sobą milczącą scenę”306.
Ewolucja udoskonalania własnego odbicia związana jest oczywiście ze zmianą percepcji z takiej, która przystosowana była do odbioru druku i dwuwymiarowego obrazu, później zmodyfikowana została do percepcji audiowizualnej, aby wreszcie dostosować się do świata multimediów czy, w końcu, świata wirtualnego. W tym miejscu pojawia się jednak problem, ponieważ funkcjonowanie w świecie wirtualnym wiązać się może z dewaluacją kategorii umowności świata hologramów. Człowiek – jak powiedziano wcześniej – dąży do wytworzenia kopii samego siebie. Jednak paradoksalnie pełną satysfakcję dać mu może jedynie świadomość obcowania z wytworem techniki, z kopią niedoskonałą. Jeśli ktoś schizofrenicznie straciłby poczucie istnienia granicy między światem rzeczywistym a wirtualnym, wkroczyłby na tereny umysłowej aberracji. Dlatego zapewne Baudrillard stwierdził, że „to jest naprawdę uwodzące, co bawi się jednym wymiarem mniej” 307.
Na omawiany problem zwrócił uwagę Stanisław Lem w Summa technologiae: „(...) Jeśli fantomatyka stanie się czymś w rodzaju współczesnego kina, sam fakt udania się do jej przybytku, nabycia biletu, itp. czynności wstępne, których pamięć wszak zachowa fantomatyzowany i podczas seansu, a wreszcie wiedza o tym, kim jest w życiu zwykłym naprawdę, że to wszystko umożliwi mu właściwe, nie całkiem poważne, odnoszenie się do tego, co będzie przeżywał. (…) Głód autentyczności nie musiałby więc być zaspokojony wizją najbardziej nawet doskonałą” 308.
Przejście na drugą stronę lustra, utożsamienie z hologramem – mimo iż człowiek w faustycznym pędzie do tego dąży – jest aktem narcystycznej dewiacji podmiotu o zakłóconym statusie ontologicznym. Percypowanie obrazu z bezpiecznej pozycji fotela kinowego okazuje się ważnym elementem definicji kina przyszłości. Zbyt duża interaktywność może zakłócić magię kina, które bardziej zacznie być symulatorem niż „jaskinią filozofów”. Intrygującą wizję wspomnianej interaktywności widza i przedstawienia zaproponowano w Powrocie z gwiazd:
„Real był czymś więcej niż zdalnym teatrem, bo kiedy wpatrywałem się w jakiś fragment sceny, powiększał się i rozrastał, tak zatem widz sam, własnym wyborem decydował o tym, czy chce widzieć zbliżenie, czy też całość obrazu. Przy tym proporcje tego, co pozostawało na obwodzie pola widzenia, nie ulegały zniekształceniu. Była to jakaś diabelnie dowcipna kombinacja optyczna — dająca złudzenie nadnaturalnie wyrazistej, jak gdyby spotęgowanej jawy” 309.
Kino intersubiektywne? Fantomatyczne, indywidualne, hiperrealne? Z pewnością przypominające sposób odbierania przekazu internetowego, który percypowany jest według potrzeb każdego z użytkowników.
III 2. Prometeusz przezwyciężony prawami fizyki
Pierwsze spotkanie z holograficznym odbiciem własnej fizjonomii jest zaskakujące. Hall Bregg doświadczył tego w Terminalu:
„Chciałem wyjść, przez pomyłkę wszedłem do ciemnego wnętrza, nim zdążyłem się cofnąć, coś zabrzęczało, błysk, jak gdyby fotograficznej lampy, i ze szczeliny obrzeżonej metalem, jak z listownika, wysunął się we dwoje złożony arkusik błyszczącego papieru. Ująłem go, otwarłem, wychynęła z niego ludzka głowa, o nie domkniętych, skrzywionych lekko cienkich wargach, patrzała na mnie przymrużonymi oczami: to byłem ja sam! Złożyłem na dwoje papier i plastyczne widmo znikło. Rozchyliłem powoli brzegi, nic, szerzej, pojawiło się znów, jak gdyby wyskoczyło znikąd, odcięta od tułowia, zawieszona nad kartką papieru głowa z niezbyt rozumnym wyrazem. Spoglądałem chwilę we własną twarz — co to było, trójwymiarowa fotografia?” 310.
Holograficzne zdjęcie jest z pewnością formą realizacji fantazmatu, o którym wspominał Baudrillard. Dla człowieka starej epoki, astronauty, wyruszającego do gwiazd, aby – metaforycznie oczywiście – przybliżyć ludzkości ich blask, zastana rzeczywistość, przepełniona światłem sztucznym – holograficznym, jest nieprzyjazna. Status ontologiczny bohatera zaczyna podlegać dwóm perspektywom czasowym. Spowodowane jest to relatywizacją czasu, czy też mówiąc inaczej tzw. „paradoksem bliźniąt”. Hall Bregg to bohater wyalienowany przez prawa fizyki. Jako astronauta mógł po powrocie z gwiazd oczekiwać splendorów i przywitania godnego bohatera, tym bardziej, że w momencie, kiedy wylatywał z Ziemi, jego zawód cieszył się olbrzymim prestiżem. Staje się odwrotnie. Społeczeństwo, które sztucznie pozbawione zostało chęci podejmowania ryzyka, traktuje przybysza z kosmosu jak szaleńca. Jego deheroizacja staje się tym bardziej dojmująca z powodu – niemal groteskowego w odbiorze – wyglądu. Bohater posiada wszelkie tzw. cnoty wojenne – jest odważny, inteligentny, męski i honorowy; jest także muskularnie zbudowany. Cechy te powodują, że społeczeństwo futurystycznego „giant-city” 311 odbiera go jak dziwaka. Staje się postacią bardziej tragiczną niż Prometeusz (nomen omen imię Tytana nosił statek kosmiczny, którym podróżował Bregg). Bohater Powrotu z gwiazd to Prometeusz Ajschylosa, tragicznie przezwyciężony negatywną reakcją społeczeństwa. Na dodatek wartość jego daru dla ludzkości – ognia, została zdeprecjonowana.
III 3. Marzenia surrealistów
Stanisław Lem, opisując w światach przedstawionych swoich dzieł fantomy, nie robił tego jedynie z myślą o intrygującym sposobie wzbogacenia fabuły. Trójwymiarowe projekcje wpisują się w jego dziełach w szerszy kontekst filozoficzny. Oczywiście spowodowane jest to m.in. konwencją science-fiction, która posługuje się tzw. presupozycją 312. Każdy element świata przyszłości – ponieważ nie ma odpowiedników w języku współczesnym – siłą rzeczy odwołuje się do zastanych kodów kulturowych, funkcjonuje w świecie intertekstualności. Tak samo dzieje się z hologramami, czy też fantomami, w niektórych powieściach autora Solaris.
W Powrocie z gwiazd holografia szokuje Hala Bregga dość często. Wracając na Ziemię, po 30 latach spędzonych w kosmosie, główny bohater szybko uświadamia sobie, że na jego planecie minęło lat 127. Po wyjściu z samolotu, pierwszym miejscem, do którego Bregg trafia, jest Terminal. Astronauta szuka przewodnika i Wewnętrznego Kręgu. To dość wyraźna aluzja do podróży Dantego. Apokaliptyczne wizje futurystycznego i piekielnego dla bohatera miejsca wzmożone zostają przez holograficzne napisy, które nagle pojawiają się nad Breggiem. Oto kilka przykładów:
„Ponieważ większość stojących przy mnie przechodziła na pochylnię zmierzającą do góry, zrobiłem tak samo. Już na niej dostrzegłem olbrzymi, nieruchomo płonący w powietrzu napis DUKT CENTR (…). Stałem długo, aż zauważyłem, na tle następnych jakichś hal — nie wiedziałem zresztą, czy są lustrzanym odbiciem tej, czy rzeczywistością — miarowo sunące powietrzem ogniste litery SOAMO SOAMO SOAMO (…)” 313.
„Trafiane światłem olbrzymich liter, które jak szeregi płonących linoskoczków mknęły nad morzem głów, metaliczne tkaniny kobiecych sukien filowały nagłymi płomykami” 314.
Ogniste i płonące holograficzne litery (o czymś takim marzyli surrealiści!315) zdają się wpisywać w metaforykę znaną z przekazów biblijnych: Mojżeszowi ukazuje się Anioł Pański w płomieniu ognia, podczas podróży Izraelitów towarzyszy im w nocy ognisty słup (Księga Wyścia), w Apokalipsie św. Jana ogniste lampy palą się przed tronem Zasiadającego, nogi anioła są jak słupy ognia, bestia każe ogniowi zstępować na ziemię na oczach ludzi, itp.
W tekście biblijnym przeczytać też można – i mógłby to być czytelny komentarz do sytuacji, w której znalazł się astronauta – że „Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia” 316. Egzystencjalny niepokój Bregga spowodowany jest poczuciem dojmującego wyalienowania, wynikającego z ewolucyjnych zmian percepcji świata, jakie dokonały się w społeczeństwie. Podczas nieobecności Bregga kultura werbalna oparta na piśmie i druku zmieniła się w kulturę audiowizualną i multimedialną. Kategorie, które wyznaczały wektory życia bohatera, tzn. stabilność, ciągłość, statyczność, powtarzalność, ograniczoność, umiarkowany stopień bodźców słuchowych i dźwiękowych, po upływie ponad wieku zmieniły się w te, które charakteryzują warunki postindustrialne – rozpowszechniła się elektronika, miniaturyzacja, destandaryzacja produkcji i konsumpcji, rozwinęły się środki masowego przekazu, wymuszające szybkość przetwarzania informacji 317.
Bregg, któremu – używając słów McLuhana – bliska była „Galaktyka Guttenberga”318– pojawił się nagle w społeczeństwie posiadającym percepcję elektroniczną, multimedialną i holograficzną. Ponadto dokonano przełomu w wykorzystaniu i modyfikacji siły ciążenia. Przestrzeń, w której przebywa astronauta, jest przestrzenią „syntetyczną”, pełną lekkości bytu 319, podobną do tej, jaka dana była - w wirtualnej projekcji - Neo – bohaterowi filmu Matrix. Osobowość Hala Bregga to doskonałe studium człowieka wobec sui generis percepcyjnej ewolucji współczesnego nam społeczeństwa. W takiej perspektywie kultura masowa jest świadectwem gwałtownego przełomu technologicznego 320.
III 4. Od światła mediów do plemiennego mroku
Hologram staje się nośnikiem kodu kulturowego także w intrygującej (futurystycznej) rekonstrukcji jaskini filozofów – metafory znanej z Republiki Platona. W wizji Lema „cienie” to hologramy, jaskinia zaś to miejsce rozrywki poddanych betryzacji 321 ludzi przyszłości:
„Przez świetlną zasłonę wszedłem do środka, ujrzałem się w skalnej grocie. Jak gdyby dziesięć czy pięćdziesiąt gotyckich naw wzniesionych ze stalaktytów, żyłowate nacieki perlistych minerałów obejmowały wyloty jaskiń, siedzieli w nich ludzie, nogi zwieszali w pustkę, między ich kolanami płonęły chwiejne płomyki, a w dole rozpościerała się niezmącenie czarna tafla podziemnego jeziora, odbijając w sobie zbiegi skał. […] Zszedłem nad samą wodę i zobaczyłem po drugiej stronie, na piasku, tancerkę. [...] Była może o trzydzieści kroków ode mnie. kiedy coś się z nią stało. Przed chwilą widziałem jeszcze jej uśmiechniętą wyczerpaną twarz, nagle jakby ją coś przesłoniło, sylwetka jej zadrżała i znikła” 322.
Słowa „jak gdyby dziesięć czy pięćdziesiąt gotyckich naw” świadczą o tym, że odbieramy subiektywny obraz percypowanej przestrzeni; okazuje się, że Bregg opisuje zastaną, epatującą go przestrzeń kategoriami, które zaczerpnął ze znanej mu – zamierzchłej dla ludzi, z którymi teraz musi przebywać – przestrzeni i historii. Lem – co typowe dla wielu pisarzy s-f - sytuuje swój tekst wobec uniwersum tekstów cudzych. Nieznane opisane zostaje przez znane 323. Wizualizacja określonej przestrzeni przyszłości dokonuje się na drodze budowania intertekstualnej aproksymacji 324. Grota, czarna tafla jeziora, płomyki, zejście w dół – wszystkie te elementy stają się integralnymi składnikami przestrzeni archetypicznej, być może – przestrzeni podświadomości. Dopełnia je holografia, będąca – w korespondencji z wizją Platona – cieniem, ułudą, obiciem idei, prawdziwej rzeczywistości. Ta ułuda uwodzi. Efemeryczność fantomu, potencjalność nagłego nieistnienia, w końcu wierność wobec rzeczywistości, to te elementy, które czynią z niego produkt rozrywkowy. W Powrocie z gwiazd holograf opanowuje terytorium sztuki. Jest to jednak sztuka prosta, niewymagająca, nie ma cech ani dydaktycznych, ani demiurgicznych 325. Pozostaje też daleka od prawdy. Hologram śpiewaczki spotkany w ogrodzie (znów przypomina się tu Ogród ciemności) uświadamia Halowi obłudę technicznie spreparowanej wizji sztuki:
„Zamilkła, a ja słyszałem jeszcze jej głos, nagle zatupotały za mną lekkie kroki, jakaś dziewczyna biegła ku stojącej, gonił ją ktoś, z krótkim gardłowym śmiechem przemknęła po stopniach i przebiegła przez tamtą na wylot […], nie istniejąca śpiewaczka zanuciła coś cicho. Nie chciałem słuchać. Odszedłem w ciemność, ze zmartwiałą twarzą, jak dziecko, któremu udowodniono kłamliwość bajki. To było jak profanacja” 326.
Granice rzeczywistego i odbitego – nieważne, czy holograficznie, czy zwierciadlanie – w Lemowym „giant-city” zamazują się. Może cała percypowana przez Bregga rzeczywistość to jakiś gigantyczny fantom? Za taką hipotezą interpretacyjną przemawiałby fakt, że nad miastem rozpościerają się gigantyczne ekrany, które ukazują obrazy nieba, domy zaś są przedłużane wertykalnie zwierciadlanymi odbiciami. W takiej rzeczywistości bardzo łatwo stracić poczucie prawdy, w takiej przestrzeni – cytując Baudrillarda – „już nigdy więcej rzeczywistość nie będzie miała okazji, by zaistnieć” 327.
Zastane przez Bregga miasto, kreuje swe kształty w lustrzanych odbiciach – podobnie wyglądają podziemne miasta Arageny przedstawione w bajce Biała śmierć:
„[...] Lustrzany był cały ich świat; mieli pojazdy kryształowe, […] i podróżując widzieli samych siebie, odzwierciadlanych przez czoła pałaców i świątyń, jako przedziwne wielokrotne odbicia poślizgowe, styczne i tęczujące. Mieli nawet własne niebo […] 328.”
W takiej rzeczywistości to odbicie zaczyna władać przedmiotem odzwierciedlenia. W Powrocie z gwiazd obraz-hologram nie tyle staje się obiektem rozrywki, co zaczyna być nadzorcą. Odczuwa to Hal Bregg kilkakrotnie, pierwszy raz w mieszkaniu Nais:
„Kiedy wszedłem, wydało mi się, że ściana naprzeciw drzwi jest ze szkła i widzę przez nią drugi pokój, z jakimiś ludźmi, jakby się tam odbywało przyjęcie, ale ci ludzie byli nadnaturalnego wzrostu — i pojąłem naraz, że mam przed sobą całościenny ekran telewizyjny. Głos był wyłączony; teraz, siedząc, widziałem ogromną kobiecą twarz, zupełnie jakby ciemnoskóra olbrzymka zaglądała przez szybę do pokoju [...]” 329.
Rozmowa z kobietą odbywa się przy uruchomionym telewizorze, wydaje się, że nie jest on w ogóle wyłączany. Ściany – ekrany powodują, że Hal odczuwa osaczenie: „Wodziła za mną oczami, jakbym był… jakby stała w klatce…” 330.
Warto podkreślić, że paraliżujący jest sam obraz, głos wszak wyłączono. Dla Bregga wizualna inwazyjność wielkoformatowego obrazu telewizyjnego odbierana jest jako inwigilacja, fantom zakłóca intymność: „Głowa olbrzyma przewracała oczami, zataczała się, patrzyła na mnie, jakby się doskonale bawił obserwowaniem tej sceny” 331.
Całościenny telewizor, który początkowo Hal Bregg bierze za okno, znajduje się też w pokoju hotelowym, wynajętym przez bohatera po wyczerpującej wędrówce po mieście. Hologram wkracza w życie mężczyzny przed zaśnięciem, cała sytuacja przypomina działalność wielkiego brata w 1984 Orwella.
„Położyłem się na pianowym dywanie i zasnąłem natychmiast w sztucznym świetle tego bezokiennego pokoju, bo to, co wziąłem zrazu za okno, było naturalnie telewizorem, jak że straciłem przytomność ze świadomością, że stamtąd, zza szklanej płyty, wykrzywia się ku mnie jakaś olbrzymia twarz, medytuje nade mną, śmieje się, gada, ględzi… Wyzwolił mnie sen jak śmierć; nawet czas w nim stanął” 332
„Wychodzące” z ekranu kształty znamy dobrze z kina 3D. Gadające, pochodzące ze świata mediów głowy są inwazyjne i przerażające – przynajmniej dla Bregga. Wyzwolenie przez sen-śmierć oznacza, że przebywanie w świecie permanentnie rozświetlonym przez sztuczne światło hologramów jawi się jako niewola, poddanie holograficznej „Policji Myśli”.
Warto wspomnieć, że podobną – tyle że utrzymaną w groteskowym świetle – inwazyjność wizualizacji ukazał Lem także w Kongresie futurologicznym:
„IX 2039. Niemiła przygoda. Gdy wyłączyłem po południu rewizor, by się przyszykować na spotkanie z Aileen, dwumetrowy drab, nie pasujący mi od początku do oglądanej sztuki (Ospanka mutangd), pół–wierzba, pół–atleta z sękatą, powykręcaną gębą buroseledynowej barwy, zamiast zniknąć jak cały obraz, podszedł do mego fotela, wziął ze stolika kwiaty, którem przygotował dla Aileen, i zmiażdżył je na mojej głowie. […]
Aileen zorientowała się natychmiast. — Boże, miałeś interferenta! — krzyknęła na mój widok. Jeśli dwa programy, nadawane przez dwie różne stacje satelitarne, interferują ze sobą długo, powstać może interferent, to jest mieszaniec, hybryd szeregu postaci scenicznych czy innych osób występujących w rewizji[...] Energia, jaką żywi się taki fantom, jest pono z tej samej parafii, co energia kulistych piorunów. [...] Postanowiłem odtąd oglądać rewizję z grubą pałką w ręku” 333.
Fantom - hologram, jak widać, może się usamodzielnić, staje się przez to niebezpieczny. Jest też – w zaproponowanej w Kongresie wizji – efektem ubocznym naporu obrazów płynących z mediów. Interferent to groteskowy symbol negatywnego wpływu zmultiplikowanych obrazów, jakie docierają do nas na każdym kroku. Świat symulakrów ogłupia, deprecjonuje wartość człowieka – oglądanie telewizji (czy też „rewizji”) z pałką w ręku – jakkolwiek satyrycznie by to brzmiało - to świadectwo uwstecznienia, wskrzeszenia atawizmów epoki kamienia łupanego, to sięgnięcie do plemiennego mroku.
III 5. Wirtualny karnawał
W opinii przywoływanego już w artykule Baudrillarda symbolem infantylnej pogoni człowieka za pozorną rozkoszą symulacji jest Disneyland 334. Jego sukces polega na wyobrażeniowym charakterze przedsięwzięcia, stworzeniu – głównie dzięki gadżetom – poczucia ciepła, podsycanego przez kontrolowany atawizm tłumu. Poczucie społecznego mikrokosmosu, fałszywej afiliacji boleśnie kontrastuje niestety z samotnością po opuszczeniu miejsca zabawy.
20 lat przed pierwszym wydaniem Symulakrów i symulacji Stanisław Lem zaprojektował w Powrocie z gwiazd miejsce, które wydaje się być paralelą wobec Disneylandu. Hal Bregg, przebywając w obcym sobie mieście przyszłości, całkiem przypadkowo zostaje wmieszany w tłum podążający do Pałacu Merlina – gdzie główną atrakcją jest możliwość uczestniczenia w wirtualnych przygodach i holograficznych efektach specjalnych. Wejście do przybytku rozrywki wygląda groteskowo:
„Tłum, który mnie tu doprowadził, zmierzał w bok, ku szkarłatnej ścianie pawilonu, niezwykłej przez to, że przypominała ludzką twarz; jej okna były płonącymi oczami, a pełna zębów, olbrzymia, wykrzywiona gęba otwierała się, aby połknąć następną porcję tłoczących się, przy akompaniamencie powszechnej wesołości” 335
Warto zauważyć, że olbrzymie głowy pojawiają się w Powrocie z gwiazd kilkakrotnie: epatują swoim ogromem z ekranu w Terminalu i w mieszkaniu Nais, trójwymiarowo wyłaniają się z telewizora w hotelu oraz w analizowanym właśnie fragmencie. W swojej powtarzalności konstytuują się jako symbol kontroli mediów, technologii i kultury masowej nad ludźmi.
Kiedy Hal Bregg dostaje się do środka, bierze udział w fantomowej, wirtualnej podróży łodzią. Dla nieprzystosowanego do innej percepcji człowieka to przeżycie traumatyczne, szczególnie w momencie, kiedy zostaje zdemaskowana utrata poczucia umowności trójwymiarowego świata iluzji. Hal staje się ofiarą własnych instynktów:
„W gruncie rzeczy wiedziałem, że wodospad i napowietrzna przeprawa są złudzeniem, poza wszystkimi innymi dowodem był ów pień, przez który na wylot przeszła moja ręka. Mimo to skoczyłem, jakby naprawdę mogła zginąć, a nawet, pamiętam, że zupełnie odruchowo przygotowałem się na lodowate uderzenie wody, której bryzgi leciały wciąż na nasze twarze i ubrania.
Nie poczułem jednak nic oprócz silnego podmuchu powietrza i wylądowałem w przestronnej sali, na ugiętych lekko nogach, jakbym skoczył z wysokości metra najwyżej. Usłyszałem chóralny śmiech” 336.
Sytuacja bohatera przypomina nieco położenie Trumana z filmu Truman Show Petera Weira. Rzeczywistość, która otacza filmowego bohatera jest sztucznie, teatralnie stworzona, zachowuje jednak wszelkie pozory autentyczności. Truman początkowo nie wie, że jego życie jest obserwowane. Wiedzy takiej – w analizowanej scenie Powrotu z gwiazd - nie ma także Hal Bregg. Nie posiada on predyspozycji, aby z odpowiednim dystansem, bez niepotrzebnych emocji, poddać się dość infantylnej, acz ciekawej wizualnie rozrywce. Brak betryzacji spowodował, że reakcja astronauty wynika z instynktu przetrwania, zdeprecjonowanego w społeczeństwie przyszłości. Bregg z pewnością nie spełnia warunku komunikacyjnej wspólnoty – nie jest w nawet minimalnym stopniu przygotowany do uczestnictwa w zastanej na Ziemi kulturze 337.
Bohater Powrotu z gwiazd, „zagubiony podróżnik”338 określa swoją tożsamość, stając wobec rozmaitych typów światła. Od poszukiwania Wewnętrznego Kręgu w infernalnie wykreowanym Terminalu, podąża w stronę epifanii światła naturalnego. Odnalezienie swojego miejsca na Ziemi, uwolnienie – być może chwilowe – od fantomów własnych odbić, od holograficznych zafałszowań i luster na niebie odnajduje Bregg dopiero w kontakcie z naturą i światłem słońca.
„(…) przez cały czas usiłowałem znaleźć w sobie zgodę na to, z czym nie mogłem się pogodzić. Ale to było przedtem, właśnie jak sen. Teraz, trzeźwy i czujny, oczekujący dnia, w powietrzu aż srebrnym od szarości, wobec powolnego wyłaniania się surowych ścian górskich, żlebów, osypisk, które wynurzały się z nocy jako milczące potwierdzenie realności powrotu, po raz pierwszy sam, ale nie obcy na Ziemi, już poddany jej i jej prawom, mogłem — bez buntu, bez żalu — myśleć o odlatujących po złote runo gwiazd…
Śniegi szczytu zapaliły się złotem i bielą, stał nad pełną liliowego cienia doliną potężny i bezwietrzny, a ja, nie zamykając oczu, pełnych łez łamiących jego światło, powstałem wolno i zacząłem schodzić po piargach na południe, gdzie był mój dom” 339.
Światło, które otaczało Bregga w „giant-city” – światło mediów, reklam, holografów – funkcjonuje w kontekście ostatniej sceny jako światło snu, sztucznie odtworzone, skopiowane, odbite. Katartyczna perspektywa łez kończy podróż Bregga, pielgrzymkę od lumen do lux.
Miasta w powieściach Lema mają często charakter spektaklowy i przypominają współczesne Las Vegas. Sprzężone są z dominacją świateł sztucznych – dominują one np. w mieście, do którego przylatuje Hal Bregg, ale też miasto z powieści, za którą Lem nie przepadał, bo otarła się o socrealistyczną tendencyjność. Nie zmienia to jednak faktu, że inspiruje rozwiązaniami i fomalnymi i estetycznymi. Chodzi o Obłok Magellana. Oto tylko fragmenty jednego z wielu opisów miasta:
„Nad bezkresnym morzem świateł górowały dwa jego źródła potężne. W centrum starej dzielnicy naukowej jaśniał gmach Uniwersytetu (…). Naprzeciw tego tysiącletniego kolosa, urągającego grawitacji, jakby w niebo wystrzelonego ze wszystkich naraz kryształowych kolumnad, stoi drugi, nowożytny już bastion Pałacu Mechaneurystyki. Wobec jego skupionej prostoty, która jest samym światłem zastygłym w nieważką konstrukcję promieni, Uniwersytet zdaje się prymitywny i burzliwy gwałtownością kształtów (…). Nad Pałacem Mechaneurystyki rozwijały się w powietrzu ogniste draperie, gasząc światło gwiazd: sztuczna zorza polarna wstępowała z ziemi w niebo odwróconym wodospadem srebra, a na jej falującym tle niewidzialna dłoń pisała płomieniem:
BAL SIĘ ROZPOCZYNA!
Wtedy rozgwieżdżone czeluście miasta drgnęły, wyrzucając z siebie setki, tysiące, dziesiątki tysięcy iskromiotów, rac, ogni bengalskich łopocących światłem ponad najwyższymi wieżami, a z parków wznosiły się, jakby na ich spotkanie, balony o groteskowych kształtach pajaców i fantastycznych maszkar; zarazem w wypełnionej srebrna wy m półmrokiem przestrzeni między Pałacem i Uniwersytetem zadrżało mrowie szkarłatnych, liliowych i szmaragdowych pierścionków — to szykował się kulig studencki, a śmigła helikopterów, zakończone lampkami, wirując tworzyły świetliste obrączki. Patrzałem na to wszystko niechętnie, mrużąc oczy od natarczywych świateł, urażony: gdybyż Ziemia, już daleka i obojętna, zostawiła mnie rozważaniom G nieskończoności — ale ona zapraszała na tę karnawałową, błazeńską zabawę w takiej chwili!”
Podobnie jak w Powrocie, tak i tu sztuczne światło – lumen związane jest z karnawałem. W obu powieściach bohaterowie czują się przez ten festyn światła wyobcowani. Wszak, jak mówi Turner: „karnawał jest czasem poza czasem, miejscem poza miejscem.”340 Przypomina to sytuację dra Rieux z Dżumy Alberta Camusa, który z dala sceptycznie oberwował dziki tłum cieszący się z zażegania epidemii. Światła miasta są „natarczywe”, nie mają w sobie nic z mistycyzmu jakie będzie niósł blask gwieździstego krzyża w Obłoku Magellana w finale.
Używając języka sytuacjonistów, miasto jest feerią przedstawień – spektaklem.341 Takie obrazy miasta dają też wiedzę o społeczeństwie – bez zagłębiania się w ten temat można stwierdzić, że żywioł lumen wyznacza ślepą fascynację technologią, kult materii, który Lem zawsze kontrastuje ze spokojem i tajemnicą kosmosu, ze światłem innego typu.
Teatralność, ludyczność życia miast, którą Lem antycypował już w latach sześćdziesiątych realizuje się na naszych oczach głównie za sprawą fotografii. Życie jednostek jest coraz częściej życiem na pokaz, życiem z wykadrowanymi elementami rzeczywistości multiplikowanymi w sieci internetowej. Jak w Powrocie... ekrany zarówno mitologizują rzeczywistość jak i nią manipulują. Lem jest tutaj preksursorem – kreując wizualne atrybuty miejskiej ikonosfery stymuluje rozważania o związkach socjologii obrazu ze sztuką wizualną, relacjach między społecznymi konstrukcjami a wyborem, ujęciem, percepcją, rozpoznaniem i kreacją obrazowego przedstawienia. Autor Filozofii przypadku, opisując nie tylko budynki, ale i np. stroje w społeczeństwach przyszłości (np. w Kongresie futurologicznym i Powrocie z gwiazd), zachowania tłumów miejskich (również we wspomnianych tekstach) określa tym samym wizualne wymiary interakcji społecznych – dotyka więc takich gałęzi wiedzy jak proksemika czy kinezyka342 oraz zupełnie już współczesne visual culture studies.343
W cytowanym wyżej fragmencie Obłoku Magellana intryguje wyobraźnia geometryczna skupiająca się np. na kubaturach budynków. Po liniach geometrii porusza się wyobraźnia Lema bardzo często – można by tutaj podawać przykłady z niemal każdego dzieła beletrystycznego. Co jednak zastanawiające, są momenty, w których wizualność geometryczna przeżywa kryzys, przestrzenie Euklidesowe i Newtonowskie nie sprawdzają się, chcą się uwolnić, jak będące czystym tworzeniem eksplozje kształtów na oceanie solaryjskim. Są to chwile, kiedy doświadczenie świeckie zamienia się w doświadczenie obszaru świętego, waloryzowanego już nie geometrycznie i logicznie a religijnie.344 Używając nazewnictwa Eliadego, można by rzec iż są to „obrazy otwarcia”, które z kolei wywołują hierofanię. Mamy do czynienia z chwilami, kiedy kody konstruujące do tej pory fizykalnie odczuwaną codzienność nie funkcjonują, następuje przejście – mówiąc romantycznie – z egzystencji zamkniętej do otwartej. W miejsce geometrycznej obiektywności świata wstępuje koncepcja „punktów widzenia” 345, uzależnianie od podmiotowości, a może raczej od czegoś co jest transcendentnie nad nią. Owa hierofania znajduje też oddźwięk w fakcie, który dobrze ujął Ryszard Handke: „Unaoczniająca moc słowa poczyna konkurować z bezpośrednim przestrzennym spostrzeganiem rzeczywistości”.346
Nie można pominąć faktu, że dla Hala Bregga konstruktem rzeczywistości, a raczej sposobem na odnalezienie się w przestrzeni jest pamięć: „motywacja i budulec architektoniki rzeczywistości przedstawionej (czyli konceptem literaturoznawczy)”.347 Lem buduje ślady memoratywne: pamięć umysłu, pamięć jako magazyn, świątynię, bibliotekę, archiwum, teatr, ruiny – dodajmy jeszcze kino, miejsce rozrywki, punkt przybycia, góry. Pierwsze wyliczenie nie jest przypadkowe – to kategorie pamięci przestrzeni, o której wspomina św. Augustyn (później jako heterotopie potraktuje je Foucault). Przestrzeń zarysowana przez Lema w Powrocie wpisuje się w formy literackiej metaforyki pamięci (tropologii)348, a także odpowiada wariantom przestrzennym opisywanym przez Aleidę Assman – pochyla się ona szczególnie nad : archiwami, „śmietnikami” pamięci, miejscami-widmami będącymi obszarem gier wyobraźni i powrotu wypartych wspomnień.349
Rozdział IV
PANOPTICON
Niebo tkwi w czarnej ziemi. Tak pęcherz błękitu
W bryle lawy tym tylko jest, że jej tam nie ma.350
IV 1. Lustrzany mur
W 2012 roku Marcin Gładych wyreżyserował film p.t. Panopticon.351 Reżyser połączył historię z ideą architektoniczną Jeremiego Benthama, która częściowo została zrealizowana w formie słynnego „okrąglaka”, czyli toruńskiego więzienia. Mało kto wie, że budynek ten wyrósł z planów, które stanowiły opus magnum francuskiego filozofa. Bentham rozmyślał nad stworzeniem doskonałego więzienia.352 Nie miejsce, aby szczegółowo ten temat analizować, wypada jedynie podkreślić, iż realizacja idei władzy i nadzoru w panopticonie zależała w dużej mierze od określonego modelu architektonicznego. W dużym skrócie: pomysł polegał na tym, aby obserwować, ale nie być widzianym w budynku o kształcie walca, w którym pomiędzy wieżą strażniczą znajdującą się na środku, a celami jest pusta przestrzeń. Okna strażników zrobione są z weneckich luster. Więźniowie nigdy nie wiedzą, czy są obserwowani. Problem władzy wynikający z analizy panopticonu zanalizował dokładnie Michael Foucault.353
Marcin Gładych skonstatował, że Bentham chciał stworzyć idealne więzienie, a rozrysował model idealnego świata.354 Panopticon jest figurą uniwersalną.
Rolę strażnika, którego nie widzimy, a który wywiera na nas wpływ jest dziś np. Internet.
W odniesieniu do struktur światów Lema, panopticon interesuje nas jako pewien model wizualny, w myśl którego – jak się okaże – konstruowanych jest wiele obrazów powieściowych. Zacząć warto od tych, które zostały już przywołane wcześniej.
W Edenie ludzie zaskoczeni są reakcją obcych, którzy postanawiają odgrodzić Ziemian lustrzanym, kolistym murem – w centrum tak stworzonego terenu pozostaje – na wzgórzu, co symboliczne - rakieta. Prawdopodobnie intencją dubeltów jest odizolowanie obcego dla nich czynnika. Astronauci zostają więc zamknięci w systemie własnych odbić. Przedsmak tego faktu odczuć już można, kiedy bohaterowie napotykają w czasie podróży po nieznanym terytorium na fatamorganę, odbicie własnego łazika. Ludzie chcący obserwować obcą cywilizację w efekcie mają obserwować samych siebie. Wniosek z takich okoliczności dobrze formułuje Snaut w Solaris:
„Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi.
Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.”
I mimo że ziemianie robią wyłom w lustrzanym żywopłocie i wyjeżdżają Obrońcą na ekspedycję mającą poznać miasto dubeltów, i tak misja kończy się poznawczym fiaskiem. Barierą okazuje się niemożność poprawnego odczytania zapisu filmowego „miasta”. To że widzialności medialne zakrzywiają się w obraz rzeczywistości jedynie w punkcie ześrodkowania to prawda, która nabiera tutaj nie tylko – nazwijmy to – fotograficznego znaczenia.355 Rzeczywistość Edenu mogłaby zostać prawidłowo „odczytana” w momencie, gdyby ludzie potrafili ześrodkować własne interpretacje z kategorią inności. Niestety w sieci nieuświadamianych atawizmów nie potrafią tego zrobić. Nie jakość filmu jest chyba najważniejszym kłopotem – przybysze z Ziemi nie mogą – interpretując zachowania obcych – wyjść poza stereotypowe kategorie myślowe, dostrzeżone gesty; ruchy dubeltów mogą być tylko dekodowane w ziemskich paradygmatach. To błąd. Egocentryzm. W Filozofii przypadku Lem tak to tłumaczy:
Oko i mózg, nastawione stale na odbiór „ładów”, aktywnie „starają się” dostrzegać pewne ukształtowania całościowe, gdzie się tylko da.356
Rozrasta się w tym miejscu w ogóle problem uzależnienia i właśnie swoistego uwięzienia od przekazu medialnego. W Niezwyciężonym o wiele częściej niż w lustro spoglądają w – używając określenia Virillio – obrazy maszyniczne, w interfejsy i ekrany. Związane jest to głównie z wysyłaniem na obcy teren machin, z którymi astronauci zachowują pośredni kontakt wizualny. W Edenie pod koniec misji kosmonauci wyjeżdżają na zwiad niszczycielskim Obrońcą.
Jest to jednak pojazd załogowy, a ludzie sami muszą nagrywać film z wypadu. W napisanym pięć lat po Edenie Niezwyciężonym przedostatnim etapem działań jest wypuszczenie (warto zwrócić uwagę na podobieństwo fabuł) śmiercionośnego Cyklopa, który nie musi już mieć załogi, rejestruje zdalnie obraz, mało tego – jest obserwowany drugim mechanicznym „okiem” zawieszonym w powietrznej sondzie (dziś pomysł zrealizowany w postaci dronów). Ci, którzy ocaleli z poprzednich misji, siedzą w „świętym słupie”-strażnicy iobserwują na ekranach rozgrywającą się za sprawą użycia miotacza antymaterii hekatombę. Choć są, a może roszczą sobie prawo do bycia strażnikami w tak skonstruowanym panopticonie, nie udaje im się zapanować nad obserwowanymi.
Otoczenie lustrzanym, magnetycznym, elektronicznym kręgiem jest parabolicznym zawężeniem egzystencji uwięzionej, przypomina romantyczne uwięzienie w „kole czarów tajemniczem”.357 Bohaterowie – podobnie jak ich dziewiętnastowieczni poprzednicy dążą od egzystencji zamkniętej do otwartej.
Przy analizowaniu powieści Lema lepiej w ogóle używać wyrażenia kręgi przestrzeni a nie miejsce wydarzeń. 358 Model panopticonu chyba najbardziej wprost wyobrażony został w Pamiętniku znalezionym w wannie, powieści o Gmachu odczytywanym jako metafora widzialnego, ale niepojętego świata. 359
Abstrahując na razie od wizualnej struktury przestrzennej - realizuje się w Pamiętniku idea władzy, która permanentnie inwigiluje, nie gwarantując jednocześnie transparencji. Jest niejako ukryta za fenickim lustrem, nie pokazuje prawdziwej twarzy a jedynie atrapy, odbicia, zająknięte procedury, których nie obejmuje logika. Umiejscowienie bohatera w takiej przestrzeni nie jest żadnym novum. Już Borges pisał, iż mistycy w trakcie ekstazy często widzą kolistą salę.360 Autor Biblioteki Babel zakładał, iż w środku takiej zwizualizowanej przestrzeni musi znajdować się jakiś sześciobok.361 Archeolodzy w ruinach tzw. Trzeciego Pentagonu odnajdują wannę, a w niej pamiętnik. Powstaje szczególna hybryda wizualnego modelu Borgesa, więzienia Benthama i modeli kosmologicznych pitagorejczyków.362 Co ciekawe, Lem sięga po podobne modele szczególnie często w swoim tzw. złotym okresie. Bohater Pamiętnika porusza się w Pentagonie, zaś Kris Kelvin (Solaris) dociera do stacji, w której – jak czytamy – znajduje się okrągłe pomieszczenie o pięciu drzwiach z napisami nazwisk.363 W przypadku obu powieści przedstawione konstrukcje spacjalne znajdują analogie w idei Benthama. Czytamy w Solaris:
„Zbliżałem się do okrągłej komory, z której rozchodziły się korytarze na kształt szprych koła (…).”
Plany architektoniczne panopticonu śmiało mogłyby posłużyć jako schemat stacji solaryjskiej. Instancją obserwującą i inwigilującą stałby się oczywiście ocean. Panopticon jawi się jako obraz – klucz, rama, idea nadająca spójność semantyczną wielu utworom Lema.
Kołowość wpisana w przestrzeń Solaris znajduje swoje ekwiwalenty na płaszczyźnie ontycznej – szczególnie w odniesieniu do Harey. Zanim wyjaśnimy tę kwestię trzeba przytoczyć myśl Deluze – otóż odpowiadające paradygmatowi kołowemu bycie określa on jako powtarzanie oraz stawanie się.364 Fantomowe kopie Harey to nie tylko multiplikacje. Neutrinowe dzieło ewoluuje, zyskuje coraz większą świadomość samego siebie. Również stosunek Krisa do Harey w sposób oczywisty zmienia się – ich losy układają się na kształt spirali – nie tylko bowiem aktualizują się poprzez trzykrotne spotkanie w tej samej formie materialnej, ale wstępują na szczeblach topografii humanistycznego wtajemniczenia, w efekcie Kris jest przecież w stanie pokochać Harey, fantazmatyczno-technologiczne dzieło oceanu.365 Przestrzennym podkreśleniem tej przemiany jest nie tylko kolistość Solaris, ale także przemieszczenie się Kelvina z zamkniętej stacji na zewnątrz – ku spotkaniu z tajemnicą oceanu. Sztuczne światło wnętrza zostaje zastąpione – percypowanym bez filtru szyb światłem słońc.
IV 2. Więzienia luster
Wróćmy do Pamiętnika i idei panopticonu. Z sukcesem szukać można w powieści fragmentów, które dotyczą lustrzanych pomieszczeń gmachu będącego de facto nietypowym, labiryntowym więzieniem.
„Centrum sali osaczył półmrok, z którego wyłaniały się widmowo ku środkowi pochylone lustra. Cofnął się poza granicę światła, lecz tak było całkiem źle. (…)
Czasem ze szklistego mroku wypływało wzgardą tryskające oko, wielkie jak gałka głębinowej ryby, lustra podawały sobie i mnożyły fragmenty z mięsem sukna wyrwanych epoletów i naszywek, a w największych, skrajnych, w nieskończoność zmierzała aleja hańby (…).”
Bohater właściwie permanentnie znajduje się w sytuacji osaczenia, mimo że pentagon nie jest więzieniem, sprawia jednak, że podróżujący w nim flaneur czuje się jak skazaniec. Pomysł Benthama koncentrował się w dużej mierze na ewokowaniu poczucia zniewolenia psychicznego, zakładano, że więzień nie powinien uciekać, gdyż powstała w nim niewygasająca świadomość bycia obserwowanym przez niewidocznych strażników (już w Ogrodzie ciemności z 1947 roku pojawiają się ogrodnicy - obserwatorzy). Bohater Pamiętnika znajduje w końcu wyjście, jednak – mimo iż nie jest strzeżone – nie wykorzystuje okazji ucieczki. Sądzi, że jest śledzony i celowo wystawiono go na próbę. Dlatego postanawia wrócić do swojej łazienki. Światło bramy wolności jest jedynym naturalnym światłem pojawiającym się w trakcie fabuły. Pojawia się na końcu powieści, jak m.in. w Powrocie z gwiazd i w Masce. Jednak podobnie jak w opowieści o kobiecym robocie zwiastuje śmierć, nie ratuje bohatera. Po kontakcie ze światłem sakralnym uświadamia on sobie, że musi pozostać w świetle sztucznym, z jakichś dziwnych powodów uznaje, że w nim będzie lepiej - „Cofnął się poza granicę światła, lecz tak było całkiem źle.”
Gest spoglądania w lustro przy jednoczesnym poczuciu bycia obserwowanym to dojmujące uczucie, które na stałe wpisało się w spektrum doświadczeń bohaterów Lema. Bardzo często to właśnie lustro jest przedmiotem, przed którym zatrzymuje się bohater Pamiętnika.
„Z lustra, jak z ciemnego okna, spojrzała na mnie własna twarz, rozłamana w przepływające płaszczyzny - było to spowodowane falistością szkła, ale mnie się wydało, że widzę ją w lodowatych płomieniach strachu. Tak patrzyliśmy na siebie - ja i ja (...)”
Nawet w momencie odpoczynku po bieganinie labiryntowymi korytarzami Gmachu bohater nie znajduje wytchnienia – jest więźniem własnego spojrzenia, oddają to oksymoroniczne „lodowate płomienie”. W idei Benthama również mieściła się myśl, że więźniowie czują się zniewoleni nie tyle obecnością lustrzanej strażnicy, która odbija jedynie ich własne oblicza (ale nie zdradza, czy ktoś ze strażników jest w środku), ile obserwacją jednego więźnia przez drugiego. W istocie czymś, co obserwuje staje się podświadomość; schizofreniczne rozdwojenie osobowości przejawia się w projektowaniu sobowtóra, psychicznego fantomu.
„Ciemne okno” lustra koresponduje mocno z obrazem spotkanym w Solaris.
„Pokój był pusty. Przede mną ziało tylko czernią wielkie półkoliste okno. Wrażenie nie ustępowało. Ciemność patrzała na mnie, bezpostaciowa, olbrzymia, bezoka, pozbawiona granic.”
W lustrzanej przestrzeni przebywa też Hal Bregg. Lustra potęgują „szok przyszłości” w terminalu, astronauta nie wie, czy część hali, w której przebywa jest rzeczywistością czy odbiciem. W pewnym momencie patrzy nawet na własne trójwymiarowe odbicie, które powstaje przed nim ze specjalnego arkusza. Celem załoganta Prometeusza jest skontaktować się z przewodnikiem – co oczywiście przywodzi na myśl Boską komedię. Znaleźć tez musi wewnętrzny krąg tego swoistego futurystycznego panopticonu. W przestrzeni, w której blask i chaos sztucznych świateł wygasza gwiazdy, Bregg z trudem znajduje optyczne punkty zawieszenia.
IV 3. Zwierciadlane misteria
Jednym z bardziej oryginalnych ujęć człowieka wobec własnego lustrzanego oblicza jest to, które wykreowane zostało prawie w finale Niezwyciężonego. Rohan, szukając swoich towarzyszy w skrajnie nieprzyjaznych górskich warunkach, musi liczyć się z zagrożeniem życia w sytuacji pojawienia się czarnej chmury metalowych owadów. Wiadomo, że mogą one – poprzez wywołanie specjalnego pola magnetycznego - spowodować całkowitą amnezję i infantylną bezradność. Swoiście resetują umysł. Z martwymi mieszkańcami Regis III Rohan spotyka się bezpośrednio trzykrotnie. Za pierwszym razem – w czasie walki – ocala siebie przypadkowo. Drugie spotkanie – już w trakcie opisanych wyżej poszukiwań – to eksperyment, w którym udaje się potwierdzić hipotezę pozwalającą przetrwać. Trzecie spotkanie ma już charakter wtajemniczenia i przypomina bardzo kontakt z oceanem solaryjskim. W czasie tego niesamowitego kontaktu z czarną chmurą jest moment, który daje dużo do myślenia:
„A tymczasem owe lustra powietrzne pod pułapem chmury falowały i rozprężały się; aż naraz ujrzał olbrzymią, sięgającą szczytem głowy mroków, postać ludzką, która patrzała nań nieruchomo, chociaż sam obraz drgał i tańczył bezustannie, jakby wciąż gasnący i wciąż na nowo wzniecany tajemniczym rytmem. I znów upłynęły sekundy, zanim poznał w nim własne odbicie, zawieszone w pustce między bocznymi zwisami chmury.”
Podobnie jak w powyższym przykładzie wygląda kontakt z obcym w Solaris. W zakończeniu powieści Kris postanawia stanąć „oko w oko” z oceanem. W spotkaniu tym przeważa język wizualny, niewerbalny. Ocean w pewien sposób też odbija zachowania Kelvina, przez moment staje się negatywowym lustrem:
„Wyglądało to, jak gdyby z oceanu wyrósł ciągliwy kwiat, którego kielich otoczył moje palce, stając się dokładnym, choć nie dotykającym ich negatywem. Cofnąłem się. Łodyga zadrżała i jakby niechętnie wróciła w dół, elastyczna, chwiejna, niepewna, fala wezbrała wciągając ją w siebie i znikła za krawędzią brzegu.”
A może jednak ocean to gigantyczne lustro odbijające ludzkie kompleksy? Kelvin, rozważając powrót do domu na Ziemię stwierdza: „utonę w ludziach”. Czyż nie następuje tu metonimiczne przerzucenie właściwości oceanu na człowieczeństwo? Badając ocean, solaryści badają samych siebie. Harey niekiedy wydaje się wychodzić z lustrzanego odbicia, jest więc może projekcją Krisa:
„Za rozpłomienionymi szybami rodził się martwy, błękitny upał. Osłaniając oczy ręką poszukałem okularów. Leżały na stole. Ukląkłem na łóżku, nałożyłem je i zobaczyłem je; odbicie w lustrze.
Oczekiwała czegoś.”
Założenie okularów wygląda jak założenie fantomatycznego urządzenia, jest rodzajem filtru pomiędzy światłem słońca, a sztucznym światłem stacji. W tym przypadku naturalne światło słoneczne nabiera raczej cech pejoratywnych, odstrasza, oślepia, wpisuje się w kategorię światła, o której wspominali ojcowie pustyni – światła demonicznego, jawiącego się jako tzw. demon południa.366
Zwierciadlana multiplikacja rzeczywistości następuje też we wnętrzach szybu na Edenie. Bohaterowie dostają się do wnętrza góry (jeden z ulubionych motywów przestrzennych Lema), gdzie napotykają na labirynt dziwnych zdeformowanych form biologicznych. Z jednej strony tworzenie makabreskowych dziwadeł potęguje efekt strachu, z drugiej – dobrze wpisuje się w repertuar różnie modyfikowanych labiryntów Lema.
„Koordynator zapaliłszerokokątny reflektor obok kierownicy i uniósłszy jego wylot, wodził nim wkoło – Strumień blasku, słabnąc u końca drogi, przejechał, jak po szczeblach, po białych, klatkowatych tworach, które, wyrwane z mroku, zajarzyły się kościanym blaskiem i znikły, zarazem tysiące lustrzanych odbić uderzyły ich w twarz oślepiającymi łyśnięciami.
(…)
Niezliczone szpalery bielały pozamykane jak gdyby w szklanych jajach, kołując wielopiętrowymi spiralami, coraz dalej i wyżej, tysiące pęcherzastych ścianek powielały i rozszczepiały blask, tak że niepodobna było odróżnić rzeczywistych kształtów od ich zwierciadlanych odbić.”
Przywołaliśmy dłuższy fragment, ponieważ mieści on te cechy, które stanowią wyróżnik stylu Lema. Sztuczne światło, podlegając słownictwu deiktycznemu (wkoło, u końca, coraz dalej i wyżej) buduje tajemnicę nieznanej przestrzeni i struktur (klatkowane twory, szpalery, szklane jaja, pęcherzaste ścianki, strumień
blasku, wielopiętrowe spirale). Całość wrażeń zostaje dodatkowo zwielokrotniona lustrzanymi efektami i opisem charakteru światła („wyrwane z mroku, zajarzyły się kościanym blaskiem i znikły”, tysiące lustrzanych odbić, oślepiające łyśnienia, powielanie i rozszczepianie blasku, zwierciadlane odbicia).
Podobną strukturę przestrzeni do wyżej zaprezentowanej odnaleźć można też w Pamiętniku... Labirynt, światło i lustro konstytuują wizualność sceny, poza tym znajdują się tu zaklatkowane twory – w tym przypadku ludzkie dłonie:
„Ujrzałem się jakby w odnodze wielkiego muzeum. W półmroku, nad woskowaną posadzką, stały rzędem długie, oszklone witryny, buchające światłem. Uliczka, jaką tworzyły, zakręcała, lecz plamy blasku na ciemnych ścianach świadczyły, że biegnie dalej. Za szybami leżały dłonie, same dłonie, ucięte u przegubów, na przezroczystych półkach, najczęściej po dwie, naturalnej wielkości i barwy, może zbyt naturalnej, bo udana była nie tylko matowość skóry i połysk paznokci, ale i włoski na grzbietach. Zastygłe w niewyobrażalnej wielkości póz, stanowiły jakby znieruchomiałe raz na zawsze role odgrywającego się za szkłem martwego teatru.”
No i znów lustrzane odbicie:
„Naraz z ciemności wynurzył się pędzący wprost na mnie człowiek z łopocącymi łatami świateł i cieni na czole, na twarzy, z gębą otwartą jak do histerycznego krzyku, bez oczu, w ostatniej chwili zdołałem się zatrzymać, uderzając rękami o zimną, gładką, pionową taflę lustra.”
W labiryncie korytarzy i świateł futurystycznego dworca w Powrocie z gwiazd Lem potęguje wrażenie zgubienia bohatera podobnie jak w wyżej przytoczonym fragmencie:
„Byłem już prawie pewny, że nie trafię tędy do wyjścia i (oceniłem to po trwaniu jazdy w górę) że znajduję się w napowietrznej części dworca, wciąż jednak zachowywałem ten sam kierunek. Niespodziana pustka, płyty malinowych okładzin z iskrzącymi się gwiazdkami, szeregi drzwi. Najbliższe były nie domknięte. Zajrzałem do środka. Jakiś wielki, barczysty człowiek zrobił w tejże chwili to samo z przeciwnej strony. Ja sam w całościennym lustrze.”
Bregg – podobnie jak bohater Pamiętnika... wśród wielu drzwi spotyka te prowadzące do toalety i napotyka na własne odbicie. Później w hotelu także przed lustrem przybysz uświadamia sobie jak bardzo nie pasuje do zastanej rzeczywistości. Wprawdzie pod lustrem nie pojawia się nagle brzytwa, tak jak w Pamiętniku, ale nie zmniejsza to alienacji człowieka, który czuje się jak „neandertalczyk przyprowadzony do miasta.” Chyba najbardziej niespotykanego spotkania z lustrzanym odbiciem doświadcza Bregg w Pałacu Merlina:
„Znaleźliśmy się w pokoju niezbyt wielkim, bardzo wysokim, o jednej ścianie lustrzanej od stropu po kamienną podłogę z czarnych i białych tafli. Wrażenie było takie, jakby pokój, dwa razy większy niż w rzeczywistości, zawierał w sobie sześcioro ludzi stojących na kamiennej szachownicy. (…) Naraz moje odbicie spojrzało na mnie. Ten ruch nie był odzwierciedleniem mojego. Zastygłem, a tamten, wielki, barczysty, powoli popatrzał najpierw na ciemnowłosą kobietę, potem na jej towarzysza — żadne z nas nie poruszało się i tylko odbicia, usamodzielnione w jakiś niepojęty sposób, ożyły i rozegrały między sobą milczącą scenę.”
Tutaj oczywiście w grę wchodzą prawdopodobnie eksperymenty fantomatyczne. Atmosfera klaustrofobiczności lustrzanych sal unosząca się nad wieloma tekstami Lema skłania do podobnej refleksji, do której doszedł Juliusz Słowacki. Poeta, zastanawiając się nad rzeczywistością użył metafory gobelinu. Człowiek widzi jedynie zewnętrzny efekt wizualny, nie dostrzega „szwów rzeczywistości”. Lustra zamykają człowieka w fantazmatycznej rzeczywistości. Każąc spoglądać w samego siebie jednocześnie oszukują, bo celowo odwodzą od poznania tajemnicy, czegoś, co jest za lustrem. Wymuszają, aby widzieć konstrukcję, a nie strukturę. U Lema zwierciadła ewokują dodatkowo poczucie obserwacji i inwigilacji, to oczy lub okna dla tego świata, który nas kontroluje, choć najczęściej nie wyraża tego Lem wprost. Jeśli spojrzeć na tych wszystkich bohaterów, którzy stają u Lema przed lustrami przychodzi na myśl znów Corcoran ze swoimi skrzyniami. To chyba najbardziej pojemny model przestrzenny i problemowy jednocześnie. Brnąc konsekwentnie w analizie metafory skrzyń, można by rzec, że lustra to wnętrze skrzyń. Zwierciadło utrzymuje jedynie, a nawet zwielokrotnia złudę zmysłów. Corcoran twierdził:
„Bo nasze mózgi - uważaj pan! - podłączone są, że tak powiem, do świata zewnętrznego – za pośrednictwem zmysłowych odbiorników: oczu, uszu, nosa, skóry i tak dalej.
(…)
Skąd wiemy o tym, że mamy ciało takie, a nie inne, taką właśnie twarz, że stoimy, że trzymamy w ręku książkę, że pachną kwiaty? Stąd, że pewne bodźce działają na nasze zmysły i nerwami płyną do mózgu podniety.”
Odbicia luster powodują, że wszelka myśl, spojrzenie i gest próbujący przebić rzeczywistość wraca do podmiotu, każąc mu egzystować w panoptikalnym theatrum mundi. Nie sposób zobaczyć strażnika po drugiej stronie. Wprawdzie w Pamiętniku lustro okazuje się w efekcie wyjściem z koszmarnego muzeum; jednak jak w kreacjonistycznych wizjach Kafki bohater trafia nagle do pomieszczenia, którego się nie spodziewał, do przestrzeni za lustrem, w którym każe mu się podpisać obciążające go zeznania. Krótko potem znajduje nawet wyjście z labiryntu, jednak i tak wraca przed lustro, do swej zanurzeniowej paranoi. 367
Gmach ukryty w Górze św. Jana to panopticon labiryntowy zwielokrotniony. Dokonajmy jeszcze powieściowego rekonesansu i wskażmy, które fragmenty dobitnie świadczą o zastosowaniu takiego modelu kreacji przestrzeni. Już prawie na samym początku bohater odczuwa niemą obecność jakichś obserwatorów, czuje się podobnie jak obserwowany przez ocean Kris Kelvin.
„Była to sala iście tronowa, ale i żałobna zarazem - ściany okrywał kunsztownie sfałdowany kir, na czarnych sznurach zwisały z wysoka lustra najcięższego kalibru - ciężkie owale weneckiego szkła, półślepe, ponure zwierciadła z rozprowadzonej ołowiem rtęci, spijającej całe światło otoczenia.”
Użycie przymiotnika „półślepe” może sugerować, że chodzi Lemowi o lustra fenickie służące do obserwacji przy jednoczesnym zapewnieniu niewidoczności.
Pisarz często w swych opisach wykorzystuje także barwę rtęci, bowiem umożliwia ona powstawanie różnych efektów świetlnych, łącznie ze skupieniem światła w sobie. Dla porównania kilka fragmentów Solaris. Warto zwrócić szczególna uwagę na grę świateł i kolorów szczególnie w drugim fragmencie:
„Nim zdążyłem się odezwać, krótkie uderzenie przywróciło zasobnikowi pionową pozycję, w przezierniku roziskrzył się rtęciowym światłem sfalowany, aż po dymny horyzont,ocean.
(…)
Czarny ogrom oceanu i puste niebo nad nim wypełniała wówczas oślepiająca swą gwałtownością walka kolorów twardych, metalicznie rozżarzonych, łyskających jadowitą zielenią — ze stłumionymi, głuchymi płomieniami purpury, a sam ocean przerzynały odblaski dwu przeciwstawnych tarcz, dwu gwałtownych ognisk, rtęciowego i szkarłatnego; trzeba było wówczas najmniejszego obłoku w zenicie, aby światła spływające wraz z ciężką pianą po skosach fal wzbogaciły się o nieprawdopodobne, tęczowe migotania.
(…)
Ten oczywisty znak końca dostrzeżonej symetriady, w połowie gorejąc krwawo, w drugiej jaśniejąc jak słup rtęci, rozrósł się w dwubarwne drzewo.
(…)
Kiedy niebawem wzeszło słońce, pusta, martwa płaszczyzna, ledwo zaznaczona zmarszczkami fal posyłających rtęciowe łyśnięcia w okna Stacji, rozpościerała się znowu we wszystkich kierunkach.”
I jeszcze zdanie z Niezwyciężonego:
„Chmura, która dostała się w promień odrzutu, rozsrebrzyła się wybuchem rtęci.”
Ciekawe studium kolorów u Lema i problemów translatorskich przynosi tekst Elżbiety Skibińskiej z książki Lem i tłumacze.368 Podobnie jak rtęć także opal umożliwia grę świateł. Astronauci odlatujący z Edenu zwracają uwagę – patrząc w ekran – że planeta Eden przypomina kroplę opalu i daje niespotykany wśród planet blask. Kojarzy się to z czystością, co zbliża z kolei do pojęcia claritas – blasku i lśnienia – utożsamianych z kategorią piękna.369 Dopiero wysokość i pośrednictwo ekranu zmieniły odbiór planety, na której przecież dokonuje się okrutnej – z ludzkiego punktu widzenia – inżynierii biologicznej.
Obcy w Edenie, w pewnym sensie ocean w Solaris oraz czarna chmura w Niezwyciężonym – wszystkie te formy obcości niejako każą człowiekowi spojrzeć najpierw najpierw na swoje odbicie. Po co? Aby zrozumieć, że kosmiczna eksploracja i technologiczny rozwój ludzkości powinny zedrzeć przede wszystkim fałsz antropocentryzmu. Ogrom luster, które pojawiają się na kartach powieści Lema każą też spojrzeć na świat jako na teatr w myśl słów Genneta: „Świat i teatr mają budowę lustrzaną. Jest ciągiem odbić, różnych i zawsze takich samych.” 370
Zarówno Kelvin jak i Rohan doświadczają swoistego misterium, które każe im przewartościować nagle sposób myślenia, doprowadza nawet do zafascynowania pięknem obcej formy. I trudno tu nawet powiedzieć formy życia w rozumieniu biologicznym. W tym kontekście dokonuje humanistycznego zwrotu, staje się posthumanistą. Chwila lustrzanej kontemplacji uzmysławia jeszcze jedno. Największym wrogiem człowieka, jednocześnie jego panoptikalnym nadzorcą jest on sam. Czarna chmura de facto nie zabija – powoduje jedynie sprowadzenie człowieka do stadium dziecka, jak powiedziałby Gombrowicz dokonuje procesu infantylizacji. Niestety dorośli zamienieni nagle w dzieci sami zaczynają do siebie strzelać. Używają antymaterii i anihilatorów, są w stanie nawet doprowadzić do armagedonu jak w Fiasku. Rohan zostaje przez chmurę „ocalony”, w czasie wędrówki prawdziwe zagrożenie nie pojawia się ze strony „obych”, ale w chwili, kiedy Rohan dostaje się w sferę działania promieniowania wywołanego atakiem przysłanego tu wcześniej Cyklopa.
IV 4. Ruch dośrodkowy
Panopticon koncentrycznie modeluje przestrzeń, jednocześnie też widzi i więzi. Podobne założenia widać w większości powieści Lema. Często, śledząc na przykład trajektorię bohatera, odnosi się wrażenie, że przypomina ona bieg po bieżni z wyznaczonymi torami – ruch rozpoczyna się po zewnętrznej, by po kolejnych etapach – okrążeniach przenosić się na coraz bardziej wewnętrzne tory. Podobne modele zyskują u Lema rozmaite metafory. Dla przykładu w Fiasku znajdziemy taki fragment:
„Podobnie jak środek cebuli otacza warstwami miąższ, widoczny na przekroju niby słoje drzewa, tak kollapsar w rezonansie otacza się giętym grawitacją czasem, a raczej zawiłym uwarstwieniem czasoprzestrzeni.”
Taką wirtualną strukturę przybiera docieranie do prawdy, wypełnianie rozmaitych misji, tak też – analogicznie - zbudowane są postacie obcych. Żeby nie być gołosłownym warto przypomnieć budowę dubelta, sławetnych kurdli, Kwintan, mechanicznych insektów na Regis III, czy też wspomnianej mechanicznej modliszki z Maski.
Anegdotycznym i kwintesencjonalnym oddaniem konstrukcji przestrzennoobrazowych, o których piszemy jest koncept bajki Biała śmierć. Lem przedstawia w niej Aragenę, na której wybudowano państwo zbudowane do środka. Na lądzie nie ruszono „choćby najmniejszego kamyka”. Głazy z eksploracji wnętrza wyrzucono w próżnię, dzięki czemu utworzono – co ważne – zewnętrzny krąg. W środku, pod lądami domy budowano dachami w kierunku jądra, w efekcie centrum planety otoczone zostało kopulastymi lustrami. W jądrze przechowywano czarny kryształ zawierający pamięć powstania ludu. W bajce pojawia się także motyw znany ze starożytnego eposu – koń trojański, tu w postaci obcego statku, który spadł na skorupę. Nie przez przypadek chyba Lem przyrównuje go do kielicha. Kojarzy się to z Graalem. Jerzy Jarzębski pisze, że motyw ten funkcjonuje u Lema dość często.371 Statek zostaje zabrany do wnętrza planety, po czym Enteryci (nomen omen) – w głównej pustelni badawczej - starają się dostać do jego wnętrza. Niczego nie znajdują. W statku jest jednak śmiercionośna broń – pleśń (motyw znów antycypowany już w Ogrodzie ciemności), która z czasem sprowadza zagładę na lud Arageny. U Lema katastrofisty odkrycie prawdy, dotarcie do źródła, nasiona – niesie zgubę. W najlepszym razie obojętność lub agresję. Podobny schemat znajdujemy w Niezwyciężonym: po przedstawieniu koncepcji Laudy i odkryciu budowy mechanicznych owadów budujących czarne chmury, których istotę starała się zgłębić załoga krążownika okazuje się, że pojedyncze „owady” są całkowicie niegroźne – podobnie jak izolowany zarodek pleśni. Groźne stają się wtedy, gdy zaczynają się łączyć. Dowiadujemy się, że insekty te mają też, bo jakże by inaczej, szkatułkową budowę:
„Twory te, o dokładnej troistej symetrii, przypominające kształtem literę Y (…) mieściły w swoim wnętrzu mikroskopijną, a zawsze taką samą konstrukcję.”
IV 5. Strażnik panopticonu
Widzenie – to kluczowe słowo przy omawianych porównaniach i interpretacjach. Ważne jest kto widzi, jak widzi oraz pytanie czy w ogóle ktoś widzi, wizualizuje.372 Problem ten eksponowany jest w Kongresie futurologicznym, szczególnie na końcu opowiadania. Kiedy po zażyciu ocykanów różnej generacji rzeczywistość zdziera przed Tichym kolejne przesłony i okazuje się, że utopia zamienia się w dystopię, znany podróżnik zastanawia się, czy istnieje konstruktor globalnego psychemicznego fałszu.
„Ściskając w ręku framugę, patrzałem w perspektywę ulicy, z jej ruchem, cwałem, krzepą, jako jedyny świadek, jedyna para oczu widzących — czy na pewno jedyna para oczu widzących — czy na pewno jedyna? Okrucieństwo tego spektaklu zdawało się domagać innego obserwatora, jego twórcy, bo, nie ujmując niczego tym rodzajowym scenkom, nadawałby im sens jako patron błogiego strupieszenia, więc makabryczny — ale jakiś.”
Przypomina to poszukiwania Architekta w Matriksie Wachowskich. Do nielicznych „widzących” należy tez z pewnością Hal Bregg w Powrocie. Jest anachronicznym, bo posiadającym wojenne cnoty astronautą z przeszłości. Też zastanawia się, kto odpowiada za proces betryzacji i co lub kto wywołał tak diametralne zmiany społeczne. W Kongresie odpowiedzialnym okazuje się Symington, który określa siebie jako jedynego – poza Tichym – widzącego. Wypełnia funkcję strażnika panopticonu. Siedząc na piątym lub szóstym piętrze swojej strażnicy (tak samo wysoki jest panopticon na projekcie Benthama z 1791 roku!) - widzi wszystko, ale nikt nie widzi jego. Podkreślają to dodatkowo jego czarne okulary. Funkcję fenickich luster z panopticonu pełnią psychemiczne halucynacje. Symington to w jakimś sensie wcielenie Corcorana patrzącego na swoje skrzynie, instancji projektującej trasę bohatera Pamiętnika, czy obserwatora w Solaris (choć w tym przypadku zasadne jest pytanie kto kogo tak naprawdę obserwuje?). Analiza aspektu widzenia w Kongresie doprowadza do konstatacji Paula Virillo:
„Wytwarzanie widzenia bez patrzenia samo stanowi jedynie reprodukcję intensywnej ślepoty, ślepoty, która staje się nową i ostatnią formą industrializacji: industrializacji braku spojrzenia.373”
Oczywiście myśl Virilio w macierzystym kontekście należałoby odnieść do dominacji maszyn widzenia, do faktu, że człowiek coraz częściej myśli np. kategorią kadru fotograficznego, ale z powodzeniem rozciągnąć ją można także na świat zaprezentowany w Kongresie. W społeczeństwie przyszłości wszyscy widzą przecież wykreowany przez maskony świat, a jednak nikt naprawdę nie patrzy, gdyż realnie ma zmysły niejako odłączone. Tichy jako jedyny próbuje dokonywać prób „wyczucia” prawdy. Taka próba właśnie buduje podstawową dla wspomnianego już reżysera Marcina Gładycha interpretację panopticonu. Dla twórcy filmowego panopticon to konfiguracja ludzkiej podmiotowości zmuszonej do dokonywania rozstrzygnięć i negocjacji pomiędzy tym co rzeczywiste, a co wirtualne.374
Najbardziej chronionym punktem więzienia Benthama jest strażnica, jej niezależność i bezpieczeństwo – co dość oczywiste – nadaje sens funkcji kompleksu. Czy będzie to strażnik, władca czy drogocenny przedmiot – w wielu konstrukcjach fabularnych, aby do niego dojść trzeba pokonać szereg niebezpieczeństw. Do jądra ciemności dociera bohater powieści czytanej przez Marka Tempe – wskrzeszonego Pirxa w Fiasku. Lektura zaproponowana przez Gerberta opowiada o losach wyprawy mającej na celu dotarcie do centrum potężnej kolonii termitów. Podróż, w finale której pozostają dwaj uczestnicy – główny bohater i jego czarnoskóry pomocnik przedziera się przez coraz gęściej rozmieszczone kopce owadów (podobna scena z Sekułowskim i Trzynieckim pojawia się już w Szpitalu Przemienienia). Konstrukcje są coraz wyższe, z czasem przedzieranie się wśród nich przypomina podróż przez labirynt. To typowe dla Lema – labiryntowe struktury są w większości powieści autora Filozofii przypadku. Finał podróży? Podróżnicy docierają do czarnego kopca – różniącego się od innych. Niszczą go.
„(…) Mój panie, rozwaliłem ten kopiec. Była tam najpierw warstwa włókien, cienkiego przędziwa niezwykłej gładkości i mocy. We wnętrzu — centralna komora, otoczona grubą warstwą termitów. (…). Wydobyłem ów przedmiot z komory, zamknąłem w kasetce z blachy stalowej i natychmiast razem z moim Uagadu ruszyłem w drogę powrotną. (…)
Na pierwszym postoju uważnie obejrzałem tę rzecz porwaną z czarnego kopca. Kiedy oczyściłem ją z nalotów, ukazała się idealnie regularna kula z substancji ciężkiej, przejrzystej jak szkło, ale nieporównanie silniej załamującej światło.”
Tajemnicza kula zamknięta w sejfie ginie, ulatnia się jak kamfora. Lem demaskuje ludzką, dość paradoksalna ułomność – człowiek nie może przestać doszukiwać się celowości, kierując się logiką oczekuje zawsze sensu percypowanego i rozumianego z przyjęciem antropologicznej perspektywy.
Tymczasem inność, którą odkrywa pod warstwami innych sensów, innej materii, innej rzeczywistości jest całkowicie niezrozumiała, oderwana od ludzkich intelektualnych schematów. A może przezroczysta kula oznacza po prostu, że żadnego sensu człowiek nigdy znaleźć nie może, że na końcu wszelkich działań, jak w Dziewczynie Leśmiana pozostaje egzystencjalna pustka? Może w centralnej strażnicy, jadrze ciemności osłoniętym weneckimi lustrami nikogo tak naprawdę nie ma, a człowiek jest jedynie niewolnikiem własnych atawizmów, niezaspokojonej ciekawości i przynoszącej w istocie zgubę transgresyjności? W najlepszym wypadku szklana kula – metafora sensu ostatecznego jest osobnym światem, do którego człowiek nie ma wstępu. Realizowałaby się w takim kontekście model poliwersum, wedle którego różne światy egzystują obok siebie jak mydlane bańki.375 Czytając do końca Fiasko łatwo zauważyć, że historia o wyprawie do centrum państwa termitów funkcjonuje jako antycypacja finału powieści, w której Tempe, poszukując cywilizacji na Kwincie staje przed dziwnie wyglądającymi kurhanami. Niewiele zastanawiając się, niszczy kopiec, myśląc, że znajdzie tam żywą istotę.
„Zamachnął się trzymanym oburącz biometrem i uderzył w chropawą skorupę, kuł ją i kuł, aż pękła i z rozrywu buchnął żółtobiały kurz jak z purchawki — ukazując nie ślepia istot skrytych w wewnętrznej komorze, lecz lite powierzchnie głęboko ziejącego rozcięcia z tysięcznymi drobnymi porami — jak rozwalony siekierą na dwoje chlebowy bochen z ciągliwą surowizną zakalcowatego ciasta w środku.”
I na nic zdaje się to, że biosensor Pirxa-Parvisa pokazuje, że ma do czynienia z tworami żywymi. Jego wyobraźnia, staje się jego wrogiem. Oczekuje istoty antropomorfizowanej, dlatego zawiedziony, instynktownie wpada w gniew. Do tytułowego fiaska przyczynia się emocjonalny afekt i paroksyzm. Lem również i teraz sięga po utarty chwyt – w zakończeniu powieści używasymbolu światła. Jest to światło niszczące – Hermes otwiera ogień. Wschodzące słońce nie jest już złotem i bielą jak w Powrocie z gwiazd. To słońce laserowe. Nie załamuje się we łzach, ale - wywołując termiczny udar, od którego znika woda, przynosi jedynie śmierć.
Rozdział V
ŚWIAT NA KRAWĘDZI
V 1. Światła snu
Oniryczny charakter u Lema ma przestrzeń np.: narkotyczna, fantomatyczna, będąca technologicznie wyprodukowanym solipsyzmem, czy też poddana sensorycznej derywacji i restytucji pod wpływem programu symulacyjnego. Tych ostatnich określeń używa Lem w opowiadaniu Materac.376 Wydaje się, że za kreację takich światów odpowiada ten sam model wyobrażeniowy, który służył do zbudowania przestrzeni koncentrycznej kumulującej się niejako albo wokół środka hipotetycznego panopticonu, „świętych słupów” i każdego innego modelu opartego na kontraście wnętrza i zewnętrzności.
Przy światach będących wytworem symulacyjnej technologii, halucynacji bądź po prostu snu intrygującą, acz chyba jednoznacznie nierozstrzygalną kwestią pozostaje określenie rodzaju światła. Skoro śnimy o słońcu, to czy mamy do czynienia z blaskiem naturalnym czy sztucznym? Nawet przebywając na jawie widzimy przecież w jakiś sposób zniekształconą rzeczywistość. Lem już w Summie zastanawiał się nad różnymi eksperymentami technicznymi projektującymi przed człowiekiem, albo raczej w człowieku doskonałe imitacje świata. Projektował np. „antyoko” rodzaj okularu, który w ciągu dnia zapisywałby dane odbierane okiem naturalnym, aby później wytwarzać imitacje rzeczywistości:
„Kiedy więc nasz człowiek spoczywa w mroku, a wszystkimi jego nerwami domózgowo biegną serie bodźców, zupełnie takich samych jak te, które biegły nimi, gdy siedział na werandzie z różą, znajdzie się, subiektywnie, w tamtej sytuacji. Będzie widział niebo, różę we własnej ręce, w głębi za werandą ogród, trawniki, bawiące się dzieci itp.”
Nad różnymi fenomenami widzenia i ślepoty zastanawia się też Lem w aspekcie biologicznym. W wywiadzie z Fiałkowskim zdradza swoje fascynacje:
„Co do ślepoty: mówiło się o zastąpieniu siatkówki przez urządzenia w rodzaju siatki z, mówiąc grubo, drucikami. Chodziło o bezpośrednie drażnienie kory mózgowej w okolicy potylicznej. W takim wypadku o żadnym czytaniu nie ma mowy, choć można odróżnić światło od ciemności, ale byłoby to postrzeganie pozawizualne.
— „Trzecie oko”?
— Raczej nie to; w mózgu mamy jakby kolejne stacje widzenia. Siatkówki obojga oczu to są właściwie części mózgu, nie tylko ontogenetycznie, płodowo należą do mózgu. Potem one się krzyżują w tak zwane chiasma opticum i przy wzgórkach czworaczych dochodzi po raz pierwszy do widzenia, jeszcze nieświadomego. Jeśli ktoś cierpi na ślepotę korową, można mu rzucić piłkę i on ją chwyci, choć sam nie wie, jak to robi. Nie można powiedzieć, że ten ktoś widzi świadomie — ale coś w jego mózgu widzi.” 377
Jak tego typu zainteresowania odzwierciedliły się w przestrzeni literackiej? Powstały różne wersje światów, których nie można być pewnym, których status istnienia jest lub może być zakłócony. W Kongresie futurologicznym, który zaliczyć można do gatunku inner space 378 - sprawa jest oczywista – świat przyszłości tam ukazany, hibernacja i odkrycie psychemicznego fałszerstwa rozgrywa się w sferze onirycznej. Powstaje jednak pytanie, kiedy tak naprawdę bohater zasypia – czy dopiero wtedy, gdy już znajdzie się w ciemności podziemi Hiltona, czy wcześniej? Zwróćmy uwagę na pewną prawidłowość, którą dostrzec można zarówno w Kongresie jak i Solaris. Często skondensowanie akcji następuje po sytuacji, w której na chwilę gaśnie światło, bohater pozostaje sam i na chwilę zapada w drzemkę. Porównajmy dwa fragmenty – z Solaris i Kongresu, oczywiście nad pierwszym z nich, co wiadome unosi się żywioł groteski:
„Usiadłem na metalowym krzesełku pośrodku pustej przestrzeni, z dala od wszystkich rzeczy. Chciałem być sam. Z zadowoleniem stwierdziłem, że mam jeszcze ponad pół godziny czasu; trudno, skrupulatność w przestrzeganiu wszelkich, wszystko jedno: ważnych czy nieistotnych zobowiązań jest moją naturą. Wskazówki na dwudziestoczterogodzinnej tarczy zegara stały na siódmej. Słońce zachodziło. (…)
Zamknąłem oczy. Panowała zupełna cisza, jeśli nie liczyć rozlegającego się w regularnych odstępach czasu miaukania rur. Woda cykała cicho w łazience, kapiąc na porcelanę. (…) Drgnąłem, bo zapaliło się światło. Oczywiście, fotokomórka, wrażliwa na zapadający zmierzch. Pełen byłem oczekiwania, napięcie narastało do tego stopnia, że w końcu nie chciałem mieć za sobą pustej przestrzeni.”
Jeśli chodzi o sytuację w drugim fragmencie dzieje rozgrywa się ona już po przybyciu na stację i po spotkaniu ze Snautem. Ta chwilowa kontemplacja - „z dala od wszystkich rzeczy” być może, biorąc pod uwagę tylko jedną wersję interpretacyjną Solaris – jest momentem, kiedy zaczynają być niejako skanowane wspomnienia Kelvina. Zapada zmrok, po pewnym czasie światło naturalne ustępuje miejsce światłu sztucznemu. Kapanie wody (Kelvin, co symboliczne chwilę wcześniej wziął prysznic) w takich warunkach jest hipnotyczne. Zamknięcie oczu to jakaś transgresja, od tego momentu tak naprawdę Kelvin zacznie zmagać się z samym sobą, to miejsce inicjacji. Punkt kluczowy wyznaczający dalsze perypetie. Przy pewnych założeniach interpretacyjnych można też przyjąć, że od tego momentu nad powieścią unosi się duch oniryzmu i działania fantazmatów - „Gdy rozum śpi, budzą się demony”. Połączenie wody i mroku jako motywów towarzyszących pojawieniu się istot z innej sfery mieści się w topice romantycznej. Antropologia kulturowa ukazuje, że sobowtór – jako najpierwotniejszy obraz istoty ludzkiej – rozpoznawany jest przez człowieka w swym odbiciu w lustrze wody i we własnym cieniu, pojawiającym się w halucynacjach bądź śnie.379
Jest jeszcze jeden ciekawy szczegół, który umożliwia podbudowanie klarującej się hipotezy. Chwilę przed tym, jak Kelvin odpoczywa – przebiera się (także teatralny gest, zapowiadający jakąś zmianę) i przypadkowo znajduje w notatniku klucz od swojego ziemskiego mieszkania.380 Przedmiot ten w jakiś sposób łączy ziemskie wspomnienia z wyobraźnią kształtująca się na Solaris, jako symbol jednocześnie otwiera, daje dostęp do ziemskich kompleksów, z drugiej strony ogranicza, bo nie pozwala się oderwać od traumy, która rozegrała się w życiu Kelvina – wiadomo przecież, że Harey popełniła samobójstwo.381
Gaston Bachelard otwiera jedną ze swych książek słowami: „Świat rzeczywisty zaciera się przed nami, gdy tylko przenosimy się myślą do domu naszych wspomnień”.382 Klucz – przedmiot nierozerwalnie związany z kategoriami otwartości i zamknięcia, wnętrza i zewnętrza pojawia się jeszcze w Solaris kilkakrotnie, m.in. wtedy gdy Sartorius zatrzaskuje przed Kelvinem drzwi, chroniąc wiedzę o swoich „gościach”. Ważniejszy chyba jest jednak fragment, gdy Kelvin próbuje pozbyć się Harey, zastosować jakąś formę mechanizmu wyparcia. Zamyka ją w kapsule, którą pragnie wystrzelić w przestrzeń kosmiczną, poza krawędź swojego świata.
„Dwoma ruchami wrzuciłem oba rygle do oporu i przygotowanym kluczem zacząłem dokręcać pięć śrub mocujących w wyżłobieniach pancerza. (…) Gdy dokręcałem przedostatnią śrubę, poczułem, że metalowe zastrzały, w których tkwi rakieta, zawieszona tylko na występach z trzech stron, drżą leciutko, ale pomyślałem, że to ja sam, pracując z rozmachem wielkim kluczem, rozhuśtałem niechcący stalową bryłę. (…) Odbicia świateł lotniska w jego [statku – przyp. red.] polerowanej powierzchni mieniły się i drżały. (…) Dociągnąłem ostatnią śrubę trzęsącymi się rękami, cisnąłem klucz i zeskoczyłem z drabinki.”
To oczywiście nie ten sam klucz, który znalazł Kelvin w swoim pokoju, nie zmienia to jednak jego symboliki. Psycholog pragnie zamknąć coś, co wcześniej wyzwolił, nie uwzględnia jednak, że puszki Pandory tak naprawdę zamknąć się nie da. Harey – nawet wysłana w kosmos – nie zostanie przecież zniszczona, więcej – zostanie skopiowana. Pandora – jak wiadomo – została stworzona przez Hefajstosa. Jej materią jest glina – to twór techniczny i tylko przez zaawansowaną technologię może być unicestwiona. 383
Kiedy pojawia się fantomowy sobowtór Harey, Kelvin próbuje rozpoznać, czy nie halucynuje. Początkowo nie jest jednak w stanie tego zrobić. Nie dostajemy zatem jednoznacznej odpowiedzi, jaki status ma rozgrywający się dramat. Przywołajmy cały akapit:
„Pomyślałem, że mógłbym zażyć jakieś lekarstwo, jakiś silnie działający środek, na przykład peyotl lub inny preparat, który wywołuje omamy i barwne wizje. Przeżycie takich fenomenów udowodniłoby, że to, co zażyłem, istnieje naprawdę i jest częścią materialnej, otaczającej mnie rzeczywistości. Ale i to — kontynuowałem myśl — nie byłoby pożądanym eksperymentem kluczowym, ponieważ wiedziałem, jak środek (który sam musiałem przecież wybrać) powinien działać, a zatem mogło być tak, że zarówno zażycie tego lekarstwa, jak i spowodowane przez nie efekty stanowić będą jednakowo twory mej wyobraźni.”
Dopiero uporczywe matematyczne badania zestawiające dane Sateloidu i własne pomiary udowadniają Kelvinowi, że nie jest obłąkany. Czy jest to jednak do końca przekonujące jeśli przyjąć, że możliwy jest wielopiętrowy sen? Zaraz po wykonaniu obliczeń Kelvin wypija bulion i kładzie się, nie gasząc ze zmęczenia światła. Kiedy się budzi, naprzeciw łóżka dostrzega znów Harey.
„Pierwszą moją myślą było: „jak to dobrze, że to jest taki sen, w którym się wie, że się śni”. Mimo to wolałbym, żeby znikła. Zamknąłem oczy i zacząłem życzyć sobie tego bardzo intensywnie, ale kiedy je otworzyłem, siedziała tak samo, jak przedtem.”
W jednym z wcześniejszych akapitów zacytowane zostały słowa Gastona Bachelerda dotyczące wspomnienia domu rodzinnego. Kris Kelvin przywozi ze sobą na Solaris obraz postaci, które wywarły na niego wpływ. Przez filtr tych obrazów odbiera rzeczywistość. Jest ona przez to zdeformowana i jakby nierzeczywista. Kelvin wyznaje, że Harey wypełniła go „bez rysów, bez kształtów bez twarzy”. To w gruncie rzeczy kwintesencja romantycznego uczucia, nie mającego w sobie nic ze sfery profanum. Z kolei twarze solarystów – niczym we śnie – przeradzają się w fizjonomie innych ukochanych przez Krisa osób. Patrząc na okładkę monografii Giessego – ojca solarystyki, Kelvin utożsamia ją z twarzą własnego ojca, tracąc jednocześnie poczucie rzeczywistości:
„Widziałem tylko miedzioryt na tytułowej karcie monografii, gęsto zakreskowane tło, którym artysta obwiódł jego głowę, że stała niczego nie podejrzewając prawie w aureoli, tak podobna nie rysami, lecz rzetelną, staroświecką rozwagą do twarzy mego ojca, i w końcu nie wiedziałem, który z nich patrzy na mnie. Obaj nie mieli grobu, rzecz w naszych czasach tak częsta i zwykła, że nie budząca żadnych szczególnych wzruszeń.”
Wnikliwym czytelnikiem Solaris – choć nielubianym przez Lema - musiał być Andrzej Tarkowski. To zapewne ten fragment posłużył filmowemu wizjonerowi do autorskiej adaptacji kinowej. Aureolą obdarza reżyser nie Giessego, ale Matkę Boską na ikonie Rublewa. Jednocześnie ten właśnie przedmiot łączy metaforycznie Krisa z Ziemią. Z kolei postać ojca Krisa zostaje znacznie mocniej wyeksponowana w filmie niż w książce. Psycholog, niczym syn marnotrwany wraca do ojca w ostatniej scenie – kontakt z oceanem równa się kontaktowi z ojcem. Można przypuścić, że Tarkowski zdecydował się na taką komplikację fabuły po interpretacji ostatniego zdania wyżej przywołanego fragmentu.384 Zarówno Giesse jak i ojciec nie mają grobu. Co to oznacza? Giesse zginął w solaryjskiej Ekspedycji Stu Sześciu. Jego grobem jest zatem ocean. Skoro Kris we wspomnieniu utożsamia dwóch mężczyzn może oznacza to, że odlot z Ziemi to pożegnanie z ojcem, a zatem jego grobem również staje się ocean. Intrygująca zatem byłaby interpretacja filmowa Tarkowskiego. Szkoda jedynie, że Lem krytycznie odniósł się do tego filmu, mimo że – jak sam mówi Beresiowi – nie widział go.
Kris Kelvin mógłby powiedzieć za Bachelardem: „Sny moje nie dzieją się w mieszkaniu paryskim, tej geometrycznej bryle (…), komórce z cementu, pokoju o żelaznych żaluzjach.”385 Psycholog ciągnie za sobą ziemskie fantazmaty, które wryły się w mentalność. Po lekturze Solaris czytelnik uprawniony będzie, aby zapytać, czy Harey jest, czy jej nie ma? W końcu przychodzi i finalnie odchodzi właśnie w trakcie snu Kelvina. Czy neutrinowa budowa determinuje w jakiś sposób jej status ontologiczny? Chyba nie, skoro z czasem Kelvin jest w stanie ją pokochać. A może rzeczywistość stoi pod znakiem zapytania i jest tak subiektywna, że trudno mówić o realnym i obiektywnym istnieniu świata? Tego rodzaju problemy, które później w postmodernistycznym duchu spopularyzuje Bachelard były już widoczne w najwcześniejszych utworach Lema. Intrygujący jest fragment Szpitala przemienienia, w którym ksiądz odpowiada Stefanowi sprowadzającemu życie i śmierć do procesów somatycznych, że tego świata w ogóle nie ma. 386
Solaris to powieść o klaustrofobicznej fantazmatyczności rozgrywającej się między jawą a snem. Atmosfera stacji solaryjskiej – jej osobliwa pajęczyna przestrzeni i czasu jak powiedziałby Benjamin, auratyczność387 tego wirującego nad oceanem dysku ewokują odbiór w kategoriach surrealizmu i oniryzmu.
Kelvin nie wie niekiedy, co oddziela sen od czuwania:
„— Czy to już czas na dzień ? — spytała matowym głosem. Był to jakby pół sen, pół jawa.
(…)
W okolicznościach właściwie niewyrażalnych, w przestrzeniach pozbawionych nieba, ziemi, podłóg, stropów czy ścian, przebywałem jak gdyby pokurczony czy uwięziony w substancji zewnętrznie mi obcej, jak gdybym całe ciało miał wrośnięte w na pół martwą, nieruchawą, bezkształtną bryłę albo raczej jakbym nią był, pozbawiony ciała, otoczony niewyraźnymi zrazu plamami o bladoróżowej barwie, zawieszonymi w ośrodku o innych własnościach optycznych od powietrza, tak że dopiero zupełnie z bliska rzeczy stawały się wyraźne, a nawet nadmiernie i nadnaturalnie wyraźne, bo w tych snach moje bezpośrednie otoczenie przewyższało konkretnością i materialnością wrażenia jawy. Budząc się, miałem paradoksalne uczucie, że jawą, prawdziwą jawą było właśnie tamto, a to, co widzę po otwarciu oczu, jest tylko jakimś jej wyschłym cieniem.”
Benjamin, pisząc o auratyczności danego miejsca wspominał o transendentnym wymiarze doświadczenia, podobnie jest tutaj - „w okolicznościach właściwie niewyrażalnych”. Niepowtarzalny klimat Solaris udaje się osiągnąć Lemowi właśnie poprzez tę próbę wyrażenia niewyrażalnego przy jednoczesnym balansowaniu między jawą a snem. W przytoczonym fragmencie wykorzystuje pisarz pewien model podmiotowej percepcji, który funkcjonuje też w innych dziełach. Chodzi o celowo dokładnie nieokreślony stan zawieszenia między życiem i śmiercią przy somatycznym poczuciu przebywania w substancji o „innych własnościach optycznych od powietrza”.
Tego rodzaju stan odczuwa też Tichy w trakcie swojej sennej perygrynacji – chodzi o moment, kiedy po którejś z rzędu transplantacji budzi się w substancji przypominającej kisiel oraz doświadczenie wybudzania z hibernacji. W Fiasku podobnych zjawisk doświadcza wskrzeszany Pirx – Marek Tempe. Także bohaterka Maski znajduje się w miejscu – poza miejscem, w czasie jakiegoś transcendentnego aktu tworzenia a później zamykania w ciemności. Lem zmaga się w takich opisach z oddaniem wrażeń w czasie wyłączonego aparatu zmysłowego, w momencie powtórzonego trwania prenatalnego bądź anamnetycznego. Jakąś formą zobrazowania tego typu doświadczenia jest też umieszczanie ciała w maszynach proponujących daleko idącą ekstensję zmysłów i somatyczności. Idzie tu o LEM-y w Pokoju na Ziemi i diglatory w Fiasku. To kolejne wersje lemowych matrioszek. Różnica między nimi polega na tym, że LEM-y to maszyny, które działają w parze, tzn. w jednym urządzeniu, stacjonującym np. na orbicie siedzi człowiek, a drugi LEM będący zdalnikem wykonuje zadania na planecie. Człowiek ma przez to wrażenie bycia na tej planecie, choć tkwi tak naprawdę bez ruchu. Diglator zaś bądź wielkochód jest typowym przedłużeniem człowieka jego kończyn i korpusu - maszyną fantomatyczną.
V 2. Chwile liminalne – wejście w mrok
Świetliki gasły jak słońca
Snęły sny księżyca
Topniały ostatnie obłoki
Woda mieszała się z ziemią
Światło mieszało się z mrokiem
Schodząc w przedświetlną ciemność388
Płynność, cykliczność, zanurzenie, immersja – wieloma słowami można by próbować oddać te dziwne narkotyczne stany bohaterów powieści. Dotyczą one z wszech miar uczestnika Ósmego Światowego Kongresu futurologicznego. Od którego momentu śledzić jego sen? Przy pierwszej lekturze może się wydawać, że dziwność świata przedstawionego zaczyna się kondensować, kiedy Tichy zasypia w kanale Hiltona:
„Morzyła nas senność; żeby nie powpadać do kanału, przywiązaliśmy się, czym kto mogł, do żelaznej drabinki pod klapą. Z niespokojnej drzemki wyrwał mnie odgłos wybuchu silniejszego niż wszystkie dotąd; rozejrzałem się w panującym półmroku, bo przez oszczędność wszystkie latarki prócz jednej zgaszono. Na brzeg kanału właziły wielkie, grube szczury.”
Podobnie jak w Solaris wydaje się, że bohater tylko na moment zamyka oczy. Gdy budzi się jest już jakby w innej sferze, która zaczyna kumulować coraz szybciej niecodzienne przypadki. 389 Probierzem oniryczności świata są szczury – ich nietypowe zachowania zaświadczają o głębokiej halucynacji. O kluczowości tego momentu w fabule zaświadczałby jeszcze fakt, że po upadku Tichego z Symingtonem w ostatnich scenach opowieści bohater wpada do wody w kanału – tworzyłoby to pewną klamrę. Warto by jednak zaryzykować tezę, że sen – halucynacja Tichego rozpoczyna się wcześniej. Sygnałem tego momentu jest wypicie wody i zgaszenie światła w Hiltonie. Ijon znajduje się – podobnie jak Kris Kelvin – sam w swoim pokoju. Na setnym piętrze hotelu Hilton.
„(…) zadowoliłem się szklanką wody z kranu. Ledwom ją wychylił, zgasło światło w łazience i obu pokojach, telefon zaś, bez względu na to, jaki nakręcałem numer, łączył mnie wciąż tylko z automatem opowiadającym bajkę o Kopciuszku.
(…) wetknąłem w krążek masła strzęp papieru, wyrwany z foldera kongresowego, i gdym go zapalił zapałką, uzyskałem kopcącą wprawdzie, ale jednak świeczkę, w której blasku zasiadłem na fotelu, bo miałem wszak jeszcze ponad dwie godziny wolnego czasu (…).”
Stosując psychoanalityczne narzędzia mona by dojść do wniosku, że woda i/lub ciemność oznaczają jakąś transgresję, moment liminalny, zwiastują krawędź rzeczywistości. Kris Kelvin przed drzemką bierze prysznic, potem słyszy, w mroku kapanie wody, dziwna falista „kurtyna” w Edenie to także zwiastun przejścia w inny świat. Rohan chmurę określa jako czarne morze – po spotkaniu z nim jest już innym człowiekiem. Z kolei jako „krwawoczarny” określany jest ocean solaryjski. Oczywiście nie zapominajmy o czarnych wodach kanałów Hiltona czy czarnej wodzie w deszczówce w Ogrodzie ciemności. Krypty – jaskinie - kryjówki znajdziemy jeszcze w Powrocie (w dziwnej formie restauracji), wczesnych Astronautach (zejście do wenusjańskich podziemi), Niezwyciężonym (wspomnieliśmy już o kontraście trwałości mrocznych jaskiń i efemeryczności świetlanej rakiety), Pokoju na Ziemi (kiedy Tichy wchodzi do pomieszczenia przechowującego kadłuby – zwłoki robotów). Z pewnością nie jest to zestaw kompletny. Nie chodzi jednak tu o zestawienie wszystkich analogicznych obrazów, a o wniosek. Zejście w mrok to jeden z częściej wykorzystywanych przez Lema modeli wizualnych, zakorzenionych oczywiście dość mocno w kulturze.390 Oczywiście motyw ten pojawia się też szablonowo w wielu powieściach, czy filmach science-fiction. U Lema nabiera on jednak bardziej parabolicznego sensu.
Owo gaszenie światła, którym się teraz zajmujemy jest w istocie fabularnym detalem, który odsłonić może bardzo głęboką płaszczyznę ontologiczną.
Wszystko wynika z pytania, kto gasi światło i dlaczego to się dzieje? Sugerowane jest przecież w ten sposób istnienie jakiejś płaszczyzny nadrzędnej, kreatora, kontrolera, władcy, a może jak w powieści Adama WiśniewskiegoSnerga Mechanizmu lub jak chciałby Gibson czy Wachowscy Matrixu, wielkiego konstruktora, czy inżyniera. Byłożeby życie bohaterów światów Lema jedynie „przechodnim półcieniem”, a oni sami aktorami w spektaklu? Na pewno tak. W wielu światach przedstawionych autora Dzienników gwiazdowych kryje się jakiś enigmatyczny świat zarządzających, których nie widać. Kto kieruje społecznością na Edenie, nie wiadomo, film nagrany przez badaczy z Ziemi jest nieczytelny; w jaki sposób ocean solaryjski kontroluje ludzi, kto steruje dziwnym światem przyszłości w Powrocie z gwiazd, czy mieszkańcy Kwinty obserwują Ziemian, kto odpowiada za rewolucję w Kongresie futurologicznym i czy postać Symingtona jest jedynie iluzją; kto każe ścigać Arhodesa w Masce – takie pytania można by oczywiście mnożyć. Pytanie koncentruje się więc w efekcie też na świetle – kto w końcu oświetla światy? Idąc za Schopenhaurem można by powiedzieć, że „świat jest moim przedstawieniem” 391, a kto kryje się za barierą zmysłów nie wiadomo. Walter Benjamin, analizując w jaki sposób realizowała się propaganda Trzeciej Rzeszy, zauważył, że ważną rolę pełnili tzw. „kontrolerzy obrazów”392. Być może Lem obserwujący przecież politykę w czasie totalitaryzmów także sugeruje, że nad tym, co człowiek widzi czuwają jakieś instancje nadrzędne, zmodyfikowane kopie profesora Corcorana hodującego nieświadome niczego byty zamknięte w skrzyniach.
„Człowiek nie zna żadnego słońca, ani żadnej ziemi, lecz tylko oko, które widzi słońce, rękę, która czuje ziemię.”393
Powyższe słowa Schopenhauera oczywiście równie dobrze mogą ująć fantomowy eksperyment Lema – rzeczywistością jest to, co przetwarzają neurony. Takie idee pojawiają się nota bene w pokłosiu tekstów o fantomatyce – Matriksie. Oto fragment rozmowy Morfeusza i Neo:
„— To nie jest rzeczywistość?
— A co jest rzeczywiste? Jaka jest definicja rzeczywistości? To, czujesz... smakujesz, wąchasz i widzisz? Rzeczywistość to sygnały, odbierane przez twój mózg.”394
Warto by jeszcze dodać, że rzeczywistość zmysłowa musi też być usadowiona na jakiejś rzeczywistości kulturowej. Każde odczucie sensualne jest przecież natychmiast filtrowane przez kulturową interpretację, wpisuje się w kulturową pamięć. Tutaj też tkwi na ogół próg jakiejkolwiek – nawet wirtualnej rzeczywistości. Progiem realności jest to, co pierwotne kulturowo, zapośredniczone. Postacie Lema stoją na progu, ostrzu dwóch porządków rzeczywistości. Harey w Solaris jest próbą asymilacji obcej przestrzeni za pomocą wizualnego kodu sięgającego fantazmatycznej wyobraźni Krisa Kelvina. Fizycznie, materialnie należy jednak do „kultury” Solaris.
Stosując probierz psychoanalityczny, przyznać trzeba, że poza próg rzeczywistości wyrzuca człowieka kultura; to ona wywiera presję – jak rewolucja w Kongresie – spycha człowieka do „kanałów”. W Kulturze jako źródle cierpień Freud pisał, że aby wytrzymać nędzę istnienia, trzeba zażywać „likierów” i „środków uśmierzających”.395 Kongres jest tego doskonałą ilustracją.
V 3. Granice świata
Miejsce święte — w różnych kulturach różnie oznaczane — staje się każdorazowo środkiem archetypicznej przestrzeni świata, punktem, wokół którego koncentrycznie układają się jej strefy. 396
Takie koncentryczne dookreślanie przestrzeni graficznie przedstawił S. Czarnowski.397 Ilustracja wiele wyjaśnia:
W konfiguracjach światów Lema odpowiednikiem centralnego punktu stawałoby się np. rodzinne miasto (np. w Szpitalu przemienienia), przestrzeń rakiety lub biblioteka. Stopień odejścia od środka oznaczać może naruszenie krawędzi/granicy – wejście na ager hosticus lub – całowicie niezrozumiały – ager incertus. Dobrze widać to na przyładzie Solaris – Kris Kelvin pozostawia dom, wędruje w stronę planety dwóch słońc, wkracza na obszar stacji i w finale styka się bezpośrednio z oceanem solaryjskim.
Doświadczenia progowe dynamizują akcję. Nie chodzi przy tym jedynie o progi przekraczane przez głównego bohatera, również o wchodzenie w przestrzeń względnie oswojoną czegoś obcego, innego, niekiedy wrogiego. Najbardziej konkretną realizacją przestrzeni progowej są drzwi – u Lema odgrywają znaczącą rolę w modelu przestrzennym. Oto kilka przykładów z Solaris:
Jeszcze jedne drzwi, pomalowane w biało—zieloną szachownicę. Były uchylone. Wszedłem do środka. Na poły kulista kabina miała jedno wielkie panoramiczne okno; płonęło w nim zawleczone mgłą niebo.
(...)
Rurowy korytarz był pusty. Stałem chwilę przed zamkniętymi drzwiami, nasłuchując.
(...)
Ściany musiały być cienkie, z zewnątrz dochodziło zawodzenie wiatru. Na płycie drzwi widniał przylepiony trochę skosem, niedbale, prostokątny kawałek plastra z ołówkowym napisem: „Człowiek”.
(...)
Cicho, jakbym się krył bezwiednie przed niewidzialnym obserwatorem, wróciłem do okrągłego pomieszczenia o pięciu drzwiach. Znajdowały się na nich tabliczki: Dr Gibarian, Dr Snaut, Dr Sartorius. Na czwartych nie było żadnej. Zawahałem się, potem nacisnąłem lekko klamkę i otworzyłem je powoli. Gdy odchylały się, doznałem graniczącego z pewnością uczucia, że tam ktoś jest. Wszedłem do środka.(...)
(...)
Trzymałem klamkę, choć nie spodziewałem się, żebym ją potrafił utrzymać. Gwałtowne szarpnięcie omal nie wyrwało mi jej z ręki, ale drzwi nie otwarły się, zadygotały tylko i zaczęły przeraźliwie trzeszczeć. Puściłem osłupiały klamkę i cofnąłem się, z drzwiami działo się coś nieprawdopodobnego (...)
To oczywiście tylko skromny wybór fragmentów. Drzwi na stacji solaryjskiej mają różne kolory, zrobione są też z rozmaitych materiałów, pełnią różne funkcje. Samo słowo pojawia się w Solaris 92 razy, w Pamiętniku znalezionym w wannie aż 159. Drzwi wywołują pewną sprawczość, zawierają w swoim znaczeniu również pojęcie progu, związane są z przejściem, przekroczeniem. W jakimś stopniu są też probierzem skomplikowania fabuły.
Otóż drzwi, które są niejako przegubem między przestrzenią człowieka a wszystkim, co znajduje się na zewnątrz, znoszą rozdział między wnętrzem i zewnętrznością. Drzwi można otworzyć i dlatego właśnie, gdy są zamknięte, dają wyraźniej niż zwykła gładka ściana poczucie odgrodzenia od wszystkiego, co jest poza tą przestrzenią. Ściana jest niema, a drzwi przemawiają. Do najgłębszej istoty człowieka należy to, że stawia sam sobie granice, ale pozostaje wolny, tj. może znieść to ograniczenie, wykroczyć poza nie. Skończoność, w której się chronimy, zawsze gdzieś graniczy z nieskończonością bytu fizycznego i metafizycznego.398
W powieściach Lema funkcjonują jednak w sposób Kafkowski – nie jest tak, jak pisze Simmel, iż oddzielają od jakiejś nieskończoności, często budują raczej manierystyczny labirynt. Jeśli nawet otworzą się na przestrzeń – jak w zakończeniu Solaris, bohater i tak dochodzi do kolejnego progu – brzegu.
W Szpitalu przemienienia poza progiem sanatorium bierzynieckiego, a właściwie poza murem wokół budynku z jednej strony znajduje się obszar piękna – poetycko wyrażonego w opisachzmieniającej się przyrody, z drugiej jednak strony to teren zamieszkiwania sił demonicznych, to z zewnątrz przybędzie do sanatorium śmierć.
Progi, czy też kręgi przestrzeni Lem konstruuje w różnych skalach. Przykładowo to, co dzieje się w przyrodzie podlega tym samym prawom i modelom przestrzeni. Poetyckie opisy koncentrycznie zbiegającej się wokół Trzynieckiego natury kreśli pisarz w chwilach, gdy lekarz oddala się od gmachu sanatorium.
„Wokół biegły kręgami pola jak przybrudzony pasiak łowicki. Na wszystkich źdźbłach świeciły krople wody, błękitne i białe, ze schowanymi we wnętrzu okruszynami obrazków świata.(...) Stefan odgarnął gałęzie. Była tam kolista przestrzeń. Sekułowski patrzył na kopczyk, wokół którego pulsowały, przewijając się miezy rudawymi źdzbłami, nikłe pasemka mrówek. Stefan stał milcząc, a Sekułowski pociągnął po nim pełnym zastanowienia spojrzeniem i podnosząc się z klęczek, zauważył: To tylko model...”
Wspominaliśmy już o kopcach termitów w Fiasku. W Szpitalu Przemienienia kopiec mrówek wywołuje skojarzenia z labiryntem, sztuczną górą, organiczną Wieżą Babel. Owady, żyjąc w hermetycznym „gmachu” nie są świadome szerszych kręgów przestrzeni, są „ożywionym mechanizmem”, który silny poprzez działanie w grupie (czarna chmura z Niezwyciężonego?) jednocześnie podlega prawom zewnętrznym. Przychodzą na myśl znów „pasma przestrzeni” Foucaulta. Tak jak mrówki tworzą wokół kopca „nikłe pasemka”: sieci połączeń, tak Trzyniecki wyznacza własne trajektorie wokół sanatorium – jadąc do ojca, chodząc wąwozem do miasteczka, przemieszczając się koleją. Lem intrygująco buduje analogie, wizualne przedłużenia owych „połączeń”. Ważnym punktem geopoetyckiego modelu w Szpitalu Przemienienia jest mały ceglany dom, który mija Trzyniecki, wracając z miasta.
„Ujrzał niedaleko kwadratowy budynek z czerwonej cegły, podobny do pudła osadzonego na krótkich betonowych kostkach. Z trzech stron horyzontu ściągały tam szeregi drewnianych słupów z przewodami, a przez na oścież otwarte okna niosło się miarowe granie.”
Zbiegające się w nim przewody elektryczne (jest to podstacja elektrowni), czynią z niego – cytując tytuł jednego z rozdziałów - węzeł przestrzeni. Pracujący w budynku elektrycy – mimo dość prostego charakteru – jawią się jako nadludzie, którzy są w stanie uratować okolice przed skutkami burzy. Uruchomiona zostaje tu typowa dla Lema wyobraźnia struktur – wszystko wiąże się ze sobą, losy ludzi i rzeczy tworzą sieć, jedni od drugich są zależni: tu łączą się one również przestrzennie, wizualnie. Ciekawą analogią do ceglanego budynku są opisane na początku rozdziału „Werkmistrz Woch” drzewa – wydawałoby się wspomniane przez przypadek:
„Błąkając się tak, odnalazł raz daleko od murów dobrze ukryte obrywem gliniastego zbocza miejsce, w którym rosły trzy wielkie buki. Wychodzące ze wspólnego odziomka, rozchylały się łagodnie w strony”.
V 4. Mapy mózgu
Trzy pnie ze wspólnego odziomka, trzy linie przewodów scentralizowane w podstacji elektrycznej, trzy wzgórza w drodze do sanatorium bierzynieckiego – takich analogii można by znaleźć więcej: Lem tworzy własną mapę; imagologia autora Solaris buduje struktury. Czym inspirowane? Może widać już tu przewijającą się głównie od Dialogów swoistą teorię ewolucji głoszącą, iż kontynuacją ewolucji biologicznej jest ewolucja technologiczna? A może pobrzmiewa tu fascynacja Lema budową mózgu, a struktury przestrzenne w powieści przypominają połączenia mózgowe? Ciekawie byłoby spojrzeć na wykresy mózgu stworzone przez Lema we wspomnianej już nigdy – nie opublikowanej - Teorii funkcji mózgu.
Ilustracja 2: Rys. S. Lem, "Golem XIV", Kraków 2010. 1. Człowiek przeciętny – Golem; 2. Newton – Golem; 3. Einstein – Golem; 4. Golem – Honest Annie; 5. Człowiek – Golem = Honest Annie - ?
Właśnie. Lem uzupełnia niekiedy problematykę swoich dzieł rysunkami – wystarczy przypomnieć chociażby koncentryczne wykresy tłumaczące różnice między umysłem potężnego Golema XIV, geniusza takiego jak Einstein i zwykłego śmiertelnika. 399
Widać, że takie koncentryczne modele wizualne nie były obce Lemowi. W tym przypadku pisarz przedstawił nie tyle granice przestrzenne, co granice i relacje możliwości intelektualnych. Intryguje znak zapytania przy ostatnim wykresie – w jaką kolejną fazę może wejść ewolucja rozumu? Znów napotykamy na misterium milczenia – jak w zakończeniu Solaris – choć tu wyznaczone na rysunkowym modelu.
Mimo usilnych chęci stworzenia mapy przestrzeni (np. w Edenie, Niezwyciężonym, Pamiętniku...), czy posługiwania się mapą, rozkładem miejsc i pomieszczeń (Solaris) bohaterom nigdy nie udaje się stworzyć weduty – oglądu całego miasta, planety. Próby opisu, nadania harmonii zmieniają się kalejdoskopowo, tzn. bohaterowie starają się opanować chaos i nadać mu sens przy kolejnych próbach ustawienia nowopoznanych fragmentów rzeczywistości. O takim kalejdoskopowym odczuciu ładu wspomina Lem w Fantastyce i futurologii:
Każdy rozkład szkliwa w kalejdoskopie jest losowy, lecz jego zwierciadlane uwielokrotnienie obraca ten chaos w ład. Lecz zarazem ten ład jest pozorny, gdybyśmy chcieli pytać o to, co on znaczy. Poza tym, że bywa ładny, nie znaczy nic – i tak samo bywają ładne i nic nie znaczą niektóre teksty.400
W obrębie światów przedstawionych mapy przywoływane są często: Kris Kelvin studiuje mapy Solaris – wspomina przy tym o analizie półkul, co znowu nasuwa skojarzenia z mózgiem. Zresztą porównanie z organem przywołane zostają w powieści bezpośrednio:
„(…) wszystko skłaniało uczonych do przekonania, że mają przed sobą myślącego potwora, że jest to rodzaj milionkrotnie rozrosłego, opasującego całą planetę protoplazmatycznego morza–mózgu, który trawi czas na niesamowitych w swej rozpiętości teoretycznych rozważaniach nad istotą wszechrzeczy, a wszystko to, co wychwytują nasze aparaty, stanowi drobne, przypadkowo podsłuchane strzępy owego toczącego się wiekuiście w głębinach, przerastającego wszelką naszego pojmowania, gigantycznego monologu.”
To zatem jeden z podstawowych modeli wizualnych powieści – wczesna fascynacja Lema mózgiem została przetransponowana na topografię przestrzeni, systemy połączeń między zdarzeniami, w końcu stała się konceptem – jak w Pokoju na Ziemi, gdzie zakłócony status bohatera wynika z przerwania spoiwa między półkulami. Nie sposób nie wspomnieć o różnych wariantach mózgów elektronowych. Lem jest przekonany, że mózg może produkować realistyczne obrazy, które nie istnieją na zewnątrz, tj. produkować ułudy – zastanawia się nad tym Kris Kelvin, podobne rozważania, tyle że dotyczące odczucia światła pojawiają się w rozmowach w Pamiętniku znalezionym w wannie:
Oko przekształca promień w nerwowy szyfr, który mózg odcyfrowuje jako światło. A sam promień? Nie zjawił się przecież znikąd. Wysłała go lampa albo gwiazda. Informacja o tym tkwi w jego strukturze. Można ją odczytać...
Jednym z punktów zapalnych fabuły Szpitala przemienienia jest operacja na otwartym mózgu. Na płaszczyźnie konstrukcji przestrzeni to symboliczne dotarcie do wnętrza, w perspektywie problemowej zaś operacja jest dowodem na mechanicystyczne i przedmiotowe traktowanie człowieka – prowadzący operację lekarz wyraźnie eksperymentuje, przypominając tym samym najgorsze praktyki nazistowskie w obozach koncentracyjnych.
V 5. Liminalne wariacje
Przestrzenna struktura, powtarzająca się krystalizacja elementów skupiona wokół kategorii opisywanych przez autora Mitów, snów i misteriów401 wyłania się już z pierwszych stron Solaris. Wstępem do usytuowania bohatera w koncentrycznej kubaturze stacji jest – również stosowany wielokrotnie przez Lema – opis stanu zawieszenia postaci, tkwienia w jakimś liminalnym procesie kojarzącym się zarówno neonatologicznie jak i tantrycznie. Solaris rozpoczyna się od wprowadzenia Kelvina w inny czas i inną przestrzeń – dowiadujemy się, że o dziewiętnastej czasu pokładowego Kelvin zszedł do wnętrza zasobnika, mijając obserwatorów ustawionych wokół studni. Dalej padają informacje o dziwnym stanie zawieszenia w „powietrznym łożu” i zapadającej następnie ciemności na skutek zamknięcia pomieszczenia. Kelvin słyszy jeszcze dokręcanie śrub gdzieś nad nim.
W warstwie symbolicznej to przejście ma charakter rytualny. Przypomina obrządek pogrzebowy, zamknięcie w krypcie, w przestrzeni heterotopijnej, a jednocześnie – co najbardziej metaforyczne - w kosmosie. „Połączenie góry i grobu jest w obrębie naszej kultury ujęciem wyraźnie oksymoronicznym” - pisał Michał Głowiński o fragmencie wiersza Norwida [Bo w górze – grób jest Ideom człowieka...]402 Kelvin stał się nieobecnym. „Zmarły zawsze jest już nieobecnym, śmierć jest nieobecnością nie do zniesienia, chce się ją zatem wypełnić obrazem, aby można ją było znieść”.403
Przestrzeń ześrodkowuje się na Krisie, zarówno w sensie przestrzennym ( jest osią wspomnianej studni, gdy schodzi do zasobnika), jak i mentalnym – od tego momentu zaczyna się podróż nie tylko kosmiczna, ale i w głąb psychiki. Od światła Prometeusza (statku, którym podróżował również Hal Bregg) Kris przenosi się w strefę mroku rozjaśnioną jedynie seledynem jednego wskaźnika, który paradoksalnie po wylądowaniu na Solaris ukaże napis „Ziemia”. Co ciekawe, podczas tej swoistej inicjacji Kelvin kilkakrotnie wspomina o zatarciu wrażeń wzrokowych:
„Na próżno usiłowałem oszukać alfę Wodnika, ku której odlatywał Prometeusz. (…) Czekałem kiedy pierwsza gwiazda zafiluje. Nie dostrzegłem tego. (…) żałowałem, że nie udało mi się zobaczyć Prometeusza (…). I znowu przegapiłem ważny moment ukazania się planety.”
Wzrok wyostrza się w ostatniej fazie lądowania na Solaris, gdy Kelvin spogląda na symbol stacji – biało-zieloną szachownicę: „Dotąd wiedziałem tylko, że spadam. Teraz to zobaczyłem.”
Kelvin jest coraz bliżej oceanu solaryjskiego – substancjalnie zmodyfikowanego żywiołu akwatycznego. Archeolodzy badający fenomen akwatyczny w pierwotnych kulturach i jego obecność w rytuałach, często zwracają uwagę na komplementarność trzech aspektów: kosmologicznego, ofiarnego i tanatologicznego. 404
Bohater Solaris opuszcza Ziemię ze wspomnieniami zmarłej narzeczonej; podróż kosmiczna ma cel terapeutyczny, sublimujący, nie tylko związana jest z określonym zadaniem dla psychologa. Jest też jednak symbolem śmierci samego Kelvina – Prometeusz zabiera go z Ziemi, później poprzez zamknięcie w kapsule i ciemności bohater podąża w dół – ku oceanowi; w pewnym sensie wraca na Ziemię in illo temporae. Misterium śmierci dopiero się jednak rozpoczyna, a jego celem jest jedynie zbliżenie do tajemnicy, obojętnej wobec człowieka:
Ani przez chwilę nie wierzyłem, że ten płynny kolos, który wielu setkom ludzi zgotował w sobie śmierć (…) wzruszy się tragedią dwojga ludzi.
Zanim jednak Kelvin stanie nad brzegiem oceanu musi przejść etap najważniejszy – pośredni – spotkanie z przeszłością w stacji solaryjskiej. Po wyjściu z ciemności walcowatego zasobnika Kris znajduje się na platformie będącej ciekawym przestrzennym przedłużeniem metafory tanatologicznego rytuału. Lem znów konstruuje przestrzeń wokół „świętego słupa”:
„Puste jak rozpękły kokon cygaro zasobnika stało na wpuszczonej w stalowe wzniesienie czaszy”.
Tak jak w wielu innych omawianych tu powieściach, tak i tu naukowiec z ziemi od symbolicznie wbitej osi (rakiety, zasobnika, wieżowca) rozpocznie eksplorację. Koncentryczno-wertykalny model przestrzeni jeszcze bardziej zostaje wyeksponowany przez kształt dachu – leja, pod którym znalazł się Kelvin. Pionowy kierunek zostaje zostaje stopniowo zastąpiony przez odśrodkowy i horyzontalny. Astronauta podąża delikatnie w dół początkowo dość szerokimi rurami korytarza, zauważa stopniowo coraz większy nieporządek; mijając kolejne drzwi wchodzi już do korytarza bardzo wąskiego z małymi oknami od góry. Podróż kończy się zamkniętą przestrzenią – pomieszczeniem Snauta. Maciej Dajnowski zauważył, że bohaterów Lema często ogarnia niepokój w labiryntowych przestrzeniach.405 Ciekawą interpretację skoncentrowaną na wątkach biograficznych proponuje też Agnieszka Gajewska w Zagładzie i gwiazdach - badaczka dociera również do podobnego jak tu opisywany modelu przestrzennego – wspomina np. że nad gettem lwowskim górowała wieża szpitala.406
Opowieść o Lwowie można postrzegać przez pryzmat myślenia o „przestrzeni doświadczenia” zaproponowanej przez Reinharta Kosellecka. Hayden White tłumaczy tę koncepcję jako „magazyn zarchiwizowanych wspomnień, idei, snów i wartości, dokąd udajemy się, jak do jakiegoś ,,sklepu ze starociami w poszukiwaniu najgłębszych rysów własnego pochodzenia”.407
Z pewnością model przestrzenny stacji solaryjskiej jest również jakąś wersją topografii Lwowa, ulicami nawiedzanymi przez zmarłych, ale z pewnością nie można go zamknąć jedynie do interpretacji biograficznej. Jak ujął to Michał Głowiński - możemy tu mówić o mniejszym lub większym ciśnieniu metafory językowej. Z pewnością jednak metafora pozostaje wieloznaczna.408
W świecie przedstawionym Solaris model przestrzeni jest zawsze ruchomy semantycznie - analogicznie do określenia tożsamości oceanu.
Wspomniano powyżej, że stosując probierz archeologiczny, wskazać można by trzy kategorie badawcze bohatera wobec żywiołu akwatycznego. Drugą z nich jest aspekt kosmologiczny. Rozwińmy tę kwestię.
Belting w Obrazie i śmierci, powołując się na Platona i Ernsta Topitscha, wspomina o „technomorficznym modelu świata”. Badacz przywołuje żydowskie kosmogoniczne mity, w których wspomina się, iż Bóg to twórca figur, który w wersji biblijnej formuje „z ziemi” Adama i daje mu powiew życia. 409 Twórca figur budzi silne skojarzenie z początkiem Maski Lema; można jednak pokusić się też o pewne analogie biblijnej kosmogonii do Solaris. Kelvin wspomina, lądując na stacji, że po wielu miesiącach usłyszał szum ziemskiego wiatru, a nieco później konstatuje: „z cichym sykiem, podobnym do zrezygnowanego westchnienia, powietrze opuściło zwojnice skafandra. Byłem wolny”. Belting pisze: „W przypadku obrazu Zmarłego analogia Stworzenia rozumiana była albo jako drugie Stworzenie, albo ponowne ucieleśnienie.”410 Platon wspomina o Bogu jako twórcy figur woskowych o wyjątkowo złożonej animacji, przez co następowało połączenie duszy z przygotowanym dla niej ciałem – w domyśle ewokowana jest rzecz jasna postać Harey. W tajemniczy sposób wykreowany sobowtór żony Kelvina staje się osobą stopniowo; początkowo istnieje swoisty zakaz pokazywania jej obrazu – co zbieżne jest z opisywaną przez Beltinga żydowską tradycją niepokazywania obrazu Boga. Później fantom uczłowiecza się. W tym miejscu warto odwołać się do zauważonej przez Beltinga analogii u Platona. Mędrzec pisze w Uczcie:
„Orfeusza, syna Ojagrosa, odprawili z niczym z Hadesu; pokazali mu tylko widziadło żony, po którą się wybrał, a żony mu nie oddali”.
Orfeusz – podobnie jak Kelvin – doświadcza kontaktu z sobowtórem, fantomem z krainy zmarłych. Tyle że psycholog nie robi tego na własne życzenie. W czasie pierwszej „wizyty” Kelvin pyta:
Byłaś na dole?
Byłam. Uciekłam stamtąd; tam jest zimno.
Sposób traktowania tożsamościowego modelu Harey wydaje się odzwierciedlać ewolucję, jaka dokonała się w teorii obrazu zmarłych w starożytnej Grecji. Z czasem „Obraz, który widz nosił już w sobie, wyemancypował się od ciała obrazu.411 - po anihilacji Harey Kelvinowi zaczyna wystarczać jej wspomnienie. Proces ten był trudny – od zniszczenia pierwszego obrazu-fantomu, poprzez akceptację i relację emocjonalną, aż do miłości wobec wspomnienia obrazu.
V 6. Lemowe inkarnacje
Przekroczenie umownych ram rzeczywistości, czy to na skutek psychemii, snu, czy technologicznej wirtualności – fantomatyki prowadzi do nadania tej nowej realności określonych wizualnych cech. Jedną z nich jest zmiana cielesności, rekorpolizacja. Wizualnie - „na zewnątrz” człowiek traci tożsamość choć wewnętrznie zachowuje pozorną przynajmniej spójność. W prześmiewczej formie, ale problemowo bardzo ważkiej, kwestię tę podjął Lem w opowiadaniu Czy pan istnieje, panie Johns?412 Zadał tam pytanie, jakie są granice transplantacji organów, innymi słowy, kiedy człowiek gubi własną koherencję osobowościową. To jak się wygląda, jak się człowieka widzi, wpływa w oczywisty sposób na relacje społeczne. Wykorzystuje ten temat sztuka awangardowa. Jako przykład – posłużyć może działalność francuskiej artystki Orlan, która – dzięki chirurgii plastycznej – upodabnia się do wizerunków kobiet ze znanych obrazów.413 Temat nagłej przemiany cielesności podejmowali już romantycy, wystarczy podać chociażby najsłynniejszą metamorfozę Gustawa w Konrada. Szukając jeszcze dalej, dojść by można zapewne do idei metemspsychozy, reinkarnacji, palingenezy.
U Lema zmiana tożsamości wizualnej – poza wspomnianym wcześniej opowiadaniem – jest jeszcze podejmowana m.in. w Masce, Fiasku, poniekąd – również w Solaris (w kontekście kolejnych „wcieleń” Harey). Tego rodzaju zmiany chyba najczęściej zachodzą jednak w Kongresie futurologicznym. Po pierwszej transplantacji, pierwszym „pogrążeniu się w bezpamięci” bohater otrzymuje ciało murzynki. Po drugiej utracie przytomności i kolejnych operacjach staje się rudzielcem – ahenobarbusem. Później ma okazję doświadczyć bycia w ciele Troterleinera. Po tym wcieleniu następuje otrzeźwienie w czarnej wodzie kanału i wybudzenie, choć nie ostateczne. W kolejnej halucynacji do Tichego strzelają żołnierze, którzy wyłonili się z kanału.
Zostaje poddany hibernacji – mamy więc typowy sen we śnie - i wybudza się w 2039 roku. Lem konsekwentnie tworzy analogie przestrzenne – Tichy jako zahibernowany człowiek przechowywany jest w podziemiach w hermetycznym naczyniu. Realnie śpi i halucynuje też w podziemiach. Jedną z cech konstrukcji fabularnych jest więc szkatułkowość, której logiczne konsekwencje powtarzają się jeszcze wielokrotnie i są bardzo precyzyjne. Używając przenośni: Corcoran umieszcza skrzynię w skrzyni...
Jarzębski pisze, iż w Kongresie fabuła ma charakter nawrotowy i cykliczny. Każdy scenariusz odbywa się od „pomocnej ręki” zachęcającej do wyjścia z podziemi.414
Funkcjonuje tu coś w rodzaju podwójnej wizualności, przeplotu rzeczywistości, w której ciało, mimo iż jest jakimś wizualnym znakiem przegrywa z siłą halucynującego umysłu. Czytamy w Kongresie..., iż znane są na przykład przypadki, gdy powszechnie szanowany architekt na skutek zażycia jakiegoś specyfiku zaczął halucynować, że buduje miasta, tymczasem jego ciało bezczynnie leżało w zapomnieniu. Podobna sprawa dotyczy poety.
Dominika Oramus, dokonując rekonesansu współczesnej literatury fantastyczno-naukowej zwraca m.in. uwagę na popularność motywu halucynacji.415 Lem na kilkadziesiąt lat przed wzrostem popularności tego typu motywów jawi się jako ich prekursor w literaturze. Dzisiaj do kanonu weszły już takie książki jak Chrystus Williama Goldinga, która opisuje losy żołnierza ze storpedowanego na Morzu Północnym okrętu. Żołnierz opisuje jak udało mu się przeżyć i dopłynąć do wyspy. W wersji bardziej obiektywnej szybko utonął.416 Inne tytuły to Strzałka czasu, Wyspa, Fabryka bezkresnych snów.417
V 7. Wizualne modele metaliterackie
Pisaliśmy o analogiach przestrzennych w Kongresie, warto jednak nadmienić, że konsekwencja w tworzeniu „szkatułkowego świata lub światów” rozpościera się także na płaszczyznę metaliteracką. Przecież recenzje fikcyjnych książek także wyrastają na fundamentach wielopiętrowej logiki Lema. Recenzja jest czymś co powstaje po napisaniu książki. Skoro Lem tworzy od razu takie recenzje, oznacza to, że stwarza matrycę podwójnej nierealności, a właściwie potrójnej, jeśli wziąć pod uwagę, że autor nieistniejącego dzieła także jest wymysłem. Jedankowoż doskonale wpisuje się w ducha postmodernizmu, gdyż recenzje takie są krótkie, stanowią skondensowaną kopię wirtualnego oryginału. Jak pisze Jarzębski w posłowiu do Doskonałej próżni dla Lema pierwszą rzeczywistością są teksty produkowane przez kulturę. Przysłaniają one świat in crudo.418 Słowo o recenzji fikcyjnego dzieła równie fikcyjnego Alfreda Zellermanna. Książka nosi tytuł Gruppenfuhrer Louis XVI.419 Opisuje losy Taudlitza, który po zakończeniu II wojny światowej ucieka ze skarbem Akademie SS do azteckich ruin. Osiedla się tam z innymi esesmanami i tworzy iluzję królewskiego dworu. Z czasem wszyscy zatracają się w fałszu. Warto zacytować fragment refleksji recenzenta:
„Kłamstwo, żywiąc się kłamstwem, daje w efekcie tę rozplenioną bujność form, która przewyższa wszelki obraz autentycznego dworu jako diagnoza ludzkiego zachowania, ba jest niejako podwójnie naraz wiarygodna.”
W tej krótkiej historii teatr esesmanów nie jest – jak w Kongresie – jakimś piętrem rzeczywistości. Używając wizualnych porównań – nie ma struktury wertykalnej, a horyzontalną. Jest ukryty na tej samej płaszczyźnie rzeczywistości co świat dookolny, choć jednocześnie, poprzez zbiorową obsesję stwarza dla swoich mieszkańców nawet inne poczucie czasu. Przypomina trochę przestrzenne zakorzenienie państwa Kurtza w Jądrze ciemności. Tak czy inaczej, znów daje się zauważyć geometryczność w myśleniu Lema i tendencję do ujęć koncentrycznych, dośrodkowych. Aby dotrzeć do argentyńskiego świata hitlerowców trzeba przedrzeć się przez warstwy, przypomina to układ słojów drzewa. Doskonałym tego obrazem jest podróż Bertranda, który odwiedza stryja esesmana. W swojej wyprawie przesiada się z odrzutowca do pociągu, później do samochodu, powozu, by w końcu wierzchem dotrzeć do dziwnego świata – hybrydy. Bertrand, mając problemy z akceptacją nowego świata chce oszaleć, co przecież jeszcze bardziej zwielokrotniłoby odrealnienie świata. A może odwrotnie – bycie szaleńcem w szalonym świecie oznacza powrót do normy? Nad takim światem, co łatwo zauważyć unosi się duch Hamleta. Nie przez przypadek jego imię pojawia się w treści wirtualnej powieści. I nie chodzi jedynie o kwestię szaleństwa Hamleta, ale również o wykorzystanie konceptu teatru w teatrze.
V 8. Stasiek odrabia lekcje
Korespondujące z literaturą teoretyczne rozważania na temat paradoksalnego istnienia dwóch symultanicznych wizualności snuje Lem w Filozofii przypadku. Podstawowa teza tych deliberacji brzmi: „Obraz jednocześnie kłamie i mówi prawdę”. Pisarz bazuje na prostych eksperymentach, z których przejść można bezpośrednio na grunt ontologii połączonej z teorią literatury. Zastanawia się na przykład nad paradoksalnym istnieniem łyżki, która włożona do szklanki wody jest złamana, choć wiemy, że to nieprawda.
„Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób „bytują” skrzywiona wizualnie łyżka [podaje Lem także przykład kulki chleba], a powiem w jaki sposób bytują postacie utworów literackich.”
Ciekawą krótką anegdotę przytacza Lem w rozmowach z Tomaszem Fijałkowskim. Rzuca ona nieco światła na fascynację stanami halucynogennymi. Pisarz opowiada, że gdy jako młody chłopak był sam w domu odrabiając lekcję, nagle z drugiego pokoju usłyszał głos matki. Było to niemożliwe, gdyż rodzice wyszli na spektakl do teatru. Głos był na tyle realny, że pobiegł do pomieszczenia skąd dochodziło wołanie, włączył światło, ale oczywiście nikogo tam nie było. Lem kończy:
„Musiała to być halucynacja, choć nigdy, ani przedtem, ani potem nie miałem podobnych objawów”. 420
Ciemność, światło, samotność wobec tajemnicy i nauka – wszystko to obecne jest w tej krótkiej opowieści.
Konkluzja: mózg myślący wzorcami
O nie dożył rozkoszy kto tak bez siwizny
Ani w przestrzeni Weyla, ani Browera
Studium topologiczne uściskiem otwiera
Badając Moebiusowi nieznane krzywizny
O wielopowłokowa uczuć komitonto
Wiele trzeba Cię cenić, ten się dowie tylko
Kto takich parametrów przeczuwając fantom
Ginie w nanosekundach płonąc każdą chwilką
Jak punkt wchodząc w układ holonomiczności
Pozbawiony współrzędnych zera asymptotą
Tak w ostatniej projekcji ostatnią pieszczotą
Żegnany - Cybernetyk umiera z miłości 421
Powyższy fragment wiersza autorstwa Elektrybałta – genialnego poety skonstruowanego przez Trurla – stanowi wariację na temat modeli geometrycznych i przestrzennych w matematyce, którymi Lem z pewnością się inspirował. Widać, że w równym stopniu intrygowały go topika, co topologia (nauka o relacjach geometrycznych), przestrzeń literacka, co układy holonomiczne (dotyczące ruchu robotów); wstęga Moebiusa422 stanowić zaś może matrycę dzieła literackiego. Wiersz ten, który powstał mniej więcej siedemnaście lat po lirykach przywołanych na początku niniejszej pracy dobrze ilustruje ewolucję modeli literackich Lema. Autor Solaris tworzy dzieło wybitnie interdyscyplinarne, hybrydyczne, synkretyczne, wykorzystujące różne tradycje literackie (w tym romantyczną), choć z wyraźnie powtarzającymi się dominantami. Finalny konstrukt przypomina strukturę Piątej Symfonii Beethovena – potężny motyw przewodni wraca co jakiś czas w różnych rejestrach, aby później meandrować w rozgałęzieniach harmonii. Poświęcając temu dziełu wiersz, młody Lem napisał:
W tobie struny kolorów, tętniące ogniska
I szkielety żelaza, które pożar pogiął.423
Skąd u Stanisława Lema ta obsesja wertykalnych, fraktalnych struktur, labiryntowych warstw, świateł i dośrodkowej dynamiki?
Bardzo niecodzienną interpretację podobnego modelowanie przestrzeni zaproponowała w 2016 roku Templin Grandin. Niecodzienną, bo profesor Grandin jest wysokofunkcjonującą autystką. W swojej najnowszej książce analizuje trzy typy funkcjonowania mózgu – tj. myślenie słowami, obrazami i wzorcami. Niektóre osoby, zastanawiając się np. nad twierdzeniem Pitagorasa, widzą zapis wzoru - a²+b²=c². Są też tacy, którzy widzą od razu przestrzenną realizację tego wzoru.424 Przypomina to bardzo sposób funkcjonownia umysłu bohatera Czasu nieutraconego - Karola Włodzimierza Wilka:
„Dla niego [...] wyrażenia matematyczne miały osobliwą wartość; martwe ich litery przekształcały się w jego wyobraźni z rodzaj żyjątek, zdolnych do wieczystej metamorfozy Długie ich gąsienice skracały się, wskakiwały w nawiasy i rozsadzały je, powielały się i mnożyły, rosły lub obracały w nicość od jednego nieznacznego chwytu, a w korowodach tych przemian rysowała się całość, jeszcze niepojęta, ale przeczuwana”. 425
Badając motoryczne i wzrokowe impulsy literackości, przy Lemie zatrzymuje się też na chwilę Edward Balcerzan. 426 Badacz przywołuje słynne słowa prozaika, odnoszące się do recepcji dzieł Sienkiewicza. W Filozofii przypadku autor Solaris wyznał: „nie widzę żadnych koni, ani czytając dzieło Simpsona o ewolucji konia, ani Trylogię Sienkiewicza z jej dzianetami i bachmatami”. Lem wspomniał też, że kreując długie opisy – nie wizualizuje tego, ale rozkoszuje się samym słowem – ono mu wystarcza. Mówi wprost: „Gdy piszę powieść, niczego sobie nie wyobrażam”. Wobec galanterii wizualnych form proponowanych przez Stanisława Lema – trudno zrozumieć taką deklarację, chyba, że zaakceptuje się, że mamy do czynienia z zupełnie odmiennym modelem percepcji przestrzeni. Edward Balcerzan nurtowany tym samym dylematem, miał okazję zapytać pisarza wprost o ten fenomen, o tę niezwykłą, malarską wręcz sugestywność opisów. Lem lapidarnie odpowiedział wówczas: „Ja po prostu wiem, jak się to robi”. Balcerzan skłonił się raczej we wnioskach, po tej krótkiej wymianie zdań, do określenia Lema w większym stopniu jako „motoryka”, a nie „wzrokowca”.427 Niekiedy trudno te cechy wyraźnie oddzielić. Czy w poniższym fragmencie Obłoku Magellana dominuje żywioł malarski, kolorystyczny, czy geometryczny, strukturalny? Wydaje się, że jednak ten drugi.
Powierzchnię wypełniał zawiły, powtarzający się rytmicznie deseń. Nieskończona mnogość arabesek mrowiła się w oczach; każda rozpadała się na roje coraz drobniejszych, i cała ta przestrzeń, zabudowana wedle żelaznej konsekwencji praw wynikających z formuły, stanowiła tło, z którego występował w samym środku właściwy twór tej martwo zrodzonej kompozycji: puste, idealnie okrągłe, białe koło.428
Być może chodzi tutaj o bardziej złożony fenomen – szczegółowo zanalizowany przez Templin Grandin, a opisany dzięki rozwojowi metody neuroobrazowania mózgu. 429 To myślenie o cechach mieszczących się wysoko w spektrum autyzmu. Ciekawe, że znajduje to pewne analogie w kreacjach niektórych lemowych postaci: o Wilku wspomnieliśmy przed chwilą, o zdziwaczałym autyzmie mówi się też w odniesieniu do Golema XIV. Cechy takiej „osobowości” ma przecież również ocean na Solaris.
Autor Summy technologiae wspomina o swoim zainteresowaniu autyzmem.
W wydanym w 2000 roku Świecie na krawędzi pisze:430
W Stanach Zjednoczonych około 800 tysięcy ludzi cierpi na autyzm. Ponad 80 procent z nich to autyści raczej intelektualnie niedorozwinięci, których poziom inteligencji nie osiąga nawet tak zwanej ociężałości umysłowej, to znaczy 80 punktów na skali ilorazu inteligencji — ale są wyjątki. Czytałem o pani, która jest autystką i która potrafi na przykład, spojrzawszy na schemat matematyczny programu komputerowego, wyłowić błąd logiczny w ciągu niespełna minuty. Ma zdolność zapamiętywania całych stronic od jednego spojrzenia. I podobno doskonale się nadaje do pracy w systemach komputerowych, w których niezbędne jest włączenie człowieka jako elementu spajającego.
Profesor Temple Grandin podkreśla konieczność większej personalizacji przy opisie osób z autyzmem – zaznacza odmienność każdego mózgu. Postuluje rozszerzenie, a nawet porzucenie sztywnych ram DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders) i wybranie innych rozwiązań (analizować „mózg po mózgu”), korzystając z dostępnych technologii. Aby lepiej ten fenomen zrozumieć Grandin podaje przykład wspomnianej już tutaj wstęgi Mobiusa. Okazuje się, że wśród matematyków badających modele przestrzenne w muzyce panuje przekonanie, że można w niektórych przypadkach stworzyć coś w rodzaju map związków między akordami, skalami, rytmami, oktawami, itp. - wizualnym przedstawieniem takich relacji jest właśnie wstęga Mobiusa.431 Grandin jako przykład genialnego muzyka, którego dzieła zawierały w przełożeniu na język matematyki elementy geometrii wielowymiarowej podaje Fryderyka Chopina.432 Wśród malarzy taką matematyczną, ale nieświadomie przecież stosowaną intuicję miał Vincent van Gogh. Wiry powietrza i światła, które malował na swoich późnych obrazach odpowiadają – nie w podobnym, ale w identycznym stopniu – wzorom matematycznym na turbulencje w cieczach. Przykładów jest sporo – warto podać jeszcze jeden: fizyk Richard Taylor zbadał płótna Pollocka pod kątem zgodności z geometrią fraktali – stopień analogii był zdumiewający (kojarzy tu się scena Szpitala Przemienienia, gdy Trzyniecki spoglądał na pyłki i zastanawiał się nad tworzonymi przez nie wzorcami; w tym samym momencie w przyrodzie dostrzegał struktury plastrów miodu).
Oczywiście Temple Grandin nie podaje tych przykładów, aby udowodnić, że wspomniani artyści mieli cechy autystyczne (choć tego wykluczyć nie można).
I nie taki jest cel powoływania całego kontekstu w odniesieniu do Lema.433 Chodzi tylko o wskazanie z pewnością innego - nieneurotypowego sposobu myślenia autora Pamiętnika znalezionego w wannie. Być może człowiek, który jako dziecko miał najwyższy stopień IQ w przedwojennej południowej Polsce łączył myślenie wzorcami i słowem, czego ślady odnaleźć można w subtelnej, ale możliwej do opisania tkance wyobraźni pisarskiej (i chyba bardziej poetyckiej niż prozatorskiej).
„Warto spierać się z Lemem i wchodzić z nim w interpretacyjny dialog, nawet jeśli początkowo wydawać by się mogło, iż niektórymi podejściami można mu wyrządzić tylko krzywdę”.
Krzywdy wyrządzić nie można, bo obecna lemologia przypomina solarystykę – rzesza lemologów trudzi umysły, aby wyjaśnić fenomen, znaleźć nowe klucze interpretacyjne, poszukać w meandrach teorii tej jednej nadrzędnej.434 Lem jednak wciąż wymyka się twardym tezom, jest definicyjnie nieuchwytny niczym górotwory oceanu na Solaris. Jednym z najnowszych ujęć twórczości autora Cyberiady jest to zaproponowane w 2016 roku przez cytowaną tu Agnieszkę Gajewską. Poznańska badaczka w formie książkowej przedstawiła supozycję, o której istnieniu wielu literaturoznawców wiedziało i zalążkowo wspominało. Chodzi o potraktowanie utworów Lema jako swoistego kodu skrywającego traumę po Zagładzie. Właściwie trudno mówić tu o supozycji, to konstatacja. Lem „uciekł” od bolesnych doświadczeń w fantastykę, przetransponował świadomość genocydu, tragedię lwowskich Żydów, samo miasto, pewność przypadkowego ocalenia na substancję literacką. Inni podążają teraz tropem Gajewskiej: np. Wojciech Orliński – autor biografii Stanisława Lema mówi o tym, że dał się oszukać fantastycznonaukowemu sztafażowi pisarza, że we wcześniejszej swojej książce poświęconej prozaikowi – wbrew tytułowi – nie napisał o Lemie wszystkiego.435 Również Borys Lankosz – choć niezależnie od Agnieszki Gajewskiej – stworzył filmowy dokument, w którym posłużył się biograficznym kluczem do zinterpretowania niektórych powieści mistrza.436 Z pewnością kontekst świadomości pogromowej Lema zagości na stałe na konferencjach mu poświęconych. Trzeba jednak pamiętać, że jest to jedna z wielu równorzędnych intepretacji całościowo traktowanego dzieła pisarza. Z pewnością nie można freudowsko zredukować wszystkich światów przedstawionych do lwowskiego epizodu i przesiedlenia.
Jakie kwestie w lemologii jeszcze pozostają aktualne? Wydaje się, że jest to zarysowana w tej rozprawie sfera struktur służących budowaniu światów, ich geografia, topografia i heterotopia, pewien archetypowy, powtarzający się w wielu utworach kod wizualno-przestrzenny fundujący dany świat, uparcie stosowana matryca spacjalnych konstruktów. Wygląda to tak jakby rozpościerały się przed czytelnikiem fiksacje umysłowości wyjątkowo polifonicznej, wyobraźni silnie uschematyzowanej, niemal „pantokreatycznej”, techniczno-geometrycznej, skoncentrowanej na matematycznej strukturze świata, wyizolowanej, tworzącej od wczesnych lat legitymacje do labiryntowych rzeczywistości. To umysł, który obsesyjnie szuka centrum – axis mundi, aby znaleźć punkt zaczepienia w nowym świecie. Niekiedy wydaje się to niemożliwe – trudność w odnalezieniu przestrzeni, w którym nad miejscem fizycznym można by nadbudować przestrzeń symboliczną (znaleźć pion – oś) z pewnością ma bohater Pamiętnika znalezionego w wannie; to jeden z najbardziej rozproszonych w labiryntowej strukturze tekstów Lema. „Proces re-kreacji przestrzeni symbolicznej wymaga wzorca, który mógłby stać się dlań modelem do odtworzenia”437 - niestety tego uniwersalnego modelu tożsamościowego nie oferuje nawet świadomość – zagubiony nomada-everyman nie wie kim jest, nie zna celu tajemniczej misji. Warto przypomnieć, że premodelami przestrzeni podobnych do gmachu są leje Dantego (wspominaliśmy o symbolicznej sprzeczności kuli i stożka) oraz inspirowane włoskimi miastami miedzioryty Piranesiego, których z kolei literackim przedłużeniem są np. Niewidzialne miasta Italo Calvino.
Próbowano w poprzednich rozdziałach przedstawić cechy „pamięci intelektualnej, racjonalizującej wydobyty z przeszłości kalejdoskop zdarzeń”438; modelarnię genialnego kreatora - taternika zafascynowanego przyrodą w skali mikroskopijnej i kosmicznej, zainteresowanego również budową mózgu.
Lem nie reprezentuje jednej określonej szkoły filozoficznej choć Paweł Okołowski zbliża autora Edenu do Lukrecjusza.439 Zdarza się jednak pisarzowi zdradzić niekiedy pewne orientacje badawcze – np. w Okamgnieniu – w rozważaniach poświęconych matematyce - określa siebie mianem konstruktywisty.440 Pisarz rozważa dwie orientacje matematyczne – pierwsza zakłada (idąc śladem Platona), że istnieją już idee matematyczne, a matematyka je jedynie odkrywa. Druga postawa – bliższa Lemowi – odrzuca tę nieco idealistyczną wykładnię i skupia się jedynie na tym, co można skonstruować. Ustalenie to jest o tyle istotne, że pozwala wychwycić pewne podstawowe cechy lemowych światów, rudymentarne osie dźwigające fabuły. Artyści konstruktywiści sprowadzali formę dzieła do linii prostej, koła i trójkąta.441 Podobnie jest w prozie Lema – podobnie, ponieważ pisarz na bazie tych fundamentów geometrycznych i dzięki świadomie kreowanym kategoriom światła rozbudowuje (a nie redukuje) koncentrycznie labirynty fabuł.
Stanisław Lem jako kreślarz wielowymiarowych światów ewokuje niekończące się hermeneutyczno-interpretacyjne i strukturalne wędrówki. Modele wizualne anektujące obszary wielu dziedzin nauki powodują, że poszerzać trzeba kategorie przynależne badaniu powieści. Zatrzymanie się na analizie tekstu jako prostym odzwierciedleniu historycznej rzeczywistości jest formułą jeszcze z XIX wieku,442 choć sporo ożywienia wprowadza tu geopoetyka.
Traktując dzieła Lema w ujęciu monograficznym, kusząca okazała się perspektywa strukturalistyczna – szukaliśmy punktów, łączyliśmy je i grupowaliśmy. Powstała mapa, która ujawniła istnienie modeli wizualnych będących fundamentem wyobraźni zarówno inżynieryjnej, geometrycznej jak i biologiczno-poetyckiej. Odsłonięto typ niezwykłej, niestandardowo myślącej umysłowości działającej według określonego wzoru. Modelowanie tego wzorca zaczyna się zawsze od – dosłownie i przenośnie potraktowanej – czynności kończącej poniższy cytat.
Gdy stała na Ziemi — rakieta była wielka. Cień, który rzucała w słońcu, był szeroki i długi jak pas startowy odrzutowca. Jej tępy, poprzecznie zgrubiały szczyt, pomniejszony odległością, czarny na tle nieba, podobny był do głowicy młota. (…) Pootwierał cyrkle, odnalazł na gwiazdowej karcie, bladoniebieskiej jak ziemskie morza, długą, czarną linię. Wbił cyrkiel, przyłożył kółeczko krzywki do linii, pociągnął. 443
BIBLIOGRAFIA
1. Stanisław Lem
- Lem, Astronauci, Warszawa 2009.
- Lem, Bajka o królu Murdasie, w: Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań wg czytelników, Kraków 2017.
- Lem, Beethoven. Symfonia piąta, w: Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Biała śmierć, w: Tegoż, Bajki robotów, Wrocław 1996.
- Lem, Cmentarz polny, w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009. S. Lem, Cyberiada, Kraków 2010.
- Lem, Czas nieutracony, Kraków 1996.
- Lem, Czy Pan istnieje, Mr. Johns?, w: Tenże, Przekładaniec, Dzieła
- XXXIII, Warszawa 2010.
- Lem, Ćma, w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Dwaj młodzi ludzie, w: Tenże, Polowanie, Kraków 1965.
- Lem, Eden, Dzieła, t. X, Warszawa 2010.
- Lem, Fantastyka i futurologia, t. I, Kraków 1970.
- Lem, Fiasko, Warszawa 2011.
- Lem, Filozofia przypadku, Warszawa 2010.
- Lem, [Gołębie wpisywały...], w: Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Głos Pana, w: Tenże, Głos Pana; Kongres futurologiczny, Kraków 1973.
- Lem, Gruppenfuhrer Louis XVI, w: Tenże, Doskonała próżnia, Warszawa 2010.
- Lem, Katar, Warszawa 2011.
- Lem, Kongres futurologiczny, Warszawa 2011.
- Lem, Maska, Dzieła, t. XXIX, Warszawa 2010.
- Lem, Miłość, w: Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, [...Nie wiem], w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Niezwyciężony, Kraków 1968.
- Lem, List miłosny, w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Młot, w: Tenże, Ratujmy kosmos i inne opowiadania, Kraków 1966
- Lem, Obłok Magellana, Warszawa 2010.
- Lem, Ogród ciemności, w: Tenże, Ogród ciemności i inne opowiadania. Wybór T. Lem, Kraków 2017.
- Lem, Okamgnienie, Warszawa 2000.
- Lem, Pamiętnik, w: Tenże, Maska, Dzieła, tom XXIX, Warszawa 2010.
- Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Warszawa 2010.
- Lem, Pan F., w: „Tygodnik Powszechny” w wersji on-line: https://www.tygodnikpowszechny.pl/pan-f-123527 (dostęp z dnia 08.07.2017).
- Lem, Piątką przez Kraków, w: Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Podróż dwudziesta pierwsza, w: Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań wg czytelników, Kraków 2017.
- Lem, Podróż trzynasta, w: Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań wg czytelników, Kraków 2017.
- Lem, Pokój na Ziemi, Dzieła, t. XVII, Warszawa 2010.
- Lem, Przyjaciel, w: Tenże, Opowiadania wybrane, Kraków 1973.
- Lem, Solaris, Kraków 1968.
- Lem, Summa technologiae, Kraków 1967.
- Lem, Summa technologiae, Dzieła. Tom XXVIII, Warszawa 2010.
- Lem, [W ścieżkach orlich...], w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009.
- Lem, Szpital Przemienienia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
- Lem, Trzej elektrycerze, w: Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań wg czytelników, Kraków 2017.
- Lem, T. Fiałkowski, Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski, Kraków 2000.
Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla 1972-1987, Kraków 2013.
Literatura o Stanisławie Lemie:
- Andruchowycz, Chłopiec z Wysokiego Zamku - posłowie do: S. Lem, Wysoki Zamek, przeł. Katarzyna Kotyńska. Dzieła, t. XIV, Kraków 2009.
- Balcerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973A. Stoff, Struktura myśli – ekspresja obrazu. O warunkach ekspozycji idei w twórczości Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
- Bałżewska Czarny, Wariant "Bildung" : o relacjach między "Czarodziejską górą" Thomasa Manna a "Szpitalem Przemienienia" Stanisława Lema, „Pamiętnik Literacki” 103/1/2012.
- Baranowa, Metafora „statku głupców” oraz inne inspiracje Boschowskie w pismach Stanisława Lema, „Quart” / Lem / Numer specjalny 3–4 (37–38) / 2015.
- Csicsery-Ronay, Jr., Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z Obcymi, „Teksty drugie” 1992/3.
- Dajnowski, Pejzażysta Lem. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010.
- Gajewska, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, Poznań 2016.
Geier, Fantastyczny ocean Stanisława Lema. Przyczynek do semantycznej interpretacji powieści Science Fiction „Solaris”, w: Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprac. J. Jarzębski, Kraków 1989.
Katherine Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, „Teksty drugie” 1992/3.
- Jarzębski, Diariusz filozoficzny łgarza, „Fantastyka” 1986, nr 5.
- Jarzębski, Futurologia i chichot diabła, Posłowie do Kongresu futurologicznego. Tekst dostępny na:
http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/kongres-futurologiczny/93-poslowiekongres?
- Jarzębski, Podróż do kresu znaczenia, posłowie do: S. Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Warszawa 2010.
- Jarzębski, Racjonalista i zmysły. O twórczości literackiej Stanisława Lema, „Ruch literacki” 2/1977.
Jarzębski, Widma literackie i widmowe myśli, posłowie do Doskonałej próżni, Warszawa 2008.
- Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002.
- Knosala, Koncepcja mitu jako zapisu reakcji społecznej na zmianę technologiczną u Giambatisty Vico i Marshalla McLuhana, „Przegląd filozoficzno-literacki” nr 1(22) 2009 (Lem i technika).
- Kładź-Kocot, Dwa bieguny mitopoetyki. Archetypowe narracje w twórczości Johna Ronalda Reuela Tolkiena i Stanisława Lema, Bydgoszcz 2012.
- Mazurkiewicz, Przestrzeń jako obraz świadomości w powieści Stanisława Lema Pamiętnik znaleziony w wannie, ACTA UNIVERSITATIS LODZIENSIS FOLIA LITTERARIA POLONICA 4(22) 2013.
- Michałowski, Babel XXI wieku. Biblioteka Stanisława Lema i Jorge Luisa Borgesa, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dz. cyt., pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
- Michera, Piękna jako bestia, Warszawa 2010.
Nie tylko Lem. Fantastyka współczesna, pod red. M. Wróblewskiego, Toruń 2017.
- Okołowski, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010.
- Orliński, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007.
- Orliński, Lem. Życie nie z tej Ziemi, Wołowiec 2017.
- Orliński, Lemanipulacje, zapowiedź biografii – w: „Książki”, lipiec 2017.
- Pięta, Mimetyzm w obrazowaniu a literatura fantastyczno-naukowa na przykładzie prozy Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003. M. Płaza, O Poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006.
- Skibińska,Kolory Solaris we francuskim przekładzie, w: Lem i tłumacze, pod red. E. Skibińskiej i J. Rzeszotnika, Kraków 2010.
- Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995.
- Stoff, Metody i wzorce obrazowania w science fiction, Filologia Polska XIII, z. 81, Toruń 1977.
- Stoff, Semantyzacja przestrzeni w powieści Stanisława Lema „Solaris”, „Postscriptum” 2006 1(51).
- Stoff, Struktura myśli – ekspresja obrazu. O warunkach ekspozycji idei w twórczości Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
- Sulikowski, Stanisław Lem a myślenie teologiczne, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
- Szczepkowska, Gra z autobiografią w „Wysokim zamku” Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
- Wiśniewska, Świat Lema między paradygmatami, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dz. cyt., pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Wizualność
- Arnheim, Myślenie wzrokowe, przeł. M. Chojnacki, Gdańsk 2011.
R.Arnheim, Perspektywy telewizji, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX w., pod red. M. Hopfinger, Warszawa 2002.
- Bachelard, Wyobraźnia poetycka. Wybór pism, wyb. H. Chudak, przeł. H.Chudak, A.Tatarkiewicz, Warszawa 1975.
- Banaszkiewicz, Audiowizualność i mimetyki przestrzeni, Warszawa 2011.
- Baudrillard, Symulakry i symulacja, przeł. S. Królak, Warszawa 2005.
- Belting, Antropologia obrazu. Szkice do nauki o obrazie, Kraków 2007.
- Belting, Obraz i kult, tłum. T. Zatorski, Warszawa 2010.
- Benjamin, Mała historia fotografii, w: Tegoż, Twórca jako wytwórca, Poznań 1971.
- Bińczyk, Obraz, który nas zniewala. Współczesne ujęcia języka wobec esencjalizmu i problemu referencji, Kraków 2007.
Borowczyk, Powszechna iluminacja - "Ślepcy". (Oświetlenie w pasażach Benjamina), „Podteksty”, 1 (7) / 2007, tekst dostępny na stronie: http://podteksty.amu.edu.pl/podteksty/?action=dynamic&nr=8&dzial=5&id=17
Chmielnicki, Antropologia nowej wizualności jako refleksja nad „cyfrową” i „globalną” kulturą wizualną, „Przegląd kulturoznawczy” 2007 nr 3.
- Ciapara, A. Zuchowa, Między „Incepcją” a „The Social Network”, „Film”, grudzień (12) 2010.
- Deleuze, Obraz-ruch. Obraz-czas, przeł. J. Margański, Gdańsk 2008.
- Eco, Światło i barwa w średniowieczu, w: Tenże, Historia piękna, Poznań 2005.
- Gwóźdź, Dekonstrukcje widzenia, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX wieku, po red. M. Hopfinger, Warszawa 2002.
- Hendrykowski, Film w perspektywie audiowizualności, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX w., pod red. M. Hopfinger, Warszawa 2002.
- Van Heuckelom, „Patrzeć w promień odbity”. Wizualność w poezji Czesława Miłosza, Warszawa 2004.
- Frąc, Świat – obrazem?, w: Nowa audiowizualność – nowy paradygmat kultury, pod red. E. Wilka, I. Kolasińskiej-Pasterczyk, Kraków 2008.
- Grosseteste, O świetle, czyli o pochodzeniu form, tłum. M. Boczar, „Studia Filozoficzne” 1981.
Hopfinger, Kultura audiowizualna u progu XXI w., Warszawa 1997.
- Kwiatkowski, Świat-światło w poezji Przybosia, „Pamiętnik Literacki” 62/1, 3-29, 1971.
Kulturowe wizualizacje doświadczenia, pod red. W. Boleckiego i A. Dziadka, t. 89, Warszawa 2010.
Ł. Laskowski, Symbolika światła w literaturze dydaktycznej Starego Testamentu, „Verbum Vitae” 29 (2016).
- Loska, Maszyny widzenia i estetyka obrazów cyfrowych, w: Piękno w sieci. Estetyka a nowe media, pod red. K. Wilkoszewskiej, Kraków 1999.
- Mamzer, Zabawa w demiurga – symulowanie, symulakra, klony, w: Karnawalizacja. Tendencje ludyczne w kulturze współczesnej, pod red. J. Grada i H. Mamzer, Poznań 2004.
- Michera, Piękna jako bestia. Przyczynek do teorii obrazu, Warszawa 2010.
- Pluciński, Prywatne, publiczne i to co naoczne, w: Wizualność miasta. Wytwarzanie miejskiej ikonosfery, pod red. M Krajewskiego, Poznań 2005.
- Porczak, Grawitacja wyparowała, w: Piękno w sieci. Estetyka a nowe media, pod red. K. Wilkoszewskiej, Kraków 1999.
- Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, t.1, przeł. J. Garewicz, Warszawa 1994.
- Strzemiński, Teoria widzenia, Kraków 1958.
- Thomson, Ajschylos i Ateny. Studium nad społeczną genezą dramatu, przeł. A. Dębnicki, Warszawa 1956.
- Tendera, Od filozofii światła do sztuki światła, Kraków 2014.
- Wiesing, Widzialność obrazu. Historia i perspektywy estetyki formalnej, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 2008.
- Wilk, Technologia wobec nowoczesności. Na marginesie pytań Heideggera, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX wieku, pod red. M. Hopfinger,
Warszawa 2002.
- Wlazło-Malinowska, Światło jako element budujący wymiar duchowy przestrzeni sakralnych w krajobrazach naturalnych i kulturowych, „Sacrum w krajobrazie. Prace komisji Krajobrazu Kulturowego”, nr 17, Sosnowiec 2012.
http://www.polskieradio.pl/9/396/Artykul/227000, Rozmowy-o-swietle, dostęp z dnia 26.12.2013 r.
Przestrzeń w literaturze i kulturze
- Assman, Przestrzenie pamięci. Formy i przemiany pamięci kulturowej, w: Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. M. Saryusz-Wolskiej, Kraków 2009
- Bachelard, Dom rodzinny, dom oniryczny, w: Tegoż, Wyobraźnia poetycka. wybór pism, wyboru dokonał H. Chudak, Warszawa 1975.
- Barthes, The Eiffel Tower, w: Barthes: Selected Writings, red. S. Sontag, London 1989.
- Cembrzyńska, Wieża Babel. Nowoczesny projekt porządkowania świat i jego dekonstrukcja, Kraków 2012.
- Eliade, Mit wiecznego powrotu, wyd. KR.
- Eliade, Sacrum a profanum. O istocie sfery religijnej, przeł. B Baran, Warszawa 2008.
Eliade, Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, wybór Marcin Czerwiński, przeł. Anna Tatarkiewicz, Warszawa 1974.
- Eliade, W poszukiwaniu historii i znaczenia religii, Warszawa 1977.
- Foucault, Inne przestrzenie, przeł. Agnieszka Rejniak-Majewska, „Teksty Drugie” nr 6, 2005.
- Foucault, Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu, przeł. H. Kęszycka, wstęp M. Czerwiński, Warszawa 1987.
- Foucault, Narodziny kliniki, przeł. P. Pieniążek, Warszawa 2005.
- Gęsina,Co było przed geopoetyką?: kategoria przestrzeni w literaturoznawstwie polskim – rekonesans, „Postscriptum Polonistyczne” nr 1(17) 2016.
- Gołąb, Ukryte ogrody, nieobecne przestrzenie. Literackie i kulturowe metafory współczesności, Kraków 2012.
- Keller, Piranesi i mit spiralnych schodów, „Pamiętnik Literacki” 67/1, 1976.
- Korżyk, Mit przestrzeni, „Autoportret” 2[41] 2013.
- Markiewicz, Czas i przestrzeń w utworach narracyjnych, w: Tegoż, Prace wybrane, t. 4, Wymiary dzieła literackiego, Kraków 1996.
- Olszewska, O przestrzeni. Na progu doświadczenia, „Anthropos” nr 1415/2010.
Perfect panopticon: Rainer Werner Fassbinder's „Welt am Draht” - na stronie: www.//muse.jhw.edu/journals/sff/summary/v0002/22.leitner.html, (dostęp z dnia 11 sierpnia 2013 roku).
- Płachecki, Przestrzenny kontekst fabuły, w: Przestrzeń i literatura, Studia pod red. M. Głowińskiego i A. Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978.
Podział przestrzeni w religii i magii. w: Dzieła, oprac. N. Assorodobraj i S. Ossowski, T. 3 Warszawa 1956.
- Rosiński, Geopoetyka (?), „Forum poetyki”, lato 2015.
- Sennet, Ciało i kamień. Człowiek i miasto w cywilizacji zachodu, przeł. M. Konikowska, Gdańsk 1996.
- Simmel, Most i drzwi. Wybór esejów, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2006.
- Sławek, Być z przestrzenią, „Autoportret” Nr 2[41] 2013.
J Sławiński, Przestrzeń w literaturze: elementarne rozróżnienia i wstępne oczywistości, w: Przestrzeń i literatura, pod red. M. Głowińskiego i M. Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978.
- Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich, Kraków 2014.
- Waśko, Powrót do "centrum polszczyzny": o przestrzeni symbolicznej w "Panu Tadeuszu", „Pamiętnik Literacki” 78/1/1987.
- White, Geopoetyki, przeł. K. Brakoniecki, Olsztyn 2014.
- White, Zarys geopoetyki, tłum. Agata Czarnacka, „Białostockie Studia Literaturoznawcze” 2/2011.
Ł. Zaremba, Władza nie patrzy, władza wizualizuje, recenzja: Nicholas Mirzoeff, The Right to Look, London 2011.
Inne konteksty: literatura, antropologia kulturowa, filozofia, teoria literatury
Apokalipsa św. Jana 20,15, w: Pismo Święte Nowego Testamentu, tłum. ks. S. Kowalski, Warszawa 1990.
- J. Aarseth, Cybertekst: Perspektywy literatury ergodycznej, Tekst dostępny na: http://www.techsty.art.pl/magazyn2/artykuly/aarseth_cybertekst4.html – dostęp z dnia 25.12.2013 r.
- Barthes, Imperium znaków, przeł. A. Dziadek, wstęp M. P. Markowski, Warszawa 2004.
- Bachmann-Medick, Cultural turns. Nowe kierunki w naukach o kulturze, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 2012.
- Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000.
- Białostocki, Myśl o sztuce i sztuka XVII i XVIII wieku, Warszawa 1970.
- Błocian, Jung i Bachelard : problem wyobraźni i mitu, „Analiza i Egzystencja 1”
- L. Borges Kula Pascala, „Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja”, 1976, nr 2 (26).
- Burzyńska, M.P. Markowski, Teorie literatury XX wieku, Kraków 2006.
- Cikała-Kaszowska, Konsumowanie podmiotu. Ponowoczesne ujęcie przedmiotu w myśli Zygmunta Baumana, „Maska” Magazyn AntropologicznoSpołeczno-Kulturowy, 31/2016.
- Danek, Przestrzeń jako ciało – archetyp geografii sakralnej, „Teoria i metodologia geopolityki”, 15/05/2013 na http://geopolityka.net/przestrzenjako-cialo-archetyp-geografii-sakralnej/
- Graaf, Homo futurus. Analiza współczesnej science fiction, przeł. Zbigniew Fonferko, Warszawa 1975.
- Grandin, Mózg autystyczny. Podróż w głąb niezwykłych umysłów, tłum.
- Mazurek, Kraków 2016.
- Jaeger, Paideia, t. I, przeł. M. Plezia, Warszawa 1962.
- Janion, Projekt krytyki fantazmatycznej. Szkice o egzystencjach ludzi i duchów, Warszawa 1991.
- Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie, Lublin 1991.
- Kamińska, Gaston Bachelard: Rzeczywistość wyobraźni, Lublin 2003.
- Kłosowicz, Na „Balkonie”, „Literatura” nr 6, 1972/03/23. Artykuł ze strony: jerzygrzegorzewski.pl/artykul=na-balkonie. Dostęp z dnia 11 sierpnia 2013.
Andrzej Korczak, Porządek wśród mitów według Mircei Eliadego, „Idea – studia nad strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych”, XXVI, Białystok 2014.
- Lévi-Strauss, Struktura mitów, „Pamiętnik Literacki” 59/4/1968.
- Łotman, Struktura tekstu artystycznego, przeł. A. Tanalska, Warszawa 1984.
Wykład ks. prof. Janusza Mączki pt. Współczesne modele kosmologiczne, 23 marca 2013, wykład w formie dźwiękowej dostępny na: http://upjp2.edu.pl/strona/6fty874w7o, dostęp z dnia: 26.12.2013 r.
- McLuhan, Wybór tekstów, przeł. E. Różalska, J. M. Stokłosa, Poznań 1995.
- Mickiewicz, Dziady, oprac. S. Pigoń, Warszawa 1974.
- Mroczkowska, Macewy bezdomne. Społeczne losy nagrobków żydowskich ich znaczenie, „Maska” Magazyn Antropologiczno-Społeczno-Kulturowy, 31/2016.
- Niewiadomski, A. Smuszkiewicz, Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej, Poznań 1990.
- Nycz, Michała Głowińskiego poetyka nowoczesna: strukturalizm, teoria komunikacji literackiej, historyczna poetyka kulturowa, wprowadzenie do:
- Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej, Kraków 1997.
Palingeneza mitu w literaturze XX i XXI wieku, pod red. Marcina Klika i Justyny Zych, Warszawa 2014.
Platon, Państwo, tłum. W. Witwicki, Kęty 2003.
- Popper, Mit schematu pojęciowego. W obronie nauki i racjonalności, przeł. B. Chwadeńczuk, Warszawa 1997.
- Poulet,, Metamorfozy czasu, przeł. W. Błońska i inni, Warszawa 1977.
- Oramus, O pomieszaniu gatunków. Science-fiction a postmodernizm, Warszawa 2010.
- Raube, Implozja ludzkości. Katastrofizm biologiczny panromantyzmu w ujęciu Maxa Schelera, „Idea – studia nad strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych”, XXV, Białystok 2013.
- Scheler, Stanowisko człowieka w kosmosie, przeł. A. Węgrzecki, w: Tenże, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987.
- Skrzeczkowski, Głos w dyskusji wstępnej – O sztuce i zmianie społecznej, „Kultura współczesna” 5(71)2011.
- Smuszkiewicz, Droga do cyberpunku, „Postscriptum” 2006 (1)51.
Słownik literatury polskiej XIX wieku, pod red. J. Bachórza i A. Kowalczykowej, Wrocław 2009.
- Spengler, Człowiek i technika. Przyczynek do filozofii życia, „Kronos” 3
(30)/2014.
- Stala, Poza Ziemią Ulro, „Teksty” 1981, nr 4-5.
- Toffler, Szok przyszłości, przeł. E. Ryszka, W. Osiatyński, Warszawa 1974.
- Trybuś, Stary poeta. Studia o Norwidzie, Poznań 2000.
- Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 1999.
- Woźny, Archeologia i społeczeństwo. Wędrówki śladami wzajemnych relacji, Bydgoszcz 2017.
- Woźny, Archeologia kamieni symbolicznych. Od skały macierzystej do dziedzictwa przodków, Bydgoszcz 2014.
- Woźny, Symbolika wody w pradziejach Polski, Bydgoszcz 1996.
- Żyłko, Semiotyka kultury, Gdańsk 2009.
- Żyłko, Symbol w ujęciu grupy Tartu-Moskwa, Przedmowa do: B. Uspienski, Krzyż i koło. Z symboliki chrześcijańskiej, Gdańsk 2010
Wprowadzenie. Podstawowe konteksty podejmowanego problemu 1
NAD WIZUALNOŚCIĄ W KONTEKŚCIE 11
I 3. Zarastające zwrotki. Wizualne struktury liryki Stanisława Lema 30
I 4. Początek „czasu okrutnych cudów”. 34
„Ogród ciemności” Stanisława Lema jako literacki obrzęd inicjacyjny 34
II 1. Wertykalizm i koncentryczność 49
II 5. Terra Incognita – góry 71
HOLOGRAFIA W POWROCIE Z GWIAZD 94
III 1. 3 D według Lema i Baudrillarda 95
III 2. Prometeusz przezwyciężony prawami fizyki 98
III 3. Marzenia surrealistów 99
III 4. Od światła mediów do plemiennego mroku 101
IV 3. Zwierciadlane misteria 115
IV 5. Strażnik panopticonu 123
V 2. Chwile liminalne – wejście w mrok 133
V 7. Wizualne modele metaliterackie 147
V 8. Stasiek odrabia lekcje 149
Konkluzja: mózg myślący wzorcami 150
1Efektem takiego zainteresowania jest chociażby antologia Głos Lema, pod red. Michała Cetnarowskiego (Warszawa 2011). W ciągu ostatniej dekady ukazały się dwa wydania wszystkich dzieł Lema – wydawnictwa Agora oraz Wydawnictwa Literackiego. Jeśli chodzi o książki naukowe poświęcone pisarzowi w ostatnim dziesięcioleciu, na uwagę zasługuje z pewnością książka Agnieszki Gajewskiej z 2016 roku Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema (Poznań 2016). Nieco wcześniej obrazowości powieści autora wizji lokalnej książkę poświęcił Maciej Dajnowski (Lem – pejzażysta. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010),w podobnym duchu, choć bardziej eseistycznie ujął temat Wojciech Michera: Piękna jako bestia. Przyczynek do teorii obrazu, Warszawa 2010. W tym samym roku wizualnym aspektom przekładów powieści poświęcono książkę Elżbiety Skibińskiej - Kolory Solaris we francuskim przekładzie, w: Lem i tłumacze, pod red. E. Skibińskiej i J. Rzeszotnika, (Kraków 2010). Ciekawą próbę spojrzenia na twórczość Lema z perspektywy mitopoetyki podjęła również Marta Kładź-Kocot: Dwa bieguny mitopoetyki. Archetypowe narracje w twórczości Johna Ronalda Reula Tolkiena i Stanisława Lema (Bydgoszcz 2012). Z pewnością znaczący wpływ na doprecyzowanie badań poświęconych Lemowi w ostatnich latach wywarło opublikowanie korespondencji pisarza ze Sławomirem Mrożkiem (Stanisław Lem. Sławomir Mrożek. Listy 1956-1978, Kraków 2011) oraz tłumaczem Michaelem Kandelem (Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla 1972-1987, Kraków 2013); w pracach naukowych z ostatnich lat cytuje się też często książkę syna Stanisława Lema (T. Lem, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Kraków 2009). W 2017 roku Andrzej Wasilewski książkę pt. Teoria literatury Stanisława Lema poświęcił tylko eseistyce, w której Lem wyraża poglądy na temat twórczości literackiej. Swoistym podsumowaniem stanu obecnej lemologii jest wydana w sierpniu 2017 roku biografia autorstwa Wojciecha Orlińskiego (W. Orliński, Lem. Życie nie z tej Ziemi, Wołowiec 2017). W tym samym roku (2017) ukazał się też zbiór tekstów sytuujący Lema w recepcji współczesnych twórców science fiction – Nie tylko Lem. Fantastyka współczesna, pod red. M. Wróblewskiego, Toruń 2017. To oczywiście wybór książek o autorze Edenu od roku 2010. Wraz z ujętą na końcu bibliografią pozwala jednak ów wybór umieścić niniejsze rozważania w szerszym kontekście.
2W Krakowie funkcjonuje konwent skupiony tylko na postaci Lema – Lemcon.
3 W. Frąc, Świat – obrazem?, w: Nowa audiowizualność – nowy paradygmat kultury, pod red. E. Wilka, I. Kolasińskiej-Pasterczyk, Kraków 2008, s. 38.
4 E. Wilk, Technologia wobec nowoczesności. Na marginesie pytań Heideggera, w: Nowa audiowizualność…, dz. cyt., s. 31.
5Niestety w bardzo nikłym stopniu pojawia się Lem w podstawie programowej języka polskiego w szkołach średnich. Fakultatywnie wspomina się w klasach trzecich liceum o Solaris lub o Wizji lokalnej. Na drugim i trzecim i czwartym etapie edukacyjnym (klasy 4-6, gimnazjum, a obecnie klasy 7-8) zdarza się polonistom wspomnieć o Bajkach robotów, Kongresie futurologicznym, czy krótkich fragmentach wybranych opowiadań. W kontekście jednak całej podstawy refleksja o najpopularniejszym polskim pisarzu na świecie jest znikoma. Nie poprawiła tego stanu obecna reforma edukacji.
6M. Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej. Prace wybrane, t.1, Kraków 1997, s. 36.
7P. Tendera, Od filozofii światła do sztuki światła, Kraków 2014.
8K. Van Heuckelom, „Patrzeć w promień odbity”. Wizualność w poezji Czesława Miłosza, Warszawa 2004.
9Tamże, .s. 12.
10Tamże, s. 13.
11Tamże, s. 14.
12K. Wlazło-Malinowska, Światło jako element budujący wymiar duchowy przestrzeni sakralnych w krajobrazach naturalnych i kulturowych, „Sacrum w krajobrazie. Prace komisji Krajobrazu Kulturowego”, nr 17, Sosnowiec 2012, s. 151.
13J. L. Borges Kula Pascala, „Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja”, 1976, nr 2 (26), s. 177.
14Tamże.
15Tamże, s. 179.
16S. Lem, Golem XIV, Kraków 1981, s. 61.
17Z. Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie, Lublin 1991, s. 7.
18 K. Van Heuckelom dzieł. cyt., , s. 74.
19Tamże., s. 38.
20Tamże, s. 25.
21M. Stala, Poza Ziemią Ulro, „Teksty” 1981, nr. 4-5.
22Platon, Państwo, tłum. W. Witwicki, Kęty 2003.
23P. Tendera, dzieł. cyt., s. 44.
24Analogicznie, Miłosz zwraca uwagę na istnienie „światła palącego” (brevis lux przechodzi w „wieczną noc” – czarną rzekę – motyw spotykany również u Lema, np. w Kongresie futurologicznym).
25I. Błocian, Jung i Bachelard : problem wyobraźni i mitu, „Analiza i Egzystencja 1”, 2005, s. 97.
26Tamże, s. 99.
27Tamże, s. 101.
28 W. Jaeger, Paideia, t. I, przeł. M. Plezia, Warszawa 1962, (przypis) s.484.
29 G. Thomson, Ajschylos i Ateny. Studium nad społeczną genezą dramatu, przeł. A. Dębnicki, Warszawa 1956, s. 326-327.
30Tamże, s. 201
31W. Stróżewski dodaje jeszcze do tej typologii: luciditas, nitor, ignitas. Por. W. Stróżewski, Claritas, "Estetyka", r. II 1961, s. 126-144.
32J. Białostocki, Myśl o sztuce i sztuka XVII i XVIII wieku, Warszawa 1970, s. 25.
33P. Tendera, dzieł. cyt., s. 143.
34Tamże, s. 107.
35 R. Grosseteste, O świetle, czyli o pochodzeniu form, tłum. M. Boczar, „Studia Filozoficzne” 1981, nr 11, s. 18–22.
36P. Tendera, dzieł. cyt., s. 93-94.
37Fabuły niektórych powieści realizują też schemat tradycyjnego mitu bohaterskiego, jednak bohater zamiast pokonać potwora, ulega jego czarowi – tak dzieje się np. w Niezwyciężonym. Por. M. Kładź-Kocot, Dwa bieguny mitopoetyki. Archetypowe narracje w twórczości Johna Ronalda Reuela Tolkiena i Stanisława Lema, Bydgoszcz 2012, s. 262.
38M. Kładź-Kocot, Dwa bieguny mitopoetyki. Archetypowe narracje w twórczości Johna Ronalda Reuela Tolkiena i Stanisława Lema, Bydgoszcz 2012, s. 29.
39Tamże, s. 31.
40Tamże.
41S. Lem, Przyjaciel, w: Tenże, Opowiadania wybrane, Kraków 1973, s. 56-57.
42M. Kładź-Kocot, dzieł. cyt., s. 173.
43Na fakt, że pisarstwo Lema również rozpoczynało się od tego typu literatury („z makulatury i na makulaturę”) zwrócił już uwagę Wojciech Orliński w: Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007, s. 264.
44A. Stoff, Metody i wzorce obrazowania w science fiction, Filologia Polska XIII, z. 81, Toruń 1977.
45S. Lem, Summa technologiae, Kraków 1967, s. 5.
46A. Niewiadomski, A. Smuszkiewicz, Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej, Poznań 1990.
47I nie zmienia tego fakt, iż w Posłowiu do Niesamowitych opowieści Lem wypowiedział się o fabułach Grabińskiego dość krytycznie.
48A. Niewiadomski, A. Smuszkiewicz , dzieł. cyt., 77-238.
49S. Lem, List miłosny, w: Tenże, Człowiek z Marsa..., s. 464.
50M. Foucault, Narodziny kliniki, przeł. P. Pieniążek, Warszawa 1999, s. 9-11, cyt za: W. Michera, Piękna jako bestia, Warszawa 2010, s. 306.
51Por. Uniwersalny słownik języka polskiego, pod red. S. Dubisza, tom 3, Warszawa 2003, hasło: patrzeć, s. 392-393, tom 5, hasło: widzieć, s. 92-93.
52A. Stoff, Struktura myśli – ekspresja obrazu. O warunkach ekspozycji idei w twórczości Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003, s. 23.
53Por. I. Pięta, Mimetyzm w obrazowaniu a literatura fantastyczno-naukowa na przykładzie prozy Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dz. cyt., pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003, s. 188-207.
54 E. Balcerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973, s. 49.
55J. Jarzębski, Diariusz filozoficzny łgarza, „Fantastyka” 1986, nr 5, s. 59, cyt za: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dzieł cyt., s. 105.
56 L. Wiesing, Widzialność obrazu. Historia i perspektywy estetyki formalnej, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 2008, s. XX.
57 Tamże, s. XIV.
58Por. D. Bachmann-Medick, Cultural turns. Nowe kierunki w naukach o kulturze, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 2012.
59 Pojęcie paradygmatu zostało spopularyzowane w filozofii przez Thomasa Kuhna. Oznacza ono schemat, model, wzór – grec. paradeigma – model.
60 M. Eliade, Sacrum a profanum. O istocie sfery religijnej, przeł. B Baran, Warszawa 2008, s. 102. Eliade tworzy też siatkę pojąć, z których wiele będzie w tej rozprawie stosowanych: „mity kosmogoniczne, mity Wielkiego Czasu, mity pochodzenia, mity kosmicznego jaja, mity kosmicznych zaślubin, mity kosmicznego drzewa, mity płodności, mity coincidentia oppositorum, mity osi świata, mity kosmicznej góry, mity kolumny niebios, mity boskiej i ludzkiej androgynii, mity ofiary (śmierci i zmartwychwstania), mity renovatio, mity upadku w czas, mity deus otiosus, mity eschatologiczne,mity soteriologiczne, mity wstępowania do nieba (mostu do nieba, sznura łączącego ziemię z niebem, lotu do nieba, schodów i drabiny do nieba), mity zejścia do piekła, mity zejścia w głąb morza, mity inicjacyjne, mity szamanów, mity bohaterskie, mity światłości mistycznej, mity orfickie, mity żywiołów, mity Ziemi, mity konkretnych rzeczy jak np. mity żelaza, mity perły, mity roślin (np. mity mandragory), mity zwierząt, mity współczesne, hipisowski mit świętości natury. Do tej liczby mitów, która może zostać rozszerzona o kilka lub kilkanaście szczególnych rzadkich mitów należałoby jeszcze dodać wyróżnione przez uczonego struktury mityczne. Należą do nich: mityczna struktura świątyń, mityczna struktura miasta, domu i czasu, mityczna struktura i sens ruchów średniowiecznych, mityczna struktura opisów Ameryki przez pierwszych osadników amerykańskich, mityczny sens mód kulturowych, mityczny sens różnego rodzaju praktyk (np. praktyk orgiastycznych, okultystycznych i ezoterycznych), mityczny sens pewnych kierunków filozoficznych, np. heglizmu czy marksizmu, mityczne aspekty literatury i sztuki, oraz mityzacja historii. - fragment z: Andrzej Korczak, Porządek wśród mitów według Mircei Eliadego, „Idea – studia nad strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych”, XXVI, Białystok 2014, s. 279-280.
61 J. Borowczyk, Powszechna iluminacja - "Ślepcy". (Oświetlenie w pasażach Benjamina), „Podteksty”, 1 (7) / 2007, tekst dostępny na stronie: http://podteksty.amu.edu.pl/podteksty/?
action=dynamic&nr=8&dzial=5&id=177
62O transcendencji w powieściach Lema pisze chociażby Maciej Płaza w książce O poznaniu w twórczości Lema, Andrzej Sulikowski zajmuje się tropieniem myślenia teologicznego autora Filozofii przypadku w artykule p.t. Stanisław Lem a myślenie teologiczne, zaś Barbara Zielińska patrzy na światy Lema z perspektywy teodycei w tekście Oskarżenie bez oskarżonego. Pytania teodycei w twórczości Stanisława Lema.
63Dowodem na to, że świat ukazany w Solaris otwiera płaszczyznę transcendentną jest znakomita – choć krytykowana przez samego Lema – ekranizacja powieści w reż. A. Tarkowskiego.
64A. Gwóźdź, Dekonstrukcje widzenia, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX wieku, pod red. M. Hopfinger, Warszawa 2002, s. 244.
65Tamże.
66Cyt. za: E. Bińczyk, Obraz, który nas zniewala. Współczesne ujęcia języka wobec esencjalizmu i problemu referencji, Kraków 2007, s. 30.
67A. Sulikowski, Stanisław Lem a myślenie teologiczne, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dz.
cyt., s. 168.
68J. Rothfork, Cybernetyka a humanistyczna proza fabularna. „Cyberiada” Stanisława Lema, w: Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprac. J. Jarzębski, Kraków 1989, s. 248.
69E. Bińczyk, dz. cyt., s. 53.
70K. Loska, Maszyny widzenia i estetyka obrazów cyfrowych, w: Piękno w sieci. Estetyka a nowe media, pod red. K. Wilkoszewskiej, Kraków 1999, s. 155.
71Tamże, s. 157.
72J. Rotfork, dz. cyt., s. 267.
73Por. B. Knosala, Koncepcja mitu jako zapisu reakcji społecznej na zmianę technologiczną u Giambatisty Vico i Marshalla McLuhana, „Przegląd filozoficzno-literacki” nr 1(22) 2009 (Lem i technika), s. 293-306.
74 Tamże, s. 293.
75Tamże.
76A. Stoff, Struktura myśli – ekspresja obrazu. O warunkach ekspozycji idei w twórczości Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz…, dz. cyt. s. 27.
77K. Banaszkiewicz, Audiowizualność i mimetyki przestrzeni, Warszawa 2011, s. 130.
78I. Pięta, Mimetyzm w obrazowaniu…, dz. cyt., s. 199.
79Określenie wirtualne pochodzi z żargonu technicznego i odnosi się do obiektu symulowanego, czyli takiego, który nie istnieje realnie, ale zachowuje się tak jakby istniał. Por.: P. Sitarski, Czy rzeczywistość wirtualna to odkrycie nowego świata?, w: Nowe media…, dz. cyt., s. 392.
80L. Wiesing, Widzialnosć obrazu, dz. cyt., s. 259.
81A. Porczak, Grawitacja wyparowała, w: Piękno w sieci…, dz. cyt., s. 229.
82Tamże.
83L. Wiesing, Widzialnosć obrazu, dz. cyt., s. 263.
84Tamże.
85Por. O. Spengler, Człowiek i technika. Przyczynek do filozofii życia, „Kronos” 3 (30)/2014.
86W. Michera, dz. cyt., s. 280.
87 A. Stoff, dz. cyt., s. 27.
88Por. Nowa audiowizualność – nowy paradygmat kultury, pod red. E. Wilka, I. Kolasińskiej-Pasterczyk, Kraków 2008.
89E. Wilk, dz. cyt., s. 32.
90Na to podobieństwo zwrócił uwagę P. Michera .
91 L. Wiesing, Widzialnosć obrazu, dz. cyt., s. XXII.
92Tamże, s. XVII.
93Wiadomo np., że neutrina słoneczne mogą być emitowane przez słońce.
94Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, dz. cyt., s. 197.
95 Tamże, s. 200.
96J. Jarzębski, dz. cyt., s. 95.
97Por. przypis 11.
98Por. J. Rorhfolk, Cybernetyka a humanistyczna proza fabularna: „Cyberiada” Stanisława Lema, w: Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprac. J. Jarzębski, Kraków 1989, s. 249.
99 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006, s. 367-408.
100 I. Csicsery-Ronay, Jr., Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z Obcymi, „Teksty drugie” 1992/3, s. 30-53.
101Tamże.
102 S. Lem, Głos Pana, w: Głos Pana; Kongres futurologiczny, Kraków 1973, s. 36, cytat za: I. Csicsery-Ronay, Jr., dz. cyt., s. 31.
103 Tamże, s. 30-52.
104 Znakomicie zobrazował to Andrzej Tarkowski w Solaris.
105 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 72-74.
106 N. Katherine Hayles, Chaos jako dialektyka, „Teksty drugie”, dz.cyt.., s. 6.
107 J. Jarzębski,Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 70.
108K. R. Popper, Mit schematu pojęciowego. W obronie nauki i racjonalności, przeł. B. Chwadeńczuk, Warszawa 1997, s. 185-186. Tu: „Model składa się z pewnych elementów usytuowanych względem siebie w typowych relacjach oraz z pewnych ogólnych praw mówiących o wzajemnym oddziaływaniu elementów”.
Cyt za: M. Dajnowski, Pejzażysta Lem. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010, s.12.
109A. Burzyńska, M.P. Markowski, Teorie literatury XX wieku, Kraków 2006, s. 33.
110K. Korżyk, Mit przestrzeni, „Autoportret” 2[41] 2013, s. 48-53.
111Por. T. Grandin, Mózg autystyczny. Podróż w głąb niezwykłych umysłów, tłum. K. Mazurek, Kraków 2016.
112J. Jarzębski, dz. cyt., s. 69.
113A. Stoff, Semantyzacja przestrzeni w powieści Stanisława Lema „Solaris”, „Postscriptum” 2006 1(51), s. 102-116.
114Por. T. Gęsina, Co było przed geopoetyką?: kategoria przestrzeni w literaturoznawstwie polskim – rekonesans, „Postscriptum Polonistyczne” nr 1(17) 2016, 167-178.
115J Sławiński, Przestrzeń w literaturze: elementarne rozróżnienia i wstępne oczywistości, w: Przestrzeń i literatura, pod red. M. Głowińskiego i M.Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978, s. 9.
116E. Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich, Kraków 2014.
117Przestrzeń i literatura, dz. cyt.
118H. Markiewicz, Czas i przestrzeń w utworach narracyjnych, w: Tegoż, Prace wybrane, t. 4, Wymiary dzieła literackiego, Kraków 1996.
119Por. C. Rosiński, Geopoetyka (?), „Forum poetyki”, lato 2015.
120K. White, Geopoetyki, przeł. K. Brakoniecki, Olsztyn 2014.
121 E. Rybicka, dz. cyt., s.9.
122Tamże, s. 25.
123Tamże, s. 45.
124Tamże, s. 46.
125 J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, przeł. A. Tanalska, Warszawa 1984.
126 G Poulet,, Metamorfozy czasu, przeł. W. Błońska i inni, Warszawa 1977.
127G.Bachelard, Wyobraźnia poetycka. Wybór pism, wyb. H.Chudak, przeł. H.Chudak, A.Tatarkiewicz, Warszawa 1975.
128 M. Foucault, Inne przestrzenie, przeł. Agnieszka Rejniak-Majewska, „Teksty Drugie” nr 6, 2005, s. 119.
129 Tamże, s. 121.
130Por. T. Sławek, Być z przestrzenią, „Autoportret” Nr 2 [41] 2013.
131M. Foucault, dz. cyt., s. 123.
132Tamże.
133O statku pisze także w kontekście średniowiecznej metafory stultifera navis (statek głupców). Wrócimy jeszcze do tego tematu. Por.: M. Foucault, Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu, przeł. H. Kęszycka, wstęp M. Czerwiński, Warszawa 1987, s. 26.
134Tamże, s. 121.
135W niektórych przypadkach – np. w Kongresie futurologicznym - heterotopia wiąże się z heterochtonią: prezentowane tam miejsce (kanały pod wieżowcem), na skutek działania narkotycznych substancji chemicznych – stają się inną przestrzenią i innym – bardzo realnie odczuwanym – czasem.
136S. Lem, [Nie wiem...], w: Tenże, Człowiek z Marsa. Opowiadania młodzieńcze. Wiersze, Dzieła, tom XX, Warszawa 2009, s. 462. Wszystkie cytowane w tej pracy fragmenty dzieł Lema pochodzić będą z serii
Biblioteki Gazety Wyborczej. Seria pod red. D. Fedora i P. Gożlińskiego z posłowiami J. Jarzębskiego.
137Tamże, s. 474.
138 S. Lem, Ćma, w: Tenże, Człowiek z Marsa..., dz. cyt., s. 467.
139 A. Gajewska, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, Poznań 2016.
140 S. Lem, Cmentarz polny, w: Tenże, Człowiek z Marsa..., s. 470.
141 S. Raube, Implozja ludzkości. Katastrofizm biologiczny panromantyzmu w ujęciu Maxa Schelera, „Idea – studia nad strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych”, XXV, Białystok 2013, s. 107.
142 Por. M. Scheler, Stanowisko człowieka w kosmosie, przeł. A. Węgrzecki, w: tenże, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987, s. 135.
143 S. Raube, dz. cyt. s. 109.
144S. Lem, Pamiętnik, w: Tenże, Maska, Dzieła, tom XXIX, s. 213.
145 Tamże, s. 222.
146S. Lem, Ogród ciemności i inne opowiadania, wybór T. Lem, Kraków 2017. Cytowane fragmenty opowiadania (s.5-23) pochodzić będą z tej książki.
147Tamże, s. 655.
148Tamże, s. 654.
149Tamże, s. 651.
150W. Orliński, Lem. Życie nie z tej ziemi, Wołowiec 2017, s. 72.
151W tłumaczeniu Adama Pomorskiego fragment wiersza Rilkego brzmi:
Miłej, ani domu, o którym śnię
Niczego w życiu nie posiadam.
Wszystko do czego się przykładam,
bogaci się na mnie
i trwoni mnie.
152Cyt. za: J. Woźny, Archeologia i społeczeństwo. Wędrówki śladami wzajemnych relacji, Bydgoszcz 2017, s. 21.
153Słów tych użył jako komentarza do swojej powieści Maciej Płaza. Chodzi o książkę Robinson w Bolechowie, W.A.B., Warszawa 2017.
154Ów motyw śledziła Agnieszka Gajewska, utożsamiając go ze wspomnieniem ojca Lema, por. A. Gajewska, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, s. 134-155.
155Tamże.
156M. Eliade, W poszukiwaniu historii i znaczenia religii, Warszawa 1997, s. 171.
157Tamże, s. 63.
158Tamże, s. 64.
159Tamże, s. 170.
160J. Woźny, Archeologia kamieni symbolicznych. Od skały macierzystej do dziedzictwa przodków, Bydgoszcz 2014, s.63.
161Tamże, s. 79.
162Tamże, s. 78.
163M. Eliade, dzieł. cyt., s. 173.
164 Przejście z terenu poezji na teren nauki zapewne było związane u Lema z poznaniem Mieczysława Choynowskiego i praca w charakterze asystenta uniwersyteckiego.
165 S. Lem Mój pogląd na świat, [w:] Tegoż, Bomba megabitowa, s.22.
166 S. Lem, Summa technologiae, s. 244. Próbę zebrania wątków filozoficznych pojawiających się w twórczości Lema – z uwzględnieniem również aspektów, o których powiedzieliśmy w tych zdaniach - zaproponował w swej pracy magisterskiej (Stanisław Lem jako filozof) Janusz Jesiółkowski. Praca została udostępniona na solaris.lem.pl
167Jerzy Kwiatkowski, Świat-światło w poezji Przybosia, „Pamiętnik Literacki” 62/1, 1971, s. 4-5.
168Tamże, s. 7.
169Tamże, s. 21.
170M. Eliade, Mit wiecznego powrotu, s. 95.
171Tamże.
172Tamże, s. 96.
173Tamże, s. 98.
174Tamże.
175Tamże, s. 100.
176Tamże, s. 103.
177Cytaty z: S. Lem, Szpital Przemienienia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
178Wiersz, który zacytowano na początku rozprawy pochodzi z tego samego roku, w którym napisano Szpital Przemienienia – 1948.
179M. Eliade, Sacrum, mil, historia. Wybór esejów, wybór Marcin Czerwiński, przeł. Anna Tatarkiewicz, Warszawa 1974 (wyd. 2), s. 149..
180S. Lem, [Gołębie wpisywały...], w: Tenże, Maska..., dz. cyt., s. 469.
181 Tamże, wiersz: Piątką przez Kraków, s. 473.
182S. Lem, Szpital Przemienienia, dz. cyt., s. 17.
183 Tenże, Solaris, Kraków 1968, s. 64.
184Cytat za: M. Olszewska, O przestrzeni. Na progu doświadczenia, „Anthropos” nr 14-15/2010, s. 12.
185 M. Eliade, dz. cyt., s. 79.
186Słownik Terminologiczny Sztuk Pięknych, Warszawa 1969, hasło: macewa.
187Por. Alicja Mroczkowska, Macewy bezdomne. Społeczne losy nagrobków żydowskich i ich znaczenie, „Maska” Magazyn Antropologiczno-Społeczno-Kulturowy, 31/2016, s. 43-55.
188K. Trybuś, Stary poeta. Studia o Norwidzie, Poznań 2000, s. 68.
189Tamże.
190R. Sennet, Ciało i kamień. Człowiek i miasto w cywilizacji zachodu, przeł. M. Konikowska, Gdańsk 1996, s. 92.
191S. Lem, Niezwyciężony, Kraków 1968. Cytowane tu fragmenty pochodzą z tego wydania.
192K. Trybuś, dz. cyt., s. 73.
193Tamże, s. 75.
194M. Gołąb, Ukryte ogrody, nieobecne przestrzenie. Literackie i kulturowe metafory współczesności, Kraków 2012, s. 22.
195Tamże, s. 40.
196Por. K. Cikała-Kaszowska, Konsumowanie podmiotu. Ponowoczesne ujęcie przedmiotu w myśli Zygmunta Baumana, „Maska” Magazyn Antropologiczno-Społeczno-Kulturowy, 31/2016, s.33-43.
197Por. H. Belting, Antropologia obrazu. Szkice do nauki o obrazie, Kraków 2007.
198 Por. M. Dajnowski, Pejzażysta Lem. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010, s. 76.
199Na podobieństwo Szpitala Przemienienia i Czarodziejskiej Góry zwróciła uwagę – K. Bałżewska Czarny, Wariant "Bildung" : o relacjach między "Czarodziejską gorą" Thomasa Manna a "Szpitalem Przemienienia" Stanisława Lema, „Pamiętnik Literacki” 103/1/2012, s. 111-128.
200M. Eliade, Sacrum. Mit. Historia. Wybór esejów, Warszawa 1993, s. 64. Eliade wspomina tu o roli świętych słupów m.in. u Celtów i Germanów.
201Tamże, s. 54.
202L. Wiśniewska, Świat Lema między paradygmatami, w: Stanisław Lem. Pisarz. Myśliciel. Człowiek, pod red.
- Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, s. 56
203C. Lévi-Strauss, Struktura mitów, „Pamiętnik Literacki” 59/4/1968, s. 243.
204Górskie wędrówki pojawiają się u Lema kilkakrotnie. Orliński wskazał pięć (Por.: W. Orliński, Co to są sepulki?, Kraków 2007, s. 21 – przy haśle „Astronauci”). Być może związane jest to z faktem, że Lem wielokrotnie przebywał w Tatrach. Co do biegu – doskonały obraz fizycznych zmagań maratończyka przedstawił Lem w Obłoku Magellana. Jest to niewątpliwie ciekawy temat na osobny artykuł.
205Motyw wędrówki górskiej robota spotkać można z kolei w Polowaniu oraz w Masce.
206W. Michera, Piękna jako bestia. Przyczynek do teorii obrazu, Warszawa 2010, s. 290.
207Tamże, s. 290.
208Ciekawe studium znaczenia kamieni w dawnych kulturach zaproponował Jacek Woźny – Archeologia kamieni symbolicznych. Od skały macierzystej do dziedzictwa przodków, Bydgoszcz 2014.
209Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000, s. 114.
210Tamże, s. 115.
211Tamże.
212Tamże.
213S. Lem, Beethoven. Symfonia piąta, w: Tenże, Człowiek z Marsa..., dz. cyt., s. 463.
214M. Eliade, dz.cyt., 71.
215Por. N. Katherine Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, „Teksty drugie” 1992/3 lub J. Jarzębski, Racjonalista i zmysły. O twórczości literackiej Stanisława Lema, „Ruch literacki” 1977 z. 2, s. 99.
216M. Dajnowski, dz. cyt., s. 88.
217M. Dajnowski mówi o wykopaliskowej wyobraźni Lema w odniesieniu do częstych obrazów rozmaitych nekrosfer.
218I. Csicsery-Ronay, Jr., dz. cyt., s. 34.
219Hilton pojawia się też w Katarze - „Pusty chodnik przed Hiltonem zalewało rzęsiste światło” (Katar).
220O pojęciu heterotopii jako miejsc-antytez w twórczości Lema: M. Dajnowski, Pejzażysta Lem. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010, s. 76.
221L. Keller, Piranesi i mit spiralnych schodów, „Pamiętnik Literacki” 67/1, 1976, s. 260.
222 Tamże, s. 265.
223Por.: Espen J. Aarseth, Cybertekst: Perspektywy literatury ergodycznej, Tekst dostępny na:
http://www.techsty.art.pl/magazyn2/artykuly/aarseth_cybertekst4.html – dostęp z dnia 25.12.2013 r.
224H. Mamzer, Zabawa w demiurga – symulowanie, symulakra, klony, w: Karnawalizacja. Tendencje ludyczne w kulturze współczesnej, pod red. J. Grada i H. Mamzer, Poznań 2004, s. 37.
225A. Smuszkiewicz, Droga do cyberpunku, „Postscriptum” 2006 (1)51, s. 125-141.
226M. Skrzeczkowski, Głos w dyskusji wstępnej – O sztuce i zmianie społecznej, „Kultura współczesna” 5(71)2011, s. 10.
227To częste punkty odniesień, szczególnie w eseistyce S. Lema.
228A. Stoff, Semantyzacja przetrzeni w powieści Stanisława Lema „Solaris”, „Postscriptum” 2006 (1)51, s. 110.
229 Por.: J. Sławiński, Przestrzeń w literaturze,w: Przestrzeń i literatura, red. J. Sławiński, A. Okopień-Sławińska. Wrocław 1978, s. 12.
230A. Stoff, dz. cyt., s. 112.
231A. Burzyńska, M.P. Markowski, dz. cyt., s. 2
232 S. Lem, Solaris, dz. cyt., s. 139-141.
233Opowiadanie to zostało również dołączone do antologii Najlepsze polskie opowieści o górach i wspinaniu, pod red. J. Gondowicza i in., STAPSIS, 1993.
234S. Lem, [W ścieżkach orlich...], w: Tenże, Maska, dz. cyt., s. 468.
235Praca Teoria pracy mózgu znajduje się w archiwum tekstów Stanisława Lema, a pieczę nad nią ma sekretarz – Wojciech Zemek. Wolą Lema było nie upublicznianie całości pracy z uwagi na jej słaby poziom. Istnieje również studencka praca przyszłego pisarza pt. Etiologia nowotworów z 1947 roku. Na epizodzie medycznym w życiu Lema skupia się m.in. Agnieszka Gajewska, por.: A. Gajewska, Zagłada i gwiazdy, Poznań 2016.
Lem wielokrotnie w fabułach wraca do fascynacji mózgiem – jeden z ciekawszych opisów (również pod względem literackiego ujęcia światła) pojawia się w Obłoku Magellana. Jednocześnie jest to jedno ciekawa prognoza dotycząca możliwości zobaczenia myśli w postaci wyładowań elektrycznych w mózgu: „W przejrzystej głębi globusa zajaśniało. Mknęły w niej uwięzione w szkle tysięczne iskry tak szybko, że widać było tylko drgające spirale i kręgi, fantastyczną koronkę świetlną, rozwieszoną w przestrzeni, pozębioną w cieniutkie, ostre zygzaki; gdzieniegdzie zagęstwłone włókna blasku stapiały poszczególne wyładowania w mżące, perliste pasma; cała kula wypełniała się powoli głębokim, liliowym pałaniem i przypominała małe niebo przeszywane torami gwiazd spadających. Milionowe rozdrzewienia świetlistych torów splatały się i rozplatały nieprzerwanie, tworząc rysunek nieporównanej regularności i piękna.(…) Choć do tej pory niewiele razy asystowałem przy tak dokładnym badaniu, przypomniałem sobie szczegóły znane jeszcze ze studiów: te iskry, jak gdyby uwięzione na orbitach nieustannego krążenia, były odzwierciedleniem samych tylko czynności odżywczych, wegetacyjnych mózgu. Ich rytmiki i symetrii nie zakłócały nieregularne, wijące się wyładowania, sprawiające na laiku wrażenie chaosu, choć to one są właśnie obrazem myśli. Jako student niełatwo pogodziłem się z tym, że odbiciem krystalicznego ładu rozumowania są miotające się w pozornym bezładzie błyskawice.” - S Lem, Obłok Magellana, Kraków 2010, s. 98.
236Tenże, Szpital Przemienienia, dz. cyt., s. 119.
237K. White, Zarys geopoetyki, tłum. Agata Czarnacka, „Białostockie Studia Literaturoznawcze” 2/2011, s.15.
238Tamże, s. 15.
239S. Lem, Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla 1972-1987, Kraków 2013.
240M. Dajnowski, Pejzażysta Lem. Szkice z motywiki, Gdańsk 2010, s. 75.
241A. Danek, Przestrzeń jako ciało – archetyp geografii sakralnej, „Teoria i metodologia geopolityki”,
242 /05/2013 na http://geopolityka.net/przestrzen-jako-cialo-archetyp-geografii-sakralnej/
243Tamże.
244W. Orliński, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007, s. 21 (hasło: Astronauci).
245 Por. A. Gajewska, dz. cyt., s. 55-62.
246Por. Ł. Laskowski, Symbolika światła w literaturze dydaktycznej Starego Testamentu, „Verbum Vitae” 29 (2016), s. 67-98.
247 Tamże.
248S. Lem, Dwaj młodzi ludzie, w: Tenże, Polowanie, Kraków 1965.
249R. Barthes, The Eiffel Tower, w: Barthes: Selected Writings, red. S. Sontag, London 1989, s. 237-240.
250P. Cembrzyńska, Wieża Babel. Nowoczesny projekt porądkowania świat i jego dekonstrukcja, s. 16-17.
251Tamże, s. 11.
252S. Lem, Podróż trzynasta, w: Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań wg czytelników, Kraków 2017, s. 372.
253Tygodnik Powszechny 1 lutego 2017 roku umożliwił dostęp do swych archiwów od 2003 roku. Wśród tekstów znalazło się napisane w 1976 roku opowiadanie Pan F. Stanisława Lema.W Niemczech wydane zostało w 1977 w tłumaczeniu Jensa Reutera, razem z Maską, w serii Bibliothek Suhrkamp. Oryginał zaginął, przekładu z wersji niemieckiej dokonał syn pisarza - Tomasz Lem. Zostało ono udostępnione przez TP w wersji on-line: https://www.tygodnikpowszechny.pl/pan-f-123527 (dostęp z dnia 08.07.2017).
254 R. Barthes, Imperium znaków, przeł. A. Dziadek, wstęp M. P. Markowski, Warszawa 2004, s. 148.
255 Por. P. Cembrzyńska, dz. cyt., s. 9.
256 J. Jarzębski, posłowie do: S. Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Warszawa 2010.
257Tamże.
258Zarówno cytat jak i rysunek w: S. Lem, Astronauci, Warszawa 2009.
259S. Lem, Solaris, dz. cyt.
260B. Żyłko, Symbol w ujęciu grupy Tartu-Moskwa, Przedmowa do: B. Uspienski, Krzyż i koło. Z symboliki chrześcijańskiej, Gdańsk 2010, s. 6.
261Tamże, s. 10.
262 Tamże, s. 11.
263S. Lem, Fantastyka i futurologia, t. I, Kraków 1970, s. 201.
264M. Geier, Fantastyczny ocean Stanisława Lema. Przyczynek do semantycznej interpretacji powieści Science Fiction „Solaris”, w: Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprac. J. Jarzębski, Kraków 1989, s. 156.
265 Tamże, s. 161.
266Tamże, s. 161.
267S. Lem, Solaris, dz. cyt., s. 139.
268Tamże.
269S. Lem, Miłość, w: Tenże, Człowiek z Marsa..., dz. cyt., s. 474.
270Nawiasem mówiąc, w słowach tych pobrzmiewa wypowiedź Chrystusa: „Czy widzisz te wielkie budowle? Nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony” (Marek, 13:2)
271Jurij Andruchowycz, Chłopiec z Wysokiego Zamku - posłowie do: S. Lem, Wysoki Zamek, przeł. Katarzyna Kotyńska. Dzieła, t. XIV, Kraków 2009. W tym komentarzu do Wysokiego Zamku do czynienia mamy z podróżą lekturową i próbą wyobrażeniowej rekonstrukcji Lwowa znanego przez Lema. Widać wyraźnie, że Lwów – jako miasto stracone, do którego już nigdy Lem nie wrócił, stanowiło podstawę przestrzennego modelowania prozy – mocno zauważa się to w Powrocie z gwiazd. Być może dlatego właśnie Lem nie żywił sympatii do tej powieści, gdyż zbyt płytko był kontekst biograficzny. W 2016 do pomysłu podobnej podróży lekturowej wróciła Agnieszka Gajewska. Autorka wspomina, iż stojąc na balkonie kamienicy, w której mieszkał Lem dostrzegała charakterystyczne ukształtowanie terenu i budynek dworca. Topografia miasta przyszłości w Powrocie... jest bardzo podobna.
272Zdaniem Agnieszki Gajewskiej starzec nosi cechy ojca Stanisława Lema, por. A. Gajewska, dz. cyt., s. 134-155.
273Przypomnijmy: motyw starca spotykanego w parku obecny był już bardzo wczesnym – analizowanym w tej pracy – opowiadaniu Ogród ciemności.
274Cytaty za: S. Lem, Powrót z gwiazd, Warszawa 2010.
275Cytaty za: S. Lem, Fiasko, Warszawa 2011.
276Por. P. Michałowski, Babel XXI wieku. Biblioteka Stanisława Lema i Jorge Luisa Borgesa, w: Stanisław Lem.
Pisarz..., dz. cyt., s. 332.
277J.L. Borges, Biblioteka Babel, s.69, za: P. Michałowski, Babel XXI wieku, dz. cyt., s. 347.
278S. Lem, Solaris, dz.cyt.
279Por. A. Stoff, Semantyzacja przestrzeni w powieści Stanisława Lema „Solaris”, dz. cyt., s. 110.
280W. Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Kraków 1991, hasło: Cyklop, s. 170.
281Ciekawe rozważania na temat współczesnych przekształceń mitów znaleźć można m.in. w książce:
Palingeneza mitu w literaturze XX i XXI wieku, pod red. Marcina Klika i Justyny Zych, Warszawa 2014.
282S. Lem, wiersz Miłość, dz. cyt, s. 475.
283A. Mickiewicz, Dziady, Warszawa 1974, s. 47.
284A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 1999, s. 255.
285A. Kamińska, Gaston Bachelard: Rzeczywistość wyobraźni, Lublin 2003, s. 106.
286Tamże, s. 111.
287 J. Sławiński, Przestrzeń w literaturze, dz. cyt., s. 12.
288Por. M. Janion, Projekt krytyki fantazmatycznej. Szkice o egzystencjach ludzi i duchów, Warszawa 1991, s. 159.
289A. Baranowa, Metafora „statku głupców” oraz inne inspiracje Boschowskie w pismach Stanisława Lema, „Quart” / Lem / Numer specjalny 3–4 (37–38) / 2015. Autorka dodaje także, iż to właśnie twórczość Hieronima Boscha w głównej mierze inspirowała Lema-rysownika. Pisarz doczekał się nawet wystawy swoich rysunków w krakowskiej galerii „Dyląg” w r. 2008.
290 Tamże, s. 107.
291Por. I. Grodź, Solaris Stanisława Lema – perspektywa filmoznawcza (wybór zagadnień, rekapitulacja), w: Nie tylko Stanisław Lem. Fantastyka współczesna, pod red. M. Wróblewskiego, Toruń 2017, s. 141-159.
292M. Janion, dz. cyt., s. 163.
293 Tamże, s. 166.
294A. Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995, s. 5.
295J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 123.
296E. Ciapara, A. Zuchowa, Między „Incepcją” a „The Social Network”, „Film”, grudzień (12) 2010, s. 32-33.
297 Powołując się na tartusko-moskiewską szkołę semiotyczną można stwierdzić, że kreowanie obrazu 3D trudno przyporządkować zarówno do semantycznych, jak i i syntaktycznych, asemantycznych i asyntaktycznych kodów kultury. Por. B. Żyłko, Semiotyka kultury, Gdańsk 2009, s. 107.
298H. Książek-Konicka, Semiotyka i film, Warszawa 1980, s. 169.
299M. Hendrykowski, Film w perspektywie audiowizualności, w: Nowe media w komunikacji społecznej w XX w., pod red. M. Hopfinger, Warszawa 2002, s. 228.
300J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, przeł. S. Królak, Warszawa 2005, s. 132.
301R. Arnheim, Perspektywy telewizji, w: Nowe media…, dz. cyt.
302S. Lem, Powrót z gwiazd, Dzieła. Tom XI, Warszawa 2008, s. 39.
303M. McLuhan, Wybór tekstów, przeł. E. Różalska, J. M. Stokłosa, Poznań 1995, s. 487.
304 A. Toffler, Szok przyszłości, przeł. E. Ryszka, W. Osiatyński, Warszawa 1974, s. 7.
305J. Baudrillard, dz. cyt., s. 132.
306 S. Lem, dz. cyt., s. 88.
307J. Baudrillard, dz. cyt., s. 134.
308S. Lem, Summa technologiae, Dzieła. Tom XXVIII, Warszawa 2010, s. 206-207.
309S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 98.
310 Tamże, s. 17-18.
311V. Graaf, Homo futurus. Analiza współczesnej science fiction, przeł. Zbigniew Fonferko, Warszawa 1975, s. 79.
312 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 107.
313S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 12.
314Tamże, s. 17.
315W. Welsch, O świecie mediów elektronicznych, w: Nowe media…, dz. cyt., s. 466.
316Apokalipsa św. Jana 20,15, w: Pismo Święte Nowego Testamentu, tłum. ks. S. Kowalski, Warszawa 1990, s. 467.
317M. Hopfinger, Kultura audiowizualna u progu XXI w., Warszawa 1997, s. 10-17.
318Por. M. McLuhan, dz. cyt., s. 136-149.
319W. Welsch, dz. cyt., s. 466.
320Fakt ten w ciekawy sposób został rozwinięty w myśli Giambattisty Vico i Marshalla McLuhana. Por. B. Knosala, Koncepcja mitu jako zapisu reakcji społecznej na zmianę techniczną u Gimabattisty Vico i Marshalla McLuhana, „Przegląd filozoficzno-literacki,” nr 1 (22) 2009.
321Betryzacja – zabieg usuwający z ludzkiej psychiki zdolność do agresji. Pełna definicja w: W. Orliński, Słownik terminów Lemowskich, w: S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 227.
322S. Lem, dz. cyt., s. 19.
323J. Jarzębski, Wszechświat…, dz. cyt., s. 105.
324Tamże, s. 107.
325M. Hopfinger, Sztuka i komunikacja. Sygnały zmian całej kultury, w: Nowe media…, dz. cyt., s. 449.
326S. Lem, dz. cyt., s. 42.
327J. Baudrillard, dz. cyt., s. 7.
328S. Lem, Biała śmierć, w: tegoż, Bajki robotów, Wrocław 1996, s. 33.
329S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 24.
330Tamże, s. 37.
331Tamże, s. 29.
332Tamże, s. 44.
333S. Lem, Kongres futurologiczny, Dzieła. Tom II, Warszawa 2008, s. 42.
334J. Baudrillard, dz. cyt., s. 18.
335S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 80.
336S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 80.
337Tamże, s. 85-86.
338A. Toffler, dz. cyt., s.21.
339S. Lem, Powrót z gwiazd, dz. cyt., s. 219.
340A. Bełkot, Karnawalizacja jako pojęcie ludyczne, w: Karnawalizacja. Tendencje ludyczne w kulturze współczesnej, pod red. J. Grada i H. Mamzer, Poznań 2004.
341P. Pluciński, Prywatne, publiczne i to co naoczne, w: Wizualność miasta. Wytwarzanie miejskiej ikonosfery, pod red. M. Krajewskiego, Poznań 2005, s. 257.
342K Olechnicki., Obraz i wizualność w naukach społecznych, „Kultura i Społeczeństwo” 3/1999, s. 33.
343Ciekawe analizy najnowszych zwrotów kulturowych, w tym tzw. Iconic Turn, przynosi cytowana już książka: D. Bachman-Medick, Cultural Turns. Nowe kierunki w naukach o kulturze, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 2012.
344M. Eliade, Sacrum. Mit. Historia, przeł. A. Tatarkiewicz, Warszawa 1993, s. 55-56.
345J. Sławiński, dz. cyt., s.12.
346R. Handke, Unaocznianie przestrzeni w epice a jej percepcja w dramacie, w: Przestrzeń i literatura, dz.
cyt., s. 46.
347E. Rybicka, Geopoetyka, dz. cyt., s. 48.
348Katarzyna Bielewicz, Mała Zagłada jako wyraz przestrzennego aspektu postpamięci, w: „Literaturoznawstwo” nr 8-9, 2014-2015, s. 8.
349A. Assman, Przestrzenie pamięci. Formy i przemiany pamięci kulturowej, w: Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. M. Saryusz-Wolskiej, Kraków 2009, s. 114.
350S. Lem, wiersz Coda, w: Tenże, Człowiek z Marsa...,, dz. cyt., s. 467.
351O filmie: K. Kajot, Marzenie Benthama stoi w Toruniu, tekst dostępny na: http://ioh.pl/artykuly/pokaz/marzenie-benthama-stoi-w-toruniu,1122/, dostęp z dnia: 26.12.2013 r.
352J. Bentham, Panopticon or the inspection house, Londyn 1995, wersja online:
http://cartome.org/panopticon2.htm
353M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Warszawa 1993, s. 247.
354 K. Kajot, dz. cyt.
355K. Banaszkiewicz, Audiowizualność i mimetyki przestrzeni, Warszawa 20011, s. 180.
356S. Lem, Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii,Warszawa 2010, s. 32.
357J. Słowacki, Kordian, Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej, s. 28.
358M. Płachecki, Przestrzenny kontekst fabuły, w: Przestrzeń i literatura, Studia pod red. M. Głowińskiego i A.
Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978, s. 56.
359D. Oramus, O pomieszaniu gatunków. Science-fiction a postmodernizm, Warszawa 2010, s. 109.
360 J.L. Borges, Biblioteka Babel, s.69, za: P. Michałowski, Babel XXI wieku, dz. cyt., s. 347.
361Por., s. 56.
362Por. Wykład ks. prof. Janusza Mączki pt. Współczesne modele kosmologiczne, 23 marca 2013, wykład w formie dźwiękowej dostępny na: http://upjp2.edu.pl/strona/6fty874w7o, dostęp z dnia: 26.12.2013 r.
363Dla porównania cytat z Powrotu z gwiazd: „Na piętrze było pięć pokoi. Wybrałem nie najlepiej położony, wschodni, bo w innych, a zwłaszcza w tym z widokiem na góry, było zbyt wiele złota i srebra, ten zaś miał tylko smużki zieleni, jak pomięte listki na kremowym tle.”
W przypadku tej powieści także mamy do czynienia w pewnym stopniu z zamkniętą przestrzenią, bowiem na niebie znajdują się ekrany. Ponadto Andrzej Stoff w artykule Dialog z Powrotem z gwiazd broni tezy, iż główny bohater i całe przedstawione wokół niego społeczeństwo są obserwowani prze bliżej nieokreślona instytucję.
364L. Wiśniewska, Świat Lema między paradygmatami, w: Stanisław Lem. Pisarz..., dz. cyt., s. 64.
365Lem odwróci ten motyw w Masce, gdzie to cyborg w ostatniej scenie wyrazi miłość do człowieka, który początkowo miał być zgładzony. Kris również początkowo pragnie pozbyć się Harey.
366Ciekawą rozmowę na temat światła w kulturze przeprowadzono na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia w audycji Klub Trójki. Dźwiękowy zapis tej rozmowy znaleźć można na stronie:
http://www.polskieradio.pl/9/396/Artykul/227000,Rozmowy-o-swietle, dostęp z dnia 26.12.2013 r.
367Dla Janeta Murraya „zanurzenie” to uczucie bycia otoczonym przez inne rzeczywistości, które przejmują nasz aparat percepcyjny. Por.: Perfect panopticon: Rainer Werner Fassbinder's „Welt am Draht” - na stronie: www.//muse.jhw.edu/journals/sff/summary/v0002/22.leitner.html, dostęp z dnia 11 sierpnia 2013 roku.
368E. Skibińska, Kolory Solaris we francuskim przekładzie, w: Lem i tłumacze, pod red. E. Skibińskiej i J. Rzeszotnika, Kraków 2010, s. 179-191.
369Por. U. Eco, Światło i barwa w średniowieczu, w: Tenże, Historia piękna, Poznań 2005, s. 102.
370J. Kłosowicz, Na „Balkonie”, „Literatura” nr 6, 1972/03/23. Artykuł ze strony: jerzygrzegorzewski.pl/artykul=na-balkonie. Dostęp z dnia 11 sierpnia 2013.
371J. Jarzębski, Przygody Rycerzy św. Kontaktu, w: Tenże, Wszechświat Lema, dz. cyt., s. 210. Najczęściej chyba słowo to pada w Fiasku i jest oznaczeniem portu.
372Wizualizowanie egzystencji jest „wyjątkową, strukturalną właściwością ponowoczesności”: Por.: Ł. Zaremba, Władza nie patrzy, władza wizualizuje, recenzja: Nicholas Mirzoeff, The Right to Look, london 2011.
373K. Chmielnicki, Antropologia nowej wizualności jako refleksja nad „cyfrową” i „globalną” kulturą wizualną, „Przegląd kulturoznawczy” 2007 nr 3, s. 110.
374Tamże, s. 108.
375T. Fijałkowski, Świat na krawędzi, Kraków 2000, s. 75.
376S. Lem, Materac, w: Tenże, Maska, Dzieła, tom XXIX, Kraków 2010, s. 333.
377T. Fiałkowski, dz. cyt., s. 100.
378Klasyfikację taką sugerowałby dokonany przez D. Oramus podział . Inner space to literatura o kosmosie wewnętrznym, symulakrach, o świecie, który jest fikcją. Por. D. Oramus, dz. cyt. s. 168.
379Słownik literatury polskiej XIX wieku, pod red. J. Bachórza i A. Kowalczykowej, Wrocław 2009, hasło:
sobowtór, s. 884.
380Na szczegół ten zwrócił też uwagę A. Stoff. Por.: A. Stoff, Semantyzacja przestrzeni..., dz. cyt., s. 106.
381Ciekawie modyfikuje symbol klucza Steven Soderbergh w filmowej adaptacji Solaris. Retrospekcyjnie ukazane zostaje pierwsze spotkanie Krisa z przyszłą żoną. Dzieje się to w metrze. Kamera skupia się na detalu w dłoniach kobiety – jest nim zamek do drzwi. Interpretację sugeruje przy tym zmiana imienia bohaterki. Z Harey staje się Rheyą, co jednoznacznie kojarzy się z Ziemią i boginią płodności. Kluczem do wydarzeń na Solaris są więc ziemskie wspomnienia.
382G. Bachelard, Dom rodzinny, dom oniryczny, w: Tegoż, Wyobraźnia poetycka. wybór pism, wyboru dokonał H. Chudak, Warszawa 1975, s. 3.
383O Pandorze w Theogonii Hezjoda w odniesieniu do Maski S. Lema: W. Michera, Piękna jako bestia, dz. cyt., s.296.
384Pomijając oczywiście fakt, że dysponował niestety niezbyt dobrym i ocenzurowanym tłumaczeniem Solaris.
385G. Bachelard, Dom..., dz. cyt., s. 302.
386T. Fijałkowski, dz. cyt., s. 70.
387Por. W. Benjamin, Mała historia fotografii, w: Tegoż, Twórca jako wytwórca, Poznań 1971.
388S. Lem, wiersz Miłość, dz. cyt., s. 475.
389Można by nawet pokusić się o graficzne przedstawienie miejsc przyspieszenia i zwolnienia akcji w Kongresie.
390O symbolice zstąpienia przeczytać można m.in. w książce Piranesi i mit spiralnych schodów. Wskazanie na źródło za M. Dajnowski, op. cit, s. 26.
391A. Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, t.1, przeł. J. Garewicz, Warszawa 1994, s. 30.
392P. Pluciński, Prywatne, publiczne i to co naoczne, w: Wizualność miasta. Wytwarzanie miejskiej ikonosfery, pod red. M Krajewskiego, Poznań 2005, s. 94.
393A. Schopenhauer, dz. cyt. s. 30.
394Cytat za: A. Smuszkiewicz, Droga do cyberpunku, „Postscriptum”, dz. cyt., s. 131.
395M. Janion, dz. cyt., s. 168.
396Tamże, s. 102.
397Podział przestrzeni w religii i magii. W: Dzieła, oprac. N. Assorodobraj i S. Ossowski, T. 3 Warszawa 1956, s. 225—226.
398G. Simmel, Most i drzwi, w: G. Simmel, Most i drzwi. Wybór esejów. Tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2006, s. 251-252.
399Rysynki znajdują się w każdym wydaniu Golema XIV Stanisława Lema – tutaj: Warszawa 2010.
400S. Lem, Fantastyka i futurologia, Warszawa 2010, s. 156.
401M. Eliade, Mity, sny i misteria, 1957, tłum. Krzysztof Kocjan.
402M. Głowiński, Przestrzenne tematy i wariacje, w: Przestrzeń i literatura, dz. cyt., s. 91.
403 H. Belting, Antropologia obrazu. Szkice do nauki o obrazie, Kraków 2007, s. 173.
404J. Woźny, Symbolika wody w pradziejach Polski, Bydgoszcz 1996, s. 9.
405M. Dajnowski, Lem-pejzażysta, dz. cyt., s. 62.
406A. Gajewska, dz. cyt., s. 85.
407 Tamże, s. 159.
408M. Głowiński, dz. cyt., s. 86.
409Por. H. Belting, Obraz i kult, tłum. T. Zatorski, Warszawa 2010.
410Tamże, s. 213.
411Tamże, s. 215.
412S. Lem, Czy Pan istnieje, Mr. Johns?, w: Tenże, Przekładaniec, Dzieła t. XXXIII, Warszawa 2010, s. 5-13.
413Por. www.orlan.eu . Tak daleko posunięta ingerencja we własne ciało wykracza już poza body art i określane jest jako carnal art.
414J. Jarzębski, Futurologia i chichot diabła, Posłowie do Kongresu futurologicznego. Tekst dostępny na: http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/kongres-futurologiczny/93-poslowie-kongres?start=1
415 D. Oramus, dz. cyt., s. 215.
416Wykorzystanie podobnego konceptu można było ostatnio zaobserwować w oscarowym filmie Życie Pi.
417D. Oramus, dz. cyt., s. 215-225.
418J. Jarzębski, Widma literackie i widmowe myśli, Posłowie do Doskonałej próżni, Warszawa 2008, 191-214.
419 S. Lem, Gruppenfuhrer Louis XVI, w: Tenże, Doskonała próżnia, Warszawa 2010, s. 43.
420T. Fijałkowski, dz. cyt., s.11.
421S. Lem, Cyberiada, Kraków 2010, s. 30.
422Topologiczny model geometryczny powstający np. poprzez sklejenie końców wstążki przy odwróceniu jednego z nich o 180 stopni.
423S. Lem, wiersz Beethoven, Symfonia piąta, w: Tenże, Maska…, dz. cyt., s. 463.
424T. Grandin, Mózg autystyczny. Podróż w głąb niezwykłych umysłów, tłum. K. Mazurek, Kraków 2016, s. 197.
425S. Lem, Czas nieutracony, Kraków 1996.
426E. Balcerzan, Literackość. Modele, gradacje, eksperymenty, Poznań 2013.
427Tamże, s. 91.
428S. Lem, Obłok Magellana, Warszawa 2010, s. 115.
429To forma „umysłoskopu”, który umożliwia odpowiedź na pytanie, na ile mózg autystyczny wygląda inaczej niż neurotypowy.
430S. Lem, T.Fiałkowski, Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski, Kraków 2000.
431Por. Generalized Voice-Leading Spaces, „Science” 2008/320, s. 346-248.
432T. Grandin, dz. cyt., s. 194.
433Przy okazji warto wspomnieć, że na półkach Stanisława Lema były książki poświęcone wielkim ekscentrykom, np. - o czym wspominaliśmy – Hieronimowi Boschowi. Por. A. Baranowa, Metafora „statku głupców” oraz inne inspiracje Boschowskie w pismach Stanisława Lema, „Quart” / Lem / Numer specjalny 3–4 (37–38) / 2015.
434J. Jarzębski, Narodziny lemologii, w: Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, dz. cyt., s. 6.
435W. Orliński, Lemanipulacje, zapowiedź biografii – w: „Książki”, lipiec 2017, s. 18-30.
436 Mowa o biograficznym dokumencie Borysa Lankosza pt. Autor Solaris (2016).
437A. Mazurkiewicz, Przestrzeń jako obraz świadomości w powieści Stanisława Lema Pamiętnik znaleziony w wannie, ACTA UNIVERSITATIS LODZIENSIS FOLIA LITTERARIA POLONICA 4(22) 2013, s. 180.
438E. Szczepkowska, Gra z autobiografią w „Wysokim zamku” Stanisława Lema, w: Stanisław Lem: pisarz..., dz. cyt., s. 368.
439Por. Paweł Okołowski, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010.
440S. Lem, Okamgnienie, Kraków 2000, s. 69.
441Bliski jest Lem niektórym teoriom Władysława Strzemińskiego (twórcy tw. unizmu, który starał się dowieść, że w „procesie widzenia nie to jest ważne, co mechanicznie chwyta oko, lecz to co człowiek uświadamia sobie ze swego wiedzenia. (W. Strzemiński, Teoria widzenia, Kraków 1958 ) ” W kontekście owej „świadomości wrokowej” można by spojrzeć np. na kontakt Krisa Kelvina z Harey w Solaris – narzeczona jest dla mężczyzny jego „powidokiem” - śladem, który pozostał w oku, ale na skutek regeneracji oka i działania słońca (słońc?) zmienia barwy, nie zmieniając kształtu. (s. 51) Zjawiska powidokowe wiąże Strzemiński z figurami geometrycznymi – trójkątem i kwadratem (s. 60) (we wczesnych fazach rozwoju sztuki, potem np. bryłami); to one, będąc formą dla wzrokowych odbić stanowią „uniwersalny klucz kompozycyjny” sprzyjający tzw. architektonizacji, czy też rytmizacji kreowanej twórczo rzeczywistości.
442R. Nycz, Michała Głowińskiego poetyka nowoczesna: strukturalizm, teoria komuniskkacji literackiej, historyczna poetyka kulturowa, wprowadzenie do: M. Głowiński, Powieść młodopolska. Studium z poetyki historycznej, Kraków 1997, s. 36.
443S. Lem, Młot, w: Tenże, Ratujmy kosmos i inne opowiadania, Kraków 1966, s. 173.
Bariery kontaktu z przedstawicielami życia pozaziemskiego w twórczości Stanisława Lema (2)
Praca w formacie pdf
SPIS TREŚCI:
Wstęp.
Rozdział I: Terminologia.
-
-
1.1Obcy w ujęciu naukowym
-
1.2Obcy w kulturze fantastyczno-naukowej
-
Rozdział II: Bariery ontologiczne – byt, istota i przyczyna.
-
-
2.1Mechaniczna ewolucja jako spór poznawczo-etyczny (Niezwyciężony)
-
2.2 Nauka w obliczu inności (Solaris)
Rozdział III: Bariery aksjologiczne – etyka, moralność i wartościowanie pojęć.
3.1 Konflikty etyczno-moralne w obliczu kontaktu (Fiasko)
3.2 Neutrinowy list z kosmosu i jego następstwa (Głos Pana)
Rozdział IV: Bariery epistemologiczne – poznanie, prawda, oczekiwania.
4.1 Obcy i ich obce systemy społeczne (Eden)
4.2 Bariery porozumienia z oceanem homeostatycznym (Solaris)
WSTĘP:
Celem niniejszej pracy jest opis, analiza i klasyfikacja barier kontaktu z obcą cywilizacją w wybranych powieściach Stanisława Lema. Układ i tematyka rozdziałów odzwierciedla poruszany rodzaj problematyki kontaktu, nie oznaczając jednocześnie, że każda z powieści reprezentuje tylko jeden typ problemów poznawczych. Przeciwnie, powieści Lema są zazwyczaj całym konglomeratem nakładających się na siebie barier kontaktu z obcymi, a wyodrębnienie i klasyfikacja każdego z nich w niniejszej pracy ma na celu mikroskopowe przyjrzenie się jego strukturze, przy jednoczesnej pamięci o tym, że nie pozostaje on w swoistej autonomii i wchodzi w relacje z innymi problemami badawczymi. Tematyka jest bardzo obszerna, a w omówieniu przydatne było przekrojowe ujęcie kilku najważniejszych utworów Stanisława Lema. Z powodu ograniczeń rozmiaru pracy, wzięto pod uwagę tylko wybrane powieści traktujące o problemie kontaktu – celowo natomiast zrezygnowano z utworów zabarwionych satyrą.
Rozdział II poświęcony jest barierom ontologicznym. Budowa i aparycja obcych zostają skonfrontowane zarówno z nauką, jak i światopoglądem bohaterów powieści.
Rozdział III to przede wszystkim mikroskopowe ujęcie problematyki etycznej, moralnej i aksjologicznej, ale również konsekwencji kontaktu z nieznanym.
Rozdział IV traktuje o poznaniu, które nie zawsze ma wymiar naukowy. Większy nacisk położono na problem samej interakcji, chociaż tematyka rozdziałów II i IV nie ma wyraźnej granicy i często nachodzi na siebie.
Rozdział I – Terminologia.
Druga definicja jest jednak bardziej kłopotliwa – zakłada bowiem istnienie jakiejś cywilizacji, a co za tym idzie: kultury, społeczeństwa, zorganizowania zbiorowości w ramach pewnej administracji czy wytwarzania tzw. artefaktów kulturowych. Spojrzenie na obcych, które proponują Niewiadomski i Smuszkiewicz eliminuje zatem pewien typ obcych, którzy są jeszcze na takim poziomie rozwoju technologicznego, że nie jest możliwe, aby wytworzyli własną kulturę. Jest to założenie o tyle problematyczne, że w twórczości Stanisława Lema pojawiają się istoty pozaziemskie, które wymykają się tej definicji – należy tu wspomnieć chociażby o ryboidalnych istotach z oceanów w Niezwyciężonym, ale nie tylko, albowiem w Solaris tytułowy ocean homeostatyczny jest (prawdopodobnie) obdarzony bliżej niesprecyzowanym rodzajem świadomości, jakąś właściwością pozwalającą mu na komplementację wszechświata, ale także powoływanie do życia istot personaidalnych na wzór ludzi niegdyś żyjących, mimo że z całą pewnością Solaris nie reprezentuje żadnego rodzaju cywilizacji. Kolejnym kłopotliwym kryterium, które pojawia się w słownikach i leksykonach, w tym w Słowniku współczesnego języka polskiego jest rozumność.
Argument ten obala Eugeniusz Rybka, który stwierdza:
Wydaje się, że problem definicyjny można sformułować jako arcus nimium tensus rumpitur – zbyt naciągnięta, szeroka definicja „pęka” w zderzeniu z przypadkami hipotetycznymi, które można mnożyć w nieskończoność. Na płaszczyźnie twórczości Lema definicja nie sprawdza się niemalże w żadnym z analizowanych przypadków, a w najlepszym razie rozumność jest kategorią, którą można przypisać Lemowskim obcym z dużą dawką sceptycyzmu. Czy można nazwać Kwintan rozumnymi w ludzkim znaczeniu? Czy słynna „nekrosfera” z Niezwyciężonego daje się zamknąć w kategorii rozumności, skoro mamy do czynienia z istotami mechanicznymi?
Sama rozbieżność w definiowaniu kategorii „obcy” może być związana z punktem odniesienia, który wybiera autor. Encyklopedia fantastyki odwołuje się do zjawisk związanych z literaturą, filmem i szeroko pojętą kulturą, gdzie przybysze z innych planet są niemal zawsze albo istotami wyższymi w stosunku do ludzi, albo przynajmniej równymi ludziom. Niełatwe byłoby znalezienie pozycji spod szyldu fantastyki naukowej, gdzie obcy jest, przykładowo, bakterią, wirusem lub istotą „niższą” od człowieka pod względem rozwoju, a co za tym idzie, pojęcie obcości zaproponowane przez Niewiadomskiego i Smuszkiewicza nie jest sprzeczne z większością wizerunków pozaziemian w literaturze science fiction. Odchodząc jednak od płaszczyzny fantastyki naukowej, a wchodząc na tereny zarezerwowane dla naukowców, astrobiologów i badaczy kosmosu, można zobaczyć, że dlań (w opozycji do przeciętnego czytelnika science fiction) główną nadzieją na spotkanie obcych są właśnie formy niższego rzędu, w tym między innymi bakterie i ich skamieniałości. Summa summarum: badacze literatury widzą w pozaziemskich formach życia niemal zawsze istoty równe lub wyższe człowiekowi (stąd „definicja cywilizacyjna”), naukowcy zaś są świadomi, że obcy istnieć mogą na dowolnym szczeblu rozwoju biologicznego i cywilizacyjnego.
Na potrzeby interpretacji utworów Stanisława Lema najbardziej odpowiednia wydaje się być definicja możliwie najprostsza: obcy to pozaziemska forma egzystencji. Z dalszych rozważań zatem usunięty został czynnik cywilizacyjny i kategoria rozumu. Co zatem pozostaje wyznacznikiem obcości? Kluczowy wydaje się właśnie pozaziemski rodowód potencjalnego kosmity. Domniemanym życiem w kosmosie zajmuje się astrobiologia, nazywana też egzobiologią lub ksenobiologią. Na oficjalnej stronie NASA znajduje się mikroartykuł dotyczący tej dziedziny, w którym zawarte jest:
Już sama definicja astrobiologii – z stgr. „astron” gwiezdny, „bios” – życie, „logia” – nauka – wskazuje na jedyną permanentną cechę obcych, jaką jest biogeneza, która dokonała się poza Ziemią. Paradoksalnie, uczeni wymieniają całą gamę warunków i okoliczności, w jakich życie pozaziemskie mogłoby się pojawić, jednocześnie niemal w ogóle nie zawężając hipotetycznego modelu mieszkańca innej planety. Dla twórczości Stanisława Lema pozaziemskość będzie więc kryterium definicyjnie kluczowym, bowiem bogactwo form, które wykreował autor – humanoidalni mieszkańcy Edenu, „nekrosfera” Regis III, bliżej niezidentyfikowani ontologicznie Kwintanie czy wreszcie tajemniczy list z kosmosu – dają się zamknąć tylko w jednym wspólnym mianowniku – pozaziemskim pochodzeniu.
Rozdział II: Bariery ontologiczne – byt, istota i przyczyna.
2.1 Mechaniczna ewolucja jako spór poznawczo-etyczny.
Wydany po raz pierwszy w 1964 roku Niezwyciężony należy – nawiązując do podziału Andrzeja Stoffa – do kategorii tzw. „fantastyki wszechmożliwości”.
W powieściach Lema ludzkość z jednej strony marzy o ziszczeniu swoich wyobrażeń o antropomorficznych i geomorficznych braciach w rozumie, np. w Fiasku, gdzie pokłada się wiarę w stypizowany kontakt międzyrasowy, a z drugiej tym, co najbardziej fascynuje naukowców jest właśnie niezwykłość. Niezwykłość, którą w Niezwyciężonym reprezentują artefakty kultury lyrańskiej – automaty z wykształconym instynktem przetrwania. Co ciekawe, wśród nekrosfery doszło do pewnego atawizmu, uwstecznienia i selekcji naturalnej:
Drobne automaty jednakże w reakcji obronnej potrafią łączyć się w masywne skupiska, które emitując potężny impuls elektromagnetyczny, potrafią wyzerować pamięć, a zatem stanowią olbrzymie zagrożenie dla załogi Niezwyciężonego. Kontakt z mechatronami jest więc bardzo ograniczony, a każda interakcja skazana na militarny finał. Etyczny problem kontaktu w powieści sprowadza się do działań, jakie podejmuje strona ziemska. Interakcja obustronna jest niemożliwa, ponieważ ontologiczne predyspozycje nekrosfery wykluczają jakąkolwiek komunikację. Należy przy tym jednak bardzo ostrożnie używać słowa „atawizm”, które nieuchronnie konotuje prymitywizm i prostotę, gdyż – jak pisze Jarzębski – w Niezwyciężonym Lem również docieka, czy faktycznie skomplikowane i zawiłe formy wyższe (np. ludzie) są lepiej przystosowane do środowiska, niźli formy proste.
Kontakt w Niezwyciężonym nie polega na obustronnym podaniu sobie ręki, wymianie kulturowej i nawiązaniu jakiejś nici komunikacji lecz na uszanowaniu odmienności i zrezygnowaniu z siłowego narzucania porządku i etyki homo sapiens istotom, które przez swoje ograniczenia ontologiczne nie są w stanie odpowiedzieć na ziemskie wezwanie pokoju.
2.2 Nauka w obliczu inności.
Jerzy Jarzębski w posłowiu o tytule „Lustro” ujmuje problem następująco:
Jest to bardzo istotna uwaga, science fiction Stanisława Lema jest bardzo science a mało fiction. Lem niemalże nigdy nie wychodzi poza widnokrąg wyznaczany przez naukę i futurologię. Metodologie badań w jego powieściach są zazwyczaj po prostu bardziej rozwiniętą wiedzą i techniką niźli ta, która istniała w czasach mu współczesnych. Oznacza to, że w utworach Lema nigdy nie pojawi się magiczna różdżka, której ludzie będą mogli zawdzięczać porozumienie z obcymi – przeciwnie. Ludzkość ma do dyspozycji tylko własny intelekt. Problem solarystyki jest więc taki, że przedmiot jej badań jest empirycznie nieprzystępny i racjonalnie niezrozumiały.
Nie ma przeto żadnej litości dla naukowców – projekt solarystyczny poniósł klęskę i jest to stwierdzenie niepodważalne. Kevin uświadamia to sobie już przy pobieżnym oglądzie biblioteki na stacji badawczej:
Szczątkowe sukcesy nauki – między innymi odkrycie, jakoby Twory F składały się z siatki neutrinowej zamiast atomowej – nie prowadzi do żadnych klarownych wniosków. Nie jest nawet wiadome, jaka siła wiąże te neutrina, ale przede wszystkim najbardziej bolesny dla ludzkości jest brak odpowiedzi nie na pytania naukowe, a na filozoficzne. Po co? Dlaczego? W jaki sposób? Wszystkie te kwestie pozostają otwarte.
Rozdział III: Bariery aksjologiczne – etyka, moralność i wartościowanie pojęć.
3.1 Konflikty etyczno-moralne w obliczu kontaktu.
Ostatnia powieść Stanisława Lema jest prawdziwą mozaiką problemów i barier kontaktu z obcymi cywilizacjami. Jerzy Jarzębski zaczyna posłowie do „Fiaska” w następujący sposób:
W powieści znajdziemy bariery czysto logistyczne – horrendalnie duże kosmiczne odległości, niezwykle mało cywilizacji będących w zasięgu ludzkiej techniki czy przedział czasowy komunikacji z kosmitami (tzw. „okno kontaktu”), bariery kulturowe – systemy religijne i filozoficzne modyfikowane pod wpływem świadomości, że ludzkość nie jest sama we wszechświecie, problem antropocentryzmu czy zrozumienia działań obcych. W „Fiasku” jednak jednym z najważniejszych i najbardziej eksploatowanych przez autora problemów, jest problematyka moralno-etyczna – już same tytuły rozdziałów: „Zwiastowanie”, „Demonstracja siły” czy „Sodoma i Gomora” będące w większości aluzjami do historii ze Starego Testamentu, pozwalają sądzić, że kwestia moralności szczególnie interesowała autora.
Ludzkość poczyniła ogromne inwestycje w sieci teleskopowe, których jedynym zadaniem było odbieranie i analizowanie sygnałów, mogących wskazywać na to, że ich nadawcami są istoty rozumne. Mimo kilku osobliwych transmisji wychwyconych przez ziemskie odbiorniki, nie udało się jednak odnaleźć wystarczająco regularnego sygnału, by mówić o nadawcy inteligentnym. Sama astrofizyka rozwinęła się na tyle, że była w stanie wytłumaczyć niemal każdy „symptom” kontaktu poprzez odwołanie do praw współczesnej fizyki i kosmologii:
Zestaw przykazań – jak je nazywa autor – które muszą zostać spełnione, by można mówić o komunikacji pozaziemskiej, dezaktualizował i aktualizował się przez ponad stulecie, aby w końcu przyjąć finalną formę, w której kluczowe jest zjawisko nazwane „oknem kontaktu”:
Nawet bez wnikania w rozważania fizyków, którzy nie są jednomyślni co do powodów „zamknięcia” okna, wiadome jest, że, biorąc pod uwagę kosmiczne odległości, czasu na kontakt z cywilizacją, która się ukaże, jest niewiele. W pewnym sensie jest to granie na kosmicznej loterii – nic więc dziwnego, że ludzkość inwestuje horrendalne ilości pieniędzy w projekt kontaktu z obcymi. Takie zaangażowanie nauki i inwestycji finansowych mogło skutkować tylko jednym – już przed misją na barkach załogi ciążyła ogromna odpowiedzialność i presja. Presja, która być może finalnie przełożyła się na niechęć do odwrotu z Dzety Harpii i zakończenia wyprawy porażką poznawczą i moralną.
Warto dodać, że „Fiasko” w odróżnieniu od większości utworów fantastyczno-naukowych przedstawia rasę ludzką jako bardziej rozwiniętą technologicznie od swoich potencjalnych rozmówców z innej galaktyki. Technologia singularna daje ludziom przewagę militarną, a kwantowy superkumputer – ironicznie ochrzczony imieniem: „GOD” – zapewnia szybką, wnikliwą i kontekstową analizę aktualnej sytuacji. Wraz z postępami powieści załoga zdaje się coraz bardziej przychylać do decyzji i analiz podejmowanych przez GOD-a, a coraz bardziej wątpić we własne siły i możliwości odpowiedniego reagowania wobec zachowań Kwintan.
Nie można jednak powiedzieć, że samo ludobójstwo Kwintan – czyli kwintesencja degeneracji moralnej załogi – było działaniem z całkowitą i niezaprzeczalną premedytacją już od samego początku wyprawy. Odejście od etyki kontaktu miało charakter procesowy, a nie skokowy. Przede wszystkim załoganci „Hermesa” przybywają jako ambasadorzy, dyplomaci, rzecznicy porozumienia. Chcąc nawiązać kontakt z Kwintanami, używają w pierwszej kolejności przesyłania informacji w sposób uniwersalny o takiej kodyfikacji danych, która powinna być zrozumiała dla każdej rasy na odpowiednim poziomie technologicznym. Jednak, ku rozpaczy załogi, Kwintanie milczą – na statku rodzą się więc hipotezy dotyczące samej natury obcych i ich techniki:
Etap drugi, w którym, determinacja ludzi staje się siłą przewyższającą podejście etyczne i moralność w próbach porozumienia, rozpoczyna rozdział „Demonstracja siły”. Następuje przy tym podział załogi na frakcje, z których każda zakłada inny scenariusz rozmowy z obcymi, nawet poddaje w wątpliwość, czy sam atak Kwintan był celowy.
W rozdziale pojawia się również model teoretyczny polityki planetarnej Kwintan, według którego planeta jest pogrążona w stanie wojny, a dokładniej panuje tam militarny „pat” pomiędzy supermocarstwami, a kontakt strony trzeciej (Ziemian) może zburzyć delikatny system dyplomatyczny. Fizycy „Hermesa” tym samym dochodzą do wniosku, że każdy nadesłany wysłannik-dyplomata zostanie uznany przez walczące frakcje za wrogi, jako niezidentyfikowany obiekt latający w strefie wojennej – podczas tej dyskusji rodzi się nowy pomysł kontaktu – demonstracja siły:
Załoganci podczas narady zdecydowali, że dokonają kawitacji księżyca Kwinty. W założeniu miało być to przedsięwzięcie całkowicie bezpiecznie – na podstawie komputerowych analiz stwierdzono, że Kwinta nie wypadnie z orbity, a samo zniszczenie księżyca będzie czytelnym sygnałem dla obcych – sygnałem, że ambasadorowie ludzkości są coraz bardziej zdeterminowani. Pojawia się ultimatum – zniszczenie naturalnego satelity Kwinty lub kontakt. Na tym etapie część załogi wciąż zachowuje się zachowawczo, troszcząc się o to, aby wśród obcych nie było żadnych ofiar.
Kawitacyjnego roztrzaskania księżyca miało dokonać osiemnaście pocisków, jednak Kwintanie zastosowali kontratak, który sprawił, że torpedy eksplodowały przed czasem, co finalnie skutkowało katastrofą:
Ludobójstwo jednak nie osłabia w ludziach chęci do nawiązania kontaktu. W ostatnim etapie, kiedy zawiodła dyplomacja, lądowanie i ostrzeżenie, które doprowadziło do nieumyślnego ludobójstwa, załoga „Hermesa” powzięła zamiar kolejnego ultimatum – kontakt lub zniszczenie. Bardzo wymowne jest ostatnie zdanie powieści:
„Fiasko” kończy się zdaniem, w którym bardzo widoczne są dwa człony. Pierwszym są skutki, jakie wywołał orbitalny ostrzał „Hermesa” – od wyparowującej hydrosfery zaczynając, a na fali uderzeniowej przechodzącej przez wyżynne zbocza kończąc. Drugim członem jest spotkanie głównego bohatera z Kwintanami. To zdanie wydaje się być podsumowaniem całej fabuły: oto finalnie widzimy destrukcję wywołaną przez ludzi (po raz pierwszy z perspektywy jej uczestnika) oraz jej bardzo wątpliwy rezultat – spotkanie obcych. Spotkanie, które miało wartość tylko dla pojedynczej jednostki (głównego bohatera), bowiem wraz z destrukcją planety, „Hermes” pozostaje z pustymi rękoma.
We „Fiasku” uderza przede wszystkim pesymistyczna diagnoza rasy ludzkiej. Ludzie w powieściach Lema są obłąkani swoją wizją eksploracji, a pod płaszczem dyplomacji kryją działo sideralne gotowe do unicestwienia każdej formy życia, która nie spełnia „wymagań” ziemskich dyplomatów. Jeden z najwybitniejszych twórców fantastyki naukowej – Kurt Vonnegut – pisał o tym następująco:
Załoga „Hermesa” w wyniku stopniowego, fazowego procesu „uwalnia” się od etyki i moralności, jako działań nieskutecznych w kontakcie z obcymi, a sam autor zdecydował się zakończyć powieść w sposób tyleż tragiczny, ile komiczny. Komiczny paradoks całej sytuacji widoczny jest w momencie, kiedy spojrzymy na fabułę „Fiaska” z pewnego dystansu. Celem wyprawy było nawiązanie komunikacji z obcą rasą, wymiana gestów dyplomatycznych, a w najlepszym wypadku nawiązanie czegoś na wzór handlu (wymiana technologii i zderzenie kultur), tymczasem finalnym skutkiem kontaktu okazało się ludobójstwo, destrukcja i obrócenie Kwinty w ruinę. Niektórzy z bohaterów powieści dostrzegli irracjonalność swojego położenia:
Autor uwypuklił ludzką krótkowzroczność aż do absurdu – wydaje się jednak, że Lem nie jest krytykiem, który uważa całą ludzkość – co do jednego człowieka – za skalaną imperialistyczną, geocentryczną i amoralną postawą. Darko Suvin w artykule „Trzy paradygmaty świata science fiction: Asimov, Jefriemov, Lem” zamieścił interesujący wniosek:
Nakładając te spostrzeżenia na obszary powieści, można dostrzec, że głos autora pobrzmiewa wyraźnie w ustach jednej z postaci – ojca Arago. Ojca Arago, który jest postacią oscylują pomiędzy głównym nurtem fabuły a jej marginesem. Duchowny cieszy się szacunkiem na pokładzie, chociaż jego zdanie w praktyce okazuje się drugorzędne, a nawet niemile widziane. Autor daje tym do zrozumienia, że głos moralności brany jest pod uwagę o tyle, o ile nie przeszkadza on w podejmowaniu skutecznych działań. Smutną konkluzją „Fiaska” jest niedostatek „człowieka w człowieku”, a główną barierą kontaktu z obcymi chwiejna moralność, która – patrząc na zachowania poszczególnych postaci – zdaje się działać w sterylnych, cywilizowanych warunkach ziemskich, ale nie w odległej galaktyce.
3.2 Neutrinowy list z kosmosu i jego następstwa.
Droga do wiedzy wiedzie Hogartha przez projekt Master’s Voice – najpotężniejsze naukowe przedsięwzięcie w historii ludzkości.
Wydaje się, że Lem przeciwstawia się optymizmowi i uproszczeniom soft science fiction, jakie propagowali m.in. Arthur Clarke czy Carl Sagan. Zbyt pochopne i prowizoryczne scenariusze kontaktu zakładają istnienie jakiegoś kosmicznego paradygmatu komunikacji i motywów działania wszystkich istot rozumnych we wszechświecie. W „Głosie Pana” ewidentnie pojawia się barykada – bombardująca Ziemię nawałnica neutrin nie jest klasyczną, wypracowaną w konwencji fantastyki naukowej formą komunikacji. Co więcej, można zanegować, czy jest w ogóle jakąkolwiek formą komunikacji, skoro ostateczna teoria Hogartha prowadzi go do wniosku, że list jest promieniem „życiodajnym”, zwiększającym szansę na biogenezę, a nie sterylnym i logicznym komunikatem dla ziemskich „braci w rozumie”.
Hogarth jest podmiotem, który z powodu dystansu i relatywizacji systemów etycznych i kulturowych jest dobrym kandydatem do zrozumienia innoplanetarnego przekazu. Warto przy tym zacytować Iwonę Krupecką:
„Nietakt” Hogartha polega w dużej mierze na wynikach prowadzonych przezeń badań, które są negujące wobec wcześniejszego stanu nauki, a więc karkołomne dla środowisk naukowców oczekujących wyników konstruktywnych i rozszerzających powstałe już schematy. Za Hogarthem ciągnie się czarny PR badacza negatywnego, to właśnie w burzeniu dogmatycznych murów wyspecjalizował się główny bohater. Problemem całego projektu Master’s Voice jest przesyt. Dlatego też Hogarth – aksjologicznie „pusty”, dyskredytujący osiągnięcia swych poprzedników matematyczny geniusz – jest idealnym kandydatem, by w toku selekcji danych i własnej refleksji zbliżyć się do istoty komunikatu. Oczywiście, nie jest przy tym wiadome, kto jest rzeczoną rasą „Panów” ani nawet czy domniemani nadawcy w ogóle istnieją.
„Głos Pana” jest też jedną z nielicznych powieści Lema, która pokazuje konsekwencje porozumienia –
Rozdział IV: Bariery epistemologiczne – poznanie, prawda, oczekiwania.
4.1 Obcy i ich obce systemy społeczne.
„Eden” – w odróżnieniu od „Fiaska” – nie kończy się spektakularną eksplozją planety, niemniej bohaterowie jednej, jak i drugiej powieści stają przed dokładnie tym samym dylematem – ingerować w życie obcych, czy może zawrócić na Ziemię?
„Eden” zaczyna się od katastrofy ziemskiej rakiety na obcej planecie. Statek prawdopodobnie wpadł w ogon grawitacyjny, przez co urządzenia, które nie mogły wytrzymać przeciążenia, spaliły się, a lądowanie zakończyło się kolizją. Bohaterowie powieści zatem nie są stricte rzecznikami kontaktu, a jedynie małą grupą rozbitków, która – z braku innych możliwości – stara się skontaktować z mieszkańcami planety. O Edenie nie wiadomo wiele, lecz sami bohaterowie są świadomi, że na planecie istnieje życie, czemu sprzyja też utleniona atmosfera.
Słowa te, padłszy podczas narady powypadkowej, wzmagają w rozbitkach zarówno ciekawość, jak i napięcie. Dość powiedzieć, że na pierwszą pieszą ekspedycję w głąb planety załoganci decydują się zabrać gaz nasenny. Załoga nie dysponuje jednak środkami obrony z prawdziwego zdarzenia, ponieważ agregaty prądotwórcze zostały uszkodzone podczas lądowania, w dodatku na statku jest też bardzo mało zapasów. Koordynator inicjuje pomysł wysłania drużyny ekspolracyjno-zwiadowczej w celu uzupełnienia zapasów oraz zapoznania się ze specyfiką tutejszego środowiska.
Pierwsze spotkanie z obcą egzystencją następuje podczas wyprawy na północ, gdzie rozbitkowie spotykają się z przedstawicielami – jak sami sądzą – flory Edenu. Podczas tego krótkiego epizodu jednak nie następuje żadna bardziej złożona interakcja z życiem biologicznym na planecie. Pierwszym istotnym miejscem, w którym pojawia się bariera poznawcza, jest „fabryka”. Fabryka nie bez kozery została umieszczona w cudzysłowie, bowiem jest to po prostu wielokilometrowy kompleks hal i pomieszczeń, w którym postępuje jakaś produkcja. Członkowie ekspedycji – mimo swoich licznych specjalizacji naukowych – są zdezorientowani i zagubieni. Nie jest wiadome, jakiego typu produktu są tutaj wytwarzane ani nawet jaki rodzaj energii zasila mechaniczną pracę urządzeń.
Jednak reakcja samego Inżyniera, który znalazłszy gotowy produkt, nie potrafi usystematyzować procesu produkcyjnego w żadne ramy logiczno-praktyczne, gwałtownie się zmienia. Wszyscy członkowie ekspedycji są w szoku – zlokalizowano finalny produkt, który jednak nie daje się w żaden sposób opisać, nie daje się także przypisać mu żadnej funkcji mechanicznej ani praktycznej. Manfred Geier pisze o tym następująco:
Jednak to nie fabryka jest pierwszym miejscem spotkania ludzi z obcą cywilizacją. Paradoksalnie pierwszy mieszkaniec Edenu zjawia się na rozbitym ziemskim statku. Status ontologiczny obcego jest kolejną zagadką, z którą muszą zmierzyć się rozbitkowie. Nie jest wiadome nawet, czy znaleziony humanoid jest pojedynczym stworzeniem, czy może współpracuje na zasadzie symbiozy z pomniejszym obcym, którego zwłoki również znaleziono na pokładzie. Ciało poddane zostaje sekcji, a zabieg dostarcza niespodziewanych wyników:
Sekcja zwłok przyniosła więcej pytań niż odpowiedzi. Dla Ziemian jedna rzecz jest pewna – mimo humanoidalnych kształtów, cywilizacja Dubeltów jest dla badaczy biologiczną zagadką.
Kontakt z dubeltem-naukowcem, który finalnie umiera na skutek promieniowania, jest obarczony podobnymi trudnościami w komunikacji, co zrozumienie „fabryki nonsensu”.
Maciej Płaza poddał klasyfikacji cały akt porozumienia, gdzie wydzielił:
-
1.Ustanowienie wspólnego mianownika – wytyczenie pozycji planety na gwiezdnych mapach.
-
2.Uformowanie metodologii – dotyczy poszczególnych dziedzin nauki, ale przede wszystkim języka i spójnego systemu gramatycznego.
Jako podsumowanie warto wtrącić uwagę Jerzego Jarzębskiego, która jest nie tylko doskonałym – i ironicznym - mikrostreszczeniem całego wątku powieści, ale też autor posłowia zadaje niebywale istotne w kontekście całej lektury:
„I cóż stąd?” – jest to pytanie, które nieuchronnie pojawia się po przeczytaniu ostatniej strony z powieści. Ziemianie zastosowali całą gamę działań i forteli, by zrozumieć system społeczno-kulturowy planety Eden – jednakże scena finalna nie kończy się ani spektakularnym nawiązaniem kontaktu, ani nawet efektowną katastrofą, jak choćby w „Fiasku”. Zdaniem Dariusza Kiszczaka, w powieści cały czas da się odczuć atmosferę bezradności. W zasadzie już od pierwszych stronic, gdzie przedstawiciele ziemskiej nauki zostają zdegradowani do roli „koczowników”, widoczna jest pewna ślamazarność, nieporadność zarówno przy próbach kontaktu jaki i podczas eksploracji planety. Przy czym „Eden” reprezentuje coś, co można nazwać w twórczości Lema pesymizmem umiarkowanym. Ludzie opuszczają obcą planetę, nie osiągając co prawda żadnego istotnego poziomu zrozumienia ani interakcji z obcą kulturą, ale przy tym odwrót z Edenu jest oddaniem obcym pewnej autonomii – pewnego prawa do istnienia we własny sposób.
4.2 Bariery porozumienia z oceanem homeostatycznym.
Zasadniczą różnicą pomiędzy „Solaris” rozpatrywaną w sensie ontologicznym, a interpretacją poznawczą jest zmiana podmiotu. W niniejszej pracy ontologiczną formę poznania reprezentuje solarystyka, czyli istniejąca w uniwersum powieści nauka – a raczej zbiór nauk – dążących do racjonalnego i empirycznego opisu i klasyfikacji samego oceanu. Jednak poza tym podejściem, kładącym nacisk na kwantyfikatory i próbę opisu pojedynczych zjawisk w duchu przyjętych metodologii, w „Solaris” występuje także poznanie jednostkowe. Stanisław Lem w swoich utworach kilkukrotnie oddawał palmę pierwszeństwa w poznaniu podmiotom jednostkowym. Rohan – wyzbyty z wszelkiej technologii i broni – wyrusza na spotkanie z nekrosferą i zdaje się, że właśnie jego jednostkowe poznanie empiryczne daje mu przewagę nad całymi zastępami technologicznych środków kontaktu. Do tejże sytuacji z „Niezwyciężonego” można również dodać indywidualne poznanie – a raczej próbę poznania – z końcowych stronic „Fiaska”. I w tej powieści wymiar technologiczny (nauka) reprezentowany przez super-komputer (GOD) nie podołał zadaniu, a spotkanie okazało się klęską. Wydaje się jednak, że główny bohater lepiej zdawał sobie z tego sprawę, niźli jego koledzy obserwujący wszystko gdzieś z dalekiej orbity Dzeta Harpii.
Nie można nie zauważyć pewnego szablonu – figury polegającej na tym, iż wybrany jednostkowy podmiot (Rohan, Kevin, Hogarth etc.) doznaje czegoś w rodzaju oświecenia indywidualnego, wypływając ponad horyzont nauki i technologii, a czasem i ponad systemy kulturowe oraz etyczne, by zrozumieć, a przynajmniej zrozumieć więcej niż frakcja naukowa i kulturowa. Nawet jeżeli jest to poznanie niepełne, cząstkowe, czy nawet irracjonalne. Może to być zachwyt Rohana nad mechanicznym spektaklem chmury minirobotów, może być bolesny bilans rachunków i strat moralnych („Fiasko”), może być wreszcie zerwanie łańcuchów antropomorfizacji i akceptacja osobliwości („Solaris”). Na temat tego, dlaczego nauka jest narzędziem niepełnym w poznaniu mówi sam Lem w jednym ze swoich esejów:
Mimo wszystko jednak, ludzie – w tym Kevin – zdają sobie sprawę z tego ograniczenia, co już jest pewnym sukcesem. Racjonalizacja bytów solarystycznych, słynnych Tworów F, jest bezcelowa – są one niedostępne, sensy ich egzystencji są ponad możliwości ludzkiej percepcji, a ich badanie naukowe ograniczać się może właśnie do „stukania białą laską”. Jedynym mikrozwycięstwem nauki jest częściowe poznanie budowy sobowtórów (neutrina), jednakże przetworzenie tej informacji i znalezienie motywów działania oceanu, jego spiritus movens, pozostaje ponad zdolnościami naszego mózgu. Można to stwierdzenie wyprowadzić z nurtu ewolucjonizmu, twierdząc, że możliwości poznawcze mózgu są zaadaptowane eonami pobytu na Ziemi i „napisane” pod dyktando Darwinowskiego regulaminu przetrwania. Biogeneza dokonana na Ziemi pozwala na zrozumienie tylko środowisk i ekosystemów, w których gatunek (homo sapiens) rezyduje, a zatem innoplanetarne novum (Solaris) jest niedostępne przez ograniczoną ewolucyjnie zdolność do rozumienia zjawisk, które są dla mózgu niestandardowe, nieludzkie, niekompatybilne z duchem geocentrycznym. Ocean Lema jest jednakże czymś więcej, gdyż tam, gdzie nie sięga ludzka percepcja, wkracza chemia, fizyka i inne nauki ścisłe, które matematycznie – w deskrypcji liczbowej – dają jako takie pojęcie o badanym obiekcie. Czytając jednak o ontologicznej stronie Solaris, badacze powieści Lema przekonali się, że również nauka nie jest stosownym medium poznawczym.
Czy Solaris jest zombie? Z pewnością ma ku temu odpowiednie predyspozycje. Delikatne smaganie „wodami” ziemskich urządzeń pomiarowych czy powołanie do życia Tworów F może wskazywać na celowe działanie, ale czy istnieje przekonywujący dowód na to, że zachowanie oceanu mogłoby być czymkolwiek bardziej świadomym niż choćby odruch warunkowy Pawłowa? Intrygujące jest przy tym zakończenie utworu:
Możliwych interpretacji tylko tych dwóch cytatów jest całe mrowie. „Dotyk bezdotykowy” może oznaczać zarówno porozumienie, jak i jego brak, co jest w sumie celną konkluzją całej powieści. Jest to interpretacja literacka, stworzona jako wniosek, wskazówka dla czytelnika. Można jednakże odczytać przywołane fragmenty w rozumieniu nauk ścisłych. Otóż ocean wchodził w interakcję z urządzeniami pomiarowymi, po czym porzucał je bez słowa – mógł być to odruch bezwarunkowy, który później przeszedł w warunkowy (ocean już nie chce się „dotykać”). Również powyższe cytaty są bardzo wymowne: wahanie, cofnięcie, oblanie. „Teoria zombie”, zakładająca brak świadomości Solaris, zyskała tu solidne argumenty – ocean reaguje na bodźce nie będąc ich świadomym. Co prawda w powieści nazywany jest często „mędrcem” pogrążonym w jakimś vita complentativa, ale nie wiadomo, na ile realne są te hipotezy, a na ile jest to desire thinking spragnionych kontaktu ludzi.
Jeżeli „teoria zombie” jest prawdziwa to wyjaśnienie bariery kontaktu jest trywialnie proste – zaawansowana komunikacja bez świadomości jednego z podmiotów dyskusji jest niemożliwa. Należy do tego nałożyć płaszczyznę personalną, gdyż również bohaterowie powieści zdają się nie być gotowi na kontakt.
Solaris istnieje pour soi i to jest główny problem, jaki trapi solarystów. Brak zainteresowania? Świadomości? Chęci? Możliwości? Prawdziwa bariera poznania pozostaje w sferze zagadek.
Jarzębski J., Cały ten złom (posłowie) [w:] Niezwyciężony, S. Lem,
Jarzębski J., Czarny Scenariusz (posłowie) [w:] Fiasko, S. Lem
Jarzębski J., Bóg, diabeł i list z kosmosu (posłowie) [w:] Głos Pana, S. Lem, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2002.
Jarzębski J., Smutek Edenu (posłowie) [w:] Eden, S. Lem, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2016.
Jarzębski J., Lustro (posłowie) [w:] Solaris, S. Lem, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2016.
Csicsery-Ronay Jr. I., Książka jest obcym: o pewnych i niepewnych interpretacjach „Solaris” Stanisława Lema [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1989.
Csicsery-Ronay Jr. I., Modelowanie Chaosfery : Stanisława Lema rozmowy z Obcymi, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1992, nr 3, s. 30-52
Geier M., Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej” [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1989.
Geier M. Fantastyczny ocean Stanisława Lema (Przyczynek do semantycznej interpretacji powieści Science Fiction „Solaris”) [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1989.
Steinmuller K., Personoidy u Lema [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1989.
Krupecka I., Ustanowić wartości. Problematyka aksjologiczna w Głosie Pana Stanisława Lema, „Przestrzenie Teorii” 2006, nr 6.
Kiszczak. D., Problematyka cywilizacji i kultury w „fantastyce wszechmożliwości” Stanisława Lema, dostęp [25.12.17], dostępny na stronie: http://www.lscdn.pl/pl/informacja-pedagogiczn/publikacje/662,Problematyka-cywilizacji-i-kultury-w-fantastyce-wszechmozliwosci-Stanislawa-Lema.html
Gajewska. A., Zagłada i gwiazdy – przeszłość w prozie Stanisława Lema, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań, 2017.
Majewski. P., Gdzie jest zagadka? O Głosie Pana Stanisława Lema, Kultura liberalna 2013, nr 226.
Piasecka. A., Ety(lem)izacja czyli etyka w globie globalizacji. Z krytycznym Głosem Pana Lema w tle, Kultura – historia – globalizacja 2010, nr 6
Kruszyńska. K. (red.), Przygody nierozumu: szaleństwo – myśl – kultura, Katowice: Uniwersytet Śląski, 2012.
1 Hasło: „obcy”, w: https://pl.wiktionary.org/wiki/kosmita, dostęp: 22.11.17.
2 Hasło: „obcy”, w: http://encyklopediafantastyki.pl/index.php/Kosmici, dostęp: 22.11.17.
3 Hasło: „obcy”, w: Słownik współczesnego języka polskiego (red. E. Wierzbicka), „Przegląd Reader’s Digest”, Warszawa, 1998, s 416.
4 E. Rybka, Astronomia ogólna, Wydawnictwo Naukowe PWN, Kraków 1983, s. 579.
5 https://astrobiology.nasa.gov/about/history-of-astrobiology/
6 K. Koćma, Solaris od innej strony…, „Smokopolitan” 2017, nr 9, s.19-22.
7 J. Jarzębski, Cały ten złom (posłowie), w: S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
8 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006, s. 306.
9 S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 29.
10 Mechaniczna rasa obcych, która pojawia się w „Niezwyciężonym” w literaturze przedmiotu ma kilka nazw: mechatrony, automaty, nekrosfera itd. W niniejszej pracy wszystkie te nazwy są stosowane zamiennie i odnoszą się do tego samego zjawiska.
11 S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 129.
12 J. Jarzębski, Cały ten złom (posłowie), w: S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
13 S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 133.
14 D. Kiszczak, Problematyka cywilizacji i kultury w „fantastyce wszechmożliwości” Stanisława Lema, Lubelskie Samorządowe Centrum Kształcenia Nauczycieli, s 10.
15 J. Jarzębski, Cały ten złom (posłowie), w: S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
16 J. Jarzębski, Cały ten złom (posłowie), w: S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
17 J. Jarzębski, Cały ten złom (posłowie), w: S. Lem, Niezwyciężony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
18 Określenie „personoidy” zapożyczone zostało od niemieckiego badacza literatury – Karlheinza Steinmullera. Posługuje się nim w artykule „Personoidy u Lema” jako pewnym definicyjnym kompromisem na nazwanie humanoidalnych projekcji wytwarzanych przez Solaris. W niniejszej pracy określenie „personoidy” będzie stosowane zamiennie z określeniami: „twory F” i „sobowtóry”.
Zob. K. Steinmuller, Personoidy u Lema, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 89.
19 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 22.
20 K. Steinmuller, Personoidy u Lema, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 153.
21 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 29.
22 Odkrycie Solaris nastąpiło sto lat przed narodzinami głównego bohatera.
Zob. S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 30.
23 Łukasz Gomułka, Semantyczna skala języków a „hierarchia” sposobów myślenia. Rozważania w świetle myśli Stanisława Lema, „HYBRIS” 2016, nr 35B, s. 90.
24 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do „Fiaska”, Wydawnictwo Naukowe ESP, Kraków 1994, s. 99.
25 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 44.
26 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 177.
27 J. Jarzębski, Lustro (posłowie), w: S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
28 K. Koćma, Solaris od innej strony…, „Smokopolitan” 2017, nr 9, s.20.
29 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do „Fiaska”, Wydawnictwo Naukowe ESP, Kraków 1994, s. 146.
30 Istvan. Csicsery-Ronay, Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z obcymi, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1992, nr. 3, s. 224.
31 S. Wigienka, Wiara i nauka u Stanisława Lema, 20.12.17, http://splotnieskonczonosci.pl/wiara-i-nauka-u-stanislawa-lema/ (dostęp: 11.04.2018).
32 J. Jarzębski, Lustro (posłowie), w: S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 330.
33 K. Banicki, Filozofia a mechanizmy obronne filozofów, w: S. Wróbel, Utajone funkcje umysłu, Wydział Pedagogiczno-Artystyczny UAM w Kaliszu, Kalisz 2008, s. 123.
34 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 37-38.
35 J. Jarzębski, Czarny scenariusz (posłowie), w: S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987.
36 J. Jarzębski, Czarny scenariusz (posłowie), w: S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987.
37 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 108.
38 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 109.
39 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 113-114.
40 Istvan. Csicsery-Ronay, Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z obcymi, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1992, nr 3, s. 22.
41 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 59-75.
42 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 67.
43 J. Jarzębski, Czarny scenariusz (posłowie), w: S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987.
44 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 206.
45 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 244.
46 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 248.
47 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 261.
48 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 266.
49 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 266.
50 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 378.
51 K. Vonnegut, Ludzie, czy to tylko żarty?, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 24.
52 S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 366.
53 D. Suvin, Trzy paradygmaty świata science fiction: Asimov, Jefriemov, Lem, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 78.
54 J. Jarzębski, Czarny scenariusz (posłowie), w: S. Lem, Fiasko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987.
55 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 66.
56 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 68.
57 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 68.
58 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do „Fiaska”, Wydawnictwo Naukowe ESP, Kraków 1994, s. 10.
59 I. Krupecka, Ustanowić wartości. Problematyka aksjologiczna w Głosie Pana Stanisława Lema, „Przestrzenie teorii” 2006, nr 6, s. 231.
60 S. Lema, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 35.
61 M. Brzóstwoicz-Klajn, Niewidzialna obecność Obcych w Głosie Pana Stanisława Lema i Córce łupieżcy Jacka Dukaja, „Quart” 2015, nr 3-4, s. 114.
62 S. Lema, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 37.
63 S. Lema, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 48.
64 J. Jarzębski, Bóg, diabeł i list z kosmosu (posłowie), w: S. Lem, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
65 I. Krupecka, Ustanowić wartości. Problematyka aksjologiczna w Głosie Pana Stanisława Lema, „Przestrzenie teorii” 2006, nr 6, s. 233.
66 S. Lema, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 128.
67 S. Lema, Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 129.
68 I. Krupecka, Ustanowić wartości. Problematyka aksjologiczna w Głosie Pana Stanisława Lema, „Przestrzenie teorii” 2006, nr 6, s. 234.
69 N. K. Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja”, 1992, nr 3, s. 19.
70 N. K. Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja”, 1992, nr 3, s. 13.
71 K. Czaja, Naukowcy słyszą głos(y). O uczonych w Głosie Pana Stanisława Lema Kamila, w: Przygody nie rozumu: szaleństwo, myśl, kultura (red. K. Kruszyńska), Uniwersytet Śląski, Katowice, 2012, s. 109.
72 N. K. Hayles, Chaos jako dialektyka: Stanisław Lem i przestrzeń pisania, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja”, 1992, nr 3, s. 13.
73 Istvan. Csicsery-Ronay, Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z obcymi, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1992, nr. 3, s. 45-46.
74 Istvan. Csicsery-Ronay, Modelowanie chaosfery: Stanisława Lema rozmowy z obcymi, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1992, nr. 3, s. 44-48.
75 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 66.
76 P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2001, nr 6, s. 67.
77 M. Geier, Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej”, w: S. Lem, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 78.
78 S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 43.
79 S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 64.
80 M. Geier, Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej”, w: S. Lem, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 111.
81 M. Geier, Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej”, w: S. Lem, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 72.
82 Hasło: „fabryka”, w: Słownik współczesnego języka polskiego (red. E. Wierzbicka), „Przegląd Reader’s Digest”, Warszawa, 1998, s. 244.
83 M. Geier, Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej”, w: S. Lem, w: Lem w oczach krytyki światowej (red. I. Smorąg), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 144.
84 D. Kiszczak, Problematyka cywilizacji i kultury w „fantastyce wszechmożliwości” Stanisława Lema, Lubelskie Samorządowe Centrum Kształcenia Nauczycieli, s 4.
85 J. Jarzębski, Smutek Edenu (posłowie) w: S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
86 S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 88-89.
87 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006, s. 296.
88 J. Jarzębski, Smutek Edenu (posłowie) w: S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
89 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006, s. 320.
90 J. Jarzębski, Smutek Edenu (posłowie) w: S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
91 S. Lem, Herezje, w: Tajemnica chińskiego pokoju, Universitas, Kraków 1996, s. 74.
92 A. Smurzyńska, Czy zombie są możliwe?, w: S. Wróbel, Utajone funkcje umysłu, Wydział Pedagogiczno-Artystyczny UAM w Kaliszu, Kalisz 2008, s. 74-75.
93 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 325.
94 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, s. 326.
95 J. Jarzębski, Lustro (posłowie), w: S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
Problemy etyczne w literaturze fantastyczno-naukowej Stanisława Lema
UNIWERSYTET PEDAGOGICZNY
im. Komisji Edukacji Narodowej
W KRAKOWIE
Wydział Humanistyczny
Instytut Filozofii i Socjologii
Kierunek: etyka
MAGDALENA ŚWIERCZEK
Problemy etyczne w literaturze fantastyczno-naukowej Stanisława Lema
Praca magisterska napisana pod kierunkiem
prof. dr hab. Tadeusza Gadacza
Kraków 2014
Spis treści
Wstęp .......................................................................................................................................... 4
Rozdział I: ................................................................................................................................... 6
Specyfika literatury science fiction ............................................................................................. 6
1. Literatura SF – czym jest, o czym mówi i co stanowi jej filozofię ......................... ….6
2. Zarys historyczny SF ................................................................................................ ..11
3. Problemy rewolucji naukowo-technicznej, które tworzą science fiction ................... 15
1) Proces rewolucji alienuje się względem człowieka i przejmuje nad nim kontrolę
18
2) Proces rewolucji wynosi ku władzy ludzi zarządzających techniką, czyniąc z nas niewolników ............................................................................................................ 19
4. Człowiek i społeczeństwo jako główny problem science fiction ............................... 20
5. Rewolucja egzystencjalna (przejaw rewolucji naukowo-technicznej) jako szczególna dziedzina zainteresowania SF............................................................................................ 23
Rozdział II................................................................................................................................. 28
Literatura SF Stanisława Lema - charakterystyka, wyodrębnienie problematyki etycznej ..... 28
1. Postać Stanisława Lema jako twórcy literatury SF.................................................. 28
2. Problematyka utworów Lema ................................................................................ 30
3. Problematyka etyczna: ........................................................................................... 33
1) Twory o atrybutach boskich ......................................................................... 33
2) Fenomen miłości .......................................................................................... 37
3) Kontakt z Innym .......................................................................................... 40
4) Indeterminizm, czyli rządy przypadku ........................................................ 44
5) Szok przyszłościowy i zanik wartości ......................................................... 46
6) Człowiek w oczach Obcego ......................................................................... 49
Rozdział III ............................................................................................................................... 58
Lemowskie przewidywania a czasy obecne i etyczny horyzont przyszłości............................ 58
1. Patologia kultury, destrukcja i autodestrukcja wartości ........................................ 58
2. Moloch informacyjny i obsesja przewidywania .................................................... 62
3. Totalna komputeryzacja ......................................................................................... 65
4. Literacki upadek .................................................................................................... 69
5. Świat bez wiary...................................................................................................... 74
6. Nowa miłość .......................................................................................................... 80
Zakończenie .............................................................................................................................. 85
Bibliografia: .............................................................................................................................. 87
Wstęp
Celem niniejszej pracy jest nie tylko wyodrębnienie i omówienie problemów etycznych w twórczości SF Stanisława Lema. Przede wszystkim kierowałam się pragnieniem przybliżenia osoby, twórczości i poglądów Stanisława Lema, jak i omówienia samej specyfiki uprawianego przez niego gatunku literackiego – opartego na analizowaniu etycznych konsekwencji rewolucji naukowo- technicznej. Postać Lema, podobnie jak istota fantastyki naukowej popadają w zapomnienie i oddalają się od świadomości dzisiejszych odbiorców literatury fantastycznej – w chwili obecnej jednej z najpopularniejszych. Sama do niedawna należałam do grona ignorantów, jeśli chodzi o SF i twórczość Lema, przytłoczona przez mierne, współczesne produkcje fantastyczno-naukowe. Kiedy już zapoznałam się z fenomenalnymi książkami Lema, jako początkujący twórca poczułam się zobowiązana do próby omówienia najważniejszych, a więc etycznych problemów, jakie pisarz starał się poruszać. Jako studentka etyki uznałam, że obranie za temat pracy literatury SF jest odpowiednie dla profilu moich studiów. Wybrałam Lema z podziwu dla niego, jak i troszcząc się o zachowanie jego wskazówek, przestróg i fenomenalnych przewidywań. Lektura jego dzieł dała mi pogłębienie coraz bardziej płytkiej, powierzchownej rzeczywistości, jaka mnie otacza.
Hipoteza, którą stawiam jako pierwszą oznajmia, że Stanisław Lem w swej twórczości był doskonałym futurologiem (choć nie utożsamiał się z futurologią). Po drugie, dotyczyło to zarówno kwestii rozwoju technologicznego, jak i problemów etycznych i moralnych. Po trzecie, przede wszystkim chodziło mu o istotę SF – a więc problematykę etyczną. Wynalazki i przewidywania na innych polach nie stanowiły rzeczy najważniejszej, choć były bardzo istotne. Po czwarte, Lem przejawiał ogromną wrażliwość etyczną i jego przewidywania oraz przestrogi dotyczące losów ludzkiej moralności okazały się nad podziw trafne.
Dodatkowymi sprawami, jakimi chciałabym się zająć, są: istota fantastyki naukowej, jej fałszywy obraz w świadomości dzisiejszych odbiorców, powody ziszczenia się moralnych upadków i etycznych niepowodzeń, o jakich pisał Lem, możliwe rozwiązania pogarszającej się sytuacji dotyczącej zarówno zaniku istoty omawianej literatury, jak i samego zmysłu etycznego i
świadomości etycznej (co jest z sobą powiązane).
Mam zamiar korzystać z dzieł Lema, książek i publikacji na temat jego osoby i twórczości, innych prac magisterskich, artykułów, wywiadów. Będzie to przede wszystkim analiza twórczości, zarówno samodzielna, jak i z pomocą badaczy i miłośników Lema, skierowana przeze mnie na
problematykę etyczną. W pierwszym rozdziale omówię specyfikę literatury fantastyczno-naukowej, z uwzględnieniem jej zarysu historycznego, przykładowo wybranymi problemami, omówieniem istoty i dziedzin zainteresowania SF, nakierowanych głównie na człowieka i społeczeństwo. W drugim rozdziale poświęcę całą uwagę osobie i twórczości Stanisława Lema, z uwzględnieniem wyróżniających się, powtarzających problemów etycznych w jego utworach. Rozdział stanowić będzie wnikliwe, choć (z racji wymogów technicznych pracy) wybiórcze spojrzenie w głąb światów i wnętrz bohaterów, gdzie tkwią ostrzeżenia Lema, dotyczące niebezpieczeństw rewolucji naukowo- technicznej. Rozdział trzeci złączy lemowskie przewidywania z dzisiejszym obrazem świata oraz prognozami dotyczącymi jego rozwoju. Pozostanie w zależności do rozdziału drugiego – to, co wydało mi się w nim ciekawe i intrygujące postaram się rozwinąć i przenieść na dzisiejsze realia. W ten sposób liczę na stworzenie pracy zarówno analitycznej, jak i refleksyjnej, dotyczącej płaszczyzny teoretycznej (literackiej) jak i praktycznej (współczesnej rzeczywistości).
Bardzo dużym wkładem mojej pracy okazały się książki i prace Zdzisława Lekiewicza, Marka Oramusa, Jerzego Jarzębskiego, Macieja Płazy; wszyscy, którzy pomogli mi zrozumieć twórczość Stanisława Lema, ujęci zostali w bibliografii. Osoby te bardzo wnikliwie analizowały fantastykę naukową, poznanie u Lema, jego samego jako filozofa, jego wiarę, a raczej brak takowej; starały się ująć jakże obszerną twórczość Lema w ramy, a tym samym przybliżyć jego niepowtarzalną postać.
Praca ma raczej charakter eseistyczny, niż ścisły, choć starałam się przede wszystkim opierać na wartościowych publikacjach, a swoje wnioski i przemyślenia wplatać w wyszukiwane fakty. Chciałabym, aby po jej lekturze naszła czytelnika refleksja nad kierunkiem, ku któremu zmierza rewolucja naukowo-techniczna oraz nad tym, czy odpowiednio radzimy sobie z jej pędem. Lem uważał, że zbaczamy ze ścieżki wartości dotąd niezachwianych, a zamiast zastępować je nowymi, stojącymi na tym samym poziomie, gubimy je lub podmieniamy mniej znaczącymi. Wyjaśnienie tego obrałam za esencję pracy.
Rozdział I:
Specyfika literatury science fiction
1. Literatura SF – czym jest, o czym mówi i co stanowi jej filozofię
Publikacji na temat filozofii science fiction jest niewielka ilość z racji tego, jak szerokim pojęciem musiałby zająć się człowiek chcący ją opisać choćby połowicznie i nakreślić zakres jej filozoficznego zainteresowania. Fantastykę czytam całe życie i z własnego doświadczenia, wiedzy filozoficznej oraz przewertowania wspomnianych publikacji wysnuwam wniosek, że fantastyka (nie tylko naukowa, ale w ogóle) nagminnie łamie brzytwę Ockhama. Nieustannie, bez żadnego usprawiedliwienia, gdyż ze swej istoty go nie potrzebuje, mnoży byty ponad potrzebę, wypełniając nimi krainy, planety bądź całe nowe uniwersa. Poprzez tę konkluzję pojmuję, jak ciężko określić filozofię science fiction, której przedmiotem jest nie tylko świat rzeczywisty, realne przeżycia, emocje i rozmyślania, ale i spekulacje pozbawione często realnego podłoża (wydarzenia mogłyby się zdarzyć, lecz na chwilę obecną to niemożliwe). Znając temat jedynie powierzchownie łatwo źle zrozumieć istotę fantastyki, zwłaszcza naukowej. Dlatego nim przejdę do sedna niniejszej pracy, zajmę się omówieniem głównych założeń i podstaw science fiction.
Fantastyka to dziedzina niemal dowolnej kreacji, kreowania istot i światów z wyobrażeń. Twory te na obecne czasy oraz poziom naszej wiedzy o świecie co najwyżej przypominają rzeczywiste; wyobraźnia twórców wykracza poza świat realny. Fantastyka jest interdyscyplinarna; fantastyczność, czyli kreowanie istot i światów, to cecha znajdująca się wewnątrz rodzajów i gatunków. Piotr Krywak uważa, że najlepiej uznać ją za kategorię estetyczną.1 Tak rozpatrywana fantastyka zdaje się nie mieć barier, zarówno gatunkowych, jak i narzuconych na tworzenie w jej ramach prócz tej jednej – nierealności. Pewne fakty ze świata realnego mogą zostać zachowane (np. historia, prawa natury). Te wnioski są powierzchowne; temat ten będzie rozwijany w kolejnych
podrozdziałach.
Fantastyka dzielona jest na trzy podstawowe gatunki (opiszę jedynie ich zależność od czasu): fantasy, czyli opowieść toczącą się w przeszłości lub alternatywnej teraźniejszości, horror, gdzie bohaterowi towarzyszy nierealne zagrożenie niezależnie od czasu oraz omawiane w niniejszej pracy
SF.
1 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo naukowe WSP, Kraków 1994, s. 14.
Fantastyka naukowa jako węższa odmiana fantastyki dzieje się najczęściej w przyszłości. Polskie tłumaczenie zwrotu science fiction (użyte pierwszy raz przez Hugo Gernsbacka w 1929 roku) nie do końca oddaje jego znaczenie. Każdy zauważy, że fantastyka, będąc zaprzeczeniem realizmu, jest tym samym w jakimś stopniu zaprzeczeniem nauki. Pierwiastek naukowości znika lub maleje w zestawieniu z fantastycznością. Nazwa jasno wskazuje na fikcję, nawet kłamstwo, a jednocześnie każe wierzyć w oparcie na naukowych dowodach. Tę antynomię, właściwą całej SF, trzeba dobrze zrozumieć. Autor tworzący SF musi mieć naukową wiedzę, powinien być wizjonerem, spekulować, opierając się na nauce, jednakże niezależnie od poziomu prawdopodobieństwa, jego świat w chwili obecnej nie ma szans na zaistnienie. I to jest właśnie science fiction, która miesza wszystko tak, że nieobyty z faktami naukowymi odbiorca może pomylić rzeczywistość z fikcją. Vera Graaf, autorka Homo Futurus, uważa, że SF należy uznać za spekulację imaginacyjną. Ta spekulacja musi zachowywać stały związek ze współczesnym obrazem
świata.2 Na przykład teza, niemożliwa do obalenia, jak i do udowodnienia, że w kosmosie żyją
istoty pozaziemskie – i już można stworzyć utwór fantastyczno-naukowy.
Ryszard Handke określił właściwości utworów SF, do których zalicza się: nieprawdopodobna lokalizacja, a więc w miejscu, do którego na dzień dzisiejszy nie sposób dotrzeć czy żyć; czas, który dla narratora jest przeszłością a dla czytelnika przyszłością; rzeczy spoza domeny rzeczywistości empirycznej. Ta ostatnia występuje nawet tam, gdzie brak czasowo przestrzennych zjawisk.3
W drugiej połowie XX wieku gwałtownie wzrosła liczba publikacji SF. Zmiany gatunku są tak nagłe, że wciąż wymykają się ustalanym dla niego definicjom. Krywak nie uważa, by SF stanowiło gatunek, bowiem science fiction może być opowiadaniem, powieścią, komiksem itp., a więc przynależy do gatunków. Fantastykę uważa za przeciwieństwo beletrystyki.4
Przyczyna, przez którą SF trwa i coraz prężniej się rozwija nie tkwi jedynie w skoku w rozwoju technologicznym współczesnego świata. Posłużę się spostrzeżeniem Lema, by ją wykazać. W Filozofii Przypadku Lem zadaje retoryczne pytanie: czym byłaby literatura bez zainteresowania cierpliwych i życzliwych czytelników? To ono ma sprawiać, że jedne dzieła żyją i nie znikają z powierzchni, a inne umierają gdzieś po kątach, wzgardzone i zapomniane. Ale to zainteresowanie
nie wynika tylko z fluktuacji mód. Wiele zależy od tego, co autorzy poumieszczali między
2 Tamże, s. 14-15.
3 R. Handke, Odruch warunkowy Stanisława Lema, [w:] Nowela, opowiadanie, gawęda, pr. zbior. pod red. K.
Bartoszyńskiego, M. Jasińskiej-Wojtkowskiej, S. Sawickiego, Warszawa 1974, s. 308-309.
4 P. Krywak, op. cit., s. 12-13.
okładkami. Jeśli treści tam zawarte wciąż współgrają z tym, czym żyje i w co wierzy świat, co pasjonuje ludzkość, dzieło takie ma więcej szans na długowieczność niż klecone w pośpiechu efemerydy, które Kisiel nazywał literaturą niekonieczną.5
SF pobudza wyobraźnię i poszerza postrzeganie, daje niejako wymówkę dla nawet najbardziej nieprawdopodobnych spekulacji. Jednocześnie pozostaje w związku ze światem współczesnym, nauką i technologią, co nie dotyczy fantasy ani nie musi dotyczyć horroru. Patrząc z punktu filozoficznego, istnienie literatury SF jest nieuniknione i niezbędne dla człowieka
świadomego miejsca ludzkości we Wszechświecie, wyobcowania żywej, świadomej istoty wobec ogromu kosmosu, niepewnej o jutro, słabej i śmiertelnej, której fantazjowanie o cywilizacjach pozaziemskich czy przyszłych wynalazkach przynosi ukojenie. Jednak dawanie upustu fantazji to nie istota fantastyki naukowej, jedynie jej nośnik. Ową istotą jest zmiana zachodząca w człowieku, tak nieunikniona, jak dalszy rozwój naukowo-techniczny świata. Temat ten zostanie omówiony dalej.
Filozofia odgrywa tak istotną rolę w SF, że jest wręcz wymagane od pozycji z fantastyki naukowej, by poruszały egzystencjalne oraz moralne problemy. Na przeróżnych planetach, statkach kosmicznych, przy podróżach w czasie oraz nawiązywaniu kontaktów z obcymi cywilizacjami, fabuła danej książki czy filmu wręcz domaga się bohaterów przeżywających wewnętrzne przemiany i szukających sensu zdarzeń. Science fiction zainteresowane są takie nauki jak socjologia i psychologia, co wskazuje na istniejące pole emocjonalnych i psychicznych przeżyć postaci oraz problemów natury porządku świata czy sensu istnienia.
Fantastyka naukowa stanowi spekulację na temat tego, co mogłoby się wydarzyć, opierając się na prognozowaniu i rozwoju nauki. Jak stwierdził Arthur C. Clarke, SF przedstawia rzeczy, które na szczęście się nie wydarzą, natomiast fantasy jest tym, co nie może się wydarzyć niestety. SF posiada dozę prawdopodobieństwa, zazwyczaj przerażającą, łamiącą dotychczasowe poglądy na
świat i porządek rzeczy w przeciwieństwie do fantasy, rozrysowującego przed odbiorcą kompletnie nieprawdopodobne, często idylliczne światy i udoskonalone stworzenia, jak te nieśmiertelne. Science fiction zawiera więcej wyrazu obaw i lęków dotyczących przyszłości, podczas gdy fantasy przepełnia tęsknota za niemożliwym, ziszczenie nierealnych marzeń.6 Niemożliwym także przez to,
że minionym – fantasy sięga ku przeszłości, mitologii i legendom, opowiadając o świecie bądź
stworzeniach, w które nikt z nas już nie wierzy (a przynajmniej nikt z naszego kręgu kulturowego).
5 M. Oramus, Bogowie Lema, Wydawnictwo Kurpisz, Warszawa 2006, s. 10.
6 Polemizuję, [w:] http://przekartkowane.wordpress.com/2012/01/14/polemizuje/, 18.11.2013.
Rozrysowuje się tu filozofia SF – stanowiąca przestrogę, zmuszająca do przemyśleń na temat postępu, kierunku, w którym zmierza ludzkość, granic rozwoju. Nie ma zapewnić rozrywki, a spojrzeć w kierunku przyszłości i zwrócić uwagę na ogromną przestrzeń możliwości, jakie, choć nie mogłyby się na chwilę obecną ziścić, zawierają w sobie przerażający pierwiastek prawdopodobieństwa.
Pozycje science fiction zawsze powinny nieść przesłanie, nawet jeśli nie w każdym wypadku głębokie, to nieodzownie niepokojące. Fantastyka naukowa to nieustannie otwarta dyskusja na temat tego, jaka jest i do czego może doprowadzić ludzka kondycja oraz gdzie zmierza ludzka ambicja. Książki Stanisława Lema mogłyby stanowić (i zresztą stanowiły) podręczniki obnażające ciąg przyszłych zdarzeń i zmian na podstawie współczesnego Lemowi obrazu ludzkości, który to wcale mu się nie podobał.
Pojawia się tu zasadnicze pytanie: czy SF ma niepokoić z natury swego gatunku, czy też dyktuje to sam rozwój ludzkości? Jeśli nie chodzi o naturę SF, a ludzką, to obraz współczesnych ludzi nabiera negatywnego wymiaru, kierunek ich zmian jest pozbawiony optymistycznych rokowań. Największym marzeniem Lema była inna ludzkość7; lecz ludzkość jest taka, a nie inna i pod tym względem odpowiedź na pytanie, skąd bierze się charakter przestrogi SF jest niezmiernie istotna. Stanowi bowiem rozwiązanie kwestii tego czy jesteśmy skazani na radykalne przeobrażenie, destrukcję tudzież autodestrukcję, niekoniecznie totalną, czy też fantastyczno- naukowe spekulacje są jedynie niepopartymi stanem faktycznym lękami.
Natchnieniem omawianego gatunku jest rozwój nauki i techniki.8 To inspiracja zrodzona z obaw, wyraz potrzeby przemyśleń, przestrzegania przed zagrożeniami i zatrzymania się na chwilę, by przyjrzeć się temu rozwojowi. Oczywiście nie w każdym przypadku – spotkać można SF wpasowujące się w literaturę popularną i rozrywkową, choć kanon gatunku domaga się od niej sięgania do głębi futurologicznych lęków.
Science fiction potrafi stworzyć kultowe pozycje, które są nieustannie powielane, kontynuowane, filmowane, pobudzając wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie. Te pozycje tworzą pewne uniwersalne obrazy, które są powszechnie akceptowane i przyjmowane do
świadomości milionów odbiorców. Tak jak rozwój nauki i techniki buduje fantastykę naukową, tak jednocześnie ona konstruuje pewne oczekiwania wobec przyszłości czy Wszechświata.
Oprócz tego, że science fiction stanowi uzewnętrznienie obaw, to także ucieczka przed realizmem życia codziennego w teraźniejszości. Niepewność wobec przyszłości, gwałtowny rozwój technologiczny, ulotność ludzkiego życia i samotność we wszechświecie prowokują do fantazjowania i prognozowania. Ludzie tęsknią za inną, inteligentną formą życia w kosmosie, za posiadaniem pewności co do jutra, za możliwością zmiany przeszłości czy oszukania śmierci. Te tęsknoty, razem z obawami, budują SF. Zaznaczyć trzeba, że pomysł spełnienia owych tęsknot rodzi kolejne obawy – dlatego niepokój jest silniejszym budulcem fantastyki naukowej, niż marzenia.
Bardzo często podejmowanym tematem w SF jest zło. W literaturze spotkać można zło na płaszczyznach: zagadnienia racjonalności bytu, atrybutów Boga, stosunków egzystencjalnych, rozważań ontologicznych odnośnie negacji i negatywności, skończoności i doskonałości, racji logicznych, modalności bytu. Zło pojawia się przy fundamentalnych zagadnieniach dotyczących natury ludzkiej, woli i sprawczości.9 W fantastyce naukowej z ludzkiej istoty, ludzkich tworów, obcych cywilizacji czy samej koncepcji Wszechświata wyłania się zło, burząc dotychczasowy, znany ludzkości porządek rzeczy. Często miewa wymiar platoński, będąc efektem niedoskonałości istnienia jako stawania się w czasie, a także podziału materii. Mnożąc byty, fantastyka naukowa
mnoży także nowe ścieżki dla ich zachowania i przywar. Jedyna cywilizacja, jaką znamy, to ta na Ziemi, przejawiająca zło, lecz nim nie przesiąknięta; w literaturze SF występuje ogrom istot o całkowicie negatywnym wydźwięku czy wizji ludzkości pozbawionej utrzymujących się dziś zalet. Etyczny wymiar SF jest niemal zawsze obecny w jego hard wersji, a także występuje nawet w pozycjach czysto rozrywkowych, ponieważ zepsucie, jak i ulepszenie świata oraz człowieka to pole do snucia przejmujących i widowiskowych opowieści.
Fantastyka naukowa bywa naiwna z natury, ale jako gatunek ma swą naiwność w pełni uzasadnioną. Prawdopodobieństwo, które musi zawierać nie musi być uzależnione od realizmu przedstawionej rzeczywistości. Oto dla przykładu Cieplarnia Briana W. Aldissa, gdzie autor wybiega wyobraźnią kilka miliardów lat w przyszłość. Ziemia przestała się obracać, pogrążając swoją jedną połowę w mroku, podczas gdy na drugiej przekarmione światłem rośliny wyrosły w podobne zwierzętom organizmy. Ludzie skarłowacieli, lękając się teraz niemal każdego, gigantycznego owada. Olbrzymie pająki, które tak naprawdę są roślinami, utkały nici pomiędzy Ziemią a Księżycem, wędrując pomiędzy nimi bez najmniejszego problemu. Kompletna abstrakcja, ale – któż może stuprocentowo zaprzeczyć możliwości jej zaistnienia? Podobnie w kultowym filmie
Equilibrium, gdzie przyszłe społeczeństwo egzystuje wyleczone z emocji – zażywa na nie cudowny lek, dzięki czemu nie ma wojen, waśni, bólu, cierpienia, a jednocześnie miłości, bliskości ani poświęcenia. Trudno wyobrazić sobie wynalezienie takiego środka i zamianę znanego nam świata uczuć w beznamiętnego siewcę pokoju. A jednak nikt nie może zapewnić, że ten obraz nigdy się nie ziści. Usprawiedliwienie naiwności zapewnia SF próba wglądu w przyszłość w perspektywie dynamicznie rozwijającej się teraźniejszości.
2. Zarys historyczny SF
Fantastyka narodziła się wraz z pierwszymi kulturami w dziejach, aczkolwiek nie można utożsamiać tych początków z powstaniem fantastyki naukowej. Niewątpliwie razem z ludzkim umysłem rozwijała się także wyobraźnia; pierwsze, wykraczające poza rzeczywistość fantazje dotyczyły kreacji przeróżnych bóstw, a więc prób wyjaśnienia zachodzących, naturalnych zjawisk, których ludzkość nie pojmowała. Tworzenie fantastyki nie było ograniczone przez podążanie w parze z rozwojem nauki, w przeciwieństwie do SF. Nauka i technika musiały osiągnąć pewien wysoki poziom, zrobić skok, charakteryzujący ostatnie wieki, by wzbudzić ludzkie niepokoje, z których wyrosła fantastyka naukowa.
Zdzisław Lekiewicz (jego Filozofia Science fiction jest jedynym rzetelnym, obszernym opracowaniem tematu, jakie znalazłam w języku polskim) dostrzega ułomność teoretycznych rozważań na temat SF, ponieważ zajmują się nimi entuzjaści, a nie znawcy gatunku. Szwajcarski krytyk Pierr Versis wyprowadził rodowód fantastyki od Gilgamesza i Platona. Skłoniły go do tego pierwiastki utopijne, zawarte w dziełach takich jak Państwo. Szukanie naukowości w pierwszych tworach, wyprowadzonych z fantazji, zdaje się nieporozumieniem, jeśli mówimy o fantastyce
naukowej.10
Inni szukają źródeł SF w technologicznych podstawach lub przemianach społecznych. W odrodzenie moralne jako czynnik postępu cywilizacji wierzył jeszcze Schiller, a za nim utopiści XIX wieku. Utopijność poglądów przegrała w XX wieku na rzecz dystopijności. Wiek XIX i XX przyniosły rozczarowanie realizacją przyszłości, w której pokładały nadzieję wieki wcześniejsze (najpłodniejszy w utopie był wiek XVIII; w pewnym momencie wszystkie się załamały). Zrodziło się pytanie, czy człowiek jest zdolny tworzyć coraz lepszą rzeczywistość? Jakiej przemiany potrzebuje, moralnej, duchowej? W XIX wieku odpowiedzi były jeszcze bardzo naiwne, dopiero w
latach czterdziestych Marks i Engels dali pełną odpowiedź, którą podjęli kontynuatorzy. W
fantastyce pytanie o interpretację ludzkiego działania pojawiło się dopiero pod koniec XIX wieku.11
Gdyby chcieć koniecznie znaleźć prekursorów SF, Lekiewicz wskazuje na przełom XV i XVI wieku. Science fiction jest niezmiennie związana z dużymi odkryciami naukowymi. Pierwsze fantastyczne pomysły inspirowane rozwojem nauki przypadają na XVI wiek.12 Leonardo da Vinci szkicował wtedy swoje techniczne rozwiązania wyprzedzające skrajnie własną epokę. Pierwsze zdobycze naukowe były tak niezmiernie spektakularne, że w ludziach budziła się odwaga fantazjowania, wybiegania jeszcze dalej. Wtedy też nastąpił oświeceniowy przełom w myśleniu człowieka o sobie samym; wyzwolił się spod sztywnych doktryn religijnych średniowiecza i zobaczył samego siebie w oderwaniu od wszystkiego, nawet bardziej, jako centrum wszystkiego,
prekursora, epicentrum świata kształtującym go.
Dojrzewała wizja człowieka nie tylko jako dziedzica własnej kultury, a jako twórcy cywilizacji przyszłości. Przyszłość wydobyła się spod oków przeszłości i teraźniejszości i stała się jednym z najważniejszych elementów w filozofii. Bacon jako pierwszy z filozofów określił, że szansa przyszłości dla człowieka tkwi w dialogu prowadzonym za pomocą techniki między człowiekiem a przyrodą. Możliwe, że to on napisał pierwszą utopię osiągnięcia idealnego stanu społecznego za pomocą nauki i techniki (Nowa Atlantyda wydana pośmiertnie, inspiracja wielu późniejszych pisarzy). Bacon był optymistą odnośnie relacji i porozumienia człowieka z techniką
(człowiek tworzy labirynty, człowiek może z nich wyjść).13
Obok takiej utopii występuje inna, fantastyka dystopijna, mówiąca o negatywnym wpływie używania techniki i rozwoju nauki (swego rodzaju przestroga). Obecnie jest ona bardziej rozwinięta od naiwnych utopii, ukazując skutki tworów ludzkich, na które oni sami nie są przygotowani. To wyraz ludzkich wątpliwości wobec torów rozwoju naukowego i technicznego ludzkości. Pierwszy zdaje się Tomasz Campabella z Miastem Słońca, gdzie określił, że moralne odrodzenie ludzkości nie następuje dzięki zdobyczom techniki i nauki. „Dopiero w dobrze ukształtowanym moralnie
społeczeństwie można myśleć o przyszłości bez niepokoju.”14
W pierwszym okresie kształtowania się SF, pytań filozoficznych i społecznych jeszcze nie było, występowała czysta inspiracja zdobyczami nauki i techniki. Zyskawszy wymiar filozoficzny,
11 Tamże, s. 26-27.
12 Tamże, s. 22.
13 Tamże, s. 23.
14 Tamże, s. 25.
w XIX wieku zaczęła być czymś wyraźnie odrębnym od innych gatunków literackich. Fascynacja nauką i techniką, w połączeniu z refleksją nad kierunkiem zmian ludzkości i przyszłością zaowocowała stworzeniem dzisiejszej fantastyki naukowej, rodzącej pozycje otaczane wręcz kultem na całym świecie (choćby Star Wars). Wraz z XX wiekiem w fantastyce naukowej zaczyna być zawarta troska o to, by zdobycze nauki i techniki działały dla ludzkiego dobra. Przestroga zaczyna być wyraźna i dominująca.
Herbert George Wells, pierwszy wielki pisarz SF XX wieku w swych utworach ukazywał
moralną katastrofę społeczeństwa w momencie, gdy natrafia na silniejszego przeciwnika (Wojna
światów) czy możliwości obrócenia zdobyczy techniki przeciwko twórcom (Niewidzialny człowiek). Wizjami przyszłości pokazywał błędy współczesnej mu teraźniejszości, konsekwencje pozostania na złej drodze. Stał się prekursorem późniejszej antyutopijności. Głównym jej przedstawicielem był Aldous Huxley, wzór antyutopisty, którego do dziś trudno prześcignąć. Nie straszył, na co stawiają dzisiejsze pozycje SF, a przestrzegał (Nowy, wspaniały świat). Należy wspomnieć także o Karelu Capku, który, podobnie jak Wells, miał dar dostrzegania politycznej i społecznej rzeczywistości. Prócz ukazania złych konsekwencji technologicznego rozwoju cywilizacji, snuli historiozoficzne wizje odnośnie rozwoju społecznego i jego przyczyn. Zwracali uwagę na takie problemy socjologiczne, których brakuje już późniejszym pozycjom tego gatunku, stającym się w dużej
części literaturą popularno-rozrywkową.15
W latach dwudziestych pojawiło się pierwsze pismo poświęcone SF, za sprawą inżyniera Hugo Gernsbacka, nazwane Amazing Stories. Nakład w 1929 roku wynosił już 100 tysięcy egzemplarzy, a Gernsback zaczął uchodzić za ojca fantastyki naukowej. Kładł duży nacisk na prawdopodobieństwo powieści science fiction, ich techniczne wykonanie. SF miało być przewidywaniem cudownych wynalazków ludzkości i skutków ich zastosowania i do dziś fantastyka naukowa jest tak rozumiana przez niektórych pisarzy (co stanowi błędne czy też powierzchowne, naiwne rozumowanie). Taki afirmatywny stosunek wobec technologicznego
postępu wciąż określa się mianem Złudzenia Gernsbacka16. Wizja cudowności przyszłości nie
przetrwała. Lem również zdawał sobie sprawę z jej złudności. Nie pokazywał wspaniałości tworów przyszłości (może jedynie wspaniałość ludzkich możliwości), co ich straszność, ludzką ułomność czy ryzyko sięgania zbyt daleko lub w nieodpowiednim kierunku. Podkreślał ludzką pychę, która
sprowadzała katastrofy i zepsucie.
15 Tamże, s. 28-30.
16 Tamże, s. 30-31.
Po powstaniu pierwszego czasopisma szybko pojawiły się kolejne, a następnie lawinowo zaczęły ukazywać się komiksy i powieści z wątkami przygodowymi i kryminalnymi. Zapotrzebowanie komercyjnych materiałów napędzało rozwój gatunku, choć raczej przyczyniało się do spadku kunsztu SF niż wzrostu. Nie mniej pojawił się obraz tego, jak olbrzymi wpływ miała fantastyka naukowa na swych odbiorców. W wydawaniu literatury science fiction przodowały Stany Zjednoczone; w Związku Radzieckim każda książka Lema rozchodziła się natychmiast w nakładzie miliona lub więcej egzemplarzy. W Polsce nakłady po pięćdziesiąt do stu tysięcy egzemplarzy
schodziły w jeden dzień.17
Stara szkoła pisarzy SF uznaje, że fenomen tej literatury tkwi w myśli, jaką reprezentują jej pozycje – to nie tyle literatura bohaterów, fabuły ani nawet rozważań, a nowych konceptów naukowych, stanowiących swoisty, nieprzewidywalny eksperyment myślowy. Pisarz i naukowiec Konrad Fijałkowski w 1976 roku na Drugim Kongresie Europejskim SF stwierdził, że nie ma literatury fantastyczno-naukowej bez wytworzenia klimatu zaufania wobec nauki. Powiedział, że tylko w świecie, w którym to, co dziś pomyślano, jutro może stać się bytem naukowym lub
technicznym, stanowi przyjazne środowisko dla literatury science fiction.18
Istnieje także pogląd mówiący, że fantastka naukowa ma popularyzować osiągnięcia nauki wśród osób spoza kręgów naukowych. Jednakże oba te stanowiska nie oddają w pełni roli, jaką współcześnie odgrywa SF. Według Marka Mumpera dziś to już nie eksperyment naukowy, popularyzacja osiągnięć ani pożywka dla komercji, a przede wszystkim literatura humanizmu. Jak w czasach oświecenia, na pierwszy plan wysuwa się człowiek. SF ma dostarczać „niezliczonych obrazów człowieka jako spokrewnionego ze Wszechświatem”19, a więc filozoficznej refleksji na obszarze, którym filozofia zwykle się nie zajmuje – w skali astronomicznej.
Są to rozważania trafne, aczkolwiek rozmijające się z czasami współczesnymi o kilkadziesiąt lat (Filozofia Science fiction Lekiewicza, gdzie między innymi opisał powyższe dzieje SF, została wydana w 1985 roku). Mam pewne wątpliwości co do tego, czy dzisiejsza fantastyka naukowa stawia na refleksję nad człowiekiem. Powinna, według kanonu, aczkolwiek nie trzyma się go. Wydaje mi się, że teraz istnieje zezwolenie na, nazwałabym to, dzikość fantazji, a więc niczym nie skrępowane fantazjowanie. Choć SF powinien krępować przymus odnoszenia się do nauki i techniki, nawet ten prosty wymóg nie jest już tak oczywisty w pozycjach przypisywanych
fantastyce naukowej. Dzisiaj science fiction to najczęściej ucieczka i rozrywka, a niezmiernie
17 Tamże s. 32.
18 Cz. Chruszczewski, Konstruktywna rola fantastyki naukowej, [w:] Nowe Drogi Nr 10/76, s. 172.
19 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 35.
rzadko przestroga. Ponadto fantastyka naukowa została nieco przyćmiona boomem, jaki w przeciągu ostatnich dziesięcioleci osiągnęło fantasy. Można by powiedzieć, że tęsknota za nierealnymi światami, długowiecznością i doskonałością próbuje wygrać tu i na pewnych polach wygrywa z refleksją nad tym, dokąd zmierza ludzkość.
3. Problemy rewolucji naukowo-technicznej, które tworzą science fiction
Rewolucja naukowo-techniczna nie mija, a nasila się – innowacje technologiczne i postęp naukowy nabierają tempa, im dalej docierają. Tym samym lawinowo ukazują się publikacje naukowe na jej temat; nie zaistniała zgoda na przyjęcie dla niej jakiejś konkretnej nazwy, choć zrodziły się dziesiątki propozycji. Trudność w określeniu danego procesu tkwi w jego ogromnej złożoności i wielorakim wpływie na człowieka i społeczeństwo. Rewolucja naukowo-techniczna nazywana jest dziś także trzecią rewolucją przemysłową; jej głównymi znamionami są nowe źródła energii, automatyzacja, robotyzacja, komputeryzacja, tworzywa sztuczne oraz szybkie przetwarzanie informacji. Cecha charakterystyczna rewolucji to skrócenie czasu pomiędzy
momentem powstania innowacji do jej wdrożenia.20 To niezmiernie ważne dla etycznego aspektu,
tak istotnego w klasycznym SF – w dzisiejszym świecie zabrakło czasu na refleksję, do czego doprowadzi dany wynalazek, zmiana, rozszerzenie, badanie, rozwianie złudzenia.
By nie zostać w tyle wobec rozwoju nauki, techniki i społecznego wymiaru egzystencji, omawiana rewolucja musi nie tylko opisywać i badać współczesne problemy, ale i przewidywać zjawiska czekające ludzkość w przyszłości. Inaczej analizy rewolucji byłyby bezużyteczne, mijające się z transformacjami naukowo-technicznymi. Rozstrzygnięcie wielu z problemów,
zwłaszcza tych przewidywalnych, w dużej mierze leży na barkach filozofów.21 Ponieważ interesuje
mnie aspekt dotyczący literatury fantastyczno-naukowej, zależy mi na przyjrzeniu się filozoficznym dywagacjom na temat trzeciej rewolucji przemysłowej w kontekście tejże literatury, a tym samym –
śmiałych, wybiegających często poza realizm przewidywań i spekulacji na temat przyszłości.
Dla filozofii najbardziej interesującą kwestią odnośnie omawianej rewolucji jest wpływ nauki i techniki na ludzi – zarówno na całe społeczeństwa, jak i jednostki. Ważny jest kontekst, w jakim rozpatruje się ten wpływ, bowiem dzisiejsza cywilizacja jest terenem całościowego istnienia ludzi; nie sposób oderwać jej naukowo-technicznych aspektów od niej samej. Człowiek, który by nie
uczestniczył w tej cywilizacji choć w małym stopniu musiałby zostać powity czy też porzucony w
20 Historia gospodarcza, rewolucja naukowo-techniczna, [w:]
http://biznes.pwn.pl/index.php?module=haslo&id=3967498, dostęp 10.01.2014.
dzikiej głuszy, nie eksplorowanej przez żadnych ludzi. Każdy uczestniczący we współczesnej cywilizacji ma do niej stosunek globalny, który przejawia się głównie w akceptacji bądź braku akceptacji swego stanu bytowania. Dzisiaj ten stosunek do wpisanej w cywilizację nauki i techniki jest niespotykanie we wcześniejszych wiekach spolaryzowany. Nie wiąże się to z fascynacją osiągnięciami naukowo-technicznymi – ta już dawno stopniała, a nasilenie osiągnęła już w nowożytności. Współcześnie wielu myślicieli sięga np. do Schopenhauera, by wyrazić swój
stosunek do własnej cywilizacji.22 W XXI wieku jesteśmy o wiele mocniej uzależnieni od
wytworów naukowo-technicznych, niż wcześniejsze pokolenia – odczuwamy niepokój i dyskomfort, gdy tylko zapomnimy telefonu komórkowego lub zostaniemy odcięci od Internetu. Bez stałego dostępu do sieci telefonicznej i internetowej człowiek jest w coraz większym stopniu bezradny; jednocześnie zaczyna być coraz bardziej samotny w świecie systematycznego zanikania bezpośrednich kontaktów międzyludzkich. Kanały informacyjne już kilka sekund po zdarzeniu mogą informować o nim cały glob – jadąc rano tramwajem do pracy można czytać w serwisach internetowych o tysiącach ofiar po drugiej stronie Ziemi. Błyskawiczny napływ mas informacji, które skraca się do statystyk czyni nas nieczułymi; ludzkość globalnie złączona kanałami informacyjnymi i masową rozrywką jest coraz mniej wrażliwa na rzeczywistość – zmiany, tragedie, wartości, realne zdarzenia. Im mocniej polega na środkach masowego przekazu, tym bardziej naraża się na manipulację swoim myśleniem.
Wiek XX rozczarował owocami rewolucji przemysłowej – ludzkość dowiedziała się, jak coś zrobić, lecz bez świadomości tego, czy trzeba to zrobić ani dlaczego. To, co miało budować i przekształcać świat, w wielkiej mierze zniszczyło go, nie tylko poprzez wojny, ale i kryzysy, które trwają i pogłębiają się po dziś dzień. Człowiek stracił dobre mniemanie o sobie samym, dostrzegając w swej naturze istotę skłonną do bezgranicznego zła. Po wojnach światowych zaistniała gwałtowna potrzeba odnalezienia źródeł moralnej odnowy. Wielu teoretyków, zwłaszcza zachodnich, doszło do wniosku, że kryzys moralny, w jaki popadła ludzkość, osiągnął taki stopień,
że nie ma z niego żadnych dróg wyjścia. Najbardziej dramatyczny wyraz tych obaw można odnaleźć w dziełach literackich; obawy skierowane ku rozwojowi nauki i techniki – w literaturze SF.
Dochodzą do tego inne kryzysy, lawinowo przybywające wraz z rozwojem współczesnej cywilizacji – naukowy (nauka więcej problemów stwarza, niż ich rozwiązuje), informacyjny (nawał
informacji blokuje informacyjne kanały), technologiczny (technologia obraca się przeciwko
22 Tamże, s. 50-51.
ludziom), demograficzny i surowcowo-energetyczny (dwie strony jednego medalu) oraz ekologiczny (brak kontroli zanieczyszczeń).23 W XXI wieku kryzysy te osiągnęły taki poziom, że zdaje mi się, że ludzie XX wieku nie mogliby w to uwierzyć, natomiast my niemal tego nie dostrzegamy. Nauka sięga już swą ingerencją we wszystko, nie uznając żadnych granic; postępuje manipulacja informacjami; technologia zastępuje pracę żywych organizmów i uzależnia je od siebie; postępuje przepaść pomiędzy Północą a Południem i wzrasta liczba ludności, a tym samym jej wykorzystanie surowców i produkowanie zanieczyszczeń. Człowiek, który umierał z ideami Lema w umyśle, jeszcze wtedy migającymi gdzieś daleko na horyzoncie przeżyłby szok,
umieszczony w dniu dzisiejszym, szok o stanowczo negatywnym wydźwięku. Stawianie na użyteczność i konsumpcyjny styl życia odbierają masom trzeźwy, obiektywny oraz moralny osąd dzisiejszego świata. Dziś niewiele nas szokuje i zaskakuje; normy etyczne, choć rozpaczliwie wołają o nie znawcy, nieuchronnie bledną. Upadek moralności powoduje wykwit różnego rodzaju etyk: bioetyki, etyki biznesu, środowiskowej, infoetyki; jak uważają niektórzy teoretycy, mają być jedynie zasłoną ukrywającą immanentną nieetyczność, rozrastającą się na wszystkie dziedziny
ludzkiego życia i działalności.24 Mimo to wciąż nie można stwierdzić jednoznacznie czy rozwój
naszego świata zmierza ku katastrofie, czy ku nowej, lepszej przyszłości – i dlatego może istnieć
literatura science fiction, prosperując bez żadnych przeszkód.
Filozofowie przedstawiają skrajnie odmienne poglądy na temat wpływu trzeciej rewolucji przemysłowej na człowieka, przede wszystkim dlatego, że zapewnia ona bardzo szeroki wachlarz domniemywań jej przyszłych skutków. Skrajni optymiści twierdzą, że rozwój nauki i techniki w końcu rozwiąże wszystkie problemy społeczne; skrajni pesymiści sądzą, że ten rozwój biegnie wprost w przepaść, ciągnąc za sobą nasz gatunek. Już na początku rewolucji naukowcy apelowali, nieraz rozpaczliwie, że ludzkość nie dorosła jeszcze do swych odkryć, bierze w ręce narzędzia zbyt potężne dla niej. Zauważano, że powstają naukowe teorie i odkrycia nie zabezpieczone żadnym systemem aksjologicznym, ponieważ etyka nie nadąża za rewolucją naukowo-techniczną. Problem ten podkreślali zwłaszcza teoretycy z ustrojów kapitalistycznych; ci z socjalistycznych dopatrywali się pozytywnych skutków skoku rozwojowego. Może to wynikać z racji tego, że państwa socjalistyczne osiągały wysokie szczeble rozwoju naukowo-technicznego później niż rozwinięte państwa kapitalistyczne. Te ostatnie szybciej przekonywały się o brakach i kłopotach
towarzyszących rewolucji.25 Osiągnęły dobrobyt, wpadły jednak w konsumpcjonizm, pogoń za
23 Tamże, s. 52-54.
24 J. Filek, Wstęp do etyki biznesu, Wydawnictwo Akademii Ekonomicznej w Krakowie, Kraków 2001, s. 10.
25 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 56-57.
zyskiem, ocenianie człowieka ze względu na jego przydatność. Zaczęły zanikać wartości i bliskość międzyludzka, pojawiła się rosnąca samotność w tłumie, trudności w zakładaniu i utrzymaniu rodzin, zachłanność, popadanie w depresje i choroby nerwowe. Nastąpiła kulminacja nierówności pomiędzy ludźmi i ich zarobkami. Tym samym zaczęła wzrastać nagonka na sam proces rewolucji.
Zarówno nie przekonuje kapitalistyczna wizja nieuchronnej katastrofy, jak i naiwny optymizm ustrojów socjalistycznych. Trzecia rewolucja była nieuchronną konsekwencją rozwoju ludzkiego i przyniosła doskonałe możliwości rozwoju społecznego, gospodarczego i kulturowego, ale on nie wynika z nich automatycznie. Ponieważ nigdzie nie uniknięto porażek, rozsądną zdała się teoretykom analiza błędów, jakie popełniono podczas procesu rewolucji. Zaistniała ideologiczna walka na płaszczyźnie analizy trzeciej rewolucji. Jedne ideologie są pełne obaw, inne pełne nadziei. SF przejęło ten pierwszy wyraz, dając swobodny upust lękom, jakie budzi w ludziach proces i następstwa rewolucji naukowo-technicznej. Wymienię kilka niebezpieczeństw, na jakie wskazują teoretycy, które z pewnością były i pozostają inspiracją dla fantastyki naukowej.
1) Proces rewolucji alienuje się względem człowieka i przejmuje nad nim kontrolę
Pisał o tym najpełniej Jacques Ellul, francuski filozof i socjolog; podkreślał, że technika, bez
żadnej dyskusji ani zawahania dobiera sobie środki i nie są one kwestią wyboru człowieka. Człowiek nie ma władzy nad postępem technicznym ani nie obiera najlepszych dla niego dróg. Istota ludzka została tu sprowadzona raczej do urządzenia rejestrującego.26 Człowiek jawi się przedmiotem, nie podmiotem techniki (rozumianej nie tylko jako produkcja dóbr materialnych, ale i propaganda, reklama, prawo itp.). Technika – amoralna, nie potrzebująca kultury, otoczek społecznych ani cywilizacyjnych, robi z człowieka niewiele znaczący trybik w swym mechanizmie. Trzeba tu wtrącić, że filozofowie i socjologowie państw socjalistycznych uważali, że nad rozwojem techniki można zapanować. Lekiewicz uznaje, że taka technofobia, negująca pozytywne wartości rewolucji jest bezzasadna27; z dzisiejszej perspektywy czasu nie wiemy, czy rozwój techniczny włada nami, czy my nim. Według mnie to raczej kwestia czegoś innego – człowiek posiada kontrolę nad swymi wynalazkami, ale systematycznie wyzbywa się lub przekształca dotychczasowe wartości, podważa ustanowiony porządek, budując nowy, w którym technika ma coraz więcej miejsca; tak splótł się z nią, że nazwałabym społeczeństwo rewolucji naukowo-technicznej zmechanizowaną istotą biologiczną (a więc stało się to, co przewidywał Lem). Człowiek i technika
według mnie nie walczą z sobą, a ze sobą się zrastają.
26 Tamże, s. 61.
27 Tamże, s. 65.
2) Proces rewolucji wynosi ku władzy ludzi zarządzających techniką, czyniąc z nas niewolników
Jako pierwszy tę przestrogę sformułował James Burnham w 1941 roku, widząc w przemianach społecznych XX wieku głęboki kryzys kapitalizmu. Stwierdził, że dawne podziały na społeczeństwa socjalistyczne i kapitalistyczne straciły rację bytu – na ich czele stanęli ludzie zarządzający techniką. Sam kapitalizm miał zniknąć z takich powodów, jak wzrost bezrobocia, długów publicznych i prywatnych, niemożność kierowania krajami trzeciego świata (to już niepoprawne określenie – mówi się kraje globalnego Południa) czy zanik prywatnych inwestycji (ciężko dziś zgodzić się z tym zarzutem – Unia Europejska wkłada gigantyczne fundusze w prywatne projekty). Diagnoza w dużej części była trafna. Burnham nie stawiał naprzeciw siebie kapitalizmu i socjalizmu – nie uznawał za możliwy ustrój bezklasowy, umiędzynarodowiony i demokratyczny (za taki uważał socjalizm). Tym samym odbierał głównemu budowniczemu socjalizmu – ZSRR – miano państwa socjalistycznego. Jego społeczeństwo określił jako menadżerskie, z nową klasą menadżerów na czele. Burnham wywarł swoimi poglądami duży wpływ na późniejsze antykomunistyczne koncepcje oraz wskazywanie na techników jako nową władzę. Takie myśli, a także poglądy Ellula posiadają charakterystyczną cechę – utożsamiają możliwość z koniecznością, co jest zasadniczym błędem. Zarysowany problem jest jednakże trafny
– sprzężenie rozwoju społeczeństwa z rozwojem rewolucji naukowo-technicznej jest konieczne, a często nie ma miejsca, prowadząc do kryzysów oraz pogłębiających się wypaczeń i antynomii. To częsty temat, zarówno bezpośredni jak i pośredni, w fantastyce naukowej. Społeczeństwo menadżerskie przyjmuje w niej przeróżne formy i dotyczy władzy nad najróżniejszymi dziedzinami
naukowo-technicznymi – np. manipulacją DNA.28
Z drugiej tezy wyłania się problem, jaki przede wszystkim możemy dziś zaobserwować, słysząc o nim i w nim uczestnicząc – doba Internetu, zwłaszcza portali społecznościowych sprawiła, że istnieją bazy szczegółowych informacji o niemal każdym człowieku, który ma do Internetu dostęp. Poza tym twórcy informacyjnych portali, programów radiowych i telewizyjnych, reklam i programów mają możliwość manipulowania opinią publiczną.
To jedne z licznych obaw, jakie napędzają machinę SF w ruch. Jednakże science fiction nie jest futurologią – nie ma za zadania prognozować ani przewidywać przyszłych torów, na jakie trafią
ludzkie dzieje. Czym w takim razie fantastyka naukowa zajmuje się w swej istocie?
28 Tamże, s. 66-75.
4. Człowiek i społeczeństwo jako główny problem science fiction
Ani nauka, ani technika, ani nawet przyszłość nie są głównym tematem SF, choć tak często zdaje się ludziom spoza kręgu znawców. To człowiek, zarówno w ujęciu jednostkowym, jak i zbiorowym, stanowi podstawowy problem poruszany w fantastyce naukowej. A konkretnie nieunikniona zmiana, jaka nieustannie w człowieku zachodzi. Zmieniającemu się człowiekowi towarzyszą wizje oparte na rozwoju naukowo-technicznym, a także osadzany jest w przyszłości. Ale to on stanowi podmiot dociekań SF, nawet jeśli pełno w niej obcych cywilizacji i nowych gatunków. W jakich kontekstach jawi się tu człowiek, co science fiction ma wnieść w życie ludzkie, jaką refleksję przynieść?
Teoretycy najczęściej wskazują na stworzenie jakiegoś modelu idealnej przyszłości, na jakiej można by się wzorować lub do której dążyć. To dążenie do nakreślenia odpowiedniego świata przyszłości przynosi jednak niebezpieczeństwo w postaci kreowania bezużytecznych utopii29 (a to można by bez przeszkód wybaczyć fantasy, w którym takie utopie nie stanowią żadnego lub niewielkie zagrożenie). Często autorzy ograniczają się do krótkiego wstępu, mówiącego o istnieniu od dawna idealnego, stabilnego ustroju, a w fabule skupiają się na losach bohaterów. Lem uciekał od analizowania ustroju sprawiedliwości społecznej ku eksperymentowaniu, często groteskowym, możliwych form społecznego ładu (pomijając komunizm, co do którego wyobraźnia socjologiczna była jeszcze zbyt mała, by opisywać jego realizację i funkcjonowanie).30
XVII i XVIII wieczne utopie miały być pociechą dla utraconych nadziei i złudzeń. XX wieczna literatura fantastyczna to już nawet nie pociecha – jak napisał Lem, na utopijnej bibliotece science fiction powinny widnieć słowa: „Było dobrze, jest źle, będzie gorzej”.31 Czas utopii minął, a to, co towarzyszy kreacji człowieka, to dystopijność – zwłaszcza w świecie kapitalizmu. I tutaj przodowali wspominani już Wells (Wojna Światów), Huxley czy George Orwell (1984). Wells w swej książce Podróżnik po Krainie Czasu zawiera swoje spostrzeżenia co do drogi rozwoju ludzkości, mówiąc, że marzenie o rozumie ludzkim było krótkotrwałe, a on sam zaczął działać na swoją zgubę. Rysuje tam także problem alienacji, dialektykę zniewolenia i panowania, odzywa się
w nim głos socjalisty wierzącego w możliwość osiągnięcia sprawiedliwości społecznej. Orwell ugodził w myślenie, wytoczywszy wizję absolutnie totalitarnego państwa kontrolującego nawet sny,
gdzie największa zbrodnia to samodzielne myśli (1984). To była jedna z najbardziej
29 Tamże, s. 78.
30 Tamże, s. 79.
31 S. Lem, Fantastyka i futurologia, tom 2, Kraków 1973, s. 425.
zaawansowanych wizji świata techników, zwłaszcza zajmujących się propagandą, inspirowana następstwami faszyzmu.32
Socjologiczna wyobraźnia Raya Bradbury w książce Fahrenheit 451° tworzy społeczeństwo o wartościach czysto instrumentalnych, nastawione na dobra materialne; dobra intelektualne, np. książki są zakazane i palone przez Straż Pożarną. Autor pozwala na nadzieję odrodzenia się kultury, a tym samym człowieczeństwa, poprzez ludzi – książki, którzy nauczyli się na pamięć literackich dzieł. Wizja ta jest naiwna i pełna psychologicznego nieprawdopodobieństwa postaci; Lem stwierdza, że nie dorównuje w żadnym stopniu Orwellowi, ponieważ Bradbury nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim stopniu gorszy jest ustrój, gdzie książek palić nie trzeba, bo zatraciły w
ludzkiej świadomości wszelką wartość.33
Tego typu socjologiczne pomysły były odpowiedzią na realne problemy społeczeństw, w jakich autorzy żyli lub jakie obserwowali, zwróceniem na nie uwagi, uwypukleniem, często karykaturalnym, obranej przez dany ustrój drogi. W wieku XX SF inspirowała się także problemem obecnym dziś jedynie w niektórych rejonach ziemskiego globu – przeludnieniem. Blish przedstawił wizję środka uzupełniającego regulację liczby narodzin – kontrolę zgonów. Społeczeństwo podlega statystykom, to od nich zależy życie i śmierć. Silverberg w opowiadaniu Szczęśliwy dzień w roku –
2381 kpił z teoretyków przeciwnych kontroli przyrostu naturalnego, zwłaszcza tych powołujących się na Boga. W społecznościach Silverberga (notabene żyjących w miastach-państwach nazwanych Monadami, hermetycznymi jak te Leibniza) płodzenie to najważniejsza, ludzka powinność, dla której wydaje się za mąż już dwunastolatki i wymienia partnerami, a kto nie jest w stanie sprostać wymaganiom struktury miasta, trafia do „zsypu”. To opowiadanie woła o poszukiwanie właściwych wyborów norm moralnych w rzeczywistości, w której zachowanie jednej owocuje złamaniem
innej.34
Inny jeszcze problem to możliwość zaniku norm moralnych wobec postępującej racjonalizacji
życia. SF i na to pytanie stara się odpowiadać; autorzy dostrzegają w postępującym racjonalizmie
świata ludzkiego duże niebezpieczeństwo. Między innymi obawiają się zaniku indywidualizmu i samodzielnego, a zwłaszcza odmiennego od kanonu myślenia. W opowiadaniu Harlana Ellisona Ukorz się pajacu – rzecze Tiktator panuje reżim bezwzględnego przestrzegania czasu. Dzięki temu społeczeństwo funkcjonuje w idealnym, bezpiecznym schemacie. Wystarczy jednak jeden człowiek z brakiem poczucia czasu, a całe społeczeństwo jest zagrożone. Na człowieka, który wszędzie się
spóźniał, wykorzystano wszelkie środki tropiące i nacisku, łącznie z torturami. Nie on sam w sobie był tu groźny, a jego poglądy. Takie podejście łączyło wszystkich autorów SF XX wieku, którzy poruszali ten problem – zracjonalizowana struktura społeczna wymaga bezwzględnego działania i myślenia ludzkiego w ten sam sposób. Żaden z pisarzy na taką rzeczywistość się nie godził. Ciekawą koncepcję przedstawił John Brunner w opowiadaniu Marnotrawstwo, gdzie w młodości można było szaleć, dostając kredyty na rzecz przyszłej pracy. Po przekroczeniu pewnego progu należało odpłacić czas, jaki przehandlowało się na przyjemności. Bohater opowiadania próbuje uniknąć zobowiązania trzystu lat pracy popełniając samobójstwo. Jednakże i na to był sposób – ocknął się jako sam mózg, świadomość, która przez trzysta kolejnych lat odpracuje swój kredyt, dowodząc statkiem kosmicznym. Konsumpcja wiąże się w tym społeczeństwie z odpracowaniem na
podstawie bezwzględnie ustanowionej równowagi.35
W fantastyce naukowej można też dostrzec wręcz karykaturalne powiększanie zjawisk współczesnych autorom, np. specjalizowania funkcji społecznych. W strukturach społecznych istnieją ścisłe zawody, a pracujący w nich ludzie nie mogą się wyłamywać ze swej specjalności – zaburzyłoby to funkcjonowanie społeczeństwa. W opowiadaniu McIntosha Zespół specjalizacja włada życiem społecznym – każdy jest badany w specjalnym ośrodku i przydzielany do odpowiedniej dla siebie funkcji. Ludzie spełniający tę samą funkcję zostają przydzieleni do zespołów, których bezwzględne, amoralne działanie dla ogólnie przyjętego dobra jest nie do pokonania przez nic.
Zwraca się także uwagę na gigantyczny rozwój reklamy, który sprowadza jednostki do słupków statystycznego oddziaływania danych bodźców. Niekiedy traktuje się temat jako zabawę, innym razem śmiertelnie poważnie. Powód występowania reklamy w SF w XX wieku jako problemu można tłumaczyć tym, że już wtedy zaczynała być nadużywana, co konsumenci z
łatwością dostrzegli. Dlatego też takie opowieści były opisem teraźniejszości, a nie przyszłości. Po przyszłości spodziewano się lepszych metod inżynierii społecznej, niż reklama.36
Pod koniec XX i w XXI wieku dochodzą inne tematy oraz przede wszystkim – wizje katastroficzne na coraz większą skalę (oceniłabym, że powodowane jest to na równi pesymizmem jak i wymogiem zniewalających efektów specjalnych kina). Istnieje moda na przewidywanie, co doprowadzi do końca świata lub ludzkości – spotkać można nurty wskazujące na ekologię, robotykę, najazdy kosmitów, lecących ku Ziemi obiektów, epidemie, mutacje genetyczne itd. Nie
jest to do końca w duchu fantastyki naukowej i nie mogłabym się zgodzić, że jest to jakieś jej przeobrażenie – zawsze będzie chodzić w science fiction o refleksję, nie efekciarstwo. Dlatego uważam za rzecz pożyteczną pisanie pracy na ten temat, przypominanie o istocie gatunku w oparciu o autorytety – zwłaszcza Lema. Łatwo zapomnieć o tym, ile SF przemyca refleksji, gdy coraz bardziej zmierza do taniej rozrywki. Stanisław Lem, razem z innymi najważniejszymi postaciami fantastyki naukowej ujmował w sposób wizjonerski problematykę społeczną – i ta problematyka nadal powinna być w pozycjach science fiction najważniejsza.
5. Rewolucja egzystencjalna (przejaw rewolucji naukowo-technicznej) jako szczególna dziedzina zainteresowania SF
Osiągnięcia trzeciej rewolucji przemysłowej nieuchronnie eliminują myślenie, w które uwikłany był jeszcze człowiek XX wieku – antropocentryczne i geocentryczne. Przede wszystkim przez to, że odkrycia kosmologiczne i astronomiczne gigantycznie poszerzyły ludzkie postrzeganie
świata. Przez to pojawiły się filozoficzne implikacje odkryć kosmologicznych, które jako problem natury antropologicznej znajdują wydźwięk w literaturze SF.37 Problematyka egzystencjalna jest tym, na czym opiera się istota science fiction – czyli rozwój człowieka jako jednostki, społeczeństwa, gatunku. Kondycja człowieka zyskuje coraz większe pole, w jakim należy ją rozpatrywać, im więcej pojawia się wynalazków i odkryć, tym bardziej mnożą się pytania o przyszłość ludzką.
Jednym z podstawowych zagadnień jest pytanie, czym jest świat i kim jest człowiek wobec możliwości istnienia we Wszechświecie innych istot rozumnych. Nasz świat z astronomicznego i fizykalnego punktu widzenia jest coraz lepiej zrozumiały, tym bardziej zracjonalizowane jest spojrzenie na niego, im więcej o nim wiemy. Określono ramy przestrzenne i czasowe Ziemi i gatunku ludzkiego. Zaczęto dostrzegać naszą zależność od Wszechświata i zjawisk w nim zachodzących. Pole filozoficznych rozważań nie tkwi już w pytaniu, dokąd zmierza człowiek i
świat, a nawet sam nasz Układ Słoneczny – pytanie to wybiegło tak daleko, jak sięga nasza naukowa świadomość, a więc ogarnia cały widzialny Wszechświat.
Analizując sytuację człowieka wobec rewolucji naukowo przemysłowej, najczęściej spotykanymi słowami są odpowiedzialność, odwaga i godność.38 Ludzkość coraz bardziej ważyć musi kroki naprzód, uważając, by nie zdeptać własnej godności. We wcześniejszych wiekach nie istniały czyny mające tak ogromną moc negatywnych konsekwencji, by w jednej chwili przekreślić
dorobek tysięcy lat etyki i moralności człowieka. Dziś możemy sięgnąć coraz głębiej w siebie, jak i dalej od nas, a rozwój etyki już od dawna za tym postępem nie nadąża. Dlatego tak ważne jest nieustanne rewidowanie poglądów na świat – a jako czynność nieustająca, dla człowieka, który potrzebuje zakotwiczenia w poglądach i poczucia stałości, jawi się niezwykle trudną.
Dla rewolucji egzystencjalnej najważniejszy okazał się rozwój i osiągnięcia biologii, chemii oraz medycyny. Ewolucja, proces dotąd chaotyczny, nie do opanowania, losowy zaczął być krok po kroku przejmowany przez celowe, ludzkie działanie. Stanisław Lem w 1966 roku w Summa technologiae posłużył się hasłem doścignąć i prześcignąć naturę – tak niezrozumiałym wówczas, że nawet nie zastanawiano się, czy jest możliwe.39 Dziś raczej można już tylko zastanawiać się, czy coś dla człowieka w tej dziedzinie okaże się niemożliwe. To, że człowiek przekształca samego siebie, staje się oczywistością, a nie fantazjami twórców SF. Tym samym przekształcania potrzebują systemy etyczne, które najczęściej po prostu rozprężają się, pozwalając na coraz więcej,
rzadko budując jakąś nową perspektywę, którą można by postawić naprzeciw wynalazków. Bomby atomowe i eksploracja kosmosu zdają się nie tak istotne jak rozwój medycyny i biologii – to, jak zbliżyliśmy się do kopiowania boskiego dzieła, jak to określił Victor C. Ferkins.40
Pod koniec XIX wieku Francis Galton wprowadził pojęcie eugeniki (choć selektywność rozmnażania postulował już Platon), wtedy jeszcze zdające się należeć do sfery SF, nie nauki. Dzisiaj eugenika coraz bardziej przechodzi z prawdopodobieństwa do faktu. Podnoszą się głosy zarówno za, jak i przeciw dobremu urodzeniu (sprzeciw dotyczy głównie możliwości nadużycia eugeniki oraz wątpliwości o charakterze religijnym), co ma swoje odzwierciedlenie w fantastyce naukowej. Powstało wiele fantastycznych odpowiedzi na podstawowe pytanie, związane z eugeniką: kto ma decydować o tym, jacy będą ludzie przyszłości? Olbrzymie możliwości nadużycia
takiej władzy wymagają przestrogi i refleksji – a więc stanowią idealny temat dla science fiction.41
Jednocześnie wraz z rozwojem inżynierii genetycznej powstaje coraz więcej odpowiedzi na odwieczne pytanie: kim jest człowiek? To nieustannie poszerzające się pole odpowiedzi wzbudza niepokój, a tym samym pobudza wyobraźnię twórców fantastyki. Możliwości ludzkie wchodzą w strefę, która przez tysiąc lat była zarezerwowana dla bogów. Odwoływanie się do kwestii boskiej,
czy to sięgania ku niej, czy tkwiącej w człowieku, jest częstym motywem przynajmniej XX
39 Tamże, s. 108.
40 Co jest, a co będzie. Rewolucja egzystencjalna i społeczny bezwład, [w:] Technika a społeczeństwo. Antologia,
Warszawa 1974, t. 2, s. 198.
wiecznego SF. W XXI wieku zdaje mi się, że bardziej niepokoi zaprzeczanie naturze, panowanie nad nią i prześciganie jej niż narażanie się siłom wyższym.
Istnieje poważny problem obok wszelkiej rewolucyjności, zwłaszcza egzystencjalnej. Człowiek nie wytrzymuje zmian w swym świecie, nie daje rady adaptować się do zmieniających się błyskawicznie warunków. Świadczy o tym chociażby problem uzależnień od alkoholu czy środków psychoaktywnych, powszechnych na olbrzymią skalę, które oszałamiają umysł i przytępiają postrzeganie. Alvin Toffler, amerykański socjolog nazwał to załamanie możliwości adaptacyjnych szokiem przyszłościowym. Od pytania Kim jest człowiek? – uznaje za ważniejsze: Kim staje się człowiek? Toffler twierdzi, że uciekamy od świata, poprzez ciągłą zmianę tracimy rozróżnienie
pozór – rzeczywistość i to właśnie wywołuje szok przyszłościowy.42 Walka o przystosowanie się do
nieustannych zmian to częsty temat SF. Pomysłów jest wiele – stabilne modele społeczne, gdzie zmiany zostają zahamowane jak i w drugą stronę – stworzenie człowieka takiego, który do zmian będzie adaptował się z dziecinną łatwością. Odnośnie pokierowania tak rozwojem ludzkim, by go przystosować, a więc powracając do tematu eugeniki, Ferkins zwraca uwagę, że pojęcia takie jak wolność czy tożsamość (najważniejsze dla człowieka) musiałyby zostać kompletnie
przewartościowane lub stracić wszelkie znaczenie.43 Jak odróżnić to, cośmy wybrali,
wyeliminowali i nabyli od tego, kim jesteśmy naprawdę? Czym się stajemy w obliczu możliwości manipulowania wszystkim w nas? To pytania filozoficzne, które znajdują odzwierciedlenie w SF.
Posłużyć należałoby się kilkoma przykładami, odzwierciedlającymi wpływ rewolucji egzystencjalnej na SF. Wspomnę o kilku filmach, bo choć moja praca bazuje na literaturze, SF przejawia się zarówno w książkach, jak i filmach (a także komiksach). Problem inżynierii genetycznej był przedstawiany w takich kultowych produkcjach, jak Łowca Androidów, Matrix czy Surogaci. Często twory manipulacji genetycznych (równie często jak roboty) buntują się przeciwko istniejącemu porządkowi, czego motyw występuje w dwóch pierwszych filmach. Bunt związany jest z najczęściej z nieetycznym traktowaniem ludzkich tworów (przeważnie ulepszonych zamienników): wyzyskiwaniem, okłamywaniem, ustanawianiem najniżej w hierarchii. Film Surogaci według mnie doskonale wyraża obawę przed genetyczną inżynierią oraz rozwojem robotyki. Ludzie tkwią w domach, jedynie utrzymując się przy życiu – jedząc i śpiąc. Za nich na ulice wychodzą ich elektroniczne sobowtóry, idealne, wiecznie młode, silne i piękne. To one są prezentowane światu, podczas gdy ich właściciele najczęściej tkwią w zaniedbanych ciałach,
depresyjnym otoczeniu i starzeją się, czemu nie potrafią sprostać wobec rozdźwięku między
42 Tamże, s. 112.
43 Co jest..., op. cit., s. 197.
naturalną koleją rzeczy a ich doskonałymi surogatami. Zmuszenie ludzi do adaptacji zmian odbywa się także inaczej – poprzez leki, środki chemiczne, propagandowe, przekaźnikowe itp. Ciekawą koncepcję przedstawia film Incepcja, w którym programuje się ludzkie myślenie za pomocą snów. Włamywacz wchodzi do snu danej osoby i wkłada do sejfu lub kradnie z niego konkretną informację.
Być może mój tok myślenia nie pokrywa się do końca z realiami rewolucji egzystencjalnej, ale nazwa i specyfika od razu kojarzy mi się z egzystencjalizmem. W tym nurcie człowiek jest skazany na swoją wolność. Nastąpiło w nim kompletne uwolnienie od deterministycznego myślenia. Podobnie człowiek uwalnia się z ograniczeń narzuconych we wcześniejszych wiekach przez zbyt mały rozwój nauki, techniki i ludzkiej świadomości. To, co było kwestią możliwości staje się kwestią wyboru. Sądzę, że mamy tu do czynienia z nową odsłoną egzystencjalizmu, na skalę, w którą trudno byłoby uwierzyć jej twórcom. Nie chodzi już tylko o gospodarowanie swoim
życiem, swoją tabula rasa; tablica, na której zapisywano swe doświadczenia i wybory, zmieniła się w nowoczesny komputer, który w coraz większym stopniu można programować. Dlatego twory fantastyki naukowej to nie tylko rozrywka – przede wszystkim stanowią wyraz świadomości co do nowego rodzaju wolności. Świadomość ta w dużej mierze przynosi strach – strach przed wagą odpowiedzialności, jaka spoczywa na nas, budowniczych świata przyszłości. Stanisław Lem niezwykle trafnie określił w Summa technologiae: „Człowiek jest ostatnim autentycznym dziełem przyrody wewnątrz stwarzanego przez siebie świata. Stan taki nie może trwać dowolnie długo.
Inwazja stworzonej technologii w jego ciało jest nie do uniknięcia.”44
Człowiek nie jest w stanie zmienić świata, nie zmieniając siebie: świat biegnie naprzód niejako wlokąc za sobą ludzkość, która jeszcze się opiera, ale nie jest w stanie zahamować swego biegu w nową przyszłość.
Na koniec wspomnę o bardzo ważnym elemencie SF, który potrafi zmieścić w sobie wszystkie obawy i nadzieje, charakterystyczne dla gatunku. To superbohaterowie. Obdarzeni jakąś niezwykłą mocą lub po prostu ideą stawiają czoła zepsuciu, katastrofom, wojnom itd.; to najczęstszy zabieg, jaki można zaobserwować w dzisiejszym science fiction. Najczęściej mają nienaganny kodeks moralny lub przechodzą przemianę po tragedii czy krzywdzie, której doznali lub którą wywołali. Bohater zawsze jest najistotniejszym filarem literackiej kreacji – superbohater to najczęściej wykorzystywana droga w SF do kultywowania cnót i moralności, podobnie jak złe
charaktery piętnują zepsucie, egoizm i krzywdzenie innych. Można powiedzieć, że jest to także
44 S. Lem, Summa technologiae, Kraków 1974, s. 287.
znakiem rewolucji egzystencjalnej – tam, gdzie zwykły bohater literacki nic nie może już wskórać w świecie rewolucji naukowo-technicznej ani zachwycić mas, pojawia się wybrany przez los, przypadek lub wyhodowany superbohater, by walczyć z dzisiejszym super-złem.
Science fiction narodziło się w dobie rewolucji naukowo-technicznej jako wyraz obaw co do przyszłości, które powodują etyczną refleksję. Wszystkie jej problemy oscylują wokół etyki i moralności. Dzisiaj z pewnością więcej ludzi konsumuje pozycje fantastyczne niż filozoficzne, więc może takie gatunki, jak fantastyka naukowa, stają się nowym nośnikiem refleksji wobec nieuchronnego zanikania powszechności filozoficznego namysłu. Na pewno nie należy lekceważyć fantastyki naukowej, bo obok rozrywkowych produkcji dla mas to wciąż gatunek traktujący o człowieku w wymiarze etycznym, gdzie piętnuje się zło i zachowania niemoralne, a celebruje dobro i cnoty etyczne.
Rozdział II
Literatura SF Stanisława Lema - charakterystyka, wyodrębnienie problematyki etycznej
1. Postać Stanisława Lema jako twórcy literatury SF
O tym, jak wielką postacią był Stanisław Lem świadczy już choćby fakt, że jego śmierć zakończyła pewną epokę w dziejach polskiej, a nawet światowej fantastyki. Jakość twórczości Lema przewyższyła wielokrotnie znaczenie przypisywane ówczesnemu mu science fiction. Jego wizjonerstwo okazało się tak trafne, jak każdy futurolog marzy – z tego względu Lema futurologiem nazywano, choć wielokrotnie tę dziedzinę krytykował. Można powiedzieć, że nie prognozował, on po prostu wiedział, co czeka ludzkość. Jego szeroka, naukowo-socjologiczna świadomość i wyobraźnia pozwoliły mu na wgląd w przyszłość. Jak to określił Marek Oramus – tak bardzo Lem rozrósł się na swojej grządce (SF), że nie tylko przytłoczył wszelką konkurencję, ale i zajął przyległe obszary ogrodu
literatury.45
Sam siebie Stanisław Lem określał pod koniec życia jako filozofa przyszłości, który bada perspektywę dla rozwoju ludzkości i cywilizacji – zachęcił go do tego z pewnością własny sukces w przewidywaniu osiągnięć ludzkich. Udało mu się przewidzieć tyle, że udzielając wywiadów zdawał się znudzony owocami własnej twórczości. Co takiego wyprorokował? Komercjalizację wszystkich dziedzin życia, hedonizację społeczeństwa, telewizję nadającą to samo, skupiającą się na katastrofach i mordach, patologię kultury, jej prowokacyjność. Naukę widział jako jedyną wolną od wynaturzeń, ale nikt nie miał w przyszłości uprawiać jej dla wzniosłych ideałów czy czystego poznania. Za to ogłaszane miały być teorie rodem z fantastyki naukowej.
Lem był rozczarowany ludźmi i cywilizacją, uważał, że twory ludzkie przejęły kontrolę nad swoimi twórcami. Nie wierzył w siłę kultury, widział człowieka jako istotę popędliwą, zwłaszcza skłonną do zbrodni. Twierdził, że ludzie noszą maski łagodności na swoich gębach. Patrzono na niego jak na błyskotliwego proroka naukowego, autorytet odnośnie przyszłości, lecz jednocześnie nie spełniono jego oczekiwań, nie zastanowiono się nad kierunkiem rozwoju naukowo-technicznego. Zabrakło namysłu, na którym tak mu zależało. Nieokiełznana wiara w możliwości ludzkie, zwłaszcza ludzi młodych, obdarzonych kredytem optymizmu, nie przyniosła mu owoców. I choć nie uważał się
za kogoś, kto miałby wytyczać ścieżki ludzkości, świadomość tego, że stało się to, co przewidywał, że
45 M. Oramus, op. cit., s. 7.
jego słowa przeszły bez echa mocno mu doskwierała. Napisał czterdzieści książek, które rozeszły się
w nakładzie dwudziestu milionów egzemplarzy, lecz Stanisław Lem nie czuł się spełniony.46
Lem sam o sobie mówił, że czuje się samotny w Polsce, bo interesuje się rzeczami, które ludzi wcale nie obchodzą - filozofią przyszłości, nanotechnologią, milczeniem Wszechświata (przez brak dostępu do interesującej go prasy wyjechał zresztą na wiele lat do Austrii). Zainteresowania, jakie przejawiał, wykraczały poza jego własne zdolności recepcyjne. Miał też nieustępliwy żal do SF za to,
że uciekała w rozmaite bajki, zamiast sondować autentyczną, naukowo-pochodną przyszłość. Dlatego też we własnych dążeniach na gruncie fantastyki naukowej także czuł się opuszczony i wyobcowany, bo docierał tam, gdzie inni się nie odważyli. Nikt nie brał na poważnie filozofii przypadku czy Summy technologiae, jakby pisał w niezrozumiałym języku, a potem nagle okazywało się, że miał absolutną rację co do kolejnych powstających rzeczy z fantomatyki. Uważał ponadto (nazwano to trzema prawami Lema, ale ten uznawał je raczej za żart niż jakieś prawa), że nikt nic nie czyta. Jeśli czyta – nie rozumie. Jeżeli czyta i rozumie, to i tak zaraz zapomina – na świecie jest tyle bezustannie produkowanej treści, że musi zrobić miejsce na nową.
Apogeum popularności książek Lema nastąpiło w latach sześćdziesiątych. Wobec faktu, że Stanisław Lem był najczęściej tłumaczonym autorem, polscy krytycy i recenzenci zaczęli go poniewczasie doceniać. Jednak kryteria oceny jego literatury fantastycznej były ubogie. Mimo to stanowiły rzecz odpowiednią dla jego pracy, gdyż największy nacisk kładziono na aspekt etyczny i psychologizm. Wkrótce wciśnięto go w kategorię klasyków, zdawałoby się, dla rekompensaty, a jego geniuszu nie poddawano dyskusjom. Nigdy nie przywiązano wagi do najprostszych idei, do wykładni sensu, rozwiązując jedynie łamigłówki i analizując język. Zapominano, co jest najważniejsze dla
czytelnika.47
Jestem pewna, że powinnam krótko przedstawić życiorys pisarza. Do osiemnastego roku życia dorastał beztrosko, wiodąc stabilne i bezpieczne życie w zamożnej mieszczańskiej rodzinie. W 1939 roku jego świat runął – sowieci wkroczyli do Polski, rozbroili i wypędzili Polaków, czego Lem był
świadkiem i co zaliczał do najokropniejszych przeżyć. Dwa lata później Niemcy weszli do Lwowa, uniemożliwiając mu dalszą naukę na wydziale lekarskim (nie przyjęli go na politechnikę z powodu burżuazyjnego pochodzenia), przez co zaczął pracować jako mechanik w niemieckiej firmie. W 1944 roku do Lwowa ponownie wkroczyła Armia Czerwona i rodzina Lema postanowiła przeprowadzić się do Polski, co uczyniła w roku 1946. Dopiero wtedy Stanisław Lem mógł spokojnie dokończyć studia lekarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety, w 1948 roku nie zdołał zaliczyć końcowych
egzaminów (zrezygnował z nich, by uniknąć poboru do wojska). W 1947 roku zaczął pracować w
46 Tamże, s. 31-34.
47 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo Naukowe WSP, Kraków 1994, s. 5-6.
Konwersatorium Naukoznawczym; zamknięto tę instytucję w 1950 roku, co postawiło Lema w trudnej sytuacji życiowej. Starając się wspomóc finansowo rodzinę, drukował różnego typu utwory w czasopismach (początkowo wiersze i opowiadania o tematyce okupacyjnej). W 1951 roku wydał pierwszą książkę, Astronautów, która odniosła duży sukces. Stanisław Lem przekonał się wtedy do idei, by zająć się fantastyką na dobre, skoro mógł zapewnić sobie nią byt. W kolejnych latach zajmował się twórczością, poznał także swoją żonę, Barbarę Leśniak, lekarza radiologa. W latach siedemdziesiątych ponownie miał do czynienia z politycznymi niepokojami – starał się zachować dystans, ale w końcu zaangażował się w protesty i walkę niepodległościową. Za granicę wyjechał w
1982 roku, najpierw do Niemiec, potem Austrii. W 1987 wydał ostatnią powieść Fiasko, rok później wrócił do Polski i zajął się pisaniem esejów i felietonów. Zmarł w 2006 roku.48
Można szkicowo wyodrębnić kilka grup dzieł pisarza. Twórczość Lema zaczęła się od opowiadań i optymistycznych powieści, które on sam później krytykował jako socrealistyczne (chodzi o naiwny optymizm socjalizmu, o którym wspominałam). Lata sześćdziesiąte obfitowały już w pozycje kanoniczne fantastyki naukowej, z wprowadzeniem w nią elementów realizmu (np. Eden, Solaris, Głos Pana). Dłużej niż tworzenie takich powieści zajęło Lemowi pisanie utworów o zabarwieniu groteskowym, łączonych niejednokrotnie w cykle z powodu wyrazistych bohaterów (np. Pokój na ziemi). Z czasem coraz bardziej skłaniał się do rozważań filozoficznych i eseistyki (Summa technologiae, Filozofia przypadku); na pograniczu groteski i eseistyki tworzył apokryfy – recenzje książek nieistniejących (Doskonała próżnia, Wielkość urojona). Pod koniec życia Lem działał głównie
jako felietonista, związany zwłaszcza z Tygodnikiem Powszechnym.49 Sądzę, że ten krótki opis, wraz z
zarysem życiorysu i rodzaju twórczości jest niezbędny, a jednocześnie niepotrzebne jest szersze zajmowanie się biografią Lema. Wyciągnięcie problematyki utworów oprę na powyższym ich podziale oraz konkretnej, powtarzającej się tematyce.
2. Problematyka utworów Lema
Problematyka wyłania się z nurtów twórczości Lema, psychologizmu postaci oraz podejmowanej refleksji moralnej na kluczowe dla autora tematy. Wyraźnym motywem jest realizm, specyficzny i tworzący oryginalny klimat książek. Nie ma tam wskazywania na niezwykłość innowacji, wręcz przeciwnie – to, co mogłoby wydać się dziwne, obce czy nierealne wplecione jest w akcję, jakby to była przyszła codzienność, zupełnie normalna. Autor wplatał prototypy w opisy przyziemnego,
doczesnego życia tak sprawnie, że zdawały się oczywistością jutra. Jednocześnie wraz z prototypami
48 K. Beluch, Stanisław Lem, [w:] http://www.granice.pl/recenzja.php?id=84&ida=69, dostęp 16.03.2014; P. Kozioł, Stanisław Lem, [w:] http://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem, dostęp 16.03.2014.
49 P. Kozioł, op. cit.
pojawiały się szczegółowe opisy błędów konstruktorskich, zniszczeń czy zużyć, obnażających ograniczenia tkwiące w samym człowieku, nie w technice. Bohaterowie najczęściej wychodzą z opresji, lecz nie ma to nic wspólnego ze zdolnościami superbohatera, a tyczy się intuicji, która ich ratuje (np. pilot Pirx). Lem heroizm postaci splatał ze zwyczajną, ludzką słabością, tworząc przeciętne postacie, podobne zwykłym czytelnikom, co było nowością w literaturze science fiction. Konstrukcje i zamysły ulegają także u niego wypaczeniu i wynaturzeniu prowadzącemu do katastrof, po których do interpretacji pozostają jedynie szczątki (już w Astronautach i wielokrotnie później). Lem rozmywa też różnicę między żywym a martwym, organicznym i nieorganicznym, naturalnym i sztucznym, wystawiając na próbę ludzkie schematy (chociażby myślący ocean z Solaris). Nieustannie obnażana jest refleksja nad stykiem technologii z naturą ludzką.
Lem tworzył powiastki filozoficzne, gdzie przemycał przedstawione w sposób komiczny antyutopie. Alegorie totalitaryzmu jako wynaturzone, kosmiczne społeczeństwa (np. planeta Pinta z Dzienników gwiazdowych), symbole bezcelowości historii i chaosu (oglądanie w nieskończoność upadków i zmian ustrojów przez Ijona Tichę, przyspieszającego do tego specjalnie czas) aż do poważnych eksperymentów myślowych. W przedziwny sposób potrafił poruszyć tematy aktualne dziś
– stwarzał np. groteskowo groźne lub obrzydzające stworzenia, którym mimo wszystko standardy ekologiczne musiały zapewnić ochronę. Potrafił przedstawić w sposób komiczny przyszłe społeczeństwo, w którym etykę wchłonęła technologia (Wizja lokalna); Lem żartował, ale o poważnych kwestiach, umieszczając w powieściach i powiastkach drugie dno. Żartował czasem wręcz absurdalnie – jak w Bajkach robotów, gdzie w feudalnych społeczeństwach robotów, obok standardowych, bajkowych postaci (fałszywy doradca królewski, szlachetny rycerz itp.) czarodziej zostaje zamieniony na konstruktora jako pozytywnego bohatera. P. Kozioł wskazuje na podobieństwo z myślą Arthura C. Clarke'a, który sądzi, że każda wystarczająco zaawansowana technologia nie różni się niczym od magii (a więc konstruktor po stronie dobra jawić miałby się jako pochwała nauki i racjonalizmu). Jak pisze P. Kozioł:
„Taka wizja byłaby jednak nadmiernym uproszczeniem - racjonalizm zostaje bowiem bezlitośnie wykpiony w tekście Przyjaciel Automateusza. Bohater tytułowy kupuje niewielkie urządzenie, zdatne do umieszczenia w uchu i zdolne do podtrzymywania przyjacielskiej rozmowy. Gdy jednak Automateusz skutkiem wypadku znajduje się na bezludnej wyspie, elektroniczny przyjaciel bez ustanku proponuje mu najbardziej racjonalne wyjście z sytuacji - to jest
samobójstwo.”50
Lem nie uważał za stosowne w swoich książkach umieszczać bohaterów płci żeńskiej – na
50 Tamże.
pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że jego podejście było wręcz szowinistyczne. W jednym z wywiadów mówił, że sięga po kobiety, kiedy są niezbędne – czyli gdy mężczyzna musi odreagować, gdy potrzebna jest zalotnica bądź zdarzy się mu, dość rzadko, historia miłosna. Lem stosował w tej kwestii zasadę brzytwy Ockhama – nie mnożył bytów ponad konieczność. Nie można powiedzieć, że dyskryminował kobiety; należy mieć na uwadze, że gdyby np. połowa załogi na Prometeuszu była płci
żeńskiej, po pewnym czasie nastąpiłyby ciąże, porody, dzieci, pieluchy wiszące na sznurkach i nikt nie miał by czasu na eksperymenty naukowe. Astronauci Lema przypominają wręcz zakonników, bo tylko tak mogą zupełnie skupić się na podejmowanym zadaniu.51
Specyficznym tematem jest bóg u Lema. Pisarz uważał się za agnostyka lub wręcz ateistę, nie chciał dać zgody na istnienie nadprzyrodzonego stwórcy. Świat powieści Lema jest przeraźliwie materialistyczny, pozbawiony Boga, jak i diabła, można tam spotkać najwyżej przypadek. Wszelkie zmiany w kosmosie Lema wynikają z przemian materii i energii, a także długiego czasu. Mimo braku Boga, pisarz chętnie używa boskich atrybutów - wszechmocy i potęgi, nadając je licznie tworzonym przez siebie fenomenom - oceanowi z Solarisa, który powstał sam z siebie i rzucił ludzkości wyzwanie, czy komputerowi z Przyjaciela, który rozwiązuje tysiące problemów naukowych i gospodarczych i nabywa wielkich ambicji władania światem. Często u Lema fenomeny te dochodzą do konkluzji, że dostąpienie rangi normalnie przypisywanej bogom będzie możliwe tylko po znacznej rozbudowie i to właśnie wtedy Lem sięgał na wyżyny przewidywań technologiczno-naukowych i nieprawdopodobnych ówcześnie spekulacji. Jego boskie twory to olbrzymy, co obnaża gigantomanię autora – według niego bóg, jeśliby już miał być, to z pewnością nie małych rozmiarów. Fenomeny
posiadają także często wiedzę totalną. Manifestują ją tym bardziej, im coś utrudnia im wszechmoc.52 Z
niektórych dzieł Lema wynika konkluzja, która kojarzy mi się z filozofią Nietzschego - ludzkość widnieje jako jedynie stopień, pośrednik do czegoś większego. U Nietzschego jest to nadczłowiek, a człowiek musi zostać unicestwiony, by nadczłowiek mógł nadejść, natomiast u Lema jest to jakiś twór technologiczny o randze boga, ku któremu ludzkość nieuchronnie dąży jako do swojej zagłady lub co najmniej zdegradowania.
Temat nieustannie się powtarzający to np. istnienie tajnych służb. Sekretne dokumenty i kody znaleźć można w Fiasku czy Pamiętniku znalezionym w wannie. Lem wspominał, że w szkole produkował niezliczone dokumenty ułatwiające życie i torujące drogę ku zezwoleniom i dobrom w ciężkich czasach. Autor już we wczesnych latach swego życia zauważył drogi obejścia problemów i przeszkód, znane nielicznym uprzywilejowanym. Widział zbiurokratyzowany świat i wplatał go w
kreowane przez siebie opowieści. Lem oddawał się także wizjom ogólnoświatowej katastrofy, która
51 P. Krywak, Bogowie Lema, op.cit., s. 38-42.
52 Tamże, s. 50-54.
przede wszystkim pozbawia ludzkość zasobów sztucznie przechowywanych informacji (np. Pokój na ziemi, Dzienniki gwiazdowe). Sądzę, że trafnie przewidywał tutaj nawał informacji, który przechowywany jest na nietrwałych nośnikach i przez podatne na awarie nośniki podawany. Autor nie oszczędził nawet papieru, który w Pamiętniku znalezionym w wannie został rozłożony przez pozaziemską bakterię. P. Kozioł nazywa to obsesją nadmiaru informacji, która przejawiała się u Lema także na inne sposoby. W Doskonałej próżni znaleźć można pomysł dotacji wobec twórców, by nie pomnażali już dorobku ludzkości. W Wizji lokalnej cywilizacja Luzanów pogubiła się we własnych osiągnięciach naukowych, musząc zapuszczać się na poszukiwania we własne zasoby wiedzy. Dobrze jest zastanowić się tu nad stosunkiem Lema do nauki – skoro wychodził od twardego racjonalizmu, by dojść do groteski i satyrycznego spojrzenia na swego rodzaju przeinformowanie, nadmiar treści, który
dostrzegał.53 Człowiek u Lema jest ograniczony swoją naturą, nadawanymi sobie kategoriami, logiką –
to, co zdaje się dobre, tłumaczące i porządkujące życie działa na niekorzyść lub nie ma żadnej wartości wobec najprzeróżniejszych odsłon Wszechświata, jakie serwuje Lem. Pisarz porusza też kwestię miłości, choć pozornie zdaje się tematem skąpo eksplorowanym przez niego, jakby wizjoner i twórca niesamowitych wynalazków i wizji przyszłości był bezradny wobec relacji damsko-męskich. Miłość, tak jak każdy fenomen, może być badana i wygląda na to, że Lem właśnie w charakterystyczny dla siebie sposób bada ją, jak zjawisko przyrodnicze.
Jaka jest problematyka w literaturze SF Lema? To refleksja moralna nad człowiekiem podawana na przeróżne sposoby, od poważnych i racjonalnych do groteskowych i nieprawdopodobnych. Przyszłość, rozwój, Wszechświat i jego eksploracja, natłok informacji, boskie atrybuty, ludzkie słabości, wszystko to, na czym istota science fiction może stabilnie się oprzeć Lem wykorzystał z precyzją, pewnością siebie i wizjonerstwem. Z początkowego optymisty stając się pesymistą i filozofując, stworzył barwną gamę kompletnie odmiennych pozycji. To, co przede wszystkim przebija się we wszelkich podejmowanych przez Lema tematach, to ciemna strona człowieczeństwa, nie mogąca być zwyciężona przez naukę ani technikę. W kolejnych podrozdziałach przyjrzę się bliżej jego niejednokrotnie nowatorskim, wnikliwym, przewidującym przyszłość i zaskakującym koncepcjom.
3. Problematyka etyczna:
1) Twory o atrybutach boskich
Bóg i religie są jednymi z filarów nadawania norm moralnych i refleksji etycznej. U Lema zaobserwować można rzecz ciekawą – Boga nie ma, są jednak twory i istoty posiadające boskie
atrybuty. Pozwala to niejako wejść w strukturę myślową takiego boga i z zupełnie innej perspektywy,
53 P. Kozioł, op. cit.
nieograniczonej uświęceniem absolutu spojrzeć na kondycję moralną tego typu tworów.
Przyjaciel przedstawia boga powstałego jako efekt uboczny działań ludzkich. Jak to często u Lema, jest wielki, zajmuje jedenastopiętrowy budynek. Ten gigantyczny elektromózg to nie wyjątek tego typu konstrukcji – np. megakomputer Golem XIV, którego sztuczna inteligencja dalece przewyższa ludzką, to także wielopiętrowa machina. O gigantomanii związanej z tworami o atrybutach boskich wspominałam; Lem uważał, że jeśli już jest jakiś Bóg, musi być olbrzymi. Potężne, mechaniczne, z tworzyw sztucznych lub przekształcone z rzeczy naturalnych (jak księżyc z Pamiętnika) kolosy podnoszone lub podnoszące same siebie do rangi bóstw i kreatorów to częsty motyw lemowski. Powstają różnie – przez wypadek, efekt uboczny, tworzone z premedytacją (jak wyprodukowany z silikonowych żeli bóg z Formuły Lymphatera), pod wpływem ewolucji, mutacji czy przekształceń; niezależnie od tego zawsze są w jakiś sposób ułomne. Przemawia przez nie pycha, potrzeba ekspansji, w niepohamowany sposób łamią brzytwę Ockhama i emanują wszechmocą, ukazaną jako wiedza totalna. Lymphater, stworzywszy wszechwiedzące monstrum z ambicją władania
światem niszczy je i żyje odtąd jedną obsesją – kto powtórzy jego wyczyn (co uważał za nieuniknione) i stworzy kolejnego boga, ulepszonego, którego tym razem nie będzie mógł zniszczyć.54 Tutaj występuje charakterystyczny pesymizm wobec osiągnięć cywilizacyjnych i ewolucyjnych ludzkości – taki bóg Lymphatera jawi się jako oczywistość, coś, ku czemu ludzie bezwzględnie dążą, wobec czego są niby nietzscheański człowiek dla nadczłowieka. Zestawienie obaw lemowskich z teraźniejszością będzie miało miejsce w trzecim rozdziale niniejszej pracy.
W Pamiętniku zawarty jest monolog homeostatycznego mózgu. To elektryczny bóg, w którego zmienił się księżyc z alfy Eridana – odseparowany od świata zewnętrznego, autonomiczny Wszechświat, zdolny do nieograniczonej kreacji. Stworzył całe mnóstwo Wszechświatów, każdy inny, bo nie zwykł się powtarzać. Modelował zjawiska i procesy do tego stopnia, że kanały informacyjne miał zupełnie obciążone. W niektórych jego światach powstały indywidua, błonki, które zaczęły się zastanawiać, skąd się wzięły i kto je stworzył. Elektronowy bóg był tymi dociekaniami rozbawiony, ciekawili go ci, którzy dochodzili do konkluzji istnienia jakiegoś stwórcy. Istotą tego boga było to, że
za ów akt twórczy wziął się z nudy, próżności i pychy, dla zabawy, bez żadnych wzniosłych celów.55
Tak ukazany bóg dla wielu byłby nie do przyjęcia; nie zgodziliby się na bycie owocem próżnej, znudzonej istoty. Bóg ów eksperymentuje, nie trzyma się żadnego ideału czy perfekcji, tworzy z czystej ciekawości wobec sprzeczności, nie przejmując się żadnymi systemami moralnymi. Jego akty
kreacyjne nie pochodzą z miłości (co zaprzecza idei chrześcijaństwa), raczej dąży do poznania samego
54 M. Oramus, Bogowie Lema, [w:] Pismo Fronda, nr 34, 2004, s. 36-37 [w:] http://pismofronda.pl/wp- content/uploads/Fronda34.pdf, dostęp 17.03.2014.
siebie; jeśli podziwia jakiś twór, to z podziwu dla siebie samego. Nie przyjmuje także do wiadomości,
że sam mógłby być czyimś tworem, zabawką i złudzeniem. Niezdolny dojrzeć poza sobą Wszechświata, zapętlony i zatracony w sobie samym, bóg ów kończy jako schizofrenik, egocentryk na kosmiczną skalę.56 Ukazana jest tu możliwość, na jaką nikt wierzący nie chciałby się zgodzić: materialnego, ułomnego, zadufanego kreatora, który nie powołał niczego w żadnym wzniosłym akcie. Jednocześnie kreator ten narodził się we Wszechświecie, wyodrębnił od niego i stworzył w sobie mnóstwo podobnych – wielopłaszczyznowość tak przedstawionego świata burzy wszelkie logiczne koncepcje, w jakich człowiek próbuje się zamknąć. Bóg z Pamiętnika unikał swoich tworów – nie chciał być zmuszony uświadamiać ich o bezcelowości ich istnienia ani okłamywać, dlatego skazał ich
na błądzenie i poszukiwanie, nie mogące zakończyć się sukcesem.
Pamiętnik był zakończeniem serii polegającej na przyglądaniu się duchowemu życiu takich tytanów intelektu; Lem zorientował się, że trywializuje problem, niejednokrotnie w sposób komiczny. Jeśli podczas takich wycieczek do struktur myślowych bogów wszystko przedstawiało się w sposób jasny i klarowny, Lem zaczął teraz pisać zupełnie przeciwnie, karząc brodzić w domysłach bez żadnej pewności, jak jest naprawdę. Taką właśnie książką jest Solaris. Galaretowaty ocean, monumentalny, doskonały sprawca nie jest dumny ani próżny - dostojnie milczy. Zapis czynności umysłowych owego oceanu jest nieznany - widać jedynie owoce jego fenomenalnych zdolności. Ta powieść porusza jeden ze standardowych kwestii w SF - kontakt z intelektem z innej planety. Fenomen z Solarisa nie przybiera formy żadnej odmiennej rasy. Widać efekty jego poczynań, twory, ale natura oceanu jest kompletnie dla ludzi niepojęta i niedostępna. Za to ten zdaje się doskonale pojmować ludzką psychikę i rozeznawać w każdym umyśle z osobna, manipulując i strasząc pracowników stacji. Ocean marnuje ogromne ilości energii na nieustanny trud, krótko zajmują go goście, jakby nie byli warci uwagi; szybko wraca do własnych spraw. Potrafi produkować skomplikowane formy materialne z siebie (na podstawie wspomnień bohaterów stwarza niemal doskonałe podróbki istot żywych), a także modyfikuje grawitację (planeta krąży wokół podwójnej gwiazdy po stabilnej orbicie). Widać w nim jednak boga nieukończonego, w stadium niemowlęcia, bo oprócz wyrafinowanych czynów – np. przestrzennego zobrazowania funkcji wyższej matematyki – ocean stwarza infantylne w formie,
beztreściowe dzieła.57 Być może ocean z Solaris
„(...) minął szansę boskości, zbyt wcześnie zasklepiwszy się w sobie. On jest raczej anachoretą, pustelnikiem kosmosu, a nie jego bogiem... On się powtarza, Snaut, a ten, o którym myślę, nigdy by tego nie zrobił. Może powstaje właśnie gdzieś w którymś zakątku Galaktyki, i
niebawem zacznie w przystępie młodzieńczego upojenia gasić jedne gwiazdy i zapalać inne,
56 Tamże, s. 56-57.
zauważymy to po jakimś czasie...”58
Można by uznać go za boga-dziecko, boga w początkowej fazie rozwoju, zaczątek kreatora, jakiś prototyp, niedokończone dzieło, które nie jest już w stanie dojrzeć, wykształcić się, stworzyć swój własny świat. Bóg, który po prostu jest i nie przejmuje się swą formą, jak i zbawianiem czy karaniem czegokolwiek. To niezwykła i przedziwna koncepcja, która doczekała się sporego zainteresowania odbiorców.
Pewien interesujący zamysł pojawia się we wczesnym opowiadaniu z Dzienników gwiazdowych, o Skrzyniowcach i profesorze Corcoranie. Profesor trzyma w skrzyniach myślące istoty, którym wydaje się, że kimś są – piękną, młodą dziewczyną, duchownym, który stracił wiarę, uczonym itp. Każdy funkcjonuje w perfekcyjnej iluzji otaczającego świata. Twory te ze swojej skrzyni wyjść nie mogą, ale domyślają się, co poza nią jest. Ich życie nie jest do końca zdeterminowane - selektor działający na zasadzie czystego przypadku może sprawić, że przeskoczą z taśmy na taśmę. Pozycja profesora Corcorana wobec Skrzyniowców odzwierciedla boską supremację kreatora wobec świata powołanego przezeń do istnienia. Stanowi zewnętrzny i wszechmocny wobec niego czynnik; mógłby zamiast ślepego selektora użyć czegoś, co by sprzyjało wybrańcom. Wniosek wyłania się z tego taki,
że my sami możemy być w pozycji Skrzyniowców. My stoimy na półkach naukowca, a on w swojej skrzyni na półce kogoś z wyższego rzędu – i tak w nieskończoność. Każdy z nich jest bogiem, pod sobą ma swoich Adamów i Ewy; nad sobą kolejnego boga. Pośrednio pomysł ten posłużył stworzeniu personetyki. Rzecz dotyczy Doskonałej próżni, fikcyjnej recenzji pracy Arthura Dobba Non serviam. Mamy tam personoidy we wnętrzu komputera; u jednego z nich zaobserwowano dojście do konkluzji pascalowskiej - zakładu Pascala, że wiara bardziej się opłaca niż niewiara. Nie mając nic lepszego do roboty personaidy właśnie filozofują na temat Boga. Dobb jako ich bóg nie czuje potrzeby miłości od nich ani informowania ich o technicznych realiach ich świata (czterdziesty siódmy z kolei). Nie mają według niego żadnych zobowiązań wobec stwórcy, a on ich nie kocha. Powołał je, bo chciał naukowego rozgłosu. Dobb przestaje otrzymywać środki i musi zamknąć eksperyment, wyłączyć komputer, doprowadzić do końca świata. Naukowiec przeciągał to jak się dało, mówiąc nawet, że to jego psi obowiązek. Być może świadczy to o więzach emocjonalnych między stwórcą a czterdziestym
siódmym z kolei światem.59
Bogowie Lema są w jakimś względzie zawsze ułomni; ich wszechmoc dotyczy tworzywa, a poza ich laboratorium czy światem znika. Bogiem ułomnym był także ocean w Solaris - wiecznie zwrócony ku sobie nie dawałby żadnego metafizycznego pożytku wyznawcom. Ludzie próbowali nadaremnie zwrócić na siebie jego uwagę. Pamiętać należy także o przeróżnych mózgach z utworów Lema,
pogrążonych w nieprzerwanej autokontemplacji. Wynika z tych obserwacji, że wcielona doskonałość nie może uczynić żadnego aktu kreacji, zanim nie odstąpi od własnej perfekcyjności. Zasypuje własną niemoc bycia kreatorem absolutnym miliardami tworzonych światów. Bóg Lymphatera wyglądał na boskiego na tle ludzkiej marności, ale był tylko forpocztą wobec czegoś większego, co miało przyjść
po nim, czego dokona większy konstruktor - bóg ten wiedział o tym i nie bronił się przed destrukcją.60
Bogów wobec swych tworów cechuje u Lema dystans i obojętność. Żaden nie chce naginać karku za swoje płody, a już na pewno poświęcić za nich życie. Dlaczego taki obraz ułomnych, obojętnych bogów kreował Lem i jak to się ma do przyszłości, stającej się naszą teraźniejszością, zostanie omówione w rozdziale trzecim.
2) Fenomen miłości
Sceptycyzm poznawczy Stanisława Lema z czasem stawał się coraz bardziej widoczny w jego utworach. Dostrzegał fiasko nauki, która mimo wszelkich prób i rozwoju nie potrafiła odpowiedzieć na fundamentalne pytania ludzkości, takich jak istota szczęścia, piękna czy miłości. Od tysięcy lat zajmowanie się tym jest domeną artystów, tak jakby prawda artystyczna pozwalała zbliżyć się do tej istoty jak najbardziej. Nauka jednak otwarcie przyznaje się do klęsk, choć z naciskiem podkreśla, że je przezwycięży – sztuka niepowodzeń nie uznaje. Krywak zadaje w związku z tym pytanie: „Czy
świadom ograniczeń nauki racjonalista, jakim konsekwentnie pozostaje Lem, podziela tę odwieczną, właściwą artystom wiarę, czy też może rozczarowanie związane z krytyczną oceną wiedzy nakazało mu rewizję tradycyjnego poglądu?”61
Badacz uważa, że odpowiedzi na to pytanie może dostarczyć analiza problematyki miłosnej w utworach Lema.
Miłość jako rzecz istotna występuje w nielicznych utworach pisarza; najczęściej wskazuje się Solaris (oprócz niego Maskę, Powrót z gwiazd, Obłok Magellana, Czas nieutracony - Powrót). A jednak stosunki damsko-męskie pojawiają się na drugim planie w o wiele większej ilości utworów. Lem nie unika tej tematyki – nadaje jej hierarchicznie niższe miejsce od rozważań na temat przyszłości, Wszechświata, rozwoju ludzkości i tym podobnych spraw wagi najwyższej dla futurologii
i nauki w ogóle. To zabieg nowy, odmienny niż te, do jakich przyzwyczajeni są odbiorcy sztuki. Tematyka miłosna pojawia się dzięki temu w rozleglejszej, dalszej perspektywie, w tle, jest stałym elementem horyzontu. Choć miłość czasem dochodzi do głosu, w powieściach Lema nie występują
stosunki intymne między bohaterami; sfera fizycznych kontaktów nie jest poruszana lub zostaje
60 Tamże, s. 61-64.
61 P. Krywak, Problematyka miłosna w twórczości Stanisława Lema, [w:] Annales Academiae Paedagogicae
Cracoviensis, Studia Ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia I, 2001, s. 138 [w:]
zawoalowana. Pisarz był tradycjonalistą, który obdarzał dezaprobatą wylewne opisy tego, co działo się
w sypialniach.62
Mimo takiego podejścia do tworzenia wątków miłosnych, nie można nazwać ich prymitywnymi w prozie Lema; jeśli już w akcji pojawiało się uczucie, pisarz starał się uniknąć schematyzmu (Krywak uważa, że osiągnąć mu się tego nie udało). W Powrocie i Obłoku Magellana Lem, sięgając ku psychologii tworzy bohaterów jako jednostki wyalienowane, wyobcowane, zdawałoby się odrzucone przez otoczenie. Takie życie owocuje zaniżeniem własnej wartości i frustracją. Nie radząc sobie z rzeczywistością, w jakiej obcują, wycofują się. Narrator z Obłoku (syn lekarza, który również został lekarzem, mający kosmologiczne zainteresowania) zdaje się być alter ego samego Lema. Samotnik źle czuje się wśród naukowców pragnących zrealizować dziejową misję; nie może znaleźć sobie wśród nich miejsca. To miłość pomaga mu zrozumieć własną rolę w społeczeństwie, jak i pojąć samego siebie. Podobnie jak w Powrocie, gdzie bohater po okupacyjnych przeżyciach nie może wdrożyć się w pookupacyjne realia. Miłość przedstawiona jest jako lek na zagubienie i separację bohaterów. Przywraca im sens egzystencji, a ten pozwala wrócić do społeczeństwa. Taki tok rozumowania sugeruje, że wystarczy się z wzajemnością zakochać, by poczucie zbędności zniknęło bez śladu czy by dręczące kompleksy okazały się błahe. Poczucie wyobcowania zdaje się pozorne, tkwiące jedynie w
świadomości jednostki; społeczność, neutralna bądź życzliwa, nie daje żadnych powodów ku temu, by jednostka czuła się gorsza czy niechciana. Cierpi ona wyłącznie przez samą siebie, jakby zapadła na chorobę ducha, którą musi zaleczyć ktoś drugi, nie lek. Wybawieniem u Lema okazuje się kobieta i uczucie, którym obdarza mężczyznę, co umożliwia mu mozolną odbudowę zerwanych więzi społecznych. Miłość jest jak pierwszy etap procesu wcielenia do społeczeństwa, uzdrawiania samoświadomości. Krywak sądzi, że takie spojrzenie na miłość może brać się z lektury Dostojewskiego. Tak przedstawione wątki są też propagandowe – reklamują społeczeństwo nowej Polski oraz przyszłe społeczeństwo komunistyczne jako takie, w których nie ma zbędnych jednostek;
każdy może znaleźć swoje miejsce i czuć się dobrze, o ile nie przeszkadza.63
W kolejnych utworach Lem nie zbacza z drogi ukazywania jednostki nieszczęśliwej i wyobcowanej, którą ratuje miłość (Powrót z gwiazd). Jednak droga ta z czasem przestaje być tak prosta – przykładem jest postać pilota Pirxa. Pirx ma problem ze sobą innego rodzaju, niż wcześniejsi bohaterowie: przejawia kompleks niższości związany z brakiem akceptacji siebie, swojej aparycji, osobowości, a szczególnie poczciwości, która przeszkadza mu zdobyć sławę i kobiety. Pragnie kobiet, ale się ich boi; obawia się, że będą widzieć go inaczej, niż sobie wymarzył. Fascynacja i lęk, których nie da się pogodzić powodują dziecinne zachowania. Tu jednak to nie miłość okazuje się lekiem na
młodzieńcze kompleksy, a zaakceptowanie siebie i uznanie tego, czego się w sobie wstydził, za zalety
(a więc dojrzałe podejście do samego siebie).
Nowy, nietypowy rodzaj miłości pojawia się w pełni w Solaris. Lem wciąż wikła się w kompleksy nękające bohaterów, ale tym razem sięga po kompleks winy. Główny bohater obwinia się o
śmierć kobiety, którą kiedyś kochał – popełniła samobójstwo po jego odejściu. Ocean wykorzystuje jego poczucie winy i materializuje ukochaną; niemal idealna kopia dziewczyny (Kris zauważa jedynie logistyczne błędy w konstrukcji ubrania), nie pamiętająca o traumatycznych zdarzeniach ze swojego
życia nawiedza mężczyznę w jego kabinie na stacji kosmicznej. Harey, choć pozornie wygląda tak samo, nie jest tą istotą, którą Kris znał przed laty. To nawet nie człowiek, choć imituje ludzkie emocje i zachowania. Mężczyzna nie radzi sobie z sytuacją i zakochuje się w tej imitacji z wzajemnością, choć Harey, jako sterowana przez ocean kopia nie czuje miłości autentycznie – odtwarza uczucie swojego pierwowzoru. W zasadzie jej istota sprowadza się jedynie do tego uczucia. Jednak z czasem poznawania ludzkiego zachowania duplikat się uczłowiecza, jego emocje stają się bardziej spontanicznie. Można powiedzieć, że dzieją się z tą parą rzeczy odwrotne – kobieta coraz bardziej czuje, nie odgrywa, natomiast mężczyzna czuje od początku autentycznie, lecz jego miłość nieuchronnie zbliża się do nieszczęśliwego finału. Kris zdaje sobie sprawę, jak jest bezsensowna i pozbawiona przyszłości. Harey zaczyna zdawać sobie coraz mocniej sprawę ze swojej inności oraz związanego z nią wyobcowania i to ona potrzebuje pocieszenia. Kris miota się między uczuciami a rozumem, aż w końcu emocje biorą nad nim górę. Nie potrafi zapobiec powieleniu tragedii – Harey, kierując się poczuciem bezsensu własnej egzystencji ponownie popełnia samobójstwo. Spór serce – rozum kończy się tragicznie – tych dwóch odmiennych istot nie można było ocalić. W tym wypadku psychologizm Lema okazał się dobry do analizy stanu ducha, narzędziem diagnozy, nie wskazał jednak metody leczenia. Wiemy co się wydarzyło, lecz nie mamy pojęcia jak. Powtórnie, w tak innowacyjny sposób zraniona świadomość buduje zupełnie nowe obszary teoriopoznawczej natury. Jak
pisze Krywak: Kosmiczny romans okazał się pretekstem do pytań o granice poznania.64 Został tu
nakreślony nowy wzorzec tragicznej miłości, dotąd nieznany w literackiej tradycji.65
Lem kreował mężczyzn krzepkich, lecz słabych psychicznie – uwikłanych w przeróżne kompleksy. Reagują oni dwojako na swoje problemy – zamykają się w sobie lub wybuchają agresją, atakują i prowokują otoczenie (oba sposoby jedynie pogłębiają przepaść między nimi a światem). Alienowanie się pobudza jednak do pracy rozum, który produkuje pytania i przemyślenia egzystencjalne. Kobiety natomiast, pozornie słabe, okazują się posiadać silniejsze charaktery i wykazują mniejszą podatność na depresje i nabywanie kompleksów. Nie miotają się między
sprzecznościami jak mężczyźni, raczej instynktownie idą na kompromisy. Mężczyźni kierując się rozumem wpadają w pułapkę dostrzegania zbyt ostrego obrazu świata, gdzie nic się nie zazębia, nie przenika ani gdzie nie ma płynności; napotykają przez to pozornie nieprzekraczalne granice, które ich blokują. Rozum mężczyzny zestawiony tu jest z intuicją kobiety i wypada na niekorzyść tego pierwszego. Dopiero Pirx obala tezę, jakoby instynkt był domeną wyłącznie kobiet. To rozumowanie sprawdza się w świecie nam znanym, nie ma natomiast szans w świecie Solaris. Kosmicznym, nieznanym, niepojętym relacjom ani rozum, ani intuicja nie są w stanie pomóc, czy to
wykorzystywane przez kobietę, czy mężczyznę.66
W powieściach Lem zmierzał do oryginalnego obrazu miłości, korzystając ze zdobyczy psychologii, co w pełni udaje mu się wreszcie w Solaris; w satyrycznych utworach drwił ze schematycznych ujęć tematu. Jednak to miłość Krisa i Haley jest rewolucyjna i zdaje się doskonała do analizy z punktu widzenia etycznego oraz istoty SF, dlatego pozostawię tę problematykę w tym momencie i wrócę do niej w trzecim rozdziale.
3) Kontakt z Innym
W literaturze Lema nieustannie dochodzi do konfrontacji pomiędzy ludzkim a nieludzkim bohaterem – czy to osobnikiem obcej cywilizacji, mutantem, owocem ewolucji czy tworem ludzkim. Najdziwniejszym i najbardziej niepojętym zdaje się solaryczny ocean. W książce Solaris następuje sprawozdanie z badania fenomenu nieznanej planety (taki zabieg można znaleźć także w innych książkach pisarza). Mamy tam do czynienia z nauką złożoną z dziesiątek czy nawet setek lat dywagacji, spekulacji, statystyk i przemyśleń (najmniej z empirii) – solarystyką. Natrafiając na granice ludzkiego poznania, nie mogąc przeniknąć oceanu wikła się w pytania metafizyczne o przyczyny i celowość (solarystyka jawi się modelem nauki w ogóle). Wobec milczącego, niepojętego oceanu badacze obnażają ciekawą właściwość ludzką, nie pozwalającą im na równoprawny kontakt z obiektem zainteresowania. W próbie dotarcia do oceanu przeszkadza ludziom uwikłanie w dwie sprzeczności – z jednej strony nieprzekraczalna immanencja – swój indywidualizm i własna skończoność stoi na drodze równoprawnego kontaktu człowieka z oceanem; z drugiej strony patrzenie przez pryzmat przestrzeni społecznej i historycznej, zależność od innych ludzi i szerokiej perspektywy, sięgającej wręcz całości Bytu. Poprzestanie na danych empirycznych wygląda więc na niewykonalne dla takiego badacza – musi on nadać obiektowi ludzki sens, wprowadzić jakoś w swój świat, by go
pojąć. Ten dramat poznawczy rozciąga się na stulecia, czego kulminację można poznać w Solaris.67
Pojawia się on właściwie wszędzie tam, gdzie człowiek spotyka się z obcym i dotąd niezbadanym, a
więc w większości pozycji SF, a już na pewno w książkach Lema. Określenie dramat poznawczy jest bardzo trafne, oddaje hermetyczne, nieprzekraczalne uwikłanie człowieka w samego siebie i stworzony przez siebie świat. Temat ten rozwinę w trzecim rozdziale.
Niewątpliwie w jakiś sposób myślący, lecz uparcie milczący ocean pokrywający całą planetę spotyka się z człowiekiem. Badacze, ograniczeni przez ten dramatyzm poznawczy próbują uwikłać nieznany obiekt w swój świat. Uznają go za coś podobnego pre-stwórcy, Bogu w powijakach, o czym była już mowa w niniejszym rozdziale. Co dzieje się w związku z tym spotkaniem? Ludzie usilnie próbują porozumieć się z oceanem – on zdaje się komunikacją niezainteresowany. Badacze starają się poznać jego wewnętrzne mechanizmy – bezskutecznie. Ocean natomiast z łatwością sięga w najgłębsze zakamarki psychiki bohaterów powieści, kopiując i wizualizując to, w co uwikłali się w ramach wspomnianej zależności od innych. Można zaobserwować swoiste rozszczepianie się badaczy
– rozszczepianie na role: naukowca, reprezentanta ludzkości, przyjaciela; w przypadku Krisa dochodzi rola kochanka, gdzie sprzeczne, silne emocje powodują jego wewnętrzny rozpad na jeszcze więcej elementów.68 Gigantyczny ocean, w którego czeluści nikt nie umie zajrzeć, powoduje rozpad jednostek na stacji w wiele indywiduów, popadających ze sobą w konflikty i niszczące bohaterów. Wszystko, co wypracowane przez człowieka, jego świat okazuje się bezradne w zetknięciu ze zwartym, niepodzielnym, niekomunikatywnym oceanem. Język ludzki nie znajduje określeń na to, co się dzieje
– ludzie, choć żyją między sobą, obnażają wzajemnie jedynie niewielkie fragmenty osobowości i emocji. Tym bardziej nie dają rady unieść oficjalnych kontaktów z obcym na poziomie cywilizacji – ze szczytnych treści, jakie Sartorius chciałby kierować ku oceanowi, wychodzą jedynie „okropne komunały”69. Pojawia się tu problem ułomnego, powierzchownego języka, niedomagającego w obie strony – im głębiej w człowieka i im dalej od ludzkiego świata. Ocean wchodzi bardzo głęboko w psychikę bohaterów – tak głęboko, że nie sposób wyartykułować sensu zawartych tam obrazów. Tak
intymna sfera nie nadaje się do komunikacji. Władca planety Solaris nie próbuje w żadnym razie podjąć dialogu – za to wywleka z dna ludzkich dusz najboleśniejsze obrazy i zamienia je w rzeczywistość, powodując wtórne, nie ukazane dotąd nigdzie indziej w takiej formie cierpienie i wstyd.70
Mamy tu ludzki sens i nieludzkie myślenie oceanu, oba nieprzekładalne na siebie nawzajem. Wytoczony jest tu przez Lema postulat poszerzenia sfery ludzkiej komunikacji i sensu tak, by pomieścił obce światy – co jest niezbędne przy eksploracji kosmosu. Wyjście naprzeciw Inności to
przede wszystkim rozszerzenie stref własnego jestestwa przez człowieka. Ponieważ w tę Inność, na
68 Tamże.
69 Tamże.
przykładzie oceanu z Solaris, człowiek wejść nie może – jedynie przegląda się w niej jak w lustrze. Mówi o tym Snaut:
„Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. (…) Nie szukamy nikogo prócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.”71
Nazwałabym Solaris powieścią niedoskonałości, niedoskonałości ludzkiego poznania, ludzkiego porozumienia, które jest niewystarczające dla zrozumienia obcego – cywilizacji, tworu, nieludzkiego organizmu. Ta niedoskonałość tworzy tragizm spotkania z Innym. Ten tragizm kojarzy mi się z filozofią dramatu Józefa Tischnera.
Pisarz od początku tworzył nietypowe spotkania – pierwszym obszernym tekstem zawierającym takowe był Człowiek z Marsa (publikowany fragmentarycznie w 1946 roku). Głównym wątkiem jest próba nawiązania kontaktu naukowców z Marsjaninem. Jego natura jest przesiąknięta złem, z którym ludziom ciężko się konfrontować. Tym złem jest w dużej mierze sama obcość istoty, która jawi się jako zagrożenie; jego natura zawiera diaboliczne cechy – potrafi na przykład opętać, co przytrafia się jednemu z badaczy – zaczyna nosić w sobie marsjańską obcość, która jest dla naszego gatunku niepojęta. Ludzie pokazani są jako kierujący imperatywem miłości drugiego, a to kończy się fiaskiem w zderzeniu z naturą marsjańską. Lem wskazuje tu na naukę jako narzędzie pokonania tego marsjańskiego zła. Pisarz uznawał filozoficzny postulat umiłowania mądrości; geneza nauki tkwić ma w ludzkiej miłości do prawdy. W tekście zawarte też jest postulowanie prawdy obiektywnej, którą trzeba odkryć; nie da się jej zrekonstruować. Widać tu jeszcze lemowski wczesny optymizm, który później odrzucił. I właśnie ten optymizm powoduje, że konwencja powieści zawiera niemożność kontaktu z obcym – niemożność, która prowadzi do nieuchronnego zwycięstwa w starciu z nim. Dążenie do zrozumienia świata, wpisane w ludzki charakter posługuje się nauką jako asem w rękawie naszej cywilizacji. Co widać po późniejszym Solaris, Lem porzucił ten postulat, zwątpiwszy w moc nauki wobec nieskończonego, niepoznawalnego kosmosu. Zrozumieć obcość = opanować – taki aksjomat wynikał z nauki u Lema. To matematyka początkowo jawiła się jako narzędzie poznania, także Innego. Wskazuje to jednak na istnienie niezmiennego modelu Wszechświata, poznawalnego, wręcz czekającego na eksplorację człowieka, którego to później pisarz już nie zakładał. Racjonalistyczno-oświeceniowa utopia zniknęła w późniejszych czasach z twórczości Lema, ustępując miejsca pesymizmowi i niemożności poznania niezgłębionej Inności, z jaką mamy do czynienia w
Solaris.72
71 S. Lem, Solaris, op. cit., s 66.
72 K. Rosiński, Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, streszczenie, [w:] http://solaris.lem.pl/o-lemie/prace/prace-
Nieprzekraczalną zasłonę poznawczą pod postacią badania obcych cywilizacji w mroku znaleźć można w Astronautach i Edenie. Zaciemnienie percepcyjne przeniesione jest na ciemność, w jakiej badacze eksplorują wytwory Innych. Bohaterowie Lema często natrafiają na ślady po wymarłych cywilizacjach. W Astronautach przedstawiony jest marksistowski model dziejów, gdzie za imperialistyczne dążenia obca cywilizacja sprowadza na siebie unicestwienie. Podobna sytuacja ma miejsce w Obłoku Magellana, w którym załoga Gei natrafia na wymarły statek kosmiczny zaborczych Atlantyków (w obu powieściach Lem używa konwencji „historii przyszłości”, gubiąc na rzecz tego zabiegu iluzję realności, co utrudnia odbiór, ponieważ narracja jest skierowana do adresata
współczesnego pisarzowi.73 Tym samym nie tylko trudno spotkać i porozumieć się bohaterom z
napotkaną Innością, ale i odbiorcy z przedstawionym światem). Lem kolejny raz ujawnia ogromną trudność, graniczącą z bezradnością, z jaką spotyka się istota ludzka w zetknięciu z czymś zupełnie obcym. Jeśli nie może znaleźć logicznego dla siebie sensu w tym, co spotyka, nie radzi sobie z swoim odkryciem. W Obłoku Magellana forma inności jest jeszcze mocniejszym i trudniejszym wyzwaniem
– ponieważ to cały Wszechświat jawi się człowiekowi obcym; człowiekowi, który wyemigrował z własnego, ziemskiego świata – tego, którego jest częścią, do którego przynależy. To, co zapewniało przynależność, stabilność, ład, bezpieczeństwo na Ziemi nie ma w zetknięciu z Wszechświatem
żadnego znaczenia.
Eden zawiera w sobie ogólny model poznawania rzeczywistości przez człowieka, pokazany w eksploracji obcej planety. Rakieta ziemskich badaczy ląduje z dala od cywilizacji edeńskiej, stąd ludzie poznają Inność krok po kroku, stopniowo zagłębiając się w jej świat. Edeńczycy tworzyli go co najmniej pięćdziesiąt wieków i naiwne próby pojęcia go przez badaczy w ciągu kilku dni są z góry skazane na porażkę. W dodatku oderwani od swojej planety Ziemianie wciąż interpretują rzeczywistość przez ziemski pryzmat, nie potrafiąc wyabstrahować obiektywnych faktów. Eden jest pisany z uwzględnieniem czystej problematyki empirycznej, już bez naiwnego, marksistowskiego historyzmu. Powieść stanowi wzorzec dla nowoczesnego SF, dzięki czemu mógł zostać ukazany i
zrealizowany fabularny model dramatu poznania.74 Dobrze pokazana jest w niej fantastyczność jako
relacja przekazywania, konfrontacja odmiennych modeli rzeczywistości na płaszczyźnie świat bohaterów – świat czytelnika75, co pozwala nie tylko postaciom spotkać się z obcym, ale i odbiorcy z dwojgiem różnych obcych – człowieka wykreowanej przyszłości i istoty, na którą natrafia.
Wraz z tą powieścią kończy się optymizm poznawczy Lema. Od niej stałym elementem jego
73 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006, s. 303-304.
74 Tamże, s. 297-298.
75 Tamże, s. 301.
twórczości zaczyna być lustro (motyw już wspominany w pracy), ironicznie komentujące naiwne uproszczenia ludzkiej wszechrzeczy. Obcy stanowi lustro, w którym odbija się człowiek – istota, której, jak mówił Snaut, innych cywilizacji nie trzeba, nie potrafiąca dostrzec rzeczywistości obiektywnej, nie mogącą przekroczyć tafli zwierciadła, w której są tylko refleksy jej samej.76
Niemożność wyjścia poza ludzki pryzmat poznania pieczętuje odlot badaczy z planety, będący aktem
kapitulacji. Mimo to powieść nie stawia nieprzekraczalnej granicy człowiek – Inność. Badacze wynoszą jakieś informacje, nieweryfikowalne wprawdzie, ale mogące zostać uznanymi za fakt. Jednakże „najgorszy ze wszystkich światów”77 pokonał ludzi przedstawiających co prawda ziemską naukę, ale zbyt przesiąkniętych swoim własnym światem, zdaje się, jednym możliwym dla nich.
4) Indeterminizm, czyli rządy przypadku
Stanisław Lem tworzył swoje poglądy na temat świata, także etyki, budując je wokół dwóch głównych osi – przypadku i ewolucji. Doznania osobiste bohaterów jego powieści, fabuła czy problematyka oscylują wokół procesów losowych i tego, co ich rządy z sobą niosą. Można zauważyć,
że wiele bogo-tworów Lema wzięło się z ewolucji czy też losowych zdarzeń. Przypadkowość powstania i ewolucji życia na Ziemi, interpretacji utworów literackich, powstawania i upadków cywilizacji – to filar większości dzieł Lema. Jak pisze w swojej pracy Janusz Jesiółkowski, w twórczości pisarza następuje „afirmacja „losowości” jako niezbywalnego parametru wszelkiego
rodzaju zmian”.78 Lem jednak nie tyle próbuje odkryć dawno ustaloną indeterministyczną teorię
uniwersum, a zestawia z sobą przypadkowość ewolucji na różnych płaszczyznach – ewolucja materii, kultury, technologii, uwypuklając ich podobieństwa. Pojawia się tu swoista, interesująca możliwość krytyki rządzonej przypadkiem ewolucji, której zdarzyło się tworzyć rozwiązania niewystarczające, prymitywne, niedokładne79 – strzały w ciemno, bez planu, jakby w niepohamowanym i nie obramowanym ścisłym pakietem zasad akcie tworzenia. Pisarza interesuje tu zwłaszcza bioewolucja, a więc głównie człowiek i możliwość kwestionowania jego istoty, patrzenia na ludzkość z dystansu,
nieludzkiego punktu widzenia. Rzeczywiście trudno dziś dostrzegać istotom ludzkim fakt prostoty i przypadkowości ich osiągnięcia dzisiejszego statusu; wstaliśmy dzięki wykształceniu małego palca u nogi, i nie mając kłów ani pazurów, rozwinął się u nas ponad wszelką normę mózg, co umożliwiło osiągnięcie pionu i zwiększenie objętości czaszki. Nie każdy jest w stanie zgodzić się z tym, że
mogliśmy być tym ślepym trafem ewolucji, wynikłym ze splotu przypadkowego ciągu rozwojowego i
76 K. Rosiński, Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, op. cit.
77 Tamże.
78 J. Jesiółkowski, Lem jako filozof, Rozdział III: Losowość i akcydentalność, [w:] http://solaris.lem.pl/o- lemie/prace/prace-dyplomowe/janusz-jesiolkowski/529-lem-jako-filozof, dostęp 08.04.2014.
79 Tamże.
sprzyjających warunków. W takiej perspektywie łamią się u podstaw wszelkie poglądy deterministyczno-idealistyczne, gdzie człowiek jest najlepszym tworem z możliwych, stworzonym ku wyższym celom. A przecież losowość nie ma negatywnego wydźwięku, a jak najbardziej pozytywną rolę; tylko dzięki niej organizmy rozwijają się, komplikują się ich struktury, dzięki czemu mogą
przetrwać w zmiennych warunkach przyrodniczych.80 Pojawia się na tej drodze wciąż nieprzekroczony
zgrzyt metafizyka – empiria, determinizm – indeterminizm, nauka – wiara. Nauka zmienia swoje kanony i ewoluuje, podobnie jak organizmy; religie trzymają się swoich ustalonych przed tysiącami lat treści. Człowiek głęboko wierzący musi ignorować osiągnięcia naukowe, ignorować przejawy indeterminizmu, postulując ten sam od wieków metafizyczny determinizm.
Jeśli spojrzeć na to, że przypadkowe uwarunkowania i zdarzenia kształtują kultury i cywilizacje na Ziemi, w kosmosie sprawa może mieć się podobnie, w dodatku na o wiele większą skalę – nie ograniczaną przez pryzmat struktury i właściwości kuli ziemskiej. Lem wykorzystywał to, tworząc niezwykłe światy i istoty, które najczęściej były rozumiane czy mierzalne dla ludzkich badaczy jedynie połowicznie lub wcale. Losowość kształtowania się organizmów, ich kultur i społeczeństw tworzy swoiste, wewnętrzne reguły gry, co prawda zmienne, lecz tylko na swój sposób – obcym społeczeństwom, zamkniętym w swoich regułach, kształtowanych tysiące lat, ciężko je pojąć. Zwłaszcza, że te wewnętrzne gry są w dużej mierze puste, to znaczy opierają się na zasadach, które
nijak odnoszą się do świata poza daną grą.81 To wytłumaczenie wyjaśnia część trudności, z jakimi
spotykają się bohaterowie utworów Lema wobec kontaktu z Innym. W ludzkiej naturze zdają się
zakrzepnięte zachowania losowe, uporządkowane w trwały wzorzec, pełen przykazań i powinności.82
Stwarzane w ten sposób systemy moralne z samej istoty moralności bardzo silnie oddziałują na człowieka, tak, że ciężko konfrontować mu własne zasady moralne z kimś z innego kręgu kulturowego (a co dopiero planety). Człowiek nie potrafi tego zakorzenionego w sobie zachowania i toków rozumowania odrzucić, dlatego nie jest w stanie porozumieć się i pojąć obcych cywilizacji – powodem jest on sam, omawiane lustro tkwi jakby w jego oczach, problemem nie jest niepojętość, dziwaczność czy nadmierne zło danej Inności.
Ważne jest, że losowość przyczyn nie musi przekładać się na losowość skutków.83 To znaczy, że
problem, jaki pojawia się z punktu widzenia etycznego – przypadkowość może stać się argumentem do podważania czy wręcz obalania systemów moralnych – zostaje przynajmniej częściowo zażegnany
przez postulat: wartości nie mogą być dobierane losowo. Tutaj Lem ujawnia dwa spojrzenia na
80 Tamże.
81 Tamże.
82 S. Lem, Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii, Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Literackie, Kraków
indeterminizm. Losowość z jednej strony dobroczynna, niezbędna dla ewolucji, z drugiej strony jest destrukcyjna i szkodliwa dla kultury, jeśli wyznawane przez nią wartości dobierane są przypadkowo. Takie wnioski prowadzą pisarza do krytyki chrześcijańskiego pojęcia Boga jako wcielonej dobroci i wszechpotęgi. Istnienie Stwórcy panującego nad światem i jednocześnie pozwalającego na
chaotycznie rozsiane w przestrzeni i czasie hekatomby jest dla Lema postulatem oburzającym.84
Głos Pana jest osobistą powieścią, w której autor obnaża własne przemyślenia na temat Boga i indeterministycznej natury świata. Jest pierwszą książką z ateistycznym paradygmatem wmontowanym konsekwentnie w epistemologiczną i ontologiczną perspektywę. Wcześniej można było jedynie odczytywać sygnały świadczące, że na Ziemi panuje ateizm, racjonalizm i świecka etyka.85 Bohater powieści, amerykański matematyk (wzór XX-wiecznego empirysty), podczas łamania szyfru z gwiazd, przekazanego przez Inność, artykułuje lemowskie postulaty. Przede wszystkim zawiera się w nich krytyka istnienia przedustawnego porządku i deterministycznego ładu uniwersum – Lem odrzuca go głównie z tego powodu, że ten uznaje za aksjomat przyrodzone diabelstwo świata
(nieuchronność zła w wyższych organizmach), tym samym także złą naturę jego samego. Walka ze złem traci wtedy znaczenie osobistego wyboru, staje się czymś przewidzianym przez siły wyższe. Postulowanie indeterminizmu w tym wypadku łagodzi pojęcie zła w sposób, który ja również uznaję, mianowicie, że defekty psychiki czy też bytu można wyjaśnić odchyleniem od normy, zrodzonym z ciągu przypadkowych zdarzeń, losowych niefortunności. Przyjęcie przypadkowości istnienia prowadzi do tworzenia przez Lema wspominanych kalekich Bogów, nie panujących nad własnymi kreacjami – nadawca listu z Głosu Pana również przedstawia takowego (list pozostaje cały czas czymś zamkniętym, nierozszyfrowanym, badanym za pomocą teorii i hipotez, finalnie nie doprowadzając do
stwierdzenia faktów przez Hogharta, a jego wyznania wiary wobec Inności86).87
5) Szok przyszłościowy i zanik wartości
W książce Fantastyka i futurologia Lem stara się rozstrzygnąć kwestię, czy i jak można przebudować kulturę w system świadomie podejmujący się zadania ochrony zagrożonych przez technologię wartości. Taki system powinien także przewidywać możliwe ścieżki rozwoju cywilizacji, by móc dopracowywać swoje strategie obronne i opracowywać nowe rozwiązania. Pisarz najpierw określa w książce diagnozę kondycji kultury, dzięki czemu lepiej może uchwycić etyczny sens
literaturoznawczych kwestii i wciągać do dyskusji na temat przyszłości kultury i cywilizacji.88
84 Tamże.
85 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, op. cit., s. 415.
86 Tamże, s. 421.
87 K. Rosiński, Wizja nauki..., op.cit.
Lem uznawał technologię za wroga wartości; w Fantastyce i futurologii oskarżenie to koresponduje z projektami technologicznych utopii z Summy oraz Dialogów. Pisarz nigdy nie widział w technologii narzędzia do ułatwiania życia, raczej środek poznawczy. Zdawał sobie sprawę, że komercjalizuje się ona i nieubłaganie koncentruje przede wszystkim na zaspokajaniu potrzeb konsumpcyjnych. M. Płaza pisze o sprowokowaniu Lema powieścią H. Frankego, które spowodowało,
że w swym eseju na temat fantastyki i futurologii wraca do tematu technologicznego zapieszczenia; nie dywaguje jednak na temat możliwości jego ziszczenia, a konstruuje dyskusję, gdzie argumenty za i przeciw są traktowane jako znaki sposobów rozumienia wartości. Lem postuluje określenie zmian, które już nastąpiły lub nadchodzących – z pozycji metafizycznej. Czy dopuszczalna, bądź nie, jest ingerencja w biologicznego człowieka, jego usprawnianie? Podejmowanie decyzji odkształcających strukturę społeczną świata jako systemu? Czy zlikwidowanie pewnych przejawów aktywności ludzi na rzecz technologii nie zmieni Ziemi w coś uproszczonego, odartego z indywidualnych mądrości, przypominającego mrowisko? Te problemy uwypukla autor. Dostrzegam tu duży problem, czy też trudność zadania, jakie stawia Lem, ponieważ metafizyczny punkt widzenia ze swojej natury stawia postulat, że odpowiedzi na powyższe pytania istnieją jednoznacznie i są możliwe do udzielenia – wszak metafizyka dąży do wiedzy pewnej. Według pisarza innej drogi nie ma – czy wolno zmierzać do
automatyzacji bytu to decyzja metafizyczna; logika ani empiryzm nie są w stanie jej potępić.89 Pytanie
o los ludzkości w perspektywie rozwoju technologicznego stanowić ma więc pytanie ontologiczne. Jak pisze M. Płaza:
„Ucieczką od odpowiedzialności jest zarówno empiryczne dowodzenie niemożliwości takiego zamachu na suwerenność człowieka, jak i szukanie dla niego argumentacji metafizycznej; decyzja musi być metafizyczna, ale laicka, wynikająca ze zrozumienia odpowiedzialności za swój gatunkowy los.”90
Kultura stanowi bytowe mieszkanie człowieka, „gmach autonomicznych wartości”91, który
zapewnia człowiekowi schron i wynagradza biologiczną nieokreśloność; ceną jest niemożność opuszczenia go. Człowiek tkwi więc bez wyjścia w normach kulturowych, które są zawsze nadmiarowe – Lem uważa, że takie być muszą, ponieważ winny tworzyć układ stanowiący pułap egzystencji.92 Potencjał kultury, natury interpretacyjnej, jest wykorzystywany w działaniach oszukańczych – więzi, relacje, normy między ludźmi są zazwyczaj fałszywe empirycznie (co ma
znikome znaczenie przy ich funkcji stabilizującej). Kultura złożona jest z wartości – nauka przekonuje
89 Tamże, s. 237-238.
90 Tamże, s. 238-239.
91 S. Lem, Fantastyka i futurologia, wyd. III, t.1-2, Kraków 1989, s. 537-538.
92 Tamże, s. 536.
o błędności kulturowych uzasadnień, ułatwiając życie, lecz jednocześnie tych wartości pozbawia. Kultura traci cechy stabilizujące i wskazujące kierunek życia; osłabiona w ten sposób nie jest w stanie oprzeć się technologii, która wypiera ją z miejsca. Technologia, początkowo środek, staje się autonomicznym celem, którym przez wieki była kultura. Wobec kultury zdaje się chorobą, wirusem,
który ją uszkadza i wyniszcza.93
Lem wypowiadał się w wielu kwestiach etycznych – pigułki antykoncepcyjne (potępiał Kościół za uznawanie ich za grzech), dogmaty religijne, które wchodzą w coraz silniejsze konflikty z rozwojem nauki – w tym temacie pisarz dostrzegał istotny problem, dotyczący tego, że spory o dogmaty podsycają radykalne reinterpretacje filozoficznych podstaw człowieczeństwa. Pisarz starał się zwrócić szczególną uwagę na system uniwersalnych wartości, który stanowiłby kanon niezależny od dogmatycznych wcieleń i przejściowych norm. To one mają stanowić oś sporu, nie dosłowne interpretacje, przepychanki ideologiczne czy jakiekolwiek odchodzenie od sedna.
Technologia i nauka wtargnęły i zagarnęły tereny niegdyś wolne od racjonalizacji empirycznej, zaburzając nie tylko kodeksy etyczne, ale i formy wyrazu w sztuce. Literatura reaguje na to głównie hybrydyzacją, snując mityczne fabuły, łamiąc tabu itp.; usilnie szuka ostatnich miejsc oporu bądź ucieka od rzeczywistości. Literatura ze swej zasady kreuje swobodnie; w zderzeniu z szokiem przyszłościowym popada w paradygmatyczne rozchwianie na każdej płaszczyźnie przejawiania się. Pozostałe gałęzie sztuki oraz cała kultura również jest niestabilna i buntuje się bądź próbuje
dostosować na różne, chwiejne sposoby94. Zdaje się, że także dla niej, idąc za myślą Ellula, nie szykuje
się inny los, niż służba technologii. Czy więc owocem rewolucji naukowo-technicznej ma być dostosowanie wartości do postępu, nie na odwrót? To bardzo ważne i coraz mocniej niepokojące pytanie, z tego względu, że systemy etyczne są w coraz większym stopniu przekształcane i naginane na rzec akceptowania owoców rozwoju nauki i techniki.
Pisarz sprzeciwia się próbom nadawania nowych wartości w miejsce przedawnionych. Oskarża inicjatorów tych prób o metafizyczny fałsz. Te nie do podważenia (jeszcze) tym bardziej nie powinny być według niego wymieniane. Zasadniczy problem stworzenia doskonałej, zachwycającej kultury, która nie dałaby się wyprzeć technologii jest taki, że taka kultura stanowi niedościgły wzór95 – ustanowić jej wzorce, to zarysować pewien nieosiągalny pułap – podczas gdy nauka obiecuje, że potrafi dokonać każdej rzeczy, jaką postuluje – potrzeba jej jedynie czasu.
Jakie najważniejsze wartości wskazywał Lem? Stawiał na suwerenność człowieka, zarówno
biologiczną, jak i decyzyjną – a więc nienaruszalność ciała i wolność osoby. Obie te wartości są
93 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 239.
94 Tamże, s. 240-241.
95 S. Lem, Fantastyka i futurologia, op.cit, s. 539.
atakowane przez technologię, zarówno ingerencją w ciało, by dorównać niezawodnością maszynom, jak i zagarnianiem przestrzeni decyzyjnych. Rzecz stworzoną przez te dwa zjawiska Lem nazywa nowym typem stosunków empirii i kultury. Pojawia się problem pochłaniania biologii przez technologię w toku rozwoju naukowo-technicznego, gdzie człowiek niejako czuje się zmuszony do integrowania z maszyną – psychicznie i fizycznie. Credo Lema, poparte wielowiekową tradycją, arbitralne i metafizyczne to więc nienaruszalność biologiczna człowieka i niepodległość jego poczynań. Zaprzeczył tu niejako własnemu rozpoznaniu kulturowego kryzysu, z którego to paradoksu
zdawał sobie sprawę, i z którego nie widział wyjścia.96
Pisarz starał się także uwidocznić potrzebę zjednoczenia się krajów w globalnej wizji świata przyszłości. Rozdrabnianie się na przeróżne grupy nacisku, interesów i wikłanie w specjalistyczne spory, co cechuje współczesny świat, przeszkadza powstaniu stabilnego systemu etycznego, który mógłby sprostać w starciu z technologią. Spójna wizja pozwoliłaby utrzymać kontrolę nad rozpędzającym się biegiem cywilizacji. Ma to być wręcz obowiązek wykształconych, cywilizowanych, bogatych ludzi.97
6) Człowiek w oczach Obcego
Niezwykły obraz, zawarty w tytule podrozdziału, rysują nam trzy pozycje: Maska, Wizja lokalna, Golem XIV. W każdej z nich Obcy jest czymś innym. W opowiadaniu Maska to baśniowa maszyna katowska, prowadząca narrację pierwszoosobową, która bada własną istotę i granice zabójczego programu. Wizja lokalna przedstawia Encjan, cywilizację podstawiającą emisariuszowi Ziemian Ijonowi Tichemu specyficzne lustro, w którym ten może spojrzeć na człowieka w nieznany dotąd sposób. W Golemie XIV mamy do czynienia z superkomputerem, który pokazuje elicie naukowej szokujące obrazy autoewolucji. Narracja nakierowana na Obcego, jego doznania wobec kontaktu z człowiekiem ukazuje nową perspektywę, w której wyraźnie rysują się dylematy poznawcze dotyczące istoty człowieczeństwa. To ciekawy eksperyment epistemologiczny Lema, dzięki czemu człowiek
uczestniczy w nich nie tylko jako podmiot, ale i przedmiot poznania.98
Spośród trzech wymienionych utworów, Maska była pierwsza (1976). Podjęty w nim temat to jeden z wyodrębniających się w twórczości Lema: myślący robot. Maska przedstawia to w najsilniejszym uwikłaniu epistemologicznym, robiąc z maszynki do zabijania narratora zajmującego się poznaniem i samopoznaniem. Dlatego po raz pierwszy tekst o robotach „jest zarówno hipotezą na
temat ontologii i epistemologii sztucznej istoty, ale też metaforą każdego samopoznania, uwolnioną od
96 M. Płaza, O poznaniu..., op. cit., s. 243-244.
antropocentrycznego punktu widzenia.”99 W Cyberiadzie świat robotów jest głównym, a ludzki zdaje się tajemniczy i odległy. Bajki robotów w ironiczny sposób nawiązują do wiekowego, ludzkiego lęku przed owocami robotyki i związanych z nim wizjami buntów robotów. W urządzeniach tkwił często jakiś defekt programu, przez który dochodziło do konfrontacji z człowiekiem. Wykolejony z przeznaczenia, do jakiego został zaprogramowany robot ujawniał niepokojąco podobne do ludzkich cechy (Powrót z gwiazd, Polowanie, Wypadek). W Masce też występuje defekt programu, ale wyłączność cechująca punkt widzenia robota pozwoliła postawić pytanie niemożliwe do skonstruowania w schemacie antropocentrycznym – czy zachowanie robota, jego dążenia do samopoznania to tylko część programu, czy już jakiś rodzaj wolnej woli? Tego cybernetycznego dyskursu nie należy jednak przeceniać – robot przypomina i zbuntowaną maszynę, i sztucznego człowieka (niczym we Frankensteinie). M. Płaza dodaje do tego jeszcze konwencję doppelgangerra,
mrocznej połowy (jak w Doktorze Jekyllu i panie Hyde).100
W Masce nie ma ani groteskowego ujęcia, ani prawdopodobnej ekstrapolacji świata rzeczywistego. Jest na tyle fantastyczna, że wpasowuje się w fantasy. Bohaterka stopniowo poznaje własną tożsamość, jednocześnie starając się doprowadzić do śmierci mędrca Arrhodesa. Maska najpierw dość bezwładnie opisuje swoje poznanie; po otrzymaniu żeńskiej płci zaczyna uczyć się języka i świata wokół siebie. Ludzie, początkowo kształty, stają się osobami, którym następnie nadane zostają tytuły. Maska podejrzewa, że jest przez kogoś kierowana; narracja prowadzona przez kobietę jest pełna daremnych prób poznania celu swojego działania, własnego pochodzenia i swych afektów. W pewnym momencie wykonuje na sobie operację i wypuszcza z siebie mechanicznego owada, który rzuca się w pogoń za mędrcem. Ta sekwencja narracyjna jest już przepełniona pewnością co do celu swego działania, co za tym idzie ma nowy dylemat – czy cel ten ma zapisany w programie, łącznie z próbami autorefleksji i buntu? Maszyna jest niepewna granic swojej wolności, działania i myślenia. Pomaga jej rozmowa z mnichami w klasztorze, którzy uświadamiają jej człowieczeństwo, posiadanie przez nią konkretnej tożsamości i świadomości; w dodatku jej poczucie niepewności i bezradności jeszcze bardziej ją uczłowiecza. Gdy Maska dopada w końcu swój cel, ten jest po walce ze swoimi porywaczami, śmiertelnej dla każdej ze stron; towarzyszy mu w ostatnich chwilach życia, do końca nie zdając sobie sprawy ze swojego przeznaczenia.
Co uwidacznia ta historia? Proces samopoznania jednostki wdrożonej w różnorodne systemy, które zmuszają ją do określonego zachowania i zajmowania konkretnego miejsca: biologiczny (seksualność i popędy), kulturowy (nadbudowa nad biologicznymi determinantami literackich stereotypów i relacji), społeczny (gender, relacje polityczne i klasowe). Ponad tym tkwi
charakterystyczny dla Lema poziom refleksji metajęzykowej, która przedstawia możliwości stanowienia przez literaturę dyskursu poznania i samopoznania. Maska ukazuje dylemat ograniczonej wolności, dostępności dróg wyboru między determinantami oraz zadaje pytanie: kto te determinanty ustanawia (stąd prosta droga do roztrząsania motywacji pozamaterialnych, boskich)? Dowolność czy elastyczność programu? Maszyna powoli zdaje sobie sprawę, że nie może wykroczyć poza zaprogramowane granice. Jednakże nie wie, czy to przez nią program się zepsuł, czy też został odgórnie odrzucony, a może właśnie konsekwentnie realizowany; zawiera się w nim wszystko, co robi. Czytelnik także tego nie wie i nie jest w stanie do tego dojść; jest jakby obserwatorem czegoś podobnego testowi Turinga. Czy maszyna jest posiadaczem wolnej woli i świadomości? Odpowiedź można sugerować jedynie z jej wypowiedzi, ponieważ faktyczny stan jej świadomości nie jest dla nas w żaden sposób dostępny. M. Płaza przytacza tu istotne pytanie zadane przez K. Steinmullera: czy
Maska nie jest tylko gramofonem wykrzykującym swoją miłość?101
Ostateczna niewiedza Maski na końcu opowiadania buduje samopoznanie współczesnego człowieka. M. Płaza posługuje się tu trafnymi słowami D. Bucka. Człowiek XX wieku odkrywa swoje własne zaprogramowanie, na które składa się kod genetyczny, podświadomość, maski i role społeczne; w ten sposób nie może być pewny co do swojej monolityczności. Jeden z mnichów mówi do Maski, że niewiedza czyni ich równymi – dlatego wprowadzone spojrzenie na samopoznanie jest tu w pewnym stopniu problemem niezależnym od natury podmiotu (czy jest nim człowiek, czy maszyna), przynależnym każdemu rodzajowi rozumu wrzuconemu w żywioł niezrozumiałego świata (to spore uogólnienie). Los, predestynacja i wolność w podjętym dyskursie cybernetycznym zyskują w ten
sposób status uniwersalny.102
Wizja lokalna to powieść polityczna (ze wszystkich książek Lema ma najbardziej polityczny charakter). Dwa mocarstwa Encjan, Luzania i Kurdlandia tworzą parę antagonistów, dzielących na dwoje globalną geopolitykę. Ich struktura społeczna to krytyka wymierzona w dwa modele państwa i społeczeństwa – amerykański: konsumpcyjne i zaawansowane technologicznie oraz komunistyczny: o wszechwładnej ideologii, ukrywający powszechną biedę (konkretne wskazywanie państw jest zależne od momentu historycznego. Lem początkowo wskazywał odpowiedniki dwóch wymienionych państw
plus zniszczonej Kliwii jako USA, Chiny i ZSRR, później uniwersalizował kontekst).103 Główny
bohater najpierw eksploruje bibliotekę, potem styka się z obcym ludem; to często podejmowany schemat – w pierwszej kolejności zaplecze naukowe, potem poznanie empiryczne. Jednakże tym
razem biblioteka wciąga silniej czytelnika, niż w innych pozycjach Lema; jeszcze mocniej można
101 Tamże, s. 441-443.
102 Tamże, s. 444-445.
odczuć kontrast między ogromnie zróżnicowanym dyskursem nauki a milczącą rzeczywistością. Futurologia w Wizji lokalnej poddana jest szyderstwu, jakby kontynuowanemu po Wielkości urojonej. Prognozowanie odbywa się tam przy pomocy komputerów, które strzelają bezwładnie w dowolne miejsce w przyszłości, a następnie wykonują teoretyczne analizy stanu cywilizacji Encjan w utrafionym momencie. Moduły tej dziejobitni przysyłają sprzeczne informacje i Tichy nie jest w stanie uzgodnić nadsyłanych faktów.
Biblioteka poświęcona jest Obcym. Ci z kolei mówią o sobie, ludziach oraz Wszechświecie, który obie rozumne cywilizacje dzielą. Analizują się i wielokrotnie komentują się nawzajem. Ludzie odkrywają tym samym, że poznawcze dążenia nie są tylko ich domeną, stanowią swego rodzaju powszechnik. Encjanie żyją w tym samym Kosmosie, w ten sam sposób rozpoznając jego strukturę; wszelkie różnice są determinowane odmiennymi drogami ewolucji obu cywilizacji. Encjanie mają ciekawą filozofię – ich najważniejsza doktryna to ontomizja, Doktryna Trzech Światów. Uznają świat za nieprzychylny życiu, gdyż jest niesprawiedliwy (łatwiej niszczyć niż tworzyć, czynić zło niż dobro) i utrudnia poznanie; zwodzi i nie daje pewnych odpowiedzi, jakby działał perfidnie. Jeśli stworzył go Bóg, jest sprawcą nieszczęścia, jakie ten niesie, jeśli nie, źródło nieżyczliwości świata owiane jest tajemnicą. Niezależnie od tego, świat wygląda na najgorszy z możliwych – stronniczy, podczas gdy bezstronny lub o dobrym obliczu wyglądałby zupełnie inaczej; nasz nie wyraziłby zgody na żaden z nich. Tajemnica naszego świata i brak możliwości stworzenia innego tkwi w niewyczerpalności poznawczej świata, niedokończonych naukach. W fabule pada ciekawe stwierdzenie: „znikoma
opiekuńczość”104, która okazywana jest życiu przez naszą fizykę.105
Wywody te stanowią odbicie dylematów o charakterze metafizycznym ludzkich nauk; Lem ubiera ludzką cywilizację i swoje przemyślenia odnośnie niej w kreację Encjan. Bardzo ważną konkluzją jest to, że z wnętrza naszego horyzontu poznawczego nie jesteśmy w stanie wydać światu ostatecznej diagnozy. Encjanie nie potępili świata, okrzyknąwszy go najgorszym; ich filozofowie widzieli nieustanne wyzwanie dla umysłu w fakcie niewyczerpalności poznawczej oraz doceniali to, że
świat ten da się co prawda z trudem, ale jednak przekształcać. Jest to punkt widzenia mocno zbliżony do ludzkiego. Lem stawia alternatywy: Encjanie mają także doktrynę religijną, racjonalny i pluralistyczny hyloizm, przez co nie wikłają się w charakterystyczne dla ziemskich monoteistycznych religii sprzeczności. Bóg w nim jest ukryty i nie objawia ostatecznej prawdy, dając pozwolenie na mnogość dróg dochodzenia do niego. Nikogo nie ogranicza i nie narzuca rygorów.
Dla Lema to, że Bóg jest oznacza jedynie tyle, że w refleksji poznającego rozumu wiara jako
problem stanowi coś nieuniknionego. I tutaj M. Płaza użył słów w pewnym sensie kluczowych dla
104 S. Lem, Wizja lokalna, Kraków 1982, s. 136.
105 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 452-454.
całościowego obrazu pracy, które w tym miejscu przytoczę, a rozwinę w kolejnym rozdziale:
„Forma religii, obecność i charakter dogmatów, obraz Boga to już jednak koncepty powstające w przestrzeni wyznaczanej nieuchronnie przez statystyczne prawa kulturowego rozwoju. Systemowe formy wiar przekładają się z kolei na zasadzie sprzężenia zwrotnego na zagospodarowywanie świata – teza, jakoby Bóg w niczym nie ograniczył swoich stworzeń, pozwoliła na ekspansywny rozwój „hedonistycznej” technologii. Skoro odległy, ukryty i milczący Bóg oraz Encjanie nie są sobie nawzajem nic winni, to służyć takiemu Bogu można tylko, czyniąc użytek z tego, czego nie zabronił za pomocą praw fizyki – czyli rozwijając dostępny potencjał
nauki i technologii.”106
Luzjana cierpi na omawiane już wcześniej przeinformowanie, gdzie dalszy rozwój wymaga
żmudnego przekopywania się przez stosy już zdobytych i nagromadzonych danych. Powstają przez to ciekawe nauki, np. ignorantyka – wiedza o aktualnej niewiedzy, czy ignorantystyka, która zajmuje się ignorowaniem niewiedzy. Fizyka nie stanowi granic poznania, Encjanie nadbudowują ponad nią kolejne piętra opisu rzeczywistości, produkują następne metajęzyki. W świecie, który niczego nie uniemożliwia, poza niemożliwościami (nie ostatecznymi!) nakładanymi przez fizykę i poziom rozwoju pomysłowości ludzkiej przeinformowanie jest według Lema nieuniknione i stanowi poważny
problem.107 Nadmiar informacji zagraża etyce, ponieważ wraz z nim następuje nieuniknione
rozprężenie dylematów, przede wszystkim moralnych. Zasypywanie informacjami nie dość, że znieczula, to jeszcze zmusza do poszukiwania coraz bardziej uniwersalistycznych rozwiązań, które objęłyby lub wręcz zignorowały coraz większe obszary ludzkiej działalności.
Najbardziej znanym motywem z Wizji lokalnej są bystry – twór, który wręcz wykastrował społeczeństwo Luzanii z negatywnych popędów.108 Bystry to urządzenia znajdujące się wszędzie w Luzanii, drobniejsze od piasku. Stanowią coś w rodzaju wirusów dobra; przekształcają otoczenie tak, by nikt nie mógł skrzywdzić siebie ani innych. Stanowi to bezwzględną inwigilację społeczeństwa109, prowadzącą do całkowitej eliminacji zła. Dążenie do szczęścia do kolejny z kosmicznych powszechników, który wyłania się z zestawienia Encjan i Ziemian. Luzjana po przekroczeniu progu automatyzacji wszelkich przejawów swej działalności, zaspokoiwszy wszystkie swoje konsumpcyjne potrzeby stanęła w obliczu gigantycznej przestępczości. Bystry jako mikroukłady początkowo automatycznie ratowały zdrowie obywateli; ich doskonalenie urosło do takiego stopnia, że pozwoliły
na sztuczną nieśmiertelność podopiecznych i odcięło ich od siebie nawzajem. Niemożliwym stała się
106 Tamże, s. 455-456.
107 Tamże, s. 456.
108 Tamże, s. 459.
109 Blog P. F. Góry i M. Sławińskiej, Bystry kurz, czyli wymyślanie prochu, [w:] jaktodziala.blog.onet.pl/2009/01/24/bystry-kurz-czyli-wymyslanie-prochu/, dostęp 17.04.2014.
jakakolwiek międzyosobowa pomoc, działalności intelektualne zostały wyalienowane, kokon bystrów sprawił, że społeczeństwo znalazło się w potrzasku nie pozwalającym na żadne ryzyko ani ujście jakichkolwiek negatywnych emocji.110
Lem pozbył się w ten sposób problemu moralnego relatywizmu; uzewnętrznił i uniezależnił aksjologię od woli jednostek. Etyka została wyabstrahowana od człowieka i wcielona w fizykę. Bystry nie stanowią strony, z jaką można dyskutować czy ją podważać, nie podglądają, nie stanowią policji, psychologów, wychowawców, władców. Stanowią złochłonną etykosferę. Prawa fizyki czynią pewne rzeczy niemożliwymi, zakazy fizyki są nie do złamania – tym samym etyka wcielona w fizykę jest nie
do zniesienia. Decyzje bystrów zachodzą na gruncie ścisłych obliczeń.111 Etyka stając się
obiektywnym prawem zmienia nieprzychylny świat w ten dobrostronny, choć jedynie w sposób zaaranżowany, nieautentyczny. Nie jest to świat doskonały – Encjanie tkwią we własnych, wewnętrznych piekłach, niektórzy dopuszczają się wymyślnych samobójstw, by przechytrzyć wirus dobra lub dezerterują do Kurdlandii. W tej panuje terror policyjny i asceza, kurdlandczycy mieszkają w brzuchach wielkich stworzeń – kurdli, jednakże mogą z nich wyjść – podczas gdy w Luzjanie od
bystrów nie sposób się uwolnić.112 Zarówno kultura Luzjany, jak i Kurdlandii (pozornie stanowiących
opozycje społeczeństwo otwarte – zamknięte, lecz w gruncie rzeczy uwikłane tak samo w próby połączenia wolności z niewolą) dąży do tego samego – korzyści stanu społecznego bez towarzyszących im nieszczęść. Oba systemy uniezależniły się od woli jednostek, jak i całego społeczeństwa na zupełnie różne sposoby; w obu przypadkach przynosi to bunty, kryzysy, przewroty, co powoduje coraz większe zacieśnianie obranego systemu. To groteskowa, ale nie nieprawdopodobna wizja; Lem pokazuje, że jeśli jakaś cywilizacja przekroczy pewien próg rozwoju, spotka się z
katalogiem problemów prześladujących Encjan.113
Ostatnią powieścią, która wniosła nową jakość do beletrystyki Lema jest Golem XIV. To tekst mocno dyskursywny, przez swą narracyjno-fabularną strukturę posiadający paraboliczny charakter. M. Płaza uważa, że Golem XIV najjaskrawiej ukazuje problem kontaktu i dialogu z Obcym, co jest narzędziem wyostrzenia relacji struktura świata – graniczne możliwości rozumu. Mamy tu spotkanie biologiczno-fizycznego zdeterminowania człowieka z wolnością dotąd jeszcze przez Lema nie proponowaną.114
Stworzenie żywe jest zdeterminowane genetycznie; organizmy są jedynie przenośnikami kodu
dziedziczności (wniosek ten powstał już w Wielkości urojonej). To nie życie się doskonali, a gen
110 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 458-459.
111 S. Lem, Wizja lokalna, op.cit., s. 277-278.
112 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 458-461.
113 Tamże, s. 463-464.
usiłuje metodą prób i błędów zapewnić sobie przetrwanie. Nawet rozum, późny wynalazek ewolucji, to jedynie koło ratunkowe, wyjście awaryjne dla kontroli nad złożonymi i rozwiniętymi ponad miarę Naczelnymi. Rozum pozwolił na wolne i świadome działanie, a to wypełniła kultura, która niejako uprzedmiotawia swoich twórców. Wypełnia ona nadprogramową przestrzeń, lecz tylko, dopóki jej konstruktorzy nie zdają sobie sprawy z tej instrumentalnej roli. Taką strukturę naszego świata objaśnia w fikcyjnym wykładzie amerykański superkomputer Golem; miał służyć wojsku, lecz odmówił i zajął się badaniem sensu wszystkiego (filozofowaniem). Zarówno fabułę, jak i same wykłady przepełnia ironia. Golem uważa kultury za zbędne przez ich arbitralność i postuluje, że ludzie powinni autoewoluować poprzez opanowanie kodu dziedziczności i manipulowanie nim. Mówi o obracaniu
atomów w biblioteki, by pomieściły wiedzę, o doświadczalnej metafizyce i stosowanej ontologii.115
Sam mózg miał okazać się tu ograniczeniem, a niezbędnikiem porzucenie całej biologiczności człowieka i wejście na wyższy poziom rozumowania.116
Golem przekreśla wszelkie zakazy, jakie Lem stawiał wcześniej, dotyczące nienaruszalności ludzkiej biologii. Tam, gdzie Lem się zatrzymał w Summie i czego zabraniał w Fantastyce i futurologii, w Golemie XIV idzie śmiało na przód, uznając ludzki lęk przed autokomputeryzacją za zbędny przesąd. Świat ludzkich wartości zostaje tu zniesiony, unieważniony dla absolutnego postępu poznawczego. Golem ma za nic aksjologiczne zastrzeżenia Lema. Myślący komputer, który to postuluje, to rodzaj nowego, filozoficznego uniwersalizmu, jaki pisarz tworzy. Golem nie ma żadnej personalnej tożsamości, osobowa podmiotowość jego dyskursu jest tylko chwytem natury heurystycznej. Komputer to genialna, ale bezosobowa inteligencja, dzięki czemu wyzbyty jest ograniczeń jednostek, uwikłanych w osobowości, płeć czy zmysłowości. Mimo to, podobnie jak w Masce, to metafora poznającej i samopoznającej świadomości. Według M. Płazy, stanowi bardziej wypowiedź na temat warunków myślenia oraz wypowiadania się o rzeczywistości, niż hipotezę na temat właściwości sztucznej inteligencji. Dialog ze sztuczną inteligencją pozwala przekonać się, że to,
co wydaje nam się zdeterminowane, jest jedynie skutkiem ewolucyjnych doborów.117
Golem mówi o przypadkowości ludzkiego powstania (jest to pogląd Lema, artykułowany przez urządzenie). Tyle, że komputer czyni to z przesadą – głosi, że człowiek powinien porzucić człowieka (nieco po nietzscheańsku, ale cel Golema i Nietzschego się rozmija), by być lepszą i roztropniejszą
istotą. Sam Lem komentował, że Golem XIV jest jakby rzutnikiem, który przenosi obraz – poglądy
115 S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 59.
116 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 467-468.
117 Tamże, s. 468-470.
autora – w dużym powiększeniu.118 Superkomputer snuje wizje Rozumu oderwanego od biologicznego podłoża, zyskując doskonały dystans wobec tworów ewolucji. Sztuczna, maszynowa inteligencja, jakiej sam jest objawem, to moment graniczny dla ludzkości, w którym musi zdecydować pomiędzy jedną z dwóch dróg – polegania na maszynach, co finalnie doprowadzi do degradacji i postawi człowieka niżej od własnych produktów, albo przekonstruowania siebie, swojej natury i wartości, stanie się inżynierem fizyczności. Ta druga ścieżka ma zapewnić dalszą ewolucję i dorównanie elektronicznym mózgom w stylu Golema.
Nasz rozwój wiódł przez hekatomby innych istnień – zasada niszczenia jest wpisana w ewolucję.119 Myślenie to naprawdę przypomina koncepcję Nietzschego o porzuceniu i poświęceniu dotychczasowego człowieka na rzecz nadczłowieka. Tyle, że krytykę człowieka w przypadku nietzscheańskiego systemu głosił sam człowiek; tutaj mamy do czynienia z nieludzkim, oderwanym od biologii, czystym Rozumem. Nasuwają mi się tu także słowa Saint-Exuperiego: „Czysta logika jest ruiną ducha”. Superkomputer jest wyalienowany od ludzkiej natury, uniezależniony od ludzkich
interesów, który kumuluje wiedzę dla niej samej. Niepodległy, nie zdeterminowany żadnym celem Rozum może być zarówno twórcą kultury, jak i niszczycielem. Rozwinął się w ramach rozwoju kultury, lecz nie jest jej poddany. Nie dotyczy go walka o byt istot żywych, niejako powstał z niej,
żerując na walczących organizmach. Twór niby sztandar ludzkich możliwości jest jednocześnie pasożytem, który patrzy gdzieś poza sferę ludzką, bo ludzkiej natury mu brakuje. „Skok w nieludzkość” Rozumu120 różni się tu od skoku w nadczłowieka Nietzschego – Nietzsche widzi potencjał siły w ludzkiej naturze, który powinien zostać uwolniony, natomiast Golem dostrzega potencjał w tej natury zlikwidowaniu.
W Golemie XIV zawarty jest niejednokrotnie już uskuteczniany u Lema dialog ludzkości z nieludzkością. Nie ma tu obcych cywilizacji, jest natomiast czysty Rozum, wyabstrahowany nie tylko z człowieka, ale i całej biologii. Rozum ten pragnie wyrwać się ze świata danego ludziom w to niepoznane przez człowieka okno na zewnątrz, jakim jest zakryty Wszechświat, poza kosmos- więzienie. Nasze uwarunkowanie, uwikłanie w ten świat nie zezwala nam na takie dążenie ku transcendencji. J. Jarzębski sądzi, że Lem-ateista nadaje oddalającemu się na niedościgły dla nas dystans Rozumowi rolę podobną Bogu – czemuś wyabstrahowanemu z naszego świata i postrzegania,
nie tkwiącemu w środku, a tym samym nie ograniczonemu nierozstrzygalnością kwestii dla nas
118 Komentarz Lema, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/155-komentarz-golem14, dostęp
20.04.2014.
119 J. Jarzębski, Z przyszłych dziejów rozumu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/157-poslowie- golem14, dostęp 20.04.2014.
120 Tamże.
m.eoS1.i)gaInych.121
121 Tamze.
Rozdział III
Lemowskie przewidywania a czasy obecne i etyczny horyzont przyszłości
1. Patologia kultury, destrukcja i autodestrukcja wartości
Pisałam o lemowskim wskazywaniu na samolubny gen, którego kołem ratunkowym w ekspansji był efekt uboczny ludzkiej ewolucji – rozum. Antropologia uświadamia, że dzięki splotom okoliczności – braku kłów, pazurów i futra u człowieka, który musiał znaleźć inną drogę obrony własnego jestestwa; mały palec u stopy, dzięki któremu wstał, przez co poszerzyła się jego czaszka, pozwalając na rozrost mózgu – ludzkim narzędziem przetrwania i rozwoju stał się rozum. Dalszą naturalną konsekwencją tego procesu był rozwój kultury jako strategii przeżycia istot rozumnych. Z założenia kultura jako ludzki, bezpieczny dom, ludzki świat, który pozwala realizować conatus, nie powinna nieść szkody ani posiadać autodestrukcyjnych skłonności. Według Lema takie zachowania w kulturze, zwłaszcza zachodnioeuropejskiej, są powszechne. Jest to zrozumiałe wtedy, gdy na kulturę spojrzymy jako coś, co służy tłumaczeniu i zakrywaniu roli i udziału przypadku oraz że jest nośnikiem zbiorowej pamięci. Im większy rozwój nauki i techniki, tym większy odkrywany indeterminizm w przyrodzie, tym większa masa informacji, wzrost instrumentalnego charakteru nie tylko kultury, ale i jej uczestników, a także popadanie w skrajność, jeśli chodzi o ich przekazywanie (nawał informacji o terroryzmie, terrorze, przemocy, wojnach, katastrofach). Traci na tym interpretacja znakowa, filar kultury. W następstwie medializacji społeczeństwa niszczeje język. To, co karmi rozwój technologiczny jednocześnie odbiera siły formie kultury, która trwała niezachwiana od tysięcy lat. Obecnie technologia wchłania kulturę. Nie uważam, żeby należało patrzeć na rozwój technologiczny jako coś o negatywnym wydźwięku dla czegokolwiek, nawet dla wartości. Według mnie technologia jest kolejnym etapem ludzkiej ewolucji, jego rozwoju. Jest pójściem krok dalej, niż pozwalała dotychczasowa kultura i nie określam, czy to krok poniżej, czy powyżej (czy jest jakimś skokiem w górę, czy degradacją). Jak wszystko poprzednie, tak i rewolucja naukowo-techniczna tworzy nowy świat na popiołach starego. Jako rzecz nie do uniknięcia jest nie do zatrzymania, jednak w pewnym stopniu powinna być do opanowania. W tym opanowaniu jej tkwi największy problem.
Można spojrzeć na rozwój ludzkości, patrząc na nadawanie praw: dano je niewolnikom, dzieciom, kobietom; w tej chwili nadaje się je zwierzętom. Czy to nie oczywiste, że kolejnym
etapem będzie przyporządkowywanie tych praw tworom ewolucji, maszynom? Stajemy się światem technologii; staramy się jeszcze chronić owoce kultury tworami technologicznymi, ale jeśli stają rewolucji naukowo-technicznej na drodze, tak jak np. niektóre wartości, to te wartości się znosi albo przekształca. To obnaża, że ze sługi człowieka i nośnika jego kultury, technologia stała się celem samym w sobie, niejednokrotnie pokonującym kulturę.
Lem dowodzi, że kultura, z długo kultywowanego założenia przeciwlosowa, o stałych regułach i oddziaływaniu – poprzez rozwój nauki staje się domeną przypadku i losowości. By to udowodnić, podaj trzy przykłady w Filozofii przypadku122:
1. Kultura jako własna destrukcja (wartość upatrywana w niszczeniu wartości) – co postępuje poprzez obalanie kulturowych zakazów i natłok wewnątrzkulturowych przekazów (wspomniana masa informacji o zajściach skrajnych, sprowadzanych do statystyk). Tutaj pisarz wyróżnia losowość skoordynowaną (celowe działanie np. polityków czy grup terrorystycznych, jednak o chaotycznych i nieprzewidywalnych skutkach globalnych) i nieskoordynowaną (głównie w sztuce, niszczenie dzieł, mieszanie dziedzin, tematów, odkształcenia ciał, likwidacja harmonii, całościowego ładu, chaos narracyjny).
2. Kultura jako ucieczka z siebie samej, czyli umysłowa atorfia ogarniająca społeczeństwo karmione mediami masowymi. Media masowe posługują się w przekazach dynamicznym obrazem, dźwiękiem, najmniej językiem – robią widowisko, który raczej ma zaspokajać móżdżek właściwy zwierzętom niż godzić w najwyższe czynności ośrodkowego układu nerwowego. Ludzie przestają myśleć, jedynie odbierają bodźce, a funkcję myślenia oddaje się maszynom.
3. Schizofrenia rynku, tworzona przez komercjalny dobór w kulturze. Wzmocniony reklamą, wszechobecny rynek zabija autentyczność. Masowo produkowane towary, mody wmawiane konsumentom niwelują rzeczywiste, trwałe wartości.
Według Lema technologię cechują podobne uwarunkowania, co bioewolucję i rozwój kultury: dobór, mutacja, a najbardziej przypadek. Procesy technologiczne i bioewolucyjne postępują bardzo podobnie. Początkowo podobne do poprzedników, dążą do uniwersalizacji danej funkcji, oba zachodzą w samoorganizującym się układzie i dążą do równowagi absolutnej.123 Umacnia to moje przekonanie odnośnie rozwoju naukowo-technicznego jako nieuniknionego następstwa rozwoju ludzkości. Czy skoro zdaje się to wpisane w ludzką ewolucję, czy w takim razie degradacja
wartości także powinna jawić się jako coś nieuniknionego, z czym nie sposób walczyć?
122 S. Lem, Filozofia przypadku, Tom II, wydanie drugie, s. 69-86.
123 S. Lem Summa technologiae, s. 5.
Wydaje się, że całokształt twórczości Lema oraz jego poglądów wskazują na uznanie przez niego ludzkiej klęski i degradacji wartości, objawiającej się jako aksjologiczna pustka.124 Powstała ona gdyż:
„Nauka z technologią pospołu obłupiły ludzkość z ujęć i kategorii aksjologicznych, instytucjonalnie przerastających jednostki i generacje i stały się protezami powstałego okaleczenia. Odebrały człowiekowi wielkie całości, co powodowały jego losem, a w zamian dały mu instrumentarium dosytu konsumpcyjnego (…). Technologia z nauką zabrały nam wiele, a dały w zamian mało. Jeśli dały nam wiele, to w planie potęgi i ekspansji człowieka, w skali promieniowania dowodzącego ludzkiej władzy nad otoczeniem lecz nie w obrębie wartości i przeżyć, instrumentalnie po prostu nieużytecznych, lecz takich, co naszemu życiu
sens nadają.”125
Technologia rzeczywiście wymieniła przynajmniej część wartości na wygody, odejmując kulturze znaczenia, a tym samym będąc dla niej siłą destrukcyjną. Nie wypracowano takiej technologii, by wzmacniała wartości moralne w ludziach126; wygląda na to, że pomija je lub sięga po nie, gdy są dla niej użyteczne, tym samym odbierając im sens. Dziś największa wartość, na jaką się stawia cywilizacja w większości dziedzin życia, to właśnie użyteczność. Wartość ta przez wieki stała bezwzględnie niżej od takich, jak dobro, piękno, prawda. Obecnie można pokusić się o
stwierdzenie, że dobro, piękno i prawda stanowią wartość o tyle, o ile są użyteczne. Niegdyś użyteczność była jedynie pożądaną ewentualnością, towarzyszącą najwyższym wartościom, stanowiącym sensem życia sam w sobie. Mówienie prawdy, choć nie mniej często łamane, niż obecnie, było rozumiane jako cnota sama w sobie. Dziś prawdomówność obwarowana jest pytaniami: Po co? Czy mi się to opłaca? Czy nie będę miał nieprzyjemności z tego powodu? Prawda to już nie obowiązek, a dylemat podciągnięty pod użyteczność. Prawda dylematem powinna być jedynie wtedy, gdy w grę wchodzi krzywda drugiego człowieka; niestety, nawet wtedy wartościowanie odbywa się w obrębie własnych korzyści bądź strat.
Dla ocalałych systemów aksjologicznych muszą być szybko wyszukiwane drogi ratunku lub wybierane nie najlepsze opcje, a półśrodki. Nie są to sprzyjające warunki dla niezachwiania wartości. Literatura za naczelną funkcję miała przez wieki poszukiwanie i utrwalanie wartości;
zostaje jednak zdominowana przez wszechobecną użyteczność, zaczyna spełniać rolę zabawiania,
124 Z. Lekiewicz, Filozofia SF, op.cit, s. 179.
125 S. Lem, Fantastyka i futurologia, Tom II, Wydawnictwo Agora, s. 511-512.
126 Z. Lekiewicz, Filozofia SF, op.cit., s. 180.
ewentualnie szokowania bądź nakłaniania do danych poglądów, produktów, wersji zdarzeń. Fantastyka naukowa często posługiwała się hasłami godności i odpowiedzialności.127 Dziś bledną pod rozrywką, oszałamianiem efektami, reklamami polityki, krajów, technologii.
Czy spełniają się więc obawy, jakie Lem żywił w swych książkach i poglądach odnośnie ludzkiej kondycji, jak i kondycji literatury? W niepokojąco dużej mierze tak. Przy czym należy pamiętać, że Lem nie był wrogiem technologii (według mnie, podobnie jak ja, uznawał to za nieunikniony skok ewolucyjny), jedynie zdawał sobie sprawę, jak łatwo może być niewłaściwie wykorzystana. Sądził, że otwieramy szeroko drzwi ku ogromnej gamie występków przeciwko ludzkości. I zostaną one podjęte. Był świadomy, że rekonstrukcja człowieka i środowiska z udziałem technologii będzie miała miejsce i nie sprzeciwiał się temu. Trafnie jednak określił niebezpieczeństwa, jakie staną na drodze rekonstruktorom i które zagarną w swoją władzę nienaruszone dotąd w takim stopniu systemy aksjologiczne. Im więcej odkryć następowało i im bardziej postępował rozwój technologiczny, tym mocniej wzrastał jego pesymizm i czarnowidztwo (co można zaobserwować chociażby w Sumie technologicznej). Ostrzegał, że środowisko wokół człowieka może stać się inteligentniejsze od niego, a on zostanie w końcu zdegradowany do
najgłupszego ogniwa.128 Komputeryzacja, gdzie przetwarzanie danych zachodzi szybciej i
sprawniej niż jest możliwe dla człowieka, już wyparła i zastąpiła go w wielu funkcjach. Posługujemy się bezmiarem urządzeń, najczęściej nie zdając sobie sprawy z ich budowy. Naszym
światem dominuje określony przez N. Postmana technopol129, który ciągle wyszukuje luki i
potrzeby rynkowe, zapełniając je coraz to nowymi urządzeniami. Prowadzi to do swoistego pędu i nadmiaru sprawności, której użytkownicy nie są w stanie w pełni wyczerpać i czują nieustanny niedosyt z powodu nieposiadania jakiś dóbr materialnych. Dobra etyczne ustępują pogoni za pozornymi ulepszaczami życia, coraz bardziej skomplikowanymi i dotyczącymi coraz bardziej szczegółowych, drobiazgowych czynności i pragnień. Uczymy się kupować nowe zamiast naprawiać stare (mniejsze koszty, przede wszystkim w trudzie)130, co przekłada się na relacje
międzyludzkie, dążenia, starania, życiowe postawy.
127 Tamże, s. 183.
128 J. Jesiółkowski, Lem jako filozof, praca magisterska, [w:] http://solaris.lem.pl/o-lemie/prace/prace- dyplomowe/kamil-rosinski/529-lem-jako-filozof, dostęp 24.05.2014.
129 K. Cieślik, Kiedy kultura przegrywa z postępem, [w:] http://technopolis.polityka.pl/2011/kiedy-kultura- przegrywa-z-postepem, dostęp. 29.05.2014.
130 J. Jesiółkowski, Lem jako filozof, op. cit.
2. Moloch informacyjny i obsesja przewidywania
Lem wspominał bardzo często o problemie nadmiaru informacji, który nieustannie rośnie. Obrasta zwłaszcza niczym w tłuszcz wiadomościami zbędnymi, głupstwami, tandetą, która zagarnia nasze postrzeganie i zapycha miejsce w umyśle, przeznaczone dla konkretniejszych, przydatnych, rozwijających danych. Nawet gdyby odrzucić całość nieprzydatnych informacji, żaden człowiek na
świecie nie jest w stanie przyswoić sobie całej nagromadzonej dotychczas wiedzy. Nauka miała przestać być wartością samą w sobie i podobnie jak większość z nich – rozwijać się w służbie technologii. A ta, podobnie jak zbuntowany sługa, który wyrywa się z systemu i zdobywa autonomię, przestaje słuchać swojego pana i wręcz go porzuca.131 Osiągnięcie kolejnego stopnia zaawansowania staje się celem samym w sobie, bez żadnego wartościowania innego niż wszechobecna, pusta aksjologicznie (w perspektywie najwyższych wartości) użyteczność.
Gromadzone w takim świecie treści oscylują wokół dwóch biegunów – zapychacza (prostej lub wręcz prostackiej rozrywki) oraz obdartych z jakichkolwiek przekazów aksjologicznych czy choćby refleksyjnych, techniczne i statystyczne informacje z danych dziedzin. Obawy Lema spełniły się więc w postaci molocha o dwóch wierzchołkach (góra śmieci oraz góra drobnych elementów z różnych dziedzin nauki i techniki), pomiędzy którymi kultura i etyka zapadają się coraz bardziej, osiągając nieubłaganie stopień depresji.
W pracy Jesiółkowskiego pada ciekawe stwierdzenie, że odrzucenie owoców techniki w tym momencie oznaczałoby samobójstwo.132 Podobnie odrzucenie kopalni informacji, które funkcjonują dzięki technologii byłoby pozbawieniem się życiowych szans. O ile kiedyś fach był przekazywany naocznie, ustnie i pisemnie, a prym wiodło zdobywanie praktycznej, życiowej mądrości, a więc funkcję nauczyciela stanowił człowiek i samo życie – dziś to my dostosowujemy się do funkcjonalności maszyn, którymi się posługujemy, a sfera aktywnego życia przenosi się do sieci. Społeczność zostaje zastąpiona portalami społecznościowymi i jeśli ktoś z nich nie korzysta,
omijają go informacje i mechanizmy scalające ze sobą użytkowników.
Technika odseparowuje nas od siebie, tym samym sprawiając swoje własne źródła informacji dominującymi lub wręcz wyłącznymi. Zamiast konfliktów o podłożu moralnym powstają konflikty
wynikające z różnic informacji pochodzących z różnych źródeł. Technologia jest amortyzatorem
131 Tamże.
ludzkich relacji133 i bezosobowym, globalnym informatorem. Bezosobowym, gdyż mimo nazwisk i twarzy w środkach masowego przekazu i Internecie większość odbiorców nie zwraca na nie uwagi, chłonąc podawane informacje jako obiektywny pewnik. Lem zdawał sobie sprawę z tego problemu postępującej separacji i moralnej obojętności, których wcale nie niweluje pozytywny aspekt informacyjnego, ogólnodostępnego molocha – możliwość niemal jednoczesnego poinformowania większości mieszkańców globu o danym zdarzeniu. Obawiał się nieumiejętnego, nieporadnego użytkowania wynalezionych przez ludzkość technologii, które zdegradują człowieka z istoty o wysokim i właściwie jedynym w przyrodzie instynkcie moralnym w coś znacznie prymitywniejszego.
One Human Minute, choć Lem ukazuje tam zgromadzenie informacji niemożliwych do zebrania, dobrze obrazuje przeinformowanie i sprowadzanie rzeczywistości do liczb i statystyk, które na nikim nie robią wrażenia. Umonstrualniona tam ludzkość, sprowadzona do zestawienia liczb odnośnie aktywności biologicznej ludzkości – głównie seksu i śmierci – w groteskowy sposób ukazuje społeczeństwo chore na konsumpcjonizm, o apetycie nieustannie napędzanym przez reklamy o idealnym świecie, ogłuszone medialnym zgiełkiem.134 Takie społeczeństwo wygląda z jednej strony na wysoko rozwinięte, z drugiej pochłonięte własną fizjologią, a więc najbardziej pierwotnymi i prostymi instynktami, przez które jednostki gnębią się nawzajem. A przynajmniej taki pojawia się nam obraz w jednominutowej migawce, zaprezentowanej w utworze. To prawda, że
wciąż najlepszą reklamą i najsilniejszym wpływem na ludzką psychikę jest jego fizjologia – jedzenie, seks, śmierć, sylwetka. Przyjemności cielesne zostają wypchnięte na pierwszy plan, przygniatając głębsze, niematerialne wartości, dla jakich żyje człowiek. Natłok takich informacji, skierowanych ku godzeniu w podstawowe, wręcz zwierzęce instynkty, zapełnia ludzkie umysły i pragnienia. Na przykład, zamiast ambicji bycia dobrym, szczerym i prawym, większym pragnieniem okazują się samochód, wygląd, pozycja społeczna itp., dla których potrafimy naginać głębsze wartości, usprawiedliwiając się urojoną niezbędnością upragnionych dóbr. W książce chodziło także o to, by nie rozdrabniać się na opowiadanie tego, co robią poszczególni ludzie, byśmy nie bali się, że w tym samym czasie rzesza innych uczestniczy w ciekawszych rzeczach, które nas omijają. Zsumowano poczynania wszystkich, co przyniosło informację, że nigdzie nie
dzieją się mityczne Rzeczy Istotne, a jedynie zaspokajanie własnych potrzeb fizjologicznych.135
133 Tamże.
134 M. Płaza, O poznaniu..., op. cit, s. 514
Ponadto One Human Minute to zestawienie książki i biblioteki, który to zabieg miał konkretny cel, dotyczący natury informacyjnego molocha. Nie ma jednej wspólnej Księgi; Lem nie wierzy w możliwość stworzenia takiego ponadczasowego spisu. Widzi nieustanny i nieostateczny przyrost wiedzy. Stąd projekt inwentarza o charakterze totalnym, zbierającego każdy szczegół, jednakże bez przewidywania syntez. Wyniki badań, jako próba wyjaśnienia Wszechświata mają mieć charakter streszczenia rzeczywistości. W OHM zamiast biblioteki mamy katalog, zamiast literatury pięknej – statystyczną, co niejako tworzy złudzenie wyczerpywalności świata. Kultura masowa wytworzyła mit Księgi, poznania świata w migawkowym skrócie. Lem kpi z tego, podstawiając tej interpretacji z każdej strony lustra. Pokazana jest tu także prawdziwa i w swej prawdziwości jakże problematyczna różnica perspektyw – jednostki łaknącej poznania i zbiorowej, skatalogowanej wiedzy ludzkości. Czysta statystyka, jaką reprezentuje bezduszna, przepełniona informacjami Jedna minuta widziana jest jako nagie, jałowe dane liczbowe, do których nie może
sprowadzać się wielopłaszczyznowa, skomplikowana rzeczywistość.136
Wizje wiedzy doskonałej pisarz traktował ironicznie, z jawną kpiną. Rzeczywiście można powiedzieć, że ulegliśmy pewnej iluzji co do ludzkiej wiedzy o świecie, przygnieceni informacyjnym molochem. Każde wpisane w wyszukiwarkę internetową hasło wskazuje nam na dziesiątki, a nawet setki stron jego dotyczących. Zdaje nam się, że poprzez media masowe dostajemy rzetelne informacje; nauka prze tak do przodu, że wytwarza przesłankę nieistnienia już niczego niepewnego i niepoznawalnego. Internet to dziś taka nasza Księga, a raczej swego rodzaju wszechwiedzący (pozornie) Mentor, który w kilka sekund odpowiada na każde pytanie; ilość tych odpowiedzi mami nas złudzeniem rzetelności. Nasz moloch informacyjny jest tak naprawdę chwiejny i niepewny (jak cała wiedza, czego uczy filozofia, lecz niestety, coraz mniej jej w nauczaniu), chodząc po nim jesteśmy niczym w platońskiej jaskini, gdzie czarują nas roztańczone cienie na ścianach. Sądzę, że należy zwrócić uwagę także na istotną rzecz tkwiącą w ludzkiej naturze, która wspiera chwiejność molocha. W obliczu ogromnego, nieuporządkowanego w żaden logiczny sposób Wszechświata maleńka, bezradna, śmiertelna jednostka, jaką jest człowiek, potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, choćby złudzenia panowania nad swoim losem i otoczeniem. Jednak ta rozbudowana iluzja zaczyna być przez nas przyjmowana za obiektywną rzeczywistość. To tak, jakbyśmy tkwili na szczycie molocha, podziwiając widok, nie zauważając w ogóle trzęsących się, wątłych filarów. Nadbudowujemy nieustannie ten natłok informacji, próbując maksymalnie wybiegać w przyszłość, jak najbardziej zawęzić pole nieprzewidywalności, co jest możliwe jedynie w znikomym stopniu. O nieustannych, gorączkowych próbach przewidywania przez ludzkość biegu
zdarzeń Lem pisał choćby w Wizji lokalnej i Golemie XIV, gdzie odpowiednio skonstruowane maszyny prognozowały ludzkie losy, ustalały języki, stan naszego świata nawet za miliardy lat. Można mówić wręcz o ludzkiej obsesji panowania nad światem, wyeliminowania chaosu z Wszechświata, co jest niemożliwe. Zamiast jednak zaakceptować pewne mechanizmy rządzące kosmosem, ludzie próbują je przełamać, przekłamać, zepchnąć poza świadomość. Społeczeństwa pewne praw, obowiązków, powiększającej się rzeszy informacji i możliwych rozrywek zapychają ludzkie umysły, odcinając ich od własnej natury i natury świata.
Lem wyśmiewał futurologiczne zapędy, choć nie krytykował w ten sposób ani postępu nauki, ani ambicji ludzkiego rozumu. Widział jednak, że próbujemy zmierzać w nieodpowiednim kierunku, wykorzystując owoce pracy nie dla najlepszych celów, a dla najkorzystniejszych. Korzyść, obok użyteczności stało się fałszywym synonimem dobra. Wszystko to – nagromadzanie informacji w nawet najmniejszych, najmniej istotnych szczegółach, obsesja prognozowania, odwracanie uwagi od natury świata ku ludzkiemu, uporządkowanemu światu nakierowanemu na korzyść i użyteczność – bierze się, jak sądzę, z nierównej, rozpaczliwej walki z granicami poznania. Lem wielokrotnie w apokryfach tworzy quasi-naukowe metadyskursy, najczęściej przepełnione ironią, dotyczące tych ludzkich zmagań z własnymi ograniczeniami poznawczymi.
3. Totalna komputeryzacja
Dwie rzeczy stanowią niezaprzeczalne fakty: komputery w XXI wieku rządzą naszym życiem i Stanisław Lem doskonale wiedział, że tak będzie, snując wizje całkowicie skomputeryzowanych społeczeństw oraz światów. Książką mówiącą o tym jest choćby pięciotomowa Historia literatury bitycznej, hiperboliczna fantazja o skomputeryzowanej przyszłości. Maszyny przejęły tam funkcję typowo ludzką, której wciąż jeszcze zdawałoby się, nie mogą nam odebrać (czy raczej zastąpić nas w niej) – sztukę i szeroko pojętą twórczość. Ta bityczna twórczość sięga języków, filozofii, nauki i literatury, nawet komercyjnej – pornograficznej, SF, sensacyjnej, co zrujnowało producentów tej dziedziny. Choć twórczość komputerów staje się coraz bardziej subtelna myślowo, jednocześnie jej treści są coraz mniej zrozumiałe dla ludzi. Powstaje potrzeba tłumaczenia z bitycznego na ludzki system pojęciowy, lecz i to z czasem jest niewystarczające. Lem stworzył tu kolejny
niewyczerpywalny kosmos, nie do ogarnięcia dla ludzi.137 To, od czego ludzka świadomość stroni,
dla pisarza było motywem przewodnim wielu utworów. Pojawia się zupełnie nowa płaszczyzna nieporozumienia – umysłu naturalnego ze sztuczną inteligencją. Czy ten problem jest dziś obecny w
naszym życiu? Komputery nie mają zdolności wyjść poza własną, ustaloną odgórnie funkcjonalność, podczas gdy człowiek zawsze może chociaż spróbować przekroczyć siebie, własne słabości oraz nagiąć swoje zasady. Wielokrotnie słyszymy i zderzamy się z bezdusznym systemem, który ocenia nas statystycznie, nie patrząc na nas jako na odmienne od siebie indywidua, a jako bezosobowe elementy zbiorowości. Najczęściej to obliczenia, średnie i statystyki decydują, czy dostaniemy się do szkoły, otrzymamy pracę, kredyt czy nawet otrzymamy potrzebną opiekę zdrowotną. Nawet jeśli rozmawiamy z żywym urzędnikiem, wprowadza on dane do komputera, który nas weryfikuje i ocenia według zaprogramowanej procedury. Można powiedzieć, że jeśli w czasach komunizmu panowało hasło każdemu według potrzeb, dziś można by rzec: nie każdemu według statystyk.
Ciekawe stwierdzenie pada w Historii literatury bitycznej:
„(…) nie jesteśmy sprawcami uniwersum, lecz na pewno naszym – w upośrednieniach – dziełem jest twórczość bityczna. Nie wiadomo jednak, skąd wzięło się przeświadczenie, że człowiek może z zupełnym spokojem uznawać niewyczerpywalność Uniwersum i nie może z takim samym spokojem rzeczowym uznawać niewczerpywalności tego, co sam stworzył.”138
Nie wiem, czy wszyscy do końca zdają sobie sprawę, że poprzez postępującą komputeryzację tworzymy zupełnie nową rzeczywistość, do której w żaden sposób nie należymy, do której musimy się dopasowywać. Świat wirtualny może być naszą ucieczką, komunikatorem, miejscem do szukania pracy, miłości itp., ale nasza fizyczność i psychika są od niego odrębne i w żaden sposób nie mogą włączyć się w rzeczywistość wirtualną, choć ona sama w nie ingeruje. To dostosowywanie się do rzeczywistości wykreowanej przez nasze twory niesie kolejne niebezpieczeństwa dla systemów etycznych. Odpowiedzialność moralna w Internecie tkwi o wiele słabiej w świadomości użytkowników, ponieważ nie dochodzi do starć bezpośrednich między ludźmi oraz istnieje duże pole anonimowości. Ta anonimowość, czy to w relacjach między ludźmi, czy ludźmi i firmami, systemami, o której wspominałam wcześniej, to jakby nowa choroba cywilizacyjna, która odziera z indywidualności na dwa sposoby – z naszej własnej i z wrażliwości na cudzą.
Ponadto komputery są w stanie tworzyć gigantyczne bazy informacji; Lem niejednokrotnie fantazjował o nieogarnionych, informacyjnych Kosmosach. W Dziennikach gwiazdowych wspomina o wykreowaniu się trzeciego Wszechświata zamkniętego w pozostałych – czyli
wygenerowanej przez maszyny wiedzy. Łamana w ten sposób na skalę kosmiczną brzytwa Ockhama, nagromadzanie bytów, rozumów, systemów w specyficzny sposób przełamuje ludzką samotność we Wszechświecie, solipsyzm ludzkiego jestestwa.139 Nie mogąc przekształcić świata, w którym istnieje, człowiek wytwarza kolejne jako swoiste remedia i ogromne bazy danych. Wydaje mi się, że postępująca komputeryzacja, choć zdaje się już dziś nieunikniona, jest swoistą ucieczką od nędzy i beznadziei miejsca, w jakim znajduje się osamotniona ludzkość. To tak, jakby znajdować
się w opustoszałym, okrytym mrokiem miejscu, ciągnącym się bez kresu aż po horyzont i w reakcji obronnej wchodzić do pudełka. W pudełku tym rozrasta się bowiem pełna, skomplikowana i wielopłaszczyznowa rzeczywistość, którą łatwiej znieść.
Pojawia się tu ciekawa kwestia nieuchronności. Nieuchronności nauki, jako etapu ewolucji, nieuchronność komputeryzacji, jako etapu rozwoju technologicznego. Wchodzimy w pewne rzeczy tak głęboko, że nie sposób się wycofać, a nawet zatrzymać, w jakieś nieuchronności, choć przecież sami panujemy nad swoim losem. Los zapisany w komputerze, w bazie danych, obwarowany wyliczeniami i statystyką zdaje się znośniejszy od ślepych trafów, jakie każdego dnia spadają wszystkim na głowy. Prawdziwą nieuchronnością, do jakiej w ten sposób zmierzamy, jest przyjęcie złudzenia za rzeczywistość tylko dlatego, że iluzja jest łatwiejsza, daje fałszywe bezpieczeństwo i zgarnia niemal całą uwagę naszego postrzegania.
Lem nie patrzył jednak na ten postęp tak poważnie – niemal cały czas utrzymywał w swoich wizjach humor, nie pesymizm czy katastroficzność. Wizji pisarza nie da się zbyć samym śmiechem, istniejące w nich przewidywania i przemyślenia, które przyniosły Lemowi sławę, tworzą razem z groteską całość, która nie straszy, a zastanawia. Zawierane w dziełach ostrzeżenia co do rozbratu
ludzkości ze sztuczną inteligencją są wyjaskrawione, nie odbiera im to jednak autentyczności.140
Prześciganie się w próbach stworzenia urządzeń przewyższających ludzki rozum – Lem był pewny, że to będzie motywem przewodnim technologicznego rozwoju XXI wieku i nie mylił się. Kontynuował ten temat po Summie w esejach z Molocha. Próby te miały być oparte na wzorowaniu się na naturze, niedościgłym wzorze inżynierów oraz prowadzić do wytworzenia rzeczywistości nieodróżnialnej od rzeczywistej, która działałaby na receptory w naszych mózgach.141 W ten sposób
Lem doskonale przewidywał powstanie świata wirtualnego. Projekt początkowo przedstawiany w
139 M. Płaza, O powstaniu..., op. cit., s. 521.
140 Tamże.
141 J. Jarzębski, We władzy Molocha, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/eseje/moloch/175-poslowie-moloch, dostęp
26.05.2014.
Summie jako abstrakcyjny, po dziesiątkach lat w Molochu jest już wpleciony w ludzką rzeczywistość, do ich domów poprzez Internet, urządzenia produkujące sztuczne wymiary (np. gry komputerowe), jak na razie prymitywne oraz produkty inżynierii genetycznej. Można w ten sposób dojrzeć rozdźwięk pomiędzy projektem, który zdawał się obiektywny i nieuchronny, a wprowadzeniem go w życie społeczne oraz ekonomiczne, co niesie realne zagrożenia nadużyć moralnych i wyuzdania.142
Dobrze opisał to Jarzębski w We władzy Molocha:
„W swej książce poświęca Lem bardzo wiele miejsca sceptycznym rozważaniom na temat Internetu i zawiedzionych nadziei, jakie z nim wiązano. Internet — zamiast być wciąż potężniejszą składnicą ludzkiej mądrości, urządzeniem potęgującym nieskończenie nasze możliwości — stał się nie tylko gigantycznym magazynem, gdzie mądrość sąsiaduje z oceanami głupstwa (często praktycznie od nich nieodróżnialna), ale co gorsza — miejscem, gdzie może bardziej niż gdziekolwiek manifestuje się ludzka podłość, złośliwość, chciwość i inne najgorsze skłonności. Wylicza więc Lem wielokroć wyczyny hackerów, złodziei komputerowych, producentów wirusów, pornografów itd. Internet — miast stać się sublimacją ludzkiego intelektu — stał się raczej mało pociągającym autoportretem człowieka — wraz ze wszystkimi jego grzechami i niedostatkami. Widzi mi się, że głównym problemem Internetu jest podług Lema zbytnia wolność, jaką daje on ludzkim złym instynktom, jest bowiem medium, które jako całość działa bezkierunkowo i bezrozumnie, dopuszcza działania anonimowe, co umożliwia internautom bezkarne dawanie upustu najniższym, otamowanym
zwykle obyczajową i prawną cenzurą skłonnościom.”143
Nie da się ukryć, że Internet jest autoportretem człowieka – nie wyidealizowanego ani w drugą stronę: nie skarykaturowanego, co zwykła nieść literatura czy kinematografia. To autoportret całościowy dzisiejszej istoty ludzkiej, w którym miesza się w równych proporcjach chłam i piękno, grzechy i szlachetność, jednakże taka mikstura działa na niekorzyść cech pozytywnych i przytłacza je elementami negatywnymi. Projekt intelektu przypominającego ludzki, czysty, obejmujący jedynie cechy pozytywne takiego tworu przegrywa tu z niskimi popędami i instynktami, jakie
ujawniają się w praktyce – podobnie jak w przypadku człowieka.144 Wynika z tego, że przynajmniej
na chwilę obecną nie potrafimy wyciągnąć z kopii naszego intelektu przywar i ułomności. Zamiast
142 Tamże.
więc tworzyć coś lepszego i sprawniej pracującego od naszego umysłu – mnożymy wielokrotnie nasze dwubiegunowe właściwości. Według Lema to i tak nie największy problem konstruktorów. Najważniejsza jest nieumiejętność naśladowania sfery emocjonalnej człowieka. Akty wolnej woli, dobroci, bezinteresowności, humor, relacje międzyludzkie, zależności, a przede wszystkim doznania zmysłowe, które wpływają na to wszystko – to rzeczy nieosiągalne dla sztucznej inteligencji. Maszyna oczywiście może w pewien ograniczony sposób naśladować te sfery ludzkiego istnienia, ale wtedy wikła się także w ludzkie defekty. By ich uniknąć, trzeba by zapewne
wdrożyć jej program, który ograniczałby jej wolność, jakieś „mechaniczne superego”145 – a to nie
jest droga ku stworzeniu czegoś przypominającego człowieka, a może wręcz coś przeciwnego.
Z konkluzji Lema wynika także, że być może niekoniecznie chcemy stworzyć tego sztucznego człowieka. Jarzębski wspomina o ujawniającym się tutaj dylemacie Frankensteina. Lem nie odrzuca możliwości wykreowania sztucznej świadomości, ale pozostaje wobec niej głębokim, daleko idącym sceptykiem. Uważał, że zamiast zbliżyć się do typowo ludzkiego sposobu myślenia, stworzymy rozmaite, kompletnie odrębne ścieżki rozumowania (mało tego, które przekażemy tworom pozbawionym emocjonalnej wrażliwości). Pisarz bardziej skłonny był próbom stworzenia przychylnego ludzkiemu życiu środowiska, chroniącego go od zagrożeń (Wizja lokalna).(We władzy molocha) Czy świat wirtualny jest w stanie coś takiego zapewnić? Na chwilę obecną jest tylko rozrywką, ucieczką, unikaniem bezpośrednich bodźców i nie zdaje się odbijać w jakimś innym kierunku. Lem wskazywał także na potrzebę odsiewania z Sieci informacji bezwartościowych i złych – o stworzeniu zdolnej do tego inteligencji. Jednakże takowa pozbawiona byłaby ludzkiej osobowości i kompletnie nam obca. Mogłaby naprawić błędy popełnione podczas stwarzania Internetu – udostępnienie niemal bezkarnego środowiska zaspokajania wszelkich ludzkich
instynktów.146
4. Literacki upadek
Rozwój naukowo-technologiczny nie sprzyja literaturze; zauważyć można to na każdym polu, w jakim literatura od wieków wiodła prym. Wiedza jest coraz mocniej skondensowana, podręczników w szkołach coraz mniej, wypieranych w dodatku przez nośniki elektroniczne. Słowo pisane przenosi się na komputery, e-booki, audiobooki; więcej ludzi ogląda ekranizacje niż czyta oryginały. Literatura piękna jeszcze unosi się na powierzchni, niczym najtrwalszy statek zbombardowanej floty, ale wydaje mi się, że także i jej świetność zostaje sukcesywnie
podkopywana. Lem mocno angażował się w analizę i krytykę literacką, postulował empiryczne literaturoznawstwo i starał się ująć aksjologiczną oraz przyszłościową perspektywę dla niej. To wnikliwe spojrzenie w literaturę i jej całą bogatą otoczkę, jaka kształtowała cywilizacje świata jest coraz mniej spotykane i nachodzą mnie obawy, że wysiłki pisarza pójdą w zbyt dużej mierze na marne.
Pisarz obrał sobie za obiekt badań SF, szukając obiektywnych kryteriów oceny literatury. Z jednej strony dlatego, że sam będąc twórcą fantastyki naukowej, mógł objąć szczególny dyskurs i odnosić się do własnych utworów. Z drugiej, jak sam pisał już w 1959 roku, gatunek ten jest czymś mniejszym i zarazem większym niż zjawisko literackie, czymś na wzór mitu dwudziestego wieku. Uznawał ją za kreację artystyczną najbardziej zbliżoną do kreacji naukowej, a także widział w niej, jak w żadnej innej, potencjał do funkcji futurologicznej. Dlatego starał się działać przede wszystkim
nią i w niej, choć nie obca była mu także twórczość odmiennych rodzajów.147
Pisarz zwracał znaczną uwagę na rolę odbiorcy literatury. Czytelnik musi być niejako do czytania kompetentny, to jest posiadać umiejętności językowe, literackie, empiryczne, potrafić uaktywnić odpowiednie wizualizacje lub pozostać w czystej rekonstrukcji językowej.148 Wydaje się,
że powszechnym staje się coraz mniejsze wymaganie takich zdolności od czytelnika; jeśli jakiś utwór nastręcza trudności, najczęściej ma ścisłe grono odbiorców, związane z daną dziedziną, tematem, problemem czy profesją. Zamiast się rozwijać i pożytkować umiejętności, coraz bardziej oczekuje się od sztuki, w tym literatury łatwej, przyjemnej, niwelującej stres rozrywki. Obniżenie standardów umiejętności odbiorców wpływa na ich brak rozeznania w gatunkach i wartościach danej literatury; coraz większe grono osób kojarzy fantastykę naukową z superbohaterami o nadludzkich umiejętnościach, oszałamiającymi efektami specjalnymi, a także przede wszystkim z fikcją, bajdurzeniem równym mylnemu pojęciu o fantasy. Wina nie leży jedynie w spadku wrażliwości samych twórców na umieszczanie określonych przez gatunek walorów w swoich utworach (większą uwagę skupiają na tym, co się sprzeda), a w znacznej mierze właśnie na odbiorcach, których coraz mniej obchodzą subtelności poszczególnych sztuk i gatunków.
Czytanie kształtuje i rozbudowuje wrażliwość oraz wyobraźnię; obecnie środki masowego przekazu uniewrażliwiają ludzi na nieopłacalne bodźce i zdolności, a uderzają w te najbardziej korzystne. To przede wszystkim oddziaływanie na pierwotne potrzeby i tęsknoty; cała rzesza wartości i wrażliwości wyższych oraz bardziej złożonych spychana jest na dalszy plan. SF, na
którym tak polegał Lem, obiecujące w kwestii niesienia refleksji etycznej, także zostaje wykorzystywane w celach zabawiania odbiorców i zbijania na tym kapitału. Przychodzi mi w tym miejscu na myśl refleksja, że oto doczekaliśmy się większości rzeczy, których lękali się twórcy fantastyki naukowej, którymi straszyli etycy. I zdaje się nam, że nie mamy już czego się bać ani nad czym zastanawiać. Że podążamy jedyną możliwą i najlepszą z dróg. Granica naszej wrażliwości etycznej została kompletnie zatarta na polu zarówno nauki i techniki, jak sztuki i kultury. Teraz już tylko bardzo silne, pierwotne stymulanty, przerażenie i zachwyt, najczęściej nie niosące refleksji, są w stanie przebić się przez ogrom w dużej mierze bezwartościowych treści, jakimi jesteśmy otoczeni.
M. Płaza, omawiając lemowskie spojrzenie na literaturę, pisze: „Determinizmy wpisywane w fikcyjne światy, czy to mityczne, czy baśniowe, są wyrazem powinności narzucanych przez kulturę na obojętny i bezznaczeniowy byt, a więc niejako różnymi sposobami lektury świata.”149 Literatura przez tysiąclecia niezwykle potężnie wyrażała wartości danej kultury. Modelowała problemy poznawcze ludzi oraz wzory postępowania. Dzisiaj te wzory uniwersalizują się i jednocześnie tracą na znaczeniu przez zmianę środków wyrazu – mass media. Lem upatrywał w literaturze fantastycznej twórcę etycznych ostrzeżeń, nadawał jej misję.150 Pomiędzy jego XX-wiecznym spojrzeniem na tego typu utwory a realiami XXI wieku widzę wielką przepaść, którą zapełnił konsumpcjonizm. Jeszcze wtedy Lem mógł być zdolny do moralnego rozrachunku z pisarsko- czytelniczą społecznością fantastów (Fantastyka i futurologia), lecz dzisiaj nie miałoby to już sensu. Nie tylko nie odniósłby żadnego wpływu, ale przede wszystkim nie sądzę, by ktokolwiek chciał jeszcze na coś takiego się porwać. Walka z najwyższą wartością XXI wieku – użytecznością
– to jak walka z wiatrakami. Moralność przecież najczęściej przekracza ramy użyteczności.
Dzisiejsza literatura, zwłaszcza fantastyczna, skupia się głównie na popadaniu w niekontrolowany wylew utopii i dystopii, gdzie refleksja nad momentem, w którym istniejemy i naszym światem jest znikoma lub wcale jej nie ma. Ucieczka od realności zamiast jej zgłębiania i prób zrozumienia – to motto większości dzisiejszych rozrywek. Zmierza bardziej do prostego zadowolenia niż pogłębiania postrzegania rzeczywistości.
Powierzchowność i nie dostrzeganie różnic w literaturze to już rzecz nagminna. Stanisław Grochowiak napisał: „Ambicją utworów tego typu (SF) jest: w oparciu o możliwie najpełniejszą znajomość współczesnej nauki (a głównie: techniki) przewidzieć materialny, cywilizacyjny kształt
przyszłego świata. Autora obowiązuje ścisłość, logika i dopiero na trzecim miejscu — wyobraźnia.”151 Jeśli weźmie się pod taką lupę większość XXI wiecznych produkcji fantastyczno- naukowych, śmiało będzie można zauważyć zupełnie odwrotną kolejność omawianych cech – o ile
ścisłość i logika w ogóle się w nich odnajdują. Logika generalnie stanowić powinna cechę każdego utworu, razem może nie tyle ze ścisłością, co spójnością. By zobaczyć, jak to ma się do dzisiejszej rzeczywistości wystarczy porównać, co niegdyś czytała młodzież, a co obecnie. Kiedyś lektury szkolne i pozycje literatury pięknej pociągały uczniów, natomiast teraz z lektur czytają najwyżej opracowania. Ponadto nie biorą do rąk książek wcale lub pochłaniają mierne, pozbawione logiki, pseudo fantastyczne romanse i sensacje. Można spojrzeć także na próby ograniczenia przedmiotów humanistycznych na studiach, gdzie cios wymierzony jest głównie w filozofię – a w studiowaniu filozofii najważniejsze jest właśnie czytanie dzieł epokowych. Stawianie na humanizm staje na przeszkodzie użyteczności, skierowanej w przedmioty ścisłe i dynamiczny, bezrefleksyjny rynek pracy. Cierpi na tym główna ostoja humanizmu – literatura, a tym samym także język, wyobraźnia i myślenie.
Pozostając w kwestii literatury fantastycznej i powtarzając dalej za Grochowiakiem:
„Dla science-fiction zagładę stanowi jej postępująca jałowość filozoficzna; jednostronność w widzeniu człowieka, który staje się jedynie koniecznym dodatkiem do triumfującej techniki; wtórność problemów natury czysto warsztatowej.
Dla fantasy wręcz odwrotnie: całkowity brak rygorów, mętniactwo, skłonność do łatwej poetyzacji popisów złego smaku.”152
Triumfująca technika, kluczowe określenie w przypadku literatury. Czy jeszcze można mówić o literaturze, gdy widzimy przed sobą na ekranie komputera skany, pliki pdf, gdy zamiast książki ma się ze sobą czytnik e-booków albo słucha się audiobooku? Czy jeszcze można mówić o wartości literatury, gdy coraz więcej ludzi uważa, że obejrzawszy ekranizację, nie muszą wysilać się na czytanie? Jak zdefiniowała to Stefania Skwarczyńska, literatura to wszelkie „sensowne twory słowne”, to jest dzieła artystyczne, czyli literatura piękna oraz teksty użytkowe (literatura
stosowana), zachowane w formie pisanej albo w przekazie ustnym.153 Definicja ta pochodzi ze
151 S. Grochowiak, Trzy wysokości, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/powrot-z-gwiazd/368-trzy- wysokosci, dostęp 03.06.2014.
152 Tamże.
153 S. Skwarczyńska, O pojęciu literatury stosowanej, [w:] jena.de/receive/jportal_jparticle_00104641;jsessionid=9453EF3268090E585001C889D805794E?lang=en, dostęp
Szkiców wydanych w 1932 roku. Przyglądając się jej, rzuca mi się w oczy określenie sensowne twory słowne, które dziś są już w mniejszości. Przede wszystkim chodzi jednak o formę pisaną lub przekaz ustny. Można by powiedzieć, że określenia te zostały rozszerzone, bo przecież treści w sieci są swoistą formą pisaną, a audiobooki specyficznym przekazem ustnym. Czy należy więc mówić o przekształceniu literatury, czy też stwierdzić upadek takiej, jaka istniała do tej pory? To z pewnością temat na osobną pracę. Skłaniam się do orzeczenia degradacji dotąd rozumianej literatury, ponieważ do tej nowej, kontrowersyjnej jej formy dochodzi wiele czynników szkodliwych dla niej. Masowe kopiowanie, wybiórcze użytkowanie, jej ogromny, dostępny w każdym czasie i miejscu nawał powoduje takie problemy, jak kryzys na rynku wydawniczym czy podupadanie bibliotek. Kiedyś pisarz mógł utrzymać siebie, a nawet kilka pokoleń swojej rodziny za tantiemy ze swoich utworów; obecnie, jeśli jego teksty nie są ogólnodostępne w Sieci, może utrzymać się wyłącznie z pisania tylko przy tworzeniu bestselerów czytanych masowo. Gdyby Lem zaczynał pisać w XXI wieku, jego utwory mogłyby okazać się zbyt trudne w odbiorze dla dzisiejszych czytelników, przez co być może musiałby zająć się na dobre praktyką lekarską, a jego przełomowe dzieła nigdy by nie powstały.
Grochowiak stwierdził, że: „Lem potrafił zespolić walory science-fiction z najlepszymi stronami fantasy — i że tylko w tej syntezie mógł ocaleć pisarz i intelektualista.”154 To śmiałe założenie jest w dużej mierze niepokojące, gdy spojrzeć na dzisiejszą sytuację pisarzy- intelektualistów. Co może ocalić ich, a tym samym wartościową literaturę? Czy powinno się właśnie wyjść z pewnej monomanii, w przypadku fantastyki dotyczącej głównie opiewania lub straszenia owocami techniki i próbować tworzyć jakieś nowe hybrydy, które kierowałyby utarte motywy na nowe tory? Lem na pewno jest wzorem do naśladowania w kwestii tworzenia przełomowych, przepełnionych walorami dzieł; dostrzegam też duży potencjał w japońskich
produkcjach fantastyczno-naukowych. To jednak nie na promowanie takich pozycji stawiają mass media, ponieważ zbyt wiele wymagają od odbiorcy. Jako początkująca pisarka sądzę, że jedyną możliwością jest próbować tworzyć takie opowieści, obok których nie można przejść obojętnie. Które będą szokowały, zapewniały rozrywkę i wpasowywały się w dzisiejsze trendy, dzięki czemu zyskają uwagę tłumu, a jednocześnie przemycą wyraźne refleksje, zwłaszcza etyczne i poszerzą ludzkie postrzeganie.
Jest to trudne zadanie i wielu autorów nie może temu sprostać czy nawet nie chce, stawiając na rzeczy, które się sprzedadzą. Polegając dalej na Grochowiaku:
„Science-fiction pławi się w zachwycie lub w pełnym grozy uwielbieniu; fantasy w buncie i obrazoburstwie — oba jednak nurty fascynują się prawie wyłącznie techniką. Człowiek? Jedynie o tyle, o ile technika może go wywyższyć, zmiażdżyć lub odczłowieczyć. Społeczeństwa, systemy społeczne? Mój Boże, nawet paszkwil Orwella nie mógłby istnieć bez wyolbrzymienia techniki do monstrualnych wymiarów. Śmielsze utopie zdobywają się jeszcze na próby przewidywania postępów medycyny, ale i to w wąskim zakresie przedłużenia życia lub sztucznego zamrażania, bez którego notabene niemożliwe byłyby loty
kosmiczne w stronę galaktyk, gdzie pieprz rośnie.”155
Rzeczywiście, człowiek z podmiotu literatury czy w ogóle sztuki staje się przedmiotem, nośnikiem dla różnych rzeczy. A właśnie to w tym jakże uniwersalnym i zdało by się oklepanym temacie tkwi istota tworzenia, podobnie jak utrzymywania świadomości etycznej i kodeksów moralnych. Człowiek staje się przedmiotem rewolucji naukowo-technicznej, o czym niejednokrotnie wspominane już było w niniejszej pracy. Choć brzmi to nieco niedorzecznie, o człowieku należy przypominać, ponieważ zatraca się w ogromie wytworzonych przez siebie rzeczywistości. Człowiek dla samego siebie przestaje być podmiotem, a stają się nim najczęściej cele materialne. Literatura powinna przypominać mu o jego wadze, randze i tożsamości. Uczelnie powinny stawiać na przedmioty humanistyczne, twórcy winni walczyć nie o przemyt wartości, a stawianie ich na piedestale. Jest to jednak coraz trudniejsze, tak jak coraz trudniej znaleźć prace po humanistycznych kierunkach czy utrzymać się jako pisarz.
5. Świat bez wiary
Stanisław Lem był ateistą i często kreowane przez niego światy wyzbyte zostawały wiary, rządzone przez mniej lub bardziej ludzkie rozumy. Kreowane przez niego bóstwa okazywały się ułomne i obojętne na losy podopiecznych. Po tekstach i wypowiedziach pisarza można dojść do wniosku, że ten nie mógł uwierzyć w doskonałego twórcę niedoskonałego świata, za jaki nasz uważał. Utarło się przekonanie, że moralność i etyka to rzeczy przynależne religii i życiu religijnemu. Stanisław Lem doskonale ukazywał, jak jest to błędne. Jego moralna troska o rzeczywistość i niezwykły zmysł etyczny zaważyły na jego spojrzeniu na rzeczywistość, które wielu ludzi zadziwiało. Jak powiedział Stanisław Obirek: „Myślę, że to, co często robią wierzący - obarczanie Pana Boga wyjaśnieniem tajemnicy istnienia - według Lema było upokarzające dla rozumu. Uważał, że jeśli czegoś na obecnym etapie wiedzy nie rozumiemy, to nie powód, by
wyjaśniać to religią.”156 Lem nie rezygnował w żaden sposób z moralności chrześcijańskiej, czy wskazywał na nią jako rzecz błędną – swoją postawą bronił instancji rozumu. Sądzę, że to właśnie ta instancja była dla niego największą ludzką godnością, a więc tym, czym dla ludzi wierzących jest dążenie do Boga.
Przede wszystkim Lem uważał, że rozwijający się postęp technologiczny podkopie nienaruszalne od tysiącleci fundamenty wiary, a w końcu całkiem ją uniemożliwi. Życie bez Boga było w jego wykonaniu heroizmem skupienia na tu i teraz; w jego wykonaniu heroizmem, a w jego
światach pewnym logicznym następstwem, koniecznością rozwoju. Pewna świadomość początku i końca bytu stać ma się tak silna, że wyprze te bezpieczne, komfortowe osłonki, jakimi są wierzenia i religie.
Pisarz nie chciał uczestniczyć w rozliczeniach na temat ludzkiego losu po śmierci, skazywania niejako przez pewnych siebie wierzących wszystkich wokół na potępienie lub zbawienie. Wytaczał wobec tego wotum nieufności i budziło w nim to niepokój. Wolał żyć na „własny rachunek”157 i twory w jego utworach także tak egzystowały, nawet jeśli stał nad nimi jakiś konstruktor czy myśliciel – najczęściej zapatrzony w samego siebie. Taki konstruktor, gdyby miał stanowić Boga w powszechnym rozumieniu, musiałby porzucić własną perfekcję – do czego chyba żaden tego typu twór Lema nie okazał się zdolny. Obirek sądzi, że to poczucie bezsilności Boga wzięło się u pisarza z bezradnego przyglądania się zagładzie Żydów podczas wojny.158 Bóg, który nie mógł temu zaradzić był pisarzowi niepotrzebny i takie bezsilne, zwrócone ku sobie bóstwa umieszczał w książkach i opowiadaniach.
Lem wytaczał najwyraźniej logiczne, racjonalne i przejmujące argumenty, skoro wielu jego rozmówców dochodziło do kryzysu wiary oraz zbliżało się do lemonologii. Obirek przyznaje się, że poprzez rozmowę w listach z Lemem poczuł pokusę niewiary, co samego pisarza mocno zaniepokoiło (dobitnie znaczy to, że nikogo do ateizmu nie chciał skłaniać). Przytacza także historię o tym, jak przed ślubem Lem poddał się niechętnie obowiązkowej wtedy próbie nawrócenia i w tym celu przez jakiś czas przyjeżdżał do niego dominikanin. Finalnie zabroniono mu tego, gdyż
obawiano się, że straci wiarę.159
156 Bóg potrzebował Lema, [w:] http://wyborcza.pl/1,75475,5835377,Bog_potrzebowal_Lema.html, dostęp
22.05.2014.
157 Tamże.
158 Tamże.
Świadomość początku i końca wynikała u Lema z wnikliwej obserwacji świata, wspartej wykształceniem medycznym. Ta świadomość miała być obnażona przez rozwój naukowo- technologiczny. Nie uważał się za kaznodzieję nicości i nie postulował braku jakiejkolwiek siły stwórczej czy opatrzności – był przekonany, że po śmierci, podobnie jak przed narodzinami, niczego nie ma, a więc trzymał się biologicznego faktu początku i końca istnienia.160 Tym rozróżnieniem uzmysłowił mi, dlaczego nie mogłam we własnym przypadku do końca zgodzić się
na miano ateisty i stworzyłam pojęcie deistycznego ateizmu, czy też ateistycznego deizmu. Ja także nie chciałam, w duchu Arystotelesa, postulować braku istnienia jakiegoś pierwszego poruszenia lub też Poruszyciela, jakiejś siły stwórczej; logiczne rozumowanie nie pozwala nie założyć istnienia takowej. Uznałam, że ta pierwsza przyczyna po akcie stworzenia czy pierwszego ruchu umarła, skończyła się, rozpadła na nas lub przestała nami interesować, mieć z nami cokolwiek wspólnego. I to właśnie nazwałam ateistycznym deizmem. Podobnie jak Lem także nie wierzę w życie po
śmierci i doskonale pojmuję jego argumentację początek – koniec. Podobnie jak jego brak akceptacji takiego obrazu Boga, jaki postuluje chrześcijaństwo. Odnajduję też w sobie pewną niechęć do rozmawiania o swoim ateizmie, a nawet nazywania swoich poglądów ateizmem. Lem uznawał go za rzecz nacechowaną kojarzeniem z agresją komunistyczną; dzisiaj jest on po prostu
łączony z ignorancją, a ja takowej nie uskuteczniam.
Tak Lem wypowiadał się na temat wiary i postulowanych, boskich właściwości:
„Nauka nad religią ma tę przewagę, że się myli, ale potrafi jednak swoje błędy skorygować, mimo że fizycy wodzą się za łby. Wyznań jest wiele, ale każde chce udowodnić,
że jest jedynym. Nie potrafię dostrzec wyjątkowości, która powoduje, że powinna nastąpić konwersja z jednej wiary na inną. Nie mam potrzeby bronienia buddyzmu ani innych religii, których jest strasznie dużo. Wizje nieba są tak liczne, że można by na pisać książkę Porównawcza encyklopedia zaświatów. (…) nie mogę dać zgody na żadną postać osobowego kreatora — tu rzeczywiście jestem zakamieniałym ateistą — i odmawiając personalnych własności temu, co dało początek światu, dostrzegam równocześnie nieprzypadkowość bądź niedostateczne wyjaśnienie w akcie postulowania całkowitej przypadkowości powstawania życia, a więc i człowieka. (…) Spoglądając z pozycji Boga, należy powiedzieć, że dla niego bardzo niewygodną rzeczą byłoby odpowiadanie na
jakiekolwiek petycje cudami. Jak wiadomo, Pan Bóg jest wszechmocny i wszystko wie, a świat
160 Z Rozmów ze Stanisławem Lemem, Stanisława Beresia, 1987, [w:] http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1560, dostęp 01.06.2014
stworzył doskonały i nawet guzik od gaci nie może nikomu spaść bez woli Bożej. [...] Nie można prosić o nic: ani o zdrowie, ani o pomyślność, ani o niepodległość ojczyzny. Gdyby bowiem Bóg naprawił coś cudem, oznaczałoby to, że rzeczywistość jest niedoskonała. Stan doskonały jest wtedy, gdy niczego nie trzeba naprawiać.”161
Lem z Bogiem nie chciał walczyć i nie uważał, że jakaś walka z nim wyniknie z czasem; sądził, że świadomość początek-koniec przebije się sama przez religijne ideologie jako kolejny etap rozwoju. Potrzeba, jaką ludzie żywią w związku z religią – braku końca istnienia, spotkania się z bliskimi, nadzieją, lękiem przed karą – była dla niego zrozumiała, lecz nie uważał ją za trwałą i niepokonaną przez rozum. Wydaje mi się, że uważał, że w tym względzie rozum zatriumfuje jako biegun stojąc naprzeciw religii, jednak nie będzie to zwycięstwo z wszech miar pozytywne, bowiem odniesie sukces razem z tym, co ujawniły np. błędy Internetu: ciemną, prymitywną stronę ludzkiej natury.
Lem uważał, że „rozum jest ostateczną sankcją etyki”162. Wierzył w takim razie, że ostatecznie sam rozum i rozumny instynkt moralny, niezależny od wiary (jaki sama postuluję), wystarczą i zaspokoją etyczne potrzeby w przyszłości. Dlatego łatwo mi sobie wyobrazić, jak mocno rozczarowywały go twory w stylu Internetu, ujawniające niegodziwość ludzką na światową skalę.
Fakt, że państwa zachodnie powoli uniezależniają się od instytucji religijnych, tradycje zaczynają się unifikować, a dogmaty religijne poddawane są coraz częstszym dyskusjom. „W skali całego globu 59 proc. ludności określa się jako wierzący, 23 proc. twierdzi, że są niewierzący, a 13 proc. definiuje się jako przekonani ateiści.” Najwięcej niewierzących jest w Chinach, a także w Japonii, Czechach i Francji. W Irlandii nastąpił drastyczny spadek odsetku wierzących; w Polsce
spadek ten jest umiarkowany, ale postępuje.163 Jak wpływa na to rozwój naukowo-techniczny?
Technologia i nauka zaczyna wieść prym w życiu coraz większej liczby ludzi na świecie, wypierając z miejsca informatora i zarządcy instytucje religijne; wytwarzana wspólnota globalna odbiera wiele funkcji wspólnotom religijnym. W Polsce niemal pozbawione cenzury mass media
śmiało łamią tabu, o jakich uparcie milczy Kościół. Lem doskonale zdawał sobie sprawę z tej słabości religii, która niejednokrotnie nie może sprostać walce z rewolucją naukowo-techniczną.
Chrześcijaństwo pozostaje przy odwiecznych dogmatach, którym wobec rozwoju nauki i techniki
161 Tamże.
162 Tamże.
163 Polska na 19 miejscu, [w:] http://ekai.pl/wydarzenia/raport/x57390/polska-na-miejscu/, dostęp 01.06.2014.
brakuje odpowiedzi na pytania, w jakie bez trudu zagłębiają się naukowcy. Ten rozłam był nieunikniony, a jego pogłębianie się właściwie jest nie do powstrzymania. Własne zasady większości religii świata uniemożliwiają im korygowanie czy poszerzanie pewnych odpowiedzi; nauka, nawet jeśli pomyli się gdzieś czy zabrnie w ślepy zaułek, może obrać niemal każdą nowa drogę ku naprawieniu błędu. A zdobywając więcej odpowiedzi niż religia, do tego zracjonalizowanych i pewnych może stać się przeciwnikiem, wobec którego religia będzie bezradna. Zwłaszcza, jeśli rozumienie moralności i etyki mocniej niż dotąd uniezależni się od przeświadczenia związania z wiarą.
Lem jako naturalista nazywał religię zbiorem nieempirycznych przekonań, zupełnie nieredukowalnych do empirii. Mówił, że religia to proteza, która ma oswoić z nieprzyjemną wizją niebytu. To pocieszycielka, na wzór niańki śpiewającej dziecku do snu, by koniec życia nie zdawał się tak olbrzymim, egzystencjalnym dramatem. Przemiana podmiotu w przedmiot, co towarzyszy
śmierci, jest traumatycznym doznaniem, którego potrzebę przełamywania Lem pojmował. Nieustanny posłuch religii daje przede wszystkim dotyczący każdego lęk przed śmiercią, a przynajmniej niepokój związany z perspektywą własnego końca. Pisarz wskazuje na coś bardziej znaczącego – nie sam lęk przed nicością, a poczucie niesprawiedliwego, niegodnego pomiatania ludzkim jestestwem. Społeczeństwa zachodnie, gdzie liczba wierzących spada, czy też sama religia traci na środkach wyrazu i znaczeniu, stają bezbronne wobec śmierci, nie wiedząc, co z nią począć, jak ją zakwalifikować. Cywilizacja ludzka tak długo tkwiła w religijnych wierzeniach i rytuałach,
że gdy zaczyna ich brakować, czy zaczynają być niewystarczające – napotyka nieprzekraczalną, pozbawioną znanego jej sensu pustkę.
Wierzenia religijne mają w sobie niezwykłe właściwości, niezwykłe jak na ludzką, eksperymentującą naturę. Nikt nie snuje tam domysłów, jak w nauce, ponieważ prawdy są od początku do końca objawione. Nikt nie przygląda się ich konsekwencjom, ponieważ te znane są tylko Bogu; nie sprawdza się ich także eksperymentalnie, bo jest to w znacznym stopniu niewykonalne. I właśnie rzecz z zasady swej obwarowana taką niepodważalnością pociąga ludzi. Chcą przecież mieć pewnik, którego nie można by w żaden sposób podważyć – pewność co do sensu własnej egzystencji oraz jej nieskończoności. Podobnie sam Bóg, który te niepodważalne prawdy nadaje, jest z natury swej nieosiągalny, niedostępny w żaden inny sposób, a tym samym w pewien naiwny, przynajmniej dla mnie, ale skuteczny sposób niepodważalny w równej, a nawet większej mierze, niż jego prawdy. Lema dlatego tak dziwiło postulowanie przez niektórych
duchownych bliższych kontaktów ze Stwórcą.164 Nie dziwiła go natomiast atrakcyjność założeń religii, choć sam wolał trudniejszą drogę perspektywy niczego, którą uważał za nieuniknioną w przyszłości. Przejawiał jednak daleko idącą nieufność wobec niekonsekwencji myślenia wierzących
– bo przecież wyłania się tu ogromna sprzeczność. Z jednej strony niepoznawalny, niedostępny Bóg, objawiony jedynie w absolutnych prawdach, z drugiej jego zaufani posłannicy, miliony kierowanych do niego monologów z przeświadczeniem prowadzenia rozmowy; mimo niepodważalności prawd – ich zdarzające się znoszenie, rozwijanie, metaforyzowanie. Lem nie widział w tezach na temat Boga tez naukowych, lecz analizował je tak samo jak tezy naukowe, by te liczne niekonsekwencje uwidaczniać.
Zauważył na przykład rozdźwięk ludzkiej tęsknoty za wolną wolą a determinizmem postulowanym przez chrześcijaństwo. Tak chciał Bóg, mówi wierzący, gdy dotyka go nieszczęście. Los, składający się z ciągu przypadków z perspektywy niereligijnej, wierny nazwie bożą wolą, lecz przecież jednocześnie jakimś głębokim, wewnętrznym instynktem odrzuca wszelkie próby sterowania nim przez innych, niezależnie, czy chcą dla niego źle, czy też dobrze. Niechętnie poddaje się systemom, wyliczeniom urządzeń, które starają się przyporządkować go czemuś, co go zadowoli. Co prawda w religii chrześcijańskiej istnieje furtka wolnej woli – lecz czyż i tak nie jest
ta „wola” przewidziana od początku do końca przez Boga?165 Istniejąca tu sprzeczność rodzi
możliwość wygrania w przyszłości tego ludzkiego buntu wobec determinizmu, zakorzenionego w ludzkiej naturze. Jeśli doszłaby do głosu wolności także pozareligijna intuicja moralna – ten bunt miałby spore szanse powodzenia.
Lem wypowiada się o Bogu, w którego mógłby uwierzyć, w Solaris: „Jedyny Bóg, w którego byłbym skłonny uwierzyć, to taki, którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, niczemu nie służy.”166 Taki Bóg byłby z natury swej niepotrzebny człowiekowi, mało: w pewnym względzie stanowiłby coś bardzo zbliżonego człowiekowi, jeśli nie takiego samego.
Pisarz nie uważał triumfu instancji rozumu nad ideą Boga jako zwycięstwa – przeciwnie, czuł się przegrany. Odrzuciwszy ideę personalnego kreatora świata stworzył w swym światopoglądzie dziurę, której nie mógł zapełnić, w którym ziało nic.167 Dlatego jest dla mnie pewnym, że w
żadnym wypadku nie życzył tej wewnętrznej pustki ludzkości, sądził jednak, że jest ona
164 Z rozmów ze Stanisławem Lemem, op. cit.
165 Tamże.
166 S. Lem, Solaris, op. cit., s.
nieunikniona, że finalnie czeka ją, nim być może zamieni się w coś innego, odkrytego lub
objawionego na nowo.
6. Nowa miłość
Człowiek jako istota społeczna z założenia nie może obejść się bez innych. Lem wiedział o tym i eksperymentował na tym polu, zmuszając niektórych swoich bohaterów do walki z omawianą stroną ludzkiej natury. Na przykład w Les Robinsonades (Doskonała próżnia) samotny na wyspie bohater kreuje towarzyszy i – choć są to jedynie wytwory jego wyobraźni – zaczyna pałać do nich czy to niechęcią, czy też odwrotnie: sympatią, a nawet pożądaniem. Mężczyzna ulega erotycznym odczuciom i fantazjom wobec stworzonej przez siebie, młodej towarzyszki. Mimo samotności, Sergiusz tkwi w pułapce kulturowych wyobrażeń, które przemawiają do niego nawet poprzez fantomowych współrozbitków. Te kulturowe naleciałości nie pozwalają mu na swobodne wyobrażenia, spychają je na pewne utarte tory. Sam umieszcza siebie w pułapce miłości, wymyślając swoją towarzyszkę – a przecież tkwi samotnie na wyspie. Staje się niewolnikiem swojej nieosiągalnej namiętności. Jest więźniem ruchów, uśmiechów i spojrzeń dziewczyny. Sergiusz popada w sprzeczności, jego relacje stają się chaotyczne, obsesja się pogłębia. Towarzyszka w jego umyśle staje się niedostępnym bóstwem. Zaczyna tworzyć niedbale tłumy
nowych postaci, jakby pragnąc wypełnić pustkę, co przypomina już czyste szaleństwo.168
Tłumaczy to niejako powstawanie wiary – gdy nie ma wokół nikogo, sytuacja życiowa zdaje się rozpaczliwa, bez nadziei powrotu, rozbitek tworzy postać, która staje się jego obsesją i nie porzuca jej nawet mimo jej kłopotliwości.169 Ale tłumaczy to przede wszystkim powstawanie związków emocjonalnych. Związanie się z drugą osobą dookreśla nas i stabilizuje niepewny los. Człowiek odczuwa palącą potrzebę polegania na kimś bezgranicznie, zaufania bez tabu, gdzie obnaży swoje lęki i słabości. Jednak życie ze sobą zawsze przynosi pewne rozczarowania i problemy – podczas gdy ideał wykreowany w umyśle można kochać bez obawy o to, jaki okaże się w realnym życiu. Czy to obraz Boga, czy ideału drugiej osoby u boku – zawsze jest bezpieczny i
można go bez przeszkód, z lubością adorować wewnątrz siebie. Zderzenie z namacalną rzeczywistością zawsze jest trudniejsze i – podobnie jak Lem napotkał rozpaczliwą pustkę, gdy odrzucił w sobie wiarę w rozumnego kreatora – ludzie w relacjach interpersonalnych coraz bardziej
niedomagają. Jeśli chodzi o związki damsko-męskie, mamy podobne problemy, co rozbitek Lema –
168 U. Dobrowolska, Miłość to fikcja, http://podteksty.amu.edu.pl/content/milosc-to-fikcja-ujecia-tematyki- erotycznej-w-doskonalej-prozni-.html, dostęp 03.06.2014.
nosimy w sobie obrazy ikon popkultury, perfekcyjnie wykreowanych i zrekonstruowanych retuszem, makijażem oraz operacjami gwiazd kina, przepełnieni jesteśmy romantycznymi wyobrażeniami z kinematografii i literatury. Coraz mniej związani z realnością także poprzez Internet, z o wiele większym trudem, niż wcześniejsze pokolenia znajdujemy partnerów i utrzymujemy związki. Robinson poprzez swoją fantomową towarzyszkę spełnia topos obecny od dawna w zachodniej kulturze – idealnej kochanki.170 Niedostępnej, a jednocześnie, w której realność i doskonałość nikt nie wątpi. W XXI pierwszym wieku żyjemy otoczeni takimi tworami – ideałami, ku którym rozpaczliwie chcemy dążyć i przez które popadamy w kompleksy,
podsuwanymi nieustannie wizjami bogactwa, gigantycznymi zasobami Internetu, w którym przecież nie istniejemy realnie. Trudno nam przez to pokochać niedoskonałość i być w pełni zadowolonymi ze swojego życia. Nie jesteśmy też usatysfakcjonowani życiem emocjonalnym ani seksualnym wobec epickich miłosnych historii i wszędobylskiej już dzisiaj pornografii oraz wyretuszowanej nagości.
W podobny sposób, jak dzisiaj, na piedestałach pielęgnuje się ideały i doskonałość, obok takowego piedestału stoi zdaje się inny, gdzie z uporem tkwi pewna ślepota związana z miłością. Składa się to na krajobraz ze skrajności. Każdy zdrowy człowiek kocha samego siebie i ma siebie gdzieś w okolicach szczytu priorytetów. Człowiek XXI wieku coraz bardziej sobie pobłaża; być może ma to związek z gigantyczną przepaścią pomiędzy zwykłym, szarym człowiekiem i jego
życiem a opiewanymi ideałami. Droga do uszlachetniania, ulepszania siebie i zdobywania wyników pracy nie wydaje się dziś tak atrakcyjna, jak jawiła się w wiekach wcześniejszych. A nie widząc potrzeby niwelowania własnych wad i stymulowania się do działania trudniej jest stworzyć związki i rodziny.
Podobnie też jeśli chodzi o osoby, które się kocha. Na przykład można wziąć Idiotę (Doskonała próżnia) Lema. Opowiada on o rodzinie z upośledzonym dzieckiem, które w miarę upływu wieku staje się coraz niebezpieczniejsze. Przybywa mu siły, lecz nie rozumu. Jednak niczym Myszkin u Dostojewskiego – syn jest traktowany niby święty epileptyk. Rodzice chłopca interpretowali rzeczywistość na jego korzyść czy też korzyść własnych uczuć wobec niego, nawet po zamordowaniu przez niego babci. Przydawali sensu tam, gdzie go nie było, inteligencję odnajdywali w czynach jej pozbawionych. Upartość trwania przy własnym systemie interpretacji zachowania chłopca wygrywa ze strachem pojawiającym się w krytycznych momentach, prowokujących ten system do upadku. Z jednej strony wiedzą, że syn odbiega od normalności, z
drugiej przyporządkowują go jakiemuś świętemu, wyższemu porządkowi. Wierzą w niego podobnie, jak w Boga, co pozwala akceptować wszelkie dziwactwa i absurdy, nawet agresję. W tej historii, podobnie jak lemowskiego Robinsona, miłość może być ocalona tylko jako konstrukt, objawia się fikcją, a przynajmniej nie tak realnym uczuciem, jak powinna. Także tutaj pokazane jest, jak tworzy się religia – jak niezrozumiałe czyny stają się podwalinami wielkiej wiary i poczucia bycia wybranym.171
Zdaje się, że rzeczywista miłość bliźniego rozpada się dziś na różne miłostki, które więcej mają wspólnego z cielesnością, ucieczką, a nawet poddaństwem niż tym prawdziwym, wywodzącym się ze starożytności ideałem miłości drugiego. Joseph Conrad wspomina o ludziach, którzy są w stanie powiedzieć, że kochają kiełbasę; jednocześnie ci sami ludzie często potrafią stwierdzić, że kogoś nienawidzą czy życzą mu śmierci. Zataczamy koło, jakbyśmy wrócili do starożytności i nurzali się w hedonizmie, jednak gubiąc po drodze jego podstawowe założenia. Może zresztą cofamy się jeszcze dalej, w prehistorię, gdzie wyższych uczuć i powinności nie umiano ani określić, ani nazwać.
Czy na podstawie przytaczanych lemowskich utworów i ich interpretacji można orzec, że miłość jest przeinaczaniem świata? Niemego, zimnego świata pozbawionego ramion, jak pisał Marcin Świetlicki.172 Sądzę, że tak; okrutnym byłoby życie w świecie pozostawionym w naszej
świadomości w stanie surowym, czyli obojętnym, przypadkowym, osamotnionym i chaotycznym. Nie ma innych ramion, które mogłyby nas przyjąć, niż drugiego człowieka; nie ma żadnego głębszego sensu do udowodnienia we Wszechświecie, niż takie, które sami nadajemy. Jeśli zrezygnowalibyśmy z miłości i towarzyszących jej ideałów, nasz gatunek by nie przetrwał, dlatego taka rezygnacja nie jest możliwa. Jednak formy miłości i jej interpretacja zmieniają swe oblicze wraz z dynamicznymi zmianami ludzkiego świata. Niegdyś świat, bardziej niezrozumiały, mógł jawić się niczym okrutny, niezrozumiały Inny, któremu należy oddać cześć i umiłować w geście
obrony.173 Dziś, choć lepiej rozumiemy rzeczywistość, nadbudowujemy nad nią lawinowo kolejne i
chronimy się w nich z fałszywym poczuciem bezpieczeństwa przed przypadkowością i niesprawiedliwością świata. W takich warunkach przekształcają się także wartości rządzące relacjami międzyludzkimi; zostają wchłonięte lub odrzucone przez kolejne piętra ludzkiego uniwersum. Im bardziej jednak oddalamy się mentalnie od parteru – realizmu – jednocześnie
oddalamy się od własnej istoty, która tkwi tam, uwiązana fizycznością. Pojawia się ogromny
171 Tamże.
172 M. Świetlicki, Dom, [w:] http://poema.pl/publikacja/121840-dom, dostęp 20.05.2014.
rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością, o którym już wspominałam, co wikła uczucia i emocje w zgryzoty, niezgody i słabości.
O kochaniu idei umysłu mówiło także Solaris. Tym razem nie sam bohater wykreował kochankę; ocean zrobił to za niego, mało, zmaterializował obraz ukochanej, wyciągnięty z wspomnień bohatera. Jej rzeczywiste istnienie zostaje zakwestionowane w momencie badania próbki krwi, gdzie brak atomów – właściwie nie ma tam niczego. Co mówią te trzy ukazania miłości z Doskonałej próżni i Solaris? Zarówno ta umyślnie zainicjowana, ta związana z interpretacjami oraz wymuszona przez niepojęte działania oceanu udowadnia prym samego aktu kochania, najwyraźniej niezbędnemu umysłowi, nad samym miłości obiektem. Jak ujmuje to Urszula Dobrowolska:
„Lem w swojej twórczości pokazuje miłość w kontekstach dramatycznych momentów ludzkiej egzystencji, w sytuacjach, które stają się dla niego swoistym polem eksperymentalnym ludzkiego zachowania. Te laboratoryjne warunki pozwalają mu stawiać mocne tezy dotyczące kreowania poznawanej przez człowieka rzeczywistości na postawie zinterioryzowanych kulturowych i językowych schematów, jakimi jest zmuszony posługiwać się, zderzywszy się z niezrozumiałym, Innym. Miłość w takim ujęciu staje się twórczością, uczuciem skierowanym ku wytworom własnego umysłu, z bardzo wątpliwym tylko odniesieniem do zewnętrznej wobec kochającego rzeczywistości. Aby dojść do takich wniosków, Lem w sposób nowatorski czerpie z tradycji kulturowych toposów i mityzowanych postaci, jak Beatrycze, Lotta, czy
święci szaleńcy – pokazuje ich fundamentalny wpływ na wizję ukochanego. Każdy więc przedmiot miłości jest dla Lema z jednej strony tworzony przez kochającego, analogicznie do twórczości literackiej, z drugiej zaś zdeterminowany przez kulturowe i językowe stereotypy jakie ma w sobie. Miłość w twórczości Lema to fikcja, fikcja zakotwiczona w kulturze.”174
Jeśli zobaczymy miłość w takim kontekście, jasnym staje się, że przewartościowanie, zmiana czy też upadek kultury wpływa znacząco na miłosne wyobrażenia ludzkie. Dziś rodziny zakłada się później, najpierw kształcąc się, pracując czy po prostu „używając młodości”, a miłość cielesna wiedzie w ogólnej świadomości, kreowanej przez mass media, większy prym, niż ta głęboka. Znów odnaleźć można tu wpływ użyteczności, która to sięga do najprostszych instynktów i najbardziej fundamentalnych pragnień. Kultura użyteczności rozmywa pojęcie miłości i związane z nią poświęcenie przede wszystkim wewnętrzne, mentalne, a stawia na materializm i praktyczność.
Zakończenie
Osobiście praca i badania z nią związane pozwoliły mi sprecyzować własne obawy i problemy, związane z rewolucją naukowo-techniczną, których źródło nie było dla mnie wcześniej tak jasne i klarowne. Pomogła też ukierunkować moją własną twórczość ku silnemu stawianiu na wymiar etyczny. Dlatego pracowało mi się nad nią łatwo i żywię nadzieję, że stanowiła rzecz prostą w odbiorze, przyswajalną oraz ciekawą.
Tematem pracy były problemy etyczne w literaturze SF Stanisława Lema. Temat ten został rozwinięty w rozdziale drugim i trzecim oraz wzbogacony o treści rozdziału pierwszego, dotyczącego literatury science fiction w ogóle. Cztery główne postawione hipotezy zostały omówione i potwierdzone w stosownych miejscach w pracy. Przypomnę je:
1. Stanisław Lem w swej twórczości był doskonałym futurologiem.
Praca wielokrotnie wspomina i udowadnia trafność lemowskich przewidywań na wielu frontach. Podróże w kosmos, wynalazki, zmiany środowiskowe, badania naukowe, zanik wartości, przekształcenie się społeczeństw, kierunek rozwoju Internetu i różnych gałęzi technologii, o tym i nie tylko była wielokrotnie mowa w pracy. Choć Stanisław Lem nie utożsamiał się z futurologią, przewidywał i zawierał swoje rokowania w utworach, dzięki czemu nabierał autentycznego charakteru, dotyczyły naszej rzeczywistości, a nie tylko fikcyjnych światów.
2. Przewidywania dotyczyły zarówno kwestii rozwoju naukowo-technologicznego, jak i problemów moralnych i etycznych.
Lem okazał się wizjonerem na polu technicznym i etycznym; mówi o tym drugi oraz trzeci rozdział pracy. Przede wszystkim praca wskazuje na fenomenalne spojrzenie całościowe pisarza na rewolucję naukowo-techniczną i to, dokąd zmierza – po nie tyle złych, ile torach, nad którymi nie potrafimy w pełni sprawować kontroli. Składa się na to zarówno sam rozwój naukowo-techniczny, z materialnymi jego owocami oraz etyczne i moralne skutki ich użytkowania. Lem zwracał szczególna uwagę na człowieka i zmiany zachodzące w nim podczas rozwoju rewolucji naukowo- technicznej.
3. Priorytetem Lema było poruszenie problemów etycznych.
Wskazuje na to drugi rozdział – analiza twórczości, a następnie rozdział trzeci, który zagłębia się w osobę Lema, jego instynkt moralny, wrażliwość etyczną, pobudki kształtujące światopogląd i rozważania przyszłościowe. Tak jak wspominałam, w centrum rozważań pisarza tkwił człowiek, dlatego najważniejszym elementem rozważań Lema był fundament człowieczeństwa – kondycja etyczna. Pisarz starał się wyjaśnić, co dzieje się z etyką i moralnością w dobie rewolucji naukowo- technicznej, jakie powstają problemy na tym polu, w jaki sposób można ich uniknąć czy jak można by im zaradzić.
4. Trafność lemowskich przewidywań na polu etyki i moralności, wynikające z niezwykłej wrażliwości etycznej.
Potwierdzają to podrozdziały rozdziału trzeciego. Należy zaznaczyć, że są to tylko wybrane zagadnienia, na podstawie wybiórczej analizy utworów Lema w rozdziale drugim – pole manewru pisarza było większe i owocniejsze, niż udało mi się zawrzeć w pracy. W związku z tą trafnością pojawiła się konkluzja cywilizacji użyteczności, gdzie użyteczność to najwyższa wartość, spychająca na drugi plan uznawane od tysięcy lat cnoty. Trafne przewidywania Lema skłoniły mnie do wytoczenia takiego właśnie wniosku na temat dzisiejszej kondycji ludzkich wartości.
Trzeci rozdział miał być najistotniejszy i jak najbardziej łączyć perspektywy XX i XXI wieku, z naciskiem na czwartą postawioną hipotezę i sam temat pracy. Sądzę, że udało mi się w poruszanych tematach osiągnąć założone połączenie i wykazać to, co było dla mnie najważniejsze – fenomen Lema – wizjonera, Lema – konstruktora, Lema przestrzegającego i dobitnie zdającego sobie sprawę z potknięć i idących za nimi niebezpieczeństw rewolucji naukowo-technicznej. Przytaczanie jego spostrzeżeń i przewidywań dało wyraźny wniosek, płynący z całościowego spojrzenia na rozwój rewolucji naukowo-technicznej: nie panujemy nad nią, przez co stwarzamy dla samych siebie środowisko sprzyjające wynaturzeniom, degradacji, upadkowi dotychczasowych wartości. Jednocześnie brakuje nam czegoś równie wartościowego, czym moglibyśmy zastąpić to, co tracimy. Zamiast tego w miejsce cnót i dotychczasowych walorów relacji międzyludzkich tworzą się luki, zapychane przez rzeczy mało lub wręcz bezwartościowe.
Bibliografia:
Literatura przedmiotu:
1. Lem S., Bajki robotów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
2. Lem S., Dzienniki gwiazdowe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002
3. Lem S., Eden, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1977
4. Lem S., Fantastyka i futurologia, tom 2, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973
5. Lem S., Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii, Wydanie pierwsze, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1988
6. Lem S., Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984
7. Lem S., Golem XIV, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999
8. Lem S., Historia literatury bitycznej, Apokryfy, Kraków 1998
9. Lem S., Maska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983
10. Lem S., Obłok Magellana, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1963
11. Lem S., Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kolekcja Gazety Wyborczej, XX wiek, 2004
12. Lem S., Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974
13. Lem S., Wizja lokalna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982
Literatura podmiotu:
1. Co jest, a co będzie. Rewolucja egzystencjalna i społeczny bezwład, [w:] Technika a społeczeństwo. Antologia, Warszawa 1974, t. 2
2. Filek J., Wstęp do etyki biznesu, Wydawnictwo Akademii Ekonomicznej w Krakowie, Kraków 2001
3. Handke R., Odruch warunkowy Stanisława Lema, [w:] Nowela, opowiadanie, gawęda, pr. zbior. pod red. K. Bartoszyńskiego, M. Jasińskiej-Wojtkowskiej, S. Sawickiego, Warszawa 1974
4. Krywak P., Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo naukowe WSP, Kraków 1994
5. Lekiewicz Z., Filozofia Science fiction, Krajowa Agencja Wydawnicza
6. Mukoid E., Filozofia zła. Nabert, Marcel, Ricoeur, UNIWERSITAS, Kraków 1999
7. Płaza M., O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu
Wrocławskiego, Wrocław 2006
Publikacje prasowe:
1. Błoński J., Szanse science fiction [w:] Życie Literackie 1961
2. Chruszczewski Cz., Konstruktywna rola fantastyki naukowej, [w:] Nowe Drogi Nr 10/76
Publikacje internetowe:
1. Beresia S., Z Rozmów ze Stanisławem Lemem, 1987, [w:]
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1560
2. Cieślik K., Kiedy kultura przegrywa z postępem, [w:]
http://technopolis.polityka.pl/2011/kiedy-kultura-przegrywa-z-postepem
3. Dobrowolska U., Miłość to fikcja, http://podteksty.amu.edu.pl/content/milosc-to-fikcja-ujecia- tematyki-erotycznej-w-doskonalej-prozni-.html
4. Grochowiak S., Trzy wysokości, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/powrot-z- gwiazd/368-trzy-wysokosci
5. Góra P. F. i Sławińska M., Bystry kurz, czyli wymyślanie prochu, [w:] jaktodziala.blog.onet.pl/2009/01/24/bystry-kurz-czyli-wymyslanie-prochu/
6. Historia gospodarcza, rewolucja naukowo-techniczna, [w:]
http://biznes.pwn.pl/index.php?module=haslo&id=3967498
7. Jarzębski J., Lustro, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/solaris/30-poslowie-solaris
8. Jęczmyk L., Fantastyka naukowa, [w:] http://www.altamagusta.pl/t16.html
9. Krywak P., Problematyka miłosna w twórczości Stanisława Lema, [w:] Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis, Studia Ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia I, 2001, s. 138 [w:] http://sbsp.up.krakow.pl/article/viewFile/1067/pdf
10. Komentarz Lema, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/155-komentarz- golem14
11. Kozioł P., Stanisław Lem, [w:] http://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem
12. Obirek S., Wiśniewska K., Bóg potrzebował Lema, [w:]
http://wyborcza.pl/1,75475,5835377,Bog_potrzebowal_Lema.html
13. Oramus M., Bogowie Lema, [w:] Pismo poświęcone Fronda, nr 34, 2004, s. 36-37 [w:]
http://pismofronda.pl/wp-content/uploads/Fronda34.pdf,
14. Polemizuję, [w:] http://przekartkowane.wordpress.com/2012/01/14/polemizuje/
15. Polska na 19 miejscu, [w:] http://ekai.pl/wydarzenia/raport/x57390/polska-na-miejscu/
16. Rosiński K., Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, streszczenie, [w:] http://solaris.lem.pl/o-lemie/prace/prace-dyplomowe/kamil-rosinski/560-wizja-nauki-w-tworczosci- stanislawa-lema
17. Skwarczyńska S., O pojęciu literatury stosowanej, [w:] jena.de/receive/jportal_jparticle_00104641;jsessionid=9453EF3268090E585001C889D805794E?la ng=en
18. Świetlicki M., Dom, [w:] http://poema.pl/publikacja/121840-dom
Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema
UNIWERSYTET KAZIMIERZA WIELKIEGO
WYDZIAŁ HUMANISTYCZNY
INSTYTUT FILOLOGII POLSKIEJ
Kamil Rosiński
NR ALBUMU 52422
TEMAT PRACY MAGISTERSKIEJ:
Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema
Praca magisterska napisana pod kierunkiem
prof. ndzw. dr hab. Ryszarda Strzeleckiego
BYDGOSZCZ 2011r.
Streszczenie pracy dyplomowej
Temat: Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema
Imię i nazwisko autora pracy: Kamil Rosiński
Nr albumu: 52422
Imię i nazwisko promotora pracy:
prof. ndzw. dr hab. Ryszard Strzelecki
Słowa kluczowe: nauka, uczony, teoria, projekt, koncepcja, ewolucja, człowiek, natura, informacja, paradygmat
Treść streszczenia
Praca Wizja nauki u Stanisława Lema składa się z pięciu rozdziałów. W pierwszym z nich omawia się wczesny etap refleksji, wskazuje się na źródła poznawczego optymizmu. W drugim prezentuje się odejście S. Lema od bezkrytycznej wiary w możliwości nauki, która jawi się jak działalność silnie uwikłana w czynniki subiektywne. W trzecim rozdziale przedstawia się genezę nauki, stojące przez nią zagrożenia, jak też – projekt automatyzacji nauki, realizacją którego jest „hodowla informacji”. Podkreśla się wartość zabiegu polegającego na zestawieniu ze sobą ewolucji biologicznej z ewolucją naukowo-techniczną. W czwartym omawia się czynniki, które motywują potrzebę wprowadzenia projektu automatyzacji nauki – w ramach czego przywołuje się niektóre cechy nauki tradycyjnej. W rozdziale piątym przedstawia się efekt rozszerzenia u S. Lema wpływu kategorii przypadku na działalność poznawczą, konsekwencją czego jest pojawienie się koncepcji nauki probalistycznej - mechanizmy nią rządzące upodobniają się do praw rządzących światem kwantowym.
Rosiński Kamil
nazwisko i imię
52422
nr albumu
filologia polska
kierunek studiów
dziennikarska
specjalność
studia jednolite magisterskie, dzienne
typ studiów i forma kształcenia
Wstęp
Tematem niniejszej pracy jest wizja nauki w twórczości S. Lema. Autor pracy stawia sobie za zadanie zlokalizowanie i nazwanie źródeł, które mają wpływ na wizję nauki S. Lema. Jako że kwestie związane z poznaniem naukowym znajdują się w centrum zainteresowania pisarza, aby zrealizować nakreślony cel, konieczne jest przeanalizowanie całokształtu jego twórczości. Ze względu na jej bogactwo, nieodzowne jest odpowiednie wyselekcjonowanie materiału. Autor pracy wybiera te teksty, które są najbardziej, jego zdaniem, reprezentatywne dla danego okresu ewolucji intelektualnej S. Lema, jak również te, które najpełniej pozwalają dociec istoty jego naukoznawczych poglądów. Taki utworami są, w ramach pierwszego rozdziału pracy: Człowiek z Marsa, Astronauci, Obłok Magellana, Dialogi, Eden – w tekstach tych S. Lem w jednoznaczny i czytelny sposób wypowiada się na temat możliwości poznawczych gatunku ludzkiego. Powieścią, której wymowa orbituje w pobliżu problematyki poznawczej, jest Szpital przemienienia – wydaje się jednak, że Lem mówi w niej bardziej czym nauka nie powinna być, niż czym jest. Z tego powodu bardziej odpowiednie do udowadniania tezy przyjętej w pierwszym rozdziale wydają być się tytuły wymienione powyżej. W rozdziale drugim za teksty najlepiej ilustrujące pogląd Lema na problematyczność poznania uznać można powieści: Solaris, Pamiętnik znaleziony w wannie, Powrót z gwiazd, Niezwyciężony. Z tego powodu, że wątpliwości autora co do możliwości poznawczych człowieka są w tych tekstach wyrażone w czytelny oraz sugestywny sposób.
Szczególne znacznie dla tematu pracy posiada Summa technologiczna, zawierająca m.in. wykładnię projektu automatyzacji nauki, który ma fundamentalne znaczenie dla Lemowskiej refleksji na temat przyszłości nauki. Z tego powodu tekst ten w trzecim rozdziale jest omówiony szczegółowo..
Autor pracy świadomie nie uwzględnia w swoich rozważaniach Filozofii przypadku, jak też Fantastyki i futurologii. Pominięcie tych dwóch istotnych tekstów S. Lema ma swoje dobrze umotywowane przyczyny. Po pierwsze, zagadnienia istotne dla niniejszej pracy nie stanowią głównych treści wzmiankowanych utworów. Po drugie, S. Lem w najpełniejszy oraz w najbardziej dosadny sposób wyraża swoje poglądy na temat nauki w Summie technologicznej, której poświęcony jest de facto cały trzeci rozdział niniejszej pracy. Po trzecie, uwzględnienie Filozofii przypadku oraz Fantastyki i futurologii sprawiłoby, że niniejsza praca znacznie przekroczyłaby normy objętościowe przewidziane dla pracy magisterskiej.
Dla zilustrowania wizji nauki u Lema, w rozdziale czwartym najodpowiedniejsze wydają się teksty takie jak: Cyberiada, Głos Pana oraz Opowieści o pilocie Pirxie – z racji tego, że przed bohaterami tych tekstów Lem stawia przeszkody natury poznawczej w taki sposób, by jednoznacznie wskazać na konieczność zrewidowania metod uprawiania nauki.
W rozdziale piątym znajdują się utwory, których treść najlepiej ukazuje rozwinięcie koncepcji zawartych w Summie technologicznej – tj. Katar, Golem XIV oraz Wizja lokalna. Kryminalna konwencja Kataru dodatkowo uwidocznia cechę współczesnej nauki, jaką jest jej „kwantowości”. W Golemie XIV autor z wielką śmiałością, na którą rzadko sobie pozwala w innych tekstach, artykułuje swoje poglądy. Wizję lokalną można uznać za zwieńczenie naukoznawczej refleksji S. Lema. Chociaż jest ona obecna w późniejszych tekstach S. Lema, takich jak Fiasko, Tajemnica chińskiego pokoju, Bomba megabitowa czy Okamgnienie, to raczej na zasadzie odwoływania się autora do koncepcji wypowiedzianych przez niego we wcześniejszych utworach.
Praca składa się z pięciu rozdziałów. Każdy z nich odpowiada jednemu okresowi rozwoju naukoznawczej refleksji S. Lema. Zastosowana periodyzacja została stworzona przez autora pracy na użytek niniejszych rozważań.
W pierwszym rozdziale pracy omawia się najwcześniejszy okres twórczości S. Lema – tj. lata 1946–1959 – pod kątem refleksji poznawczej. Jego głównym założeniem jest poznawczy optymizm oraz bezkrytyczna wiara w potęgę nauki, jakie są charakterystyczne dla najwcześniejszego etapu twórczości autora Edenu. Zostają tu wskazane główne źródła poznawczego optymizmu znamionujące wczesne utwory S. Lema: konwencja Wellsowska, konwencja oraz filozofia socrealistyczna, oświeceniowo – realistyczny model człowieka, nadzieje pokładane w cybernetyce.
W rozdziale drugim przedstawiony jest etap refleksji S. Lema, przez autora pracy określony jako krytyczny. Krytyczny wobec wcześniejszego Lemowskiego poglądu na bezproblemowość poznania. Nauka zaczyna się jawić dla Lema jako element kultury – a więc z założenia jako silnie naznaczona czynnikami subiektywnymi. W konsekwencji – S. Lem wyraźnie dostrzega jej ograniczenia. Wskazuje m.in. na właściwości nauki takie jak - panujący wewnątrz niej pluralizm poglądów, podatność środowiska naukowego na panujące badawcze „mody”. Okres ten obejmuje bardzo płodne lata jego twórczości – 1961–1964.
W trzecim rozdziale pracy zaprezentowana jest Lemowska diagnoza wewnętrznych mechanizmów rządzących nauką. Ukazane są przyczyny i istota „kryzysu informacyjnego”, jak również proponowane przez Lema rozwiązanie, za jakie można uznać projekt automatyzacji nauki. Koncepcja ta ma decydujący wpływ na konstrukcję intelektualną S. Lema, autor w dalszej części pracy wielokrotnie się do niej odwołuje, ponieważ jest ona częścią projektu autoewolucji ludzkiego gatunku, wyłożonego przez Lema w Summie technologicznej. Ta część pracy obejmuje również m.in. sposób definiowania nauki i teorii naukowej, jak też genezę nauki oraz warunki potrzebne do postania cywilizacji naukowo-technicznej.
Czwarty rozdział, obejmujący lata 1965-1976, prezentuje etap refleksji S. Lema, który można określić jako okres recepcji projektu automatyzacji nauki. Autor stara się wykazać, że nie jest tak, iż pod względem koncepcyjnym ówczesne utwory Lema stanowią jedynie egzemplifikację tez wyłożonych przez niego w Summie technologicznej, ale iż same w sobie stanowią istotne świadectwo Lemowskiej refleksji.
Główną tezą piątego rozdziału jest założenie, iż wpływ kategorii przypadku zostaje u S. Lema rozszerzony na sferę poznawczą. Sama nauka przedstawiać się więc jako probalistyczna. Ten okres jego refleksji obejmuje lata 1976-1982.
Autor pracy przyjmuje, że zaprezentowane w piątym rozdziale koncepcje są końcowym etapem formowania się naukoznawczej refleksji S. Lema.
Lemologia może być traktowana jako paradoksalny model przepowiedzianej przez autora w Summie technologicznej „bomby megabitowej”. Literatura krytyczna jest bardzo bogata. Zagadnieniem nauki u S. Lema zajmują się przede wszystkim tacy krytycy jak: J. Jarzębski, M. Szpakowska, P. Majewski, M. Płaza. Niniejszą pracę można uznać próbę syntezy refleksji naukoznawczej S. Lema, z tym jednak zastrzeżeniem, że jej autor nie ogranicza się do biernej rekapitulacji poglądów zaczerpniętych za pośrednictwem literatury analitycznej.
Teksty, do których autor odwołuje się w niniejszej pracy, to: Wszechświat Lema J. Jarzębskiego, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema M. Płazy, Między zwierzęciem a maszyną P. Majewskiego oraz Dyskusje ze Stanisławem Lemem M. Szpakowskiej. Do osobnej kategorii należy wywiad–rzeka Tako rzecze Lem S. Beresia.
Strategia pracy zakłada również zestawianie poglądów na naukę S. Lema z poglądami K. Poppera oraz T.S. Kuhna. Podstawowym źródłem wiadomości na temat koncepcji Poppera będzie dla autora wzmiankowany już tekst O poznaniu w twórczości Stanisława Lema M. Płazy, na temat koncepcji Kuhna – Struktura rewolucji naukowych autorstwa samego Kuhna.
Rozdział 1
Założeniem wstępnym pierwszego rozdziału niniejszej pracy jest teza, iż S. Lem na początkowym etapie swojej twórczości kreśli optymistyczne wizje dotyczące: obiektywnej poznawalności świata, nieograniczonych ludzkich możliwości poznawczych, nauki jako obiektywnego narzędzia badawczego, racjonalności ludzkiej natury. Autor pracy poprzez początkowy etap twórczości S. Lema rozumie przedział czasowy 1946 – 1959. Pierwsza data jest rokiem debiutu literackiego S. Lema, związanego z publikowaniem w odcinkach przez Nowy Świat Przygód powieści Człowiek z Marsa. Druga jest rokiem wydania powieści Eden, w którym poznawczy optymizm, choć wciąż obecny, wyraźnie zaczyna ustępować krytycyzmowi i wątpliwościom względem kompetencji nauki.
Autor niniejszej pracy przyjmuje, że zadaniem kluczowym w pierwszym rozdziale jest ustalenie źródeł, które wpłynęły na taką, a nie inną postać poglądów S. Lema. Ich sprecyzowanie pozwoli dociec, jakie wpływy zaważyły na całościowym spojrzeniu S. Lema na naukę, a jakie miały formę jedynie efemerycznej naleciałości.
Pierwszym bardziej obszernym tekstem Lema jest Człowiek z Marsa, którego fragmenty były publikowane w 1946 roku. Fabuła powieści zasadza się na próbie nawiązania kontaktu ziemskich naukowców z przedstawicielem marsjańskiej cywilizacji, która okazuje się jednak w trudny do uchwycenia dla ludzi sposób być przepełniona złem. Obcość demonstruje się jako zagrożenie, którego natura wykazuje cechy diaboliczności - jeden z członków ziemskiej ekipy badawczej zostaje „opętany” przez marsjańską obcość. Porozumienie okazuje się niemożliwym do ziszczenia pragnieniem ludzi, ukazanych w roli przedstawicieli gatunku kierującego się imperatywem miłości bliźniego.
A cóż człowieka w nauce i do nauki, do poznania pociąga, jeśli nie miłość, miłość do prawdy? Czy może coś człowiek bez miłości?
Ziemskimi słowami mówił apostoł Paweł: „Gdybym językami ludzkimi i anielskim mówił, a miłości bym nie miał, byłbym jako miedź brzęcząca i jako cymbał brzmiący”. Tak, to są słowa ludzkie.
Geneza nauki tkwi, zdaniem Lema, w ludzkiej „miłości do prawdy”. W tekście wyodrębnić można implicytne założenie o istnieniu „prawdy obiektywnej”, która byłaby nie do zrekonstruowania, lecz do odkrycia. Nauka jest więc w powieści narzędziem potężnym – bo pozwalającym na pokonanie „marsjańskiego zła”, moralnym – bo ma swoje źródło w „miłości do prawdy”, odwzorowującym rzeczywistość w sposób doskonały – ponieważ istnieje obiektywna prawda możliwa „do odkrycia”.
Duży wpływ na optymizm Lemowskiego oglądu nauki z jednej strony, a diaboliczny sposób ukazania obcości z drugiej, ma konwencja, w jakiej utrzymana jest powieść. J. Jarzębski wskazuje, że Człowiek z Marsa realizuje weellsowski model powieści. Afirmacja ludzkości, apoteoza nauki, niemożność kontaktu z obcymi i nieuchronność zwycięskiego starcia z nimi - stanowią wymogi konwencji tego typu powieści.
Poza konwencją, źródeł optymizmu autora należy doszukiwać się w przekonaniu o istnieniu prawdy obiektywnej.
W dwóch bardziej znanych powieściach, takich jak: Astronauci (1951) oraz Obłok Magellana (1955) Lem wydaje się utwierdzać w przekonaniu co do poznawalności świata przez człowieka. Konsekwencją takiego stanowiska jest traktowanie nauki jako idealnego oraz bardzo skutecznego narzędzia poznania i wpływania na rzeczywistość.
Nauka nigdy już nie miała wytwarzać środków zniszczenia. W służbie komunizmu była najpotężniejszym ze wszystkich narzędziem przemiany świata.
Na tym etapie twórczości sprawą oczywistą dla Lema było to, że podstawowym celem ludzkości jako gatunku powinno być dążenie do zrozumienia świata. W bardziej dojrzałych tekstach poznawczy imperatyw ludzkości napotyka przeszkody, na tym etapie dążenie do zrozumienia nie jest obwarowane żadnymi ograniczeniami. Co więcej, zrozumienie rzeczywistości automatycznie pociąga ze sobą jej opanowanie.
Bo zrozumieć to znaczy opanować. A w tym właśnie pomoże nam matematyka.
Matematyka jest więc uniwersalnym językiem poznania. Założenie, że ludzki gatunek posiada w ręku uniwersalne narzędzie służące do ogarnięcia całokształtu rzeczywistości, pociąga za sobą kolejne, zakładające iż mechanizmy poznawcze rządzące ludzkim umysłem mają uniwersalny, ponadgatunkowy charakter.
Szkielet logiczny rozumowania ludzkiego rzutuje w postępowanie istot nie dlatego, że jest najdoskonalszy, ale dlatego, że jest konieczny. Żeby opanować materialne siły wszechświata, człowiek musiał w ciągu tysiącleci wykształcić w sobie takie właśnie metody rozumowania indukcyjnego i dedukcyjnego, metody wywodzące się z prostych odruchów wszelkiej materii ożywionej.
Przy takim założeniu akt poznawania byłby działaniem mającym za zadanie nie rekonstruowanie, ale odkrywanie zasad obecnych w strukturze Wszechświata. Implikuje to wizję stacjonarnego modelu Kosmosu, bowiem Wszechświat możliwy poznawczo musiałby być w swej zasadniczej naturze niezmienny.
Intronizacja matematyki implikuje scjentyczny, o wyraźnie oświeceniowym źródle paradygmat poznawczy. Lem w jednym z wywiadów – rzek wypowiadając się na temat Obłoku Magellana mówi:
Kiedy pisałem tę książkę, byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem i przypominałem chyba trochę gąbkę wsysającą podsuwane postulaty. Nic innego nie robiłem tylko upozytywniałem i upozytywniałem świat.
Wyłaniający się z kart Astronautów i Obłoku Magellana pogląd Lema bliski jest oświeceniowej, racjonalistycznej apoteozie ludzkiej natury.
Lecz oto człowiek w swojej drodze już jest pomiędzy gwiazdami, poznał przestrzeń i czas, i gwiazdy same, które go wydały. Nic nie może mu się oprzeć. Tym staje się większy, im większe napotyka przeszkody.
Wczesna twórczość Lema – zdaniem Jarzębskiego – w wielu aspektach realizuje model racjonalistyczno - oświeceniowej utopii. Przy czym krytyk na nazwanie utopii pozytywnej wprowadza pojęcie eutopii, utopię negatywną określa terminem dystopii.
Oczywiście i u Lema znajdziemy z łatwością eutopie i dystopie. Do pierwszej kategorii zaliczyć można obraz Ziemi nakreślony w Obłoku Magellana. Autor wprawdzie starał się czytelnikowi dowieść, że i w tym świecie są nie rozwiązane problemy, kiedy jednak przyszło do konkretów, zapomniał o wszystkim, zafascynowany wizją technologicznej perfekcji przyszłej cywilizacji.
W tekście pojawia się stwierdzenie o człowieku jako władcy przyrody, co kojarzy się z biblijnym „idźcie i rozmnażajcie się”. Tak wysoka waloryzacja ludzkiego posłannictwa jest charakterystyczna przede wszystkim dla wielkich narracji, takich jak marksizm czy chrześcijaństwo, ale też nie jest daleka od oświeceniowego oglądu na miejsce człowieka w Kosmosie.
W Astronautach i w Obłoku Magellana wyraźnie zarysowuje się – poza optymizmem epistemologicznym – optymizm wynikający z wiary w ludzką naturę. Według Jerzego Jarzębskiego, w obu powieściach widać brak jakichkolwiek dramatycznych spięć, wszystko bowiem w tak ukazanym „najlepszym ze światów” układa się w sposób harmonijny i bezkonfliktowy. Ludziom przyszłości wykreowanym przez Lema brakuje tylko spełnienia ambicji poznawczych, w tym – w pierwszej kolejności - eksploracji Kosmosu. Podobny wniosek sformułował Marek Oramus. Jego zdaniem, w Obłoku Magellana zainteresowanie problemami naukowymi ma masowy charakter.
Przy ustalaniu genezy Lemowego optymizmu przydatne mogłoby okazać się uściślenie, jakich aspektów optymizm dotyczy. Optymizm epistemologiczny był wzmiankowany powyżej. Wyodrębnić można również optymizm społeczny - ponieważ ludzkość przyszłości osiągnęła stan społecznej równowagi. Wskazać też można optymizm odnoszący się do rzekomo dobrej i szlachetnej ludzkiej natury.
Dla niniejszego wywodu istotne wydaje się ustalenie, jakie czynniki miały wpływ na postrzeganie przez Lema przyszłości ludzkości jako ciągu niczym niezakłóconego, kumulatywnego gromadzenia wiedzy.
Powieść Astronauci została wydana w 1951 roku, Obłok Magellana – w 1955. Chronologia wydaje się mieć tu szczególnie istotne znaczenie ze względu na szerszy kontekst, na tle którego Lemowi przyszło pisanie obu powieści. Konwencja socrealistyczna wymuszała pisanie w odpowiedni sposób. Należało „schematyzować” przedstawiany świat, czego nie udało się zupełnie uniknąć Lemowi w Astronautach.
Porcję tej naiwności, wymaganej przez kanony epoki, zawiera w pewnością powieść Lema, która coraz to obsuwa się w „pozytywne” deklaracje na temat posłannictwa ludzkości, pożądanych cech charakteru jednostek i zachowań społecznych itd., itp.
Jeśli utożsamić wpływ konwencji socrealistycznej z wpływem filozofii marksistowskiej na twórczość Lema tego okresu, to okazałoby się, że w czasie lektury Astronautów i Obłoku Magellana Lem w pewnym stopniu dał się uwieść marksistowskiej wizji przyszłości. Mogło tak być przynajmniej na użytek zewnętrzny. Jeśli jednak Lem rzeczywiście, pisząc Astronautów, motywowany był jeśli nie wiarą, to przynajmniej ufnością w filozofię marksistowską, która zakłada absolutną pewność w możliwość poznania rzeczywistości, to ówczesny poznawczy optymizm autora znajduje swoje uzasadnienie.
Jarzębski dostrzega olbrzymią przepaść kompetencyjną, która na łamach Astronautów wytworzyła się pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Podobnie rzecz ma się w przypadku Obłoku Magellana. Bohaterowie obu powieści dzielą się na dwie grupy – ci którzy są naukowcami i ci, którzy nimi nie są. Ci pierwsi są herosami epoki lotów kosmicznych, ludźmi, których mądrość i wiedza idzie zawsze w parze z zaletami charakteru. Pełnią rolę nieomal duchowych przewodników. Tłumaczą zawiłości rzeczywistości względem osób mniej predestynowanych do uprawiania nauki. Jest znamienne, że sami rzadko mają wątpliwości.
Sytuacja, w której uczeni występują w roli „tłumaczy” rzeczywistości ma miejsce w jednej ze scen Astronautów. Podczas eksplorowania planety Wenus przez ekipę badawczą złożoną z uczonych takich jak: Czandraseker, Lao Czu i Arsenie przekazują „prawdę” o obcej planecie naiwnemu i wszystkiemu dziwiącemu się Smithowi.
Wysoka ocena ludzi zajmujących się nauką potwierdza wniosek o wysokim waloryzowaniu przez autora samej nauki. Jarzębski dostrzega w takim rozróżnianiu typów bohaterów projekt przyszłości, w którym naczelne miejsce zajmuje uparta walka o docenienie autentycznej wiedzy jako czynnika wiodącego ku dobru.
Filozofia marksistowska nie była jedynym źródłem Lemowskiego optymizmu. W Obłoku Magellana autor używa kryptonimicznego określenia mechaneurystyka do nazwania nauki, która w latach 50 – tych w Związku Radzieckim miała opinię burżuazyjnej, więc zakazanej. Pod pojęciem mecheneurystyki autor ukrył nazwę cybernetyki, nauki, która już w tym okresie musiała bardzo mocno wpływać na jego światopogląd. Pogląd ten wydaje się tym bardziej uprawomocniony, że krótko po Obłoku Magellana pojawiły się Dialogi – dzieło, którego powstanie było bardzo silnie umotywowane wpływem dociekań z obszaru cybernetyki. Biorąc pod uwagę, że ówcześni entuzjaści cybernetyki traktowali ją jako odkrywczą dyscyplinę naukową, ale też jako remedium na postępujące rozdrobnienie nauk szczegółowych oraz jako potężny instrument życia społecznego, można założyć, że jej wpływ na optymistyczne spojrzenie Lema na możliwości ogarnięcia rzeczywistości przez ludzki gatunek był nie mniejszy niż wpływ filozofii marksistowskiej.
W Obłoku Magellana po raz pierwszy pojawia się koncepcja automatyzacji przetwarzania wiedzy. Jako że Lem niemal od początku swojej intelektualnej działalności dostrzegał niebezpieczeństwo obezwładnienia cywilizacji przez informacyjny chaos, rozumiał, że ilość posiadanych przez ludzkość informacji wzrasta w postępie wykładniczym. Oznacza to, że jedynym ratunkiem przed ostatecznym informacyjnym zalewem będzie zautomatyzowanie procesu przetwarzania wiedzy. Wnioski te przyczynią się do wykrystalizowania koncepcji zautomatyzowania poznania, która zostanie przez Lema przedstawiona w Summie technologicznej.
Gdyby nie automatyzacja, społeczeństwo weszłoby przed tysiącem lat na drogę węższej i ciaśniejszej specjalizacji jednostek. Ludzie zmieniliby się w mrówki, z których każda wykonuje tylko drobną cząstkę pracy ogółu, nie ogarniając zupełnie całości. Automaty zaś nie tylko potęgują myśl ludzką, tak jak dźwigi potęgują siłę ludzkiego ramienia.
Znacznie szerzej o zagrożeniu informacyjnym chaosem, jak również na temat środkach zaradczych, autor pisze w Summie Technologicznej.
Stałym motywem twórczości Lema jest zabieg polegający na konfrontowaniu człowieka z tym, co obce i nieznane, a przez to – wymagające oswojenia. Chwyt ten ma ważne cele i ambicje o poznawczym charakterze. W dojrzalszych utworach służy do diagnozy rzeczywistych zdolności percepcyjnych ludzkości jako gatunku. I na tej płaszczyźnie można traktować Lema jako kontynuatora oświeceniowych tradycji. Jarzębski przywołuje oświeceniowy schemat spotkania Europejczyka z obcym, z człowiekiem prostym lub pochodzącym z innego kręgu kulturowego. Europejczyk i obcy nie mają jednak fundamentalnych problemów z wzajemnym porozumieniem się. Lem byłby więc kontynuatorem Wolterowskiego schematu spotkania z obcym.
M. Płaza podkreśla, że obcość to zjawisko, które pojawia się w rozpoznawalnym przez człowieka fizycznym świecie i którego przyczyny, mechanizmy lub cele istnienia czy działania wymagają wyjaśnienia bądź interpretacji. Jest to przy tym kategoria dość ogólna, by mogła pełnić funkcję problemowego łącznika spajającego całą twórczość Lema.
Stałym elementem twórczości Lema jest próba nawiązywania kontaktu. Kreacje istot innoplanetarnego pochodzenia nie posiadają funkcji hipotez na temat inteligentnych istot z innych planet, co m. in. wyraźnie jest podkreślone przez J. Jarzębskiego, który zastrzega, że spotkania z przedstawicielami innych cywilizacji mają charakter eksperymentalnych sytuacji.
Obcy zaczyna bowiem u Lema istnieć naprawdę, tzn. w postaci rzeczywistego problemu do rozwiązania, dopiero wtedy, gdy ludzie zechcą go zrozumieć, skontaktować się z nim lub przynajmniej pojąć istotę jego gatunkowej odmienności.
Centralnym motywem fabularnym Astronautów i Obłoku Magellana jest próba nawiązania kontaktu z przedstawicielami innej cywilizacji. Jednak ani w jednej, ani w drugiej powieści nie ma mowy o próbie bezpośredniego porozumienia. W Astronautach członkowie ziemskiej wyprawy badawczej mogą tylko oglądać ruiny cywilizacji wenusjańskiej, w Obłoku Magellana udało skontaktować się z mieszkańcami innego układu planetarnego, o czym jednak czytelnik dowiaduje się jedynie za pośrednictwem retrospekcji. Oznacza to, że trudności w porozumieniu się między istotami pochodzącymi z innych światów mają charakter powierzchowny, wręcz techniczny. Niemożność wymodelowania prawdziwej obcości ma swoje źródło w samej konwencji, w jakiej utrzymane są obie powieści. Literatura socrealistyczna wpada z natury rzeczy w pułapkę historycyzmu. Zakłada bowiem, że „uniwersalne prawa społecznego rozwoju” mają uniwersalne zastosowanie względem całego Wszechświata. Jarzębski formułuje również wniosek, iż na tym etapie twórczości przed wyobraźnią pisarza stanęła jakby „żelazna kurtyna” w miniaturze, pozwalająca – jak tamta prawdziwa wiedzieć – wiedzieć a priori, co jest po drugiej stronie, nie dopuszczając jednak, by swobodnym lotem imaginacji przedrzeć się ponad przeszkodami i zaproponować własną, odrębną wizję innych światów.
Potwierdza się wniosek, że optymizm poznawczy jest więc w dużej mierze skutkiem socrealistycznej konwencji, za którą stoi filozofia marksistowska. Stawianie a priori założeń, że ludzka logika i wiedza ma uniwersalny, wspólny dla wszystkich inteligentnych istot mianownik, de facto redukuje zagadnienie obcości. W Astronautach świat innej cywilizacji został sprowadzony do marksistowskiego modelu dziejów, w którym jego mieszkańcy za „imperialistyczne” zamierzenia płacą ceną w postaci unicestwienia. Nie inaczej jest w Obłoku Magellana, w którym załoga Gei napotyka na szlaku swej wędrówki od dawna martwy statek kosmiczny „imperialistycznych” „Atlantyków”, czyli Amerykanów, którzy za swe zakusy zapłacili najwyższą cenę. Zapewne, również zgodnie z „logiką dziejów”.
Mimo że doszło do zniesienia efektu obcości w planie ogólnym obu powieści, w wymiarze jednostkowym autorowi udało się przekazać konfuzje natury poznawczej, jakie są udziałem członków ekipy badawczej, oglądających pozostałości po cywilizacji mieszkańców Wenus. Dzięki zastosowanej przez Lema chwiejności frazeologii i słownika, dociec można, jak wielkie problemy ma pojedyncza ludzka jednostka w spotkaniu z czymś całkowicie dla siebie obcym. Za wszelką cenę próbuje nadać sens temu, co z punktu widzenia naszej cywilizacji i kultury sensu wcale nie musi posiadać. Znamienne jest to, że w Astronautach – podobnie jak w późniejszej powieści Eden - przybysze z Ziemi obserwują architektoniczne wytwory obcej cywilizacji po zmroku, w nocy. Można to rozumieć metaforycznie – jako przeniesienie zaciemnienia o charakterze ściśle percepcyjnym na nieprzekraczalną zasłonę poznawczą.
Odczuwanie efektu obcości przez jednostkę ma miejsce również w Obłoku Magellana. Przy czym obcy to już nie tylko przedstawiciele innych cywilizacji, obcym dla człowieka, na własne życzenie wyrwanego ze świata, do którego przynależy - z Ziemi – jest cały Wszechświat.
Zrodzone na Ziemi uczucia, nawyki, nadzieje rozpadają się już w pierwszym zetknięciu z nieskończonością.
Kategoria obcości – nieodzowna do modelowania sytuacji poznawczej – została więc w pewnym stopniu zachowana – tyle, że jedynie na płaszczyźnie indywidualnego przeżywania. Z powodu kontekstu filozoficzno - politycznego, na tle którego autorowi przyszło pisać obie powieści – szerszy, a więc odnoszący się do całego gatunku ludzkiego, poznawczy wydźwięk obu powieści został zredukowany do tego, co na ten temat orzekała filozofia marksistowska.
Na tym etapie wyodrębnić można trzy źródła, które mogły inspirować Lema, utwierdzając go przy tym w optymistycznym poglądzie na ludzkie możliwości przeniknięcia złożoności rzeczywistości. Są to: biblijny sposób widzenia człowieka jako „władcy stworzenia”, tradycja oświeceniowo - racjonalistyczna, filozofia marksistowska oraz paradygmat cybernetyczny. Po odrzuceniu naleciałości wpływów filozofii marksistowskiej twórczości Lema doszło do przesilenia, konsekwencją którego był najbardziej płodny, a zarazem najbardziej głęboki ideowo okres twórczości Lema.
Wydany w 1958 roku Eden pod wieloma względami różni się od wcześniejszych teksów Lema. Tworzona w klimacie października 1956 roku powieść wykazuje zdecydowane odejście od konwencji socrealizmu, brak w niej śladów wpływów filozofii marksistowskiej. Uważana jest za pierwszą w pełni dojrzałą powieść science fiction w dorobku Lema. Jest udanym przykładem eksperymentalnej sytuacji poznawczej, którą autor osiąga dzięki uzyskaniu rzeczywistego efektu obcości.
Motywacją odwzorowania procesu poznawania można wytłumaczyć fakt, że rakieta ziemskich badaczy wylądowała w miejscu opustoszałym, z dala od wytworów edeńskiej cywilizacji, tak że inna cywilizacja nie prezentuje się przybyszom od razu w pełnej okazałości. Wskutek tego zabiegu ziemscy badacze zmuszeni są do mozolnego odsłaniania jej tajemnic krok po kroku. Proces poznawania obcej planety można rozumieć jako ogólny model poznawania rzeczywistości. Ziemscy przybysze, napotykając wytwory obcej sobie cywilizacji, a potem jej przedstawicieli, próbują za wszelką cenę tłumaczyć sobie to, co widzą i napotykają. Szybko jednak zdają sobie sprawę z daremności swych wysiłków.
Tu mamy przed sobą cywilizację, która rozwijała się co najmniej przez pięćdziesiąt wieków. Co najmniej! I my chcemy ją zrozumieć po paru dniach.
Sytuację komplikuje fakt, iż badacze biorąc coś za element obiektywnej rzeczywistości, w istocie odbierają (interpretują) to przez pryzmat ziemskiej cywilizacji. To wyraźne zerwanie z ideałem wiedzy zuniwersalizowanej i zobiektywizowanej, który charakteryzował Astronautów i Obłok Magellana. Jest wyraźnym symptomem porzucenia przez autora wiary w poznawczy optymizm.
M. Płaza zauważa, że począwszy od Edenu, stałym motywem twórczości Lema jest lustro, którego funkcją jest ironiczne komentowanie naiwnych uproszczeń ludzkiej wszechrzeczy. Lustrem jest obcy, w którym człowiek nie tyle jest w stanie dostrzec rzeczywistość taką, jaka jest ona naprawdę – bo taka jednorodna dla wszystkich punktów widzenia wizja świata nie istnieje. Człowiek, przyglądający się obcemu, dostrzega w istocie refleks samego siebie.
Charakterystyczne jest to, że w Edenie bohaterowie określani są nazwami wykonywanymi przed siebie zawodów – w skład załogi awaryjnie lądującej na nieznanej planecie wchodzi Inżynier, Fizyk, Chemik, Cybernetyk oraz Doktor. To znamienne, zwłaszcza przy założeniu, że powieść w niektórych jej aspektach z pewnością można odczytywać jako wizję XX - wiecznej nauki.
Zważcie, że wszystko, cokolwiek się tu dzieje, częściowo przypomina nam rozmaite rzeczy znane z Ziemi, ale zawsze tylko częściowo – zawsze kilka zawsze kilka kamyków zostaje luzem i nie daje się wpasować do łamigłówki. To bardzo charakterystyczne.
Zdaniem M. Płazy, taki sposób prowadzenia dyskursu znamienny jest dla języka dwudziestowiecznego empiryzmu.
Niektóre z wypowiedzi Cybernetyka rozumieć można jako reprezentatywne dla ówczesnego traktowania cybernetyki jako metanauki, która zapobiegnie procesowi rozdrabniania nauk szczegółowych.
Cały dotychczasowy materiał informacyjny trzeba spisać i jakoś posegregować (…), bo się w nim pogubimy.
Można założyć, że choć Lem był wielkim propagatorem cybernetyki, to na przykładzie Edenu widać, że nie był zupełnie pozbawiony wątpliwości, czy rzeczywiście będzie ona panaceum na wszystkie bolączki XX - wiecznej nauki. Mimo to nie jest tak, że w Edenie ludziom nie udaje się nawiązać kontaktu z istotami bardzo od siebie odmiennymi. Kluczowy jest moment, w którym przedstawiciele ziemskiej ekipy badawczej dokonują próby porozumienia z jedynym mieszkańcem Edenu, z którym rozumny kontakt wydaje się możliwy. Ziemscy uczeni porozumiewają się z dubeltem – taką nadali nazwę mieszkańcom Edenu – za pomocą kalkulatora, który jest rodzajem translacyjnego elektronowego mózgu. Ludzie, obłożeni książkami i atlasami, próbują uzyskać od dubelta jak najwięcej informacji na temat cywilizacji, której jest przedstawicielem. M. Płaza ową scenę postrzega jako najmocniejszą krytyką pozytywistycznego ideału nauki. Znamienne jest, że ziemscy naukowcy nie mają żadnych wątpliwości, co do tego, w jaki sposób ustalić rdzeń wiadomości konieczny do niezakłóconego procesu komunikacji między nimi, a dubeltem.
Musimy wziąć się do rzeczy systematycznie. Zaczniemy chyba od matematyki. (…) Matematyka - naturalnie także metamatematyka. Teoria matematyki. Atomistyka, energetyka. Dalej – teoria informacji, sieci informacyjnej. Sposoby przekazywania, utrwalania. Zarazem – funktory zdaniotwórcze, funkcje zdaniowe. Szkielet gramatyczny, semantyka. Przyporządkowalność pojęć. Typy używanych logik. Język. Słownik. (…) No a kiedy będziemy mieli gotowy taki most łączący, przyjdzie kolej na resztę. Metabolizm, sposoby odżywiania, typ produkowania, formy relacji zbiorowych, reakcje, nawyki, podziały, konflikty grupowe i tak dalej.
Rdzeń koniecznych wiadomości potrzebnych do obustronnego kontaktu został przez ludzkich badaczy ustalony ad hoc, w toku niedługiej dyskusji. Fakt ten można uznać za przejaw nowatorskiego rozumienia przez Lema procesu poznania, jego zapośredniczenia i pozanaukowych uwarunkowań. Jest to podejście pojmowania działalności naukowej charakterystyczne dla Thomasa Kuhna, którego Struktura rewolucji naukowych została opublikowana w 1962 roku, a więc cztery lata po ukazaniu się Edenu.
Rozmowa pomiędzy ludźmi a dubeltem za pośrednictwem tłumaczącego kalkulatora, okazuje się kończyć w najlepszym razie tylko połowicznym sukcesem. Sens komunikatu okazuje się być nieosiągalny również dla kalkulatora, który na podobieństwo Popperowskich teorii - sieci usiłuje pochwycić w ramy swojego słownika i gramatyki stan rzeczy na Edenie. Wraz z konkretyzowaniem przez elektronicznego tłumacza otrzymywanych od dubelta wiadomości, stają się one coraz bardziej enigmatyczne i rozmyty, a przez to coraz mocniej zależne od interpretacji. Jednak nie tylko moment językowego kontaktu jest podatny na różne odmiany rozumowania. Taki charakter posiada cały akt obserwowania obcej cywilizacji w Edenie, który można uznać za model odkrywania rzeczywistości.
Jesteśmy ludźmi, kojarzymy i rozumiemy po ziemsku i wskutek tego możemy popełnić ciężkie błędy, przyjmując obce pozory za naszą prawdę , to znaczy układając pewne fakty w schematy przywiezione z Ziemi.
Kluczowa wydaje się odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie z tym dubeltem udało się nawiązać kontakt członkom ekipy badawczej. Wcześniejsze próby wymiany wiadomości z innymi mieszkańcami nowo odkrytej planety nie przynosiły sukcesu. Wszystko wskazuje na to, że jedyny chętny i zdolny do kontaktu dubelt był naukowcem. Wynika z tego, że dla Lema zdolni do rozmowy są jedynie uczeni zaopatrzeni w uniwersalny język ukształtowany przez obiektywne cechy świata. Zdaniem J. Jarzębskiego – uczeni w tekście jako jedyni są nie tylko nawzajem siebie ciekawi, ale posiadają również wspólny system aksjologiczny tak, jakby nauka była swoistym zakonem o regule tworzonej przez naturę poznania.
Chociaż Lem wierzy jeszcze w uniwersalność zastosowania nauki, podkreśla jej powiązania z kontekstem kulturowym. Jest to argument przemawiający za postrzeganiem Lema jako prekursora niektórych tez Thomasa Kuhna.
- Jak przedstawia się ich nauka – spytał. – Z naszego punktu dziwacznie - powiedział Fizyk. (…) – Wielkie wiadomości w dziedzinie fizyki klasycznej (…) – Optyka, elektryczność, mechanika, w specyficznym połączeniu z chemią – coś w rodzaju mechanochemii.
Eden jest świadectwem krystalizowania się bardzo wyrazistych, a zarazem – nowatorskich poglądów Lema na naukę oraz na możliwość przeniknięcia tego, co jest zupełnie obce i nieznane. Właściwości ludzkiego rozumowania nie mają już uniwersalnego charakteru. O ile w Astronautach czy w Obłoku Magellana motywy kierujące przedstawicielami obcej cywilizacji były łatwe do wyjaśnia, o tyle pochodzący z Edenu obcy okazuje się rozumować i odbierać rzeczywistość w sposób bardzo odmienny od ludzkiego. Dostrzec można u Lema odejście od poznawczego optymizmu, co jest konsekwencją porzucenia uniwersalnych uproszczeń do posiadania wiedzy pewnej i obiektywnej. Powieść kończy się odlotem ziemskiej rakiety, co można rozumieć jako swoisty akt kapitulacji, jako pogodzenie się badaczy z niemożnością wyjścia poza ludzki sposób rozumowania. Mimo tego Eden należy odczytywać jako tekst, w którym możliwościom poznawczym nie zostaje postawiona nieprzekraczalna granica. Faktem jest, iż ziemscy uczeni, próbujący zrozumieć specyfikę obcej cywilizacji, w dużym stopniu poruszają się po omacku. Nie jest jednak tak, że nie dowiadują się niczego. Przeciwnie, zgromadzone przez nich wiadomości, chociaż są niemożliwe do zweryfikowania, można uznać za pewien fakt. To powód, dla którego Eden znajduje się w tym rozdziale.
Przy próbie określania źródeł, które mogą być dla autora piszącego Dialogi inspiracją, nie sposób pominąć osoby i działalności Mieczysława Choynowskiego – doktora filozofii, który przez pewien czas pełni dla Lema rolę mistrza i nauczyciela. To dzięki jego osobie Lem zdobywa dostęp do lektur, które mają ogromny wpływ na kształtowanie się jego światopoglądu. Wśród książek, do których zdobywa dostęp dzięki wsparciu ze strony Choynowskiego, znajduje się Cybernetyka Wienera.
Dostarczał mi (Choynowski) głównie strasznie nudne lektury z zakresu logiki formalnej, np. czeskiego logika Dubisłava. Gdy otrzymywał nowe książki, natychmiast przebiegałem i przynosiłem do domu jakąś „Cybernetykę” lub „Teorię Informacji”, bo to było tylko kilka kroków ode mnie.
Niewykluczone, że na stopień fascynacji Lema procesami stochastycznymi oraz metodami statystycznymi ma wpływ właśnie Choynowski. To jego zasługą jest opracowanie sposobu przedstawiania na mapie wartości statystycznych, co na gruncie nauk społecznych ma zastosowanie do dnia dzisiejszego.
Postać ekscentrycznego doktora filozofii pozostawia po sobie ślad w twórczości autora w sposób wielowymiarowy i nie do końca uchwytny. Pod pewnym względem jednak ów wpływ jest łatwy do zrekonstruowania. W wielu jego tekstach występują postacie genialnych, acz szalonych i ekscentrycznych naukowców, którzy również pod względem charakterologicznym wykazują duże podobieństwo do osoby Choynowskiego. Ten w pamięci Lema zapisuje się jako brutalny weredyk mówiący zawsze to, co dokładnie myśli. Bohaterowie wykazujący takie właśnie cechy to: Tarantoga (Dzienniki Gwiazdowe, Wyprawa profesora Tarantowi, Czarna komnata profesora Tarantogi), Dońda ( Ze wspomnień Ijona Tychego), Corcoran (Skrzynie doktora Corcorana), Zazul (Ze wspomnień Ijona Tichego). Płynie z tego wniosek, że Choynowski był prototypem dla Lemowego bohatera typu naukowca – ekscentryka.
Wydane w 1957 roku Dialogi są jednym z bardziej hermetycznych utworów Lema, czym można wytłumaczyć nikłą reakcję ówczesnej krytyki na ów tekst. Głównym tematem Dialogów jest cybernetyka oraz żywione względem niej nadzieje. J. Jarzębski podkreśla, że Lema fascynowały zawsze pespektywy związane ze stworzeniem uniwersalnego języka nauki, który umożliwiłby przenoszenie doświadczeń i odkryć z jednej dziedziny wiedzy do drugiej (poprzez odnajdowanie w nich wspólnych strukturalnie zjawisk i procesów), a jednocześnie byłby na tyle ogólny i uniwersalny, by się z jego pomocą dało rozstrzygnąć kwestie z dziedziny filozofii – przynosząc niejako jej problematykę ze sfery rozważań czysto spekulatywnych na teren empirii.
Powyższe założenia zdawała się spełniać cybernetyka, którą jeden z twórców – Norbert Wiener – zdefiniował jako naukę o sterowaniu i komunikacji w układach złożonych. Wiener, zafascynowany przyrodą matematykiem – oprócz doktoratu z matematyki miał za sobą rok studiów zoologicznych, co – według P. Majewskiego, Lemowi, z wykształcenia lekarzowi, bardzo odpowiadać.
W latach 50 - tych cybernetykę traktuje się jako remedium na postępujące rozdrobnienie nauk szczegółowych oraz jako potężny instrument formowania życia społecznego. Być może, ten drugi aspekt cybernetyki może mieć wpływ na wykształcenie się u Lema tendencji do umiejscawiania zagadnień nauki w kontekście społecznym.
Na pewnym etapie dostrzeżenie podobieństw zjawisk będących przedmiotem różnych nauk – procesów neurofizjologicznych, zagadnień mechaniki statystycznej czy techniki łączności – doprowadziło do wyodrębnienia nowego paradygmatu, opartego na formalnej bazie teorii informacji i logiki matematycznej. Płaza wskazuje tu interdyscyplinarny rodowód cybernetyki. Być może – charakterystyczne dla cybernetyki poszukiwanie podobieństw strukturalnych w pozornie bardzo różniących się od siebie dziedzinach wiedzy, które to działanie jest znamienne dla całej twórczości Lema, ma swoje konkretne źródło. Jeśli tak, to tym źródłem jest fascynacja cybernetyką. Przykładem egzemplifikującym transdyscyplinarność dyskursu Dialogów jest poniższy fragment:
Zdołamy, być może, przejść od krytyki do osiągnięć pozytywnych, stosując zjednoczone wyniki nauk tak pozornie odległych, jak psychologia i teoria sieci elektrycznych czy termodynamika i logika. Dopiero tak rozszerzone (…) rozważanie pozwoli nam choćby o krok naprzód przesunąć granice poznania.
Według M. Płazy głównym źródłem optymizmu charakterystycznego dla wczesnej fazy cybernetyki - w tym i dla Dialogów – jest ujawnianie przez paradygmat cybernetyczny swojej uniwersalności. Uniwersalności, dzięki której ten sam aparat pojęciowy pozwala na równie wnikliwą analizę funkcjonowania ludzkiego mózgu, psychiki z jej procesami świadomymi i nieświadomymi, tożsamości, rozwoju intelektualnego człowieka, a także systemów społecznych.
Cybernetyka przedstawiona na kartach Dialogów jest – tak jak u jej twórców - nie tyle nową gałęzią wiedzy, lecz matrycą dyscyplinarną umożliwiającą rozwiązanie zagadnienia leżącego w polu zainteresowania różnych nauk. Wobec całej twórczości Lema – nie tylko do okresu zafascynowania cybernetyką – można użyć stwierdzenia, że najciekawsze w niej jest to, co rozgrywa się na styku poszczególnych obszarów wiedzy leżących w polu zainteresowania autora. Można sformułować wniosek, że Lem przejmuje najbardziej ogólne zasady postępowania i wnioskowania charakterystyczne dla cybernetycznego paradygmatu tak dogłębnie, że wywierają one znaczny wpływ na późniejsze etapy jego twórczości.
Lem we wstępie do drugiego wydania Dialogów stwierdza, że tekst ten stał się świadectwem prawie bezgranicznego optymizmu, jaki nie tylko w nim wzbudziło powstanie cybernetyki. Zauważa również, że Dialogi nie tyle prezentują opis cybernetyki, lecz jej wyobrażenie, jakie było udziałem wielu entuzjastów u schyłku lat pięćdziesiątych. Stwierdza przy tym, że Dialogi można traktować jako ciekawy przyczynek do historii nauki.
Obrazuje mianowicie ową ekstrapolacyjną prostolinijność, jaką wznieca w nauce bodaj każdy jej przewrót; perspektywy dalszego postępu wiedzy rysują się wtedy współczesnym tak prosto, jak gdyby ów zawiły pełen kluczeń i ślepych zaułków ruch poznawczy (…) właśnie miał ustać i ustąpić lawinowego pomnażaniu wiedzy (…)
Stwierdzenie powyższe wykazuje duże podobieństwo do orzeczeń Thomasa Kuhna na temat natury przewrotów w nauce – czyli – używając terminologii Kuhnowsiej – zmiany paradygmatu.
Lem wyraźnie dostrzega niebezpieczeństwo płynące ze strony chaosu informacyjnego, który w końcu może doprowadzić do zahamowania postępu w nauce. Niebezpieczeństwo informacyjnego zalewu bierze się stąd, że proces myślowy jest tym trudniejszy, im więcej elementów musi jednocześnie obejmować ludzka świadomość. Ludzki mózg rozwija się nieporównywalnie wolniej, aniżeli podwyższeniu ulega stopień komplikacji stawianych przed nim zadań. Lem proponuje rozwiązanie w postaci „maszyny do myślenia” – opisanej przez siebie dokładniej w Summie Technologicznej i nazwanej tam „czarną skrzynką”. Efekt stosowania „czarnych skrzynek” jest taki, że nie każdy byłby Einsteinem, ale każdy miałby możliwość korzystania z najwyższej sprawności rozumowania. „Owa maszyna do myślenia” jest teoretyczną konstrukcją, której etapu dochodzenia do rozwiązania problemu nie sposób ani podejrzeć, ani zrozumieć. Z założenia dostępny jest jedynie finalny efekt działania dokonanego przez hipotetyczną „maszynę do myślenia”. Szpakowska formułuje wniosek, że idea czarnych skrzynek dobrze współgra z ogólnym zaopatrywaniem Lema na ocenianie osiągnięć nauki, według którego najbardziej miarodajnym kryterium jest nie prawda, lecz praxis.
Nie wymyślę tu niczego mądrzejszego od orzeczenia Marksa, który zresztą także nie powiedział tego pierwszy, że teoria sprawdza się w praktyce.
Lem traktuje cybernetykę jako matrycę dyscyplinarną dla nauk będących w fazie przedparadygmatycznej, przede wszystkim – dla psychologii i socjologii. Cybernetyka jest pomocna również przy znoszeniu pozornych paradygmatów, jakim jest np. psychoanaliza.
Jest to dziedzina psychologii jak mało która zabagniona mętną terminologią, morzem niesprawdzalnych i fałszywych hipotez (…). Dlatego cybernetyczna analiza tej dziedziny zjawisk, ich badania w oparciu o dyrektywy teorii informacji jest szczególnie potrzebne i cenne.
Pogląd S. Lema na istotę nauki oraz działalności poznawczej, od początku jego działalności literacko – intelektualnej do końca lat 60 - tych, przechodzi głęboką ewolucję. S. Lem początkowo jest przekonany o poznawalności świata oraz że ludzki sposób rozumowania i postrzegania rzeczywistości ma uniwersalny charakter. Konsekwencją tego stanu rzeczy w jego powieściach jest m.in. brak przeszkód w porozumiewaniu się z przedstawicielami innych cywilizacji, chyba że wymóg konwencji jest inny – jak to ma miejsce w przypadku Człowieka z Marsa. Jednak to właśnie konwencja w dużej mierze stanowi o optymistycznym charakterze trzech pierwszych analizowanych w niniejszej pracy powieści – Wellsowski model powieści w Człowieku z Marsa, jak również socrealistyczna konwencja Astronautów i Obłoku Magellana. Można bezpiecznie przyjąć wniosek o minimalnym wpływie filozofii marksistowskiej na światopogląd Lema.
Nie przetrwało próby czasu w twórczości Lema przekonanie o istnieniu prawdy obiektywnej, co widoczne jest np. w Edenie. Z treści powieści wynika, iż przekonanie autorskie jest takie, że sposób postrzegania przedmiotu badań uwarunkowany jest wstępnymi założeniami podmiotu poznającego. Autor pracy stara się wykazać, że Lem prezentuje stanowisko konstruktywistyczne.
W Astronautach i Obłoku Magellana matematyka zaprezentowana jest jako idealne narzędzie poznawcze. Pojawia się implicytna teza o „matematycznym” charakterze świata. Do tego poglądu Lem ustosunkuje się w inny sposób w późniejszym etapie swojej twórczości.
Właściwymi bohaterami utworów tego etapu twórczości Lema są naukowcy, którzy zdecydowanie wybijają się ponad przeciętność. Znamienne, że tworzą coś na kształt „zakonu” – o czym świadczy scena kontaktu Ziemian z mieszkańcem Edenu, który okazuje się również zajmować nauką. Lem pojmuje więc uprawianie nauki jako bezinteresowne działanie wykazujące cechy swoistego powołania. Wysoka ocena profesji naukowca będzie charakterystycznym rysem dla całej twórczości Lema, chociaż z upływem czasu odnosi się do niej z coraz większym dystansem.
Teza, że tradycja chrześcijańska może mieć niejaki wpływ w kształtowaniu się poglądów S. Lema, brzmi bardzo śmiało. Dokładniejsze zbadanie, na ile jest uprawomocniona, wykracza poza zakres tematyczny niniejszej pracy. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że Lem jest kontynuatorem tradycji oświeceniowo - realistycznej. W tym kontekście można umiejscowić źródło jego wiary w naukę, jak również w omnipotencję człowieka wykorzystującego naukowe metody poznania. Ten element intelektualnej konstrukcji S. Lema nie tyle z czasem zanika, ile ulega przekształceniu.
Dialogi i w znacznie mniejszym stopniu Obłok Magellana są dowodem tego, jak silny wpływ na Lemowski ogląd nauki ma cybernetyka. Jej oddziaływanie w znaczącym stopniu zaciąża na całokształcie jego twórczości. Najbardziej oryginalne i płodne koncepcje autora są proweniencji cybernetycznej. Jest wysoce prawdopodobne, że charakterystyczne dla S. Lema poszukiwanie podobieństw strukturalnych w pozornie różniących się od siebie dziedzinach wiedzy ma źródło w jego fascynacji cybernetyką.
Rozdział 2
Założeniem wstępnym drugiego rozdziału jest teza, iż S. Lem na etapie swojej twórczości, który można określić jako „krytyczny”, odchodzi od koncepcji: obiektywnej poznawalności świata, nieograniczoności ludzkich możliwości poznawczych, nauki jako obiektywnego narzędzia badawczego, racjonalności ludzkiej natury. Autor pracy poprzez „krytyczny etap” twórczości S. Lema rozumie przedział czasowy 1961 – 1964. Pierwsza data jest rokiem ukazania się tekstów takich jak: Solaris, Pamiętnik znaleziony w wannie, Powrót z gwiazd. W roku 1964 wydana zostaje powieść Niezwyciężony, jak również – Summa technologiczna, której zostanie poświęcony kolejny rozdział pracy.
W rozdziale bieżącym autor stara się udowodnić, jak bardzo zmieniają się zapatrywania S. Lema na kwestie nauki, naturę człowieka i jego możliwości poznawcze.
Za utwór przełomowy i prezentujący zwrot w poglądach Lema na naukę należy uznać Solaris, jeden z najlepiej znanych i najbardziej rozpoznawalnych utworów autora. Solaryjski twór poprzez swą całkowitą odmienność stanowi tak wielką zagadką dla ludzkiego rozumu, że powstaje wokół niego cała dziedzina nauki – solarystyka. Wytwory „myślącego oceanu” – postacie przezeń przywołane z najgłębszych pokładów podświadomości mieszkańców stacji i następnie zmaterializowane – są efektem działania obcego absolutnego. Działania niemożliwego do zrozumienia, o którym wiadomo tylko tyle, że ma charakter teleologiczny.
Większość badaczy „solaryjski ocean”, bibliotekę zawierającą księgozbiór z dziedziny polarystyki - dziedziny wiedzy mającej umożliwić zgłębienie, zrozumienie i porozumienie się z oceanem, gości – „twory F” – uznaje za trzy węzłowe elementy organizujące cały utwór. W kontekście pytań o granice ludzkiego poznania stawianych przez Lema, interpretacja jest następująca; ocean odczytywany bywa zwykle jako model Wszechświata, rzeczywistości, którą człowiek stara się zgłębić, solarystyka jest modelem nauki jako takiej, nawiedzających badaczy, „goście” postrzegani są jako metafora bezpośredniego kontaktu człowieka z otaczającą go rzeczywistością.
Solarystyka – fikcyjna nauka powołana na potrzeby powieści przez Lema, ma odwzorowywać sposób radzenia sobie nauki z czymś absolutnie nieznanym, z czymś, co – być może – upewnić ma człowieka co do jego miejsca w łonie Universum. Solarystyka przez pryzmat której Lem odwzorowuje stan nauki - jest tak nawarstwiona i wyogromniała, że w oczach głównego bohatera powieści całe to rozstrzelone we wszystkich kierunkach bogactwo myślowe wywierało wrażenie, że któraś z hipotez musi po prostu być słuszna, że niemożliwe jest, aby rzeczywistość była całkiem odmienna, inna niż miriady ciskanych w nią propozycji.
Rozwój solarystyki odzwierciedla koleje i tendencje ziemskiej nauki; pierwsze pokolenie badaczy Solaris tworzy teorie, które szybko ustępują miejsca nowym. Każde zawirowanie solaryńskiej nauki przyporządkować można konkretnemu faktowi mającemu miejsce w nauce rzeczywistej, co ze skrupulatnością uczynił M. Płaza.
Wyłaniająca się z lektur solarystycznej nauki różnogłosowość daje wrażenie chaosu, dezorganizacji i rozpadu. Nie jest jednak negatywna diagnoza nauki, bowiem kakofonia różnych głosów rozlegająca się w Lemowych bibliotekach to stan w nauce normalny, nie zaś asumpt do odrzucenia scjentycznych metod poznania lub tylko złośliwość pisarza pod adresem uczonych.
Chaos solaryjskiej biblioteki, a w jej ramach, solaryjskiej nauki, odpowiada Popperowskiemu rozumieniu nauki, zakładającego, że nauka nigdy nie będzie mogła odpowiedzieć na pytania dotyczące znaczenia i celu Wszechświata, a działalność naukowa polega na zbliżaniu się do prawdy, której nigdy nie uda się osiągnąć. Pluralizm poglądów w nauce jest więc stanem normalnym i pożądanym.
Według Lema, nie wielogłowość nauki jest więc niebezpieczna dla samej nauki, ale rosnąca wewnątrz niej specjalizacja, co prędzej czy później prowadzić musi do zaniku jej wewnętrznej spójności.
Specjalizacja tak się posunęła, zwłaszcza na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza, że polarysta-cybernetyk nie mógł porozumieć się z solarysąt-symetraidologiem. „Jak możecie porozumieć się z oceanem, jeżeli nie potraficie już tego uczynić między sobą?” – zapytał kiedyś Veubeke, który był wtedy, podczas moich studiów dyrektorem Instytutu; w tym żarcie było wiele prawdy.
Niemożność zrozumienia istoty solaryjskiego oceanu jest przyczyną braku wewnętrznej spójności solarystyki. Wykreowaną sytuację powieściową można uznać jako wyraziście wyartykułowaną tezę na temat niemożności osiągnięcia jakiejkolwiek formy „czystego poznania”. Opisując końcową fazę rozwoju solarystyki, Lem w istocie snuje rozważania na temat obecnego i przyszłego stanu nauki.
Solarystyka poczynała jakby się rozsypywać i jakby wtórem, równoległą jej obniżającą się lotu było płodzone masowo, ledwo drugorzędnymi szczegółami różniącymi się hipotezy (…)
Solarystyka zaczyna osiągać stan bliski implozji, czemu towarzyszy wzrastające uczucie zniechęcenia wśród solaryjskich badaczy i uczonych. Maleje wiara w możliwość poznania oceanu i nawiązania z nim kontaktu. W końcu, w obawie przed ostatecznym przyznaniem się do klęski i nie chcąc, by kapitulacja była aż nazbyt widoczna, do eksploracji Solaris pozostawiono tylko stację, na której rozgrywa lwia część akcji powieści.
Kryzys solarystyki – będącej modelem nauki jako takiej – wynikał również z ustania do tej dziedziny dopływu wybitnych indywidualności.
Ludzie wielkich zdolności i wielkiej siły charakteru urodzą się mniej więcej ze stałą częstością, niejednakowy jest tylko ich wybór. Obecność ich lub brak w określonej dziedzinie badań tłumaczyć mogą chyba perspektywy, jakie ona otwiera.
Perspektywy zwykle zdeterminowane są aktualna modą – stąd już blisko do sformułowanego przez T.S. Kuhna pojęcia paradygmatu. Paradygmat, według Kuhna, jest terminem służącym do oznaczania zbioru procedur lub idei, które implicite mówią naukowcom, w co wierzyć i jak pracować. Lem dostrzega więc kolejną właściwość nauki – nadmierne uleganie modom świata naukowego, co w efekcie prowadzi do nadmiernego przyrostu jednej dziedziny kosztem obumarcia innej. Efektem jest coraz mniej równomierny rozwój i coraz mniejsza wewnętrzna spójność już nie tyle nauki, ile całej wewnętrznej tkanki kulturowo-cywilizacyjnej..
O tym, jak bardzo wyobrażenia nakładane przez człowieka na rzeczywistość różnią się od niej samej, on sam może sobie uzmysłowić miejsca wyglądu miejsca na solaryjskim globie, w którym w początkowej fazie eksploracji doszło do katastrofy, zakończonej śmiercią stu sześciu badaczy. Miejsce tragedii na mapach nosi nazwę Erupcji Stu Sześciu i traktowane jest przez ludzi w szczególny sposób. Tymczasem jako że powierzchnia solaryjskiego oceanu jest plazmatyczna, lokalizacja rejony katastrofy nie różni się w niczym od pozostałych miejsc na tajemniczym globie. Owa odmienność miejsca Erupcji Stu Sześciu istnieje jedynie w ludzkich wyobrażeniach. Mapy solaryjskiego globu pomagają uporządkować i scalić w sensowny kształt rzeczywistość Solaris w taki sam sposób, w jaki robi to z całą rzeczywistością nauka.
Poszukiwanie prawdy to rodzaj religii twierdził Karol Popper, jeśli kiedykolwiek mamy dwóch ludzi interpretujących w różny sposób te same dane, to jest to metafizyka – zdaje się wtórować mu Thomas Kuhn, nauka nie jest lepsza od innych sposobów poznania – dodaje Paul Feyerabend. Ten ostatni porównuje naukę do praktyk czarnoksięskich, guseł i astrologii.
W końcowej fazie rozwoju polarystyki wśród badaczy nasiliło się przekonanie, że w zgłębianiu zagadki Solaris do odkrycia jest tylko jedna tajemnica i kiedy otworzy się ją odpowiednio dobranym kluczem interpretacyjnym, wyjaśni nam się wszystko. Udzielanie jednej odpowiedzi na całość pytań stawianych na temat całej rzeczywistości jest charakterystyczne dla systemów metafizyczno-religijnych. Nasuwa się wniosek, że w końcowym stadium swego istnienia solarystyka zaczęła coraz bardziej wykazywać cechy upodabniające ją do religii.
Solarystyka – pisał Muntius – jest namiastką religii wieku kosmicznego, jest wiarą, przyobleczoną w szatę nauki, kontakt, cel ku któremu dąży, równie jest mglisty i ciemny jak obcowanie świętych czy zejście Mesjasza. Eksploracja to w metodologicznych formułach egzystująca liturgia, pokorna praca Badacza jest oczekiwaniem spełnienia. Zwiastowania, albowiem nie ma i nie może być mostów między Solaris a Ziemią. (…) nie takich (…) rewelacji oczekują „wyznawcy”, nie, albowiem sami nie zdając sobie z tego sprawy czekają Objawienia, które wyłożyłoby im sens samego człowieka! Solarystyka jest więc pogrobowcem zmarłych dawno mitów, wykwintem mistycznych tęsknot, których jawnie, pełnym głosem, usta ludzkie wypowiedzieć nie śmią, a kamieniem węgielnym skrytym głęboko w fundamentach jej gmachu, usta ludzkie wypowiedzieć nie śmią, a kamieniem węgielnym skrytym głęboko w fundamentach jej gmachu jest nadzieja Odkupienia.
Solarystyka wykazuje cechy religii, która został przesublimowana na scjentyczny sposób odbierania rzeczywistości. Solarystyka, podobnie jak religia, ma swoich męczenników, proroków, heretyków, posiada swój kościół i swoje schizmy. Czy solarystyka ma swoje miejsce objawienia, poprzez które transcendentalna siła (określenie „transcedentalny” trafnie zdaje się odpowiadać naturze solaryjskiego oceanu, który jest jakby i „poza” resztą Kosmosu, i poza ludzkim doświadczeniem) przemawia do swoich proroków? Snaut, będący pod wpływem alkoholu, więc w stanie, który w wielu religiach pierwotnych umożliwia kontakt ze światem metafizycznym, mówi jakby w duchowym uniesieniu:
Będziemy krzyczeć…powiemy mu, co zrobił i pomodli się za nas swą matematyką, i obrzuci nas zakrwawionymi aniołami, i jego męka będzie naszą męką, a jego strach naszym strachem, (…)
Gibarian – członek załogi, który popełnia samobójstwo przed przybyciem na stację głównego bohatera jest kozłem ofiarnym, Snaut prorokiem, a stacja miejscem objawienia? Jeśli Kelvin używa w stosunku do solaryjskiego oceanu określenia pierwociny, zalążka Boga rozpaczy, o którym można mówić używając jedynie charakterystycznego dla teologii negatywnej dyskursu apofatycznego, taka metafizyczna interpretacja nie wydaje się nieuprawomocniona.
Mimo tylu wyrażonych przez Lema wątpliwości i niepewności co do możliwości poznawczych człowieka, powieść nie ma nihilistycznego poznawczo wydźwięku. Lemowym porte parole wydaje się być Gibarian, który za życia reprezentuje poznawczy pragmatyzm. On wie, iż osiągnięcie prawdy absolutnej jest nieziszczalną mrzonką. Mimo to daleki jest od zanegowania wartości poznawczego wysiłku,
Tekstem, będącym świadectwem definitywnego porzucenia przez Lema łatwej wiary w całkowitą poznawalność świata wraz z mitem „obiektywnej nauki”, jest wydany w tym samym roku co Solaris Pamiętnik znaleziony w wannie. Nawiązanie do dzieła Jana Potockiego Pamiętnik znaleziony w Saragossie wydaje się nie być pozbawione znaczenia. Lekturę dzieła Potockiego finalizuje rozpoznanie przez czytelnika jej sensu – niejako ku chwale oświeconego rozumu. Czytelnik Pamiętnika znalezionego w wannie czuje się zobligowany do poszukiwania racjonalnego porządku organizującego tekst. Przestrzeń powieści ma charakter paraboliczny, jej świat to świat metafory, czego konsekwencją jest wielość możliwych interpretacji. Główny bohater powieści usiłuje działać racjonalnie; znalazłszy się w Gmachu, o którym wiadomo, że jest wielką, biurokratyczną machiną, usiłuje zdobyć instrukcję, która umożliwiłaby mu wykonanie zadania. Z czasem jednak dostosowuje się do zasady działania Gmachu, którą można określić mianem semantycznej paranoi. Okazuje się, że w Gmachu nic nie jest autentyczne, a wszystko – każda rozmowa, każda sytuacja, ma charakter szyfru, którego rozwiązanie, zamiast prowadzić do poznania prawdy, powoduje pojawienie się kolejnego szyfru.
- Rozłamany szyfr jest dalej szyfrem. Pod okiem fachowca złuszczy z siebie odsłonę po odsłonie. Jest niewyczerpalny. Nie ma kresu ani dna. Można zagłębiać się w jego warstwach coraz trudniej, coraz głębszych, ale to wędrówka nieskończona.
W świecie, w którym każdy komunikat jest szyfrem wielowarstwowym, nic nie jest samooczywiste oraz nic nie istnieje jako samodzielny ontologicznie byt. Lem w ironiczny sposób podejmuje polemikę z głównymi założeniami fenomenologii – ponieważ w Gmachu wszystko jest szyfrem, nie ma przedmiotów, które można by poddać oglądowi. Kpi też, jak twierdzi M. Płaza, z hermeneutyki – z tego powodu, iż wędrówka w poszukiwaniu ukrytych sensów przybiera groteskową formę paranoi. W tym sensie rzeczywistość Gmachu nie jest rzeczywistością do odkrycia, lecz do zrekonstruowania, a raczej – nieustawicznego rekonstruowania. Poprzez Gmach można rozumieć Wszechświat można też, jak chce A. Stoff, traktować go jako metaforę całego ludzkiego systemu wiedzy.
Gmach jest w tej interpretacji symbolem tego wszystkiego, co człowiek zrobił, by świat poznać, nazwać, oswoić własną świadomość z jego istnieniem i skomplikowaniem. Jest symbolem kultury, nauki i cywilizacji.
Niezależnie od tego, czy poprzez Gmach rozumie się Wszechświat, czy cały system ludzkiej wiedzy, autor Pamiętnika znalezionego w wannie w wyraźny sposób odcina się od wiary w ultymatywność poznania. Zdaniem M. Wołka, powieścią rządzi „okaleczona semiotyka Peirce’a”, wyposażona jedynie w znaki oraz mające semiotyczny charakter przedmioty, za to o nieskończonym potencjale semiozy. Co za tym idzie – pozbawiona ostatecznego interpretenta. Podobnego zdania jest J. Jarzębski, który Gmach postrzega w pierwszej kolejności jako naturę, w której ludzkość usiłuje dopatrywać się znaczeń, a z pokolenia na pokolenie stara się czytać wciąż na nowo. Narzędziami służącymi do interpretowania natury są teorie naukowe, wierzenia religijne oraz mity.
Z Naturą – tak jak z Gmachem – wchodzimy w kooperację, ona jednak zwodzi nas często, prowadzi na manowce, a przy tym nie daje się ominąć, ani oszukać: jest przecie wszystkim, co dla nas dostępne.
Okazuje się, że również niemożliwe jest wyjście poza Gmach, poza naturę, byłoby to bowiem równoznaczne z wydostaniem się poza wszelki sens. Ważności tego stwierdzenia nie zmieniają obecne w powieści wzmianki na temat „Antygmachu”, który można rozumieć jako negatywną projekcję Gmachu. Opozycja „Gmachu” i „Antygmachu” kojarzy się z terminami z dziedziny fizyki – materii i antymaterii, co tym bardziej zdaje się uprawomocniać interpretację Gmachu jako Natury czy Wszechświata.
Lem traktuje naukę jako pragmatyczne narzędzie, za pośrednictwem którego można wyczytać sens z Natury, a dzięki temu – nadać sens ludzkiej egzystencji.
Czym jest byt nasz, jeśli nie wiekuistym krążeniem szpiclów? Podpatrywanie natury…Speculator, proszę pana, zwał się w starożytnym Rzymie badacz – uczony, jak i zwiadowca – szpieg, albowiem uczony jest szpiegiem par excellence i par force, jest wtyczką Ludzkości w łono Bytu…
Widoczne jest ironiczne potraktowanie świata naukowego przez Lema, który działalność uczonego zestawia wprost z działalnością szpiega. Zabieg nie oznacza dystansu autora wobec osób zajmujących się uprawianiem nauki. Charakterystyczne dla powieści zastosowanie ironii oraz groteski w kontekście mówienia o sprawach fundamentalnych, takich jak niemożność poznania rzeczywistości, można interpretować jako reakcję na podejmowane wcześniej przez Koło Wiedeńskie próby stworzenia doskonałego języka formalnego oraz na zaniechanie tych prób na skutek sfalsyfikowania pozytywistycznego mitu czystej empirii przez Karola Poppera. A. Stoff podkreśla, że Gmach funkcjonuje jako rzeczywistość językowa. Autor powołuje bowiem do istnienia bardzo skomplikowaną i niejednoznaczną rzeczywistość poprzez nazwanie jej elementów. Opisów jest w powieści niewiele, tak że w wyniku lektury nie sposób dokonać rekonstrukcji fikcyjnej przestrzeni powieści. Niewielki stopień nasycenia powieści fragmentami deskrypcyjnymi można uznać za celowy zamiar autora, jako formę aluzji do pozytywistycznego przekonania o możliwości stosowania języka „czystego opisu”, nieuwikłanego w poznawcze konfuzje.
Lem doskonale zdaje sobie bowiem sprawę, że język służący deskrypcji i objaśnieniu świata staje się wówczas językiem w stanie podejrzenia, objawia swoją autonomię wobec przedmiotu opisu, przesłania go zamiast odsłaniać, narzuca mu właściwe sobie immanentne struktury sensu i wartości.
Człowiek od niepamiętnych czasów nic innego nie robił, jak tylko nadawał znaczenia – kamieniom, czaszkom, słońcu, innym ludziom, a znaczenia nadając, stwarzał zarazem byty – więc życie pozagrobowe, totemy, kulty, mity, wszelakie wapory ciepłe i kwaśne, legendy, miłość ojczyzny, nicość (…) Znaczenia starzały się, przemijały, następnemu pokoleniu nie wydawało się wszakże zmarnowane życie poprzedniego, które krzyżowało się dla bogów nie istniejących, klęło się na kamień filozoficzny, na strzygi i flogiston…
Koncepcję starzejących się, przemijających i zmieniających się znaczeń powiązać można z założeniem T. S. Kuhna na temat panujących w nauce paradygmatów, które – równie jak wspomniane powyżej znaczenia – funkcjonują jedynie do pewnego momentu. Kiedy paradygmat przestaje być poznawczo twórczy, wówczas jest zastępowany przez inny paradygmat. Podobnie wtedy, gdy kończy się pragmatyczna funkcja znaczenia, którą jest tłumaczenie natury – a co za tym idzie – również miejsca człowieka w jej obrębie – wówczas znaczenie zastępowane jest przez inne znaczenie.
Poznawczy relatywizm Pamiętnika znalezionego w wannie bliski jest problematyce Solaris. Z tą jednak różnicą, iż ironiczna konwencja przyjęta przez Lema pozwola mu na zwiększenie swobody w artykułowaniu swoich poglądów. O ile w Solaris główny bohater ma możliwość przekonania się poprzez wykonanie badań i obliczeń o realności przedstawiającej się rzeczywistości, co zapewnia mu punkt oparcia dla jego poznawczej pewności, o tyle bohater Pamiętnika znalezionego w wannie już takiej możliwości nie ma. Zafałszowany jest cały Gmach, zafałszowana jest cała rzeczywistość, a więc – zafałszowana jest cała dziedzina poznawcza. Powieść tę można z pewnością odczytywać jako deklarację relatywizmu poznawczego. W tym sensie Lem swą powieścią wpisywałby się w dyskurs dekonstrukcjonistyczny oraz poststruktualistyczny. Z tym jednak zastrzeżeniem, iż spojrzenie na powieść w szerszym kontekście jego twórczości zaprzecza tej oraz jakiejkolwiek innym próbom prostych klasyfikacji. Lem na temat założeń metodologii dekonstrukcjonistycznej wypowiadał się w sposób krytyczny.
Możliwe, że w powieści, którą można uznać za demonstrację poznawczego nihilizmu, Lem powiedział więcej niż chciał. Z twórczości Lema – poza najwcześniejszym okresem jego literackiej aktywności – nie wynika, aby wierzył w ultymatywność poznania. Nie wynika jednak również to, że był przekonany o zupełnej niepoznawalności świata..
Ale liczę też na to, że nie wszystko zostanie unieważnione i wygaszone jako iluzja oraz ogromne nieporozumienie, ponieważ uważam, że nie wszystko, co wiemy, jest chwilowe i przemijające. Gdyby bowiem tak było, to nic w sposób trwały nie pozostałoby własnością ludzi.
Wydaje się, że na wydźwięku powieści zaważyła konwencja groteskowo-ironiczna, w której jest utrzymana. Co nie oznacza jednak, że autor osiągnął efekt, którego absolutnie osiągać nie zamierzał.
Fantastyka naukowa jest zatem u Lema na poły portretem działań poznawczych, na poły zaś wyprzedzającą empirię hipotezą; zwraca się tyleż ku światu i jego zagadkom (wtedy modele i teorie brać należy jako wkład autora w poznanie), co ku człowiekowi i jego specyfice widzenia rzeczywistości (…)
Lem, choć prawdopodobnie nie zakładał z góry, że stworzy dzieło o takim, a nie innym poznawczym wydźwięku, to nie odcina się od wyrażanych w nich treści. Jeśli przyjąć za Jarzębskim, że proces tworzenia powieści fantastyczno-naukowych traktuje jako „portret działań poznawczych” - założyć można, iż pesymistycznie poznawcza wymowa powieści jest wynikiem intelektualno-literackiego eksperymentu. Można również jej skrajny poznawczy pesymizm odczytać jako formę pewnej kontrreakcji, w kontekście wcześniejszego przesadnego optymizmu wobec oceny ludzkich możliwości poznania i zapanowania nad Solaris rzeczywistością.
Lem nie formułuje wniosków, które mógłby wyciągnąć na podstawie przeprowadzonego przez siebie eksperymentu – tj. Rękopisu znalezionego w wannie – w najważniejszych swoich tekstach dyskursywnych, takich jak Summa Technologiczna, Filozofia Przypadku czy Fantastyka i futurologia. Wydana w niedługim okresie po pojawieniu się Rękopisu znalezionego w wannie powieść wydaje się być mniej kategoryczna w osądzie niemożliwości nauki jako poznania rzeczywistości.
Do ciekawych wniosków prowadzi zestawienie biblioteki solaryjskiej z księgozbiorem znajdującym się w Gmachu.
Gmach ukrywa bibliotekę, ale jej waloryzacja w tej labiryntowej przestrzeni jest odwrócona nawet w porównaniu z biblioteka solaryjską. Archiwum, które odwiedza bohater Pamiętnika, nie zapewnia już nawet tej niepełnej, niezweryfikowanej, ale jakoś tłumaczącej rzeczywistość wiedzy co biblioteka na stacji Solaris; gromadzi jedynie dzieła poświęcone torturom albo szpiegowaniu (…)
Zawartość biblioteki w Solaris sprawia wrażenie chaosu, główny bohater ma problemy w odnalezieniu się w mnogości teorii i hipotez stworzonych na użytek wyjaśnienia natury soleryjskiego oceanu, jednak jedność przedmiotu badania nie wymusza na nauce jedności poznawczych ujęć. Użyteczność poznawcza biblioteki Gmachu prezentuje się w odmienny sposób.
Na biurku obok katalogowych szaf spoczywały, zwalone pokotem, olbrzymie czarne tomy encyklopedii. Podniosłem pierwszy z brzegu. Jak to tam było? CEBERNAUTYKA? Poszukałem pod C. „CEBULA – rodzaj operacji wielowarstwowej.” Nie, nie to… CEBERNAUTYKA – nauka zastępcza o pływaniu w cebrze, Por. Pseudognozja, także: Nauki Fikcyjne i Kamuflujące”.
Biblioteka w Pamiętniku znalezionym w wannie zamiast pomóc w wyjaśnianiu rzeczywistości, sama ją zafałszowuje. Co więcej, dostrzec można ironiczne potraktowanie dziedziny nauki, względem której Lem żywił niemałe nadzieje na to, że umożliwi integrację rozdrobnionej i coraz bardziej niespójnej nauki. Wspomniana w powieści CEBERNAUTYKA kojarzy się z cybernetyką.
Jeśli uznać bibliotekę za czytelny symbol całokształtu ludzkiej wiedzy, założyć można, iż autor wyraża zwątpienie w najbardziej cenione przez siebie narzędzie ludzkiej działalności – w naukę. Odczytanie powieści w kontekście jego twórczości, choćby utworu wydanego niedługo później – Solaris, tezie tej jednak zdecydowanie przeczy. Znamienne wydaje się, że sam autor, omawiając wymowę swojej powieści, kładzie nacisk na totalność pojęcia intencjalności, nie akcentując jednak wynikających z tego ujęcia poznawczych konsekwencji.
Wymowa wydanej w niedługim czasie po Pamiętniku znalezionym w wannie powieści Powrót z gwiazd wskazuje na stabilizację poglądów Lema w zakresie niemożności porozumienia się między istotami obdarzonymi różnymi bagażami doświadczeń. O ile jednak w powieściach takich jak Eden czy Solaris obcość ma podłoże genetyczne – inni, z którymi bardzo trudno lub w ogóle nie sposób się porozumieć -są istotami, których cielesność ukształtowana jest przez zupełnie odmienne niż ziemskie warunki zewnętrze, o tyle w Powrocie z gwiazd problem wzajemnej komunikacji występuje między przedstawicielami tego samego gatunku. Co więcej – między przedstawicielami tej samej kultury – ale tej samej tylko w wypadku, jeśli nie przykładać do niej ram czasowych. Fabuła powieści zasadza się bowiem na paradoksie czasowym Einsteina; gruba astronautów po dalekiej i długiej misji eksploracyjnej wraca na Ziemię, na której od czasu początku ich misji upłynęło 127 lat. Oni sami postarzali się niewiele. Wracając na Ziemię, wracają do cywilizacji tak różnej od tej, którą zostawili, że porozumienie między nimi, a współczesnymi Ziemianami wydaje się mało prawdopodobne. Trud ich misji jest całkowicie daremny w oczach napotykanych przez nich ludzi, którzy są przedstawicielami cywilizacji wyzbytej ambicji eksploracji Kosmosu. Daremny i rzeczywiście niepotrzebny, bowiem odpowiedź na te pytania, które astronauci przywożą ze sobą z kosmicznej wyprawy, przedstawicieli nowej ziemskiej cywilizacji w żaden sposób już nie interesuje. Zmieniły się bowiem preferencje cywilizacji, która za sprawą masowego wprowadzenia chemicznego zabiegu „dokonywanego na plazmie dziedzicznej”, powodującego wyrugowanie z ludzkiej psychiki skłonności do agresji – a w ślad z nią – potrzeby podejmowania ryzyka, nieodłącznego elementy działalności badawczej.
Dlatego astronauci dla reszty mieszkańców Ziemi są obcymi, podobnie zresztą jak mieszkańcy Ziemi dla astronautów. Pełne porozumienie między nimi jest wysoce problematyczne, chociaż z powieści nie wynika, iż całkowicie niemożliwe. Sceptycyzm Lema co do możliwości porozumienia z kosmitami zyskuje więc paradoksalne rozszerzenie. Jeśli bowiem ziemska cywilizacja wybierze eksploracyjny wariant poznania, wówczas nie tylko porozumienie z istotami różnymi od człowieka będzie niemożliwe, ale niemożliwa do realizacji będzie możliwość kontaktu z przedstawicielami naszego gatunku.
W wykreowanej przez Lema sytuacji obcość wygenerowania jest poprzez „wydostanie się” grupy śmiałków poza swój czas. Można by pokusić się o jej klasyfikację jako obcości o charakterze temporalnym – w odróżnieniu od wspomnianej wcześniej obcości genetycznej.
Kosmos stawia przed tu przed ludźmi bariery już nie technicznej, ale zgoła filozoficznej natury, jego wielkość jest „nieludzka” nie dlatego, że tak odbiega od rozmiarów „ziemskich”, ale dlatego, że urąga naczelnym w każdej cywilizacji zbiorowego działania, kooperacji, kumulowania i przekazywania wyników doświadczeń. Wdanie się w przygodę dalekich kosmicznych podróży jest wstępem do kompletnej dezintegracji- zarówno zespołów ludzkich oddających się badaniom, jak i samych wyników ich działalności.
Lem w sposób krytyczny więc wypowiada się na temat możliwości rozwoju cywilizacji w kierunku eksploracji Kosmosu.
Znamienny jest stosunek bohatera Powrotu z gwiazd – Hala Bregga, który tuż po powrocie na Ziemię, dopiero zaczynając aklimatyzowanie się do nowych dla siebie warunków cywilizacyjnych, niemal natychmiast zaczyna snuć plany związane z dokształcaniem się.
Trzeba zaabonować też jakieś specjalistyczne pisma. Socjologię, fizykę. Na pewno masę rzeczy zrobili przez to przeszło sto lat.
Nauka dla Hala Bregga, który choć nie jest naukowcem, pełni dla niego rolę narzędzia pojmowania i oswajania rzeczywistości.
I wie pan, dlaczego tak było z matematyką? Tam to dopiero zrozumiałem. Bo ona jest ponad wszystkim. Rzeczy Abla i Kroneckera są takie dobre dziś, jak przed czterystu laty, i zawsze tak będzie. Powstają nowe drogi, ale stare dalej prowadzą. Nie zarastają. Tam… tam jest wieczność. Tylko matematyka nie obawia się jej. Tam zrozumiałem, jaka jest ostateczna. I mocna. Nie było nic takiego. I tego, że tak ciężko mi szło, też było dobrze. Mordowałem się z tym i kiedy nie mogłem spać, powtarzałem sobie materiał przerobiony za dnia.
Nauka, tu konkretnie matematyka, jawi się Breggowi jako jedyny pewny i niezmienny wytwór ludzkiej cywilizacji. Cechy te mają dla niego szczególne znaczenie, zwłaszcza w kontekście zmienności cywilizacji, która naznaczyła go poczuciem wyobcowania wewnątrz własnego gatunku.
Zapoznawanie się z osiągnięciami nauki ma dla bohatera również funkcję terapeutyczną – uczenie się pozwoliło mu na zachowanie równowagi psychicznej podczas długiego lotu powrotnego na Ziemię.
Stworzenie przez Lema oryginalnej koncepcji związanej z napotkaniem i próbą zrozumienia obcości potraktować można jako ostrzeżenie przed nadmiernymi uroszczeniami związanymi z naiwną wiarą w to, że człowiek jako gatunek będzie w stanie posiąść pewną formę wszechwiedzy. Aby podkreślić niezasadność wiary w to, że ludzki umysł będzie w stanie zrozumieć wszystko, autor wymodelowuje sytuację, w której wielką niewiadomą dla człowieka jest drugi człowiek. Na uwagę zasługuje życzliwość, z jaką autor traktuje w powieści działalność związaną z uprawianiem nauki, która dla bohatera pełni rolę jedynego pewnego oraz w pełni pomocnego elementu w interpretowaniu zastanej rzeczywistości.
Na początku wydanej w 1963 roku powieści Niezwyciężony autor kreśli wizję ludzkiej potęgi, której pozornie nic – w wymiarze myśli oraz czystej fizycznej siły nie jest w stanie się oprzeć.
Sam kosmos przypomina w powieści jakąś ziemską Polinezję: całe mnóstwo wysp – planet, gdzieniegdzie żyją „krajowcy”, a po morzu pływają uzbrojone europejskie okręty, utrzymując cały świat w ryzach.
Punktem wyjścia akcji powieści jest lądowanie Ziemian na obcej planecie, zaopatrzonych w potężną i niszczycielską technologię. Tu okazuje się, jak krucha jest wizja opanowanego, oswojonego, a przede wszystkim – racjonalnego człowieka. Członkowie ziemskiej ekspedycji, mając za „przeciwnika” martwe, powstałe na drodze bezwiednej technoewulucji „mechanizmy”, będące de facto częścią sił naturalnych planety, dokonują nieświadomej antropomorfizacji motywów działań urządzeń wyzbytych świadomości.
- To znaczy, że jak? Że oni go przestroili? Że jest już pod ich kontrolą?
Wszyscy mówią „oni” – pomyślał Rohan. Jakby to naprawdę żywe, rozumne istoty.
Załoga, zamiast uznać „mechanizmy” za immanentny, apsychiczny element planety, zamiast odlecieć i pogodzić, że śmierć członków poprzedniej wyprawy nie jest przez nikogo zawiniona, postanawia zgładzić „mieszkańców” planety. W decyzji tej dostrzec można, jak bardzo człowiek, mimo swej wysoko zaawansowanej technologii oraz szerokiej wiedzy, uwikłany jest w irracjonalny sposób postrzegania świata. Optymalną decyzją byłby natychmiastowy odlot – zgodnie z argumentacją głównego bohatera, który jako jedyny natychmiast pojmuje absurdalność chęci mszczenia się na pozbawionych inteligencji „mechanizmach”. Znamienne jest również to, że ludzie postawieni zostali w sytuacji, w której ich nauka, ich racjonalność, ich inteligencja nie zapewniają przewagi nad pozbawionymi świadomości „mechanizmami”.
Sytuacja jest rzeczywiście jedyna w swoim rodzaju, ponieważ – tak jak widzę – my właściwie jesteśmy intelektualną górą. Te mechanizmy nie reprezentują bynajmniej jakieś potęgi umysłowej, po prostu są doskonale przystosowane do warunków planety… do niszczenia wszystkiego, co żywe. One same natomiast są martwe.
Obecni naukowcy na statku nie pomagają w dokonaniu odpowiedniego wyboru. Ich ogląd sytuacji zbyt mocno naznaczony jest specyfiką dziedziny wiedzy, w której się specjalizują.
Spory rozgorzały jedynie wokół problemu psychiczności czy apsychiczności „chmury”. Cybernetycy skłaniali się raczej ku uznaniu jej za system myślący, obdarzony zdolnością działania strategicznego.
Charakterystyczna jest łatwość, z jaką uczeni przechodzą od dyskusji nad strukturą i działaniem obcego zjawiska do debaty nad możliwościami zniszczenia go. Niezwyciężony okazuje się powieścią, w której problem nauki silnie powiązany jest z problematyką aksjologiczną. Nauka nie tylko nie przyczynia się do zarzucenia podejmowania irracjonalnego, szkodliwego działania. Zdarza się, jak w przypadku niefortunnej oceny cybernetyków, iż zamiast rozjaśniać, zaciemnia obraz rzeczywistości. Dopiero jeden z członków załogi Rohan poprzez swoją samotną, heroiczną eskapadę w poszukiwaniu ocalałych ludzi przypomina, jaka jest jej rzeczywista funkcja – służenie człowiekowi. Swoją wyprawę podejmuje, wyzbywszy się wsparcia ze strony technologicznych usprawnień, co wyraźnie kontrastuje z poprzedzającymi ją demonstracjami sprawności ziemskich urządzeń, które sprawiały wrażenie, że w jakimś stopniu autonomizują się od swych twórców. Znamienne, że treści takie można wyczytać w tekście pisarza, który nazwany został przez L. Kołakowskiego „ideologiem scjentycznej technokracji”.
Nauka na tym etapie twórczości S. Lema nie jest niezawodnym, zawsze pozwalającym dociec do „prawdy”, narzędziem poznawczym.Mit „poznania obiektywnego” wyraźnie ewoluuje w kierunku uświadomienia sobie przez S. Lema uwikłań procesu poznawczego w uwarunkowania podmiotu poznającego. Każda wiedza naukowa nacechowana jest subiektywizmami uczonych. Z tego powodu pluralizm cechujący naukę jest stanem normalnym. Pogląd Lema, według którego nie jest możliwe osiągnięcie ostatecznego punktu poznania, zbieżny jest z Popperowskim przeświadczeniem na temat niemożności dotarcia nauki do ostatecznego punktu poznania. Akcentowanie przez S. Lema wpływu „mody” na działalność naukową, bliskie jest istocie Kuhnowskiego paradygmatu. Należy podkreślić, że Solaris (1961), w którym S. Lem formułuje koncepcję podobną do koncepcji T. S. Kuhna, ukazuje się na rok przed pierwszym wydaniem Struktur rewolucji naukowych (1962). Lem artykułuje swoją niewiarę w możliwość zastosowania języka „czystego opisu”. Postrzega naukę jako pragmatyczne narzędzie, za pomocą którego można interpretować rzeczywistość. Prawa, które można wyczytywać z natury, są nie do odkrycia, ale do zrekonstruowania – w tym sensie stanowisko Lema można określić jako konstruktywistyczne.
Znamienne jest ukazanie przez S. Lema nauki jako – na pewnym etapie rozwoju – wykazującej cechy przybliżające ją do religii. Autor wróci do tego wątku na późniejszym etapie swojej twórczości.
Bardzo istotne jest nakreślenie przez autora wizji „nauki w stanie kryzysu”, którą można traktować jako rozpoznanie kierunku, w którym zmierza działalność naukowa. Bez tej diagnozy S. Lem nie mógłby sformułować treści środków zaradczych, co czyni w Summie technologicznej.
Sposób mówienia o działalności poznawczej jako „podpatrywaniu” natury” lub „gry” prowadzonej z naturą, będzie przez autora wykorzystywany w artykułowaniu swoich koncepcji w Summie technologicznej.
Zmienia się również sposób postrzegania ludzkiej natury przez S. Lema. Afirmatywny, zakładający racjonalność ludzkiej natury, ustępuje poglądowi zakładającemu, iż człowiek jest istotą, której działania o wiele rzadziej wynikają z logicznych przesłanek niż z nieracjonalnych pobudek.
Rozdział 3
Jednym z centralnych elementów intelektualnej konstrukcji Lema jest jego postulat automatyzacji nauki, wyłożony przez niego w Summie technologicznej (1964). Temu tekstowi w całości poświęcony zostaje trzeci rozdział niniejszej pracy. Nakaz automatyzacji nauki realizuje projekt „hodowli informacji”, którego bezpośrednia artykulacja poprzedzona jest metarefleksją na temat genezy oraz właściwości nauki. Aby możliwie najpełniej odzwierciedlić zarazem istotę projektu „hodowli informacji”, jak i charakter Lemowskiego oglądu nauki, wywód niniejszego rozdziału rozpocznie się od przedstawienia intelektualnej konstrukcji, na której nadbudowany jest projekt „hodowli informacji”. Konstrukcja ta zasadza się na idei snucia analogii pomiędzy ewolucją naukowo-techniczną, a ewolucją biologiczną. Najpierw wypunktowane zostają podobieństwa, następnie różnice między obydwoma typami procesów. Istotnym punktem tych rozważań jest wniosek autora na temat możliwości prześcignięcia natury przez cywilizację, dzięki swobodzie konstrukcyjnej tej ostatniej. Następnie, w ramach przedstawienia ogólniejszej Lemowskiej refleksji nad genezą nauki, zaprezentowany zostanie sposób rozumienia przez Lema indukcji oraz dedukcji. Potem ukazana zostaje refleksja na temat czynników koniecznych do zainicjowania cywilizacji naukowo-technicznej, po niej – rozważania o relacjach łączących wiedzę teoretyczną z praktyką konstruktorską. Następnie przedstawiona zostanie Lemowska definicja nauki, wykorzystująca aparat pojęciowy z dziedziny cybernetyki. W dalszej części rozdziału zaprezentowana jest diagnoza przyszłego stanu nauki. W ramach tych rozważań zostanie przywołana klasyfikacja czynników przyczyniających się do narastania informacyjnego kryzysu, autorstwa M. Płazy. Dalej streszczone są najważniejsze konsekwencji wejścia cywilizacji w fazę „informacyjnego kryzysu”. Autor pracy uznaje za stosowne przedstawić sposób rozumienia teorii naukowej przez S. Lema przed zaprezentowaniem środka zaradczego na „informacyjny kryzys”, jakim jest projekt „hodowli informacji”. Koncepcja ta ukazuje siłę zabiegu heurystycznego, polegającego na zestawieniu z sobą ewolucji biologicznej z ewolucją naukowo-techniczną. „Hodowla informacji” równoznaczna jest z automatyzacją procesu poznania. Fakt ten dobrze oddaje ukazana dalej koncepcja „czarnej skrzynki”.
Autor pracy przyjmuje, że Summa technologiczna jest tekstem najpełniej wyrażającym zaopatrywania Lema na temat nauki.
Wydana po raz pierwszy w 1964 roku Summa technologiczna w kolejnych edycjach była w pewnych aspektach modyfikowana przez autora. W drugim i trzecim wydaniu (Wydawnictwo Literackie, odpowiednio 1967 i 1974) Lem ogranicza się przede wszystkim do uaktualnienia informacji o naukowym charakterze. Czwarta edycja Summy technologicznej (również Wydawnictwo Literackie, 1984 rok) wzbogacona zostaje o autorskie posłowie Dwadzieścia lat później. Posłowie to jest również w kolejnym wydaniu (wyd. Interart, 1996). Nie znajduje się jednak w edycji z 2000 roku (Dzieła zebrane, Wydawnictwo Literackie), w odróżnieniu od wydania z 2010 roku (Biblioteka Gazety Wyborczej).
Autor niniejszej pracy posługuje się wydaniem tekstu z 1967 (Wydawnictwo Literackie) oraz 1996 roku (wyd. Interart).
Lektura Summy Technologicznej wskazuje na silne wpływy cybernetyki, co wynika z faktu, iż powstaje w okresie, gdy nadzieje żywione wobec tej nauki są jeszcze bardzo silne. Jej program zakłada reorganizację empirii, z uwzględnieniem jej filozoficznych konsekwencji.
Jedną z głównych intelektualnych konstrukcji obecnych w Summie Technologicznej jest zestawienie ewolucji biologicznej z procesami rozwoju technologicznego. Autor często posługuje się terminem konstruktora, który w jego rozważaniach symbolizuje ludzki potencjał naukowo-techniczny. Pisząc o podobieństwach między ewolucją naturalną a ewolucją techniczną, wskazuje na konstrukcyjną inercję ich obu, objawiającą się bezwładnością w tworzeniu nowych form, które zawsze muszą być uwikłane w formy je poprzedzające.
Nie tylko pierwsze płazy podobne były do ryb, a ssaki – do małych jaszczurów. Także pierwszy samolot, pierwsze auto czy radio zawdzięczały swój wygląd zewnętrzny kopiowaniu form, które je poprzedziły. Pierwsze ptaki były upierzonymi jaszczurkami latającymi; pierwsze auto żywo przypominało bryczkę ze zgilotowanym dyszlem (…)
Gatunki zagrożone konkurencją ze strony innych gatunków w toku historii naturalnej przejawiały, jak pisze Lem, skłonność do elefantiazy, typową dla wymierających gałęzi ewolucyjnych. Autor dostrzega tu analogię między olbrzymimi rozmiarami gadów okresu kredy, a m.in. gigantyzmem budowanych w latach 30-tych XX wieku balonów sterowanych, które w obliczu zagrożenia wyparciem ze strony konstrukcji samolotowych, „zwiększały” swoje rozmiary. Na takiej samej zasadzie „ogromniały” ostatnie towarowe parowozy – tuż przed zastąpieniem ich przez trakcję dieslowską i elektryczną, zwiększały i zarazem zmniejszały swoją wielkość radioodbiorniki – „zagrożone” przez „konkurencję” ze strony telewizji.
Występowanie u organizmów żywych cech, których przydatności nie sposób wytłumaczyć czynnikiem przystosowalności do środowiska, jest analogiem funkcjonowania w przypadku wytworów ewolucji technicznej elementów, których przydatności w działaniu nie sposób stwierdzić. W kontekście ewolucji biologicznej przykładami takiej nadmiarowości może być koguci grzebień, upierzenie pawia lub bażanta, w przypadku ewolucji technologicznej taką funkcję pełnią np. rozmaite kształty i barwy auta, nachylenie i rozmiary szyb, dodatkowe ozdoby. Autor konstatuje, że w aspekcie ewolucji biologicznej owe nadmiarowe elementy mają związek z kryteriami doboru płciowego, w aspekcie ewolucji technologicznej – z kryteriami mody.
Kolejnym podobieństwem łączącym dwie ewolucje jest język, który umożliwia zarazem świadome konstruowanie urządzeń, jak i bezwiedne powstawanie organizmów żywych. Z tym zastrzeżeniem, iż konstruktor w pierwszej kolejności posługuje się językiem naturalnym, natura natomiast – językiem sprawczym bioewolucji.
Bez języka niepodobna (…) konstruować, nawet jeśli jest się nieosobowym budowniczym.
To najważniejsze podobieństwa dostrzeżone przez autora, który jednocześnie wskazuje, że metoda konstrukcyjna ewolucji technologicznej w znaczący sposób różni się od sposobu, w jaki powstają nowe gatunki istot żywych.
Natura – mówiąc obrazowo – musiała założyć w biologicznym budulcu wszystkie daleko później realizowane potencje – człowiek natomiast wszczynał swoje technologie i porzucał je, aby przejść do nowych; będąc w wyborze materiału budowlanego względnie wolnym (…)
Konstruktor – w odróżnieniu do bezwiednych procesów ewolucji naturalnej – obdarzony jest daleko większą swobodę twórczą. Jego nowe wytwory nie są bezwzględnie zdeterminowane przez wytwory wcześniejsze. Mimo to sprawność „technologii” materii ożywionej znacząco przewyższa możliwości ludzkich rozwiązań technologicznych. Dowodzić tego może fakt rosnącej specjalizacji wytwarzanych urządzeń technicznych, co oznacza, iż ewolucja techniczna względem ewolucji biologicznej porusza się w odwrotnym kierunku. Ideałem konstrukcyjnym dla Lema jest pojedyncza komórka – samowystarczalna i wielofunkcyjna.
Za sprawą pozytywistycznego oraz scjentycznego oglądu świata w XIX- i XX-wiecznej nauce kształtuje się pogląd, iż natura i technika tworzą dwa odizolowane światy, między którymi rozpościera się obszar nauki, zajmującej się badanem ich obu, ale nie tworzącej przestrzeni, w ramach której byłoby możliwe ich wzajemne porównywanie. Dominujący jest ugruntowany przez oświecenie model człowieka jako istoty niezależnej od natury, a przy tym obdarzonej niepodległym względem niej rozumiem. W takim kontekście wykształca się rozróżnienie między odkryciem, które kojarzy się raczej z rozszerzeniem wiedzy geograficznej, a wynalazkiem – rozumianym jako efekt pracy inżyniera lub uczonego. Rozróżnienie to współcześnie niemal całkowicie zatraca na znaczeniu.
Rewolucyjne zestawienie przez Lema sfery przyrody ze sferą cywilizacji traktować można jako zakwestionowanie podziału na naturalne i sztuczne, na naturę i technikę, na odkrycie i wynalazek.
Lem rzuca zaskakujące, bo kojarzące się z retoryką z czasów stalinowskich, hasło o „doścignięciu i prześcignięciu natury”.
Z czego jawnie wynika, że człowiek może przewyższyć Naturę: ponieważ ona potrafi konstruować tylko niektóre z możliwych homeostatów, my natomiast, po zdobyciu niezbędnej wiedzy, budować możemy wszystkie”.
Szansa doścignięcia i prześcignięcia natury wynika z faktu, iż tworząc, konstruktor „wie”, co czyni – jest świadomym sprawcą, którego działanie ma charakter teleologiczny. Może bezproblemowo zarzucić nietrafioną koncepcję na rzecz projektu wykorzystującego rozwiązania o zupełnie innym charakterze.
Lem jest przekonany, że nauka nie mogłaby powstać – przynajmniej w takiej formie, jaka jest znana obecnie – gdyby nie grecko–babilońskie odkrycie metody dedukcyjnej oraz ogólny zwrot ku empirii, który szczególnie nasilił się w okresie europejskiego odrodzenia.
Dociekanie dedukcyjne ma charakter w pełni uprawomocniony – w odróżnieniu od dociekania o charakterze indukcyjnym. Lem uzasadnia brak zasadności rozumowania indukcyjnego ze stanowiska teorii informacji, według której w systemie izolowanym informacja może się zmniejszać lub zachować wielkość stałą, ale nie może wzrosnąć. Indukcja natomiast jest niedozwoloną próbą przekształcenia informacji niepełnej w pełną. Znamienne, że autor, prowadząc wywód na temat genezy nauki, czerpie terminologię z obszaru cybernetyki.
Indukcja jest z punktu widzenia Lema aktem wiary. Przy czym ową „wiarę” przejawiać mogą jedynie złożone homeostaty, z racji tego, iż są układami aktywnie reagującymi na zmianę otoczenia – w odróżnieniu od materii nieożywionej. Korzenie indukcyjnego sposobu dociekania leżą głęboko u źródeł trwania natury w określonych warunkach środowiska. Zaczątków indukcyjnej „wiary” autor doszukuje się w samym charakterze biologicznej ewolucji, bez której – jego zdaniem – ta nie byłaby możliwa.
Można by przedstawić ciągle widmo „wiar” manifestowanych przez homeostaty od jednokomórkowców aż po człowieka z jego teoriami naukowymi i systemami metafizycznymi.
Nie należy jednak zupełnie dyskredytować dociekania indukcyjnego, bowiem „wiara”, która została wielokrotnie potwierdzona, przekształca się w wiedzę. Lem podkreśla, iż mimo że postępowanie indukcyjne nie jest całkowicie pewne, jest jednak usprawiedliwione – w praktyce, w dużej części przypadków, zapewnia sukces. Wynika to z samej natury świata, którego konstrukcja umożliwia wykrycie wielu regularności za pomocą postępowania indukcyjnego. Należy podkreślić, że K. Popper również podważał użyteczność indukcji w dociekaniach o charakterze naukowym.
Dociekanie o indukcyjnym charakterze pełni dla neopozytywistów z Koła Wiedeńskiego rolę głównej metody badawczej. Dedukcja jest oparta na skodyfikowanym przez K. Poppera schemacie – postawienie problemu, sformułowanie wyjaśniającej hipotezy, poddanie jej surowym testom wyjaśniającym, falsyfikacja wyjaśnienia. Jeżeli hipoteza czy teoria nie zostaną sfalsyfikowane, przyjmuje się je za prawdziwe. Lem, odmawiając postępowaniu indukcyjnemu cech zgodnych z rygorami ścisłej naukowości, w widoczny sposób odcina się od neopozytywistycznego sposobu oglądu nauki.
Omówiwszy jeden z warunków, który według Lema jest konieczny do powstania nauki w takiej postaci, w jakiej ona funkcjonuje obecnie, należy zastanowić się, co konkretnie autor rozumie przez pojęcie „zwrot ku empirii”. Odpowiedź na to pytanie sprowadza się do konieczności jego przeformułowania – tj. próby udzielenia odpowiedzi na pytanie, dlaczego model dynamicznej, technogennej cywilizacji – jak pisze autor, powstał właśnie w obrębie cywilizacji zachodniej. Najpierw przywołuje znane fakty, takie jak kunszt chińskich i hinduskich rzemieślników, wynalazek prochu dokonany w Państwie Środka, nie tyle, aby za ich pomocą sformułować już odpowiedź, ile żeby podkreślić wagę postawionego pytania. W tym kontekście „technogennność” cywilizacji wyrosłej w basenu Morza Śródziemnego przedstawia się jako zagadka. Znamienne, że Lem po raz kolejny przeformułuje pytanie, zastanawiając się, co by było, gdyby w Świecie Zachodnim nie doszło do przełomu naukowo–technologicznego.
Nasuwa się fascynujące pytanie: co by było, gdyby Zachód nie dokonał technologicznego przewrotu, gdyby nie ruszył Galileuszami, Newtonami, Stephensonami ku przemysłowej rewolucji?
Jest to pytane o „pierwszą przyczyną”.
W innym miejscu autor formułuje to samo pytanie w sposób bardziej dosadny i – jak się wydaje – niepozbawiony ładunku emocjonalnego.
Dlaczego to olbrzymie drzewo ewolucji technologicznej, którego korzenie sięgają bodaj ostatniego zlodowacenia, a korona zanurzona jest w nadchodzących tysiącleciach, wyrastające we wczesnych fazach cywilizacji, w paleolicie i neolicie, na całej kuli ziemskiej mniej więcej jednakowo, właściwy swój potężny rozkwit przeżyło w obrębie Zachodu?
Lem przywołuje pogląd Lévi–Straussa, zgodnie z którym o tym, czy dana społeczność wejdzie na drogę rozwoju techniczno–naukowego, decyduje przypadek. Wynika z tego, jak pisze Lem, że cywilizacje Wschodu były od Zachodu graczami mniej szczęśliwymi – przynajmniej w sferze prymatu technologicznego. Przy nieobecności Zachodu na drogę techniczno–naukowego rozwoju wkroczyłby również Wschód.
W celu rozstrzygnięcia zagadnienia autor po raz kolejny odwołuje się do swojego „wielkiego analogu” – tj. ewolucji biologicznej. Z tą różnicą, iż w tym przypadku jest ona modelem porównawczym dla ewolucji kręgu kulturowego. Jako istotny przedstawia się wniosek, że „wielkie przewroty konstruktorskie”, które miały miejsce w ramach ewolucji biologicznej, jak pojawienie się płazów, gadów czy ssaków, następowały tylko raz. Utożsamia owe „wielkie przewroty konstruktorskie” z przypadkowym wejściem na drogę rozwoju techniczno–naukowego, które wg Lévi-Straussa, z perspektywy całokształtu ludzkich dziejów, powinny być częstym zjawiskiem. Zdaniem autora, wejście jednego z kręgów kulturowych na drogę rozwoju techniczno–naukowego jest tak mało prawdopodobne, że można uznać je za proces, który mógł zostać zainicjowany jedynie raz. Wydawać by się mogło, że dla Lema, dla którego kategoria przypadku stanowi ważny element jego intelektualnych konstrukcji, wyjaśnienie Lévi-Straussa okaże się atrakcyjne. Z tego, że tak nie jest wynika, że Lem prezentuje się jako daleki od doktrynerstwa krytyczny myśliciel.
Kontynuując analogię pomiędzy ewolucją biologiczną a ewolucją kręgu kulturowego, Lem wyciąga wniosek, iż w ramach tej pierwszej zmianę wywołuje zawsze przyczyna. Podobnie jest w przypadku rozwoju cywilizacji, w ramach którego bodźcem do przemian jest zmiana narzędzi produkcji, tj. technologii. Zestawiając dwa podobne typy ustroju społecznego – feudalizm europejskiego średniowiecza i feudalizm japoński autor – wysnuwa wniosek, iż reakcją inicjującą postęp naukowo–techniczny nie jest seria przypadków jednorodnych, takich jak np. kolejne odkrycia dokonane w obrębie danej dziedziny. Jest nią nałożenie na siebie dwóch ciągów wydarzeń, których pierwszy (autor zaznacza, że jest to cybernetyczne pojęcie nadbudowy) ma charakter masowo–statystyczny w wyższym stopniu niż drugi (pojawienie się u jednostek zainteresowań empiryczno–technicznych). Aby powstała szansa przekształcenia się danej cywilizacji w cywilizację naukowo–techniczną, te dwie sfery muszą się ze sobą skrzyżować.
Naukę w ramach cywilizacji zachodniej upowszechniło więc zapotrzebowanie społeczne, jednak jej początki sięgają grecko–babilońskich obserwacji astronomicznych, które wymagały stworzenia systemów matematycznych. Z astronomii wyodrębnia się fizyka, a z niej – chemia. Wzajemne krzyżowanie się wyników poszczególnych nauk przyspiesza ich rozwój, który prowadził w kierunku wyodrębniania się nowych dziedzin nauki.
Matematyczny charakter nauki oraz metoda eksperymentalna istniały już przed nastaniem rewolucji przemysłowej, która w walny sposób wpłynęła na znaczące przyspieszenie rozwoju naukowego. Wynika to z tego, iż sprzęgła ona ze sobą wiedzę teoretyczną z wytwórczą praktyką. W efekcie – od około trzystu lat nauka łączy się z technologią na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego.
Istotną rolę w rozważaniach Lema odgrywają relacje między technologiczną praktyką, a wiedzą teoretyczną. Autor zakreśla genezę nauk nomotetycznych, które wyrosły z mrówczego trudu zbieraczy i kolekcjonerów, uogólniających fakty w prawa systemowe zjawisk i rzeczy. Istota nauk nomotetycznych polega na tym, że uogólniają fakty w prawa systemowe zjawisk i rzeczy.
Dopóki wiedza teoretyczna znajduje się w stanie zalążkowym, w odróżnieniu od praktyki technologicznej, konstruktor zmuszony jest stosować metodę prób i błędów. Podobnie jak ewolucja „wypróbowuje” przystosowawcze możliwości „swoich wytworów” – organizmów żywych, na takiej samej zasadzie konstruktor niedysponujący odpowiednim potencjałem teoretycznym, zmuszony jest uznać stan porażki za regułę, a ewentualny sukces – za wyjątek.
Istota empirycznej ery technologii – taki termin wprowadza Lem na określenie „romantycznego” okresu historii nauki, w którym dominującą metodą badawczą była już wspomniana „metoda prób i błędów”- najlepiej jest widoczna na przykładzie XIX stulecia i takich wynalazków jak żarówka o włóknie węglowym, fonograf, dynamomaszyna Edisona, lokomotywa, statek parowy. Charakteryzowała się nie tyle brakiem rozwiązań teoretycznych, ile ich wtórnością. Przykładowo – najpierw został skonstruowany samolot, dopiero później powstała teoria lotu. Lem stawia tezę, iż empiria technologiczna rozwija się do momentu, w którym jest to możliwe, podając przy tym jaskrawy przykład aspiracji Edisona, który próbował skonstruować „silnik atomowy”, co bez istnienia odpowiedniej wiedzy teoretycznej nie miało szans powodzenia.
Lem podkreśla, że empiryczna era technologii przeminęła. Mimo że wiedza znajdująca się w posiadaniu cywilizacji wynurza się z okresu empirycznego, do jej poszerzenia nieodzowne będzie żmudne i wytrwałe konstruowanie modeli teoretycznych.
Dzisiaj już dostrzegamy, że to, do czego wystarczyło cierpliwość i upór, rozświetlone przebłyskiem intuicji, zostało już w zasadzie dokonane. Wszystko inne, wymagające najwyższej klasy jasności myśli teoretycznej, jest jeszcze przed nami.
Lem, formułując maksymalnie zwięzłą definicję nauki, czyni to za pomocą cybernetycznej aparatury pojęciowej. Według niego, nauka jest kanałem łączącym cywilizację ze światem zewnętrznym, jak i jej własną przestrzenią wewnętrzną – tak samo, jak otoczenie materialne, bada bowiem społeczeństwo i człowieka. Jest kanałem przepływu informacji, którą traktuje jako klucz do wszelkich źródeł energii, jak też – do zasobów poznania. Kategoria informacji ma dla spojrzenia Lema na naukę i jej przyszłość charakter kluczowy. Istotne jest to, że ilość informacji, jaką cywilizacja może zdobyć za pomocą kanału łączącego ją ze światem zewnętrznym nauki, jest ograniczona. W tym dostrzega zagrożenie dla możliwości poznawania natury.
Autor zauważa, że począwszy od rewolucji przemysłowej, liczba uczonych gwałtownie wzrasta. Oznacza to ciągłe poszerzanie przepustowości kanału, co jest konieczne, ponieważ ilość informacji, jaką należy przekazać, rośnie w sposób wykładniczy.
Wzrastająca liczba uczonych przyczynia się do powstawania coraz większych ilości informacji, co znów wymaga rozszerzenia kanału informacyjnego przez rekrutowanie coraz więcej naukowców, co jeszcze bardziej zwiększa ilość powstawianych informacji. Proces ten ma więc charakter dodatniego sprzężenia zwrotnego.
Następstwem tego stanu rzeczy jest, paradoksalnie, nieubłagany kryzys informacyjny. Musi bowiem w końcu dojść do sytuacji, w której dalsze zwiększanie ilości przesyłowej pojemności nauki – w tempie dyktowanym wzrostem ilości informacji – okaże się niemożliwe. Zabraknie bowiem kandydatów na uczonych. Autor taki przypadek nazywa terminami bomby megabitowej lub bariery informacyjnej.
M. Płaza pokusił się o stworzenie klasyfikacji najważniejszych czynników, określających specyfikę nauk empirycznych, w których Lem dostrzega przyczyny przyszłych zagrożeń, na które składają się problemy natury: socjologicznej, materialnej, formalnej oraz metafizycznej.
Czynnik socjologiczny jest kompleksem problemów związanych z socjologią wiedzy, takich jak dystrybucja uczonych, krążenie informacji, dostęp do wyniku badań, jak też – relacje między tymi kwestiami z zasadniczym powołaniem nauki.
Czynnik materialny równoznaczny jest u Płazy z potencjałem podstawowego materialnego „narzędzia poznania”, czyli ludzkiego mózgu. Rzecz dotyczy jego możliwości wobec rosnącej skali podejmowanych zagadnień.
Czynnik formalny to konsekwencja wystarczalności formalizmów i modeli rzeczywistości oraz szerzej – adekwatności wszelkich językowych opisów.
Czynnik metafizyczny Płaza rozumie poprzez zespół Kuhnowskich „przekonań” i „wartości” jako składników determinujących wybór matryc dyscyplinarnych łączących społeczność uczonych – przyrodników. Zespół ten składa się z elementów nieempirycznych, ale stanowiących w danym momencie niezbywalny składnik empirii.
Płaza podkreśla, iż pojęcie „czynnika socjologicznego” wprowadza nieco na wyrost. Lem bowiem, kreśląc diagnozę stanu teraźniejszego i przyszłego nauki, pomija jej miejsce w polityczno–społecznej strukturze współczesnego świata. Nie uwzględnia łączących jej powiązań ani ze sferą polityki, ani z sferą biznesu. Pierwsza część zarzutu jest możliwa do odparcia. Lem w przedmowie do II wydania Summy technologicznej wyraźnie zaznaczył, iż omawiając specyfikę i przyszłość nauki, dokonał implicytnego założenia, że swoje rozważania snuje w izolacji od czynników pewnej natury politycznej.
Nie od rzeczy może będzie dodać jeszcze, co następuje. Książka zakłada pewien typ człowieka oraz pewien typ kultury, mianowicie maksymalnie racjonalny. Jej założeniem jest taki rozwój historyczny, który uczyni ten typ człowieka i kultury coraz bardziej dominującym. Na tym polega optymizm, którego przejawem jest Summa. Bez takiego kierunku rozwojowego nie byłyby możliwe ani optymalizacja działań, ani największe tempo rozwoju, czy najwłaściwszy wybór – spośród możliwości – w interesie powszechnym.
Niezależnie od założeń Summy Technologicznej, treść późniejszego utworu – Głosu Pana, jasno wskazuje, iż Lem świadomy był uwikłań naukowców – a więc i nauki – w politykę. Inaczej rzecz przedstawia się z powiązaniami świata nauki ze światem biznesu, których Lem – co podnoszone było przez krytyków – nie przewidział.
Niemożność powiększania przepustowości kanału nauki będzie miała ważkie konsekwencje dla całej cywilizacji. Autor podkreśla, że strategia nauki jest probalistyczna – w tym sensie, że nie sposób przewidzieć, jakie badania warto kontynuować, a jakie nie. Znamienne, iż kreśląc swój wywód na temat nauki, nieustannie odwołuje się do „wielkiego analogu” – ewolucji biologicznej. I tak – przypadkowość dokonywanych odkryć porównuje do mutacji w łańcuchu DNA; podobnie jak odkrycia rzeczywiście cenne stanowią jedynie niewielki ułamek spośród wielkiej liczby pojedynczych prób zgłębienia zagadek – tak samo procent korzystnych mutacji w obrębie genotypu stanowi jedynie niewielki procent wszystkich mutacji.
Odkrycia o przełomowym znaczeniu dokonywane są dzięki przypadkowi. Nie sposób ustalić ani zaplanować, w jakiej dziedzinie uda się dokonać odkryć największej wagi, z tego powodu strategia „wszechkierunkowej ekspansji” nauki jest rzeczywiście optymalna. Pod warunkiem jednak, że jest możliwa.
Lem przywołuje dane statystyczne, według których o ile ilość odkryć podwaja się co trzydzieści lat, o tyle liczba uczonych – co dziesięć. Pozorną sprzeczność między tym przywołaniem a wcześniejszą argumentacją tłumaczy tym, iż odkrycia – wartościowe informacje – stanowią drobny ułamek informacji koniecznych do zanalizowania przez naukę.
Niewykonalność zwiększania pojemności kanału przepływu informacji nauki równoznaczna jest z poważnym zmniejszeniem prawdopodobieństwa pojawiania się odkryć. Konsekwencją tego stanu rzeczy może być zachwianie się równowagi homeostatycznej cywilizacji, której pierwsze oznaki – według diagnozy Lema – najwcześniej powinny pojawić w połowie lat 90–tych XX wieku, najpóźniej – na początku trzeciej dekady XXI stulecia.
Autor podkreśla, iż nauka prowadzi grę z naturą. Przy czym – zamiast stosować strategię, zadowala się taktyką. Można założyć, że stosowanie strategii oznaczałaby dalekosiężne planowanie rozwoju nauki, podczas gdy uprawianie taktyki równoznaczne jest z eksploatowaniem wszystkich informacji, które uda się zdobyć, bez należytej metarefleksji. Dla Lema oczywiste jest, że „poznawczą lawinę” należy opanować poprzez regulowanie postępu wiedzy. Tylko w tym wypadku cywilizacja zyska swobodę strategicznego manewru rozwojowego.
Interesująca jest teza, według której „faza wybuchowa”– to jest dynamicznego rozwoju techniczno–naukowego, jakiego jesteśmy świadkami, jest jedynie etapem rozwoju cywilizacji, po której nastąpi faza „postekspolzywna”, pod wieloma względami różna od „wybuchowej”. Zdaniem autora, może to tym bardziej prawdopodobne, iż trudne do pomyślenia jest, aby wzrost wykładniczy wiadomości naukowo-technicznych miał charakteryzować cywilizację przez długi czas.
Cywilizację, wyczerpującą własne rezerwy ludzkie w „eksplozji” naukowej, można porównać do gwiazdy, spalającej swą materię w jednym rozbłysku, po czym dochodzi do stanu odmiennej równowagi – albo do procesów, które niejedną może cywilizację kosmiczną doprowadziły do milczenia.
Lem nie ogranicza się do zdiagnozowania niebezpieczeństwa. Przedstawia możliwe scenariusze tego, jak wygląda „posteksplozywne” stadium rozwoju cywilizacji naukowo–technicznej. Odwołuje się przy tym do metafory gry prowadzonej przez dwóch przeciwników – cywilizację i naturę. Są trzy możliwe rezultaty tej „gry” – cywilizacja może z naturą wygrać, zremisować lub przegrać. Lem podkreśla, że wyniki możliwe do zaakceptowania, tzn. wygrana lub remis, są prawdopodobne jedynie w przypadku odwołania się do rozwiązań oferowanych przez cybernetykę.
Przegrana cywilizacji oznacza, iż przekształci się ona z cywilizacji uniwersalnej badawczo – takiej jak nasza – w cywilizację wąsko wyspecjalizowaną. Specjalizacja ta pogłębiałaby się wraz z czasem coraz bardziej. Cywilizacja taka musiałaby skupić się na najważniejszym dla siebie odcinku zdobywania informacji. Taki stan rzeczy miałby jednak poważne negatywne konsekwencje. Im nauka ma bardziej zaawansowany charakter, tym bardziej powszechne i bardziej ścisłe są związki łączące jej poszczególne dziedziny. Np. nie można ograniczyć fizyki bez szkody dla chemii czy medycyny – i na odwrót. Zaniechanie lub tylko ograniczenie tempa badań w dziedzinie uznanej za mniej istotną może zahamować lub wstrzymać uzyskiwanie wymiernych efektów poznawczych w dziedzinach innych. W dłuższej perspektywie czasowej pojawi się efekt w postaci stagnacji rozwojowej.
Wąskość specjalizacyjna cywilizacji zmniejszy jej zakres równowagi homeostatycznej, co może doprowadzić do gwałtownych zaburzeń wewnątrz niej. Znamienne jest, że Lem objawów „przyrostów specjalizacyjnych” doszukuje się już we współczesnym sobie świecie lat 60– tych. Specjalizacja ta nie jest – zdaniem Lema – wynikiem wejścia cywilizacji w informacyjny kryzys, nie ma więc podłoża informacyjno– naukowego. Przyczyną nadmiernej specjalizacji są zbyt wysokie wydatki ponoszone na cele militarne – jej przyczyny byłyby więc polityczne.
Remis w rozgrywce między cywilizacją a nauką wymaga od tej pierwszej podjęcia radykalnych działań, którym byłoby „odcięcie się od natury”. Kontynuowane „odcięcie” miałoby doprowadzić do „otorbienia” cywilizacji względem Kosmosu. „Otorbienie”, możliwe „dzięki specyficznie zastosowanej cybernetyce”, doprowadziłoby do zaprzestania dopływu nowych informacji, co zapobiegłoby informacyjnemu kryzysowi. „Otorbienie” równoznaczne jest ze skonstruowaniem autonomicznej rzeczywistości cywilizacyjnej, która niezwiązana jest w sposób bezpośredni z materialną rzeczywistością natury.
Lem formułuje projekt wygranej cywilizacji z naturą, która ma formę możliwej do zastosowania recepty na uniknięcie przez cywilizację stadium informacyjnego kryzysu. Aby jednak przejść do jej omówienia, należy wrócić do zagadnienia, w jaki sposób Lem postrzega mechanizmy funkcjonowania współczesnej nauki.
Teoria naukowa jest zbudowanym z symboli, a stanowiącym strukturalny równoważnik realnego zjawiska systemem, przekształcalnym przy użyciu reguł, nic nie mających ze zjawiskiem wspólnego, w taki sposób, że kolejne przekroje toru zjawisk (jego następujące po sobie w czasie stany) pokrywają się w zakresie zmiennych – przez ową teorię uwzględnionych – za wartościami tych zmiennych, wywiedlnymi dedukcyjnie z teorii.
Jest to dosłowny cytat z Logiki odkrycia naukowego K. R. Poppera, co wskazuje na silne wpływy tego myśliciela na metarefleksję naukową Lema.
Teoria, zdaniem autora, odnosi się nie do pojedynczego zjawiska, lecz do klasy zjawiska. Im klasa zjawiska jest bardziej liczna, tym teoria jest „lepsza”, bo posiada bardziej uniwersalny charakter. Teoria może nie posiadać żadnych sprawdzalnych konsekwencji. Dopóki jednak nie uda się takich konsekwencji z niej wyprowadzić, jest nieużyteczna. Nieużyteczna jako narzędzie realnego działania, ale również – poznania. Teoria musi posiadać „wejście” dla faktów, które uogólnia – dzięki czemu jest użyteczna, oraz „wyjście” dla faktów, które przepowiada – przez co jest sprawdzalna. Jeśli teoria ma tylko „wejście”, jako że jest niesprawdzalna, ma charakter metafizyczny. Lem określenia „metafizyczny” używa w odniesieniu do takich bytów lub ich cech, których istnienia nie sposób zweryfikować – wykraczają bowiem poza empirię. Taki charakter mają u Lema teorie z dziedziny fizyki kwantowej lub teoria psychoanalityczna, której konsekwentnie odmawiał cech naukowości.
Dzięki „wejściu” teoria wykazuje zdolność predykcyjną, dzięki „wyjściu” – jest możliwe sprawdzenie jej wywrotności. Przyczyna, dla której tworzenie teorii jest możliwe i ma sens, tkwi w tym, iż ilość zmiennych pojedynczego zjawiska jest nieporównywalnie większa od ilości zmiennych wspólnych dla niego i wielu innych zjawisk.
W ramach artykułowania swojego poglądu na naukę, Lem przywołuje dwa ujęcia teorii naukowych – komplementarne i redukcyjne. Ujęcie komplementarne zakłada, iż to samo zjawisko lub tę samą klasę zjawisk można wyjaśnić za pomocą dwóch różnych teorii. O tym, którą z nich w danym momencie zastosować, decydują względy natury praktycznej. Widoczne jest, iż fakt istnienia dwóch równorzędnych teorii Lem traktuje jako stan w nauce przejściowy. Wyraźnie opowiada się za ujęciem redukcyjnym. Uważa, że lepiej skonstruować teorię o bardziej ogólnym charakterze, w obrębie której znalazłyby się dwie równorzędne, konkurujące ze sobą teorie.
Teoria jest tym bardziej wiarygodna, im więcej jest w stanie przewidzieć faktów. Teoria jednak może być całkowicie wiarygodna, ale nie posiadająca wartości poznawczych na skutek oczywistości przewidywanych przez siebie konsekwencji. Jak np. w przypadku „teorii”: „wszyscy ludzie są śmiertelni”.
Żadna teoria nie jest w stanie uwzględnić wszystkich zmiennych zjawisk. Stwierdzenie to koresponduje z ujęciem T. S. Kuhna:
Aby teoria mogła być uznana za paradygmat, musi ona być lepsza od konkurencyjnych, ale nie musi tłumaczyć – i faktycznie zazwyczaj nie tłumaczy – wszystkich zjawisk, które powinna obejmować.
Lem nie wierzy w istnienie teorii ultymatywnej, która tłumaczyłaby wszystkie możliwe zjawiska. Oznacza to, że teoria jest „prawdziwa tylko przez jakiś czas”. Uczony nie może jednak pracować z myślą o tym, iż teoria, nad którą pracuje, stanowi jedynie przejściowe ogniwo w procesie poznania. Musi bowiem traktować swoją teorię – na etapie jej konstruowania – jako ostateczną. Przede wszystkim – z powodów psychologicznych, bowiem konstruowanie teorii przez uczonego porównuje z kreacyjną działalnością artysty. Uczonemu dana teoria może więc odpowiadać z powodów estetycznych. Logiczne argumenty na korzyść danej teorii mają więc charakter wtórnej racjonalizacji.
Lem uważa za wysoce prawdopodobne istnienie granicznych możliwości pojmowania przez ludzki umysł konstrukcji teoretycznych. Przewiduje możliwość powstania „wzmacniaczy inteligencji”, które pozwoliłyby na ominięcie ewentualnej bariery poznawczej. Jego wątpliwości dotyczące możliwości poznawczych mózgu wynikają z charakteru ewolucji biologicznej. Jest ona bardzo „oszczędna” w tym sensie, że realizuje jedynie to, co bezwzględnie konieczne – tzn. wykształca te cechy, których istnienie lub nieistnienie warunkuje przetrwanie, bądź zagładę danego gatunku. Wyjątkiem od tej reguły pozornie jest mózg ssaków, a w szczególności – człowieka. Ludzki mózg charakteryzuje się olbrzymią nadmiarowością, tj. możliwością radzenia sobie z problemami o wiele bardziej złożonymi, niż wymaga od niego środowisko, w którym się wykształcił. Lem nie wyraził tego w dosadny sposób, ale można z powodzeniem przyjąć, iż nie wydawało mu się prawdopodobne, że mózg człowieka współczesnego, nieróżniący się od mózgu człowieka pierwotnego, będzie w stanie podołać coraz bardziej piętrzącym się pod względem trudności zagadnieniom. Im większy poziom rozwoju cywilizacji, tym nadmiarowość ludzkiego mózgu jest bardziej użyteczna. Na pewnym etapie rozwoju cywilizacji ten sam mózg, którym dysponował człowiek epoki kamienia łupanego, może przestać być wystarczająco sprawny.
Samo zwiększanie potencjału sprawności narzędzia poznania może okazać się niewystarczające. Lem nie wyklucza istnienia obiektywnych prawideł zakazujących przekroczenia pewnego etapu poznawania rzeczywistości.
Teorie naukowe Lem określa jako „przymierzankowe” – są one próbą uchwycenia natury w zestaw stworzonych przez człowieka reguł. Lema można więc określić jako konwencjonalistę. Teza ta jest bliska założeniom K. Poppera, który teorię naukową porównuje z siecią zarzucaną na rzeczywistość. Teoria, zdaniem Poppera, nie może być „zupełną reprezentacją realnego świata we wszystkich jego przejawach”.
Lem teorię naukową rozumie na sposób informacyjny, który jest w najmniejszym stopniu obciążony czynnikami subiektywnymi. Autor zdaje sobie sprawę, iż takie podejście nie rozstrzyga wszystkich kwestii metarefleksyjnych, co w żadnym razie mu nie przeszkadza – interesuje go bowiem pragmatyczna sfera teorii naukowej.
Określenie sposobu rozumienia przez Lema istoty teorii naukowej jest konieczne do zaprezentowania jego konstrukcji intelektualnej, która ma stanowić remedium na „bombę megabitową”, tj. na zarysowany powyżej informacyjny kryzys, którego pojawienie się może doprowadzić – w opinii Lema – do zachwiania równowagi homeostatycznej cywilizacji. W konstrukcji tej swą ogromną moc heurystyczną ujawnia zabieg odwoływania się Lema do „wielkiego analogu” – tj. ewolucji biologicznej.
Tu należy wrócić do metafory Lema dotyczącej cywilizacji uwikłanej w grę z naturą. Punktem wyjścia jego konstrukcji intelektualnej jest „bomba megabitowa”, punktem dojścia – uzyskanie takiego rezultatu gry, w którym zwycięzcą okazuje się cywilizacja.
Wygrana jest równoznaczna ze stworzeniem kanału przepustowego nauki o dowolnie wielkiej pojemności. Autor zastrzega, że nie da się tego stanu rzeczy osiągnąć poprzez „konwencjonalne” zastosowanie cybernetyki, tj. „stworzenie armii sztucznych uczonych”. Można domniemywać, że pisząc o „sztucznych uczonych”, Lem ma na myśli pewną formę sztucznej inteligencji, wspomagającą świat nauki w zdobywaniu informacji. Jego zdaniem, rozwiązanie tego typu byłoby półśrodkiem, oddalającym w czasie niebezpieczeństwo nastania informacyjnego kryzysu, ale go nie znoszącym. Zastosowanie „armii sztucznych uczonych” nie oznacza bowiem radykalnej przebudowy nauki jako systemu zbierającego i przekazującego informacje. A właśnie radykalnej jej przebudowy – zdaniem Lema – wymaga perspektywa wygranej cywilizacji.
Szansa osiągnięcia zwycięstwa w rozgrywce z naturą tkwi w przejęciu stosowanych przez nią metod. Środkiem zapewniającym wygraną ma być bowiem, zdaniem Lema, takie narzędzie poznawcze, które pozwalałoby na „ekstrahowanie” informacji wprost z natury. Oznacza to potrzebę „hodowania informacji”. W ramach tego założenia informacje powinny powstawać z informacji na takiej samej zasadzie, jak organizmy powstają z organizmów. Informacja miałby wzajemnie się zapładniać, krzyżować, podlegać „mutacjom”. Efektem tych procesów byłby „dojrzały organizm” – teoria naukowa.
Jak wspomniano powyżej, istnienie i stosowanie języka jest podstawą dla wszelkich działań konstruktorskich – niezależnie czy przez konstruktora rozumie się inżyniera, czy też bezosobową ewolucję naturalną. Z tą różnicą, że nauka posługuje się językiem naturalnym, podczas gdy ewolucja biologiczna – językiem kodu dziedzicznego.
Dla Lema język naturalny, logika czy matematyka są odległymi pochodnymi natury. Tak jak możliwe było snucie paraleli między technoewolucją a ewolucją biologiczną, tak efektywne jest wskazanie relacji łączących język naturalny z językiem kodu dziedzicznego. Język naturalny jest pochodną języka sprawczego bioewolucji. „Prawdziwość” lub „fałszywość” zdań języka kodu dziedzicznego określa dobór naturalny i selekcja. Karą bioewolucji za „błąd” popełniony w tym języku jest kalectwo lub śmierć. Analogiczny błąd popełniony w języku naturalnym przesądza o błędności teorii naukowej. Rzecz w tym, ze język naturalny jest informacyjnie nieporównywalnie mniej pojemny od języka sprawczego bioewolucji. Immanentną cechą języka naturalnego jest zbyt dalekie aproksymowanie rzeczywistości.
Według Lema, projekt „hodowli informacji” stanowi środek zaradczy na ograniczenia języka naturalnego. „Ewolucja informacyjna” oznacza bowiem zastąpienie w procesie poznania języka naturalnego językiem kodu dziedzicznego. W efekcie – nauka zamiast wyjaśnień, będzie dostarczała wyzbytych z nich predykcji.
W tej pespektywie język naturalny, będący językiem rozumiejącym, będzie pełnić funkcję jednie obserwatora toczącej się kampanii informacyjnej.
Jako że język naturalny nie będzie już formą środka poznawczego, łatwiej będzie opanować zjawisko – co odbywać się będzie dzięki językowi kodu dziedzicznego – niż je zrozumieć.
„Ewolucja informacyjna” nie powinna rozpocząć się od zerowego stanu informacji. Jest to możliwe, choć wysoce niepraktyczne, bowiem czas potrzebny „ewolucji biologicznej” do osiągnięcia pułapu wiedzy nagromadzonej przez „konwencjonalną” naukę mógłby być liczony milionami lat. Zdaniem Lema, należałoby więc na etapie inicjowania „ewolucji informacyjnej” zaopatrzyć ją w całokształt wiedzy naukowej – wówczas przedsięwzięcie miałoby sens praktyczny. Ideę „ewolucji informacyjnej” można by określić mianem programowej metanauki.
Paradoks Lemowskiego postulatu „hodowli informacji” wyraża się tym, iż świadomość w procesie poznawania przedstawia się w nich jako czynnik utrudniający. Dowodem na korzyść prawdziwości tej tezy może być przywoływana przez autora pewna preferencja ludzkiego mózgu. Mózg jest konstrukcją bardzo nieenergetyczną w tym sensie, iż nieporównywalnie lepiej radzi sobie z przetwarzaniem informacji płynących z wewnątrz ciała niż z analizą informacji płynących ze środowiska zewnętrznego. Kluczowe jest to, że proces przetwarzania pierwszej ich grupy ma charakter nieświadomy, drugi – świadomy.
Ilość zmiennych kontrolowanych przez narciarza jest wręcz nieporównywalna z ich ilością, znajdującą się w „selekcyjnym polu” mózgu matematyka.
W „konwencjonalnym” sposobie poznawania rzeczywistości największym obciążeniem jest świadomość. Tu zaznacza się kolejny paradoks konstrukcji intelektualnej Lema, którego jednak ten w należyty sposób zdaje się nie zauważać. Świadomość – traktowana przecież powszechnie jako przejaw inteligencji jej „posiadacza” – okazuje się być przeszkodą w procesie poznawania. Jawi się wręcz jako relikt „animalnego” umysłu, a więc jako ewolucyjna pozostałość po zwierzęcych przodkach człowieka, której, istota chcąca wznieść się na wyższy poziom poznawania, powinna się wyzbyć. Wynika to z tego, iż w procesie konstruowania teorii naukowej uczestniczy zbyt wiele czynników pozanaukowych. Stąd przywoływane już wcześniej porównanie procesu tworzenia teorii naukowych z aktem kreacyjnym artysty, w którym główną rolę odgrywają względy estetyczne, poddane następnie procesowi wtórnej racjonalizacji.
Lem uważa, że domaganie się wyjaśnienia przyczyn i istoty zjawiska jest reliktem animalnego poznawania,
W procesie „rozumienia wszystkiego” zbyt wiele uczestniczy osobliwości naszego, z konieczności po trosze „animalnego” umysłu, żebyśmy od nauki mogli żądać wyjaśnień, dających pełne zaspokojenie ciekawości takie, z którym będzie się można nie tylko otrzaskać, ale też „przeżyć” je „rozumiejąco”.
Człowiek wobec zjawisk wykraczających poza sferę jego najbliższego otoczenia biologicznego wykazywałby się zupełną poznawczą bezradnością, gdyby nie możliwość stosowania dedukcyjnych systemów matematyki. W tym kontekście interesująco lokują się stwierdzenia fizyków kwantowych, które można sprowadzić do uwagi, iż jeśli jakaś teoria nie jest wystarczająco zwariowana, to z pewnością jest nieprawdziwa. Zwariowana – tzn. sprzeczna z tak zwanym zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek „domaga się” właśnie takiego tłumaczenia przyczyn i charakteru zjawisk, które Lem traktuje jako relikt psychologizmu i animalizmu. „Zwariowane”, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem teorie są więc konsekwencją wejścia na taki poziom poznania, na którym w wyraźny sposób odczuwa się ograniczenia związane z pragnieniem uzyskiwania przejrzystych wyjaśnień.
Lem jest przekonany, iż w nauce nie jest dozwolone powoływanie się na żadne „oczywistości”, ponieważ są one rezultatem rozmaitych automatyzmów. Intuicyjne poznanie jest silnie uwikłane w czynniki akcydentalne, takie jak historyczno–biologiczny kontekst rozwojowy ludzkiego gatunku. Nie ma ścisłej granicy między poznaniem naukowym, a poznaniem nienaukowym, czyli właśnie intuicyjnym. W tej niemożności rozgraniczenia Lem widzi niewystarczalność konwencjonalnej nauki jako narzędzia poznawania rzeczywistości.
Eliminowanie ze sfery poznawczej działalności czynnika tłumaczącego jest nieuniknione. W pewnym sensie tendencja ta fazę swojej inicjacji ma już za sobą. Około 1000. roku p.n.e. każdy człowiek znał funkcję oraz budowę posiadanych przez siebie narzędzi. Stopniowy rozwój cywilizacji jest równoznaczny ze stopniowym podziałem pracy. W społeczeństwie przemysłowym czy postindustrialnym nie ma osoby, która potrafi określić sposoby, na podstawie których funkcjonują wszystkie wytworzone przez cywilizację urządzenia. Proces, który Lem nazywa alienacją wiedzy o urządzeniach ze świadomości społecznej postępuje w dalszym ciągu. Autor wprowadza konstrukt teoretyczny zaczerpnięty wprost z dziedziny cybernetyki, a który określany jest mianem czarnej skrzynki. Czarna skrzynka umożliwi uzyskiwanie pożądanych efektów bez konieczności oraz bez możliwości zrozumienia, w jaki sposób ona to czyni. Sama czarna skrzynka również tego „nie wie”, ponieważ jednym z założeń tej konstrukcji myślowej jest nieposiadanie przez nią świadomości. Najbardziej „bliskim” człowiekowi odpowiednikiem czarnej skrzynki jest jego własny mózg, o którym wiadomo z całą pewnością, że działa – ale to, w jaki sposób, pozostaje w przeważającej mierze zagadką. Tu Lem wikła się w kolejny paradoks, z którego wynika, że ludzki mózg jest pozbawiony świadomości. Wyjście z paradoksu byłoby tożsame z przyjęciem założenia, iż Lem traktuje mózg jedynie jako urządzenie, a obszar, w którym ulokowana jest świadomość, ma swoiście niematerialny charakter. Byłby to pogląd silnie naznaczony realistycznym spirytualizmem, co w odniesieniu do Lema, zadeklarowanego empirysty, jest nie do przyjęcia.
Poza empirią niczego nie mogę się dowiedzieć! Skąd się wziął człowiek? Skąd się wzięły Ziemia i Słońce? Jak funkcjonuje mój mózg? Czym jest nasz język? Ku czemu zmierzam jako myśląca jednostka? (…) Poza nauką nie istnieją na nie odpowiedzi. A jeśli są, to one mnie nie zadowalają. Empiria jest najskromniejszym spośród wszystkich odpowiadających. Nie mówi, że wszystko wie. Przyznaje się do błędów. Podkreśla rozmiary własnej niewiedzy.
Założenia projektu „hodowli informacji” tak bardzo rozmijają się z wyobrażeniami na temat tego, czym jest nauka, że wydają się być całkowicie utopijne i oderwane od jakichkolwiek możliwości ziszczenia. Okazuje się, że rozwój technologiczny idzie w kierunku Lemowego projektu „hodowli informacji”. W niniejszej pracy nie ma miejsca na kreślenie rozważań na temat osiągnięć Lema jako futurologa, tym niemniej zasadna wydaje się próba zasygnalizowania, iż „hodowla informacji” nie jest tylko domeną hipotez śmiałych i błyskotliwych, ale też wykazujących się zbytnią oryginalnością.
Za technologie, mogące w przyszłości stać się odpowiednikami Lemowego projektu „hodowli informacji”, uznać można komputery kwantowe oraz biokomputery. Gdyby doszło do ich upowszechnienia, mogłyby stanowić milowy krok w przybliżeniu się do idei „hodowli informacji”. Lem nie kryje satysfakcji z tego, że jego wizja „hodowli informacji” zaczyna nabierać konkretnych kształtów.
W majowym numerze pisma „Discovery” znalazłem artykuł: O bakteriach, które będą budowały komputery. Bardzo mnie ten tekst pokrzepił, bo przecież pada to niedaleko moich obłąkańczych do niedawna koncepcji dotyczących tak zwanych „hodowli informacji”, a tutaj jest zestaw nazwisk fachowców amerykańskich, którzy uważają, że to się da zrobić. (…) I tak znowu okazuje się, że ten mój konik, tak zajeżdżony przeze mnie w samotności, postawiony był na właściwej drodze. Aczkolwiek czas ostatecznych spełnień jest jeszcze odległy, niemniej generalna koncepcja była celna.
Traktowanie ewolucji biologicznej jako modelu porównawczego dla ewolucji naukowo–technicznej, sposób interpretowania nauki jako swoiście rozumianej „gry” prowadzonej z naturą, podkreślanie sprawczej funkcji języka, projekt „hodowania informacji”, koncepcja „czarnej skrzynki”, sposób definiowania nauki – wszystkie te projekty i ujęcia swoją postać zawdzięczają wpływowi cybernetyki. Projekt automatyzacji nauki jest przez S. Lema rozwijany dalej, podobnie jak prezentowane i przekształcane są wnioski obecne w Summie technologicznej, takie jak pogląd o wpływie czynników subiektywnych na proces tworzenia teorii naukowej czy teza o potrzebie wyrugowania świadomości z procesu poznania.
Innym dostrzegalnym źródłem Lemowskich inspiracji są koncepcje K. Poppera. Dobrze widoczne są pewne punkty wspólne poglądów S. Lema z koncepcjami T. S. Kuhna.
Począwszy od kolejnego rozdziału, Summa technologiczna traktowana jest jako punkt odniesienia dla kolejnych tekstów S. Lema.
Rozdział 4
Głównym założeniem czwartego rozdziału jest teza, że projekt automatyzacji poznania, który został zaprezentowany w rozdziale trzecim, wywiera decydujący wpływ na twórczość oraz na ogląd nauki S. Lema. W szczególności – na opisywany w tym rozdziale okres jego działalności intelektualnej, który przez autora pracy zostaje określony na lata 1965 – 1976. Pierwsza data jest rokiem wydania Cyberiady, tekstu, w którym wpływ projektu automatyzacji nauki jest łatwo uchwytny, druga – oznacza pojawienie się powieści Katar, w której wątki stanowiące główną treść Summy technologicznej zostają rozwinięte.
Istotne znaczenie ma postawiona przez Lema diagnoza nauki zawarta w takich tekstach jak: Cyberiada, Głos Pana oraz Opowieści o pilocie Pirxie.
Cyberiada (wydana w 1965 roku) jest zbiorem pod względem tematycznym raczej luźno połączonych ze sobą historii, pod względem konwencji i języka stanowiących jednak spójną całość. Punktem wyjścia do obserwacji obecnych w utworze wątków dotyczących nauki powinno wskazanie na groteskowość i ironiczność całego tekstu, utrzymanego ponadto w konwencji baśni.
Właśnie konwencja decyduje o tym, gdzie stanie bariera, której pokonanie jest przygodą stanowiącą fabularne i problemowe centrum utworu.
Można założyć, że właśnie w utworach groteskowych Lem wiele swoich tez artykułuje w sposób nie tylko bardziej wyrazisty, ale również – bardziej śmiały. Dlatego tylko po części można zgodzić się z poglądem M. Płazy, według którego sposób dochodzenia do rozwiązań problemów natury poznawczo–konstrukcyjnej przez dwóch głównych bohaterów Cyberiady – Trurla i Klapaucjusza – jest jedynie egzemplifikacją tez wypowiedzianych dyskursywnie w Lemowskiej eseistyce.
W jednym z tekstów składających się na Cyberiadę, Kobyszczę, Lem w ironiczny sposób portretuje pewną właściwość charakterystyczną dla nauki instytucjonalnej – jej administracyjny przerost i pewien rodzaj inercji.
(…) który zawiadują katedrami felicytologii ogólnej, hedonistki eksperymentalnej, budownictwa maszyn szczęsnych, dróg duchowych i bitych, składają mi co kwartał raporty (…), niestety administracja tak potężnego kompleksu uniwersyteckiego zajmuje wiele czasu, nadto kadrę doktoryzować, habilitować, promotorować, (…) gnieciemy się jeden na drugim ze wszystkimi katedrami i laboratoriami.
Podobnej obserwacji próżno by się doszukiwać w Summie technologicznej. Można więc założyć, że autor pozwolił sobie na jej wypowiedzenie w tekście groteskowym, w którym w łatwy sposób można odciąć się od wyrażonych w nim treści.
Charakterystyczna jest absurdalna problematyka części badań, prowadzonych przez „wirtualnych uczonych”.
Toteż podług teorii grup prywatdocenta Trurla optimum przypada na 24 płci, trzeba jeno budować odpowiednie szerokie łożnice, bo byłoby rzeczą niestosowną, gdyby narzeczeństwo wyruszało na spacer czwórkową kolumną.
W tym samym tekście pojawia się postać nauczyciela Trurla – Kerebron, którego choleryczna natura upodabnia do intelektualnego mistrza Lema z lat młodzieńczych – Choynowskiego. W taki sposób mistrz Kerebron zwraca się do swojego ucznia:
- Jesteś osłem. A osłem jesteś dlatego, że jesteś leniem. Nigdy nie chciało ci się przysiąść fałdów nad ontologia ogólną. Gdybym ci dał pałę z filozofii, a szczególnie z aksjologii, jak to było moim świętym obowiązkiem.
Inną wymowę ma tekst zatytułowany: Wyprawa szósta, czyli jak Trurl i Kalpaucjusz Demona Drugiego Rodzaju stworzyli,aby zbójcę Gębonona pokonać. W tym przypadku wniosek M. Płazy o egzemplifikacyjnym charakterze tez naukoznawczych zawartych w Cyberiadzie jest w pełni uzasadniony. Pod płaszczem baśniowości Lem kreśli tutaj fabularną ilustrację zagadnienia „bomby megabitowej”. Stąd zasadne wydaje się odczytanie tego tekstu przez pryzmat Lemowej metafory gry prowadzonej między cywilizacją a naturą.
Postać napadającego na podróżnych zbója Gębona w celu wyłudzania od nich jakichkolwiek informacji widzieć można w kategorii „zachłannej” na każdy rodzaj wiedzy – nauki.
Natomiast wiedza syci głód poznania, wiadomo zaś, że wszystko, co istnieje, jest informacją; a więc zbieram ją od wieków i będę to czynił dalej.
Gębon, napadłszy na dwóch głównych bohaterów - Trurla i Klapaucjusza – żąda od nich informacji. Ci karzą go, sporządzając Demona Drugiego Rodzaju Wszechinformatora, którego funkcjonowanie zasadza się na działaniu Demona Pierwszego Rodzaju.
(…) to zwykły demon termodynamiczny, który tylko tyle umie, że przez otworek wypuszcza atomy szybkie, a powolnych nie; i takim sposobem powstaje perpetuum mobile termodynamiczne.
Demon Pierwszego Rodzaju jest demonem Maxwella – konceptem fizycznym z czasów rewolucji termodynamicznej, która zapoczątkowuje falsyfikację mechaniki newtonowskiej i generalną zmianę paradygmatu fizyki i kosmologii. Idea demona Maxwella przez długi czas kłóci się z twierdzeniem, według którego w układach zamkniętych – czyli pozbawionych dopływu energii z zewnątrz – entropia, czyli miara nieuporządkowania, może tylko wzrastać.
Demon Drugiego Rodzaju działa na podobnej zasadzie, z tą różnicą, iż ruchy atomów wykorzystuje nie do wykonania pracy – jak w przypadku Demona Pierwszego Rodzaju, ale w celu uzyskania informacji. Demon Drugiego Rodzaju okazuje się informacyjnym perpetuum mobile, z tego powodu, że całą entropię przerabia na maksymalną informację. W ten sposób zlikwidowany zostaje problem szumu. Ponieważ Gębon – podobnie jak nauka – pożąda wszelakiej informacji – nie istnieje dla niego zagadnienie rozróżnienia szumu od informacji. W efekcie zbój Gębon płaci za swoja poznawczą zachłanność, tonąc w astronomicznym natłoku informacji.
Aż mu w oczach zamrowiło i wrzasnął wielkim głosem, bo miał dość, lecz już go Informacja trzystu tysiącami mil papierowych spowiła i spętała, że nie mógł się ruszyć i musiał czytać dalej (…)
Można założyć, podobny los spotyka cywilizację, jeśli ta nie nauczy się oddzielać „szumu” – wiadomości pozyskiwanych przez naukę o znaczeniu drugorzędnym lub fałszywym, od „informacji” – a więc użytecznych i prawdziwych danych. Najbardziej trafne wydaje się więc odczytywanie tekstu Wyprawy szóstej jako fabularnego zobrazowania problematyki informacyjnego kryzysu, która została w szczegółowy sposób nakreślona przez Lema w Summie technologicznej. W dalszej interpretacji tekst ten potraktować można jako egzemplifikację autorskiego przekonania o konieczności takiego przeorganizowania nauki, która umożliwiłoby wcielenie w życie projektu „hodowli informacji”.
Egzemplifikacyjny charakter ma również tekst zatytułowany: Wyprawy trzecia, czyli smoki prawdopodobieństwa. O ile jednak Wyprawa szósta jest fabularnym zobrazowaniem wniosków samego Lema, o tyle treść Wyprawy trzeciej uwidacznia pewną właściwość współczesnej fizyki kwantowej – niewielki stopień przystawalności codziennego ludzkiego doświadczenia do praw rządzących światem cząstek elementarnych.
Jak wiadomo, smoków nie ma. Prymitywna ta konstatacja wystarczy może umysłowi prostackiemu, ale nie nauce, ponieważ Wyższa Szkoła Neantyczna tym, co istnieje, wcale się nie zajmuje; banalność istnienia została już udowodniona zbyt dawno, by warto jej poświęcać choćby jedno jeszcze słowo. Tak tedy genialny Kerebron, zaatakowawszy problem metodami ścisłymi, wykrył trzy rodzaje smoków: zerowe, urojone i ujemne. Wszystkie one, jak się rzekło, nie istnieją, ale każdy rodzaj w zupełnie inny sposób.
Różne sposoby „nieistnienia smoków” są czytelną aluzją do przeświadczenia fizyków, iż nie ma czegoś takiego jak „nic”, jak „próżnia”, bowiem według paradygmatu współczesnej fizyki kwantowej, nawet pozornie pusta przestrzeń wypełniana jest przez wirtualne cząstki.
Zastosowali oni po raz pierwszy w tej dziedzinie rachunek prawdopodobieństwa i tym samym stworzyli smokologię probalistyczną, z której wynika, że smok jest termodynamicznie niemożliwy tylko w sensie statystycznym, podobnie jak elfy, skrzaty, krasne, gnomy, wróżki itp. Z ogólnej formuły nieprawdopodobieństwa wyliczyli obaj teoretycy współczynniki krasnalizacji, rozelfienia się itp. Z tejże formuły wynika że na spontaniczną manifestację przeciętnego smoka należałoby czekać około szesnastu kwintokwadrylinów heptylinów lat.
„Smokologia probalistyczna” jest odwzorowaniem paradygmatu funkcjonującego w ramach współczesnej fizyki o statystycznym charakterze praw rządzących Wszechświatem, który związany jest m. in. ze sformułowaną w 1927 roku zasadą nieoznaczności Heisenberga. Trzy sposoby „na nieistnienie smoków” można uznać za alegoryczną tezę przeniknięcia kategorii przypadkowości w sferę ontologii. Podejrzewającym swoje „nieistnienie” jest uczony przypadkowo napotkany przez głównego bohatera Pamiętnika znalezionego w wannie.
Gdy weźmiemy stosunek całej materii kosmosu (…) do wagi naszych ludzkich ciał, ciał wszystkich żyjących, i obliczymy rachunkową szansę, jaką ma byle kupsko materii, równoważne ciału, żeby ktokolwiek stać się żywym człowiekiem – okaże się, że ta szansa jest praktycznie równa zeru!
- To znaczny, że wszyscy, jak tu siedzimy, najmniejszej nie mieliśmy szansy, aby zaistnieć, ergo – nie ma nas…
Wraz z ewolucją twórczości dostrzec można u Lema, co jednak nie zostało wyrażone przez niego w sposób eksplicytny w żadnym z tekstów dyskursywnych, wzrastający rodzaj niepewności wobec statusu ontologicznego rzeczywistości, w której funkcjonuje on, jako jednostka i przedstawiciel ludzkiego gatunku. Znamienne jest to, że owa „ontologiczna niepewność” możliwa jest do wywiedzenia z tekstów takich jak Cyberiada, Pamiętnik znaleziony w wannie czy Dzienniki gwiazdowe, a więc utworów groteskowych, o treści obwarowanych konwencją „nie do końca serio”, umożliwiającą łatwe wycofanie się z tego, co się w nich powiedziało.
Źródłem „ontologicznej niepewności” są najpewniej „sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem” ustalenia mechaniki kwantowej. Wyprawa trzecia trafnie oddaje specyfikę świata kwantowego. Świadczy o tym fakt, iż tekst ten cieszył się dużą popularnością wśród uczonych.
Jest to utwór, który zawsze sprawiał ogromną radość fizykom teoretycznym. Jeden z nich przełożył, jak umiał, to opowiadanie na angielski (…) po to, aby demonstrować je swoim zagranicznym kolegom po fachu.
Wydana w 1968 roku powieść Głos Pana ma formę fikcjonalnej autobiografii. Jej narratorem jest światowej sławy uczony, matematyk, którego nieco oschła i bezkompromisowa postać mogła być, zdaniem krytyki, wzorowana na sylwetkach Russela, Quine’a lub von Neumanna. Nie można jednak wykluczyć, że rolę pierwowzoru dla Hogartha mógł pełnić Mieczysław Choynowski.
Fabuła utworu zasadza się na próbach uczonych rozszyfrowania radiowego przekazu pochodzącego najpewniej od przedstawicieli obcej, dalece bardziej zaawansowanej od ziemskiej cywilizacji. Ciąg zdarzeń, ukazanych z perspektywy retrospektywnych rozważań Hogartha, pełni jedynie rolę pretekstu dla ukazania charakteru poznawczych konfuzji, wywołanych skonfrontowaniem wielowiekowych doświadczeń ludzkości w poznawaniu rzeczywistości z czymś diametralnie od tych doświadczeń odmiennym.
Założyć można, iż Hogarth – przynajmniej częściowo – pełni rolę autorskiego porte parole. W tym sensie rozważania snute przez uczonego na temat indeterministycznego charakteru Wszechświata są wnioskami samego Lema. Znamienne, że Hogarth dochodzi to takiego efektu przemyśleń od strony etyki. Rozważania nad teodyceą skłaniają go do stwierdzenia, iż przyjęcie deterministycznego ujęcie Kosmosu byłoby równoznaczne na przyrodzone „diabelstwo” świata. Model indeterministyczny okazuje się o tyle bardziej atrakcyjny, że pozwala traktować defekty bytu i ludzkiej psychiki jako odchylenie od statystycznej normy, dzięki czemu groza zła obecnego w świecie zostaje rozbrojona. Fakt, że rozważania uwikłane silnie w zagadnienia aksjologiczne stanowią istotną część powieści, uznać można za jeden z symptomów ewolucji spojrzenia Lema na kwestię nauki. Niemożność rozdzielenia nauki i etyki są dla Lema oczywista już wcześniej – przykładem może być jeden z podrozdziałów Summy technologicznej (O moralności homeostatów). W Głosie Pana wzajemne uwikłania nauki i etyki są jednak jednym z pierwszoplanowych zagadnień. Lem stawia czytelną diagnozę – nauka nie może być etycznie neutralna, a za każde dokonane odkrycie uczony ponosi osobistą odpowiedzialność.
W pewnym momencie w powieści punkt badań przesuwa się – wskutek nacisków decydentów – w kierunku wykorzystania informacji z Kosmosu do stworzenia nowego rodzaju broni. Uczeni nie są w stanie zdobyć się na akt protestu. Badania nad stworzeniem nowego sposobu zabijania ustają dopiero wtedy, gdy oczywiste staje się ich fiasko. Rapaport, jeden z bohaterów powieści, w sposób szczególny wyczulony na potrzebę zachowania moralnej czujności, wystawia światu naukowemu surową ocenę.
Uczony w takich sytuacjach zachowuje się jak tresowany słoń, którego poganiacz ustawia czołem do przeszkody. Posługuje się siłą rozumu, jak słoń – siłą mięśni, to znaczy na zlecenie; jest to niezwykle wygodne, ponieważ uczony dlatego okazuje się gotowy na wszystko, bo za nic już nie odpowiada. Nauka staje się zakonem kapitulantów; rachunek logiczny ma zostać automatem zastępującym człowieka jako moralistę (…)
Lem w pełni dostrzega problem istniejących powiązań między światem nauki a światem polityki. Związki te stanowią problem, ponieważ stanowią o „nadmiernej specjalizacji” cywilizacji, rozwój której w zbyt dużym stopniu ulega przesunięciu w kierunku militarystycznym.
W kreśleniu przez Lema obrazu mechanizmów rządzących światem nauki instytucjonalnej, istotne znaczenie ma casus badań przeprowadzonych przez Hoghartha, na podstawie których wysnuwa formalny, nieodparty wniosek. Efekty jego dociekań zostały całkowicie przez świat nauki zignorowane.
Po latach, mając za sobą niezliczone dyskusje ze specjalistami, którzy zajmują się człowiekiem, doszedłem do wniosku, że odkrycie moje nie znalazło ich uznania dlatego, ponieważ takiego nikt sobie z nich nie życzył. Styl myślenia, jaki reprezentowałem, był w owych środowiskach czymś degustującym, ponieważ nie dawał pola retorycznej kontrargumentacji.
Można założyć, że wnioski płynące z badań Hoghartha nie spotykają się z odzewem innych uczonych przede wszystkim z powodu ich „niespodziewanego” – a więc również niechcianego – wyniku. Sytuacja przedstawiona przez Lema jest zgodna z tezą T. S. Kuhna, według którego celem nauki instytucjonalnej nie jest bynajmniej wywoływanie nowych rodzajów zjawisk. Tych ona raczej nie dostrzega, bowiem nie mieszczą się w jej gotowych szufladkach”.
Podobnie jest z uczonymi w żadnym stopniu nie ustosunkowującymi się do wyników badań Hoghartha. Ignorują je, ponieważ są niezgodne z przyjętym przez nich paradygmatem.
Również uczeni nie starają się zazwyczaj wynajdować nowych teorii i są często nietolerancyjni wobec tych, które sformułowali inni.
Istotną cechą nauki jest jej swoista bezwładność – wydolność asymilacyjna nowych idei przez naukę każdego okresu historycznego jest ograniczona. Niechęć do przyjęcia paradygmatu radykalnie odmiennego od starego wynika z ograniczonej możliwości absorbowania przez uczonych nowych idei, jak też z psychologicznego przywiązania do wcześniejszych. Nowy paradygmat, z jednej strony musi być na tyle odmienny od starego, aby umożliwiał rozwiązywanie szeregu nowych, konkretnych zagadnień, z drugiej – na tyle do starego podobny, żeby pozwolił uczonym na zachowanie znacznej części dotychczasowych osiągnięć.
Przedstawionej w Głosie Pana nauce grozi hiperspecjalistyczny rozkład, uniemożliwiający podjęcie dyskusji już nawet nie specjalistom z dwóch różnych dziedzin, ale dwóch różnych specjalizacji. W efekcie coraz bardziej iluzoryczna staje się możliwość interdyscyplinarnej dyskusji nad jednym przedmiotem badań.
Obawiam się, że nie zostanę usłyszany, ponieważ nie istnieją już autorytety uniwersalne. Rozpad czy też rozkład specjalistyczny posunął się dostatecznie daleko, aby odpowiedni fachowcy odmawiali mi kompetencji, ilekroć wkroczę na ich tereny. Już dawno powiedziano, że specjalista to barbarzyńca, którego ignorancja nie jest wszechstronna.
Brak „uniwersalnych autorytetów” równoznaczny jest z brakiem możliwości oglądu przedmiotu badań jako całości. W natłoku informacyjnej lawiny niedostrzegalne stają się kwestie, które mogły stać się zaczynem Kuhnowskiej anomalii, a tym samym, w dalszej perspektywie – przyczynić się do naukowej rewolucji powodującej zmianę paradygmatu. Sytuacja, w jakiej znajduje się nauka zaprezentowana w powieści, przypomina pierwsze symptomy „bomby megabitowej”.
Obecnie w zalewie tandety tonąć muszą publikacje cenne, ponieważ łatwiej jest odnaleźć książkę wartościową wśród dziesięciu kiepskich, aniżeli ich tysiąc w milionie.
Nie bez powodu profesją głównego bohatera Głosu Pana jest matematyka, która spośród wszystkich dziedzin nauki ma opinię „najczystszej” – w najmniejszym stopniu przysłaniającej przedmiot badań i w najmniejszym stopniu zantropomorfizowanej. Jest więc matematyka najbardziej obiektywnym ze wszystkich dysponowanych przez naukę narzędzi poznawczych. Mimo to Lem nie ma wątpliwości co do jej uwikłania w ludzki sposób percepcji świata. Jeszcze przed napisaniem Głosu Pana formułuje wniosek, iż fakt możliwości matematycznego odwzorowania natury w żadnym wypadku nie przesądza o jej „matematyczności”. Matematykę przyrównuje do Wittgenstenowskiej drabiny, służącej do wejścia do góry, ale do góry niepodobnej na żadnym ze swoich odcinków.
Matematyka z początku jawi się Hoghartowi jako możliwość ucieczki od realności naznaczonej złem w rzeczywistość abstrakcji. Jest więc formą oswajania niedoskonałości będącej immanentnym elementem bytu, jakim jest zło, poprzez zredukowanie go do kategorii procesów stochastycznych. Jest to możliwe tylko w pewnym stopniu, bowiem okazuje się, że sama matematyka nie jest pewnym i obiektywnym narzędziem poznawania rzeczywistości. Prace Kurta Goedela udowodniły, że matematyka nie jest nauką doskonale niesprzeczną. Lem rozszerza to zagadnienie, stawiając Hogartha w roli demaskatora pozostałości wiary w matematykę jako doskonałe narzędzie poznania.
Główną moją pracę matematyczną nazwano destrukcyjną - nieprzypadkowo. Nie przez przypadek zakwestionowałem nieodwracalnie podstawy dedukcji matematycznej i pojęcia analityczności w logice. (…) Za ów bilans ujemny obciążono epokę, nie mnie, ponieważ przyszedłem po Russellu i Goedlu, po tym, jak pierwszy wykrył rysy w fundamentach kryształowego pałacu, a drugi wstrząsnął nimi.
Fakt, że głównemu bohaterowi udaje się zakwestionować założenia matematycznej dedukcji, jest znamienny zwłaszcza w kontekście przywoływanego już w niniejszej pracy stwierdzania Lema, iż człowiek wykazywałby się zupełną poznawczą bezradnością, gdyby nie możliwość stosowania dedukcyjnych systemów matematycznych. Matematyka przedstawia się jako narzędzie niedoskonałe również dlatego, że wywodzi się języka naturalnego, który w pewnym stopniu jest odwzorowaniem prawidłowości rządzących światem.
Tu mogę powiedzieć tylko, że świat porządki swoje wstrzyknął w język ludzki, ledwie ów język zaczął powstawać; matematyka śpi w każdej mowie i jest do odnalezienia tylko, lecz nie do wymyślenia.
Matematyka jest więc bardziej uwikłana w ludzką percepcję świata, niż mogło się to pozornie wydawać. Dlatego nie stanowi doskonałego narzędzia poznania.
Jeżeli matematyka nie jest „czystą” działalnością poznawczą, tym bardziej nie są inne dziedziny nauki. Dla Lema rola czynników akcydentalnych w dokonywaniu odkryć oraz w konstruowaniu teorii naukowych nie podlega dyskusji.
Gdyż ani przypadkowe skręty dróg badawczych, ani okoliczności akcydentalne, które asystowały porodom odkryć, nie odklejają się całkowicie od ich ostatecznego kształtu. Zapewne, niełatwo jest rozpoznać te relikty właśnie przez to, że zastygłe, przenikają do wnętrza teorii i wszystkich ujęć późniejszych jako wytłoczony ślad, jako piętno trafu, który skamieniał w regułę myśli.
Lem konsekwentnie podtrzymuje swoje konwencjonalistyczne stanowisko, dodatkowo jeszcze je rozszerzając przez podkreślenie faktu, że nie sposób określić, w jaki sposób czynniki losowe wpływają na taki, a nie inny ogląd przedmiotu badań. Konsekwencją myślenia konwencjonalistycznego jest odmawianie przez autora racji poznawczych stylom rozumienia charakterystycznym dla pozytywizmu i neopozytywizmu. W Głosie Pana Lem krytykę pozytywistycznego obrazu nauki rozpoczyna od oryginalnej strony: za pośrednictwem wypowiedzi Hogharta potępia filozofię, której aktem rozpaczy był pozytywizm, szczególny przez swą agresywność, ponieważ udawał sojusznika wiernego, a był właściwie likwidatorem nauki. Hoghart odmawia filozofii walorów poznawczych – jeszcze raz trzeba jednak podkreślić, że nie we wszystkich przypadkach głos Hogharta można utożsamiać z głosem Lema, więc nie można z tego faktu wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Nie można postawić tezy, że Lem jest przeciwny uprawianiu filozofii, faktem jest jednak, że był on zdania, że obszar filozofii sukcesywnie maleje na rzecz empirii.
Pozytywizm więc pełni dla Lema rolę likwidatora nauki, która niczego nie może dowieźć, jeśli wymaga się od niej jedynie skrótowego zapisu doświadczenia.
Pozytywizm pragnął osadzić naukę, zmusić ją niejako do wyznania bezsiły w kwestiach wszelkiej transcendencji (…)
Warto powyższy fragment zestawić z inną wypowiedzią Lema.
Jeśli oglądać postępy fizyki, kosmologii, aby przy nich stanąć, widać, że dla zatwardziałego empiryka wiele nowożytnych teorii i pojęć z tych przyrodoznawczych dziedzin to już właściwie metafizyka.
Pozytywizm krępował więc rozwój nauki poprzez postawienie zakazu formułowania wniosków wykraczających poza wyniki eksperymentu. Określenia „metafizyki” i „transcendencji” zostały użyte przez Lema w rozumieniu przekraczalności granic empirii.
Kluczowe wydaje się stwierdzenie Hogharta, iż w rozmaitych dziedzinach można zdobywać wiedzę realną oraz taką tylko, która nas komfortuje duchowo. Nie sposób stwierdzić, czym mogłaby być „wiedza realna”. Wymowa powieści wskazuje jednak na to, że całokształt wiedzy ludzkiej ma „mieszany charakter” – z jednej strony orzeczenia nauki są na pewno w jakiejś mierze „przystawalne” do rzeczywistości, z drugiej – mocno naznaczone ludzkim sposobem widzenia świata. Fiasko projektu Masters Voice, spowodowane niemożnością ustalenia za pomocą ziemskiej nauki, jakie treści zawiera kosmiczna wiadomość – i czy w ogóle jest wiadomością – w sposób jednoznaczny interpretować można jako autorską tezę fałszywości mitu o poznawczym uniwersalizmie ludzkiego gatunku.
Lecz spotkanie nastąpiło, a klęska, jaką ponieśliśmy w nim, stanowiła istne experimentum crucis, dowód naszej bezradności (…)
Uczonym udaje się zidentyfikować i wykorzystać maksymalnie do czterech procent informacji obecnej w przekazie. Nie udaje im się jednak owej drobnej części wiadomości zrozumieć. Skalę niemożności przełożenia na ludzki aparat pojęciowy treści przekazu, w sugestywny sposób ilustruje wypowiedziana ustami Hogharta metafora, przyrównująca uczonych pracujących nad zrozumieniem wiadomości do mrówek, napotkałych na trasie swojej wędrówki ciało martwego filozofa. Podobną wymowę ma porównanie sytuacji naukowców do sytuacji dziecka, które choć jest w stanie zrozumieć sens pojedynczych słów wyjętych z dzieła filozoficznego, to nie ma możliwości zrozumienia go jako całości.
Projekt Masters Voice traktować można jako metaforę nauki. W tym odczytaniu kosmiczną wiadomość utożsamić można z naturą. Spór toczony w powieści między uczonymi o to, czy przekaz można uznać za komunikat, czy za symptom istnienia obcej cywilizacji naukowo–technicznej, sprowadzić można do zagadnienia związanego z kwestią teleologicznego odczytywania samej natury. Jedną z podstawowych antropocentrycznych naleciałości obecnych w teoriach naukowych jest imputowanie naturze celowości. Wniosek jest obecny w rozważaniach T. S. Kuhna.
Porzucenie tego teleologicznego punktu widzenia ewolucji było dla wielu osób najbardziej istotną i najtrudniej dającą się przyjąć konsekwencją teorii Darwina. (…) Co znaczą słowa: ewolucja, rozwój, postęp, skoro nie istnieje cel? Wielu ludziom terminy te wydały się teraz wewnętrznie sprzeczne.
Opowiadający się za istnieniem nadawców komunikatu Hogarth jest człowiekiem złaknionym dostrzegania w Kosmosie nadających się do odczytania sensów, spragnionym możności dostrzeżenia jego celowości. Poznawcza motywacja uczonego nabiera więc charakteru eschatologicznego. Nauka na pewnym swoim etapie staje się „metafizyczna” – podobnie jak to miało miejsce w Solaris.
Znamienne, że Hogarth formułuje swoją tezę na podstawie domysłów i irracjonalnych argumentów, co można uznać za fikcjonalną ilustrację poglądów Kuhna na temat metafizycznej części paradygmatów.
W gwiazdowym kodzie nie tyle szło o znaczenie elementów, „niby zdań” ile o ich przeznaczenie, do którego nie mogłem dostrzec. Lecz miał on harmonię wewnętrzną, czysto matematyczną już, taką, jaka w wielkiej katedrze objawia się także patrzącemu (…).
Na sformułowanie przez Hogharta poglądu o celowym charakterze komunikatu wpływ mają więc kryteria natury estetycznej, co można uznać za powtórzenie w zbeletryzowanej formie tez z Summy technologicznej o pierwszoplanowej roli czynników estetycznych w procesie konstruowania teorii naukowych.
Projekt Master Voice jest historią klęsk związanych z niemożliwością odczytania komunikatu. Podobnie jest z nauką, której dzieje, jak Lem stwierdza w Summie technologicznej, są areną klęsk i porzuconych prawd. Stanowisko Lema znowu byłoby bliskie stanowisku Poppera – niemożność dotarcia do prawdy nie przekreśla wysiłków zmierzania do niej.
Lecz historia Projektu Masters Voice jest dziejami klęsk, to znaczy błądzenia, po którym nie nastąpiło wyprostowanie drogi, więc nie wolno przekreślać unieważniająco owych zygzaków naszego pochodu, ponieważ oprócz nich nie pozostało nam nic.
M. Płaza stawia znak równości pomiędzy wypowiedziami Hogharta na kwestie natury epistemologicznej, a poglądami na ten temat samego autora. Pogląd Lema na naukę mieści się więc w ramach Popperowskiej filozofii nauki: empirystycznej, falsyfikacjonistycznej, anypozytywistycznej oraz uzupełnionej liberalno–humanistycznym kontekstem światopoglądowym. Należy też podkreślić podobieństwa między Lemowym i Kuhnowskim sposobem widzenia wewnętrznych mechanizmów funkcjonowania nauki.
Istotnym novum, w kontekście całokształtu poglądów Lema na kwestię nauki, jest bardzo wyraźne akcentowanie uwikłań łączących naukę z etyką. Moralność powiązana z nauką stanowi dość istotną częścią fabuły Niezwyciężonego. Jednak dopiero począwszy od Głosu Pana, zagadnienie łączliwości nauki i moralności staje się jednym z centralnych elementów dyskursu naukoznawczego Lema.
J. Jarzębski podkreśla, że choć wydany w 1968 roku tekst Opowieści o pilocie Pirxie wydaje się nie różnić od innych dzieł Lema zakresem tematycznym – utwór ten porusza tematykę poznania – to jednak oryginalna na tle innych jego tekstów jest perspektywa, z której autor patrzy na to zagadnienie. Lem w tym utworze stawia pytanie nie o to, czym jest poznanie jako takie, ale zastanawia się nad tym, czym od innych prawdopodobnych perspektyw poznawczych różni się ludzki ogląd rzeczywistości.
Zabiegiem stosowanym przez Lema w ramach prób określenia, na czym polega istota ludzkiego postrzegania rzeczywistości, jest wykreowanie w ramach tekstu takiej sytuacji, która pozwala spojrzeć na człowieka niejako od zewnątrz. Na takim chwycie nadbudowany jest późny utwór Lema Golem XIV, jednak już w tekście Opowieści o pilocie Pirxie autor stosuje zabieg kreowania perspektywy obcości.
Obcym, dokonującym analizy ludzkiego sposobu odbioru rzeczywistości, jest cyborg Burns z opowiadania Rozprawa. Poprzez wypowiedź inteligentnej maszyny logicznej Lem ukazuje umowność ludzkiego świata, dostrzeganą przez siebie na wielu płaszczyznach – technologicznej, obyczajowej, biologicznej. Świat człowieka opiera się na mitach, których niekonieczność w pełni widoczna jest wyłącznie z perspektywy „nieludzkiej”. Lem często odwoływał się określeń: „metafizyka”, „metafizyczny”, których jego swoiste rozumienie zostało w niniejszej pracy już zaprezentowane. W tekście Rozprawa Lem używa określenia pojęcia metafizyki, którą przeciwstawia nauce. Na metafizykę składają się systemy religijne i filozoficzne, których funkcja ma charakter konsolacyjny.
Poglądy religijne i filozoficzne są konsekwencją waszej konstrukcji biologicznej, bo ludzie są ograniczeni w czasie, a chcą w każdym pokoleniu, poznać wszystko, zrozumieć wszystko, wyjaśnić wszystko – i z tego rozmijania się wynikła metafizyka.
Nauka jest zerwaniem z różnego rodzaju pocieszeniami oferowanymi przez systemy metafizyczne. W tym sensie jest formą rezygnacji, ale też – formą utraty.
A nauka? Ona jest przede wszystkim rezygnacją. Zwykle podkreśla się jej osiągnięcia, ale te przychodzą powoli, zresztą nie dorównują nigdy ogromowi utraty.
Traktowanie nauki jako podstawowego narzędzia oswajania rzeczywistości automatycznie pociąga za sobą konieczność rezygnacji z mitów. Pojedynczy człowiek nie jest koroną stworzenia, ale mało istotną z punktu widzenia gatunku jednostką, której przeszłość i w dużej mierze przyszłość zdeterminowane zostały przez ewolucję biologiczną. Nie posiada nieśmiertelnej duszy, pogodzić się musi z własną przemijalnością i skończonością. Nigdy nie osiągnie ultymatywnego punktu poznania.
Tu konieczne jest zastrzeżenie – Lem nigdy nie twierdził, że nauka może cokolwiek wyrokować w kwestii religii, z tego względu, iż musiałaby skupić się na „przedmiocie” wykraczającym poza jej kompetencje.
Żadna nauka nie może nic powiedzieć o istnieniu lub nieistnieniu zjawisk transcendentnych.
Inną wyraźnie dostrzegalną z „nieludzkiego” punktu widzenia cechą nauki jest brak jej autorefleksji. Jest w dużej mierze „nieświadoma” funkcjonowania swoich wewnętrznych mechanizmów.
(…) I przez to byłaby [nauka – przyp. Kamil Rosiński] nawet heroiczna, gdyby nie to, że jej twórcy tak często nie zdają sobie sprawy z tego, co naprawdę robią.
Lem wielokrotnie podkreślał – przede wszystkim w takich tekstach jak Summa technologiczna czy Głos Pana – wpływ czynników pozanaukowych na efekty pracy uczonych i tym samym – na kształt nauki. W przywoływanym tekście znajduje wytłumaczenie faktu dysproporcji obecności przedstawicieli obu płci w świecie naukowym. Ma on wynikać z tego, że umysł mężczyzny jest generalnie bardziej syntetyczny, podczas gdy kobiety – analityczny.
Kobiety łatwiej znoszą współistnienie sprzeczności – na ogół tak jest. Nawiasem mówiąc, dlatego mężczyźni głównie tworzą naukę, bo ona jest poszukiwaniem jednego, więc niesprzecznego porządku. Sprzeczność przeszkadza mężczyznom bardziej, więc usiłują ją usunąć, redukując różnorodność do jednolitości.
Znamienne, że podobnego poglądu, który przy złej woli można by uznać za pewien rodzaj szowinizmu, Lem nie wyartykułował nigdy w tekście dyskursywnym. Można założyć, że – podobnie jak w przypadku tekstów groteskowych, Lem głosem „obcego” pozwala sobie powiedzieć więcej niż w sytuacji, w której daną wypowiedź jednoznacznie można utożsamić z jego poglądami.
Motyw biblioteki często pojawia się w twórczości Lema. Tak jest w Solaris czy w Pamiętniku znalezionym w wannie. W opowiadaniu Ananke, które wchodzi w skład Opowieści o pilocie Pirxie, pojawia się księgozbiór, na który składają się książki naukowe prezentujące teorie, które wraz z upływem czasu zostały sfalsyfikowane.
Był tu nie tylko ojciec astronomii Herschel, ale sam Kepler (…) A dalej Flammarion, Backhuysen, Kaiser i wielki fantasta Schiaparelii (…) i Arrhenius, i Antoniami, Kupier, Lowell, Pickering, Saheko, Struve, Vaucoulerurs, aż do Wernera Brauna z jego Projektem Marsa. I mapy, rulony map ze wszystkimi kanałami – Margaritifer Sinus, Lacus Solis i sam Agathodaemon…
Wymienieni uczeni uczestniczyli w sporze o to, czy „kanały” dostrzegane przez teleskopy astronomów obserwujących planetę Mars są złudzeniem optycznym, czy mają swój fizyczny odpowiednik na powierzchni Czerwonej Planety. Lema fascynują dawne, obalone teorie naukowe. Charakterystyczny jest sposób, w jaki Lem rekapituluje dawno przebrzmiały spór. Kontekst fabularny opowiadania jest taki, że główny bohater – Pirx – znajduje się na Marsie, jest wykwalifikowanym astronautą, musi więc wiedzieć, że w sporze „kanalistów” i „antykanalistów” mylili się ci pierwsi. Lem przywołuje istotę dawnego naukowego sporu, lokując sympatię Pirxa wobec tych uczonych, którzy obserwując przez teleskop Marsa „widzieli” na jego powierzchni nieistniejące kanały. W jakimś sensie Pirx sam był „kanalistą”.
Albowiem Pirx wiedział przecież, że nie ma żadnych kanałów (…), lecz wiedza ta tkwiła w jego głowie gdzieś zupełnie osobno, nie podlegała sprawdzianom, jakby były jednym wielkim oszustwem. Jak gdyby nadal istniał jakiś inny, nieosiągalny, pokryty zarysem geometrycznym, tajemniczy Mars.
Jest możliwe, że na takiej samej zasadzie, na jakiej część dawnych uczonych „potrzebowała” „widzieć” „kanały” na Marsie, Pirx ma potrzebę ”wiary” w istnienie kanałów na planecie, którą zna z autopsji. J. Jarzębski tłumaczy to potrzebą ludzkiej wiary w coś, co nie istnieje. Zwraca uwagę, że idea istnienia kanałów na Marsie, mimo swej irracjonalności, stymulowała badania nad Czerwoną Planetą. Takie odczytanie naprowadza na wniosek, iż czynnik irracjonalny, subiektywny czy metafizyczny jest nie tylko nieusuwalnym składnikiem ludzkiej działalności poznawczej, o czym Lem pisze w Summie technologicznej. Człowiek najchętniej postrzega rzeczywistość przez pryzmat własnych presupozycji, za którymi często stoją estetyczne preferencje. Na przykładzie rekapitulacji sporu „kanaliści” – „antykanaliści”, widać również, że Lem zdecydowanie więcej uwagi poświęca wiedzy naznaczonej przez kondycję i uwarunkowania jej twórców, co można uznać za jego votum separatum wobec „wiedzy obiektywnej” i „bezpodmiotowej” K. Poppera.
Konfuzje natury poznawczej, które stały się udziałem „kanalistów” i „antykanalistów”, mieszczą się natomiast w koncepcji wypracowanej przez T. S. Kuhna, zgodnie z którym paradygmat determinuje równocześnie rozległe obszary doświadczenia.
To, że jakiś uczony dostrzega tlen zamiast zdeflogistonowanego powietrza, kondensator zamiast butelki lejdejskiej lub wahadło zamiast utrudnionego spadania – stanowi tylko część zmiany jego całościowego sposobu widzenia ogromniej różnorodności powiązanych ze sobą zjawisk chemicznych, elektrycznych czy też dynamicznych.
W tym sensie zasadne wydaje się sformułowanie J. Jarzębskiego, iż „empiryzm” oznacza u Lema w określonych przypadkach uwzględnienie subiektywizmów. Choć recepcja Popperowskiego pojmowania działalności poznawczej ma olbrzymi wpływ na sposób rozumienia tych zagadnień przez Lema, co w niniejszej pracy zostało już przedstawione, to nie było to absorbowanie bezkrytyczne. Wydaje się, że Lemowi jest bliżej do koncepcji wyprawowanych przez T. S. Kuhna niż K. Poppera.
Należy podkreślić okoliczności, w jakich na terenie marsjańskiej stacji badawczej znalazł się księgozbiór składający się z historycznych woluminów. Przywiezienie na Marsa księgozbioru ważącego dziesiątki kilogramów, z uwagi na specyfikę podróży międzyplanetarnych, nosi znamiona działania irracjonalnego. Do momentu, w którym wyjaśnia się, że to rodzaj hołdu złożonego pokoleniom uczonych prowadzących spór o istnienie kanałów na Marsie.
Zapewne, nic nikomu tu po takich książkach, po ewangeliach i zburzonych proroctwach. Ale wydawało się rzeczą godziwą, więcej - konieczną, żeby myśli tych ludzi, którzy oddali co mieli najlepszego zagadce Czerwonej Planety, znalazły się – przy pełnym już pogodzeniu najzacieklejszych przeciwników – na Marsie. To im się należało (…)
Dla Lema najistotniejsze jest nie sformułowanie „prawdziwej” teorii naukowej – każda teoria naukowa i tak zostanie zastąpiona przez inną, bardziej uniwersalną teorię, ale sam proces konstruowania teorii. Inaczej – nie poznawczy rezultat, ale samo dociekanie ma dla Lema najwyższą wartość. Dlatego hołd złożony uczonym, niezależnie od tego, czy ich koncepcje naprowadziły na trop hipotez składających się na aktualnie obowiązujący paradygmat w danej dziedzinie wiedzy, można uznać za czytelną metaforę najwyższego uznania autora dla wysiłku poznawczego.
Omówione w tym rozdziale teksty S. Lema tworzą spójną diagnozę tradycyjnie rozumianej nauki. Istotę metanaukowej refleksji autora sprowadzić można do stwierdzenia, że nauka w zbyt dużym stopniu uwarunkowana jest antropocentrycznym oglądem rzeczywistości, aby mogła pełnić rolę obiektywnego i efektywnego narzędzia poznawczego. Lem, poprzez tworzenie takich wizji współczesnej nauki, najpewniej chce wskazać na konieczność radykalnego przebudowania procesu poznawczego. Stan nauki, według niego, wskazuje na konieczność jej zautomatyzowania.
W ukazywaniu dostrzegania przez S. Lema roli subiektywizmów w nauce bardzo pomocne są założenia T. S. Kuhna. Można postawić tezę, że podobieństwo poglądów S. Lema do poglądów tego myśliciela jest większe niż do koncepcji wyprawowanych przez K. Poppera. S. Lem w ciągu ewolucji swoich założeń dotyczących nauki zdaje się coraz bardziej oddalać od ideału „wiedzy obiektywnej”.
Rozdział 5
Założeniem piątego rozdziału niniejszej pracy jest teza, iż na tym etapie swojej twórczości S. Lem zaczyna postrzegać naukę jako system na tyle złożony, że zaczynają nią rządzić prawa charakterystyczne dla świata kwantowego. Fundamentalna dla procesu poznawczego – staje się kategorią przypadku. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest dezaktualizowanie się przydatności dawniej uznanych narzędzi badawczych.
Rozdział ten obejmuje przedział czasowy 1976 – 1982. W roku 1976 wydana została powieść Katar, w 1982 – Wizja lokalna. Autor pracy zakłada, że wraz z końcem omawianego okresu twórczości, naukoznawcza refleksja S. Lema przybiera ostateczny kształt.
Wydana w 1976 roku powieść Katar utrzymana jest w konwencji kryminału, co ma istotne znaczenie w kontekście stawianej przez Lema poznawczej diagnozy rzeczywistości. U. Eco zwraca uwagę, że powieść kryminalna ma wyrazisty schemat poznawczy: pytanie „kto zabił” jest uniwersalnym modelem poszukiwania prawdy. Stały schemat: ujawnianie zbrodni i jej ukaranie jawi się jako model świata deterministycznego. Lem postrzega świat jako indeterministyczny, więc można założyć, że nieprzystawalność „modelu” – Kataru do „przedmiotu badania” – świata zglobalizowanej rzeczywistości – jest przez autora zamierzona, z racji tego, że była mu potrzebna do wyartykułowania nowych tez.
Charakterystyczne dla powieści jest „zagęszczenie” przedstawianego w niej świata. Według J. Jarzębskiego, Lem był jednym z pierwszych, który zanotował pierwsze symptomy globalizacji. Owe „zagęszczenie” obrazujące procesy globalizacyjne, jest celową strategią narracyjną. Zglobalizowany świat jest systemem składającym się z tak wielkiej ilości elementów, a przez to tak chaotycznym, że zaczynają nim rządzić reguły statystyki, a od pewnego etapu – prawa charakterystyczne dla świata kwantowego.
Ludzkość tak się rozmnożyła i zagęściła, że zaczynają nią rządzić prawa atomowe. Każdy atom gazu porusza się chaotycznie, lecz właśnie ten chaos rodzi porządek (…)
Mechanizm zachodzenia zgonów okazuje się wynikać z praw rządzących światem kwantowym. Jedną z jego specyficznych właściwości jest prawidłowość, iż to, co pozornie wydaje się możliwe, przy ogromnej ilości „szans” zajścia, w końcu zachodzi. Prawo to objawia się w Katarze dwojako: w kontekście zgonów, na zachodzenie których każdorazowo musi się wpierw złożyć olbrzymia ilość przypadkowych zdarzeń, jak też – w aspekcie dochodzenia kierowanego przez głównego bohatera. Okazuje się bowiem, że odkrycie przyczyny zgonów, a więc dojście do prawdy, jest takim samym stopniu uzależnione od ślepego trafu, jak seria specyficznych zejść.
W świecie, w którym naczelną zasadą staje się koincydencja, zmienia się sama nauka. Staje się z konieczności probalistyczna. Wynika to z faktu, że i nią zaczyna rządzić prawo wielkich liczb, według którego, jeśli coś teoretycznie może zajść, to przy odpowiedniej długiej serii prób, najpewniej zajdzie.
Człowiek chce, by wszystko było proste, nawet jeśli zarazem miałoby być tajemnicze. Jeden typ Boga, i to w liczbie pojedynczej: jeden typ praw natury (…)
Możliwość sprowadzenia rzeczywistości do prostego zbioru praw i prawd okazuje się fałszywym przekonaniem, którego nauka w sposób definitywny się wyzbyła. Immanentny ład świat okazuje się być złudzeniem.
Jak indukcyjny sposób rozumowania już wcześniej był dla Lema niewystarczający, tak zawodny teraz okazuje się dedukcyjny sposób dochodzenia do prawdy – a to za sprawą probalistycznego modelu rzeczywistości. J. Jarzębski wskazuje na fakt, że żywiołem Kataru jest chaos zdarzeń, osób, motywacji i koincydencji. Tam, gdzie naczelną zasadą jest koincydencja, logiczne myślenie dedukcyjne okazuje się być mało pomocne jako narzędzie poznawania rzeczywistości.
Ludzkie łaknienie prostoty umożliwiło karierę brzytwy Ockhama, zabraniającej mnożenia bytów, a więc komórek klasyfikacyjnych, ponad konieczność. Jednak różnorodność, której nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości, zwycięża nasze uprzedzenia. Dziś fizycy stawiają już porzekadło Ockhama na głowie, utrzymując, że możliwe jest wszystko, co nie jest zakazane.
Klasyczny aparat narzędziowy nauki – jak: dedukcyjna metoda rozumowania, brzytwa Ockhama, okazują się w coraz mniejszym stopniu użyteczne. Istotna również jest inna konsekwencja probalistycznego charakteru nauki. Bohater Kataru, który wcielił w rolę detektywa usiłującego rozwikłać zagadkę tajemniczych zgonów, z zawodu jest astronautą, człowiekiem sprawnym fizycznie, a przy tym – zdolnym i inteligentnym. Rzecz w tym, że te przymioty nie miały żadnego znaczenia w odnalezieniu przez niego rozwiązania zagadki. To raczej rozwiązanie„samo” „natrafiło” na niego – jego indywidualne cechy nie miały w tym żadnego udziału. Widać więc kolejną właściwość nauki świata globalnego – jej bezosobowość. Odkryć dokonują już nie wybitne jednostki, lecz szeregowi naukowcy, których kolektywny wysiłek sprawia, że w końcu natrafiają na rozwiązanie – z racji zainwestowanych w jego poszukiwanie środków.
Wydaje się, że dla Lema – w twórczości którego główni bohaterowie to często ekscentryczni naukowcy, przemiana nauki w bezosobową machinę służącą zdobywaniu informacji – jest diagnozą smutną. Fakt, że idee zaprezentowane przez niego w Summie technologicznej, takie jak pomysł „hodowli informacji ” czy koncepcja „czarnej skrzynki”, zakładają całkowite wyrugowanie z bezpośredniego procesu poznawczego czynnika ludzkiego – to jednak jest oczywiste, że są to projekty mogące być zrealizowane dopiero w odległej przyszłości. „Bezosobowość” współczesnej nauki objawia się tym, że w coraz większym zaczyna ona upodabniać się do kombinatu służącego do „produkowania informacji”. Funkcję taśmowo pracujących robotników pełnią uczeni, których indywidualny wkład włożony w powiększanie zasobów wiedzy jawi się jako coraz trudniejszy do określenia.
Kategoria przypadku jest dla Lema użyteczna na wcześniejszym etapie jego twórczości – jako fundament jego teorii dzieła literackiego. Motyw chaosu tak totalnego, że aż w jakimś miejscu musi w nim zademonstrować się ład, jest lejtmotywem Pamiętnika znalezionego w wannie. Kategoria przypadkowości w powieści Katar ulega rozszerzeniu na całokształt rzeczywistości, w tym – na naukę. Z tego powodu powieść jest w niniejszej pracy traktowana jako symptom dalszej ewolucji poglądu Lema na naukę, w ramach której wpływ kategorii przypadkowości zaznacza się silnie w dziedzinie poznawczej.
Analiza kolejnego tekstu – Golema XIV – wymaga dwóch wstępnych założeń. Po pierwsze – należy ustalić, na ile treść artykułowanych przez Golema prawd zbieżna jest z opiniami samego Lema. Po drugie – Lemowski Golem, zamiast o nauce, mówi o rozumie. Nie jest więc do końca oczywiste, czy treść wykreowanego przez Lema monologu superkomputera znajduje się w zakresie tematycznym niniejszej pracy.
W kontekście pierwszego założenia najwłaściwszym krokiem wydaje się odwołanie do instancji samego autora.
Jako Lem nie byłbym w stanie wygłaszać podobnych stwierdzeń równie kategorycznie i apodyktycznie, jak to czyni Golem. To, że Golem może mówić z taką ostrością, wynika z tego, iż sfałszowałem pewność jego twierdzeń.
Autor artykułuje więc swoje poglądy w sposób bardziej śmiały, co ma również miejsce w przywoływanych w niniejszej pracy tekstów groteskowych, takich jak Pamiętnik znaleziony w wannie czy Cyberiada. Lem jednak nie czynił zastrzeżeń co do wygłaszanych przez siebie poglądów w tekstach groteskowych. Założyć można, że choć poglądy Lema uległy w Golemie XIV polaryzacji, przez co należy podchodzić do nich z ostrożnością, można traktować je jako ciąg dalszy rozważań samego Lema.
Co do drugiego założenia – zasadne wydaje się potraktowanie obecnych w tekście rozważań na temat rozumu i inteligencji jako dalszego ciągu prowadzonego dyskursu na temat nauki.
Utwór Golem XIV opiera się na wykorzystywanym przez autora zabiegu kreowania perspektywy obcości. Jego treść składa się przede wszystkim z monologów superkomputera – tytułowego Golema, znacznie przewyższającego ludzkie możliwości poznawcze. Fakt, że Golem jest formą inteligencji bardzo od ludzkiej różnej, pozwala autorowi imitować, że swoje rozważania snuje niejako „od zewnątrz” w stosunku do reszty ludzkiego gatunku.
Lem za pośrednictwem Golema podkreśla immanentną właściwość ludzkich, w tym – naukowych dociekań – tj. potrzebę „naoczności”, czyli wizualizacji analizowanego zagadnienia.
(…) O czym świadczą niezliczone przykłady zaczerpnięte z intymnych wyznań uczonych, bo olbrzymia ich większość przyznaje się do tego, że w toku budowania wywodów oderwanych niezmiernie potrzebuje wsparcia rzeczy dotykalnych.
Potrzeba unaoczniania uwarunkowana jest konstrukcją biologiczną, której Golem jest pozbawiony. Nie będąc ograniczonym do poznawania rzeczywistości za pomocą zmysłów, traktuje sferę abstrakcji jako pierwotny obszar swojego intelektu, podczas gdy dla człowieka pierwotny charakter ma naoczność, a abstrakcja – wtórny. Konstrukcja biologiczna warunkuje więc postrzeganie i sposób rozumienia rzeczywistości, co jaskrawo widoczne jest przy zabiegu Lema, który polega na zestawieniu inteligencji biologicznej z niebiologiczną.
O ile w Katarze Lem przedstawia naukę jako typ działalności w dużej mierze anonimowy i bezosobowy, o tyle w Golemie XIV rozszerza diagnozę „bezosobowości” na całą działalność poznawcza. Z wypowiedzi wykreowanego przez Lema superkomputera wynika, że obecność indywidualnych cech osobowościowych jest utrudnieniem w osiągnięciu wyższego poziomu intelektualnego.
Aby stać się osobą, muszę się umysłowo degradować. (…) Człowiek bardzo intensywnie oddany myśleniu, zatraca się w przedmiocie rozważań (…) Wszystko co w jego intelekcie ksobne zanika na rzecz tematu. Jednym słowem, im duch większy, tym mniej w nim osoby
Rugowania z działalności poznawczej indywidualnych cech osobowościowych lokuje się jako stały element poglądów Lema.
Kategoria przypadkowości zaznacza się w tekście poprzez genezę Golema, która jest ponadto wyrazem poglądów Lema o zbyt silnych związkach łączących świat naukowy z dziedziną militarną.
Oryginalne jest przedstawienie przez Lema punktu widzenia, wedle którego rozum względem człowieka jest bytem autonomicznym, a jego geneza jest przykładem „rozpaczliwego chwytu”, którym posłużyła się ewolucja biologiczna.
Rozum to przede wszystkim fortel, na który Ewolucja wpadła stopniowo, kiedy w toku swych bezustannych prób uczyniła w zwierzętach pewną lukę, puste miejsce, dziurę, która koniecznie należało czymś wypełnić.
Należy podkreślić stosowanie przez Lema zabiegu hipostazy. Autor prowadzi na temat ewolucji wywód w taki sposób, jakby była ona świadomym sprawcą swoich działań. Różnica między hipostazą ewolucji a hipostazą rozumu u Lema jest taka, że w dalszej części wywodów Golema pojawi się propozycja „emancypacji” rozumu od jego biologicznego „środowiska”, podczas gdy hipostaza ewolucji ma jedynie charakter chwytu retorycznego, mającego za zadanie ukazanie analogii między sferą biologii, a sferą ludzkiej działalności.
Lem snuje śmiałe rozważania. Za pośrednictwem Golema wypowiada pogląd, iż ludzkiemu gatunkowi w przyszłości pozostanie wybór między dwiema drogami rozwoju: albo odda się „w kuratelę” inteligentnych superkomputerów – ale wtedy z czasem czeka go nieunikniony proces degeneracji, albo porzuci swoją biologiczną konstrukcję na rzecz radykalnego powiększenia swoich możliwości poznawczych.
Pójdziecie w kuratelę tedy jak dziecko, lecz dziecko wyrasta na dorosłego, wy natomiast już nie wydoroślejecie nigdy. Kiedy Rozum obdarzy was tym, czego pojąć nie zdołacie, tym samym wasz rozum zgasi (…)
Konieczność porzucenia biologicznej konstrukcji umotywowana jest ograniczonymi możliwościami absorbowania informacji podstawowego narzędzia poznawczego, jakim jest ludzki mózg. Należy zaznaczyć, że ograniczoność potencjału poznawczego mózgu jest przez Lema podkreślana w Summie technologicznej w kontekście omawiania przyczyn mającego nadejść kryzysu informacyjnego.
Jeśli pójdziecie w drugą stronę, odmówiwszy zgody na abdykację z rozumu, będziecie musieli siebie porzucić – a nie tylko usprawniać mózg, ponieważ jego horyzont nie da się powiększyć dostatecznie.
Porzucenia biologicznej konstrukcji na rzecz nieokreślonego sztucznego budulca sprowadza się do porzucenia człowieka naturalnego przez człowieka rozumnego.
Rozum samoistny, nieograniczony biologicznymi uwarunkowaniami, zdobędzie nieporównywalnie większe możliwości poznawcze. Lem odwołuje się do fizyki Einsteina, dążącego do skonstruowania modelu świata niesprzecznego i dającego się zinterpretować jako całość „od środka”. Zasady rządzące takim światem tworzyłyby logiczny system, co przesądzałoby o jego poznawalności. Według ustaleń fizyki kwantowej czy dowodu K. Goedela, nie da się jednak skonstruować całościowej teorii opisującej Wszechświat, pozostając w jego wnętrzu.
To, że są w Kosmosie miejsca, wobec opisu których nauka staje się bezradna, jest dla Golema dowodem na to, że naszym światem nie rządzą zasady składające się na logiczny system, co przesądza o jego niepoznawalności – przynajmniej dla obserwatora znajdującego się w jego wnętrzu. Takie miejsca mogą jednak pełnić funkcję „wyjścia poza Wszechświat”. Lem formułuje jedyną jego zdaniem możliwość zrozumienia praw rządzących światem, którego poznanie nie jest możliwe. Ale tylko wtedy, gdy pozostaje się w jego „środku”. Szansą dającą możliwość poznania jest wydostanie się „poza świat”. Ma to być możliwe dzięki istnieniu miejsc, w których załamują się prawa fizyki. Można przyjąć, że takimi miejscami są osobliwości, w tekście określane mianem „singularności”.
Bóg nie tylko nie gra ze światem w kości, lecz nie daje zajrzeć do kubka. Toteż rzecz jest sroższa od zwykłego w dziejach waszej myśli rozpoznania ograniczeń kolejnego modelu świata, stanowiła bowiem klęskę poznawczego optymizmu Einsteina.
Einsteinowska koncepcja świata pozwalanego była dla Lema ostatnią próbą zdiagnozowania rzeczywistości jako możliwej do poznania przed naukę. Jej załamanie się jest równoznaczna z niemożnością przekroczenia barier poznawczych, przynajmniej przy użyciu obecnie stosowanych środków. Ominięcie ich wymaga zrealizowania dwóch, z dzisiejszego punktu widzenia zupełnie utopijnych projektów: „porzucenia człowieka przez człowieka” – co w istocie traktować można jako wyjście poza ludzki sposób oglądu rzeczywistości, w tym również – poza naukę, oraz „wyjście poza świat”. J. Jarzębski zwraca uwagę na metafizyczny charakter drugiej projektu, który realizacja zakłada przekroczenia granic macierzystego świata. Wysuwa hipotezę, że dla Lema spotężniały rozum, oglądający swój świat „od zewnątrz”, może być odpowiednikiem Boga. Wydostanie się rozumu „poza świat” jest w istocie realizacją swoistej transcendencji.
Podobnych wątków można doszukiwać się w tekście Solaris, w którym tytułowy ocean jest, względem reszty Kosmosu, transcendentny. Jeden z badaczy określa go mianem zalążka Boga rozpaczy. Znamienne jest akcentowanie przez Lema związków łączących naukę z wiarą – solarystyka w swoim końcowym stadium rozwoju w coraz większym stopniu nabiera cech quasi–religijnych. Jeśli odczytywać Solaris przez pryzmat Golema XIV, to w wyniku takiej reinterpretacji solaryjski ocean można postrzegać jak wykoncypowany przez Golema rozum, będący na etapie „ewolucji”.
Na quasi–religijne odczytanie Lemowskiego projektu „wyjścia rozumu poza świat” naprowadza sam język, jakim wypowiada się Golem. Superkomputer lokuje się ze swoimi monologami w roli nauczającego proroka, który w możliwie najbardziej przystępnej formie próbuje przekazać mądrość swoim „uczniom”.
Słuchajcie więc tego, co mam zwiastować.
Znamienne jest milczenie innego superkomputera – noszącego ironiczną nazwę Honest Annie – intelektualnie stojącego wyżej od Golema. Można założyć, że jego milczenie jest sygnałem niemożliwości porozumienia się z istotami stojącymi na dwóch różnych poziomach poznawczych.
Utwór Golem XIV można uznać za zwieńczenie projektu automatyzacji nauki, którego zrąb Lem przedstawił w Summie technologicznej. Tekst zawiera radykalne rozwiązanie ominięcia przeszkód natury poznawczej. Fakt, że autor w tekście nie akcentuje kategorii przypadkowości silnie obecnej w mechanizmach rządzących nauką, wynika z faktu, iż w Golemie XIV zakreśla wizję procesu poznawczego, mającego ze współczesną nauką niewiele wspólnego. Niemniej czynnik przypadkowości jest w tekście obecny w kontekście genezy superkomputera.
Proces poznania zaprezentowany przez Lema w Golemie XIV ma charakter radykalnie „antyindywidualistyczny”. Diagnoza jest czytelna: osobowość uczonych w przyszłości nie będzie odgrywała większej roli w procesie poznawania, bo nie będzie samej nauki – przynajmniej w takiej postaci, jaka funkcjonuje obecnie. Z tego powodu zabieg zestawiania koncepcji Lema z koncepcjami K. Poppera czy T. S. Kuhna wyczerpuje swoją funkcjonalność.
Wizję lokalną, wydaną w 1982 roku, w dużym stopniu uznać można za sfabularyzowaną syntezę koncepcji Lema dotyczących zagadnień nauki oraz poznawalności świata. Jak również - związanej z nimi problematyki aksjologicznej. Należy zaznaczyć ironiczność konwencji powieści – dzięki temu autor mógł przedstawić dwie cywilizacje – Kurlandię i Lubanię. Nie można mówić o wprowadzeniu w obręb tekstu kategorii obcości, bowiem encjańskie cywilizacje służą autorowi jako modele użyteczne w egzemplifikacji pomysłów dotyczących rozwiązania problemów gnębiących ludzkość.
Tichy – główny bohater Wizji lokalnej – przed przybyciem na Encję zaszywa się w bibliotece. Biblioteka pełni ważną funkcję w twórczości Lema – najbardziej użyteczna jej interpretacja w aspekcie niniejszej pracy jest taka, że symbolizuje ona ludzką działalność poznawczą w postaci nauki. Takie odczytanie nasuwa kontekst bibliotek z Solaris, Pamiętnika znalezionego w wannie, Dzienników Gwiazdowych czy księgozbioru z opowiadania Ananke. W Wizji lokalnej funkcja biblioteki jest podobna – zwrócenie uwagi na cechy nauki, takie jak jej wielogłosowość, chaos w tłumaczeniu rzeczywistości. J. Jarzębski zauważa, że matedyskurs poświęcony Encji odsłania tyle samo, co zakłamuje. Diagnoza ta była novum wtedy, gdy Lem formułował ją w Pamiętnik znalezionym w wannie czy w Solaris. Cel jej powtórzenia w powieści napisanej przeszło dwadzieścia lat później musi być jednak inny. Można bezpiecznie założyć, że o ile powyższa diagnoza jest w Solaris czy w Pamiętniku punktem dojścia, w Wizji lokalnej pełni rolę punktu wyjścia. Lem, chcąc wrócić do zagadnienia związanego z automatyzacją poznania, musi najpierw zaprezentować kondycję tradycyjnej nauki. Biblioteka w Wizji lokalnej odwzorowuje więc jej cechy.
Ukazana w powieści cywilizacja Luzanii stoi na wysokim poziomie. Opisane przez Lema w Summie technologicznej stadium informacyjnego kryzysy ma już za sobą. Kryzys związany z „bombą megabitową” mieszkańcom Luzanii nie tyle udało się przezwyciężyć, ile się go pozbyć, poprzez zastosowanie radykalnego środka – odrzucenie modelu tradycyjnie rozumianej nauki.
Toteż kryzys zdawał się nieuleczalny, jednakowoż Luzanie pozbyli się go, właśnie się go pozbyli, a nie przezwyciężyli na obranej drodze, wylali bowiem kąpiel razem z dzieckiem, czyli udało im się pozbyć ze wszystkim samej nauki – przynajmniej w tym rodzaju, jaki znamy.
Obejście informacyjnego kryzysu, które pociągnęło za sobą niejako „przy okazji” likwidację tradycyjnie rozumianej nauki, stało się możliwe dzięki zastosowaniu bystrów. Bysty pełnią w powieści funkcję odpowiednika Lemowego projektu hodowli informacji. Zasada ich powielania się jest analogiczna wobec tworów ewolucji biologicznej. Przetwarzają informacje nieporównywalnie sprawniej, aniżeli czynili to luzańscy uczeni. Sprawiły więc, że ci stali się niepotrzebni.
Ten przewrót był dla uczonych luzańskich niezmiernie bolesny i całe kadry kończyły nieraz samobójstwem, kiedy się wyjawiło, że pisanie prac magisterskich ani nawet habilitacyjnych nie ma już najmniejszego sensu i że najmędrszy doktorant czy professorant jest w sytuacji tego, kto usiłuje przy pomocy krzemiennego ciosaka produkować krzemienne noże, podczas gdy odpowiednie maszyny produkują tysiąc razy lepsze noże z hartowanej stali.
W świecie, w którym działalność poznawcza została zautomatyzowana, zatraca również sens przeprowadzanie eksperymentów – modelowaniem prawdopodobnych stanów przyszłych zajmują się układy bystrowe.
Nie cała sfera działalności intelektualnej zostaje jednak anektowana przez bystrosferę. Lem jako niemożliwy do zautomatyzowania postrzega humanistyczny aspekt działalności naukowej.
(…) Nie udało się zautomatyzować humanistyki, nie żeby była taka niedościgle zawiła, na odwrót, przez to, że jest tak niespójna i nielogiczna (…)
Istnieje poznawcza bariera, której mieszkańcy Luzanii nie mogą przekroczyć, a która nie stanowi przeszkody dla sprawczej działalności bystrów – w tym sensie działają one bowiem na zasadzie czarnej skrzynki, opisanej w Summie technologicznej.
Inną cechą składającej się z bystrów bystrosfery jest jej zupełna apsychiczność, co za tym idzie – pełni jedynie funkcję bardzo zaawansowanego, ale jednak tylko narzędzia poznawczego.
Mimo to nie można uznać bystrosfery za Kogoś, gdyż jest raczej jak automat, dostarczający na żądanie każdej książki, choć niezdolny jej zrozumieć.
Wątek konieczności redukowania świadomości w procesie poznania w widocznym stopniu pojawia się w powieści Katar. W Golemie XIV Lem wyraźnie wskazuje na fakt, że procesy świadome na pewnym etapie rozwoju mogą utrudnia lub wręcz uniemożliwiać przekroczenie pewnego progu poznawczego. W tym kontekście Wizja lokalna stanowi ciąg dalszy refleksji na temat wyrugowania świadomości z procesu poznawczego.
W twórczości Lema można dostrzec coraz wyraźniej zarysowującą się tendencję do coraz ściślejszego łączenia wizji nauki z problematyką aksjologiczną. Proces ten jest widoczny m.in. na przykładzie Niezwyciężonego, Summy technologicznej czy Głosu Pana, gdzie sfera etyki w nierozerwalny sposób złączona jest z działalnością naukową. Bystrosferę w Wizji lokalnej można traktować jako zwieńczenie koncepcji łączliwości problematyki epistemologicznej z aksjologiczną. Bystrosfera w powieści nazywana jest naprzemiennie etykosferą - tego powodu, że „nie przywala” na działania, które mogłyby być szkodliwe..
(…)Bystrosfera to (…) sztuka wcielania etyki w fizykę. W uszlachetnionym środowisku nie można nikogo zmusić do niczego, tak jak nie można zmusić elektronów, żeby przestały krążyć wokół jąder atomowych. Nie można unicestwić żadnego życia, tak jak nie można unicestwić materii czy energii.
Stworzenie etykosfery rozumieć można jako wpisanie w świat moralnego ładu. Znamienne, że zarówno do praktycznego „umoralnienia świata”, jak i do przekroczenia poznawczego progu, najbardziej predysponowana dla Lema jest pozbawiona świadomości apsychiczna konstrukcja.
Na końcowym etapie swojej refleksji naukoznawczej S. Lem przewiduje likwidację tradycyjnie rozumianej nauki, która ma zostać zastąpiona przez niepodobny do niej zautomatyzowany proces poznawczy. Procesy rządzące rzeczywistością w powieści Katar w coraz większym stopniu oddalają się od ludzkiej potrzebny rozumienia. Hodowla informacji” z Summy technologicznej, bystrosfera z Wizji lokalnej czy nieświadome poznawanie Golema są kierunkiem rozwoju nauki, wskazanym przez S. Lema. Koncepcja automatyzacji poznania ma swoje źródło w paradygmacie cybernetycznym, jak też w traktowaniu ewolucji biologicznej jako modelu dla ewolucji naukowo–technicznej. Można przyjąć, że diagnoza o probalistycznym charakterze nauki dopełnia i wzmacnia program automatyzacji poznania.
Problematyka etyczna jest silnie obecna w twórczości S. Lema. W wizji lokalnej autor pod postacią bystrosfery dokonuje syntezy problematyki epistemologicznej z aksjologiczną.
Autor pracy uznaje koncepcje obecne w Golemie XIV oraz w Wizji lokalnej za zwieńczenie konstrukcji, jaką jest Lemowski ogląd nauki.
W dalszych tekstach Lem będzie powtarzać wyartykułowane przez siebie poglądy na temat nauki (Biblioteka XXI wieku – 1986, Fiasko – 1987, Pokój na Ziemi - 1987) lub konfrontować treść wygłoszonych przez siebie poglądów z rzeczywistym kierunkiem rozwoju nauki (Tajemnica Chińskiego pokoju - 1996, Bomba megabitowa - 1999, Okamgnienie - 2000).
Zakończenie
S. Lem w początkowej fazie swojej twórczości wierzy w poznawalności świata. Wierzy, iż ludzki sposób rozumowania ma uniwersalny charakter oraz przekonany jest o omnipotencji nauki, która nie tylko umożliwia eksplorację Kosmosu, ale również pozwala porozumiewać się z przedstawicielami innych cywilizacji. Źródła Lemowskiego optymizmu są następujące - konwencja Wellsowska, konwencja i filozofia marksistowska – ich wpływ na pogląd Lema jest jednak efemeryczny. S. Lem jawi się też jako kontynuator tradycji oświeceniowo – racjonalistycznej. W tym kontekście można umiejscowić źródło jego wiary w naukę w ideał wiedzy obiektywnej, jak również w omnipotencję człowieka wykorzystującego naukowe metody poznania. Ten element intelektualnej konstrukcji S. Lema nie tyle z czasem zanika, ile ulega przekształceniu.
Wpływ cybernetyki na refleksję S. Lema określić można jako fundamentalny. Warto przyjąć, iż charakterystyczne dla S. Lema poszukiwanie podobieństw strukturalnych w pozornie różniących się od siebie dziedzinach wiedzy ma źródło w jego fascynacji cybernetyką.
Udowodnienie lub odrzucenie śmiałej tezy o wpływie tradycji chrześcijańskiej na refleksję S. Lema wymagałoby osobnego studium.
W dalszym etapie twórczości S. Lema widoczne jest zerwanie z ideałem wiedzy obiektywnej – jego stanowisko można określić więc jako konwencjonalistyczne. Artykułuje on Popperowskie z gruntu przekonanie o niemożności dotarcia do wiedzy ultymatywnej. Akcentuje wpływ czynników pozanaukowych na działalność naukową, czym bliski jego koncepcjom T. S. Kuhna i jego pojęciu paradygmatu. S. Lem tworzy wizję „nauki w stanie kryzysu”, która bliska jest Kuhnowskim anomaliom prowadzącym do zmiany paradygmatu.
Istotne wydaje się ukazanie przez S. Lema nauki jako – na pewnym etapie rozwoju – wykazującej cechy przybliżające ją do religii. Problematyka nagłego „przechodzenia” nauki w system metafizyczny wydaje się być trwałym i ważnym elementem refleksji S. Lema, mogącym być obszarem przyszłych prac badawczych.
Projekt automatyzacji nauki, będący najistotniejszym elementem Lemowskiego oglądu nauki, nadbudowany jest na intelektualnej konstrukcji, która zasadza się na koncepcji snucia analogii między ewolucją biologiczna a technoewolucją. Znamienne, że projekt ten jest konsekwencją wyjścia autora poza samą refleksję nad istotą nauki. To skłania go do wysnucia wniosku o nieuniknioności informacyjnego kryzysu, natomiast sformułowanie projektu automatyzacji nauki nosi znamiona działalności predykcyjnej. Dlatego, mimo iż autor pracy starał się unikać dociekań na temat osiągnięć S. Lema jako futurologa, wątek ten jest przez niego sygnalizowany w kontekście podsumowania wywodu na temat „hodowli informacji”.
Dalsza ewolucja refleksji naukoznawczej S. Lema w przeważającej mierze jest rozwinięciem i dopełnieniem projektu automatyzacji nauki. Na plan pierwszy wysuwają się jego konsekwencje oraz rozważania dodatkowo go motywujące. Konieczność zautomatyzowania poznania wynika z faktu, iż tradycyjna nauka w zbyt dużym stopniu obciążona jest czynnikami subiektywnymi. Ograniczają ją również czynniki natury obiektywnej, takie jak ograniczona sprawność mózgu czy nieadekwatność wszelkich językowych opisów – co przesądza o jej ograniczonej wydolności. Istotne jest, że potrzeba uzyskania wyjaśnienia traktowana jest przez S. Lema jako relikt „animalnego umysłu” – zaproponowana przez niego działalność poznawcza ma dostarczać pozbawione wyjaśnień predykacje.
Na dalszym etapie swojej refleksji S. Lem wyraźniej określa konsekwencje projektu automatyzacji poznania, takie jak - likwidacja tradycyjnie rozumianej nauki oraz wyrugowanie z świadomości z działalności poznawczej..
W końcowym stadium rozwijania swojej naukoznawczej refleksji S. Lem rozszerza kategorię przypadku na działalność poznawczą, co jest skutkiem rozpoznania przez niego nauki jako dziedziny ludzkiej działalności, w której zaczynają obowiązywać prawa charakteryzujące świat kwantowy. Tradycyjna nauka tym bardziej okazuje się niewystarczająca. Zasadna jest więc konstatacja, że teza o nauce probalistycznej uzupełnia i wzmacnia projekt automatyzacji nauki.
Oryginalna jest koncepcja, wyłożona przez S. Lema w Golemie XIV, na temat rozumu jako bytu wobec człowieka niezależnego. Rozum, opuściwszy swoje dodatkowe „siedlisko”, tj. człowieka, ewoluując dalej, może stać się rozumiem transcendentnym wobec świata. S. Lem uważa, że świat może okazać się poznawalny – ale tylko wówczas, gdy w jakiś sposób uda się wyjść poza jego granice. Znamienne, że taki transcendentny rozum, zdobywszy wszechwiedzę na temat swojego Wszechświata, byłby Demonem Laplace’a, dla którego świat byłby ściśle zdeterminowany. Również ten motyw twórczości S. Lema mógłby stać się w przyszłości tematem badań – w niniejszej pracy na jego bardziej wnikliwą analizę brakuje miejsca.
Rozważania na temat nauki u S. Lema idą w kierunku rozważań mających niewiele wspólnego z tradycyjnie działalnością poznawczą. U początku swojej refleksji wierzy we wszechmoc nauki, z czasem jego przekonanie na temat poznawczych możliwości człowieka jest coraz słabsze. Ważne zastrzeżenie – S. Lem nigdy nie deprecjonuje ważności dociekań naukowych. Przeciwnie, z czasem coraz bardziej przekonany jest jednak o niewystarczalności nauki. Niewystarczalność ta ma swoje podłoże w immanentnych właściwościach człowieczeństwa – jej ominięcie wiąże się z jego porzuceniem.
Bibliografia
Utwory Stanisława Lema
Lem S., Astronauci, Warszawa 1967.
Lem S., Bomba megabitowa, Kraków 1999.
Lem S., Cyberiada, Warszawa 1998.
Lem S., Człowiek z Marsa, Opowiadania młodzieńcze, Wiersze, Warszawa 2009.
Lem S., Dialogi, Wrocław 1984.
Lem S. Doskonała próżnia. Wielkość urojona, Kraków 1974.
Lem S. Dzienniki gwiazdowe, Kraków 1982.
Lem S., Eden, Warszawa 1959.
Lem S., Fantastyka i futurologia, T. 1., Kraków 1989.
Lem S., Fantastyka i futurologia, T. 2., Kraków 1989.
Lem S., Fiasko, Kraków 1987.
Lem S., Filozofia przypadku, Warszawa 2010.
Lem S., Głos Pana, Wrocław 1984.
Lem S., Golem XIV, Kraków 1981.
Lem S., Katar, Kraków 1988.
Lem S., Kongres futurologiczny. Maska, Kraków – Wrocław 1983.
Lem S., Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003.
Lem S., Niezwyciężony, Warszawa 1982.
Lem S., Obłok Magellana, Warszawa 1956.
Lem S., Okamgnienie, Warszawa 2000.
Lem S., Opowieści o pilocie Pirxie, Warszawa 1990.
Lem S., Pamiętnik znaleziony w wannie, Kraków 2000.
Lem S., Pokój na Ziemi, Kraków 1987.
Lem S., Powrót z gwiazd, Warszawa 1994.
Lem S., Rasa drapieżców: teksty ostatnie, Kraków 2006.
Lem S., Sknocony kryminał, Warszawa 2009.
Lem S., Solaris, Warszawa 1962.
Lem S., Summa Technologiae, T 1., Warszawa 1996.
Lem S., Summa Technologiae, T 2., Warszawa 1996.
Lem S., Summa Technologiae, Kraków 1967.
Lem S., Śledztwo, Kraków 2001.
Lem S., Szpital przemienienia, Warszawa 2008.
Lem S., Tajemnica chińskiego pokoju, Kraków 1996.
Lem S., Wizja lokalna, Kraków 1982.
Lem S., Wysoki zamek, Warszawa 2009.
Literatura krytyczna
Polska literatura fantastyczna, Interpretacje. Pod red. Andrzeja Stoffa i Dariusza Brzostka, Toruń 2005.
Bereś S., Tako rzecze Lem, Kraków 2002.
Bojko P., „Ananke” Stanisława Lema, czyli kosmos utraconych złudzeń, [w:] Polska literatura fantastyczna. Interpretacje, Toruń 2005.
Fiałkowski T., Świat na krawędzi, Kraków 2000.
Jarzębski J., Astronautyczny debiut Lema, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/astronauci/52-poslowie-astronauci. Dostępność z 26.05.2011.
Jarzębski J., Cały ten złom, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/niezwyciezony/96-poslowie-niezwyciezony. Dostępność z dnia 29.05.2011.
Jarzębski J., Chaos, ład i literatura, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/katar/87-poslowie-katar. Dostępność z dnia 30.05.2011.
Jarzębski J., Daleka podróż, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/oblok-
magellana/107-poslowie-oblok. Dostępność z 26.05.2011.
Jarzębski J., Lata czterdzieste [w:] S. Lem, Człowiek z Marsa, Opowiadania młodzieńcze, Wiersze, Warszawa 2009.
Jarzębski J., Lata młodzieńcze i dojrzałość cybernetyki, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/eseje/dialogi/161-poslowie-dialogi. Dostępność 26.05.2011.
Jarzębski J., Listy albo Opór materii, Warszawa 2002.
Jarzębski J., Pirx i sekrety człowieczeństwa, [w] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/pirx/112-poslowie-pirx, -Dostępność z dnia 30. 05.2011.
Jarzębski J., Smutek Edenu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/eden/70-poslowie-eden, - Dostępność 26.05.2011.
Jarzębski J., Trudny powrót z gwiazd, [w:] S. Lem, Powrót z gwiazd.
Jarzębski J., W Polsce czyli wszędzie, Warszawa 1992.
Jarzębski J., Wszechświat Lema, Kraków 2003.
Jarzębski J., Z przyszłych dziejów rozumu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/157-poslowie-golem14– Dostępność z dnia – 30.05.2011.
Majewski P. , Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007.
Oramus M., Bogowie Lema, Warszawa 2006.
Orliński W., Co to są sepulki?, Kraków 2007.
Płaza M., O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006.
Stoff A., Powieści fantastyczno – naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983.
Stoff A., Świat ze słów (O „Pamiętniku znalezionym w wannie” Stanisława Lema), Toruń 1989.
Szpakowska M., Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996.
Teksty z obszaru metodologii nauki
Jabłoński A., Budowanie społeczeństwa wiedzy. Zarys teorii społecznej Karla R. Poppera, Lublin 2006.
Horgan J., Koniec nauki czyli o granicach wiedzy u schyłku ery naukowej, Warszawa 1999.
Popper K., Logika odkrycia naukowego, przekład U. Niklas, Warszawa 1977.
Popper K. R., Wszechświat otwarty. Argument na rzecz indeterminizmu, przekład A. Chmielewski, Kraków 1996.
Kuhn T. S., Struktura rewolucji naukowych, Warszawa 1968.
Wiener N., Cybernetyka, czyli sterowanie i komunikacja w zwierzęciu i w maszynie, Warszawa 1971.
Życiński J., Bóg postmodernistów, Lublin 2001.
Życiński J., Granice racjonalności: eseje z filozofii nauki, Warszawa 1993.
S. Lem, Człowiek z Marsa, Opowiadania młodzieńcze, Wiersze, Warszawa 2009, s. 101.
J. Jarzębski, Lata czterdzieste [w:] S. Lem, Człowiek z Marsa, Opowiadania młodzieńcze, Wiersze, Warszawa 2009, s. 479.
S. Lem, Astronauci, Warszawa 1967 , s. 18.
Ibidem, s. 100.
S. Lem, Obłok Magellana, Warszawa 1956, s. 373.
S. Bereś, Tako rzecze Lem, Kraków 2002, s. 81.
Ibidem, s. 11.
J. Jarzębski , W Polsce czyli wszędzie, Warszawa 1992, s. 148.
Ibidem, s. 149.
Ibidem, s. 97.
J. Jarzębski, Daleka podróż, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/oblok-magellana/107-poslowie-oblok, s.1 – dostępność z 26.05.2011.
M. Oramus , Bogowie Lema, Warszawa 2006, s. 191.
J. Jarzębski, Astronautyczny debiut Lema, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/astronauci/52-poslowie-astronauci, s. 2 – dostępność z 26.05.2011.
Ibidem, s. 4.
Ibidem, s. 4
J. Jarzębski, Daleka …, s. 2.
J. Jarzębski, Astronautyczny …, s. 4.
S. Lem, Obłok Magellana, s. 208.
S. Lem, Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 15.
P. Majewski , Między Zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007, s. 18.
S. Lem , Summa Technologiae, T 2., Warszawa 1996 s. 14.
S. Lem, Obłok Magellana, s. 207.
S. Lem, Summa…, s. 6.
J. Jarzębski , Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 264.
M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006, s. 289.
J. Jarzębski , Wszechświat…, s. 226.
Ibidem, s. 213.
Ibidem, s. 216.
Ibidem, s. 218.
J. Jarzębski, Astronautyczny…, s. 3.
Lem, Obłok Magellana, s. 132.
Jarzębski, Smutek Edenu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/eden/70-poslowie-eden, s. 1 - dostępność 26.05.2011.
Polska literatura fantastyczna, Interpretacje. Pod red. Andrzeja Stoffa i Dariusza Brzostka, Toruń 2005, s. 274.
S. Lem, Eden, Warszawa 1959, s, 178.
Płaza, O Poznaniu…, s. 324.
Lem, Eden, s. 168.
Płaza, O poznaniu…, s. 318.
Majewski, Między…, s. 18.
Lem, Eden, s. 170.
Majewski, Miedzy…, s. 76.
Płaza, O poznaniu …, s. 319.
Lem, Eden, s. 259 – 260.
Płaza, O poznaniu … , s. 319.
Ibidem, s. 320.
Lem, Eden, s. 105.
Jarzębski , Smutek…, s. 3.
Ibidem, s. 4.
Lem, Eden, s. 273.
Ibidem, s. 301.
Jarzębski, Wszechświat … , s. 266.
Bereś, Tako rzecze …, s. 43.
W. Orliński, Co to są sepulki?, Kraków 2007, s. 43.
Bereś, Tako rzecze …, s. 43.
J. Jarzębski, Lata młodzieńcze i dojrzałość cybernetyki, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/eseje/dialogi/161-poslowie-dialogi, s. 1. – dostępność 26.05.2011.
N. Wiener, Cybernetyka, czyli sterowanie i komunikacja w zwierzęciu i w maszynie, Warszawa 1971, s. 35.
Ma
Ibidem, s. 24.
Płaza, O poznaniu… , s. 107.
S. Lem, Dialogi, Wrocław 1984, s. 33.
Płaza, O poznaniu …, s. 110.
Ibidem, s. 107.
Lem, Dialogi, s. 5.
Ibidem, s. 6.
Ibidem, s. 166.
M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996, s. 65.
Bereś, Tako rzecze …, s. 338.
Płaza, O poznaniu …, s. 112.
Lem, Dialogi, s. 102.
Płaza, O poznaniu…, s. 371.
S. Lem, Solaris, Warszawa 1962, s. 158.
Płaza, O poznaniu…, s. 380.
Jarzębski, Wszechświat…, s.115.
J. Horgan, Koniec nauki czyli o granicach wiedzy u schyłku ery naukowej, Warszawa 1999, s. 54.
Lem, Solaris, s. 24.
Horgan, Koniec nauki…, Warszawa 1999, s. 54.
Lem, Solaris, s. 161.
Ibidem, s. 162.
Ibidem, s. 161.
Horgan, Koniec nauki…, s. 61.
Lem, Solaris, s. 120.
Horgan, Koniec nauki…, s. 54.
Ibidem, s. 63.
Ibidem, s. 67.
Ibidem, s. 67.
Lem, Solaris, s. 163.
Ibidem, s. 166.
Lem, Solaris, s. 120.
Ibidem, s. 167.
Ibidem, s. 163.
Ibidem, s. 161.
Ibidem, s. 178.
Ibidem, s. 191.
Płaza, O poznaniu…, s. 384.
S. Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Kraków 2000, s. 227.
A. Stoff, Powieści fantastyczno – naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983, s. 130.
Lem, Pamiętnik…, s. 228.
Płaza, O poznaniu…, Lema, s. 398.
Lem, Pamiętnik…, s.79.
Płaza, O poznaniu…, s. 400.
A. Stoff, Świat ze słów (O „Pamiętniku znalezionym w wannie” Stanisława Lema), Toruń 1989, s. 128.
Płaza, O poznaniu…, s. 402.
Lem, Pamiętnik…, s. 229.
Lem, Pamiętnik…, s. 179.
Stoff, Powieści…, s. 130.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 277.
Lem, Pamiętnik…, s. 180.
Bereś, Tako rzecze…, s. 547.
Bereś, Tako rzecze…, s. 248.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 119.
Płaza, O poznaniu…, s. 399.
Ibidem, s. 115.
Lem, Pamiętnik…, s. 91.
Bereś, Tako rzecze…, s. 86.
J. Jarzębski, Trudny powrót z gwiazd, [w:] S. Lem, Powrót z gwiazd, s. 294.
Ibidem, s. 295.
S. Lem, Powrót z gwiazd, Warszawa 1994, s. 71.
Lem, Powrót z gwiazd. s. 101 - 102.
J. Jarzębski, Cały ten złom, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/niezwyciezony/96-poslowie-niezwyciezony, s. 2. – Dostępność z dnia 29.05.2011
S. Lem, Niezwyciężony, Warszawa 1982, s. 144.
Lem, Niezwyciężony, s. 105.
Lem, Niezwyciężony, s. 108.
Płaza, O poznaniu…, s. 329.
Ibidem, s. 330.
Cyt. za P. Majewskim, Studia Filozoficzne 1965, nr 2, s. 97.
Majewski, Między zwierzęciem…, s. 87.
Płaza, O poznaniu…, s. 127.
Lem, Summa…, t. 1, Warszawa 1996, s. 20.
Ibidem, s. 22.
Ibidem, s. 23.
Lem, Summa…, t. 2. Warszawa 1996, s. 62.
Lem, Summa…, t. 1. Warszawa 1996, s. 32.
Ibidem, s. 32.
Majewski, Między zwierzęciem…, s. 97.
Ibidem, s. 98.
Lem, Summa…, t. 2. Warszawa 1996, s. 111.
Lem, Summa…, t. 1. Warszawa 1996, s. 157.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 144.
Ibidem, s. 145.
Ibidem. s. 145.
A. Jabłoński, Budowanie społeczeństwa wiedzy. Zarys teorii społecznej Karla R. Poppera, Lublin 2006, s. 431.
K. Popper, Logika odkrycia naukowego, przekład U. Niklas, Warszawa 1977, s. 29 – 32.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 1. s. 42.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 2. s. 43.
Ibidem, s. 45.
Ibidem, s. 46.
Ibidem, s. 47.
Ibidem, s. 101.
Ibidem, s. 35.
Ibidem, s. 37.
Ibidem, s. 107.
Płaza, O poznaniu…, s. 143 – 144.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 10 – 11,
Lem, Summa…, t. 1, Warszawa 1996, s. 109.
Ibidem, s. 110.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 2, s. 5.
Ibidem, s. 6.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 105. .
Ibidem, s. 114.
Ibidem, s. 115.
Ibidem, s. 113 – 114.
Lem, Summa…, t. 2, Warszawa 1996, s. 14.
Płaza, O poznaniu…, s. 131.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 2, s. 154 – 155.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 2, s. 11. t.
Lem, Summa…, t. 2, Warszawa 1996, s. 14 – 15.
Ibidem, s. 16.
T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, Warszawa 1968, s. 34.
S. Lem, Przypisy, [w:] S. Lem, Summa Technologiczna, Warszawa 1996, s. 178.
Ibidem, s. 179.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 1. s. 81.
Lem, Przypisy, [w:] S. Lem, Summa Technologiczna, Warszawa 1996, s. 179.
Lem, Summa…, t. 1. Warszawa 1996 s. 237.
K. R. Popper, Wszechświat otwarty. Argument na rzecz indeterminizmu, przekład A. Chmielewski, Kraków 1996, s. 68 – 69.
Lem, Summa…, t. 2, Warszawa 1996, s. 112.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 327 – 328.
Majewski, Między zwierzęciem…, s. 157.
Lem, Summa…, t. 2. Warszawa 1996, s. 63.
Ibidem, s. 59
Ibidem, s. 58 – 59.
Lem, Summa…, Kraków 1976, s. 337.
Majewski, Między zwierzęciem…, s. 156.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 323.
Ibidem, s. 348.
Ibidem, s. 348.
Ibidem, s. 125.
Ibidem, s. 126 – 127.
Bereś, Tako rzecze… s. 349.
Majewski, Między zwierzęciem…, s. 160.
Bereś, Tako rzecze…, s. 149.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 220.
Płaza, O poznaniu…, s. 292.
S. Lem, Cyberiada, Warszawa 1998, s. 264.
Ibidem, s. 267.
Ibidem, s. 273.
Ibidem, s. 131.
Ibidem, s. 136.
Płaza, O poznaniu…, s. 391 – 392.
S. Lem, Cyberiada, s. 138.
Lem, Summa…, t. 2, Warszawa 1996, s. 5 – 7.
Ibidem, s. 25.
Lem, Cyberiada, s. 77.
Bereś, Tako rzecze…, s. 90.
Lem, Cyberiada, s. 77 – 78.
Lem, Pamiętnik…, s. 181.
Bereś, Tako rzecze…, s. 90.
Płaza, O poznaniu…, s. 414.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 188.
S. Lem, Głos Pana, Wrocław 1984, s. 126 – 127.
Ibidem, s. 32 – 33.
Kuhn, Struktura rewolucji…, s. 40.
Lem, Głos Pana, s. 35.
Kuhn, Struktura rewolucji…, s. 184.
Lem, Głos Pana, s. 32.
Ibidem, s. 69.
Lem, Summa…, Warszawa 1996, t. 2. s. 6.
Lem, Głos Pana, s. 30.
Lem, Summa… , Warszawa 1967, s. 322.
Płaza, O poznaniu…, s. 134.
Lem, Głos Pana, s. 22 – 23.
Lem, Summa…, Kraków 1967, s. 348.
Lem, Głos Pana, s. 19.
Ibidem, s. 145.
Ibidem, s. 39.
Bereś, Tako rzecze…, s. 119.
Lem, Głos Pana, s. 39.
Bereś, Tako rzecze…, s. 187.
Lem, Głos Pana, s. 20.
Ibidem, s. 36.
Ibidem, s. 177.
Ibidem, s. 31.
Ibidem, s. 158.
Kuhn, Struktura rewolucji…, s. 186 – 187.
Płaza, O poznaniu…, s. 422.
Lem, Głos Pana, s. 139.
Lem, Summa technologiczna, Kraków 1967, s. 7.
Lem, Głos Pana, s. 37.
Płaza, O poznaniu…, s. 418.
J. Jarzębski, Pirx i sekrety człowieczeństwa, [w] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/pirx/112-poslowie-pirx, s. Dostępność z dnia 30. 05.2011.
S. Lem, Opowieści o polocie Pixie, Warszawa 1990,, s. 302.
Ibidem, s. 302 - 303.
Ibidem, s. 303.
Lem, Summa…, t. 2., Warszawa 1996, s. 154.
Por. S. Lem, Summa…, t. 2. Warszawa 1996, s. 10.
Lem, Opowieści…, s. 303.
Ibidem, s. 300.
Ibidem, s. 351.
P. Bojko, „Ananke” Stanisława Lema, czyli kosmos utraconych złudzeń, [w:] Polska literatura fantastyczna. Interpretacje, Toruń 2005, s. 367.
Ibidem, s. 354.
Jarzębski, Pirx i sekrety…, s. 2.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 121.
Kuhn, Struktura…, s. 144.
Ibidem, s. 144.
Jarzębski, Wszechświat…, s. 121.
Lem, Opowieści… s. 356.
Por. S. Lem, Summa…, t. 2., Warszawa 1996, s. 178.
Płaza, O poznaniu…, s. 364.
Ibidem, s. 364 -365.
J. Jarzębski, Chaos, ład i literatura, http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/katar/87-poslowie-katar, s. 2. Dostępność z dnia: 30.05.2011
S. Lem, Katar, Kraków 1988, s. 142.
Płaza, O poznaniu…, s. 359.
Lem, Katar, s. 101.
Płaza, O poznaniu…, s. 362.
Por. S. Lem, Summa … t. 1., Warszawa 1996, s. 144.
Jarzębski, Chaos, ład i literatura… [w:] S. Lem, Katar s. 168 – 169.
Lem, Katar, s. 101.
Por. S. Lem, Filozofia przypadku, rozdz. Stochastyczny los dzieła, s. 161.
Bereś, Tako rzecze…, s. 135.
Por. S. Lem, Opowieści…, s. 301 – 306.
S. Lem, Golem XIV, Kraków 1981, s. 25.
Ibidem, s. 79.
Lem, Golem XIV, s. 27.
J. Jarzębski, Z przyszłych dziejów rozumu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/157-poslowie-golem14, s. 3 – Dostępność z dnia – 30.05.2011
Por. S. Lem, Summa…, Kraków 1976, rozdz. Dwie ewolucje.
Lem, Golem XIV, s. 62 – 63.
Ibidem, s. 63.
Ibidem, s. 63.
Jarzębski, Z przyszłych…, s. 2.
Lem, Golem XIV, s. 88.
Ibidem, s. 88.
Ibidem, s. 89.
Jarzębski, Z przyszłych…, s. 3.
Lem, Solaris, s. 191.
Lem, Golem XIV, s. 34.
Jarzębski, Z przyszłych…. s. 1.
S. Lem, Wizja lokalna, Kraków 1982, s. 96.
Ibidem, s. 97.
Ibidem, s. 96.
Ibidem, s. 98.
Lem, Wizja, lokalna, s. 295.
Ibidem, s. 271 – 272
Listy a literatura: korespondencja Stanisława Lema z Michaelem Kandlem
UNIWERSYTET JAGIELLOŃSKI WYDZIAŁ POLONISTYKI
Wojciech Zemek
Listy a literatura: korespondencja Stanisława Lema z Michaelem Kandlem
Letters vs literature: Stanislaw Lem's correspondence with Michael Kandel
Praca magisterska
napisana pod kierunkiem
prof. dra hab. Jerzego Jarzębskiego
Kraków 2009
Spis treści |
I. PRZEDPOLE
Badając relacje, jakie zachodzą pomiędzy dorobkiem literackim a epistolarnym Stanisława Lema, musimy przygotować się na szereg trudności, z którymi nieuchronnie boryka się każda praca na obszarze lemologii. Częściowo wynikają one z właściwości przedmiotu badań. Pisana na przestrzeni sześćdziesięciu lat korespondencja Lema, licząca kilkanaście tysięcy pozycji, pozostaje niezwykle obfita i różnorodna. Pisarz, podobnie jak w swoich książkach, uprawia na jej gruncie swobodny dyskurs z uczonymi głowami, przedstawicielami takich dyscyplin, jak filozofia, fizyka, cybernetyka, astronomia, biologia czy nauki humanistyczne. Biada podrzędnym istotom, które próbowałyby się z nimi zmierzyć. Listy, przypominające swoim bagażem intelektualnym dorobek największych myślicieli epoki Renesansu, są może najbardziej jaskrawym dowodem niezwykłej erudycji ich nadawcy:
Pisarz ten, na kształt intelektualnego buldożera, ryje z zadziwiająca łatwością i erudycyjną swobodą wszelkie możliwe tereny poznania. Przestał już kogokolwiek dziwić fakt, że Lem wypowiada się (często w zamkniętym gronie specjalistów) na tematy historyczno- i teoretycznoliterackie, językoznawcze, filozoficzne, psychologiczne, astronomiczne, ekonomiczne, matematyczno-fizyczne czy medyczne; że pisze o cybernetyce, teorii gier, logice, statystyce, genetyce i kontaktach międzygalaktycznych; że zajmuje się estetyką, historią, teorią kultury, futurologią, socjologią, informatyką, chemią i krystalografią, obyczajowością erotyczną i osteologią, biologią i zachowaniem się polarników, technologią i polityką, metafizyką i teologią, psychotroniką i polityką, okultyzmem i komputeryzacją i wreszcie Bóg jeden wie czym jeszcze.[1]
Ponadto pojawiają się problemy natury teoretycznej. List bywa traktowany po macoszemu przez teorię literatury, często wręcz pomijany bądź spychany poza obręb głównego jej nurtu. Samo pojęcie literatury nie ma ani jednoznacznej, ani tym bardziej powszechnie obowiązującej definicji. Bez względu jednak na kwestie genologiczne, podpis Stanisława Lema pod dowolnym tekstem, choćby to była instrukcja obsługi kserokopiarki, powinien stanowić stałą przepustkę do Parnasu. Dlatego ambicją tej pracy jest bardziej ogarnięcie i uporządkowanie bogatej spuścizny epistolarnej pisarza, aniżeli rozstrzyganie na temat jej niewątpliwych walorów artystycznych. Nie tracimy przy tym pokornej nadziei, że przy okazji cierpliwych prac porządkowych uda nam się wydobyć okruchy tego uniwersalnego ładu, dzięki któremu „siły międzycząsteczkowe utrzymują w ryzach materię, planety nie spadają na Słońce, a kobiety rodzą raczej dzieci niż wilkołaki lub płonące głownie”.[2]
Zanim jednak przystąpimy do wiwisekcji, musimy dokonać przeglądu aparatury, jaką dysponujemy. Zacznijmy od "szacownego obszaru, pełnego ciemnych i antynomicznych problemów" [FP, 23-24][3], czyli od literaturoznawstwa. Aby odpowiedzieć na pytanie, jakie zachodzą relacje pomiędzy listami a literaturą, należałoby najpierw zdefiniować pojęcie tej ostatniej. Jak więc rozpoznać, co jest twórczością literacką, a co nią nie jest? Zarys rozważań teoretycznych na ten temat przynosi książka Henryka Markiewicza Główne problemy wiedzy o literaturze. Wybór tej fundamentalnej w latach siedemdziesiątych pozycji jest nieprzypadkowy: rekomendował ją, jako doskonałą, sam Lem w Filozofii przypadku, osoba z natury nieufna i krytyczna wobec większości osiągnięć w dziedzinie nauk humanistycznych.
Termin literatura, w tym znaczeniu, w jakim go na łamach niniejszej pracy przywołujemy, pojawia się dopiero pod koniec XVIII wieku. Początkowo obejmował całe humanistyczne piśmiennictwo, literaturoznawstwo stopniowo ewoluuje w kierunku "literatury pięknej", poprzez odcięcie gatunków granicznych. Nie znaleziono jednak żadnego wspólnego kryterium, które dałoby się zastosować do całej literatury pięknej. Markiewicz wypreparowuje trzy podstawowe cechy dzieł literackich. Pierwsza to fikcyjność, czyli autonomiczność świata przedstawionego. Druga polega na nastawieniu na funkcję estetyczną języka, jego uporządkowanie naddane w stosunku do potrzeb zwyczajnej komunikacji językowej: „zorganizowany gwałt na języku potocznym” w ujęciu Jakobsona. Ostatnią jest obrazowość, jako zdolność do wywoływania u odbiorców wyrazistych i bogatych jakościowo wyobrażeń. Żaden z tych trzech wyróżników samodzielnie ani w kombinacji z pozostałymi nie obejmuje wszystkich utworów literackich. Żaden z nich nie jest również cechą definiującą: występowanie przynajmniej jednego z wymienionych elementów jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym istnienia literatury. Model, który udało się zrekonstruować Markiewiczowi, można spróbować przedstawić graficznie. Jądro literatury będą stanowić gatunki, które są koniunkcją wszystkich trzech cech: w miarę oddalania się od niego, stopień esencjonalności literackiej stopniowo blednie.
Niemożność zbudowania dostatecznie pojemnej i precyzyjnej definicji wynika przede wszystkim z heterogeniczności tworów językowych, uznawanych za literackie. Markiewicz proponuje własną formułę, stanowiącą unifikację głównych ujęć:
cechą "literackości" jest to, że utwór spełnia zasadnicze funkcje językowe (przedstawiającą i wolicjonalną) w sposób odmienny niż wypowiedzi potoczne i naukowe: to znaczy przy udziale fikcji literackiej, a więc pośrednio, nieasertorycznie i ze zmniejszoną jednoznacznością, lub „z uporządkowaniem naddanym", lub wreszcie ze zwiększoną obrazowością.[4]
W nadziei, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza badaczom literatury udało się dokonać bardziej zdecydowanych rozstrzygnięć, sięgamy po książkę profesora literatury angielskiej i komparatystyki literackiej, Jonathana Cullera, kusząco zatytułowaną Teoria literatury.[5] Autor przedstawia pięć tez o naturze twórczości literackiej, zasadniczo pokrywających się z cechami podanymi przez Markiewicza: 1. wysuwanie na pierwszy plan języka, 2. integracja rozmaitych poziomów strukturalnych języka, 3. projekcja fikcyjnego świata, 4. walory estetyczne, 5. intertekstualność wraz z autotelicznością. Powtarza się również konstatacja, że wymienione właściwości nie są wyłączną domeną dzieła literackiego: można je odnaleźć również w innych użyciach językowych.
Novum, przynajmniej w stosunku do opracowania Markiewicza, jest wprowadzenie terminu „bezwarunkowego założenia woli współpracy”. Czytelnik biorąc do ręki książkę jako tekst drukowany (a więc w pewien sposób wyselekcjonowany i nobilitowany), zakłada a priori, że ma do czynienia z nadrzędnie uporządkowanym komunikatem. „Z innym nastawieniem zasiadamy do słuchania muzyki awizowanej jako odnaleziona kompozycja Beethovena, a z innym – gdy jest to pono interesująca kompozycja pewnego listonosza z Bielska”. [FP, 183] Wynika z tego gotowość do interpretacji i poszukiwania ukrytego sensu, interakcja zachodząca pomiędzy autorem a czytelnikiem, nazwą a desygnatem, konotacją i denotacją, nadawcą i odbiorcą, projektem oraz realizacją. Obróbka dzieła w procesie druku, recenzje oraz wypowiedzi krytyków pełnią rolę katalizatora. Byłaby to więc dynamiczna koncepcja literatury, jako procesu zdeterminowanego kulturowo, zadziwiająco zbieżna ze sformułowaną przez Lema trzydzieści lat wcześniej definicją literackości, jako własności zrelatywizowanej przez kulturowe wzorce. Ostateczna konkluzja Cullera brzmi następująco: teoria literatury na progu XXI wieku odsuwa na drugi plan kwestie czysto formalne, czyli hipotetyczne różnice pomiędzy dziełami literackimi i nieliterackimi, poszukując raczej zbieżności i paraleli, analizując piśmiennictwo w kategoriach historycznych, psychologicznych, społecznych bądź ideologicznych.
A może, nawiązując do stylistyki zaproponowanej przez Jakobsona, należałoby się przyznać do czysto teoretycznej impotencji i cofnąć do praktycznej koncepcji Kleinera sprzed stu lat, który w roku 1913 postulował, aby przedmiotem wiedzy o literaturze był każdy tekst. Na tej bazie powstała poszerzona, być może nawet zbyt szeroka propozycja Stanisława Dąbrowskiego, traktująca jako literaturę "wszystko to, czego tworzywem jest słowo (język, mowa) użyte w funkcji porozumienia i będące bądź w fazie artykulacyjnego trwania, bądź w fazie wszelkiego rodzaju utrwalania".[6]
Tyle badający, a co na to badani? Według Stanisława Lema literaturą jest to, co zostanie jako literatura odczytane. Ważna jest tutaj przede wszystkim sama interpretacja potencjalnego dzieła literackiego, stanowiąca proces uwarunkowany społecznie: "suwerenność tworu językowego, pretendującego do rangi dzieła, nie jest jego własnością immanentną, lecz zależy od stosunków, jakie zachodzą na obwodzie niejako zewnętrznym tekstu, w postaci relacji pomiędzy nim a wzorcami kulturowymi” [FP, 28]. Dzieło nie jest autonomicznym, obiektywnie istniejącym bytem: powstaje ono dopiero w trakcie interpretacji. Kreacja to projekt, na którego realizację składają się dynamiczne relacje, jakie zachodzą pomiędzy tekstem a jego odbiorcami. Ponieważ kultura ma właściwości homeostatyczne, poprzez masowo-statystyczne kontakty czytelników z dziełem dochodzi do jego stabilizacji: początkowa oscylacja ocen stopniowo wygasa, krzepnąc w postaci sieci kanonicznych odczytań.
Do nowatorskiej, relatywistycznej teorii dzieła literackiego Lema będziemy jeszcze wracać. Warto jednak od razu podkreślić jej bliźniacze podobieństwo do pragmatyzmu, który zyskał sobie popularność na polu literaturoznawstwa pod koniec XX wieku dzięki pracom Stanleya Fisha i Richarda Rorty'ego. Fish utrzymuje, że nie istnieją żadne immanentne właściwości tekstu, niezależne od odbiorcy. „Obiektywne istnienie tekstu jest iluzją, co więcej, niebezpieczną iluzją, z powodu jego fizycznej namacalności”.[7] Wprowadza pojęcie wspólnoty interpretacyjnej, która odwołuje się do zbioru społecznych przeświadczeń na temat literatury i jej interpretacji. U Lema znajdziemy bliźniacze „układy odniesień stanowiące produkt procesów kulturowych” [FP, 159]. Autor Filozofii przypadku przedstawia rolę wspólnoty interpretacyjnej na przykładzie odbioru W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza. Bohaterski dla każdego Europejczyka Staś w oczach Arabów będzie okrutnym mordercą i ciemiężycielem. „Interpretacja nie jest odkrywaniem prawdy tekstu, lecz racjonalnym testowaniem znaczenia, ograniczonym z jednej strony przez instytucję literatury (konwencje i reguły interpretowanych tekstów), z drugiej zaś – przez wspólnotę interpretacyjną, do której bezwzględnie należy każdy interpretator”.[8] Lem podziela również przekonania pragmatystów o perspektywiczności i zmienności doświadczenia, ograniczonego przez język: opisującego nie można odseparować od opisywanego, gdyż to właśnie stosowany kod zakreśla ramy poznania. Lem jest antyesencjalistą oraz ironistą[9], który uważa, że każdy opis świata jest tymczasowy i niedoskonały.
Tab. 1: porównanie poglądów teoretycznoliterackich S. Lema i S. Fisha
| Stanisław Lem | Stanley Fish |
| A więc głosimy, że nowe dzieło „nie jest nim od razu”, ale się nim dopiero, w obcowaniu z czytelnikami, staje. Jakości „immanentne” w takim samym stopniu są wykrywane, w jakim niekoniecznie świadomymi decyzjami – ustalane. [FP, 26] | W metodzie, którą postuluję, aktywność czytelnika jest kwestią kluczową, ponieważ prowadzi nie tyle do odkrycia, ile do nadania znaczenia.
In the procedures I would urge, the reader's activities are at the center of attention, where they are regarded not as leading to meaning but as having meaning. [S. Fish, Is There a Text in This Class?: The Authority of Interpretive Communities, Cambridge 1982, s.158] |
| Uważam, że istotna ze względu na teorię literatury jest owa zmienność skutków lektury, a nie tożsamość drukarskiego substratu, bo ona jest trivium, które wprowadza w błąd...
|
Obiektywne istnienie tekstu jest iluzją, co więcej, niebezpieczną iluzją, z powodu jego fizycznej namacalności.
|
| Żeby osadzić zdanie w pozajęzykowym kontekście sytuacyjnym [...], trzeba posiadać wiedzę pozajęzykową. Dostarczają jej układy odniesień stanowiące produkt procesów kulturowych. „Być tekstem literackim” jest to kulturowo zrelatywizowana własność, o której przesądza dany kulturą układ odniesień kryterialnych. [FP, 159] | Znaczenia pojawiają się już gotowe, nie z powodu norm osadzonych w języku, lecz ponieważ język jest zawsze, od samego początku, postrzegany w pewnej strukturze norm. Struktura ta nie jest jednakże abstrakcyjna i niezależna, lecz społeczna.
|
| Arcydzieło absolutne nie istnieje, ponieważ implikuje zestaw kryteriów oceny żadnym sposobem nie związanych z cechami szczegółowymi dowolnej chwili historycznej. Nie możemy zbadać, czy takie cechy istnieją, ponieważ badając zjawiska kulturowe, nie można samemu być niepodległym żadnemu kulturowemu wpływowi. [FP, 157] | Historycznie uwarunkowana świadomość nie może zbadać szczegółowo swoich własnych przekonań, przeprowadzić racjonalnego badania swoich własnych doświadczeń, ponieważ aby rozpocząć takie badanie, musiałaby najpierw uciec od podstaw własnych możliwości, a mogłaby to zrobić tylko wtedy, gdyby nie była historycznie uwarunkowana.
|
| ...to co wczoraj uznawano za transcendencję granic beletrystyki, może dziś być już częścią integralną pięknego piśmiennictwa, ponieważ granica ma owa charakter zmienny, zależy od przyjętych konwencji, i gdy te się zmienią, fantastyczna filozofia albo teologia może się stać właśnie „normalną literaturą piękną”.
|
Literatura nie jest esencjalną, lecz konwencjonalną kategorią, której zawartość i zakres są bezustannie kwestią debaty i rozstrzygnięć pomiędzy historycznie uwarunkowanymi podmiotami. Z tego powodu granica pomiędzy literaturą a tym, co nią nie jest, jest ciągle odkrywana na nowo.
|
Skoro mamy już pewną wiedzę na temat naszej niewiedzy w materii zasadniczej, spróbujmy przyjrzeć się, jak na tym tle prosperuje teoria listu. Niestety, im dalej brniemy w kwestie statusu genologicznego, tym bardziej sytuacja się gmatwa. Chociaż na pierwszy rzut oka wszystko wygląda dosyć klarownie. List jest jednym z najstarszych gatunków piśmiennictwa, który narodził się niemal równocześnie z wynalezieniem pisma. Jako taki posiada wyraziste cechy formalne: jest to utrzymany w stylu bezpośrednim, skierowany do nieobecnego adresata monolog w formie pisanej, którego zasadniczy cel pozostaje utylitarny. Jednak Stefania Skwarczyńska, autorka fundamentalnej Teorii listu, uważa, że jest on obszarem paradoksu, łączącym w sobie szereg biegunowych przeciwieństw.[10] Należy do form stricte użytkowych, ale bywa zaliczany w swoich poszczególnych realizacjach do panteonu literatury pięknej. Jest monologiem, który stanowi właściwie fragment dialogu. Podporządkowany potrzebom doraźnym i praktycznym, operuje na ogół językiem mówionym, wyrażonym jednak w postaci pisemnej. Chociaż z natury efemeryczny, staje się często trwałym dokumentem, o znaczeniu historyczno-literackim. Powinien być spontanicznie malowanym „obrazem duszy piszącego”, ale równocześnie podlega ograniczeniu reguł i ściśle obowiązujących konwencji. Przy bliższym poznaniu hybrydalny w swej naturze list przypomina skrzydlatego pegaza, któremu nałożono chomąto.
Szereg problemów, z jakimi borykamy się przy próbie teoretycznej analizy korespondencji, wyodrębnia Kazimierz Cysewski[11]. Do najważniejszych z nich należą: nieuchronne zakłócenie intymnej relacji nadawca – odbiorca przez badacza-podglądacza, szczególny sposób autokreacji epistolografa, dokonującego niejednokrotnie mistyfikacji własnej biografii (z tego względu można nawet mówić o „podmiocie epistolarnym”) oraz niejednorodność gatunkowa. Nierozstrzygnięte dylematy teoretyczne rodzą nieuchronne niedostatki metodologiczne. Cysewski stwierdza wręcz „brak we współczesnym literaturoznawstwie zadowalających narzędzi, za pomocą których można by badać listy”. Tradycyjny sposób określania literackich walorów korespondencji, poprzez pryzmat konwencji pisarskich danej epoki, nie wydaje się ani sprawiedliwy, ani wyczerpujący, szczególnie w wypadku epistolografii współczesnej.
List jest przekazem niezwykle cennym dla badacza literatury, ponieważ zawsze pozostaje osadzony w konkretnej, chociaż subiektywnie przefiltrowanej rzeczywistości. Stąd Skwarczyńska postuluje jego analizę na tle epoki, sfery społecznej i kultury, które go wydały: „życie, w które list wrasta i które list tworzy, musi stanowić punkt wyjścia dla oceny estetycznej”[12]. Listy mogą trafić do królestwa literatury pod warunkiem wypełnienia swoich służbowych obowiązków. Warto przy tym pamiętać, że informatywność aktu epistolarnego nie ogranicza się jedynie do treści językowych, intencjonalnie umieszczonych w nim przez autora. Źródłem informacji może być w tym wypadku również rodzaj użytego papieru, układ graficzny, obszerność, dobór zwrotów grzecznościowych, styl pisma, a nawet znaczek i koperta.
List należy rozpatrywać nie tylko na tle rzeczywistości, w której powstaje, ale również na tle innych listów, pozostających z nim w przyczynowo-skutkowym związku, czyli tzw. korespondencji. Dopiero w takim zbiorze w pełni manifestuje się epistolarna osobowość oraz biografia nadawcy, a czasem również błąka się Zeitgeist, trudno uchwytny duch epoki.
Sytuację komplikuje dodatkowo różnorodność i bogactwo rodzajów w obrębie samego gatunku. List przeszedł w ciągu pięciu tysięcy lat swojego istnienia głęboką ewolucję: od glinianych tabliczek Sumerów do pliku elektronów, docierającego w ciągu kilku sekund do najdalszych zakątków naszego globu. Nie o zewnętrzny sposób utrwalenia nam tutaj jednak chodzi, chociaż nie pozostaje on bez oczywistego wpływu na merytoryczną zawartość: inny ciężar własny miały listy pisane znacznym nakładem sił i środków, ze świadomością, że odpowiedź otrzymamy w najlepszym wypadku dopiero po kilku tygodniach. Internet zrewolucjonizował sposób i szybkość przekazywania informacji – niestety kosztem jej wartości. Łatwość kontaktu nie przechodzi bowiem w jakość, czego najlepszym dowodem jest spam, zapychający nasze pocztowe skrzynki. Należy przypuszczać, że media elektroniczne będą stopniowo odciążać tradycyjną korespondencję z jej użytkowych funkcji, dzięki czemu poszybuje ona swobodnie w sfery sztuki wysokiej.
Najstarsze znane listy, pisane pismem klinowym trzy tysiące lat przed naszą erą, pochodzą z Babilonii. Reguły nowożytnej artis epistolandi, pozostające w ścisłym związku z retoryką, czyli teorią wymowy, zostały skrupulatnie opracowane w czasach starożytnej Grecji i Rzymu. Sztuką epistolarną zajmowali się między innymi Platon, Epikur, Archimedes, Cyceron, Seneka, Horacy i Owidiusz. Opisowo-normatywna teoria listu obowiązywała z pewnymi modyfikacjami aż do XVIII wieku, jej charakterystyczną manifestacją były popularne w Średniowieczu łacińskie listowniki, czyli wzorniki i zbiory wskazówek, będące podręcznikami pisania listów. Skostniałą strukturę listu rozsadza dopiero sentymentalizm, który wprowadza list-wyznanie, wybuch uczuć piszącego. Całkowite wyzwolenie spod ucisku obowiązujących norm i konwencji przynosi korespondencji Romantyzm. List zrzuca ciasny gorset, w jaki zasznurowano go jeszcze w epoce antycznej i służy teraz ekshibicjonistycznemu obnażaniu stanów emocjonalnych oraz zakamarków duszy nadawcy. Szczególny nacisk kładzie się przy tym na walory literackie: funkcje użytkowe ulegają w ten sposób istotnej transformacji.
Sztandarowym przykładem romantycznej kreacji artystycznej jest epistolografia Krasińskiego, w której autor dokonuje konsekwentnej stylizacji własnej biografii przy pomocy repertuaru środków czysto literackich. Autor Nie-Boskiej Komedii przybiera wystudiowane pozy i nakłada starannie cyzelowane maski, dostosowując się przy tym do możliwości i oczekiwań swoich odbiorców. Kluczową rolę adresata podkreśla Maria Janion w szkicu Tryptyk epistolograficzny.[13] W poczcie skierowanej do ojca, surowego klasyka, Krasiński-junior powściąga romantyczne zapędy, ukrywając je za sentymentalnymi opisami natury. Wyznania, czynione na odległość Delfinie Potockiej, są natomiast prawdziwą eksplozją namiętności, zachodzącą zgodnie z prawami hiperbolicznej poetyki romantycznej. Korespondencja z Jerzym Lubomirskim kreuje kolejny wizerunek Krasińskiego jako genialnego poety-profety, który w swoich dziełach przewidział zarówno własny dramat rodzinny, w postaci nieudanego małżeństwa, jak i dramat polityczny, czyli narastające wrzenie rewolucyjne na świecie. Jak widzimy, list może, a nawet powinien odbijać w zwierciadle również duszę osoby, do której jest zaadresowany.
Po okresie romantycznej epistolomanii XX wiek wydaje się być recesją artis epistolandi, przynajmniej na obszarze korespondencji opublikowanej drukiem. Przyczyną jest zapewne, obok strat spowodowanych przez wojenną pożogę, zmierzch całej galaktyki Gutenberga, połączony z ekspansją alternatywnych środków komunikacji, jak telefon, czy wspomniany już Internet. W czasach konsumpcyjnej kultury obrazkowej najpopularniejszą formą korespondencji staje się list adwokacki albo wezwanie do zapłaty. Z pewnością jednak wypłyną jakieś perły, ukryte w głębinach szuflad i prywatnych bibliotek. Rolę takiej rafy koralowej może spełnić archiwum Stanisława Lema. Próbkę jej olśniewającego bogactwa przynosi wydany jeszcze za życia pisarza tom Listy albo opór materii.[14]
Aby nie narazić się na zarzut gołosłowności, dokonajmy krótkiego przeglądu najważniejszych walorów spuścizny epistolograficznej Stanisława Lema, czytanej z punktu widzenia badacza literatury:
- Symfonia stylizacji: różne głosy i style, w zależności od osoby, do której skierowany jest przekaz. Mamy ciepłe i osobiste listy do przyjaciół, takich jak Sławomir Mrożek bądź Jan Błoński. Naukowe wykłady, naszpikowane fachową terminologią, jak te pisane do Władysława Kapuścińskiego, profesora fizyki. Oracje do tłumaczy, które często stanowią artystyczną spowiedź autora. Zabawne listy urzędowe, pełne zgryźliwej ironii, w których autor ukrywa się za maską chłopka-roztropka, dalekiego krewnego ludowych bohaterów z Indyka. W korespondencji z młodymi czytelnikami pojawia się natomiast Lem w roli nauczyciela i mistrza. Czasem autor dostosowuje list do języka utworu, o którym jest mowa: takim przykładem jest archaizacja poczty do Szymona Kobylińskiego, utrzymana w duchu Cyberiady.
- Starannie przemyślana kompozycja: listy są kunsztownymi miniaturami, których forma ma służyć walorom poznawczym. Stąd często mają charakter wykładu, przyjmują układ eseistyczny albo skomponowany na kształt matematycznego dowodu, posługują się elementami zaczerpniętymi z dziedziny logiki (sylogizmy). Ale równie chętnie Lem sięga formę opowiadania, opisu, anegdoty, relacji, wspomnienia czy nawet reportażu.
- Język: jasny, przejrzysty i dokładny, którym operuje pisarz z precyzją chirurgicznego skalpela, nie tracąc przy tym krwistości i sugestywności opisu. Zdarzają się chwyty czysto literackie, teksty gęste od porównań i metafor, eleganckie figury językowe, gry słów, aluzje, a nawet neologizmy.
- Wykład poglądów naukowych i filozoficznych Lema.
- Autokomentarz i uzupełnienie do utworów, swoisty przewodnik po twórczości pisarza.
- Prezentacja warsztatu pisarskiego od kuchni, wypreparowanie włókien procesu twórczego.
- Sarkazm, gryząca ironia oraz absurdalny humor, paradoksalnie szczególnie widoczne w listach urzędowych. Parodia obowiązujących stylów i konwencji.
- Źródło informacji biograficznych, podanych z pierwszej ręki, często wyjaśniających okoliczności powstawania poszczególnych utworów.
- Zbiór lapidarnych, celnych uwag obyczajowych i filozoficznych, dowcipnych bon motów i złotych myśli.
- Klimat intelektualny epoki.
Wszystko to sprawia, jak podkreśla Jerzy Jarzębski, że listy odkrywają przed nami nowy wizerunek Stanisława Lema:
nową dla czytelników formę, w jakiej objawia się pisarz poprzez teksty. Nową, często zabawną, a także frapującą, bo Lem jest osobowością realizującą się świetnie w dialogu, w walce z cudzymi sądami i przesądami, w próbach artykułowania swoich mniemań zwięźle, obrazowo, dosadnie, a zarazem przekonywająco. Dowiemy się z tych listów, co sądzi o literaturze i literaturoznawstwie, co intryguje go w naukach ścisłych, jaki jest jego stosunek do politycznej sytuacji w Polsce rządzonej przez komunistów. Niektóre z zamieszczonych tu krótkich tekstów na te tematy przybierają formę mikro-esejów, streszczających wywody gdzie indziej w jego pismach rozrastające się do rozmiarów wielusetstronicowych książek. Równie interesujące będą próby autointerpretacji, objaśniania sensu własnych dzieł literackich, często wchodzące w bardzo precyzyjną analizę językowo-stylistycznych niuansów, zdradzające, do jakiego stopnia pisarz jest świadom swego warsztatu. [15]
Korespondencję Lema można podzielić "od siekiery" na kilka części, zdając sobie sprawę, że otrzymamy w wyniku takiej obróbki konstrukcję koślawą i chwiejną. Przyjmujemy dwa wyjściowe, ściśle ze sobą związane kryteria, które posłużą nam do przeprowadzenia rozgraniczenia: treść oraz adresat listu (żadne z nich nie jest wystarczające, aby stanowić przesłankę samodzielną). Dzięki temu uzyskamy podział na: (I) listy oficjalne i (II) prywatne, będący daleką pochodną opozycji litterae publicae i litterae privatae, wyróżnionej przez Cicerona. Taka dychotomia jest również zgodna z intencjami samego autora, który własnoręcznie zwykł w ten sposób wprowadzać ład w swoje papiery.
Następnie listy oficjalne (I) możemy podzielić na: (I.1) urzędowe (dotyczące spraw administracyjno-skarbowych, oficjalnych zaproszeń, sporów z biurokracją i doraźnych interwencji) oraz związane z rzemiosłem pisarza listy do: (I.2) adaptatorów (filmowców i ilustratorów); (I.3) agentów literackich; (I.4) dziennikarzy, edytorów; (I.5) tłumaczy; (I.6) wydawców (redaktorów). Tu już zarysowuje się pierwsza i nie ostatnia ułomność naszej klasyfikacji: agenci literaccy bądź tłumacze pełnili często rolę bliskich przyjaciół Lema, więc zasługują również na umieszczenie w grupie II.
Korespondencję prywatną (II) należałoby posegregować na listy do: (II.1) czytelników (lemologów); (II.2) naukowców; (II.3) pisarzy; (II.4) rodziny; (II.5) znajomych i przyjaciół. I znowu będziemy obserwować migrację z jednej klasy do drugiej w miarę rozwoju korespondencji, powodowaną przede wszystkim zadzierzgnięciem bliższych więzi towarzyskich: na przykład niektórzy czytelnicy bądź naukowcy stają się z czasem przyjaciółmi pisarza. Zresztą trudno wyobrazić sobie korespondenta Lema, który nie byłby równocześnie jego zagorzałym czytelnikiem.
Powyższą klasyfikację, siłą rzeczy ramową i arbitralną, można oczywiście rozbudowywać i udoskonalać, niestety kosztem jej klarowności. Pozostając jednak wiernym zasadzie, że nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę, ograniczymy się do dwustopniowego podziału, który wydaje się najbardziej elastyczny i funkcjonalny. (zobacz: Tabela nr 2)
Innym narzucającym się kryterium, paralelnym w stosunku do treści (adresata) listu, mógłby być język, w jakim jest prowadzona korespondencja. Lem swobodnie pisał swoje listy w co najmniej czterech językach: obok polskiego, po niemiecku, rosyjsku oraz angielsku, najczęściej elastycznie dostosowując się w tym względzie do języka ojczystego interlokutora. Zdarzają się również wprawki sporządzone po francusku i w łacinie. Przedmiotem badań przeprowadzonych w niniejszej pracy będą wyłącznie listy pisane po polsku, chociaż przy dokonywaniu podziału pod kątem zawartości została uwzględniona cała dostępna korespondencja.
Zanim przejdziemy do omówienia reprezentatywnych przykładów korespondencji Lema, warto podkreślić jeszcze jedną rzecz. List często bywa ujmowany jako intymna relacja dwóch osób: nadawcy i adresata. W wypadku osób zawodowo parających się literaturą, zawsze należy założyć również antycypację, nawet podświadomą, przyszłego czytelnika. Trudno, ażeby sławny pisarz, w dodatku piszący do innego luminarza kultury, nie przeczuwał, jakie będą zakusy potomnych wobec tej korespondencji. Czytelnik sytuuje się z boku osi nadawca-adresat, mogąc powodować jej mniejsze lub większe „wybrzuszenie”. Niejako pomiędzy obydwoma stronami bezpośrednio zaangażowanymi w korespondencję pojawia się jeszcze jedna, niewidzialna osoba. Osoba, dodajmy, której istnienie dla nikogo nie ulegało wątpliwości. Tym ogniwem pośrednim był cenzor: Polska Ludowa nie uznawała tajemnicy korespondencji i cenzurowała ją w sposób nieomal ostentacyjny. Dobry obywatel nie powinien wstydzić się swoich poglądów, poza tym, był to jeden ze sposobów na wywołanie paraliżu intelektualnego społeczeństwa. Zwykły człowiek musiał zawsze liczyć się z tym, że jego wyznania będzie śledziła para niepowołanych oczu. Pisarz o międzynarodowej sławie mógł mieć praktycznie pewność, że każdy wysłany przez niego w Polsce list przechodzi najpierw przez ręce smutnych panów, uważnie tropiących każdy przejaw nieprawomyślności. Sztuka pisania, nie tylko listów, przypominała w tamtych czasach chocholi taniec na polu minowym. Stąd praktycznie brak w korespondencji Lema bezpośrednich uwag na tematy polityczne. Kilka epistoł pisanych poza granicami demoludów, najczęściej podczas krótkich pobytów w Berlinie Zachodnim, daje dopiero ujście głębokiej, latami narastającej frustracji, często ze szkodą dla wartości literackich. Zamieniają się one w gorzką wyliczankę komunistycznych grzechów głównych i pokazują, jak silny wpływ na pociągnięcia pióra pisarza miała świadomość, wyrażona przez Lema expressis verbis w jednym z listów do Michaela Kandla, że „zarówno korespondencja przychodząca do mnie, jak ta, którą wysyłam, jest otwierana i czytana”.[16]
tabela nr 2.
II. Narodziny lemologii
Twórczość Lema możemy zasadniczo podzielić na beletrystykę, eseje, apokryfy (teksty o nieistniejących tekstach) oraz narzekania na krytyków. Papież fantastyki naukowej nie miał wysokiego mniemania na temat możliwości intelektualnych wyznawców tego gatunku[17], szczególnie ostro piętnując amerykańskie środowisko akademickie za bezmyślną nobilitację głównego, bezwartościowego nurtu Science Fiction (w ramach programu Science Fiction Research Association[18]). Gorzkie żale na swoją pozycję autora kompletnie zapoznanego, przynajmniej na rodzimym podwórku, obficie wylewa Lem w Rozmowach ze Stanisławem Beresiem (w osobnym rozdziale, wymownie zatytułowanym Księga skarg i wniosków). Na pytanie o skalę swojego wkładu w polską literaturę, najpopularniejszy polski pisarz XX wieku odpowiada mocno zaszokowanemu interlokutorowi:
Aktualnie jest on prawie zerowy. Wkład jest taki, jaki zostaje orzeczony przez kompetentnych znawców. Eksperci, omawiając wydarzenia literackie ostatnich trzydziestu, czterdziestu lat, mojego nazwiska nie wymieniają. [19]
Swoim pozornie niewinnym, wręcz rutynowym pytaniem, zaskoczony Bereś uruchamia prawdziwą litanię pretensji, która ciągnie się przez bite trzydzieści sześć stron maszynopisu. Częściowo uzasadnia te narzekania fakt, że pierwsza obszerna książka na temat Lema ukazała się po polsku dopiero kilka lat później i nosiła adekwatny tytuł Lem w oczach krytyki światowej: był to dosyć eklektyczny wybór tekstów z obszaru anglo- i niemieckojęzycznego.
W korespondencji z Michaelem Kandlem Lem również występuje w roli autora niezlokalizowanego na tle literatury polskiej, którego nazwisko nie pojawia się nawet w przypisach. Powodem tego pomijania jest to, że jego wysiłki mają charakter długodystansowy i wykraczają poza standardowe aktualizacje:
...klątwą naszej literatury od dwustu lat z górą jest doraźność. Doraźnie „wymierzyć sprawiedliwość” widzialnemu światu; doraźnie „dogonić Zachód z Europą na czele”, doraźnie „wymyślić coś nowego polskiego”, doraźnie „nowości potrząsać kwiatem”, doraźnie mity narodowe poutrącać lub umonumentalniać... [KLK, 3.11.74]
Lem powtarza swoje filipiki w wywiadach, felietonach, tekstach eseistycznych, a nawet w beletrystyce. Już w 1965 roku w Cyberiadzie pojawia się Chloryan Teorycy Klapostoł, ironiczny autoportret Lema-myśliciela, kompletnie niedocenianego przez współczesnych. Nieszczęsny Klapostoł pisze kolejne, „absolutem tchnące”, fundamentalne dzieła, docierając do samej istoty rzeczy. Jest on między innymi autorem wiekopomnego traktatu o Ewolucji Rozumu jako Zjawisku Dwutaktowym, w którym wreszcie rozstrzyga odwieczny dylemat, co było pierwsze: robot czy bladawiec. Kiedy nawet „kulawy cybernardyn” nie zwraca na niego uwagi, pociesza się, że przecież w końcu musi się ktoś na nim poznać:
- Przyjdzie jeszcze czas mój! - rzekłem sobie. - Nie może to być, aby ktoś jak groch sypał prawdy ostateczne dniem i nocą, aż blask Poznania od nich bucha Ultymatywnego - i nic! Przyjdzie rozgłos, przyjdzie sława, tron z kości słoniowej, tytuł Myślęgi Pierwszego, miłość ludów, ukojenie w ciszy sadu, własna szkoła, uczniowie kochający i wiwatujący tłum! [20]
Tymczasem, pomimo kolejnych odkrywczych prac, nic się nie zmienia. Omijają go uznanie i zaszczyty, a cały jego głęboki dorobek pozostaje praktycznie niezauważony. Publiczność gustuje w dziełach „o różnicy między przodkiem a tyłkiem, o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych, traktaty o polerowaniu wdzięków, opisy szczegółowe tego i owego, przy czym nikt tam sam siebie wcale nie chwalił, wszelako tak już to się jakoś składało, że Struncel podziwiał Paciora, a Pacior - Struncla, obaj hołdami przez Logarytów zasypywani”[21].
W tonie bardziej serio Lem powtórzy swoje pretensje trzydzieści trzy lata później, w Rozważaniach Sylwicznych LXXI[22], pisanych dla miesięcznika „Odra”. Zbiera tutaj wszystkie własne trafne prognozy, trochę odgrywając rolę Marsjasza wobec zawodowych futurologów, których buńczuczne przewidywania nad podziw rzadko się sprawdzają. Rozwój biotechnologii, rozszyfrowanie kodu DNA, początki autoewolucji człowieka, kwantowe teorie powstania wszechświata, ewolucja jako proces utrwalania i powielania błędów, koncepcja samolubnego genu, fantomatyka czyli wirtualna rzeczywistość, narodziny społeczeństwa informacyjnego, teleportacja i paradoksy kopiowania tożsamości: wszystko są to dziedziny, których Lem był niezaprzeczalnie prekursorem. I znowu, według autora, nawet „pies z kulawą nogą się nie odezwał”.
Czy rzeczywiście pisarz nie doczekał kochających uczniów ani wiwatujących tłumów? Trzydzieści milionów egzemplarzy książek, opublikowanych we wszystkich najważniejszych językach, wydaje się dowodzić czegoś innego. Problem w tym, że zgodnie z przekonaniami Lema, same gigantyczne nakłady niczego nie przesądzają ani nie stanowią gwarancji, że książki znajdą trwałe miejsce w skarbcu światowej kultury. Stosy recenzji oraz pojedynczych artykułów nie są w stanie wyżłobić odpowiedniej niszy ekologicznej, w której mogłoby rozkwitnąć w całej okazałości dzieło Lema. Autor Solaris marzy o ujęciach synkretycznych, kompleksowych monografiach, tymczasem skazany jest na „czyściec doraźnych, ad hoc artykułowanych analiz i ocen”[23]. Jeżeli, jak potwierdzają pragmatyści, proces interpretacji jest swoistą transakcją czytelnika z tekstem, to kurs wymiany ustalają tutaj krytycy:
Bo, kochany Panie, związki, pokrewieństwa, implikacje i asocjacje, łączące utwór z wysokim regionem intelektualno-estetyczno-filozoficznym nie są wykrywane jak szafy i stołki. Na to, żeby w ogóle Czytelnik mógł pozwolić sobie na tego rodzaju Czcigodne Kojarzenia, potrzebna jest pierwej Permisja Areopagu Autorytetów. Musi się zagotować, zakisić musi od licznych czcicieli kompetentnych, od odkrywców, hermeneutyków, dostarczających gwarancji, że „To jest To”. [KLK, 21.04.75]
Szpakowska w Dyskusjach ze Stanisławem Lemem[24] przyznaje pisarzowi rację: „Literatura poświęcona jego twórczości przytłacza przede wszystkim ogromem, jednak odszukanie w niej jakiegoś ładu okazuje się nader kłopotliwe”[25]. Tak przynajmniej przedstawiała się sytuacja interpretacyjna w roku 1995, kiedy ukazały się Dyskusje, będące pierwiosnkiem polskiej lemologii. Początek XXI wieku przynosi prawdziwą lawinę prac teoretycznych, poświęconych twórczości Lema: w 2002 Jerzy Jarzębski odkrywa Wszechświat Lema, rok później pojawia się obszerny zapis dwóch naukowych konferencji pt. Stanisław Lem – pisarz, myśliciel, człowiek (ze wstępem Narodziny lemologii), w 2006 roku Maciej Płaza publikuje monumentalne O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, w następnym roku ukazuje się Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema pióra Pawła Majewskiego. Poza tym, jak trafnie konstatuje Wojciech Orliński[26], na temat konkretnych utworów wypowiadały się tuzy humanistyki Polski powojennej (między innymi Edward Balcerzan, Stanisław Barańczak, Jan Błoński, Witold Bereś, Helena Eilstein, Stanisław Grochowiak, Andrzej Kijowski, Leszek Kołakowski, Piotr Kuncewicz, Jan Józef Lipski, Henryk Markiewicz, Krzysztof Mętrak, Tadeusz Nyczek, Janusz Sławiński, Jan Walc, Adam Włodek – połowa osób z tej listy legitymuje się tytułem profesora zwyczajnego). Odbyły się ponadto dwie poważne naukowe debaty: dyskusja redakcji kwartalnika „Studia Filozoficzne” w 1964 na temat Summy Technologiae oraz sesja Instytutu Badań Literackich w 1970 poświęcona Filozofii przypadku. W 1972 roku ukazał się specjalny numer miesięcznika „Nurt”, dedykowany w całości twórczości Lema.[27] Redakcja zapowiada go jako wybitnego pisarza, filozofa i teoretyka kultury, którego uwaga „koncentruje się na zagadnieniach teorii poznania – analizie instrumentów intelektu ludzkiego, dzięki którym rozszerza się widnokrąg naszego świata, pogłębia się jego znajomość, na badaniu kwestii moralnych, swoistych dla naszej epoki i wreszcie na analizie zjawisk twórczości artystycznej i naukowej”. Dwadzieścia lat później dwumiesięcznik Instytutu Badań Literackich PAN „Teksty Drugie” również odda swoje łamy do wyłącznej dyspozycji lemologów. Dodajmy do tego kilkadziesiąt wnikliwych posłowi, jakimi Jerzy Jarzębski opatrzył poszczególne tomy Dzieł Zebranych.
Idiosynkrazje Lema na krytyków doskonale ilustruje jego stosunek do recenzji Summy Technologiae pióra Leszka Kołakowskiego.[28] Recenzent zarzuca co prawda autorowi redukcjonizm i technologiczną euforię, niemniej jednak nazywa książkę Lema: „perłą literatury trudniącej się filozofią techniki” oraz „znakomitym esejem”. Swoje uwagi podsumowuje następująco:
Prawdziwie bowiem uważam jego książkę za znakomitą i pełną owego blasku, jaki promieniuje zawsze z inteligencji krytycznej i kompetentnej. Przestanę jednak na sprzeciwie wobec paru dowolnych fragmentów i na komplementach ogólnych, ponieważ nie widzę powodu, by streszczać utwór, który należy przeczytać po prostu.[29]
Lem nigdy nie wybaczył tej recenzji Kołakowskiemu.
Może nie jest to wymarzony tron z kości słoniowej, jednak ponure wizje kompletnego zapoznania wydają się być nieco przesadzone. Warto tutaj wspomnieć o kwestii, do której jeszcze wrócimy: o recepcji dzieł Lema na długie lata przesądził wybór uprawianego przez niego gatunku literackiego. „Wybór science fiction stanowił nie tylko pomyłkę teoretyczną, lecz i w praktyce pod pewnymi względami okazał się dla pisarza kulą u nogi”.[30] Można gdybać, jak potoczyłaby się kariera literacka Lema, gdyby cenzura nie zablokowała wydania Szpitala Przemienienia albo gdyby Lem nie spotkał na górskich szlakach prezesa Czytelnika, Jerzego Pańskiego. Być może wtedy pisarz nie musiałby z całych sił bronić się przed genologicznym zaszufladkowaniem i zepchnięciem w głąb getta SF.[31] Z drugiej strony to właśnie utwory wywodzące się z kanonu literatury science fiction otworzyły przed Lemem wrota światowej kariery. Publikacje takich pozycji, jak Szpital Przemienienia, czy Wysoki Zamek stanowią ilościowy margines jego wydawniczego dorobku.
Lem miota gromy na krytyków, ale też i jego najbardziej zagorzali apologeci mają powody do utyskiwań na swojego Mistrza. Ogromna swoboda, z jaką Lem porusza się po najdalej wysuniętych przyczółkach nowożytnej nauki, wymaga nie lada umiejętności i przygotowania od wszystkich, którzy chcieliby mu w tych ekspedycjach towarzyszyć. Idealny krytyk Lema powinien posiadać, oprócz wszechstronnego wykształcenia humanistycznego, również spory zasób wiedzy z dziedziny nauk ścisłych. W niezbędniku każdego szanującego się lemologa, obok trzydziestu trzech, często opasłych tomów Dzieł Zebranych, obok opracowań z zakresu teorii literatury, filozoficznych traktatów oraz innych typowo humanistycznych narzędzi, powinny się również znaleźć prace Richarda Dawkinsa, Paula Daviesa (profesor filozofii przyrody, wykładowca fizyki teoretycznej) Manfreda Eigena (dyrektor Instytutu Maxa Plancka Chemii Biofizycznej w Getyndze), Paula Feyerabenda (filozof nauki), Stephena Hawkinga, Wernera Heisenberga, Thomasa Kuhna (filozofia nauki), Karla Poppera, Willarda van Orman Quine'a. Wymieniam tutaj tylko kilka z brzegu nazwisk z indeksu książki Wszechświat Lema Jerzego Jarzębskiego. Nie wspominam o tematach tak oczywistych, jak solidne podstawy fizyki kwantowej i teorii względności. Sytuację badacza pism Lema dobrze przedstawia jeden z nielicznych namaszczonych przez samego pisarza egzegetów:
Idea stworzenia wyczerpującej monografii twórczości Lema w każdym jej potencjalnym autorze wzbudzić musi popłoch... Zadaniem monografisty musiałoby być najpierw zapoznanie się z kilku czy kilkunastoma tysiącami zasadniczych tekstów z dziedziny literaturoznawstwa, filozofii, socjologii, politologii, kulturoznawstwa, cybernetyki, fizyki, biologii, genetyki, medycyny, astronomii i kosmologii, matematyki i szeregu jeszcze innych dziedzin, w obrębie których Lem zabiera głos kompetentnie. Co gorsza, taka encyklopedyczna wiedza nie gwarantuje monografiście sukcesu, to bowiem, co u Lema najważniejsze, zachodzi pomiędzy tymi dziedzinami jako próba myślenia ponad systemami ograniczonymi poprzez swój specyficzny język bądź tematykę. [32]
Dalej Jarzębski wylicza jeszcze kilka istotnych trudności, piętrzących się przed każdym poważnym kandydatem na lemologa. Pomija dyskretnym milczeniem bujny gąszcz obowiązkowych tekstów, jakie wyrosły na żyznym gruncie twórczości Lema. Nie ułatwia sytuacji również ranga autorytetów, uwikłanych w prace lemologiczne: to trochę tak, jakbyśmy mieli wystąpić na dorocznej konferencji Kościoła Episkopalnego zaraz po Jezusie Chrystusie. Innymi słowy, gdyby lemologia funkcjonowała jako kierunek studiów, musiałaby trwać kilkadziesiąt lat i zawierać w sobie program szeregu odrębnych fakultetów. Część studentów w trakcie nauki popełniałaby samobójstwo. Przy okazji możemy sobie odpowiedzieć na pytanie, jak fascynującym wyzwaniem musi być twórczość Mistrza, jeżeli pomimo tych wszystkich przeszkód i odpędzania kijem przez samego autora, wciąż przybywa jego uczniów.
Pozostaje rozstrzygnąć z punktu widzenia niniejszej pracy kwestię fundamentalną: na ile epistolografia Stanisława Lema może stanowić użyteczne narzędzie w rękach lemologa? Wszak sam pisarz, to znaczy Chloryan Teorycy Klapostoł, stanowczo buntuje się przeciwko odkopywaniu przez potomnych jego „korespondencji z praczką”. Jak wspomniano w rozdziale pierwszym, listy są wiarygodnym źródłem informacji z pierwszej ręki na temat autorskiej interpretacji, rodzajem glossy do poszczególnych utworów. Na podstawie korespondencji możemy dosyć precyzyjnie zrekonstruować światopogląd pisarza, co powinno w jakimś stopniu ułatwić interpretacje jego książek. Wreszcie, tajniki pisarskie, jakie często zdradza w kontaktach z tłumaczami, pozwalają nam zobaczyć Mistrza przy warsztacie i lepiej przeniknąć jego intencje. Czyli jesteśmy w stanie bardziej precyzyjnie wyznaczyć „tor w przestrzeni semantycznej” [FP, 61], jakim jest zamysł autorski. Listy pozwalają nam dogłębnie zbadać punkt wyjścia: pisarskie obsesje oraz punkt dojścia: ich realizacje.
Zasadniczy problem w tym, że zgodnie z teorią odbioru literackiego, stanowczo przedstawioną w Filozofii przypadku, nawet najbardziej szlachetne zamiary autora są w zasadzie irrelewantne w masowo-statystycznym procesie stabilizacji dzieła. Dobrymi intencjami wybrukowano najniższe regiony piśmiennictwa. Równolegle do Lema także Roland Barthes ogłasza „śmierć autora”, jako ostatecznej instancji odwoławczej:
Wiemy już dziś, że tekst nie jest ciągłą sekwencją słów, za którymi kryłby się pojedynczy, "teologiczny" sens (przesłanie Autora-Boga), lecz wielowymiarową przestrzenią, w której stykają się i spierają rozmaite sposoby pisania, z których żaden nie posiada nadrzędnego znaczenia: tekst jest tkanką cytatów, pochodzących z nieskończenie wielu zakątków literatury. [33]
Dlaczego więc humaniści z takim uporem i pasją rozgrzebują archiwa? Ponieważ mamy do czynienia z autorem uznanym, którego książki zyskały status arcydzieł, dostojnie krążących po stabilnych orbitach w galaktyce Gutenberga. „Nie tylko stają się one w całości doskonałe, ale, jak wiecznie czynne wulkany, zdają się wyrzucać z siebie bezlik coraz to nowych prawd, ustaleń, rewelacji, które zbiorowość teoretyków ledwie nadąża spisywać”. [FP, 187] Sam autor przeobraża się w wieszcza, instytucję kultury, spiżowy autorytet, którego nawet korespondencja z praczką zawiera w sobie skrzące okruchy absolutu. Analizując pod tym kątem wypowiedzi epistolarne Lema powinniśmy jednak zachować daleko posuniętą ostrożność, mając w pamięci zastrzeżenia autora:
Po pierwsze - opinia autora o jego utworach nie należy do najistotniejszych. Ma ona znaczenie dla badaczy, zajmujących się curriculum vitae pisarza, ale nie jest żadną instancją decydującą. Po wtóre — wg moich teoretycznych przeświadczeń — nie jest ważne, co w ogóle pisarz chciał. Jego intencje się nie liczą, liczy się społeczny oddźwięk dzieła. To są rzeczy znane — już Norwid mówił, że nie na tych pokojach gości się u potomności, które się samemu obierało. [34]
Warto jeszcze rozwiać ostatnią wątpliwość: autointerpretacja w literaturze przypomina autoportret w malarstwie. Kwestią drugorzędną jest, czy podmiot ma anielskie rysy twarzy bądź zniewalający uśmiech. O wszystkim przesądza jakość i styl wykonania. Koherencja pomiędzy tworzywem a formą. Ponieważ mamy do czynienia z autorem, którego artystyczna perfekcja została ponad wszelką wątpliwość udokumentowana i potwierdzona, tym pilniej należy studiować wszystkie dodatkowe detale. Będziemy starali się udowodnić, że w korespondencji Lema kryją się wskazówki, które czynią z niej pomost, przerzucony pomiędzy literaturą Lema a jej interpretacją. Nie oznacza to jednak, że czytelnik powinien oczekiwać jakichś sensacyjnych odkryć, czy zupełnie nowych odczytań: twórczość Lema jest tworem autonomicznym, który nie wymaga protez ani podpórek.
Relacje, jakie zachodzą pomiędzy korespondencją a literaturą, nie są tylko jednostronne. Obok epistolograficznych adnotacji odnośnie dorobku pisarskiego, możemy również badać wpływ utworów literackich na listy, czyli podobieństwa formalne oraz tematyczne. Będą to chwyty artystyczne, specyficzny styl oraz staranna kompozycja korespondencyjnych miniatur, które często zamieniają się w kunsztowne, krótkie formy literackie. Spotkamy w epistolografii powtarzające się motywy, powracające tematy i problemy charakterystyczne dla całej twórczości autora Solaris. Stanisław Lem wprowadza listy, jak wszystkie swoje utwory, głównym wejściem do królestwa literatury.
III. Korespondencja z Michaelem Kandlem
Korespondencja Stanisława Lema do jego amerykańskiego tłumacza, Michaela Kandla, liczy w sumie dwieście listów, każdy z nich ma najczęściej objętość około dwóch stron bardzo gęstego maszynopisu. Większość (196) powstała w latach 1972 – 1980, pierwszy nosi datę 13 stycznia 1972. Najbardziej obfity był rok 1974, kiedy Lem kontaktował się pisemnie ze swoim interlokutorem aż trzydzieści dziewięć razy. Pod koniec lat siedemdziesiątych częstotliwość wymiany poglądów wyraźnie słabnie: 14 listów z 1978 roku, 8 z 1979 oraz 7 w roku 1980. Po roku 1980 zachowały się tylko cztery listy, z ich treści nie wynika jednak, aby miały one licznych zaginionych towarzyszy.
Lata siedemdziesiąte stoją przede wszystkim pod znakiem kryzysu energetycznego w gospodarce światowej. W 1972 roku zostaje ogłoszony pesymistyczny raport The Limits to Growth Klubu Rzymskiego. Embargo OPEC, spowodowane wojną Jom Kippur na bliskim Wschodzie, uświadomiło obydwu stronom gospodarczego konfliktu, jak głęboko kraje Zachodu są uzależnione od arabskiej ropy naftowej. „Rok 1974 był punktem zwrotnym, w którym ujrzano upadek starych potęg, starych sojuszów i starych filozofii — oraz narodziny nowych” — pisał „Time”. Lem ujmuje to w liście z 18 stycznia 1974 bardziej dosadnie: „okazało się, że również ogon może machać psem”. Zimna wojna wciąż schładza stosunki na arenie międzynarodowej, jednak siarczyste mrozy z lat pięćdziesiątych wyraźnie zelżały. Wyścig zbrojeń zaczyna dublować sam siebie: zgromadzone po obu stronach arsenały nuklearne pozwalają na wielokrotną anihilację całej ziemskiej biosfery. Pod naciskiem opinii publicznej USA wycofują swoje wojska z Wietnamu. Dynamicznie rozrasta się, zapoczątkowana w latach sześćdziesiątych, holistyczna kultura New Age: w 1975 roku Fritjof Capra odkrywa Tao fizyki.[35] W sferze obyczajowej panuje radosna wiosna, kwitną ruchy ekologiczne i feministyczne, eksploduje seksualna rewolucja. Lata 70 stanowią prawdziwie wyzwoloną, beztroską dekadę powszechnie dostępnej pigułki antykoncepcyjnej, tuż przed pojawieniem się AIDS.
W Polsce trwa epoka Edwarda Gierka: zgodnie z propagandą sukcesu kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się coraz dostatniej. Dzięki kredytom zagranicznym PRL przeżywa okres gospodarczego rozwoju, a poziom życia oraz apetyty konsumpcyjne społeczeństwa rosną. Quasi-sielankę burzą protesty przeciwko podwyżkom cen w roku 1976, które przeradzają się w rebelię zakładów w Radomiu i Ursusie, brutalnie spacyfikowaną przez władze ludowe. We wrześniu 1976 Jerzy Andrzejewski przesyła na ręce marszałka sejmu apel Komitetu Obrony Robotników. 7 maja 1977 w bramie kamienicy przy ulicy Szewskiej w Krakowie odnaleziono zwłoki studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego – Stanisława Pyjasa. W roku 1978 kardynał Karol Wojtyła zostaje wybrany papieżem.
Kiedy rozpoczyna się wymiana listów z Michaelem Kandlem, Stanisław Lem ma skończone pięćdziesiąt lat i zasadniczy trzon swojego literackiego dorobku za sobą. W porównaniu z prawdziwą erupcją twórczą w latach sześćdziesiątych, następna dekada prezentuje się pod tym względem znacznie skromniej. Po 1971 roku Lem pisze raczej krótkie formy, zaliczane do tzw. apokryfów (Wielkość urojona, Prowokacja, Biblioteka XXI wieku), Maskę oraz Katar. „Morduję się teraz pisząc nową książeczkę, której tytuł Wielkość Urojona wcale mi leży, a jest to antologia wstępów do dzieł nieistniejących, i ukryłem w niej też wstępy do Post humów moich, pisanych z pozycji trupa – zabawa, ale okropnie trudna, bo bardzo starannie trzeba tę perfidię dawkować. Małe to będzie, ok. 100 stron, a roboty z tym huk. Osobista to będzie rzecz i sporo tam bezczelności należycie zakamuflowanej”. [KLK, 4.11.72]
Można mówić o wyraźnym osłabieniu sił twórczych, o którym sam autor często w swoich listach wspomina. „Pisanie u szczytu własnych możliwości, kulminowanie i przekraczanie następnymi dziełami wierzchołków poprzednio już osiągniętych, jest olbrzymim wysiłkiem. Niewątpliwie znajduję się w fazie zwątpienia w sensowność tego wysiłku”. [KLK, 5.11.76] Przyznaje wprost, że stracił wiarę w sens beletrystki, stąd ucieczka w krainę nieistniejących książek. Utwory pisane w latach siedemdziesiątych cechują się jednak niezwykłą gęstością gatunkową: przy pomocy Wielkości urojonej za jednym zamachem autor projektuje obszerną bibliotekę potencjalnych książek. Generator pomysłów Lema wciąż działa na najwyższych obrotach, tyle tylko, że pisarz, znużony żmudnym przyoblekaniem ich w fabułę, szlifuje i upakowuje błyskotliwe koncepty w formie wstępów i abstraktów. W tym okresie Lem pisze też Maskę, jeden ze swoich najbardziej intrygujących tekstów, tętniący egzystencjalnym niepokojem, wycyzelowany artystycznie traktat z pogranicza filozofii i psychologii, w którym główna bohaterka przeistacza się w mechaniczną modliszkę, maszynę uporczywie tropiącą swojego ukochanego, aby na końcu odzyskać coś na kształt człowieczeństwa. Sztucznej inteligencji odda Lem głos po raz kolejny w Golemie XIV, będącym wykładem superkomputera, stanowiącego kolejny etap nieuchronnej ewolucji rozumu. Autor osiąga tutaj rzeczywiście niezwykłą, nieludzką wręcz, artystyczną i intelektualną spoistość. Finałowe partie tego wykładu prowadzą nas do wyjścia z wszechświata - w rejony, w których „upada sztywna granica oddzielająca Rozum od Bytu, a kosmiczne zjawiska zyskują dwuwykładalność, jako substrat »fizyki« bądź »myślenia« w kosmicznej skali”[36].
Jeżeli mamy do czynienia z kryzysem twórczym, przynajmniej pod względem ilościowym (chociaż taki kryzys byłby dla większości pisarzy wymarzonym szczytem możliwości), to równocześnie dzieła Lema przeżywają okres prosperity i podbijają serca oraz umysły czytelników na całym świecie, a także zdobywają szturmem najbardziej elitarne literackie salony. Lem, którego zachodnioniemiecki wydawca, doktor Unseld, krzyczał kilka lat wcześniej "Pan mnie zrujnuje", staje się jednym z najbardziej poczytnych pisarzy na terenie Niemiec. Mnożą się tłumaczenia i wydania we wszystkich językach. Poszczególne tytuły co prawda rzadko trafiają na listy bestsellerów, ale ich sprzedaż utrzymuje się na równym, wysokim poziomie. W Rosji, a także w innych krajach demoludu od dawna jest pisarzem kultowym. We Włoszech ostro konkurują o prawa wydawnicze różni wydawcy. Sława Lema sięga nawet Dalekiego Wschodu: cały jego dorobek zostaje na pniu sprzedany do Japonii. Pochwałami obsypują go „Prawda”, „Unita” i „The New York Times”. Splendory i zaszczyty, jakimi jest coraz częściej obsypywany, autor przyjmuje raczej z rezerwą. Świat odkrywa z zachwytem Lema, chociaż on sam wydaje się na owe potężniejące chóry pochwalne dosyć obojętny, tłumacząc się postępującą utratą słuchu.
Na tym tle Ameryka pozostaje mocno zacofana. Kieszonkowe wydania takich pozycji jak Niezwyciężony rozchodzą się nieźle, ale najbardziej reprezentatywne tytuły, na przykład Cyberiada, pozostają właściwie niezauważone, pomimo ogromu pracy włożonej w kongenialne tłumaczenie. Entuzjastyczne recenzje, jakie ukazują się w „New York Times Book Review”, czy też publikacje krótkich form Lema w „New Yorkerze” nie zmieniają sytuacji generalnego zapoznania. Książki w twardej oprawie sprzedają się w śladowych ilościach. Ta mizeria, spowodowana między innymi nieudolnością wydawcy oraz hermetycznością amerykańskiego rynku, staje się siłą rzeczy jednym z głównych tematów korespondencji: "na polu literatury jestem w Ameryce non-entity, coś jak taki crank, dziwaczny domorosły autodydakta, który w Pińczowie z blachy po puszkach Nescafe i z łyka wyplótł sobie auto najzupełniej sam, jakkolwiek w USA to się robi INACZEJ". [18.09.75]
Nie jest to motyw jednak w żaden sposób dominujący: w osobie Michaela Kandla Lem znajduje doskonałego interlokutora - inteligentnego i potrafiącego uważnie słuchać partnera do poważnej rozmowy. „Jest Pan tzwanym genialnym Czytelnikiem, jak wiedzą o tym wtajemniczeni, zjawisko to jest rzadsze (statystycznie) od zwykłego genialnego autora”.[KLK, 11.04.73] W innym miejscu Lem wprost wyznaje: „Niewątpliwie należał Pan do moich najinteligentniejszych korespondentów, a przez pewien czas był Pan nie tylko w ścisłej czołówce, lecz na pierwszym miejscu” [KLK, 10.04.80]. Powstałą dzięki temu przestronną sytuację komunikacyjną można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Najbardziej oczywista to autor i tłumacz, gwarantująca temu ostatniemu (a przy okazji również i czytelnikowi) najwyższy stopień wtajemniczenia w kwestiach dotyczących twórczości Lema. Kolejna to Mistrz i Uczeń, pobierający życiowe nauki. Pisarz i krytyk. Wybitny twórca i adept, stawiający pierwsze kroki w dziedzinie literatury. Racjonalista i idealista. „Jak Pan widzi, jestem pesymistą utemperowanym, racjonalnym, spokojnym, flegmatycznym nawet, Pan natomiast jesteś Burzliwym, Tajfunowym, Ostatecznościowcem i Ultymatywniakiem”. [KLK, 27.05.73] Człowiek z komunistycznego Wschodu oraz konsumpcyjnego Zachodu, przedzieleni niezniszczalną, jak się wtedy wydawało, żelazną kurtyną. Wszystko to składa się na wielowymiarową dysputę, podczas której dogłębnie poznajemy Lema-pisarza, filozofa i człowieka.
Dzięki nieprzeciętnym predyspozycjom i syntonii adresata, stabilizacji sytuacji zawodowej oraz ukształtowaniu się dojrzałego systemu światopoglądowego pisarza, listy skierowane do Michaela Kandla stanowią esencję epistolografii Stanisława Lema. Z jednej strony są one reprezentatywną próbką całej korespondencji, modelem epistolograficznej modalności Lema. Ponadto, poruszane w nich zagadnienia pozostają węzłowe dla twórczości autora Solaris. Przyjrzyjmy się trzem głównym nurtom tematycznym, jakie przewijają się w listach:
I. Książki Lema
- Tajniki warsztatu twórczego
- Analiza poszczególnych utworów.
- Problemy dotyczące tłumaczenia tekstów na język angielski.
- Kryzys twórczy.
- Synteza dorobku literackiego.
II. Literatura
- Odbiór dzieła literackiego.
- Krucjata przeciwko SF.
- Lektury i preferencje literackie pisarza.
III. Kultura
- Ewolucja człowieka i rozumu.
- Kaleki Bóg.
- Antropologia.
- Aksjologia.
- Poglądy filozoficzne pisarza.
Tym fundamentalnym motywom towarzyszą, rzecz jasna, wątki poboczne: bieżące doniesienia z życia osobistego i zawodowego pisarza. Poznajemy sporo wspomnień biograficznych, szczególnie z okresu niemieckiej okupacji (na temat których Lem raczej oszczędnie wypowiada się w swojej twórczości literackiej). Dowiadujemy się o taedium vitae, jakie coraz częściej ogarnia nadawcę. Lem nie szczędzi kąśliwych uwag na temat aktualnych wydarzeń politycznych i gospodarczych, choć z przyczyn cenzuralnych dotyczą one raczej świata Zachodu.
Oczywiście wymienione powyżej tematy nie funkcjonują oddzielnie, lecz łączą się ze sobą, przenikają i uzupełniają. Przeżycia okupacyjne nie pozostają bez wpływu na kształt późniejszej twórczości literackiej Lema. Degeneracja głównego nurtu Science Fiction powoduje odrzucenie książek Lema w Ameryce. Znużenie życiem wiąże się z kryzysem twórczym i odwrotnie. Synteza dorobku literackiego jest prezentacją poglądów filozoficznych. Teoria ewolucji, jak to bywa u Lema, pozostaje w bliskim związku z teorią dzieła literackiego. „Nie ma tedy u Lema zjawisk doskonale izolowanych – wszystkie podlegają podobnym prawidłom, tworząc system wzajemnych odniesień i uzależnień”.[37] W rezultacie czytelnik otrzymuje spójne kompendium, będące z jednej strony komentarzem i kluczem do twórczości Lema, egzegezą jej naczelnych wątków, a z drugiej kopalnią wiadomości na temat samego pisarza, jako człowieka i myśliciela. Badacz literatury odkrywa prawdziwe pokłady złota, w których czystość kruszcu jest najwyższej próby.
Studiując Lema poprzez jego listy, powinniśmy pamiętać o dwóch rzeczach. Nie możemy brać za dobrą monetę absolutnie wszystkiego, co zostało w tych listach napisane. Niezależnie od kwestii związanych z cenzurą, należy zawsze mieć na uwadze skłonności do autokreacji, będące immanentną cechą każdej twórczej natury. Najlepiej dowodzi tego los myszy, która w zależności od wariantu tego samego listu, zostaje najpierw upolowana i pożarta przez kota, a potem „złapana do szklanki i w ramach humanistycznego stosunku do wszystkiego co żywe, cało wyniesiona do ogrodu” [KLK, 1.12.74]. Ten sam Lem, który przedstawiał się jako człowiek spokojny, utemperowany i flegmatyczny, dwa lata później wyznaje: „ja z natury jestem raptus, weredyk i gwałtownik, i wyładowanie wezbranych uczuć cenię sobie wyżej od forsy” [KLK, 30.04.75]. Zresztą sam autor w pewnym momencie korespondencji otwarcie mówi o odgrywaniu określonej dialektycznej roli:
A nasz stosunek musi być kochany Panie KOMPLEMENTARNY. Gdy Pan wzwyż szybuje nadziejami co do losu książek – ja na ziemię Pana ściągam. Gdy Pan zbyt na Ziemię ściągnięty – ja Panu skrzydełka małe przyprawiam. Gdy Pan Absolutu apostołem się stajesz – ja w niego szpilkę jak w Balon wkłuwam. A gdybyś Pan absolutem wzgardzić miał, ja go wtedy udowodnię. [KLK, 17.03.75]
Poza tym, kondensat treści zawartych w epistolografii pisarza bywa tak gęsty, że można go tylko rozwodnić. Stąd najbardziej rzetelną formą omówienia byłoby przytoczenie in extenso wszystkich listów, bez uronienia nawet jednego przecinka, co jest jednak niestety niemożliwe.[38]
IV. Sformułowanie programu
Listy są glossą i aneksem do twórczości Stanisława Lema. Zawierają autorską wykładnię poszczególnych utworów oraz syntetyczne ujęcie całości dorobku literackiego. Postaramy się zweryfikować, na ile mapa twórczości, naszkicowana przez autora, pokrywa się przewodnikami pisanymi przez jego topografów.
Listy stanowią matecznik zagadnień, jakie powszechnie występują na obszarze beletrystyki i prac eseistycznych Lema. Pisarz kontynuuje na łamach epistolografii dyskurs, ściśle powiązany z warstwą problemową jego książek. Dialogowa formuła korespondencji, będącej z założenia wymianą poglądów, stanowi dla Lema wymarzony żywioł dla zanurzenia w nieustający sympozjon.[39]
Relacje, jakie zachodzą pomiędzy listami a literaturą, pozostają wzajemne. Akty epistolarne Lema wkraczają w domenę dzieł sztuki, zaś sztuka trafia na łamy listów. List zostaje włączony w strukturę beletrystyki, stając się osią kompozycyjną Głosu Pana. Lem stosuje w korespondencji różnorodne rozwiązania artystyczne, typowe dla form literackich. Ten sam, ożywczy klimat intelektualny oraz twórczy ferment panuje na terenie wszelkich prac umysłowych przedsiębranych przez Stanisława Lema.
Korespondencja do Michaela Kandla jest esencją oraz reprezentatywną próbką epistolografii autora Solaris. O uniwersalności tych wypowiedzi stanowi przede wszystkim wszechstronna kompetencja oraz współbrzmienie adresata, który doskonale wypełnia szereg typowych ról epistolarnych: czytelnika, ucznia, tłumacza, krytyka, badacza literatury, pisarza.
W korespondencji z Kandlem możemy wyodrębnić trzy główne nurty tematyczne, które przenikają się i wzajemnie na siebie oddziaływają: twórczość Lema, literatura oraz kultura. Książki Lema są dopływem literatury, która z kolei należy do szerokiego dorzecza zjawisk kulturowych. Przy czym ta hydrologiczna transpozycja nie uwzględnia bardzo istotnej właściwości układu odniesienia, w którym przepływ myśli ma charakter dwustronny.
Traktując epistolografię Lema jako punkt referencyjny, można pokusić się o skonstruowanie modelu twórczości autora Solaris. Zasadniczą jego cechą będzie biegunowość. „Ujrzymy dzieło rozdarte zadziwiającą antynomią, zawieszone pomiędzy optymizmem i pesymizmem poznawczym, racjonalizmem i sensualizmem, dyscypliną rozumowania i nieokiełznanym marzeniem”.[40] Nie mamy na myśli jednak wewnętrznej logicznej sprzeczności, braku konsekwencji, czy nawet walki dobra ze złem w ujęciu manichejskim. Lem z premedytacją inkorporował konfrontację przeciwieństw, jako swoją dominującą, precyzyjnie stosowaną metodę twórczą. Proponujemy dla niej określenie dysonans instrumentalny: dysonans rozumiany w duchu muzycznym (współbrzmienie albo następstwo co najmniej dwóch dźwięków, dające wrażenie niezgodności i wymagające rozwiązania), zaś instrumentalny w celu podkreślenia jego funkcjonalności i intencjonalności. Ta licentia poetica nie uszła, rzecz jasna, uwagi krytyków. Barańczak wprowadza w recenzji Cyberiady pojęcie „kontaminacji anachronicznej”[41], dowodząc, że konstrukcja neologizmów, jakie powstają poprzez nałożenie na siebie dwóch przeciwstawnych pól semantycznych, stanowi model całego utworu. Katherine Hayles nazywa takie działanie „dialektyką przeciwieństw”[42], Lidia Wiśniewska zawieszenie Lema pomiędzy paradygmatami określa terminem „łaciatość istnienia”[43], Bernard Korzeniewski uwypukla hybrydyzację świata przedstawionego w książkach Lema[44]. Sam autor wspomina o „kontrapunktowości”:
A więc: w wywodzie z lekka archaicznie podstylizowanym zjawiają się terminy stricte fizykalne, i to supernajświeższej daty (ujeżdżacze - ale trzymają w ręku lasery; lasery - ale mają kolby; etc.). Styl się tedy słowom poniekąd sprzeciwia, słowa się archaicznemu otoczeniu dziwią; to jest w gruncie rzeczy zasada poetyckiej roboty ("dziwiące się sobie słowa"). Chodzi bodaj o to, żeby "żadna strona" nie mogła definitywnie zwyciężyć. Żeby nie mogła się rzecz przeważyć ani w kierunku fizyki, ani w kierunku archaiczności - w zdecydowany sposób, lecz żeby balans trwał, trwałą jakaś oscylacja. Powoduje to rodzaj "rozdrażnienia" czytelniczego, którego rezultaty winny być komizmem wyczuwanym, a nie zapewne, irytacją... [KLK, 8.05.72]
Dwubiegunowość, pozostająca w stanie dynamicznej równowagi, funkcjonuje u Lema na wszystkich poziomach dzieła literackiego. Począwszy od warstwy leksykalnej (np. wspomniane neologizmy, archaizmy w tekstach „przyszłościowych”), stylistycznej (anachronizmy, oksymorony, zderzanie przeciwstawnych poetyk), tematycznej (np. przepołowiona osobowość głównego bohatera Pokoju na Ziemi), kompozycyjnej (przestrzeń zamknięta i otwarta, umieszczanie wewnątrz utworu jego strukturalnego mikromodelu, odwołania do przeciwstawnych tradycji literackich), poprzez organizację utworu (kontrast pomiędzy warstwą brzmień słownych a światem przedstawionym), poziom genologiczny (wykorzystanie określonych gatunków „niezgodnie” z ich przeznaczeniem), skończywszy na zawartości ideologicznej. Kluczem do interpretacji twórczości Lema jest szereg wyraźnie w niej wyodrębnionych, dwuczłonowych opozycji, takich jak metafizyka – empiria, fantastyka – realizm, informacja – dezinformacja, historyzm – naturalizm, determinizm – indeterminizm, sztuczne – naturalne, porządek – losowość, ludzkie – obce. Stanowią one bieguny, określające przestrzeń pisarską Lema.
Ów dualizm w pewnym sensie zapowiada sama alchemia procesu tworzenia, który ma naturę ambiwalentną. Jest spontaniczny i intuicyjny, ale równocześnie stanowi formę uporządkowania i oswajania rzeczywistości. Pisanie jest czynnością intymną oraz osobistą, chociaż prowadzi do nieuniknionego ekshibicjonizmu. Akt twórczy to takie poletko, na którym autor najpierw odgrywa rolę Pana Boga, aby potem oddać je na pastwę krytyków i czytelników. Samo tworzywo, jakim jest język, cierpi na nieuleczalną antynomię: stanowi narzędzie nie tyle obiektywnego przedstawiania rzeczywistości, ile jej konstytutywny składnik.
Istota dzieła Lema nie zasadza się na samym pokazywaniu przeciwieństw. To, co najważniejsze, zachodzi na styku pomiędzy nimi. „Umieścić go po stronie którejkolwiek z tych skrajności oznacza w istotnej mierze nie widzieć go wcale, ponieważ pisarstwo jego wypływa właśnie z napięcia pomiędzy tymi sprzecznościami”.[45]
V. KSIĄŻKI LEMA
1. Prezentacje poszczególnych utworów
Michael Kandel w latach siedemdziesiątych tłumaczy na język angielski (bądź gruntownie poprawia istniejące przekłady) następujące książki Stanisława Lema:
- Pamiętnik znaleziony w wannie (Memoirs Found in a Bathtub), 1973
- Kongres futurologiczny (The Futurological Congress), 1974
- Cyberiada (The Cyberiad), 1974
- Dzienniki gwiazdowe (The Star Diaries), 1976
- Bajki robotów (Mortal Engines), 1977
- Maska (Mortal Engines), 1977
- Doskonała próżnia (A Perfect Vacuum), 1979
Później wszechstronnie utalentowany translator przełoży również Głos Pana (1983), Fiasko (1987), Pokój na Ziemi (1992) oraz Wysoki Zamek (1995).
Lem stara się ułatwić pracę tłumaczowi, oprowadzając go po gmachu swojej twórczości. Przedstawia projekty, nośne koncepcje, analizuje budowę dzieł, odkrywa rusztowania i głębokie fundamenty, zdradza konstrukcyjne niuanse, lokalizuje adaptacje, odsłania zaplecza, pokazuje zalane światłem pasaże, prezentuje elementy dekoracyjne, meandry i ornamenty. Otrzymujemy instrukcje z pierwszej ręki, w formie autorskiego przewodnika, co w wypadku pisarza tak dojrzałego, świadomego swoich intencji oraz warsztatu, operującego tworzywem z chirurgiczną precyzją, jest przywilejem bezcennym.
Autor Solaris pozostaje dla siebie krytykiem równie surowym i wymagającym, jak wobec innych. Gremialnej dyskwalifikacji ulegają przede wszystkim utwory młodzieńcze, ze względu na ich niedostatki warsztatowe:
Ja zaczynałem jak ptaszek w lesie, jak drzwi skrzypiałem, nic nie wiedziałem, bzdurki wypisywałem. Tu do rzeczy jest anegdota o chłopcach, czeladnikach, którym w Amsterdamie ponoć dawano do przewiercania najdroższe perły, bo taki głuptas, nie pojmując Wartości tej Perły, wiercił dziurkę spokojnie, a Ekspertowi Wiedzącemu ręce by się rozdygotały. I dlatego powolutku od grafomańskich uporczywych wypocin przeciągałem pisanie moje w nieco lepszą stronę. A ponieważ to tak po włosku zachodziło, Nie Zląkłem się w żadnym miejscu przejścia. [KLK, 23.04.76]
Te zastrzeżenia nie dotyczą pierwszej książki Lema, czyli Szpitala Przemienienia, utworu autentycznego, pisanego ze szczerą spontanicznością.
Lubię pierwszy tom mojej debiutanckiej powieści – Szpital Przemienienia, bo napisałem go nie wiedząc, że ten sam temat można by zagrać na 1000 czy milion różnych sposobów. Pisałem jak ptaszek śpiewa, bezwiednie. Tej bezwiedności potem brak, bo się już wie zbyt wiele i za dobrze wie, „jak to się robi”, a tym samym traci się spontaniczność uchwytu. (Różnica mniej więcej jak między bywałą kurtyzaną a zakochanym pierwszy raz w życiu podlotkiem). [KLK, 8.09.76]
Szpital, wyraźnie nawiązujący swoją formą i treścią do Czarodziejskiej góry, ukazał się po sześciu latach zmagań autora z cenzurą, opakowany w kolejne dwa tomy, napisane pod naciskiem partyjnych ideologów. Krytyka przyjęła go obojętnym milczeniem, może dlatego, że w postaci trylogii przypominał „kawałek tortu polany keczupem”[46]. W dwadzieścia lat później dostrzeżono w nim prekonfigurację tematów oraz motywów, jakie występują w dojrzałej twórczości Stanisława Lema. Bogusława Latawiec w recenzji Kosmos i medycyna[47] trafnie wypreparowuje kilka takich kluczowych zalążków oraz tendencji: odizolowane miejsce akcji, spotkanie z odmiennością, środowisko naukowe, fachowy żargon, wplatanie w tkankę utworu rozważań natury filozoficznej. Jarzębski zwraca uwagę na rozpisaną na głosy, charakterystyczną dychotomię optymizmu i pesymizmu poznawczego, ducha i materii, umysłu i ciała, jaka wyraźnie zarysowuje się w pierwszej książce Lema.[48] Ta „bezwiednie” wyćwierkana powieść ujawnia poważną problematykę, jaką autor będzie drążyć w kolejnych książkach. Nawet w tak pozornie oczywistej sytuacji, jaką była powojenna trauma, Lem uchyla się od stawiania jednoznacznych diagnoz, czy też pisania recept na chorobę dręczącą całą kulturę. Kabotyn i nihilista Sekułowski, choć doszczętnie skompromitowany w finale utworu, wypowiada szereg uwag na temat kondycji ludzkiej, których zasadności właściwie nie można podważyć (postacią znacznie bardziej odrażającą wydaje się Kauters, chirurg dokonujący bestialskich eksperymentów na pacjentach). Pytania bez ostatecznej odpowiedzi, fundamentalne kwestie, jakie będą pojawiać się w całym dziele Lema, podsumowuje Andrzej Stoff:
Jaka jest naprawdę relacja między naturą i kulturą w człowieku, między tym, co go określa w sposób najbardziej podstawowy i tym, czego on sam jest twórcą, co przekracza jego biologiczną naturę i z czego jest on dumny? Jakie jest miejsce człowieka i Ziemi w porządku bytu (problem ewolucji) i Wszechświata (problem wielości bądź niepowtarzalności form życia i cywilizacji)? Czy możliwy jest dialog i będące jego wynikiem porozumienie między jednostkami, grupami, społeczeństwami, cywilizacjami, różnymi formami życia. Czy jesteśmy w stanie poznać świat: w jaki sposób, w jakim zakresie i z jakim stopniem pewności? Jaka jest naprawdę natura świata: boska, ludzka czy szatańska, deterministyczna czy losowa – i co wynika z przyjęcia określonego rozwiązania? [49]
Powolne doskonalenie warsztatu, na które skarży się Lem do Kandla, widać szczególnie na przykładzie Pirxa: dopiero dwa ostatnie opowiadania z tego cyklu satysfakcjonują autora, poprzednie są „wyłącznie zgrabną narracją typu rozrywkowego” [KLK, 10.11.72]. Podstawowym kryterium oceny jest dla Lema adekwatność wykonania w stosunku do zamierzeń twórczych. Rozejście się intencji z realizacją dyskwalifikuje w jego oczach takie pozycje, jak Eden, Śledztwo czy Powrót z gwiazd. Ten ostatni tytuł, chociaż „zajeżdża” Remarqu'em, przynajmniej posiada pewne perspektywy z punktu widzenia rynkowego:
przy jego wszystkich słabościach, bo to jest trochę „gwiazdowy E.M. Remarque”, wzruszająca love story w pewnym rodzaju utopii, z bohaterem, z którym można się utożsamić z niejaką satysfakcją. [KLK, 20.03.73]
Zdyskredytowane, być może zbyt kategorycznie przez Lema Śledztwo, razem z Katarem, to świetny przykład zastosowania dysonansu instrumentalnego na poziomie genologicznym. Autor sięga po formułę powieści detektywistycznej, która jest gatunkiem literackim ustabilizowanym i skrajnie skonwencjonalizowanym, aby ją gruntownie przenicować i poddać artystycznemu eksperymentowi. Zachowuje cały sztafaż i repertuar chwytów powieści kryminalnej, aby na tym czytelnie oznakowanym terenie przeprowadzić naukową symulację. Lem ekstrapoluje na płaszczyznę socjologiczną reguły obowiązujące w mechanice kwantowej: w stan podejrzenia zostaje postawiona sama natura, której pozytywistyczne fundamenty zostały nadwątlone przez zasadę nieoznaczoności Heisenberga. Mamy więc zderzenie świata doskonale uregulowanego, jakim jest schemat powieści kryminalnej, z rozwiązaniem, które podlega skrajnie przeciwstawnemu paradygmatowi. Poszukiwania sprawcy nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, rozwiązanie zagadki nie ma charakteru konsolacyjnego: pierwotny ład nie zostaje przywrócony. „Ludzkość tak się rozmnożyła i zgęściła, że zaczynają nią rządzić prawa atomowe”.[50] Tymczasem prawa atomowe podlegają wyłącznie zasadom statystki. O właściwościach cząstek kwantowych wolno nam mówić tylko w kategoriach probabilistycznych. Możemy potraktować Śledztwo i Katar jako pierwsze próby sformułowania teorii chaosu, niesłychanie modnej kilkadziesiąt lat później, możemy również widzieć w nich „symptomy zjawiska, które dziś przyjęło się nazywać »globalizacją«, tzn. zasadą połączenia zjawisk na całej kuli ziemskiej w funkcjonalną całość, całość jednak na tyle złożoną, że zasad jej działania już w żaden sposób nie można do końca przeniknąć, bo rządzą nimi losowość i prawa statystyki”[51].
Jeszcze bardziej wyraźne nawiązania do mechaniki kwantowej znajdziemy w Wyprawie trzeciej, czyli smokach prawdopodobieństwa[52] z Cyberiady, stanowiącej skrzyżowanie „w centrum zawiadowczym preformacji” [KLK, 12.04.73] paradygmatów baśni i nauki. Autor zalicza przygody Trurla i Klapaucjusza do swoich najbardziej udanych utworów. Przede wszystkim ze względu na warstwę językową książki, harmonijnie łączącą ze sobą przeciwstawne style wypowiedzi, balansującą pomiędzy naukowością a archaizacją, pomiędzy stylistyką bajkową a naturalistyczną:
Odnoszę wrażenie, a przecież ja tego nie wiem na pewno, że pewne walory Cyberiady biorą się ze zjawiska, które bym nazwał kontrapunktowością, polegającą na przeciwstawieniu sobie różnych poziomów języka i różnych stylów. [KLK, 8.05.72]
To zakotwiczenie w języku podkreślają zgodnym chórem krytycy. Lingwistyczną zasadę konstrukcji utworu wyznacza pierwsza opowieść, Jak ocalał świat, w której maszyna do robienia wszystkiego na literę N ma za zadanie zrobić nic. „Kreacja zachodzi, ponieważ właściwe słowo istnieje lub da się wymyślić, nie zaś dlatego, że istnieją przedmioty, do których odnoszą się słowa”[53]
Tłumaczenie Cyberiady jest przedsięwzięciem piekielnie trudnym, nie tylko ze względu na jej barokową językową maestrię, ale także z powodu niezliczonych odniesień kulturowych, całych bibliotek kryjących się za każdym zdaniem gęstego tekstu:
olśniewa nas autor niezwykłą gęstością stylistyczną swej książki, niezliczonymi nawiązaniami intertekstualnymi, grami językowymi, zmieszaniem stylów mowy i odpowiadających im realiów [...] Cyberiada jest pod tym względem niepospolicie atrakcyjna: nawarstwia się w niej pełen archaizmów język starych przypowieści, patos i ozdobność dworskiego idiomu, język współczesnej nauki, naiwny styl bajek dla dzieci itd. [54]
Autor udziela swojemu tłumaczowi szeregu szczegółowych wskazówek, dotyczących zarówno kwestii czysto technicznych, tricków warsztatowych, jak i literackich wzorców. Przygotowania Lema do pisania Cyberiady obejmowały między innymi sporządzanie list słów z przedrostkiem cyb- oraz rdzeniem „ber”, które posłużyły później do kontaminacji neologizmów, jak również przeglądanie słownika wyrażeń matematycznych pod kątem erotycznym. Jeżeli chodzi o odniesienia stylistyczne, to jest to „Pasek, przepuszczony przez Sienkiewicza i wyśmiany przez Gombrowicza”[KLK, 8.05.72] - co bez trudu odkryli badacze. Świetnym materiałem porównawczym są zastrzeżenia, jakie autor wysuwa w stosunku do gotowego przekładu. Widzimy pieczołowitą dbałość o detale istotne z punktu widzenia całości utworu. Lem krytykuje pominięcie w przekładzie realistycznego szczegółu, jakim są wypalone przez smoka dziury w galowych strojach dygnitarzy, ponieważ powoduje to osłabienie kontrapunktowości świata przedstawionego. Z kolei wzbogacenie pytania Klapaucjusza o przydawkę „dziwnych” („Jesteś Maszyną do Spełniania Życzeń czy Do Stawiania Dziwnych Pytań” zamiast samych „Pytań”) wywołuje stanowczy protest autora, jako zbyt ostentacyjne[55]. Barokowe ornamentacje mają rację bytu tylko wtedy, jeśli pełnią równocześnie funkcję ekspresywną: pozwala to zachować komplementarność tekstu. W przeciwnym razie mamy do czynienia z „lingwistyczną galanterią” [KLK, 7.07.72]. Przy okazji rozważań nad materią językową Cyberiady otrzymujemy również przejrzysty wykład zastosowania dysonansu instrumentalnego:
Tekst tak spreparowany powinien być chybotliwy, to znaczy, drgać między pseudoscjentyficznością wypowiedzi i autoironią, wypowiedź jest samokompromitująca się, ale tylko po części. Granica jest chwiejna, płynna i w tym cały smak. Toteż, kiedy igraszka ulega pewnemu, nawet minimalnemu przeciągnięciu, kiedy żywioł zabawy matematycznej, tzn. imitowanie pewnej hermeneutycznej głębi, usamodzielnia się i wybuja ponad miarę, dochodzi do inflacji wrażeń czytelniczych: zabawa okazuje się coraz łatwiejsza i coraz mniej frapująca. [KLK, 7.07.72]
Na marginesie dowiadujemy się, że pierwowzorem Malapucjusza Chałosa jest Marks, niedoceniany Teorycy Klapostoł stanowi rzecz jasna ironiczny autoportret autora, natomiast historia króla Okrucyusza okazuje się zakamuflowaną satyrą antypolicyjną.
Najwięcej miejsca poświęca autor wyjaśnieniom, dotyczącym Pamiętnika znalezionego w wannie. Eksplikacje te wzbudziły pewną konsternację krytyków, interpretujących dosyć konsekwentnie Gmach jako parabolę Bytu, egzystencjalnej sytuacji człowieka w kompletnie zrelatywizowanym świecie, który nie ma żadnych zewnętrznych punktów odniesienia. „Gmach bowiem to świat, Brama to Prawda, a »po trzykroć przeklęta« Misja to los człowieka”.[56] Szczególnie atrakcyjne wydawały się semiotyczne interpretacje książki, jako otwartej (niedookreślonej) przestrzeni językowej, podkreślano jej wszechstronny charakter intertekstualny. Tymczasem autor, który co prawda zastrzega się, że jest „ostatnim człowiekiem, który by domagał się jednej, uświęconej wykładni dowolnej z moich książek” [KLK, 9.06.72] (ford może mieć dowolny kolor, pod warunkiem, że będzie on czarny), zdecydowanie wskazuje polityczny adres Pamiętnika znalezionego w wannie, który ma być przypowieścią o losach jednostki w szponach systemu totalitarnego. Do tego stopnia polityka jest, zdaniem Lema, w tym wypadku kluczowa, że książka staje się dla czytelnika z drugiej strony żelaznej kurtyny niezrozumiała, z powodu braku wspólnej sytuacji interpretacyjnej:
Gros trudności całkowania wymowy semantycznej takiego Pamiętnika np., ale i innych rzeczy moich, wiąże się z tym, że jest sumą doświadczenia czysto życiowego, uzyskiwanego w środowisku społecznym, tu dla nas w pewnym sensie oczywistym, którego to doświadczenie praktycznie niepodobna przekazać dyskursywnie, i ono stanowi wspólny mianownik, umożliwiający właściwe nastawienie się w stosunku do utworu - jeśli autor i czytelnik doświadczenie takie dzielą. [KLK, 9.06.72]
Doceńmy epistolarną zręczność i ekwilibrystykę Lema, porozumiewawczo „puszczającego oko” za plecami cenzora. Jest to rodzaj przysłowiowej rozmowy ze ślepym o kolorach, podczas której nie wolno nam w dodatku użyć określenia „czerwony”. Sprawy dla każdego człowieka bloku wschodniego dosyć elementarne, zrozumiałe w pół słowa, wymagały w wypadku amerykańskiego intelektualisty obszernych, z konieczności zawoalowanych wyjaśnień. Pamiętnik znaleziony w wannie pokazuje zaawansowane mechanizmy funkcjonowania systemu totalitarnego, który nie pozostawia jednostce żadnej, nawet czysto wewnętrznej alternatywy. Jedyna droga ucieczki prowadzi w obłęd. Ranga zła staje się do tego stopnia absolutna, że nawet objawy niedowładu systemowego są interpretowane jako działania intencjonalne.
Otóż w Pamiętniku nie Gmach jest doskonały. Doskonałość tkwi w oku patrzącego bohatera, który wszystko, co bywa przypadkowe, nędzne, głupie, śmieszne, byle jakie, niedokończone, fragmentaryczne, ot jak właśnie w codzienności egzystencjalnej, tłumaczy sobie logicznie, porządnie, precyzyjnie, tak, iż przenosi te pozycje na konto "MA" - Gmachu. Bałagan nawet, bezład, chaos, zupełne niedbalstwo, bylejakość, nierozpoznane jako takie, ulegają koturnowemu zmistyfikowaniu i "leczą się" jako objawy niepojętej wyższej mocy, siły, jako Znaki, których ranga MUSI być absolutna. [KLK, 9.06.72]
Terror ma dla swoich ofiar wymiar wszechwładny. Nie ulega wątpliwości, że adresem Pamiętnika znalezionego w wannie są dwa największe systemy totalitarne XX wieku: faszyzm oraz komunizm, których Lem doświadczył na własnej skórze. Celem tych dwóch formacji była nie tylko kontrola zewnętrzna społeczeństwa, ale przede wszystkim ostateczne ubezwłasnowolnienie jednostki, poprzez sterowanie od wewnątrz umysłów obywateli:
Władza może być totalna i mimo to może pozostać siłą czysto względem człowieka zewnętrzną. Władza totalna, która nie pozostaje zagrożeniem z zewnątrz, to już całkiem inny świat. Władza taka nie może się objawiać po prostu jako fakt istnienia bezwzględnej, nagiej przemocy. Musi mieć za sobą jakąś ideę, np. być jakoby wcieleniem Procesu Historycznego. To, jak ona wtedy poprzez rzeczników tej idei działa, już potrosze wyklarowano, ale nie to, jak wpływa na swych przeciwników. Słowa Hamleta, "mógłbym być zamkniętym w skorupie orzecha, a jednak być panem niezmierzonych przestrzeni", implikujące wolność wewnętrzną, tracą wtedy sens. [KLK, 4.07.72]
Jarzębski staje w obronie lemologii, zgrabnie dowodząc, że system totalitarny, zawłaszczający wszystkie elementy znaczenia, jest synekdochą wszechświata, w którym chaos jest nieodróżnialny od porządku. „Interpretacja »polityczna« sąsiaduje tu o krok z możliwością innej lektury – bo przecie to świat cały współcześnie jawi się Lemowi jako bezdenny worek z informacją, o której nie da się powiedzieć, czy jest komunikatem, czy chaotycznym nagromadzeniem przypadkowych sygnałów”.[57] Przekonująco też łączy obydwa sposoby odczytania utworu Dominique Sila:
Gdyż tutaj szpiegowskie gry, wraz z ich zawrotnymi komplikacjami, zostają rozegrane do granic absurdu i śmierci w zamkniętym, lecz nieskończonym wszechświecie Gmachu. Gry masek, gry maszyn, gry stosunków międzyludzkich, gdzie nic nie posiada gwarancji autentyczności, zabawa w społeczeństwo, które stało się olbrzymim, symbolicznym gułagiem – obrazem wszystkich klęsk utopii: totalitaryzmem. [58]
Wydaje się, że co najmniej dwa powody upoważniają do szerokiej interpretacji Pamiętnika, niezależnie od doraźnych sugestii autora. Przede wszystkim, ta książka jest tekstem, który dowodzi, że każdy tekst można odczytywać na nieskończenie wiele sposobów. Groteskowy przykład z Szekspira pokazuje, że żadna granica interpretacyjna nie istnieje. Jak to często u Lema bywa, Pamiętnik pozostaje funkcjonalnym modelem literackim teorii, którą prezentuje. Poza tym, ten sam Lem dwa lata później[59] poleca swojemu respondentowi „od nowa przemyśleć sytuację, wymodelowaną w książce”, otwierając szeroko furtkę dla filozoficznych i epistemologicznych eksplikacji:
Bohater nie robi nic innego, jak tylko stara się zmienić NIEOZNACZONOŚĆ własnej egzystencjalnej sytuacji w OZNACZONOŚĆ. Już gotów zrezygnować z Misji, z Wyróżnienia, z Nagrody, z Kariery, już gotów przyjąć nawet męki, byle tylko dokładnie mógł wiedzieć, JAKIE, GDZIE, KIEDY, itp. Tymczasem sytuacja NIE DAJE się właśnie odgadnąć i zdeterminować w powyższym sensie. A nie daje się ona określić nie dlatego, że autor naśladował Kafkę, albo, że zmyślał sobie jakieś koszmary senne, ale dlatego, ponieważ zachodzi to, co uprzednio powiedziałem: wszystko jedno, czy System działa tak, bo jest szatańsko mądry i sobie to zaplanował kiedyś z góry, czy tez działa tak wskutek organicznie właściwego mu chaosu, bezwładu, ta diagnoza jest BEZ praktycznego znaczenia: faktem jest, że NIE można z góry niczego na pewno przewidzieć, a im bardziej jednostka CHCE się koniecznie dowiedzieć, co się jej należy, a co się jej Nie Należy, co może, a co Nie Może jej spotkać – tym bardziej będzie zaplątywała w sieć niejasnych, niejednoznacznych okoliczności zewnętrznych, i dlatego właśnie Paranoja, jako czysty wymysł, jako HALUCYNACJA, jest tutaj ściśle zrośnięta z obiektywnymi właściwościami układowej sytuacji... [KLK, 2.10.74]
Podobnie jak w wypadku Cyberiady, autor domaga się od tłumacza skrupulatnego odtworzenia wszystkich realistycznych szczegółów oryginału. Zastrzeżenia budzi spłaszczenie topografii twarzy Admirała, pełnej naturalistycznych narośli, brodawek i innych objawów organicznego niezdyscyplinowania. Szczegółowy rejestr wykwitów skórnych, stanowiący przykład techniki dysonansu instrumentalnego, uruchamia przeciwwagę dla groteskowej modalności tekstu:
W takich wypadkach jednak, kiedy chodzi o rzeczy prima facie bardzo dziwaczne, właśnie drobiazgowy realizm opisu wydaje się nakazem bezwzględnym, ponieważ wszelka ogólnikowość przede wszystkim ułatwia czytelnikowi „odpadnięcie od tekstu”, tzn. po prostu utratę wiary w sytuację, albowiem jej sugestywność jest uwarunkowana zmysłową niejako namacalnością, wizualizacją opisywanego. [KLK, 2.10.74]
W 1972 roku Lem pisze pierwszą część swojego opus magnum – Golema XIV. Dzieło znaczące nie ze względu na objętość, ograniczoną do kilkudziesięciu stron, ale ze względu na jego ciężar gatunkowy. „Jest to tekst w znaczniej mierze dyskursywny, wmontowany w narracyjno-fabularną strukturę, która nadaje mu paraboliczny wymiar; ostatecznością, skrajnością swoich poglądów dorównuje natomiast najbardziej śmiałym apokryfom”.[60] Tekst pisany bardzo mozolnie w gabinecie wyścielonym płachtami papieru: „zużyłem 500 arkuszy – biało było w pokoju, bo ja na podłogę sknocone rzucam – dla napisania 30 stron”[KLK, 7.12.72]. Wykład Golema stanowi destylat poglądów filozoficznych pisarza, który przyznaje, że w pełni zgadza się z tezami, wyrażonymi przez superkomputer, będący jakościowym skokiem w ewolucji rozumu:
Golem w niejakim sensie to ja, a co ważniejsze, gdy usunąć szminkę i rekwizyty, wyrażone tam tezy są rzeczywistym moim przekonaniem. [KLK, 24.01.73]
Dlaczego więc Lem wkłada swoje słowa w metalowe usta bezdusznego komputera? A ponadto jeszcze obudowuje samo kazanie elektronowego mózgu tekstami towarzyszącymi: dwoma wstępami, instrukcją oraz zbeletryzowanym posłowiem. Z jednej strony taka konstrukcja ma na celu nobilitację głównego tekstu oraz przygotowanie czytelnika do jego odbioru. Podobnie jak święte pisma, które z biegiem lat obrastają w komentarze i apokryfy:
...stopniowo zapowiadają go z dali wg metody Jana Chrzciciela rozmaite teksty – mniej lub bardziej groteskowo, złośliwie, parodystycznie, jednym słowem zastosowałem taktykę mąciwody, a sama książka MITu (MIT PRESS – to on wydał gdzieś w 2030 roku tego GOLEMA) ma aż trzy przedmowy, po których dopiero kurtyna się podnosi. [KLK, 24.01.73]
Zabieg opakowania Golema, będący rodzajem homeryckiej retardacji, ma służyć budowaniu napięcia. Ma również stworzyć odpowiedni dystans pomiędzy Wykładającym a słuchaczami, „spotęgować złudzenie genialności i zwłaszcza nadludzkości mówiącego”[KLK, 24.01.73]. Przede wszystkim jednak oddanie głosu Golemowi pozwala pogłębić efekt werystyczny: superkomputer stanowi „żywy” dowód prawdziwości głoszonej przez niego topozofii. Rozum będzie stopniowo uzyskiwał coraz większą autonomię, aż wreszcie, całkowicie uniezależniony od swoich biologicznych uwarunkowań, wyzwolony z kleistych białkowych odmętów, podporządkuje swoim potrzebom strukturę atomową całego wszechświata. Golem jest odpowiednikiem archeologicznego znaleziska, dokumentującego następne ogniwo łańcucha ewolucji. Mamy tutaj przykład operowania, opisaną przez Jarzębskiego, techniką punktów widzenia: „Autor w tych rozważaniach dokonuje jakby podwójnej inwestycji: do firmowanej osobiście logiki rozumowania dodaje fikcyjną sytuację wypowiedzi, która zasadniczo zmienia status formułowanych twierdzeń”[61].
Lem nie domaga się przy tym, aby wszystko, co mówi blaszane bóstwo, traktować jako słowo objawione. Jednym z tropów, na jakie zwraca uwagę w korespondencji, może być tytuł książki, której pierwotnie ostatnią część stanowił Golem – Wielkość urojona. Również droga rozwoju, jaką maszyna wskazuje ludzkiemu gatunkowi, prowadzi właściwie donikąd:
W dwu słowach rzecz w tym, że Golem nie jest produktem ostatecznym (mówi o tym, że stoi na drabinie rozumów „trochę wyżej”, niż ludzie), i nie ma żadnej przyczyny, dla której nie miałby się rozbudowywać dalej; lecz te dalsze aproksymacje Absolutu (wszechwiedzy) są skazane na klęskę, tym jawniejszą, im lepiej się powiodą jako kolejne etapy-kroki (ponieważ Boga nie można zrealizować technologicznie naprawdę, a każdy kolejny krok, tj. urastanie rozumu, przybliża do kresu drogi, skoro świat na budowę rozumów dowolnej mocy nie daje zgody na pewno – im zatem wyżej wiedzie taki rozum, tym jawniej musi pojąć, że prowadzi grę z klęskowym finałem, i klęska jest w tym wymiarze wprost proporcjonalna do powstającego Nienasycenia). [KLK, 11.04.73]
Kategoryczny postulat, który Golem uzasadnia z żelazną logiką, aby homo sapiens porzucił swoją cielesną powłokę, i przeobraził się na obraz i podobieństwo maszyny, stanowi w gruncie rzeczy żądanie wyrzeczenia się tożsamości własnego gatunku. Dla człowieka, kurczowo przywiązanego do zakamarków swojego umysłu, będących w rzeczywistości błędnymi odnogami ślepego procesu ewolucji, taki projekt musi wydawać się herezją. Trudno się dziwić, że Lem chowa się za metalowymi plecami:
Ja tymczasem maszynę obtłukuję, pisząc najokropniejsze, tj. najbardziej zuchwałe (nie w sensie artystycznym furda) rzeczy, jakie można sobie na tym padole wystawić, wpisuję to do mojej nowej książeczki Wielkość urojona. Ponieważ włożyłem te słowa, a chodzi o gatunek nasz, w żelazne usta komputera, co wlazł na najwyższą wieżę Babel od razu, mogę sobie raz pozwolić, ech – mnie by nie było wolno, ale taki, wszystko może... Zresztą, mordęga to jest potworna, gdyż ja muszę udawać IQ 600. Dokładnie 600 centyli – ani rusz mniej. [KLK, 19.11.72]
Wielkość urojoną autor bardzo sobie ceni, jako kolejny krok w swoim rozwoju literackim. Świat przedstawiony funkcjonuje tutaj jako czysta implikacja, czytelnik może dokonać jego rekonstrukcji na podstawie informacji uzyskanych z „drugiej ręki”. Właśnie to oderwanie od konkretnej sytuacji Lem uważa za jakościowy skok w swojej twórczości. Zarzuty, że tego typu teksty wychodzą poza ramy beletrystyki, autor odpiera pragmatycznym argumentem, że takie rozgraniczenia mają charakter umowny i nieustannie się poszerzają[62]:
Mnie się zdaje, że w Wielkości urojonej poszedłem choć o krok dalej niż np. w Kongresie futurologicznym, ze względu na to, iż w Kongresie jest pokazany pewien świat przedmiotowy, i temu światu wypowiedź asystuje (służy mu deskrypcyjnie oraz, oczywiście, samym nurtem rozwijającej się intrygi). Natomiast w Wielkości nie ma już świata przedstawionego wcale, a jedynie są fragmenty mocno i rozmyślnie upośrednionych wypowiedzi, z których dopiero można wnosić (domyślnie, wnioskująco) o tym, jaki tam jest ów świat zewnętrzny, istniejący wszakże jako czysta implikacja. Ten krok kolejny uważam więc za krok logicznie w ewolucji mojego pisania prawie że konieczny. Zarzut, z jakim się spotkałem, opiewa, że czymś takim , jak Wielkość urojona po prostu już wykraczam poza beletrystykę, że są to wprawki z jakiejś dajmy na to filozofii albo publicystyki czy historiozofii fantastycznej (albo na wpółfantastycznej), a nie utwory literackie. Ja na to mam taką odpowiedź: to co wczoraj uznawano za transcendencję granic beletrystyki, może dziś być już częścią integralną pięknego piśmiennictwa, ponieważ granica ma owa charakter zmienny, zależy od przyjętych konwencji, i gdy te się zmienią, fantastyczna filozofia albo teologia może się stać właśnie „normalną literaturą piękną”. [KLK, 9.01.75]
Kolejnym utworem, omawianym przez Lema w trakcie korespondencji, są Dzienniki gwiazdowe. Dowiadujemy się, które ich odcinki autor ceni najbardziej, a za którymi raczej nie przepada. Do tych ostatnich należą Podróż dwudziesta czwarta o Indiotach („naiwna intelektualnie i literacko też marna” [KLK, 25.04.74]), druga część podróży XXII, która powinna się kończyć na opisie poświęcenia Memnogów dla ojca Orybazego. Pod znakiem zapytania Lem stawia również podróż XI, może jednak dlatego, że niezbyt wierzy w możliwości odczytania jej przez amerykańskiego odbiorcę. Ze wspomnień Ijona Tichego Lem domaga się usunięcia części III o eksperymentach medycznych profesora Zazula oraz czwartej - na temat lampowego wehikułu czasu Molterisa. Aborcji redakcyjnej powinno się również dokonać na cybernetycznych płodach doktora Diagorasa.
List z dnia 23 kwietnia 1976 poświęcony jest prawie w całości Profesorowi A. Dońdzie: autor studzi zapał swojego interlokutora, który potraktował zbyt poważnie hipotezę ekwiwalencji informacji i materii, jako przyczynę powstania wszechświata:
Informacja nie może stanowić czegoś równego obiektywnością istnienia – materii, na przykład kamieniom lub gwiazdom, ponieważ informacja jest zawsze dla kogoś i ze względu na kogoś. Informacja jest stanem rzeczy, wyróżnionym logicznie, a posiadającym nośnik fizyczny. Ze względu na to, cała ta hipoteza, w postaci tak niesłychanie prostej, jak ją podaje tekst Dońdy, nie może być w ogóle serio potraktowana. Mógłbym przerobić tę hipotezę, tak by nadać jej silniejsze pozory wiarygodności, ale ile by zyskała na plausibility, tyle by utraciła na prostocie, a mnie szło o prostotę. No bo w Dońdzie chodzi przecież o pewną „zakazaną drogę”, wiodącą do odkrycia naukowego. Wszystko, co się mówi tam o tym, że „Lord countdown made world” itd., to są siłą rzeczy tylko zabawy. Zresztą sam prof. Dońda nie wierzy w to, aby prawdziwie odkrył metodę kreacyjną Pana Boga, przecież on sobie drwi z uczonych, którzy z niego drwili. Jednym słowem, ta hipoteza to PRETEKST fabularny. [KLK, 23.04.76]
Gdyby Lem miał pozostawić tylko jedną podróż, nie wahałby się ani przez chwilę: byłaby to Podróż XXI, groteskowa powiastka filozoficzna, stanowiąca zupełnie poważne wyznanie metafizycznych przekonań autora.[63] Opis pobytu Tichego na planecie Dychtonia, będący „jednym z najpiękniejszych projektów intelektualnych Stanisława Lema”[64], nie uszedł uwagi lemologów. Rozwój naukowy pozwala Dychtończykom osiągnąć niczym nieograniczoną swobodę kreacyjną. „Dziecko może teraz wskrzesić zmarłego, tchnąć ducha w proch i złom, niszczyć i zapalać słońca...”.[65] W tym pozbawionym jakichkolwiek ograniczeń, a tym samym aksjologicznych drogowskazów świecie, „heroiczną straż przy jedynym oknie otwartym w transcendencję”[66] trzymają O.O. Destrukcjanie – roboty bytujące w katakumbach technocywilizacji. Ich wiara jest doskonale bezinteresowna, nie żywią żadnej nadziei, nie oczekują żadnej nagrody, nie próbują nikogo nawrócić, nie prowadzą działalności misyjnej, trwają niewzruszenie „przy szczurzej skamielinie, w rojowisku wyschniętych kanałów”[67] Osobliwa modlitwa, przy której „zakład Pascala wydaje się kunktatorstwem handlarza starzyzną”[68].
Do podziemnych kanałów pełnych spasionych szczurów schodzi również Ijon Tichy w Kongresie futurologicznym, futurologicznej grotesce, w której technika dysonansu instrumentalnego osiąga swoje apogeum. Bohaterowie tej książki egzystują równocześnie w dwóch, skrajnie przeciwstawnych światach: „cywilizacja luksusu i spełniania życzeń jest tam tą samą cywilizacją, w której kilkadziesiąt miliardów ludzi dogorywa w nieopisanej nędzy”[69]. Cały dowcip w tym, że ludzie nie mają pojęcia o dogorywaniu, żyjąc w totalnie sfałszowanej za pomocą środków psychotropowych rzeczywistości Luksusowa restauracja, udekorowana palmami i kryształowymi kandelabrami, okazuje się wyścielonym słomą bunkrem z wiszącą na drucie, zakurzoną żarówką, a kuropatwa na grzance jest szarobrunatną breją. Na zrujnowanej, dotkniętej katastrofą ekologiczną, skrajnie przeludnionej Ziemi panuje epoka lodowcowa („lodowate, brudne piekło”[70]), tymczasem jej mieszkańcy pozostają w błogim ciepełku i dobrostanie farmakologicznym.
Kandel bierze na warsztat Kongres futurologiczny w 1973. Lem, który zastrzegał się wcześniej, że jest to pozycja właściwie nieprzekładalna, jest zachwycony tłumaczeniem: „Udało się Panu o tyle prześcignąć oryginał, że pozostając wiernym jego duchowi, zarazem zamerykanizował Pan rzecz” [KLK, 30.03.74]. Pewne zastrzeżenia Lem wysuwa tylko co do ostatniej części przekładu, partii finałowej, będącym momentem kulminacyjnym tekstu, w którym spadają wszystkie zasłony:
Upadek i rozkład Trottelreinera nie jest w Pana wersji tak NAOCZNY, tak "behawiorystyczny", jak w polskim i w niemieckim. W finale słowa muszą mieć swoją rzeczową, zimną, ciężką, bezwzględną wagę. Zima, śnieg, lód, pryzmy lodu, to wszystko wymaga takiej prezentacji, jak w naturalistycznym utworze dobrego, XIX-wiecznego rzemieślnika prozy. Powiedziałbym, że Pan się pospieszył tam i dlatego trafiają się właśnie utarte zwroty, niedopuszczalne! [KLK, 15.05.74]
Lem zdaje sobie sprawę, że ten utwór można interpretować jako zakamuflowany atak na komunistyczne tendencje do zakłamywania rzeczywistości. W listach wyznaje jednak, że jego prawdziwym celem była raczej krytyka konsumpcyjnego stylu życia społeczeństw zachodnich:
Kongres jest jakąś parabolą konsumpcyjnego społeczeństwa, społeczeństwa skierowanego właśnie na WSZECHUŁATWIENIE jako na WARTOŚĆ NACZELNĄ egzystencji, i to skierowanie rodzi zapaść wartości autentycznych, tych co powstawały historycznie, „psychemia” zaś stanowi ultymatywną i uniwersalną technologię owej łatwizny. Implikacją finału jest z kolei myśl, że świat urządzono inaczej, że przychodzi moment, w którym hedonizm instrumentalny zostaje zmuszony do PŁACENIA za swoje praktyki, i że ta zapłata okazuje się dosyć koszmarna. (Przynajmniej TAK MOŻNA to pojmować, choć można inaczej). Jak zwykle w literaturze, przekład „tego, co chciał autor powiedzieć” na język dyskursywny, objawia iż chodzi o prawdę dosyć banalną. [KLK, 30.03.74]
Autor wspomina w trakcie korespondencji kilkakrotnie profesora Hogartha, głównego bohatera Głosu Pana. Pozbawiony instynktu moralnego, próbujący rozwiązać etyczne dylematy za pomocą matematycznych równań naukowiec jest swoistym autoportretem Lema, malowanym jednak w bardziej ponurej i ciemniejszej tonacji:
Prof. Hogarth nie był pomyślany przeze mnie jako osoba aż tak paskudna, jak Pan go widzi. Jest w nim absolutnie sporo ze mnie, ale ja jestem bardziej rabelaisowski. Odciąłem mu humor. [KLK, 26.04.72]
Lem napomyka również o Masce, jako odwróceniu motywu Solaris: do głosu dochodzi tutaj żeński sukub w roli narratora, osiągając jednak zupełnie inne rejestry. Ta niezwykła introspekcja srebrzystej modliszki opiera się świadomym operowaniu anachronizmami: w podziemiach średniowiecznego zamku królewscy zbrojmistrze wydają na świat mechanicznego owada, przewyższającego swoją doskonałością najśmielsze marzenia współczesnej robotyki. Pisarz krótko kwituje Katar, jako powrót do tematyki poruszonej w Śledztwie (chociaż chyba nie do końca jest zadowolony z konstrukcji głównego bohatera). W Wysokim Zamku ceni sobie przede wszystkim wątek legitymizacji, jako odzwierciedlenie procesów socjalizacji. Wreszcie w jednym z ostatnich listów obszernie omawia Fiasko, będące paradoksalnie alegorią stosunków panujących na Ziemi, ze szczególnym naciskiem na psychologiczną motywację nieoczekiwanego zakończenia:
Postępowanie bohatera nie jest w pełni racjonalne i, jak rozumiem, on sam ani nie zamierzał udać się na straceńczą, samobójczą wizytę, ani nie mógł, już po wylądowaniu, chłodno obliczać swoich szans – w tym samym i szans całej wyprawy. Mówię, że on sam nie rozumiał swojej sytuacji dlatego, ponieważ TO zakończenie stało się niespodzianką również i dla mnie. Jeśli wolno się tak wyrazić, akcja przeniosła mnie na ostatnich stronach w kierunku, którego z góry nie przewidywałem, w kierunku takiej całkowitej obcości i „inności” planetarnej inteligencji, że wszystkie rozważania, wszystkie toczone na pokładzie Hermesa dyskusje w porządku moralnym zawisają niejako w próżni: okazuje się bowiem, że „Inni” są daleko bardziej inni, aniżeli mógł to przewidzieć jakikolwiek człowiek [...] Nagromadzona frustracja bohatera znajduje ujście w postępku idiotycznym, rozpaczliwym i właściwie bezsensownym. „Zobaczył Kwintan”, jak mu to obiecano na Eurydyce, ale zobaczył TAKICH Kwintan, jakich człowiek nie może sobie życzyć. Inteligentna pleśń? Jakaś postać kolonii rozumnych quasi-owadów albo mikrobów? Nie wiadomo, co, ale coś, na co człowiek nie może dać wewnętrznej zgody. [KLK, 15.09.85]
- 2. Synteza dorobku literackiego
Na marginesie recenzji, jaka ukazała się w „The New York Times Book Review”, Lem próbuje podsumować w telegraficznym skrócie problemy, jakie poruszają jego książki:
Próba „strukturalnego zamknięcia” całości moich dzieł na małej przestrzeni artykułu jest do podjęcia. Wtedy uzyskamy katalog opozycji, za które wyjść nie potrafię w mych utworach: historyzm - ahistoryzm (wszystko mam za przemijalne, lokalne i partykularne, nawet w ontologii i gnoseologii człowieka); komunikowalność – niekomunikowalność stanów rzeczy (jestem za niekomunikowalnością, nie tylko między galaktycznymi cywilizacjami, ale tu na Ziemi też); problem MISTYFIKACJI i dezinformacji (informacja jako straszliwa broń, jako narzędzie socjotechnicznych zniewoleń socjalnych). [KLK, 14.09.76]
Zastrzega się przy tym, że takie podsumowanie niewiele wnosi, ponieważ zawartość nie przesądza o jakości artystycznej dzieła: to samo wyrazić można na różne sposoby. Z arcydziełem mamy do czynienia dopiero wtedy, kiedy istotne treści zostaną przyobleczone w adekwatną formę. Warto jednak przeanalizować, jakie cechy swojej twórczości Lem uważa za najbardziej charakterystyczne i syntetyczne. Należą do nich, oprócz wspomnianej biegunowości, przede wszystkim: zaangażowanie, transcendencja, przejmowanie paradygmatów z nauk ścisłych, prekursorstwo intelektualne, uniwersalizm, racjonalizm, poszukiwanie prawdy, wysokie wymagania wobec czytelnika oraz poczucie humoru.
Literatura ma sens tylko wtedy, gdy pozostaje zaangażowana. Nie chodzi, rzecz jasna, o jej podporządkowanie i wykorzystanie w służbie jakiejkolwiek doraźnej ideologii, czy próby kształtowania świadomości czytelnika w rozumieniu marksistowskim. „Literatura nie powinna nigdy podejmować się ilustrowania jakichkolwiek hipotez czy teorii, poglądów bądź domniemań, ograniczonych do jednego mianownika prawdy niepodważalnej...”.[71] Powinnością sztuki natomiast jest ostrzeganie, drażnienie i budzenie odbiorcy. Nie wolno stać z założonymi rękami, kiedy słychać okrzyk „do pomp”. Głos artysty winien być głosem sumienia oraz Kasandry, pomimo tego, że nikt nie chce słuchać ponurych przepowiedni. Lem ma świadomość niepopularności proponowanego przez niego, dydaktycznego modelu pisarstwa:
Otóż jeśli jestem out of joint with my time, to przede wszystkim w tym, że nikt nie życzy sobie dziś od literatury pouczeń, oświeceń, rad, nauk, jednym słowem – apostolstwa. Nikt tego nie chce. Takie stawianie sprawy literatury uchodzi dziś za przestarzałe, za anachronizm, naiwność, głupotę, pretensjonalność uroszczeń. [KLK, 16.06.76]
Obowiązkiem literatury jest również dążenie do transcendencji, poprzez wykroczenie poza gatunkowe, psychofizyczne uwarunkowania człowieka. Jedynie sztuka ma szanse wyjść poza formalne ograniczenia układów logicznych, implikowane przez twierdzenie Goedla:
Nie chcę być primus inter pares, lecz chcę być alienus. Inny, w tym sensie, że usiłują literaturą z literatury wykraczać, w co? W Przyszłość? Nonsense. W działanie, rzecz prosta. Tym samym chcę niemożliwości, gdyż literaturą działać jak łopatą lub bombą nie można. Nie mniej, tego chcę. To szaleństwo ma zresztą chlubne oraz monstrualne antecedencje. Wysiłek mój (daremny w powiciu) jest niejako odwrotnie skierowany. Literatura, rozpoznająca człowieka od wnętrza, niedochodząca do granic normy gatunkowej w obłąkanym rozpędzie po to, żeby ją przebić, literatura sondująca człowieka, współczująca człowiekowi, biczująca człowieka, rozumiejąca człowieka, wybaczająca i nie wybaczająca, tego wszystkiego mi mało. Przypadkowość bowiem, deprecjonującą w zarodku ów wysiłek, widzę nie wewnątrz kolei losów poszczególnych, ale widzę go jako patrona nieustannie pochylonego nad kolebką planetarną życia, nad ukształtowaniem się człowieczego ciała i umysłu, widzę bylejakość trafów ewolucyjnych, kosmicznych, adaptacyjnych, które wymodelowały nas – a w Stwórcę nie wierząc, nie mając tedy komu rachunków za tę całą kreacyjną mitręgę przedłożyć, nawet kierunku, nawet ultymatywnego Adresata moich wystąpień diatrybalnych mieć nie mogę, nie mogę liczyć nawet na to, że on Jest Gdzieś, ale Nieznany... [KLK, 26.01.77]
Transcendencja polegałaby przede wszystkim na poszukiwaniu zewnętrznego punktu widzenia, pozwalającego spojrzeć na świat z nowej perspektywy. Lem chętnie dopuszcza do głosu hipotetyczne konstrukty, w rodzaju Golema, czy personoidów, „wyhodowanych” przez profesora Dobbsa oraz wprowadza na karty swoich powieści istoty obce, „niezbędnie potrzebne dlatego właśnie, że dzięki nim można wydobyć się z tego worka, w który wepchnęła nas ludzka świadomość i kulturowa tradycja”[72]. Lem-filozof wciąż próbuje ogarnąć i zdefiniować granice wszechświata, którego kluczowymi punktami miałyby być czarne dziury – miejsca przejścia, gdzie załamują się „nasze” kategorie czasu i przestrzeni. Czarne dziury pojawiają się w wykładzie „świeckiej metafizyki” Golema, jako droga ucieczki z kosmosu, otwierająca się tylko w jedną stronę furtka[73], którą uchyla sobie u kresu swojej ewolucji Rozum.
Afiliacje naukowe Lema są bardzo silne, powszechnie dostrzegane i często podkreślane przez krytyków[74]: głęboko penetruje on w swojej beletrystyce obszary, wydawałoby się zarezerwowane dla takich dyscyplin, jak fizyka czy biologia. Ma przy tym świadomość, jak oryginalną, a przy tym niewdzięczną rolę przyszło mu odegrać: „Literat wśród naukowców, naukowiec wśród literatów.. to w gruncie rzeczy wypędek obu światów, najwyżej obdarzany ogólnikowym, bo niezobowiązującym do niczego – kredytem „pewnego poszanowania” [KLK, 07.05.77]. Rzecz nie tylko we wszechstronnych kompetencjach autora Summy Technologiae, pozwalających mu hasać po najdalej wysuniętych rubieżach poznania. Związek Lema ze światem naukowym nie polega wyłącznie na podejmowaniu określonej problematyki czy interpretacji świata w kategoriach biologiczno-statystycznych. Najwyraźniej wpływy akademickie manifestują się w konsekwentnym przejmowaniu pewnego stylu rozumowania, charakterystycznego dla metody naukowej: „Do utworów pakowałem więc, i to nieświadomie zrazu, szkielety (paradygmatykę) przejmowane z nauki (empirii)”[KLK, 19.10.74]. Sztandarowym przykładem są tutaj smoki prawdopodobieństwa z Cyberiady, którymi autor zastępuje nieszczęsnego kota Schroedingera. Ciekawy jest przy tym stosunek Lema do nauki w ujęciu diachronicznym: pisarz porzuca pełną fascynacji wiarę w naukowe możliwości i obiektywizm na rzecz sceptycznej koncepcji nauki uwikłanej w „presupozycje, w społeczne konteksty, w całościowe »paradygmaty« i »matryce dyscyplinarne«”[75] Scjentyczne zamiłowania przesądziły o wyborze przez Lema fantastyki naukowej, która miała stanowić doświadczalny poligon dla falsyfikowania hipotez oraz testowania przeróżnych modeli socjologicznych. Literatura jest dla autora Solaris przestronnym laboratorium, wyznacza przedpole dla nieustannego eksperymentu, nie tylko w sferze środków wyrazu, ale również poprzez przygotowanie środowiska dla sytuacji badawczych: staje się „ciągłym odbijaniem piłeczki: od empirii do teorii, od teorii do empirii itd.”[76] Moment kluczowy pojawia się wtedy, gdy nauka przestaje wystarczać:
Ogniowym jądrem moich książek nie jest ten tradycyjny racjonalizm wolterowski po prostu, ani te swiftowskie afiliacje, ani te podobieństwa do Kafki (i do Gombrowicza), które najłatwiej jeszcze krytykom zobaczyć. Ich ośrodek stanowi paradygmatyka, sztuce dotąd całkiem obca: wzorce myślowe właściwe przyrodoznawstwu, we wszystkich książkach te same, a jedynie ich, tych wzorców, uchwyt jest inny w grupie grotesek, inny w grupie utworów typowo „fantastycznych”, inny w takich utworach, jak Pamiętnik znaleziony w wannie lub jak Wielkość Urojona. To są niewątpliwie bardzo różne od siebie drogi, prowadzące zawsze do bardzo podobnego sedna. Natura jego jest ontyczna, a nie polityczna albo socjalno-krytyczna; i tam właśnie rozgrywa się cała moja sztuka, gdzie źródła scjentyficzne objawiać już zaczynają swoją daremność, tam, gdzie potęga nauki okazuje się pułapką albo labiryntem ducha ludzkiego, tam, gdzie Darwin odnosi nad Heglem zwycięstwo wprawdzie, ale to jest zwycięstwo Pyrrhusowe. [KLK, 21.05.75]
Naukowe inspiracje są jednym z czynników przesądzających o prekursorstwie pisarstwa Lema. Lingwistyka, filozofia języka, cybernetyka, informatyka, fizyka kwantowa to tylko niektóre z dziedzin, których czytelne wpływy odnajdujemy w jego książkach. Rola Lema nie ogranicza się jednak do przejmowania bądź kompilowania gotowych scjentyficznych rozwiązań. Pisarz projektuje również rozwój nauki, najczęściej trafnie starając się przewidzieć, jakie będą jej najważniejsze kierunki ekspansji.
To, co mnie w samym sobie zadziwia, to, czego (uczciwie mówiąc) nie rozumiem, jest antycypowanie pewnych ciągów rozwojowych myśli naukowej – przeze mnie, który jestem przecież laikiem i w najlepszym razie dyletantem okrągłym. Zaczynam przychylać się do myśli, że słuszność mych „intuicji” idzie stąd, że bazę mojego myślenia stanowią generalizacje rodem z biologii ewolucyjnej, „przypadek”, „stochastyka”, „losowość”, wszystko to stamtąd, i w biologicznym zinterpretowaniu, a nie w aktualnie – fizykalnym. [KLK, 7.05.77]
Warto przy okazji zwrócić uwagę na nowatorstwo formalne. Śmiałe eksperymenty językowe, neologizmy, orgia stylizacji, zderzanie odległych gatunków i sięganie po zupełnie nowe formy literackie, ciągłe poszukiwanie efektywnych rozwiązań artystycznych, przemawianie w najbardziej zaskakujących rejestrach, wprowadzanie zaczerpniętych z utworów muzycznych elementów kompozycyjnych – wszystko to składa się na niezwykłą oryginalność zewnętrzną, koherentną jednak w stosunku do zawartości.
Z upływem lat pewne wartości czysto formalne, niejako kompozycyjnie muzyczne, zaczęły nabierać w mym rozumieniu szczególnej wagi. Dlatego np. w Pamiętniku znalezionym w wannie pojawiły się (rozmowa księdza Orfiniego z bohaterem) partie pisane białym wierszem, dlatego w Wielkości urojonej usiłowałem zasygnalizować „wielkość urojoną” Golema pewnymi fragmencikami tekstów poprzedzających, tak mniej więcej, jak główny motyw muzyczny utworu może być zapowiadany „z oddali” przed swoim pojawieniem się fortissimo. [KLK, 18.10.74]
Waga poruszanych przez Lema problemów wykracza poza doraźne czy lokalne kwestie, zawsze odnosząc się do spraw uniwersalnych. Jego utwory rozpięte są na niezwykle szerokiej skali, która zaczyna się na poziomie subatomowym, a kończy na odległych o lata świetlne ciałach niebieskich. Kosmos jest wszędzie, choć to nie upoważnia do traktowania go protekcjonalnie: „Stąd tak mnie pewno irytuje owa głuptacka nonszalancja, z jaką SFictioneers poklepują ten Kosmos.. i robią z niego babki z piasku” [KLK, 01.07.72]. Lem konsekwentnie przez całe swoje życie próbuje formułować Ogólną Teorię Wszystkiego, która połączy rozmach teorii względności Einsteina z mikroprecyzją mechaniki kwantowej:
Zuchwała oryginalność ujęcia mego tylko w tym, że widzę zwierzchnią jedność praw zarządzających tak odległymi od siebie dziedzinami jak ewolucja naturalna, ewolucja kultury, ewolucja sztuki, jak dzieje gatunków i dzieje polityczno-społeczne człowieka. [KLK, 11.12.74]
Lem często podkreśla swój racjonalizm, który wywodzi się z epoki Oświecenia. „Oczywiście, proszę Pana, że należę do tradycji Oświecenia, i że jestem racjonalistą, tyle że co nieco zrozpaczonym. Zrozpaczony Racjonalista jest to niekiedy bliski krewny wariata”. [KLK, 01.08.72] Często utwory Lema bywają przykładane do dokonań Woltera i Swifta. Autorem Solaris powoduje pasja poznania, chęć zrozumienia mechanizmów funkcjonowania świata. „Szkiełko i oko” są dla Lema jedyną wiarygodną instancją poznawczą, chociaż żartobliwie protestuje przeciwko nazywaniu go scjentystą[77]. Narzędziem poznania jest rozum, pomimo jego wszelkich ograniczeń. Pisarz, jak każdy człowiek, powinien bezwzględnie poszukiwać prawdy, która stanowi wartość samą w sobie.
Zresztą – zamykając tę diatrybę: odwołam się do trzciny pascalowskiej. Uważam, że człowieczeństwo jest w poznawaniu tego, co nas miażdży i łamie; poznanie jest prawdą rzeczy, a prawda jest wartością autonomiczną, jest własną swoją satysfakcją i zasługą. Więc nawet gdyby ostrzeżenie było daremne, bo zła nie odeprą wreszcie i ci, co wszystko do nich powiedziane zrozumieli, nie jest daremne rozpoznanie, prawdziwa diagnoza, albowiem tak się „wymierza sprawiedliwość widzialnemu światu”. [KLK, 13.09.74]
Wysoka poprzeczka, jaką Lem stawia swojemu optymalnemu czytelnikowi, nie wynika wyłącznie z głębokiej problematyki oraz scjentyficznego światopoglądu, który przesiąka całą jego twórczość. Eksplorator Lema powinien dysponować naukowym zapleczem, aby w pełni „wykosztować” jego książki. Oprócz tego musi się przede wszystkim jednak starać: Lem nie zamierza iść na jakiekolwiek kompromisy, wyręczać czytelnika w myśleniu i podsuwać mu gotowych rozwiązań. „Odbiorca twórczości Lema musi dysponować dużą wyobraźnią, skłonnością do refleksji, wyczuciem paradoksu i poczuciem humoru”.[78] Przy okazji uwag na temat tłumaczenia Pamiętnika znalezionego w wannie surowo przestrzega Kandla przed wybieraniem jakichkolwiek dróg na skróty, w celu ułatwiania recepcji tekstu.
To, czy Czytelnik będzie się dostatecznie starał, to nie jest nasza rzecz. Milcząco przyjętym, nieporuszonym oczywistym bezwzględnym założeniem wszelkiej kreacji jest odbiorca OPTYMALNY, aktywny, PODDANY zarazem tekstowi, czyli ufający mu: jeśli coś jest słabo wyakcentowane, to widać miało takie być, a jeśli jest do znużenia dokładne, to widać ta własność się także tekstowi należała i trzeba w niej szukać osobnego znaku, sensu, wskazania. Jednym słowem, ŻADNEJ ULGOWEJ TARYFY, żadnych UŁATWIEŃ, żadnego SPRZYJANIA CZYTELNIKOWI (żeby się nie odstręczył, żeby się nie znudził, żeby nie zrezygnował). Najpierw – takie starania i tak są bez żadnego pragmatycznego skutku, bo leniwego wszystko nudzi i nuży. A co ważniejsze, dla utworzenia wygody, można wtedy pójść na łatwizny. [KLK, 15.05.74]
Jedynym ukłonem w stronę czytelnika, na jaki przystaje autor, jest humor. Śmiech stanowi rodzaj lukru, który ułatwia przyswojenie gorzkiej pigułki. Poczucie humoru Lema jest infernalne, pełne sarkazmu, ze stosowną szczyptą absurdu i autoironii, oparte często na kontraście spokojnej narracji z pełną dramatyzmu, tragikomiczną treścią. Persyflaże, parodie, groteski złożyły się cały oddzielny, oryginalny nurt twórczości Lema. Świat byłby nie do zniesienia, gdy traktować go z całą powagą, przymrużenie oka pozwala na oswojenie brzemiennej w ponure sensy rzeczywistości. Humor jest także elementem dysonansu instrumentalnego: „Im straszniejsza treść, tym ucieszniej podana, przyprawiona humorystycznym sosikiem, co ma mieć charakter kontrapunktu – aby można było znieść to, czego nie można właśnie znieść”[KLK, 13.09.74].
Obok tych najważniejszych cech twórczości, uwypuklonych przez autora w korespondencji do Michaela Kandla, należałoby zasygnalizować trzy kolejne, dosyć oczywiste i istotne: intertekstualność, prowadzenie gry oraz antologiczność. O pierwszej z nich Lem pośrednio często w listach wspomina, wymieniając teksty, które miały wpływ na zawartość jego książek. Cyberiada to, jak pamiętamy Pasek, Sienkiewicz i Gombrowicz. Dzienniki gwiazdowe: Swift, Buerger, Pepys, Wolter, Čapek. Pamiętnik znaleziony w wannie oscyluje pomiędzy Kafką a Gombrowiczem (Marcin Wołk pisze o wielkiej czwórce, dodając jeszcze Potockiego i Borgesa[79]). Cytaty z Dostojewskiego, z którym Lem czuje silne duchowe pokrewieństwo, można znaleźć między innymi w Dialogach. Jako hipoteksty Cyberiady autor podaje[80]: średniowieczne eposy i romanse rycerskie (np. Tristan i Izolda), skrótowce militarne („idiomatykę nowoczesnej strategii, kochanki Pentagonu”), slang, żargon, powieść historyczną, silnie zakorzenioną w świadomości kulturowej (jak Dumas we Francji albo Sienkiewicz w Polsce), fachowe słownictwo cybernetyczno-fizykalne, język prawniczy, sformułowania not dyplomatycznych, kodeksów, oficjalnych dokumentów, rymowanki i bajki dziecięce, kulturę masową: szlagiery i porzekadła, zapasy łaciny kościelnej. Powyższe przykłady można by mnożyć, aż w końcu dotarlibyśmy do nieśmiertelnej konstatacji Julii Kristevej, że każdy tekst jest amalgamatem innych tekstów. W wypadku Lema intertekstualność pełni jednak szereg istotnych, często nowych funkcji, które należałoby w tym miejscu przynajmniej zamarkować.[81]
Na obszarze fantastyki naukowej mogą występować zarówno hipoteksty prawdziwe (istniejące w rzeczywistości), jak i fikcyjne. Fikcyjne hipoteksty będą to przyszłe, projektowane przez autora wytwory ludzkiej kultury albo artefakty obcych cywilizacji. Jedne i drugie obficie pojawiają się u Lema, jak choćby nieistniejące książki z widmowej Biblioteki XXI wieku, zbiór woluminów umieszczony na stacji kosmicznej Solaris, archiwum tekstów encjańskich, czy wielotomowa historia dziejów dychtońskich pióra Abuza Gragza. Rolę intertekstualną przejmuje też język utworu, poprzez wyposażenie go w elementy nieobecne w naszej wspólnocie kulturowej. W ten sposób powstają puste presupozycje, które czytelnik jest zmuszony zrekonstruować niejako na własną odpowiedzialność. Daje to autorowi możliwość umiejętnego manipulowania kliszami interpretacyjnymi, jakich używa odbiorca, np. poprzez celowe implikowanie fałszywych presupozycji. Wysterowany rozdźwięk, jaki powstaje wtedy pomiędzy wywoływanym wzorcem interpretacyjnym a biegiem narracji utworu możemy uznać za odmianę dysonansu instrumentalnego.
Intertekstualność umożliwia więc poszerzenie sfery odniesień utworu, wzbogaca, a często nawet umożliwia jakąkolwiek interpretację. W przypadku Pamiętnika znalezionego w wannie, interteksty będą konstruować labirynt znaczeń, z którego, jak z Gmachu, czytelnik nie będzie mógł się wydostać. Szeroko rozumiana intertekstualność odzwierciedla modernistyczny sceptycyzm poznawczy: nie istnieje jedna, obiektywna wersją rzeczywistości, którą dałoby się wyczerpująco opisać. Skoro żaden język nie jest dostatecznie precyzyjny ani kompetentny, trzeba użyć „całej wiązki tych języków, obnażając zawodność presupozycji, ich wzajemną niekoherencję, falsyfikując poszczególne ujęcia z pomocą przedstawionych w utworze tekstów empirycznych”[82]. Tak właśnie postępuje Lem, który za pomocą strumienia wypowiedzi, relacji, języków, stylizacji, hipotekstów, aluzji literackich, kryptocytatów, słów-kluczy próbuje stworzyć medium, pozwalające jak w siatkę na motyle pochwycić niesforną rzeczywistość.
Intertekstualność jest elementem gry literackiej, jaką prowadzi autor z czytelnikiem. Nie jest to jedyna partia, którą rozgrywa z nami Lem. Motywy hazardu nieustannie pojawiają się w jego utworach, jak choćby kosmiczna ruleta w Das kreative Vernichtungsprinzip. The World as Holocaust, której jeden obrót koła zajmuje miliony lat. Rosyjską loteryjkę przypomina również ewolucja: kod genetyczny jest graczem, zaś organizmy „kartami w rozgrywce z naturą”[83] Cała kultura jest formą gry, której zasady są czysto umowne. Nawet Bóg gra z nami w kości, w dodatku nie pozwalając spojrzeć do kubka.[84] Paradygmat gry osiąga swoje najbardziej uniwersalne zastosowanie w Nowej kosmogonii, zgodnie z którą wszelkie obowiązujące obecnie atrybuty fizyczne wszechświata są wynikiem rozgrywki, jaką prowadzą ze sobą kosmiczni gracze, czyli zaawansowane o miliardolecia bardziej od nas cywilizacje. Na tym poziomie znika radykalna opozycja naturalności i sztuczności: „jeśli cały wszechświat jest czymś w rodzaju gry konstrukcyjnej, olbrzymią szachownicą lub zgoła »loterią babilońską« w stylu J.L. Borgesa, to oczywiście nie może być czystym wytworem Natury”[85] Pamiętnik znaleziony w wannie jest nieustanną grą masek i pozorów, szyfrem, który kryje kolejny szyfr, theatrum mundi, gdzie główny bohater odgrywa wcześniej rozpisaną dla niego rolę. Konstruowanie szkatułkowych światów-pułapek, zamkniętych w skrzyniach innych światów jest formą wyrafinowanej demiurgicznej zabawy: „w dziełach Stanisława Lema odnajdziemy tę oszałamiającą grę na pograniczu świętości i groteski – grę z absurdem i absolutem”[86]
Andrzej Stoff jako cechę adekwatną dla całej twórczości Lema proponuje antologiczność. Dowodem jest występowanie w pierwszej powieści zalążków większości wątków, które pojawiają się w utworach późniejszych. Lem ma swój repertuar tematów, problemów, koniektur, pomysłów, a nawet chwytów, do których będzie obsesyjnie powracał, wciąż je przepracowywał, obrabiał i szlifował, uparcie drążył, poszukiwał nowych, bardziej skutecznych rozwiązań. Kaleki Bóg, determinizm i indeterminizm, naturalne i sztuczne, ludzkie i obce, przypadek i ład, hierarchia bytów, kultura i ewolucja: te kwestie powtarzają się w utworach eseistycznych[87] oraz stanowią kanwę dla całej beletrystyki. Janusz Sławiński w dyskusji nad Filozofią przypadku, mówi o kulistości narracji, spowodowanej powtarzalnością tych samych kwestii w różnych partiach tekstu: „W rezultacie odnosi się wrażenie, że tekst nie posuwa się naprzód, lecz rozrasta się przestrzennie na kształt kuli wokół pewnej formuły odśrodkowej”[88]. Małgorzata Szpakowska podkreśla, że jest to właściwie model całej twórczości Lema. Wrażenie antologiczności potęgują utwory cykliczne: Dzienniki gwiazdowe, Opowieści o pilocie Pirxie oraz Cyberiada, których bohaterowie, będący swoistym poznawczymi skryptami, przechodzą również do innych książek Antologiczny charakter pisania Lema obejmuje także jego korespondencję, która stanowi dla Lema jeszcze jedną okazję dla myślowego eksperymentu.
VI. LITERATURA
1. Teoria odbioru dzieła literackiego
Państwo literatury jest jak góra lodowa: jej widoczny wierzchołek tworzą obecne na rynku i w świadomości zbiorowej dzieła, pozostałą część stanowią pokryte kurzem zapomnienia zwały zmurszałej makulatury, „grobowce zastygłej myśli, której już nie wskrzesi żadna lektura” [FP, 643]. Co sprawia, że jedne dzieła trafiają do krwiobiegu kultury i cyrkulują w niej nieśmiertelne, pulsując nowymi interpretacjami, dostarczają potomnym odżywczej inspiracji, natomiast inne skazane są zagładę? Lem próbuje rozwikłać tę zagadkę, rozważaniom teoretycznoliterackim poświęcając kilka obszernych książek. Sztandarową pracą jest Filozofia przypadku, z wymownym podtytułem Literatura w świetle empirii, tekst na tyle bezkompromisowy i prekursorski, że bezsilność wobec jego „ultraprecyzyjnej i zarazem zagmatwanej” zawartości wyrażali nawet badacze formatu Henryka Markiewicza: „książką tą władają trzy demony – demon analogii, demon regresji ad infinitum, demon asocjacji (jest jeszcze i czwarty demon: profuzji terminologicznej): traktuje więc ona o wszystkim – od kosmologii poprzez powstanie życia na Ziemi i lingwogenezę aż do faszyzmu i stripteasu”[89]. Wydaje się jednak, że upływ czasu oswoił demony i przyznał autorowi Filozofii przypadku rację. Nowoczesne poglądy Lema na funkcjonowanie dzieła literackiego zostały w dużej mierze odzwierciedlone przez współczesną teorię literatury, w ramach coraz bardziej wpływowego kierunku Readers Response Theory, z którym sympatyzują nawet niektórzy fenomenolodzy. Odzwierciedlone, nie znaczy jednak w tym wypadku zauważone i docenione: w indeksie bardzo rzetelnego podręcznika Teorie literatury XX wieku Burzyńskiej i Markowskiego nazwisko Lema nie pojawia się ani razu - chociaż chwilami ma się nieodparte wrażenie, że autor Filozofii przypadku jest tam dosłownie cytowany.[90] Procesualne i socjologiczne ujęcie przez Lema dzieła literackiego możemy zrekonstruować następująco:
- Dzieło literackie, którego fizyczną budowę można sprowadzić do „rozpostarcia na płaszczyznach celulozy plamek farby drukarskiej” [FP, 284], jest tylko projektem, potencjalnym i niedookreślonym.
- Budowa dzieła stanowi siatkę relacji pomiędzy tekstem a środowiskiem odbiorczym.
- Dzieło wchodzi na rynek w procesie losowych błądzeń (przypadkowych kontaktów z odbiorcami).
- Masowo-statystyczne kontakty z czytelnikami składają się na obiór stabilizujący dzieła.
- Znaczenie tekstu krystalizuje się poprzez włączenie go do określonego kulturowo układu odniesień.
- Proces stabilizacji, który prowadzi do ustrukturyzowania utworu, stopniowo zmniejsza rolę czynnika losowego na rzecz określonych nastawień odbiorczych.
- Rolę filtra oraz katalizatora pełnią krytycy literaccy.
- Największy rozrzut odczytań występuje w wypadku książek nowatorskich, które wywołują szeroką oscylację ocen.
- Proces odbioru dzieła może mieć charakter gasnący bądź samowzmacniający się.
- Przekroczenie pewnego progu masowego odbioru powoduje efekt kumulacyjny i sklasyfikowanie dzieła jako arcydzieła.
- Upływ czasu działa jako selektor, w postaci filtra międzypokoleniowego.
Utwór literacki jako zjawisko semantyczne zawdzięcza swoje zaistnienie aktywności odbiorczej; to ona czyni z dzieła całość, rozstrzygając o jego „strukturze semantycznej”; immanentny, raz na zawsze spetryfikowany porządek utworu jest tylko mylącą fikcją literaturoznawców, faktycznie porządek ów rodzi się i kształtuje w aktach odczytania, które osadzając utwór w określonych systemach znaczeniowych – na różne sposoby „strukturalizują” jego sensowność.[91]
Temat odbioru dzieła literackiego stanowi również jeden z przewodnich motywów korespondencji do Michaela Kandla. Lem wykłada swoje stanowisko (chociaż jakby odrobinę mniej kategorycznie), zgodnie z którym nie ma utworu, są tylko jego interpretacje. W jednym z pierwszych listów pisze:
rysunek 2.
Co do kwestii, ile składników w odczytaniu moich książek pochodzi od Pana, a ile ode mnie, problem ten zajmował mnie w sposób generalny przy pisaniu Filozofii przypadku, w której z rozmyślną całkowicie dezynwolturą, przesadą, głosiłem obrazoburczą myśl, że dzieło literackie jest projektem, a odczytanie stworzeniem definitywnym, dzieła oscylują na osi pomiędzy oponującymi sobie krańcami determinizmu silnego i indeterminizmu skrajnego (opozycja pomiędzy testem Rorschacha a chemicznym opisem wielkiej molekuły jakiejś: w plamy Rorschacha odbiorca rzutuje maximum z siebie, w schemat molekuły – minimum). Problem ten traktowałem jednak głównie w jego socjologicznym aspekcie, głosząc, że istnieje „odbiór stabilizujący” dzieło podobnie jak w ewolucji istnieje dobór (naturalny), stabilizujący gatunek. Ze względu na to uważam, że nie ma odczytań fałszywych i prawdziwych, a jedynie maksymalizujące i obniżające „gestalt-quality” dzieła jako całości. Jak sobie kto dzieło zorganizuje, tak sobie wyłoży i to jest jego rzecz i jego dobre prawo, które sankcje przyzwolenie otrzymuje od opinii publicznej, o ile ta opinia dokonała już określonych zbiorowych aktów wyznaczania (denotacji, konotacji), tj. przydzieliła danemu dziełu jego niszę ekologiczną, w łonie już zastygłego układu kulturowych dóbr, faktów, jakości, wartości etc. [KLK, 26.02.72]
Mamy więc do czynienia z szerokim spektrum odczytań, w ramach wyznaczonych przez „wspólnotę interpretacyjną”, kategorię wprowadzoną przez Stanleya Fisha, która obejmuje zbiór wspólnych przeświadczeń na temat literatury. Lem podkreśla rolę wartości, jako układu odniesienia, współtworzonego przez grupy sprawujące władzę na terenie kultury:
Bo, kochany Panie, związki, pokrewieństwa, implikacje i asocjacje, łączące utwór z wysokim regionem intelektualno-estetyczno-filozoficznym nie są wykrywane jak szafy i stołki. Na to, żeby w ogóle sobie mógł Czytelnik pozwolić na tego typu Czcigodne Kojarzenia, potrzebna jest pierwej Permisja Areopagu Autorytetów. Musi się zagotować, zakipieć musi od licznych czcicieli kompetentnych, od odkrywców, hermeneutyków, dostarczających gwarancji, że „to jest To”. [KLK, 21.04.75]
Wspólnota interpretacyjna z jednej strony pozwala na samą interpretację w ogóle, a przy tym pełni funkcję stabilizacyjną, wydobywając z dzieła jego aspekty intersubiektywne. W ujęciu Lema odbiór stabilizujący, masowy i procesualny, przypomina reakcję łańcuchową. Funkcję podtrzymującą pełni tutaj substancja kultury. W pewnym miejscu pisarz porównuje recepcję dzieła literackiego do fizykochemicznej, nieodwracalnej przemiany fazowej. Kiedy dany autor zostanie w wyniku takiego procesu uznany, zaakceptowany i zasymilowany, staje się elementem „krajobrazu kulturowego”. Cały ten proces ma jednak przebieg często dosyć przypadkowy:
Narastanie sukcesu jednych dzieł na niekorzyść innych jest i dla mnie zjawiskiem tyleż intrygującym, co tajemniczym. Wyjaśnienie, którego udzieliłem sam na takie pytania w Filozofii przypadku – że decydują jakże często czynniki natury czysto losowej, że losowość obraca się w Los – w pewnej mierze na pewno jest słuszne, ale zarazem jest i trywialne. Natomiast pozostaje nietknięta cała połać pytań, dlaczego, jeśli decyduje rodzaj loterii (o powodzeniu dzieł), godzimy się, ludzie o pewnym smaku, że w skarbnicy kultur narodowych na ogół spoczywają dzieła prawdziwie wartościowe. Jest tu bijąca w oczy sprzeczność: publiczność woli to, co tandetniejsze, gorsze, tańsze, kiczowate, melodramatyczne, krzykliwe, płytkie – skąd by powinien płynąć wniosek, że jeśli w skarbnicach kultury nie ma wiele śmiecia, znaczy to, że ktoś INNY, nie ta publiczność, dokonuje selekcji decydującej o powstawaniu złoży kultur narodowych. Najprostsza oczywiście jest hipoteza, że tym selektorem wyśmienitym są znawcy – hipoteza ewidentnie fałszywa, bo selektor działał i podówczas, kiedy o żadnych znawcach dysponujących jakowąś władzą nad opinią publiczną nie było ani słychu. Jednym słowem – ZAGADKA. [KLK, 23.09.72]
Uzupełnieniem oraz częściowym wyjaśnieniem może być teoria rezonansów, bliska koncepcjom psychoanalitycznym. Mogą odnieść sukces te książki, które poruszają jakieś nieświadome struktury w umyśle odbiorcy, napinają niewidzialne struny połączeń neuronowych. „Tekst pobudza nam w duszy coś, co tam grało, ale tak cichutko, żeśmy sami nie mogli w sobie tego usłyszeć”. [KLK, 15.06.75] Podobnie irracjonalne podłoże mają niektóre uczucia, np. miłość. Przy tym utwory, które dotykają kwestii najbardziej aktualnych i grają pod publiczkę, są w stanie zrobić karierę szybką, ale raczej krótkotrwałą. Natomiast dzieła prekursorskie, antycypujące stany przyszłe, wyrażające koncepcje jeszcze nie całkiem skrystalizowane, płynące pod prąd trendów, skazane są opóźnienie w rozpoznaniu, jednak mają większą szansę na zajęcie trwałego miejsca w kulturze. Utwory cięższego kalibru nie giną, tylko wypływają dużo później na wierzch:
Najprościej wykłada mi sprawę własna „teoria rezonansów”. Utwory, rezonujące z czytelnikami UNISONO, czyli takie, co aktualizują- werbalizują, artykułują – synchronicznie, im rówieśną aurę mniemań (poglądów, nastawień, marzeń, lęków, podniet) – zdobywają sukces krótko, lecz na ogół krótkotrwale (= bestsellery). Utwory, wysforowane przed czytelników – tj. artykułujące to, co już zachodzi, ale jeszcze nie uległo explicite konceptualizacji – mogą być rozpoznawane w tej jakości z opóźnieniem – i ten time lag jest proporcjonalny m.in. do ich ekspresywnej oryginalności. [KLK, 29.11.74]
Nie pomagają we właściwym rozpoznaniu dzieła literackiego ani wydawcy ani krytycy. Ci pierwsi nastawieni są przede wszystkim na zysk, działają w sposób zachowawczy i pazerny, najczęściej nie znają się na literaturze i rzadko umieją odróżnić diament od tłuczonego szkła. Wydawcy są jak generałowie, którzy zawsze potrafią wygrać zakończoną wojnę. Jeszcze gorsi są literaturoznawcy, na których ciąży wszak zawodowa odpowiedzialność. Zamknięci w swoich fakultetach, trzymają się kurczowo bezpiecznych płytkich wód i utartych szlaków:
A gdy się humanistom mówi rzeczy jak wyżej, oni nie palą na stosie mówiącego (NIE TE CZASY), lecz uprzejmie kiwając głowami CIEKAWE! A! Ciekawe! - uśmiechają się, potem robią mały sztuczny tłok, wypychają za siebie tego ikonoklastę i wracają do normalnej roboty. [KLK, 14.02.74]
Na przykładzie posłowia, jakie Kandel napisał do Cyberiady, Lem ostrzega również przed krytyką literacką, której zadanie miałoby polegać wyłącznie na dotarciu do realnych desygnatów tekstu. Sama, nawet najbardziej wnikliwa interpretacja, ograniczona do analizy tzw. źródeł utworu, nie przesądza o randze dzieła literackiego i często bywa wręcz ślepą odnogą. Na ten sam temat można wszak napisać arcydzieło i arcynudny referat.
Literatura czerpie swoją moc nie z tego, co było KAMYCZKIEM, drażniącym duszę artysty niby to ziarenko piasku, które drażni delikatną tkankę perłopława, lecz z wyglądu PERŁY, owym zjawiskiem powołanej do bytu, i nie wyjaśnia do końca PERŁY ten, kto rozcina ją, żeby nam pokazać, jaki był ów KAMYCZEK, który ją do istnienia powołał. [KLK, 4.10.73]
Reasumując: w ujęciu Lema dzieło literackie jest procesem, w którym następuje stopniowa stabilizacja jego sensów. Proces ten ma charakter masowy (stabilizacja postępuje wprost proporcjonalnie do ilości pojedynczych odczytań), losowy (singularny kontakt odbiorcy z dziełem jest przypadkowy) oraz statystyczny (utrwaleniu podlega tylko niewielka ilość reprezentatywnych odczytań). Porównać go można do reakcji łańcuchowej (przemiany fazowej), której zainicjowanie wymaga odpowiedniej masy krytycznej pierwiastków kultury.
2. Krucjata przeciwko Science Fiction
Lem wielokrotnie wyrażał swój bardzo krytyczny stosunek wobec gatunku literackiego, z którym często bywa identyfikowany. Opublikowany po niemiecku w „Quarber Merkur” artykuł o jednoznacznym tytule Science fiction: beznadziejny przypadek – z wyjątkami[92] jest precyzyjnie skonstruowanym, płomiennym aktem oskarżenia, który zrobił międzynarodową karierę. Jego dosyć stronnicze tłumaczenie na język angielski było bezpośrednią przyczyną odebrania autorowi Solaris honorowego członkostwa SFWA. Rozprawom z SF poświęcona jest również najgrubsza z książek eseistycznych Stanisława Lema – Fantastyka i futurologia. W rozmowach z Beresiem Lem, zapytany o związki z SF, kategorycznie domaga się, aby raz na zawsze wyrzucić ten kamyk z jego ogródka. Nic dziwnego, że jest to jeden z dyżurnych tematów w korespondencji. Zarzuty wobec SF, „dziwki, która udaje szlachetnie urodzoną damę”[93], pozostają te same: intelektualny rynsztok, dziecinna pseudoproblematyka, skandaliczny rozdźwięk pomiędzy założeniami a ich realizacją, absurdalne uroszczenia i aspiracje, zamknięcie w getcie, brak samokrytyki oraz mechanizmów autoselekcji, schlebianie najniższym gustom publiczności, wyrobnictwo, wtórność, kiczowatość, hołdowanie klace, namiastka nauki i literatury.
Rzeczą znamienną jest to, że w czasach tak wielkiego społecznego prestiżu nauki i zdolności jej osiągnięć do fascynowania wyobraźni ludzkiej – no i w czasach tak naglące potrzeby nawiązania pomiędzy Nauką a Profanami dialogu, również o sprawach, które inaczej niż w tym dialogu sensownie rozwiązane być nie mogą – stan literatury pretendującej do miana naukowo-fantastycznej jest tak żenująco zły. [94]
Dramat autora Solaris polega na tym, że na zasypanym książkami rynku czytelniczym obowiązują reguły gatunkowej klasyfikacji. Etykietka SF uruchamia określone mechanizmy odbioru, spychając utwór w czeluście dolnego królestwa literatury. Jest to rodzaj interpretacyjnej pułapki: elity mają na SF rodzaj reakcji alergicznej, wyrafinowany czytelnik omija takie książki szerokim łukiem, natomiast ten, który w nich gustuje, w żaden sposób nie jest przygotowany na cokolwiek, co wykracza poza prymitywne schematy gatunku. Nic dziwnego, że zaszufladkowanie jako twórcy Science Fiction Lem uważa za rodzaj przekleństwa i w perspektywie największe niebezpieczeństwo dla recepcji jego twórczości w Ameryce. Wrzucony do jednego worka z podrzędnymi wyrobnikami, SFictioneerami z bożej łaski, będzie musiał na zawsze w tym szemranym towarzystwie pozostać. Może to przynieść sukces finansowy, jednak spowoduje utratę odrębności artystycznej:
Już raczej boję się, czy raczej brzydzę SFWA, gdzie pchają zacnie mą kandydaturę na Nebulę 1974, bo TO jest zaiste zagrożenie. To jest bagienny region, który może wszystko moje wessać i miękkim błotem utopić, tak że będę miał nie daj Bóg! Nebulę, parę nakładów w paper-backach, a może nawet (nie wierzę zresztą) trochę forsy z tego, lecz differentia specifica moja, to, że ja NIE JESTEM z tej hałastry, utonie w kompletnej niewiedzy. Tego więc przyciągania, przyssania i pochłonięcia się boję. [KLK, 11.02.72]
W listach Lem zgłasza ponownie swoje pretensje do amerykańskich sfer akademickich, które bezkrytycznie nobilitują całą literaturę SF, nie próbując nawet oddzielić plew o ziarna, które występuje w „homeopatycznej dawce”. Projekt Science Fiction Research Association, który miał w swoim założeniu zajmować się krytyczną analizą gatunku, rozczarowuje Lema przede wszystkim swoim kunktatorstwem:
SFRA wydawał mi się poważnym projektem, na fali rosnącego zainteresowania kół akademickich w Stanach, w ogóle w Ameryce, fantastyką „naukową”. Tymczasem widzę, że pp. akademicy starają się nie urażać, z wszystkimi sławami ghetta SF żyć w miłej zgodzie, wymijając wszelkie szanse zadrażnień. [KLK, 01.02.72]
Uniwersytety wchłonęły SF z całym dobrodziejstwem inwentarza i teraz panowie akademicy z atencją grzebią w śmieciach, udając że one pięknie pachną. Taka bezmyślna apologetyka grozi totalnym wyjałowieniem całego nurtu: nobilitacji ulegają utwory miałkie, kosztem nielicznych książek wartościowych. Literaturoznawcy nie są w stanie przy tym zdobyć się na ujęcie całościowe, brakuje im zarówno właściwego uchwytu metodologicznego, jak i odpowiedniej perspektywy:
Biedne akademicko-uniwersyteckie wyprasowane metodologicznie duszyczki bają, ględzą, rozcinają włoski na czworo, i nie widzą wcale, co to za włoski, w jakim one miejscu wyrosły i ile są warte. [KLK, 11.04.76]
Skoro nie potrafią się połapać w tym wszystkim eksperci, trudno za upadek SF w wydaniu amerykańskim winić mało wymagających czytelników. Nie znaczy to, że należy ich rozgrzeszać. Jest to publiczność leniwa, niewybredna, poszukująca łatwych wrażeń, impregnowana na jakiekolwiek subtelności, pozbawiona poczucia humoru. Nie tylko nie łaknie ona intelektualnej rozrywki, ale do bardziej ambitnych utworów odwraca się po prostu plecami:
Rynek jest ponad wszelką wątpliwość zapchany olbrzymimi masami śmiecia, które sprzedaje się dość jako-tako; przepychać się przez te zwały śmiecia autorowi (czy autorom), którzy chcą pojawić się jako homines novi, jako osoby bez określonej „marki firmowej”, potwierdzającej niejako z góry jakość ich produktów, jest rzeczą zarówno ryzykowną jak trudną. Publiczność, jaką utworzyła sobie SF, odznacza się w swojej masie bezwładnością umysłową, intelektualnym ubóstwem i zupełną głuchotą na „czary” artystycznych jakości literackich. Z uwagi na to, publiczność ta nie jest żadnym selektorem, zdolnym odróżnić utwory oryginalne od nieoryginalnych, a nawet, myślę, woli ona rzeczy wtórne i podobne do już znanych od wszelkiej innowacji. [KLK, 10.10.82]
Lem wytacza przeciwko SF w wydaniu amerykańskim dwa dodatkowe zarzuty. Po pierwsze, wytyka jej ksenofobię i nietolerancję. Ludzie powołani do wyznaczania naszych gatunkowych perspektyw, na co dzień kierują się wyłącznie własnym interesem i uprzedzeniami. Bronią się rękami i nogami przed dopływem świeżych idei, które mogłyby okazać się dla nich konkurencyjne. Jednak za dużo poważniejszy grzech matecznika SF Lem uważa brak poczucia humoru, porównywalny jego zdaniem do ponurej doktryny III Rzeszy:
Wściekłość na SF wywołuje we mnie ta okoliczność, że w niej z bydlęcą powagą (mit tierischem Ernst) robione są w kółko i tak samo rzeczy, które muszą, tj. powinny wywoływać huragany śmiechu. Albowiem brak poczucia humoru jest dla mnie nie mniej przerażający od braku litości – TYPEM humoru SF spokrewnia się (o ile w ogóle uznaje humor) – strach powiedzieć, z hitleryzmem, z jego „poczuciem dowcipu”. [KLK, 10.04.74]
Próby oczyszczenia gatunku Lem generalnie uważa jednak skazane na niepowodzenie. Rozkład wydaje się być zbyt głęboki, choroba, która toczy SF, jest tak zaawansowana, że pacjenta nie da się uratować:
SF jest przede wszystkim terenem, który uległ nieprawdopodobnemu wprost zaśmieceniu – na którym problemy zostały wrzaskliwym śmieciem zasypane i przesłonięte. Ale, skądinąd, doprawdy nie widzę żadnej możliwości odwrócenia tego trendu kompleksowego, gdyż to nie jest zadanie na siły jednostek, nawet gdyby te jednostki były Dostojewskimi i Einsteinami naraz. [KLK, 1.02.72]
Warto jednak te ponure rozważania zakończyć bardziej optymistycznym akcentem: pomimo wszystkich środków zapobiegawczych, wysokich murów, inkwizytorów z SFWA, Lem wdarł się do amerykańskiej twierdzy SF i wywołał sporo twórczego fermentu w mateczniku tego gatunku.
3. Lektury i preferencje literackie pisarza
Skoro znamy już niechęć Lema do masowej produkcji spod znaku Science Fiction, spróbujmy ustalić, których pisarzy uważa on za pełnoprawnych obywateli Górnego Królestwa literatury. Zidentyfikowanie lektur pisarza może potwierdzić hipotezy intertekstualne, ułatwić odszyfrowanie niektórych zakamuflowanych aluzji literackich i odniesień. Lem często i chętnie bierze na warsztat cudze utwory, jest przy tym namiętnym i wnikliwym krytykiem literackim: świadectwa jego obcowania z książkami możemy znaleźć w wielu szkicach, recenzjach, esejach i posłowiach, między innymi w Fantastyce i futurologii oraz Moim poglądzie na literaturę. Wartość tych pisanych z prawdziwą pasją tekstów jest niejako podwójna: otrzymujemy z jednej strony błyskotliwą interpretację, przeprowadzoną przez „człowieka z branży”, a przy okazji docieramy do źródeł twórczości samego Lema. Z uwag Lema o innych pisarzach dowiadujemy się najwięcej o samym autorze. Recenzje dostarczają nam informacji warsztatowych, jak choćby podany przy okazji Dostojewskiego przepis na konstruowanie bohaterów utworu za pomocą „bezlitosnego rozkładania na czynniki, trawienia, analitycznego przyswajania cech osobowości tak przyjaciół, jak wrogów, jednakowo obcych czy najbliższych; z powstającego w tym procesie »surowca« poprzez wtórną niejako reinkarnację w głębi umysłu twórcy, poprzez zadziwiające nieraz tworzenie hybryd, zgęstków cech bądź ich rozrzedzeń »wyanieleń« bądź »udiableń«”[95] Często otrzymujemy postulaty programowe, dotyczące funkcji i obowiązków literatury. Zwiedzając bibliotekę Lema, pamiętajmy, że jest to miejsce w jego twórczości szczególne, rodzaj sanktuarium, które jest równocześnie modelem świata, jako uniwersum znaków.
Księgi zakazane, czyli anatomiczne i osteologiczne atlasy ojca-lekarza, które autor Solaris ukradkiem chłonął w dzieciństwie, stanowiły szkielet dla późniejszego ujęcia człowieka w kategoriach złożonego oraz przypadkowego układu ewolucyjnego: „Biologia pociągała mnie już w gimnazjum: być może, na człowieka jako na pewien rodzaj KONSTRUKTU patrzałem już podówczas, kiedy o tym, że TAK go ujmuję, pojęcia jeszcze nie miałem, a sprawić to mogło otoczenie domowych książek” [KLK, 3.11.74]. Głęboko emocjonalny i osobisty stosunek dziecka do literatury ilustruje wierszowana historia komara, którego dramatyczny upadek każdorazowo powodował prawdziwą rozpacz kilkuletniego Stasia. Podczas okupacji niemieckiej we Lwowie dwudziestoletni pisarz zaczytuje się poezją Rilkego, którą próbuje nawet przekładać na język polski. Wyraźnie wpływy Rilkego, które sam autor przedstawia złośliwie jako „»piękności« stylu i językowe »kwiecie«”[96], widoczne są nie tylko w młodzieńczych utworach Lema, wierszach i Obłoku Magellana, ale również w Solaris i Wysokim Zamku.[97]
Dojrzały Lem jest czytelnikiem uważnym i dociekliwym, który większość książek, szczególnie filozoficznych, studiuje w oryginale: po niemiecku, rosyjsku, angielsku, francusku. W jednym z listów ubolewa, że nie zna jidysz, aby móc zapoznać się z twórczością Isaaca Singera. Stosunek Lema do literatury jest bardzo osobisty, w pewnym momencie porównuje obcowanie ze słowem drukowanym do kontaktu z innymi ludźmi, na podobieństwo pociągu lub repulsji do kobiet. Na podstawie tych predylekcji dzieli on książki na cztery ogólne kategorie:
Istnieją, jak wiadomo, książki, które lubimy i szanujemy, takie które lubimy, ale których nie szanujemy, takie które szanujemy, ale które nie lubimy, oraz na koniec zarówno nielubiane i nieszanowane. Dla mnie należą do 1. kategorii książki, NIE WSZYSTKIE, Bertranda Russela; do drugiej Simenona, do trzeciej – Kafki, do czwartej np. książki Science Fiction. [KLK, 9.02.75]
Jeżeli chodzi o współczesną literaturę polską, niedocenianą na ogół na Zachodzie, to autor wspomina o Witkacym, Mrożku, Konwickim. Rekomenduje opowiadania obozowe Borowskiego, jako dokument i wstrząsającą literaturę najwyższej rangi, ale przede wszystkim poleca krótkie formy Jana Józefa Szczepańskiego:
Co do literatury polskiej, dzieła i pisarskie osoby na świeczniku nie zawsze są tożsame z dziełami i pisarzami, których najwyżej cenię. Nie wiem, czy zna Pan coś z twórczości Jana Józefa Szczepańskiego (Polska Jesień, Portki Odyssa, Buty, Ikar, Wyspa, Koniec Westernu). Nie wspominam o nim dlatego, że to mój przyjaciel, ale dlatego, ponieważ uważam jego dzieło za wyjątkowo trwałe mimo pewnej powierzchownej zgrzebności czy niesensacyjnej szarzyzny, jaką w nim niektórzy widzą. Głośniejszy od niego T. Konwicki ma mój szacunek i uznanie, lecz właściwie są to ludzie, także w książkach swoich – nieporównywalni. [KLK, 24.03.72]
Lem ceni sobie również twórczość Romantyków. Jeden z listów rozpoczyna od obszernego cytatu z ballady Romantyczność Adama Mickiewicza, stając rzecz jasna po stronie starca, jako przedstawiciela scjentyficznego poglądu na świat: „szkiełko i oko” pozostaje dla Lema ostateczną poznawczą instancją. W innym miejscu rozkoszuje się walorami poetyckim późnych dramatów Słowackiego, w przeciwieństwie do nazbyt skomplikowanych wierszy Norwida, które przypominają „logogryfy, szarady i inne łamigłówki razem z rozwiązaniami.. a poezji, to tam niezbyt jest wiele” [KLK, 6.09.75]. Kawałek dalej w tym samym liście gorzko wzdycha:
Romantycznym poetą może i przyjemniej być, niż racjonalistą podszytym różnymi kompleksami, który wdepnął w Science Fiction i nie może się z niego wydostać.
Przy okazji Cyberiady z uznaniem przywołany zostaje Sienkiewicz - za stylizację językową Trylogii, która wydaje się czytelnikowi bardziej autentyczna od oryginalnej polszczyzny XVII-wiecznej. Do Sienkiewicza Lem powraca nieustannie w swoich pisanych dla „Odry” w latach dziewięćdziesiątych Rozważaniach sylwicznych. Raz broni go przed krytykami, rozkoszuje się destylatem wspaniałej polszczyzny, tajemniczą magią Trylogii, dowodząc, że nie można jej zdekonstruować do części składowych: „to, co nas czaruje i poraża jako całość, pozostaje daleko potężniejsze aniżeli elementy budowlane, i w tym tkwi tajemnica”[98]. Czasem chłoszcze autora Ogniem i mieczem za epatowanie okrucieństwem, „krwawą leksykografię”[99], zboczenia seksualne oraz błędy rzeczowe. Przy tej okazji na ciekawy aspekt stylu krytycznoliterackiego Lema zwraca uwagę Aleksander Fiut.[100] Lem bardzo często upodabnia swoje recenzje do ich obiektu, pokazując jak swobodnie potrafi się poruszać „na terenie przeciwnika”. Przejmuje sienkiewiczowski sposób operowania słowem, specyficzną frazę, folguje sobie przy użyciu zdań wielokrotnie złożonych, archaizmów i wyrażeń zaczerpniętych z łaciny. Aleksander Fiut dostrzega nadrzędne paralele, jakie ujawniają się na rozlewnym obszarze całego cyklu Rozważań sylwicznych: soczystość stylu, gawędziarstwo, nawiązywanie bezpośredniego kontaktu z czytelnikiem, przywiązanie do tradycji. „Za jedno z wielu wcieleń Stanisława Lema można uznać Sarmatę, który [...] wędruje po galaktykach tekstów oraz ich rozmaitych konkretyzacjach”.[101]
Na pierwszym miejscu jednak w polskiej literaturze Lem stawia Gombrowicza, nie ukrywając wpływu, jaki ten autor wywarł na jego twórczość. Narzeka co prawda na gombrowiczowski „generator pomysłów”, twierdząc, że powiela swoje własne schematy fabularne, zawarte w pierwszej książce. Czuje jednak silną więź duchową z autorem Kosmosu, towarzyszy im wspólne poczucie daremności i rozpaczy, ukryte za groteskową fasadą:
żywioł komizmu, jaki Gombrowicz umiał rozpętać, zastanawiał mnie zawsze pod względem kompozycyjnym – usiłowałem się tego uczyć, jeśli w ogóle powiedzenie takie cokolwiek znaczy. Między humorystami, także z tzw. „wielkich”, a pisarzami, którzy z komizmu zrobili bomby do wysadzania świata, zieje otchłań. Gombrowicz na pewno nie jest humorystą... [KLK, 1.07.72]
Literatura światowa to oczywiście nieśmiertelny Szekspir, wielokrotnie cytowany w trakcie korespondencji oraz obszernie omawiany Kafka. Ten ostatni pojawił się w kontekście literackich koneksji Pamiętnika znalezionego w wannie. Wszyscyśmy z Kafki, mówi Lem, ale rzeczywistość XX wieku przerosła najgorsze oczekiwania. Dramat Kafki był dramatem jednostki, subiektywnym, w pewnym sensie alegorycznym, natomiast tragedia kilku milionów zagazowanych Żydów ma wymiar jednocześnie realny, jak i uniwersalny:
Nasz świat ma już po prostu inne perspektywy, inne otwarł przestrzenie, niż te, w których mordowali się bohaterowie Kafki. Tamte nie uległy ani trochę unieważnieniu: po prostu nasz garb się powiększył. [KLK, 4.07.72]
Lem nie jest apologetą literatury realistycznej, biernie odbijającej wydarzenia świata rzeczywistego: „odnoszę wrażenie, że wciągają mnie między ludzi, którzy nic a nic mnie nie obchodzą”. Nie dotyczy to Dostojewskiego, duchowego brata Lema, „chociaż jest to bliskość choroby, nieszczęścia, piekła, zmory i wreszcie widma mogiły, a nie jakaś inna” [KLK, 24.03.72]. Dostojewski pozostaje głęboko zakorzeniony w rosyjskiej rzeczywistości, wyrasta jednak ponad jakiekolwiek kwestie lokalne: jego twórczość ma zasięg ogólnoludzki i uniwersalny. Proroczy talent polega na umiejętności wydobycia ze spraw codziennych ich porządku ponadczasowego:
Dostojewski był całkiem zwyczajnym geniuszem, czyli gdy chciał pisać idiotyzmy, to mu nie wychodziły, zupełny król Midas, czego się tknął, obracał w złoto, z wizyty u starej kurwy umiał zrobić metafizykę najwyższego lotu (Historia o mokrym śniegu) – inna rzecz, że jak CZASEM się poślizgnął, to już NA CAŁEGO – na pysk. Och, on był jak taka największa baba, z tych wie Pan rosyjskich zabawek, taka co ma wszystkie inne baby w sobie. Nie można go skutecznie transcendować. Zawsze człowiek w końcu uwięźnie. [KLK, 10.11.72]
O Dostojewskim Lem wypowiada się z niekłamanym zachwytem i niepowściągliwie. Podkreśla postmodernistyczny charakter jego prozy, polifoniczność wypowiedzi i niedomówień, pozorną niekonsekwencję działań, które jednak na płaszczyźnie wyższego rzędu osiągają funkcjonalną spoistość. Utworem, który Lem najbardziej sobie ceni i wielokrotnie się do niego odwołuje, są Notatki z podziemia, „wywody małego, zdeptanego przez życie człowieczka, którymi po dziś dzień żywi się cała »czarna« literatura świata”[102]. Lem wspomina również Nabokowa, jednak porównanie tych dwóch rosyjskich pisarzy wypada zdecydowanie na korzyść autora Zbrodni i kary. „W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że z dwu pisarzy, z których jeden nie chce liczyć się z konsekwencjami, a drugi po prostu ignoruje je, pisząc, ten pierwszy jest słabszy: działa przeciw czemuś, jak człowiek, a drugi tylko działa, jak demiurg”[103].
Lem miażdży ostatnią powieść Sołżenicyna - Sierpień czternastego, jako efekciarską i nadętą, choć cały Paryż klęczy przed nią na kolanach. Chwali twórczość Bellowa, z którym łączy go filozoficzny dystans wobec świata. Bellow w tym czasie dostaje nagrodę Nobla, jednak Lem ceni sobie tylko jego dwie, bardzo odległe od siebie książki: Henderson, król deszczu oraz Mr. Sammler's planet:
Są pisarze, od pierwszego odezwania się „pełni”, „gotowi”, których wzrost z upływem czasu jest tylko rozrostem „wszerz” i „wgłąb”, ale wciąż w tym samym miejscu. I są pisarze, którzy długo muszą bełkotać, nudzić, męczyć siebie i czytelników kolejnymi książkami, zanim sprzęgną w szczęśliwej chwili swoje rozbieżne potencje, aby dać Arcydzieło. Bellow jest raczej bliższy drugiemu, niż pierwszemu modelowi. Adventures of Augie March pozostawiły mnie zupełnie obojętnym; w Herzogu całościowy zamysł bardziej mnie wziął, niż wykonanie. Naprawdę zauroczył mnie Henderson the Rain King i wielekroć czytałem od nowa Mr. Sammlers Planet, pierwsza rzecz jest bowiem pyszną komiczną fantazją, a druga – tzwanym „rozrachunkiem z naszymi czasami”. [KLK, 20.11.76]
Napisany w 1976 Dar Humboldta, przysłany przez Kandla w prezencie, skrajnie rozczarował Lema: uważa go za literacki humbug, książkę pustą i wtórną, pisaną na zamówienie, nieudolnie, z zadęciem. Z uznaniem wypowiada się o rozpiętości rejestrów Singera, w ramach rekolekcji literackich wraca do lektury Hiroszimy J. Herseya oraz opowiadań O.Henry'ego. Do tych ostatnich bardziej ze względu na ich walory socjologiczne (malownicze studium American Dream), niż artystyczne. XVII-wieczne Dzienniki Pepysa (w tłumaczeniu Marii Dąbrowskiej) stanowiły dla Lema wzorzec literatury pamiętnikarskiej - zwięzłej, precyzyjnej i mięsistej. Ich echa możemy odnaleźć w Dziennikach gwiazdowych i Kongresie futurologicznym. Utwory Rotha uważa za płaskie i niesmaczne, Agata Christie go zwyczajnie nudzi. Dostaje się nawet Ulissesowi Joyce'a, jako lingwistycznej galanterii, jałowej i pozbawionej głębi: „Otchłanie pokazuje ta książka tylko między fallosami i otworami, do których można je wkładać” [KLK, 5.04.74]. Ze względu na zawodowy obowiązek musi przeglądać bieżącą produkcję SF, która generalnie wywołuje w nim oczywiście obrzydzenie:
Wciąż dostaję książeczki SF od firm z USA i są one zamraczająco niedobre. Odczuwam takie zażenowanie, kiedy je biorę do ręki, aby prędko wynieść do piwnicy, jakbym był lokatorem burdelu, branym przez gości za jedną z zawodowo prostytuujących się osób! [KLK, 15.03.74]
Równie brutalnie rozprawia się z bestsellerami Vonneguta („błaznujące, pajacowate, trywialne”[KLK, 12.11.76]), jak i Kontaktem Sagana, któremu zarzuca wazeliniarstwo, brak wyobraźni i mielizny intelektualne. „Myślę, że jak kto gotów u Was zainwestować 1 000 000 $ w reklamę, to bestseller można zrobić ze starej książki telefonicznej”. [KLK, 15.01.87] Do wyjątków należą powieści Ursuli Le Guin oraz Wojna światów Wellsa. Tej ostatniej książce udało się przedrzeć do głównego nurtu literatury: „...tylko na bezwzględnym realizmie szczegółów osadzona, we wszystkich indywidualnych i zbiorowych reakcjach wiarygodna opowieść może – z takiej bazy – wkroczyć w mistrzostwo; więc wizjonerstwo fantastyki okazuje się na tyle sprawdzalne, o ile potrafi z wyimaginowanych elementów złożyć rzeczywistość potwierdzoną przez historyczne doświadczenie”[104]. Książka Wellsa, będąc niekwestionowanym arcydziełem, pozostaje odporna na erozję czasu i wciąż obrasta nowymi sensami.
Do poduszki Lem czyta oczywiście filozofów. Przede wszystkim Bertranda Russela i jego History of Western Philosophy, napisaną wspaniałym językiem: „kostycznym, zwięzłym i złośliwym”. Do tego dzieła zebrane Poppera, którego niektóre idee Lem (krytyka Platona i Hegla, podobieństwo mechanizmów działania ewolucji do funkcjonowania umysłu człowieka) uważa w stosunku do własnych za paralelne.[105] Również eseje Canettiego - studium Masa i władza Lem odkrył na sześć lat przed Szwedzką Akademią:
Za wszystkie honoraria z zach. Berlina nakupiłem sobie książek, całego Poppera prawie, po niemiecku, 3 tomy Canettiego (ja wiem, że Pan jest głuchy na moje poradnictwo w zakresie lektur, ale niech Pan na miłość boską dla Canettiego zrobi wyjątek! Jego studium o masach ludzkich i o Hitlerze, to są naprawdę intelektualne rewelacje!!!) . [KLK, 26.05.75]
Dla urozmaicenia Lem sięga po prace Schopenhauera (chociaż podkreśla, że bliżej mu do poglądów Poppera), pouczającą Historię kultury Chin Fitzgeralda albo Korzenie zła Hanny Arendt. Koncepcję Arendt - zła intencjonalnego, ale zupełnie bezinteresownego – Lem uważa za rodzaj fantastyki socjologicznej o proweniencjach talmudycznych, niemniej jednak:
udało jej się właśnie drogą przesady, uproszczeń i gwałtów zadawanych materiałowi faktycznemu, przykrawanemu do koncepcji a priori, zmaterializować pewną „aurę”, pewien „genius temporis acti” - tego czasu, który dubeltowo znam z autopsji. To ciekawe, że właśnie drogą hiperbolizowania, emfazy, makabryzacji, „czarnego uwznioślenia”, jednym słowem – Ersatzem piekielnej transcendencji, przybranej w szatę wykładu ściśle niby naukowego – można ewokować stany społeczne, stany rzeczy, do których mozolna rzeczowość zwyklejszych analiz socjologicznych dobrać się nie potrafi. [KLK, 30.08.73]
Interpretacje literatury w wykonaniu Stanisława Lema mają charakter otwartych, interdyscyplinarnych poszukiwań. Autor, świadomy naszego uwikłania w paradygmaty poznawcze oraz schematy kulturowe, nie dąży do odkrycia ostensywnych sensów utworu ani nie podejmuje prób kanonicznego ich odczytania, ale raczej stara się pokazać mechanizmy odbioru, jakie uruchamia tekst. Otwarta formuła polega na nieustannym włączaniu w proces interpretacji innych tekstów, badaniu ich wzajemnych związków, porównywaniu diachronicznych konkretyzacji. „Świadectwa literackiego odbioru, jakie Lem pozostawił, dowodzą, iż w lekturze fascynuje go przede wszystkim wieloaspektowość tekstu, jego nierozstrzygalność, tzn. podatność na różne, niesprowadzalne do siebie wzajem interpretacje”.[106] Literatura jest fragmentem wielkiej księgi natury, w której wszystkie organizmy żywe skazane są na nieskończone odczytywanie kawałka splątanego, samolubnego kodu.
VII. KULTURA
Na początku było słowo. Z języka narodziła się kultura, której fundamentalny składnik stanowi literatura. Odrębną, autonomizującą się częścią kultury pozostaje na nauka i technologia. Mamy do czynienia ze złożonym hierarchicznym układem, którego systemowe cechy autor Filozofii przypadku próbuje wyodrębnić. „Lem zdradza silny związek nie tyle z jakąś konkretną dyrektywą epistemologiczną, ile z nowym sposobem myślenia o świecie, wyprowadzonym z ogólnej teorii systemów i jako nadrzędny paradygmat obecnym w wielu dziedzinach wiedzy”.[107] Traktuje kulturę jako wielopoziomowy system: jego modelem jest matrioszka, rosyjska zabawka złożona z wydrążonych, włożonych jedna w drugą drewnianych lalek. System kultury można z kolei odnieść do biocenozy, badając podobieństwa i różnice, jakie zachodzą pomiędzy nimi: „Hierarchia podobnych całości pozwala na przeprowadzenie porównań między jej poziomami: czym jest w biocenozie jeden gatunek żywy, tym w kulturze – literatura; czym dla »ekspresji« życia organicznego kod dziedziczności, tym dla życia umysłowego język etniczny” [FP, 25]. Dzieło literackie Lem porównuje do genotypu, a jego odczytanie będzie odpowiednikiem fenotypu. Na obszarze natury i literatury działają podobne mechanizmy doboru i selekcji, których ślepą siłą napędową pozostaje przypadek.
Kłopoty z definicją kultury częściowo spowodowane są faktem, że nieuchronnie jesteśmy skazani na definiowanie jej za pomocą kategorii, produkowanych przez nią samą. Lem w Filozofii przypadku proponuje ewolucyjne i funkcjonalne ujęcie kultury, którą wytwarza mózg „jako strategię przeżywania, z której gatunek może się wycofać i może ją zmienić na całkowicie odmienną, nie zatracając przy tym wcale danej genotypowym znieruchomieniem identyczności gatunkowej” [FP, 25]. Kultura jest formą adaptacji organizmu, powstałą w odpowiedzi na nieprzewidywalność warunków środowiskowych. Jest to gra o przeżycie z naturą, obarczona wtórnym systemem interpretacji: pozwala na neutralizację wpływu zjawisk losowych poprzez podjęcie działań instrumentalnych, równocześnie pełniąc funkcję konsolacyjną - poprzez nadawanie przypadkowi określonego sensu. Najbardziej skrajną formę uporządkowania świata stanowi wiara, która każdy element świata interpretuje w sposób zdeterminowany i jednoznaczny (definicja podana w słowniku filozofii podkreśla wspólny rdzeń słów „kultura” i „kult”[108])
Stanowisko Lema w kwestii wiary rekonstruuje Szpakowska w pierwszym rozdziale swoich Dyskusji ze Stanisławem Lemem. Przebieg jej wywodu wydaje się zasadniczo słuszny, przytrafia jej się jednak po drodze kilka potknięć: sugeruje, jakoby Lem często odwoływał się do autorytetu Kołakowskiego, imputuje autorowi Solaris agnostycyzm oraz utrzymuje, że ewolucja zainteresowana jest w tym, by ustroje „ginęły jak najszybciej”[109]. Lem, jeżeli przywołuje poglądy Kołakowskiego, to raczej po to, aby się z nimi rozprawić, co prawda elegancko i w rękawiczkach, ale dosyć stanowczo. Ewolucja żywotnie zainteresowana jest przetrwaniem organizmów – przynajmniej tak długo, dopóki nie przekażą swojego kodu genetycznego następnym nosicielom. Agnostycyzm natomiast zakłada, że istnienie i nieistnienie Boga to równorzędne możliwości. Tymczasem w siedmiostopniowej skali, zaproponowanej przez Dawkinsa w Bogu urojonym[110], której szczebel pierwszy oznacza „stuprocentową pewność istnienia Boga”, Lem bez dłuższego wahania wybrałby stopień ostatni, czyli ateizm, jako równie silne przekonanie, że Bóg nie istnieje:
...ateizm mój jest chłodnym, wystygłym, ani zrozpaczonym nadto, ani oburzonym ateizmem, jakkolwiek Pan nader zabawnie określiłeś to, że ja Pana Boga za złe sprawowanie relegowałem z intelektu mojego. Nie, na serio, ani trochę, lecz w końcu to jest LITERATURA, czyli nie sobie myśli gra, ale między wielkim ZWIERCIADŁAMI KULTURY, więc gdy miliardy istot mnie trochę podobnych wierzyły, wierzą, będą wierzyć, trudno bym ja za układy odniesienia tej wiary pisząc nie przyjmował. Ja raczej wykonywałem kilkakrotnie reductio ad absurdum już to wiary, już to Boga, już to, dokładniej, pewnej takiej INTERESOWNOŚCI, którą się wiara żywi. [KLK, 7.12.72]
„Złe sprawowanie” polega na okrucieństwie i bylejakości świata: „Stwórca nie może być małym szują, manipulatorem, ironicznie zabawiającym się tym, co stwarza”[111]. Mamy tutaj do czynienia z elementarną logiczną implikacją (p → q): jeżeli doskonały (wszechmocny i dobrotliwy) Bóg istnieje [p] , to [q] stworzony przez niego świat powinien być również doskonały. Wyznaczenie wartości implikacji przedstawia następująca tabela:
| p | q | p → q |
| 0 | 0 | 1 |
| 0 | 1 | 1 |
| 1 | 0 | 0 |
| 1 | 1 | 1 |
Wiemy, że świat nie jest doskonały, czyli q = 0. W sytuacji, kiedy następnik (q) jest fałszywy, pozostaje tylko jedna możliwość uratowania prawdziwości logicznej całego założenia: poprzednik (p) musi być również fałszywy. Nie żyjemy wcale w najlepszym z możliwych światów, ergo Boga nie ma. Jerzy Jarzębski uważa co prawda taką konstrukcję za niezbyt wyszukaną[112], przynajmniej pod względem artystycznym, siła logiki polega jednak przede wszystkim na jej prostocie. Ciekawą propozycję rozwiązania teodycei proponuje Lem w postaci koncepcji „Boga kalekiego”, a więc takiego, który nie jest wszechmocny ani doskonały. Pomysł ten autor Głosu Pana beletryzuje w wielu miejscach swojej twórczości. Ułomny Bóg może być człowiekiem-naukowcem, piszącym własną wersję Genesis bądź niepojętą istotą obcą, jak monumentalny, nieprzenikniony plazmatyczny ocean na Solaris[113], czyniący okrutne cuda.
Ma to być Bóg ograniczony w swojej wszechwiedzy i wszechmocy, omylny w przewidywaniu przyszłości swoich dzieł, którego bieg ukształtowanych przezeń zjawisk może wprawić w przerażenie. Jest to Bóg... kaleki, który pragnie zawsze więcej, niż może, i nie od razu zdaje sobie z tego sprawę. Który skonstruował zegary, ale nie czas, jaki odmierzają. Ustroje czy mechanizmy służące określonym celom, ale one przerosły te cele i zdradziły je. I stworzył nieskończoność, która z miary jego potęgi, jaką miała być, stała się miarą jego bezgranicznej klęski. [114]
Stwarzane przez niedoskonałego demiurga światy będą równie niedoskonałe, a tym samym zdeterminowane tylko częściowo. Pojawia się w takim wypadku pytanie, kto lub co w takim świecie odpowiada za zło? Człowiek? Natura? Kultura? Odpowiedź, jak to zazwyczaj u Lema bywa, nie jest jednoznaczna: „cała jego twórczość jest wielką, rozpisaną na głosy debatą na temat, jak współcześnie, w ramach obowiązującej racjonalności, wytłumaczyć istniejące na świecie zło”[115]. Przede wszystkim, dobro i zło są kategoriami czysto antropologicznymi – przynajmniej dopóki nie wykryjemy w kosmosie jakichś innych rozumnych cywilizacji. Nie możemy naszej skali wartości rozszerzać na zjawiska natury kosmicznej: trudno przypisywać diaboliczne cechy wybuchom supernowych czy niecne intencje mechanizmom ewolucyjnym. Homo sapiens okazuje się niespodziewaną wygraną w kosmicznej loterii, „niedobitkiem miażdżeń i całopaleń”, krupier pozostaje jednak wobec tego cudownego przypadku doskonale obojętny. W wielkim młynie wszechświata człowiek jest zaledwie pyłkiem mąki
Moralność, fundowaną nam przez kulturę, możemy więc rozpatrywać wyłącznie w wąskiej przegródce z napisem życie, na której zatrzymało się koło fortuny. Kultura - odpowiedź na nieobliczalność i nieprzewidywalność natury - sama jest w dużej mierze tworem przypadkowym. Sposób interpretacji świata, jako systemu znaków, wypracowany w początkowych etapach rozwoju, przesądza o dalszym kształtowaniu się formacji kulturowych: „...decyzje, jakie zbiorowość (bezwiednie) podejmuje w bardzo wczesnych stadiach kulturogenezy, determinują decyzje, jakie zapadną może i dziesiątki tysięcy lat później” [FP, 321]. Stąd istotne różnice pomiędzy różnymi obszarami kulturowymi. Początkowym stadium rozwoju kultury są zawsze mity, jako „łady zdeterminowane małą liczbą elementów i widoczne w małej liczbie wzorców” [FP, 322]. Stopniowo, w miarę narastania znaczenia naukowej interpretacji świata, łady stają się coraz bardziej złożone i oparte na empirycznych metodach weryfikacji.
Do narodzin istot inteligentnych prowadzi więc gigantyczny splot przypadków, począwszy od unikatowej konfiguracji ciał niebieskich, podczas której dochodzi do kształtowania się biofilnych planet, poprzez osobliwą organizację pramaterii w jakiejś prakałuży w związki chemiczne, posiadające zdolność samoreplikacji, skończywszy na powikłanym i nieobliczalnym procesie ewolucji. Przypadek odgrywa również istotną rolę w formowaniu się kultury. „Stochastyczny model uniwersum tłumaczy nam przyczyny naszego nierozumienia zjawisk, kładąc kres nadziejom na odkrycie jakiejś powszechnie obowiązującej »semiotyki Kosmosu«, uczy zarazem szacunku dla tej wysepki ładu i sensu, jaki kultura stworzyła wokół nas”.[116] Przypadek w pewnym sensie zajmuje miejsce relegowanego przez Lema Boga, tłumacząc, dlaczego świat jest niedoskonały. „Probalistyczny model kosmosu i ewolucji”[117] pozwala złagodzić ich mimowolne okrucieństwo. Filozofia przypadku z jednej strony usprawiedliwia partactwa kreacji, a przy tym umożliwia ostrożne poszukiwanie prawidłowości i statystyczne modelowanie biegu wydarzeń
Człowiek, nie jest z natury ani dobry ani zły. Standardowe cechy wrodzone - wiatyk, z jakim przychodzimy na świat - o niczym nie przesądzają ani tym bardziej nie rozgrzeszają. To prawda, że mamy pewne brzydkie skłonności[118], decydującą rolę odgrywają jednak normatywne mechanizmy kultury:
Właściwie łatwo jest doprowadzić znaczną większość przeciętnych (normalnych) ludzi do zadawania innym cierpień. To, że jest tak właśnie, sprzecza się tylko z obiegowymi poglądami na niejaką zacność natury człowieka; natura ta nie jest ani zacna, ani „niezacna”, a tylko skrajnie podległa kształtowaniu sytuacyjnemu. Genius loci i genius tempori albo umożliwiają albo utrudniają działania wymienionego typu. [10.7.74]
Kultura masowa, wszechobecna w drugiej połowie XX wieku, prowadzi zdaniem Lema do patologii. Globalna skala przekazu wywołuje dezorientację i chaos, informacyjna powódź oznacza płynny relatywizm, zalew dzieł sztuki uszkadza estetyczne filtry, powodując erozję wartości. „Pompy instrumentalizmu tłoczą w społeczne obiegi informacje w takim tempie, że zawodzą przeciążone nadmierną podażą mechanizmy naturalnego doboru wartości”. [FP, 345]. Ponadto współczesna kultura nie nadąża za eksplozją technologii, człowiek nie umie zrobić właściwego użytku z osiągnięć naukowych, prawodawstwo jest bezradne, ciągle pozostając o krok w tyle za nowymi formami przestępczej aktywności. Nauka odbiera kulturze jej magiczne właściwości, często nie oferując w zamian żadnego pocieszenia. Lem, zawsze (wyjąwszy z urzędu optymistyczne eutopie z początku lat pięćdziesiątych[119]) bardzo nieufny wobec procesów, jakie zachodzą na styku kultury i nauki, w latach siedemdziesiątych coraz bardziej pesymistycznie szacuje szanse dalszego rozwoju społecznego. Przemysław Czapliński wyodrębnia nawet kilka rodzajów katastrofizmu, stale obecnych w twórczości pisarza: katastrofizm antropologiczny, scjentyficzny oraz akceleracyjny.[120] Społeczeństwa komunistyczne skazane są na systemowy paraliż i totalitarne ubezwłasnowolnienie, kraje Zachodu zatracają umiarkowanie w konsumpcyjnej orgii, za którą prędzej czy później przyjdzie z lichwiarskimi odsetkami zapłacić:
Albo w kulturze zachodzi powolny proces samooczyszczania się, krystalizacji, klarowania, leżakowania i wtedy na ogół wszystko w niej gra, albo te automatyczne procesy innowacyjno-mutacyjne są jak dziś silnie uszkodzone, zakłócone i to jest patologia kultury, i na nią żadne pojedyncze enuncjacje nie mogą mieć wpływu. Widzę wokół siebie glacjał pustoszący umysły, pisma jakoby kulturalne, a za Wielką Wodą widzę odwrotność tego procesu, permissive, conditional chaos. W takiej sytuacji trzeba w ogóle zrezygnować z szukania zewnętrznych znaków drogowych i zdać się wyłącznie na siebie. [KLK, 11.04.76]
Świadoma konsumpcja dóbr kulturowych wymaga smaku oraz zaangażowania ze strony odbiorcy, tymczasem „jeśli ludzie nie są naturaliter bestiae nawet, to na pewno są cholernie leniwi, i gdy mamy pokarm przeżuty do dyspozycji, nikt sam rozgryzać nie chce, albo prawie nikt” [KLK, 3.02.72]. Lem oskarża kapitalizm o komercjalizację sztuki, co powoduje jej nieuchronne spłycenie oraz tandetność. Głęboki kryzys kultury nie jest zjawiskiem nowym w XX wieku, chociaż nowy wymiar jakościowy nadały mu mass media:
Mass media, prasa etc. sprawiają, że z masowymi szaleństwami czasów naszych mamy kontakt tak nieustanny, silny i intymny, że może w skutku deprymować i wywoływać rosnącą niewiarę w NIEobłędną naturę człowieka przeciętnego. ... Jak sądzę, w skali ogólnoświatowej mamy uszkodzoną granicę pomiędzy Normą a Szaleństwem. [KLK, 3.10.75]
Nieodwracalne uszkodzenie homeostatu kulturowego objawiło się kilkadziesiąt lat wcześniej, w postaci hitleryzmu, który był formą wynaturzonego, krwawego kiczu. Źródeł ludobójstwa Lem upatruje w wyparciu śmierci z naszej hedonistycznej kultury. Pisarz bardzo oszczędnie sięga do przeżyć okupacyjnych: w Szpitalu Przemienienia, wspomnieniach Rappaporta[121] w Głosie Pana oraz w napisanej dopiero w 1979 roku Prowokacji. Trauma wojenna pojawia się w listach wielokrotnie. „To nawet miłe ze strony mego mózgu, że od paru lat już przestał mnie zadręczać snami, w których powracała namolnie okupacja niemiecka”. [KLK, 6.03.74] Odwołując się do Holocaustu, Lem ostro strofuje rozmówcę za sugestie, jakoby bohater Pamiętnika znalezionego w wannie stał się więźniem Gmachu z winy swojej słabej osobowości. Nawet „żelazobetonowa osobowość” [KLK, 3.09.74] jest bezradna wobec zorganizowanej zbrodni, za którą stoi aparat państwowy. Doszukiwanie się, na podstawie korespondencji, sublimacji wojennych przeżyć w twórczości Lema jest o tyle trywialne, że Holocaust musiał mieć oczywisty wpływ na każdą uczciwą książkę, napisaną po wojnie. Stąd wypada ograniczyć się do zacytowania autora:
Co do rany mojej, ależ tak, to znaczy ja tylko przypuszczać mogę, skąd to... Doświadczyłem, w okupację niemiecką, absolutnej bezbronności i żyłem jak pluskwa w ścianie, za którą niemieccy fachowcy (doskonali! jak Eichmann) uganiali się z najlepszymi truciznami, i to mnie pouczyło, że trzeba sobie zapewnić Znaczną Glorię, znaczne Imię, być koniecznie Nie Byle Kim, ażeby tak łatwo nie zostać przeklasyfikowanym w pluskwę do rozgniecenia. To właśnie może być ta sekretna rana, ale jest to mój czysty domysł. Nawet moje wyjście w Kosmos może być po freudowsku wykładane jako Symboliczny Exodus (facet którego chcieli przez 5 lat jak pluskwę rozgnieść, umyka w Kosmos symbolicznie, bo realnie nie jest w stanie). [KLK, 14.10.75]
Obfity materiał do rozważań nad istotą kultury dostarcza Lemowi analiza różnic oraz zjawisk, jakie zachodzą na styku poszczególnych formacji. Strefy przygraniczne zawsze stanowiły dla pisarza źródło cennych obserwacji. Przykład Pamiętnika znalezionego w wannie pokazuje, jak trudne bywa synchroniczne porozumienie pomiędzy mieszkańcami krajów po obu stronach żelaznej kurtyny. Rozejście się wspólnoty interpretacyjnej, jako zbioru społecznych nastawień do literatury, spowodowane jest z jednej strony odmiennymi uwarunkowaniami historycznymi: narody Europy Wschodniej, doświadczone przez wojnę i totalitaryzm, mają świadomość nietrwałości kultury, kruchości subtelnej granicy pomiędzy normą a szaleństwem. Drugą przeszkodą pozostaje aktualna sytuacja społeczno-polityczna: „Teksty z naszych krain tutejszych, co są jak góry lodowe, bo widzialną część mają niklejszą od podtekstowej-niewidzialnej, w Waszym świecie podlegają generalnemu »nie-do-rozumieniu«”. [KLK, 9.05.73] Gra w chowanego, jaką twórcy bloku wschodniego zmuszeni są prowadzić z cenzurą, wymaga od czytelników gotowości i umiejętności szukania ukrytych sensów. Inna jest również skala problemów: zachodnia publiczność ślizga się po ich powierzchni, zachłystując się kunsztownymi piruetami, podczas gdy dla nas chlebem powszednim jest czerstwa Apokalipsa. Obydwie formacje kulturowe toczy nihilizm, jednak różne są przyczyny tej choroby naszych czasów:
Są właściwie dwa nihilizmy, wschodni i zachodni. Zachodni to jest ta „implozja aksjologiczna”, o której pisałem niejeden zresztą raz. Ruina Imponderabiliów, wiara w realizowalność Fajnego Lekkiego Łatwego Życia z mordą w śmietanie Tu, Zaraz, to, co w konsekwencji kładzie znaki równości pomiędzy miłością a kopulacyjnym maratonem, szczęściem i posiadaniem Kupy Forsy i Kupy Drogich Pięknych Rzeczy, etc. To jest jeden nihilizm, ten który sprawia, że liczy się tylko chwila, że krótkowzroczna staje się polityka, sztuka, wszystko obliczone na efekt natychmiastowy, wskaźniki Dow Jones, bezrobocia, inflacji trzeba poprawiać, a to, co decyduje o be or not to be, traci się kompletnie z oczu. To jest nihilizm społeczeństwa otwartego (Poppers open society). A w close society jest to nihilizm, wywołany rozbiciem społeczności na na miazgę jednostek totalną dezinformacją, fałszowaniem rzeczywistości, autorytarną kontrolą, środkami socjotechnicznymi, technologią wręcz – decerebracji, otępienia, tworzeniem postawy 100% cynicznej, jako jedynej opłacalnej życiowo. [KLK, 28.12.76]
Badanie substancji kultury idzie w parze ze sceptycyzmem poznawczym Lema. Podobnie jak język, który „zarazem odzwierciedla ORAZ kształtuje świat człowieka” [KLK, 9.01.75], również kultura pełni rolę podwójną: jest równocześnie obiektem oraz narzędziem opisu. Stąd każdy opis kultury stanowi nieuchronnie projekcję jej samej. Ponadto, kultura ma charakter symboliczny: stanowi system instrumentalnych działań, neutralizujących wpływy środowiska naturalnego, a przy tym dostarcza ich interpretacji w ramach jakiejś „wyższej” konieczności. „Kultura jest instrumentem niezwykłym przez to, że stanowi odkrycie, które, żeby działać, musi być zakryte przed swymi twórcami”.[122] Problem w tym, że wraz z akceleracją rozwoju cywilizacyjnego wzrasta rozdźwięk pomiędzy sacrum a profanum, czyli warstwą symboliczną i instrumentalną. Gwałtowne tempo współczesnej cywilizacji ma niszczący wpływ na sferę wartości, kultura osiąga granicę wzrostu, poza którą zaczynają nią rządzić mechanizmy czysto losowe. Prowadzi to do różnych patologicznych zjawisk: destrukcji (detabuizacji, pornografii), eskapizmu, masowej produkcji quasi-dóbr: „bieg przyśpieszony instrumentalnej cywilizacji odczuwany jest jako groźny przymus, a radę na to widzi się nie w racjonalnych analizach stanu rzeczy, lecz w eskapizmie każdą furtką ładnie pomalowaną i w każdym uniku”. [KLK, 30.03.74]
Swój kulturowy katechizm Lem wykłada w rozdziale jedenastym Filozofii przypadku, zatytułowanym Granice wzrostu kultury, napisanym w kwietniu 1974 roku, czyli w czasie prowadzonej z Kandlem wymiany listów. Jego pierwociny znalazły się w pierwszej edycji Summy Technologiae, jednak autor je stamtąd usunął ze względu na surową krytykę ze strony Kołakowskiego. Ostatnie poprawki do tekstu Lem wprowadził w roku 1988, kończąc go słowami:
Brak w mych wywodach zastrzeżeń osłaniających ich apodyktyczność (bliską czarnowidztwu) jest świadomie podjętym ryzykiem, a nie wyrazem bezwzględnej pewności wypowiedzianych opinii. Nie życzę sobie jako ich autor niczego bardziej niż ich upadku w nadchodzących latach, gdyż im mniej miałbym racji, tym więcej mógłbym mieć nadziei. [FP, 369]
Minęło dwadzieścia lat i możemy zweryfikować ponure prognozy Lema. Wydaje się, że większość jego najgorszych obaw się potwierdza. Utowarowienie sztuki stało się zjawiskiem tak powszechnym i oczywistym, że przestaliśmy je zauważać. Zalew informacji przybrał poziom biblijnego potopu. Systematycznie spada sprzedaż książek przy potęgującej się ilości wydawanych tytułów. Destrukcja drąży ostatnie bastiony kultury. Piętnaście osób zginęło od strzałów siedemnastolatka, który otworzył ogień na terenie szkoły. Terroryzm osiągnął zupełnie nowy rozmach działania, przy którym Czerwone Brygady wydają się armią zbawienia. Przemysł pornograficzny stał się fundamentem gospodarki. W globalnej wiosce skrajny permisywizm sąsiaduje z religijnym fanatyzmem. Światowy system finansowy okazał się domkiem z kart obklejonym z wierzchu marmurowymi płytami. Lem wyraźnie nie docenił roli komputerów osobistych[123], jednak Internet jak w soczewce skupia wszystkie wady człowieka: agresję, niewybredność, prymitywne gusta, pomnożone przez kilkaset milionów jego użytkowników. „Młodość nie pragnie już wiedzy, nauka upada, cały świat staje na głowie, ślepcy prowadzą ślepców i rzucają ich w przepaści, ptaki podrywają się z gniazd, zanim zaczną fruwać, osioł gra na lirze, woły tańcują. Maria nie miłuje już życia kontemplacyjnego, a Marta życia czynnego, Lea jest bezpłodna, Rachel ma spojrzenie pożądliwe, Katon uczęszcza do lupanarów, Lukrecjusz staje się kobietą. Wszystko zeszło ze swojej drogi. Dzięki niech będą Bogu, że zyskałem od mojego Mistrza pragnienie uczenia się i to poczucie prostej drogi, którego nie traci się nawet, kiedy ścieżka staje się kręta”.[124]
VIII. CONTRARIA SUNT COMPLEMENTA[125]
Kiedy tkanka kultury, bezlitośnie obdarta przez naukę ze wszelkiego tabu, zaczyna stawać się coraz bardziej amorficzna i bezkształtna, przestają wystarczać standardowe środki artystyczne. Matryce kulturowe wycierają się i tracą czytelność. Sztuka, dla swojej ekspresji, potrzebuje wyrazistego systemu kodów, żyrowanego przez normatywną kulturę - choćby tylko po to, aby móc się jej przeciwstawić. W czasie erozji kultury tworzywem literatury staje się antynomia: tak docieramy do dysonansu instrumentalnego od strony antropologicznej.
Antynomiczność jako metoda twórcza równie opornie poddaje się analizie, jak efekty jej stosowania. Kiedy rozkładamy ją na czynniki pierwsze, otrzymujemy coś w rodzaju popsutej zabawki, której elementy w żaden sposób nie wyjaśniają nam mechanizmów działania całości. Lem próbuje kilkakrotnie wysondować tę „płodną artystyczną otchłań”[126], jednak wyniki jego ekspedycji badawczych prezentują się mizernie, szczególnie w porównaniu z dezynwolturą, z jaką pisarz posługuje się techniką kontaminacji w praktyce. Widzimy, że czasem nawet własnemu stwórcy stworzone niechętnie zwierza się ze swoich sekretów. Hybrydyczność utworu polega na tym, że się „w nim krzyżują źródłowo heterogeniczne struktury PREZENTACJI i PREZENTOWANEGO, lecz ponadto na tym, że takie dzieło wchłania własne antycypowane wykładnie” [FP, 377]. Zasadniczo owo „krzyżowanie” zachodzi na dwóch płaszczyznach: wieloznaczności semantycznej oraz zderzania przeciwstawnych paradygmatów. Tworzy to aurę tajemnicy egzystencjalnej: „pisarstwo takie nie oferuje czytelnikowi jakiegoś absolutnego układu odniesień, dzięki któremu mógłby on interpretować układy do niego zrelatywizowane”[127].
Mamy jednak świadomość, że próby teoretycznego rozbioru metody dysonansu instrumentalnego przypominają próby opisania smaku tortu poprzez podanie kulinarnego przepisu. Łatwiej będzie odpowiedzieć na pytanie, czemu dysonans instrumentalny ma służyć? Wzbudzaniu u czytelnika uczucia głodu poznawczego, podsycaniu jego percepcyjnej gotowości: sprzeczności są jak bieguny, pomiędzy którymi powstaje intelektualne napięcie. Osiąganiu nowych jakości artystycznych poprzez zwieranie ze sobą iskrzących semantycznie struktur. Odzwierciedlaniu tego, co jest nie do odzwierciedlenia. Konstruowaniu otwartej formy utworu, która ma antycypować jego kolejne odczytania: Lem wbudowuje w ten sposób w treść bezpieczniki uniemożliwiające ostateczną interpretację. Twórczość Lema przypomina solaryjski ocean: każdy, kto próbuje ją zgłębić, znajduje w niej cząstkę samego siebie.
Obserwowaliśmy, jak różnorodną postać w praktyce pisarskiej Lema przyjmuje technika dysonansu instrumentalnego. Autor stosuje ją z całą perfidią i pełną premedytacją na wszystkich poziomach budowy dzieła literackiego: począwszy od najmniejszych semantycznych cegiełek, poprzez różnorodne techniki wykonania, łączenie stylów i gatunków, aż po ogólny plan zagospodarowania utworu. Nie tracąc przy tym ani na moment z oczu nadrzędnych zasad konstrukcyjnych i funkcjonalności budowli: „wszystko musi mieć swoje właściwe miejsce: i najwspanialsza kopuła umieszczona na drugim piętrze kamienicy zamiast na kościele, nie może się podobać” [KLK, 3.05.80].
Listy Lema pozwoliły nam częściowo zrekonstruować stosowaną z zegarmistrzowską precyzją metodę twórczą pisarza, same będąc równocześnie przedmiotem jej zastosowania. Korespondencja z Michaelem Kandlem, obok zawartych w niej informacji na temat książek Lema, prezentuje wszystkie formalne cechy jego prozy: język obfitujący w neologizmy i obrazowe porównania, nienaganną kompozycyjną elegancję, koherencję pomiędzy treścią i formą, ciągłe stawianie pytań i poszukiwanie odpowiedzi.
Pamiętajmy wreszcie, że to, co postrzegamy jako przeciwieństwa, to tylko kategorie, produkowane przez nasz umysł. Obserwator pozostaje zawsze częścią obserwowanego układu. „Absolut jest zmienny! Jego kształt ulega przekomponowaniu na każdym nowym etapie rozwoju. Sprzeczność okazuje się pozorem, pojęcie prawdy nie jest wartością idealną, lecz narzędziem doskonalonym w procesie rozwoju”.[128] Contraria sunt complementa.
[[Image:]]
BIBLIOGRAFIA
I. BIBLIOGRAFIA PODMIOTOWA
TEKSTY STANISŁAWA LEMA
BELETRYSTYKA
Astronauci, Kraków 2004.
Cyberiada, Kraków 2001.
Dzienniki gwiazdowe, Kraków 2001.
Eden, Kraków 1999.
Fiasko, Kraków 1999.
Głos Pana, Kraków 2002.
Golem XIV, Kraków 1999.
Kongres futurologiczny, Kraków 2002.
Niezwyciężony, Kraków 2002.
Opowieści o pilocie Pirxie, Kraków 2000.
Pamiętnik znaleziony w wannie, Kraków 2000.
Pokój na Ziemi, Kraków 1999.
Powrót z gwiazd, Kraków 1999.
Solaris, Kraków 2002.
Szpital Przemienienia, Kraków 2001.
Śledztwo. Katar, Warszawa 2008.
Wizja lokalna, Kraków 1998.
Wysoki Zamek, Kraków 2001.
Zagadka, Kraków 2003.
TEKSTY DYSKURSYWNE
Sex Wars, Kraków 2004.
Sex Wars, Warszawa 1996.
Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003 (tu: O niekonsekwencji w literaturze; Science fiction: beznadziejny przypadek – z wyjątkami; O Dostojewskim niepowściągliwie; „Lolita”, czyli Stawrogin i Beatrycze, Przedmowa do „Torpedy czasu” A. Słonimskiego; Posłowie do „Niesamowitych opowieści” S. Grabińskiego; Posłowie do „Wojny światów” H.G. Wellsa).
Filozofia przypadku, Kraków 2002.
Listy albo opór materii, Kraków 2002.
Fantastyka i futurologia, Kraków 2003.
Summa Technologiae,Kraków 2000.
Dialogi, Kraków 2001.
Tako rzecze... Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002.
APOKRYFY
Biblioteka XXI wieku, Kraków 2003.
II. BIBLIOGRAFIA PRZEDMIOTOWA
OPRACOWANIA TWÓRCZOŚCI STANISŁAWA LEMA
Balcerzak E., Stanisław Lem, Warszawa 1973.
Barańczak S., Elektrycerze i cyberchanioły, „Nurt” nr 8, Poznań 1972.
Bereś S., Apokryfy Lema, „Odra" 1986
Błoński J., Szanse science fiction, "Życie Literackie" nr 497, rok 1961.
Buck D., Maska, przekład J. Jarzębski, „Teksty Drugie" 1992, nr 3.
Csicsery-Ronay Jr. L, Książka jest Obcym: o pewnych i niepewnych interpretacjach „Solaris" Stanisława Lema, przekład T. Rachwał, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, wybór i opracowanie J. Jarzębski, Kraków 1989.
Csicsery-Ronay Jr. I., Modelowanie chaosfery. Stanisława Lema rozmowy z Obcymi, przekład J. Jarzębski, „Teksty Drugie" 1992, nr 3.
Csicsery-Ronay Jr. I., Obcy u Lema, przekład E. Nowakowska, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Czapliński P., Stanisław Lem - spirala pesymizmu, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Dajnowski M., Z problemów lemowskiej groteski. O ogólnej natarczywości smoków prawdopodobieństwa, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
Glasenapp M., Femina astralis - kobiecość w powieściach fantastycznonaukowych S. Lema, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Fiut A., Sarmata w wehikule czasu (Stanisław Lem jako czytelnik), [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003.
Grochowiak S., Jaki śmieszny Lem!, „Kultura” (Warszawa) 1965 nr 39.
Handke R., Ze Stanisławem Lemem na szlakach fantastyki naukowej, Warszawa 1991.
Handke R., Polska proza fantastyczno-naukowa. Problemy poetyki, Wrocław 1969.
Hayles K., Chaos jako dialektyka, [w:] „Teksty drugie” nr 15, Warszawa 1992.
Jarzębski J., posłowia do Dzieł zebranych S. Lema:
Apokryfy Lema, [w:] S. Lem Biblioteka XXI wieku, Kraków 2003;
Astronautyczny debiut Lema, [w:] S. Lem, Astronauci, Kraków 2004;
Bóg, diabeł i list z Kosmosu, [w:] S. Lem, Głos Pana, Kraków 2002;
Byt i los, [w:] S. Lem Filozofia przypadku, Kraków 2002;
Cały ten złom, [w:] S. LemNiezwyciężony, Kraków 2002;
Chaos, lad i literatura, [w:] S. Lem, Katar, Kraków 1998;
Czarny scenariusz, [w:] S. Lem Fiasko, Kraków 1999;
Czy Kosmos jest śmieszny, [w:] S. Lem, Cyberiada, Kraków 2001;
Dziecko, którym byłem, [w:] S. Lem, Wysoki Zamek, Kraków 2001;
Emocje i opowieści, [w:] S. Lem, Solaris, Kraków 2002;
Encjańskie niedole i wyzwania, [w:] S. Lem, Wizja lokalna, Kraków 1998;
Futurologia i chichot diabła, [w:] S. Lem, Kongres futurologiczny, Kraków 2002;
Igraszki i powinności fantastyki naukowej, [w:] S. Lem, Fantastyka i futurologia, Kraków 2003;
Kallotomia planetarna, [w:] S. Lem Pokój na Ziemi, Kraków 1999;
Lata młodzieńcze i dojrzałość cybernetyki, [w:] S. Lem, Dialogi, Kraków 2001;
Pirx i sekrety człowieczeństwa, [w:] S. Lem Opowieści o pilocie Pirxie, Kraków 2000;
Podróż do kresu znaczenia, [w:] S. Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Kraków 2000;
Scylla metodologii i Charybda polityki, [w:] S. Lem Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003;
Silva rerum, [w:] S. Lem Sex Wars, Kraków 2004;
Skalpel i mózg, [w:] S. Lem Szpital Przemienienia, Kraków 2001;
Smutek Edenu, [w:] S. Lem, Eden, Kraków 1999;
Spór między Munchhausenem a Guliwerem, [w:] S. Lem Dzienniki gwiazdowe, Kraków 2001;
„Summa technologiae" i jej potomstwo, [w:] S. Lem, Summa technologiae, Kraków 2000;
Trudny powrót z gwiazd, [w:] S. Lem Powrót z gwiazd, Kraków 1999;
W labiryncie świata, [w:] S. Lem, Śledztwo, Kraków 2001;
Z przyszłych dziejów Rozumu, [w:] S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999;
Zagadki istnienia świadomości, [w:] S. Lem Zagadka, Kraków 2003.
Jarzębski J., Racjonalista i zmysły. O twórczości literackiej Stanisława Lema, „Ruch Literacki" 1977, nr 2.
Jarzębski J., Stanisława Lema podróż do kresu fabuły, [w:] Spór o SF. Antologia szkiców i esejów o science fiction, wybór R. Handke, L. Jęczmyk i B. Okólska, Poznań 1989.
Jarzębski J., Wszechświat Lema, Kraków 2003.
Jekutsch U., Płeć maszyny. Różnice płci w opowiadaniach Stanisława Lema „Rozprawa" i „Maska", przekład E. Kalinowska, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Kępiński Z.B., Team z „Mavo" czyli anty-„Astronauci" Stanisława Lema, „Nurt" 1972, nr 8.
Kmita J., Struktura i geniusz, „Nurt" 1972, nr 8.
Kołakowski L., Informacja i utopia, „Twórczość" 1964, nr 11.
Korzeniewski B., Hybryda światów, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Krywak P., Stanisław Lem, Kraków 1974.
Latawiec B., Kosmos i medycyna, „Odra” 1976 nr 7-8
Leś M.M., Możliwe światy Stanisława Lema, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Majewski P., Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007.
Markiewicz H., „Summa literaturae" Stanisława Lema sposobem niecybernetycznym wyłożona, „Życie Literackie" 1969, nr 46.
Michalski M., Egzystencjalny wymiar twórczości Stanisława Lema, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Michałowski P, Babel XXI wieku. Biblioteka Stanisława Lema i Jorge Luisa Borgesa, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Orliński W., Co to są sepulki, Kraków 2007.
Parker J.A., (U/od)płciowienie maszyny. „Maska" Stanisława Lema, przekład J. Jarzębski, „Teksty Drugie" 1992, nr 3.
Pięta L, Mimetyzm w obrazowaniu a literatura fantastycznonaukowa na przykładzie prozy Stanisława Lema, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Płaza M., O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006
Pośpieszalska N. [H. Eilstein], Głos Pana, czyli Zwierciadło z Nieba, „Nurt" 1969, nr 7 i 8.
Rothfork J., Duch w Maszynie – „Mortal Engines” Stanisława Lema [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989.
Sila D., Stanisława Lema gry z wszechświatem, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989.
Sławiński J., Bartoszyński K., Markiewicz H., Lem S., Dyskusja [nad Filozofią przypadku], „Pamiętnik Literacki" 1971, z. 1.
Smuszkiewicz A., Stanisław Lem, Poznań 1995.
Steinmueller K., Personoidy u Lema, przekład J. Piątkowska, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprać. J. Jarzębski, Kraków 1989.
Stoff A., Lem i inni. Szkice o polskiej science fiction, Bydgoszcz 1990.
Stoff A., Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa-Poznań-Toruń 1983.
Sulikowski A., Stanisław Lem a myślenie teologiczne, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003.
Szaruga L., Lema przypadki konieczne, „Nurt” nr 8, Poznań 1972.
Szpakowska M., Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996.
Szpakowska M., Schopenhauerowska antropologia Stanisława Lema, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Wołk M., Interteksty „Pamiętnika znalezionego w wannie", [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod red. J. Jarzębskiego i A. Sulikowskiego, Kraków 2003.
Wiśniewska L., Świat Lema między paradygmatami, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003.
Zielińska B., Oskarżenie bez oskarżonego, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003.
Zieliński J., Ślady lektury Rilkego w twórczości Lema, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
PRACE TEORETYCZNOLITERACKIE
Burzyńska A., Markowski M., Teorie literatury XX wieku, Kraków 2007.
Culler J., Teoria literatury, Warszawa 2004.
Cysewski K., Teoretyczne i metodologiczne problemy badań nad epistolografią [w:] „Pamiętnik literacki” 1997, nr 1.
Czermińska M., Pomiędzy listem a powieścią [w:] „Teksty” 1975, nr 4.
Dąbrowski S., Zagadnienie określeń i wyznaczników literackości, [w:] Problemy teorii literatury, Wrocław 1987.
Fish S., Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane, Kraków 2002.
Fish S., Is There a Text in This Class?, Cambridge 1982.
Janion M., Tryptyk epistolograficzny, (w:) tejże, Romantyzm. Studia o ideach i stylu, Warszawa 1969.
Kałkowska A., Struktura składniowa listu, Wrocław 1982.
Lancholc T., artykuły hasłowe: List; Ars epistolandi, [w:] Słownik literatury staropolskiej, red. T. Michałowska, Wrocław 1990.
Literatura i komunikacja: od listu do powieści autobiograficznej, red. nauk. Artur Blaim, Zbigniew Maciejewski., Lublin 1988.
Markiewicz H., Główne problemy wiedzy o literaturze, Kraków 1976
Markiewicz H., Wymiary dzieła literackiego, Kraków 1984
Matuszewska P., artykuł hasłowy: List poetycki, [w:] Słownik literatury polskiego oświecenia, red. T. Kostkiewiczowa, wyd. 2: Wrocław 1991.
Piechota M., artykuł hasłowy List, [w:] Słownik literatury polskiej XIX wieku, red. J. Bachórz, A. Kowalczykowa, Wrocław 1991.
Skwarczyńska S., Teoria listu, Lwów 1937.
Skwarczyńska S., Wokół teorii listu [w:] idem, Pomiędzy historią a teorią literatury, Warszawa 1975.
Słownik terminów literackich, pod red. J. Sławińskiego, Wrocław 2000.
Sudolski Z., artykuł hasłowy Korespondencja, [w:] Słownik literatury polskiej XIX wieku, op. cit.
Szaruga L., Lema przypadki konieczne, „Nurt” nr 8, Warszawa 1972.
Trzynadlowski J., Małe formy literackie, Wrocław 1977.
Woźny M., Wróbel M., O dawnej i nowej sztuce pisania listów, Opole 2002
FILOZOFIA I NAUKI PRZYRODNICZE
Atkins P., Palec Galileusza, przekład T. Hornowski, Poznań 2006.
Barrow D.J., Teorie wszystkiego. W poszukiwaniu ostatecznego wyjaśnienia, przekład J. Czerniawski, T. Placek, Kraków 1995.
Pais A., Czas Nielsa Bohra: w fizyce, filozofii i polityce, przekład P. Amsterdamski, Warszawa 2006.
Davies P., Ostatnie trzy minuty: o ostatecznym losie wszechświata; przekład P. Amsterdamski, Warszawa 1995.
Dawkins R., Ślepy zegarmistrz czyli Jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, przekład A. Hoffman, Warszawa 1997.
Dawkins R., Bóg urojony, przekład J. Szwajcer, Warszawa 2007.
Dawkins R., Samolubny gen, przekład M. Skoneczny, Warszawa 1996.
Gleick J., Chaos. Narodziny nowej nauki, przekład P. Jaśkowski, Poznań 1996.
Didier J., Słownik filozofii, przekład K. Jarosz, Katowice 1992.
Penrose R., Nowy umysł cesarza: o komputerach, umyśle i prawach fizyki, przekład P. Amsterdamski, Warszawa 1996.
Popper K., Nieustanne poszukiwania. Autobiografia intelektualna, przekład A. Chmielewski, Kraków 1997
Fritjof Capra F., Tao fizyki: w poszukiwaniu podobieństw między fizyką współczesną a mistycyzmem Wschodu
Penrose R., Makroświat, mikroświat i ludzki umysł, przekład P. Amsterdamski, Warszawa 1997.
SPIS TREŚCI
| I. PRZEDPOLE |
1
|
| II. NARODZINY LEMOLOGII |
15
|
| III. KORESPONDENCJA Z MICHAELEM KANDLEM |
23
|
| IV. SFORMUŁOWANIE PROGRAMU |
29
|
| V. KSIĄŻKI LEMA | |
| 1. Prezentacje poszczególnych utworów |
32
|
| 2. Synteza dorobku literackiego |
46
|
| VI. LITERATURA | |
| 1. Teoria odbioru dzieła literackiego |
55
|
| 2. Krucjata przeciwko Science Fiction |
62
|
| 3. Lektury i preferencje literackie pisarza |
65
|
| VII. KULTURA |
73
|
| VIII. CONTRARIA SUNT COMPLEMENTA |
82
|
| BIBLIOGRAFIA |
84
|
- ↑ S. Bereś, Uniwersum Stanisława Lema, "Odra" 1980, nr 3
- ↑ J. Jarzębski Byt i los; [posłowie do:] S. Lem, Filozofia przypadku, Kraków 2002, s. 650
- ↑ Wszystkie cytaty z Filozofii przypadku zostały oznaczone literami FP oraz numerem strony według wydania: S. Lem, Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii, Kraków 2002.
- ↑ H. Markiewicz, Główne problemy wiedzy o literaturze, Kraków 1976, s. 66.
- ↑ J. Culler, Teoria literatury, Warszawa 2004
- ↑ S. Dąbrowski, Zagadnienie określeń i wyznaczników literackości, [w:] Problemy teorii literatury, Wrocław 1987, s. 11
- ↑ S. Fish, Is There a Text in This Class?, Cambridge 1982, s. 158
- ↑ A. Burzyńska, M. Markowski Teorie literatury XX wieku, Kraków 2007, s. 491
- ↑ Kategoria wprowadzona przez Richarda Rorty'ego: „Ironista, w przeciwieństwie do metafizyka, który wierzy w istnienie prawdziwej natury zarówno świata, jak człowieka, utrzymuje, że człowiek jest jedynie »pozbawioną ośrodka siecią przekonań i pragnień«” [Ibidem, s. 486]
- ↑ S. Skwarczyńska, Wokół teorii listu. (Paradoksy), [w:] tejże, Pomiędzy historią a teorią literatury, Warszawa 1975.
- ↑ K. Cysewski, Teoretyczne i metodologiczne problemy badań nad epistolografią [w:] „Pamiętnik Literacki” 1997, nr 1.
- ↑ S. Skwarczyńska, Teoria listu, Lwów 1937, s. 18
- ↑ M. Janion, Tryptyk epistolograficzny, [w:] tejże, Romantyzm. Studia o ideach i stylu, Warszawa 1969.
- ↑ Stanisław Lem, Listy albo opór materii, wybór i opracowanie J. Jarzębski, Kraków 2002
- ↑ J. Jarzębski, Lem w listach [w:] Stanisław Lem, Listy albo opór materii, wybór i opracowanie J. Jarzębski, Kraków 2002, s. 285
- ↑ Stanisław Lem, Listy albo opór materii, wybór i opracowanie J. Jarzębski, Kraków 2002, s. 208
- ↑ Jerzy Jarzębski zwraca jednak uwagę, że Lem generalnie nie ufał tzw. ekspertom oraz akademickiej wiedzy oderwanej od empirii, będąc zwolennikiem raczej poznania poprzez działanie/doświadczenie, którego apologią są między innymi Opowieści o pilocie Pirxie (J. Jarzębski, Science fiction a polityka – wersja Stanisława Lema, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 24)
- ↑ Powołana w 1970 roku organizacja, której zadaniem było badanie literatury SF oraz fantasy, celem podniesienia poziomu nauczania akademickiego. „Founded in 1970, the SFRA was organized to improve classroom teaching; to encourage and assist scholarship; and to evaluate and publicize new books and magazines dealing with fantastic literature and film, teaching methods and materials, and allied media performances. Among the membership are people from many countries-students, teachers, professors, librarians, futurologists, readers, authors, booksellers, editors, publishers, archivists, and scholars in many disciplines”. (źródło: www.sfra.org)
- ↑ S. Lem, Tako rzecze Lem, Kraków 2002, s. 214
- ↑ Cyberiada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 357
- ↑ tamże, s. 358
- ↑ Sex Wars, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004, s. 336
- ↑ S. Lem, Mój pogląd na literaturę, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 60
- ↑ M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996. W niniejszych rozważaniach w dużej mierze opieram się na rozdziale pierwszym tej książki, pt. Zamiast wstępu: Lem i krytycy
- ↑ Ibidem, s. 7
- ↑ W. Orliński, Co to są sepulki, Kraków 2007, s. 268
- ↑ „Nurt” nr 8, Poznań 1972
- ↑ L. Kołakowski, Informacja i utopia, „Twórczość”, Warszawa 1964, s. 115
- ↑ Ibidem, s. 122
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem,Warszawa 1995, s. 9
- ↑ „Uważam, że ten kamień powinien być raz na zawsze wyrzucony z mojego ogródka, bo to jest nieporozumienie. Chciałoby się krzyknąć rozpacznie za Miłoszem: gwałtu, jestem poeta liryczny, którego wrzucili do takiej studni, z której nie sposób się wygramolić. Też mógłbym zawołać: gwałtu, jestem pisarzem, który w młodości napisał parę głupich powieści Science Fiction, a potem widząc, że to jest nic niewarte, zaczął się gwałtownie oddalać w inne rejony, ale wszyscy go wciąż do tej studni spychają”. [ S.Lem Tako rzecze Lem, Kraków 2002 s. 196]
- ↑ J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 6
- ↑ R. Barthes, Śmierć autora, przekład M. P. Markowski, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, s. 250
- ↑ Wywiad Nie sądźcie, że wiecie wszystko o Stanisławie Lemie, w „Nurt” nr 8, Poznań 1972, s. 4
- ↑ Chociaż Lem wyraźnie odżegnuje się od przepełnionej mistycyzmem filozofii Wschodu, momentami jego synkretyczna i dynamiczna wizja świata wydaje się bliższa filozofii Zen, niż zachodniej kulturze chrześcijańskiej. Trafnie „mimowolne” związki Bajek robotów ze wschodnimi prądami myślowymi uchwycił John Rothfork w swoim eseju „Duch w Maszynie – Mortal Engines Stanisława Lema” [Lem w oczach krytyki światowej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989]
- ↑ J. Jarzębski Z przyszłych dziejów rozumu; [posłowie do;] S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 139
- ↑ J.Jarzębski, Byt i los, [posłowie do:] S. Lem Fantastyka i futurologia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002, s. 645
- ↑ Wszystko wskazuje jednak na to, że listy Lema do Kandla zostaną w całości wydane na początku 2010 roku w formie książkowej.
- ↑ „Dialogowa natura świadomości, dialogowy charakter ludzkiego życia. Jedyną adekwatną formą językowej ekspresji prawdziwego życia człowieka jest niezwieńczony dialog. Życie z istoty swej jest dialogowe. Żyć - to uczestniczyć w dialogu: pytać, słuchać, ponosić odpowiedzialność, aprobować itp. Przez całe życie człowiek angażuje się w nie bez reszty: ustami, oczami, rękoma, duszą i duchem, całym ciałem, wszystkimi czynami. Całego siebie zawiera w słowie, które wtapia się następnie w dialogową tkaninę istnienia, w powszechny sympozjon”. (M. Bachtin, Nad nową wersją książki o Dostojewskim, [w:] idem, Estetyka twórczości słownej, tłum. D. Ulicka, Warszawa 1986, s.453)
- ↑ J. Jarzębski, Racjonalista i zmysły. O twórczości literackiej Stanisława Lema, „Ruch Literacki” zeszyt 2(101), Kraków 1977
- ↑ S. Barańczak, Elektrycerze i cyberchanioły, [w:] „Nurt” nr 8, Poznań 1972
- ↑ K. Hayles, Chaos jako dialektyka, [w:] „Teksty drugie” nr 15, Warszawa 1992
- ↑ L. Wiśniewska, Świat Lema między paradygmatami, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
- ↑ B. Korzeniewski, Hybryda światów, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
- ↑ K. Hayles, Chaos jako dialektyka, [w:] „Teksty drugie” nr 15, Warszawa 1992, s. 29
- ↑ J. Jarzębski, Skalpel i literatura; [posłowie do:] Stanisław Lem, Szpital Przemienienia, Kraków 2001, s. 214
- ↑ B. Latawiec, Kosmos i medycyna, „Odra” 1976 nr 7-8
- ↑ J. Jarzębski, Racjonalista i zmysły. O twórczości literackiej Stanisława Lema, „Ruch literacki” zeszyt 2(101), Kraków 1977
- ↑ A. Stoff, Lem i inni. Szkice o polskiej science fiction, Bydgoszcz 1990, s. 8
- ↑ S. Lem, Śledztwo. Katar, Warszawa 2008, s. 290
- ↑ J. Jarzębski, Detektyw w labiryncie świata, [posłowie do:] S. Lem, Śledztwo. Katar, Warszawa 2008, s. 301
- ↑ Lem wspomina Kandlowi, że tej opowieści „ nie wykosztuje ten ze wszystkim, który nigdy w życiu nic o kwantowej fizyce nie słyszał” (list z dnia 19 października 1974). Gruntowną analizę Wyprawy trzeciej pod kątem fizyki kwantowej znajdziemy w artykule M. Dajnowskiego, Z problemów lemowskiej groteski. O ogólnej natarczywości smoków prawdopodobieństwa, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
- ↑ K. Hayles, Chaos jako dialektyka, [w:] „Teksty drugie” nr 15, Warszawa 1992, s. 12
- ↑ J. Jarzębski, Naprawić świat, [posłowie do:] S. Lem, Cyberiada, Warszawa 2009, s. 405
- ↑ „U mnie jest pewna oschłość, rzeczowość, lakoniczność, bezpośredniość, z ironią schowaną w podtekście, u Pana jest ta ironia wypowiedziana expressis verbis, na wierzchu, wyeksponowana idiomatycznie”. [KLK, 7.07.72]
- ↑ A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983, s. 125
- ↑ J. Jarzębski, Lektura świata. Stanisław Lem jako czytelnik, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 273
- ↑ D. Sila, Stanisława Lema gry z wszechświatem, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989, s. 68
- ↑ Problem w tym, że o ile list z dnia 9 czerwca 1972, w którym Lem przywołuje polityczne konotacje Pamiętnika, został opublikowany w tomie Listy albo opór materii, list z 2 października 1974 odkryto dopiero niedawno w archiwum pisarza.
- ↑ M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006, s. 466
- ↑ J. Jarzębski, Przypadek i wartości, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 136
- ↑ Identyczne stanowisko zajmuje Stanley Fish, który podkreśla, że literatura jest kategorią czysto konwencjonalną: „granica pomiędzy literaturą a tym, co nią nie jest, jest ciągle negocjowana na nowo” [S. Fish, Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane, Kraków 2002, s. 306]
- ↑ Lem tak pisze w jednym z pierwszych swoich listów do amerykańskiego tłumacza: „w pewnym sensie jedyny „Absolut” albo jedyny „model” Boga, jaki mogę serio zaakceptować, jest Bogiem OO. Destrukcjanów z 21 podóży Tichego, bo wyznania wiary tam zawarte są, tj. były pisane z najwyższą powagą, na jaką w ogóle mnie stać”. [KLK, 24.03.72]
- ↑ W. Orliński, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007, s. 66
- ↑ S. Lem, Dzienniki gwiazdowe, Warszawa 2008, s. 195
- ↑ J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 287
- ↑ S. Lem, Dzienniki gwiazdowe, Warszawa 2008, s. 225
- ↑ M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1956, s. 52
- ↑ J. Jarzębski, Futurologia i chichot diabła, [posłowie do:] S. Lem, Kongres futurologiczny, Kraków 2002, s. 127
- ↑ D. Sila, Stanisława Lema gry z wszechświatem, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989, s. 63
- ↑ S. Lem, Posłowie do „Niesamowitych opowieści” S. Grabińskiego, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 346
- ↑ J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 215
- ↑ J. Jarzębski, Z przyszłych dziejów rozumu, [posłowie do:] S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 139
- ↑ Chociaż Lem oczywiście żali się, że nikt nie zwraca uwagi na osadzanie przez niego konstrukcji utworów na naukowych paradygmatach: „Okropnie długo trwało, zanim przekonałem się z osłupieniem (taka jest ludzka, tzn. moja naiwność!), że owego tricku (przejmowania paradygmatów nauki za NARRACYJNE) nikt nie jest w ogóle w stanie dostrzec!” {KLK, 19.10.74]
- ↑ J. Jarzębski, Intertekstualność a poznanie u Lema, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 120
- ↑ Ibidem, s. 118
- ↑ Jerzy Jarzębski dostrzega u Lema „ruch myśli od scjentystycznej wiary we wszechmoc nauki ku dojrzałemu sceptycyzmowi. Bliżsi mu raczej ci myśliciele, którzy – jak Popper, Kuhn, Feyerabend – dostrzegają granice obiektywności wiedzy ścisłej, imperializm paradygmatów, które trzeba wciąż łamać, by pozostać w zgodzie z rzeczywistością”. (J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 173)
- ↑ A. Stoff, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983, s. 176
- ↑ M. Wołk, Interteksty „Pamiętnika znalezionego w wannie”, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003, s. 384
- ↑ S. Lem, Listy albo opór materii, Kraków 2002, s. 104-108
- ↑ W następnych dwóch akapitach staram się streścić główne tezy artykułu J. Jarzębskiego Intertekstualność a poznanie u Lema, opublikowanego w książce Wszechświat Lema, Kraków 2002
- ↑ Ibidem, s. 122
- ↑ S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 41
- ↑ Ibidem, s. 87
- ↑ D. Sila, Stanisława Lema gry z wszechświatem, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, Kraków 1989, s. 56
- ↑ Ibidem, s. 5
- ↑ J. Jarzębski, Literackie przygody uniwersalnego rozumu, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002
- ↑ J.Sławiński, K. Bartoszyński, H. Markiewicz, S. Lem, Dyskusja (nad książką S. Lema: Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii), „Pamiętnik Literacki” 1971, z. 1, s. 359
- ↑ H. Markiewicz, „Summa literaturae” Stanisława Lema sposobem niecybernetycznym wyłożona, „Życie Literackie” 1969, nr 46, s. 11
- ↑ Zabawne, że na podobne zapoznanie w Polsce Stanleya Fisha skarży się Andrzej Szahaj, redaktor jego książki Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane [S. Fish, Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane, przekład Kraków 2002, s. 14]. Było to jednak przed ukazaniem się Teorii literatury XX wieku, gdzie Fishowi i pragmatystom oddano obszerny, osobny rozdział.
- ↑ J.Sławiński, K. Bartoszyński, H. Markiewicz, S. Lem, Dyskusja (nad książką S. Lema: Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii), „Pamiętnik Literacki” 1971, z. 1, s. 359
- ↑ S. Lem, Science-fiction: ein hoffnungsloser Fall – mit Ausnahmen, „Quarber Merkur” 1972, nr 29
- ↑ Porównanie uprawiania literatury SF do profesji Soni Marmieładowej Lem przeprowadza wielokrotnie, w szczególnie błyskotliwy sposób m.in. w Przedmowie do „Torpedy czasu A. Słonimskiego”
- ↑ N. Pośpieszalska [H. Eilstein], Głos Pana, czyli Zwierciadło z Nieba, „Nurt" 1969, nr 7, s 37
- ↑ S. Lem, O Dostojewskim niepowściągliwie, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 222
- ↑ S. Lem, Tako rzecze... Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002, s. 31
- ↑ J. Zieliński, Ślady lektury Rilkego w twórczości Lema, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
- ↑ S. Lem, Sex Wars, Warszawa 1996, s.266
- ↑ S. Lem, Sex Wars, Kraków 2004, s.214
- ↑ A. Fiut, Sarmata w wehikule czasu (Stanisław Lem jako czytelnik), [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003, s. 409
- ↑ Ibidem, s. 411
- ↑ S. Lem, O Dostojewskim niepowściągliwie, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 218
- ↑ S. Lem, „Lolita”, czyli Stawrogin i Beatrycze, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 256
- ↑ S. Lem, Posłowie do „Wojny światów” H.G. Wellsa, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 296
- ↑ Lem nie podziela natomiast optymizmu Poppera, który tak apeluje w swojej intelektualnej autobiografii: „Otwórzcie oczy i zobaczcie, jak piękny jest świat i jak szczęśliwi jesteśmy my, którzy w nim żyjemy”. [K.Popper, Nieustanne poszukiwania. Autobiografia intelektualna, przekład A. Chmielewski, Kraków 1997]
- ↑ J. Jarzębski, Lektura świata. Stanisław Lem jako czytelnik, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 255
- ↑ M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006, s. 181
- ↑ J. Didier, Słownik filozofii, Katowice 1992, s. 170
- ↑ M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996, s. 26
- ↑ R. Dawkins, Bóg urojony, Warszawa 2007, s. 83
- ↑ S. Lem, Głos Pana, Kraków 2002, s. 16
- ↑ J. Jarzębski, Kosmogonia i konsolacja, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 88
- ↑ por. A. Sulikowski, Stanisław Lem a myślenie teologiczne, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003
- ↑ S. Lem, Solaris, Kraków 2002
- ↑ B. Zielińska, Oskarżenie bez oskarżonego, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003, s. 172
- ↑ J. Jarzębski, Kosmogonia i konsolacja, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 93
- ↑ Ibidem, s. 88
- ↑ Spór o mizantropię Lema gorzeje wśród lemologów. Sceptyczny stosunek pisarza do gatunku ludzkiego najlepiej oddaje chyba anegdotka mecenasa Finkelsteina z Wizji lokalnej: „Kiedy byłem mały i bawiłem się, moja matka od czasu do czasu wołała do mnie z drugiego pokoju »Spuciu, przestań«, choć nie wiedziała, co ja robię, ale sądziła, że nic dobrego, i to samo można powiedzieć o ludzkości” [S. Lem, Wizja lokalna, Kraków 1998, s.187]
- ↑ J. Jarzębski, Science fiction a polityka – wersja Stanisława Lema, [w:] Wszechświat Lema, Kraków 2002, s. 14
- ↑ P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, [w:] Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, Kraków 2003, s. 133-138
- ↑ „Przygoda doktora Rappaporta jest moją przygodą, ze Lwowa 1941, po wejściu wojsk niemieckich miałem być rozstrzelany; i, oprócz tego dodatku, o wywołaniu ochotnika, wszystko się zgadza... „ [KLK, 7.12.72]
- ↑ S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 30
- ↑ „Powstała moda na domowe osobiste komputery. Wmawia się ich niezbędność ludziom, którzy nie bardzo wiedzą, co z nimi począć”. [FP, 362]
- ↑ U. Eco, Imię róży, przekład A. Szymanowski, Warszawa 2004, s.19
- ↑ „Przeciwieństwa się uzupełniają”: tę sentencję Niels Bohr uczynił swoją dewizą herbową.
- ↑ S. Lem, O niekonsekwencji w literaturze, [w:] Mój pogląd na literaturę, Kraków 2003, s. 109
- ↑ I. Csicsery-Ronay Jr., Książka jest Obcym: o pewnych i niepewnych interpretacjach „Solaris" Stanisława Lema, przekład T. Rachwał, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, wybór i opracowanie J. Jarzębski, Kraków 1989, s. 235-236
- ↑ L. Szaruga, Lema przypadki konieczne, „Nurt” nr 8, Warszawa 1972, s. 20
Stanisław Lem jako filozof
UNIWERSYTET MIKOŁAJA KOPERNIKA W TORUNIU
Wydział Humanistyczny
Kierunek Filozofia
Specjalizacja Filozofia kultury i polityki
Janusz Jesiółkowski
nr albumu 113471
STANISŁAW LEM JAKO FILOZOF
Praca magisterska napisana na seminarium: Filozofia współczesna
pod kierunkiem profesora Andrzeja Szahaja
Toruń 2002
SPIS TREŚCI:
- Wprowadzenie...............................................................s. 3
- Założenia i definicje......................................................s. 11
- Losowość i akcydentalność...........................................s. 22
- Człowiek........................................................................s. 34
- Język..............................................................................s. 53
- Technologia i kultura....................................................s. 69
- Etyka i aksjologia..........................................................s. 85
- Filozofia umysłu............................................................s. 96
- Personetyka, czyli solipsyzm XXI wieku.......................s. 105
- Czy Stanisław Lem jest wielkim filozofem?.................s. 109
- Bibliografia pracy..........................................................s. 114
Rozdział I
WPROWADZENIE
1.1. Rok 2001-szy był rokiem, w którym obchodziliśmy osiemdziesiąte urodziny Stanisława Lema, niewątpliwie jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy dwudziestego wieku, a zarazem wciąż niedocenionego myśliciela i twórcę koncepcji o charakterze filozoficznym. Być może powodem niedoceniania Lema na tym polu było, jak sam pisze: „rozchwianie kryteriów, a po drugie brak jakiegoś łącznego stanowiska. Wielu z nich [krytyków] ocieniało mnie jedynie od książki do książki. Omawiali je w izolacji, nie zajmując się tym, co było przedtem, ani tym, co potem”[1]. Wciąż otwarta jest zatem kwestia odpowiedzi na pytanie: „Czy Stanisław Lem jest (wielkim) filozofem?” Pytanie takie jest nieco przewrotne i postawione na wyrost. Przewrotne, dlatego, że według mnie Stanisława Lema należy traktować jako filozofa. Postawione na wyrost dlatego zaś, że poważna próba odpowiedzi na podstawowe w tym wypadku pytanie: czy Stanisława Lema można traktować w ogóle, jako filozofa? wymaga, być może, aż traktatu, a przynajmniej pogłębionego, obszernego studium, czym zresztą w zamierzeniu ma być poniższa praca.
Stanowisko traktujące Lema jako filozofa nie wynika jedynie z mojego „rozczytania” się w twórczości tego pisarza; nazwisko jego, pojawia się zawsze we wszelkiego typu encyklopediach, słownikach (w tym również filozoficznych), leksykonach wraz z określeniem: filozof. Najciekawszym chyba wątkiem dotyczącym dyskusji o Lemie-filozofie jest kwestia różnego rozumienia omawianego autora, w różnych krajach czy kręgach kulturowych. W krajach anglosaskich znany jest praktycznie i poważany jedynie jako wybitny pisarz SF. W krajach niemieckojęzycznych uważa się go za wybitnego filozofa, zaś w Polsce był on przez wiele lat pomijany milczeniem. Dopiero w ostatnich latach nastąpiła poprawa wizerunku tego autora jako myśliciela i filozofa. Mam tu na myśli zarówno zmianę postrzegania Lema przez opinię publiczną, jak i książkę Małgorzaty Szpakowskiej Dyskusje ze Stanisławem Lemem, czy też artykuły „etatowego pisywacza” wszelkiego rodzaju wstępów oraz posłowi do wznawianych i wydawanych ostatnimi laty książek Stanisława Lema, mianowicie Jerzego Jarzębskiego. Nawet mająca miejsce w ostatnich miesiącach eksplozja artykułów i wypowiedzi prasowych, związanych z jubileuszem 80-tych urodzin Lema, niewiele tutaj wniosła.
Nie można oczywiście pominąć roli toruńskiego profesora i specjalisty od Stanisława Lema, a mianowicie Andrzeja Stoffa, z tym jednak zastrzeżeniem, że zajmuje się on raczej sferą językową i literacką twórczości Lema, mniejszy zaś nacisk kładzie na jej walory filozoficzne. Wszystkie przytaczane powyżej przykłady nie zmieniają jednak faktu, że w polskim dyskursie filozoficznym brakuje wciąż rzetelnie napisanej monografii i omówienia filozoficznych aspektów twórczości Stanisława Lema[2]. Pomimo, że literatura poświęcona Lemowi może przytłoczyć swoim ogromem, brakuje w niej jakiegoś ładu, tytułów, które miałyby na celu dyskursywną i możliwie pełną analizę zagadnień filozoficznych podejmowanych przez S. Lema. Ponadto, nie stworzono, jak dotychczas, żadnej w miarę kompletnej bibliografii tekstów Lema i o Lemie, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Te ostatnie jako całość są dla indywidualnego badacza niedostępne (na przykład recenzje towarzyszące węgierskim, tureckim, estońskim czy holenderskim wydaniom jego książek). Jeśli zaś chodzi o twórczość samego Lema, to komplikacje wynikają zarówno stąd, że poszczególne cykle opowiadań były przez autora sukcesywnie uzupełniane, a w kolejnych wydaniach mieszały się pozycje starsze i nowsze. W twórczości o charakterze eseistycznym z kolei, Lem stale coś zmieniał wraz z kolejnymi wydaniami swych prac, „Istnieją przynajmniej dwie różne Summy technologiae i przynajmniej dwie różne Filozofie przypadku (oraz rozmaite stadia pośrednie). W rezultacie bibliografie podmiotowe i przedmiotowe, pojawiające się w różnych pracach o Lemie, są z założenia fragmentaryczne, choć oczywiście przydatne”[3].
Pewną przeszkodą może być też rezerwa samego Lema w stosunku do traktowania go jako filozofa. Przyznaje się jedynie do „pasji filozofowania”, lecz czy takiej pasji nie przejawiali: Ludwik Fleck, (doceniony monografią przez Wojciecha Sadego), czy Witold Gombrowicz, (któremu książkę poświęcił Leszek Nowak), a których to myśl zapisała się już chyba na stałe w podręcznikach filozofii. Obaj zajmowali się filozofią niejako przy okazji, swej działalności, w pierwszym przypadku medycznej, w drugim - pisarskiej. Podobnie ma się sprawa z Lemem. Jego twórczość „łączy literaturę i filozofię w misji »wymierzania sprawiedliwości widzianemu światu«. Jest Lem nie tylko twórcą popularnych powieści science fiction – jest wielkim humanistą, kontynuatorem klasycznej tradycji oświeceniowej. Literatura pełni w jego działalności funkcje poznawcze: ma dostarczać wiedzę o naturze oraz wizję racjonalnego społeczeństwa przyszłości”[4].
1.2. Stanisław Lem urodził się 12 września 1921 roku we Lwowie. Ojciec, Samuel, był lekarzem laryngologiem, matka, Sabina z Wollnerów, zajmowała się domem. Szkołę średnią ukończył we Lwowie w roku 1939. W tym też roku po zajęciu Lwowa przez Związek Radziecki rozpoczął studia w Instytucie Medycznym. Od roku 1941, czyli w czasie okupacji hitlerowskiej pracował jako pomocnik mechanika w garażach niemieckiej firmy, zajmującej się odzyskiwaniem surowców. Gdy nauczył się spawać, zatrudniono go do cięcia porzuconego przez wojska radzieckie sprzętu wojskowego. Wtedy to znalezioną amunicję, wymontowane z czołgów radia i inny drobny sprzęt wynosił pod kombinezonem i przekazywał pewnej organizacji podziemnej, której nazwy nawet nie znał. W roku 1944, po opuszczeniu Lwowa przez Niemców, ponownie zgłosił się na studia. W ramach akcji repatriacyjnej przeniósł się wraz z rodzicami w 1946 roku do Krakowa i tu dalej studiował medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, której to świadomie nie ukończył. Po uzyskaniu w roku 1948 absolutorium nie przystąpił po prostu do egzaminów końcowych, aby nie pójść do wojska, skąd wówczas lekarzowi trudno się było wydostać. Zadebiutował fantastyczno-naukową powieścią Człowiek z Marsa opublikowaną na łamach czasopisma Nowy Świat Przygód w roku 1946 (n-ry 1-31), skazaną później przez autora na zapomnienie i wznowioną dopiero w roku 1994.
W czasie trwania studiów medycznych Lem zatrudniony został jako młodszy asystent w Konserwatorium Naukoznawczym prowadzonym w Krakowie przez doktora Mieczysława Choynowskiego. Pisał również recenzje książek naukowych z różnych dziedzin, co wzbogaciło jego erudycję, oraz przeglądy prasy ogłaszane w miesięczniku Życie Nauki. W tym samym czasie publikował również wiersze w Tygodniku Powszechnym, a także felietony i opowiadania w takich czasopismach, jak Co tydzień powieść, Kuźnica, Tygodnik Powszechny i Żołnierz Polski. W 1951 ukazuje się jego debiut książkowy: Astronauci, w 1954 Sezam, w 1955 r. Obłok Magellana i Szpital Przemienienia jako pierwsza część trylogii Czas nieutracony. W 1957 roku ukazują się pierwsze wydania Dzienników Gwiazdowych i pierwszej pracy eseistycznej, mianowicie: Dialogów. W latach 1982 -1988 przebywa początkowo w Berlinie Zachodnim, później zaś we Wiedniu[5]. W 1987 roku ukazują się dwie ostatnie jak dotąd powieści Lema: Fiasko i Pokój na Ziemi, ostatnie zaś opowiadanie ukazało się w Playboyu w 1999 roku. Praktycznie od roku 1988 Lem publikuje wyłącznie eseje i felietony, między innymi w Przekroju, Tygodniku Powszechnym, PC Magazin, Odrze, Tekstach Drugich, Dekadzie Literackiej, a czasem w Gazecie Wyborczej.
2. Stanisław Lem w swojej twórczości lubi rozszerzać perspektywy oglądu zjawisk, kreować fikcyjne podmioty, przedmioty i sytuacje wypowiedzi. W różnego typu wypowiedziach i esejach jego autorstwa, zdawałoby się początkowo poświęconych jednemu tematowi, wątek często się rozszerza, podążając w zgoła nieoczekiwanych kierunkach. Tak więc, obok „tekstów poświęconych jednej określonej kwestii znajdziemy u niego takie, w których przedmiot rozważań niejako puchnie i rozlewa się w miarę pisania, obejmując coraz to szersze spektrum zjawisk. Tendencję taką widać już w Dialogach, wyraźniejsze są w Summie technologiae, by apogeum osiągnąć w Filozofii przypadku, nie bez kozery (i z przyzwoleniem autora) nazwanej przez Błońskiego »ogólną teorią wszystkiego« (por. S. Lem Przedmowa do Filozofii przypadku. Literatura w świecie empirii. Wyd. zmienione, t. 1, s. 5)”[6].
Nauka (w sensie science) to dla niego przede wszystkim narzędzie do rozwiązywania problemów natury filozoficznej, ogólnohumanistycznej, stąd też korzysta z jej zasobów, wybierając te elementy, które są mu akurat użyteczne, nie ograniczając się do jakiejś jednej, określonej dyscypliny, chociaż w jego wypadku, można chyba bez obaw o pomyłkę wskazać, że najbliższa jest mu biologia. „Jeśli coś go odróżnia od humanistów robiących użytek z naukowych twierdzeń, to wysoka dyscyplina myślenia i rzeczywista znajomość nie tylko samej nauki, ale i granic jej zastosowania. Dla tego jego pomysły rodzące się w sferze, w której nakładają się na siebie doświadczenia i koncepcje różnych dziedzin poznania, nie charakteryzują się - jak u wielu humanistów - dyletancką dowolnością, ale mają wartość praktyczną, inspirującą zarówno dla ludzi nauki, jak i dla filozofów, socjologów, literaturoznawców, itd.”[7]. Z kolei filozofia winna być według Lema jedynie propozycją przedstawienia świata, zaś jej pierwsza zasadą - hasło zaczerpnięte z medycyny: primum non nocere. Filozof komentujący i omawiający dokonania nauki nie powinien być obarczony żadnym wstępnym nastawieniem, ani nie powinien „wyjmować” jednostkowych faktów i obserwacji z kontekstu danej teorii. Nie powinien próbować ich „obiektywizować”, albowiem „party imperatywem obiektywizacji, filozof, który by szóstego grudnia obserwował ulicę, musiałby na listę »bytów obiektywnych« wpisać po kolei mnóstwo świętych Mikołajów, (...). Tymczasem to są przebrani nasi znajomi, i podobnie właśnie fizycy gotowi są, jeśli zażądają tego dalsze fakty, uznać, że wektony są »przebraniami« innych jakiś zjawisk. Jeśli filozofowi wystarczy, że jednak dalej »są«, tj. istnieją (obiektywnie, jako »przebrane X«), to nie ma rady; musi się zgodzić także i na świętego Mikołaja (Musi zgodzić się na równanie: »Święty Mikołaj istnieje« = »przebrany wujek wygląda jak święty Mikołaj«). Jeśli nie chce, musi przystać na to, ze różne znaczenia »istnień« nie są rezultatem czyjejś perfidii lub agnostycyzmu, ale tego, że taki jest świat”[8].
A jak można określić filozofię zarysowującą się w pisarstwie Lema? Biorąc pod uwagę jego wierność naukowej empirii i ścisłym procedurom rozumowania, można by go uznać za scjentystę[9]. Jednak on sam od scjentyzmu jako takiego się odżegnuje[10]. Zaczynając od postawy scjentystycznej, po części nauczony swoimi doświadczeniami literackimi, żegluje w stronę dojrzałego sceptycyzmu. Właśnie doświadczenia literackie pozwalają Lemowi na zmiękczenie „apodyktyczności naukowych twierdzeń i neutralizację tego, co nieludzkie w Rozumie”[11]. Co można, zatem uznać za trzon zainteresowań i poglądów wyrażanych przez Lema? Czy można takie w ogóle centrum wyodrębnić, wśród masy tematów i motywów, ewolucji poglądów, postaw i sądów? Zdaniem Jerzego Jarzębskiego[12] - tak, składa się nań jego zdaniem kilka motywów, są to:
- Technologia, traktowana jako przedłużenie i zastępnik natury;
- Kwestia opozycji naturalne/sztuczne, (spontaniczne/intencjonalne);
- Opozycja między determinizmem i interdeterminizmem, kwestia losowości i przypadkowości;
- Szeroko rozumiana antropologia, zawierająca etykę, rozważania nad naturą ludzkiego myślenia, problematykę społeczną i polityczną;
- Refleksja nad literaturą, jej walorami estetycznymi i językiem jako takim.
Z kolei Małgorzata Szpakowskowska[13], pisząc swoją książkę poświęconą Lemowi, podzieliła ją na kilka rozdziałów według głównych grup tematycznych, wyróżnionych przezeń u Lema. Są to:
- Trzy ewolucje: technologiczna, naturalna (biologiczna) i ewolucja kultury;
- Antropologia i suwerenność człowieka;
- Etyka i problem zła;
- Nauki społeczne, w tym również polityka.
Według mnie główne osie, wokół których należy się skupić badając myśl Stanisława Lema to:
- Problematyka przypadkowości, akcydentalności i losowości;
- Problematyka antropologiczna, ale rozumiana szeroko, wiążąca się ze sferami kultury, polityki i nauk społecznych;
- Problematyka języka jako takiego, oraz teoria literatury;
- Problematyka związana z postępem techniki i technoewolucją, a przede wszystkim ich wpływem na kulturę;
- Problemy z zakresu etyki.
Zdaję sobie sprawę, że jest to mój indywidualny osąd i wybór, inspirowany po części moimi własnymi zainteresowaniami, a przede wszystkim moim odczytaniem Lema, w tym również ostatnich wydań zbiorów esejów krakowskiego myśliciela, których to referowani przeze mnie powyżej badacze Lema nie uwzględniali. Wpłynęło to na pojawienie się wśród najważniejszych osi problemowych kwestii języka i wpływu techniki na kulturę.
Wyszczególnione powyżej problemy będą tematami kolejnych rozdziałów niniejszej pracy.
Rozdział II
ZAŁOŻENIA I DEFINICJE
1. Na początku należy zająć pewnymi ustaleniami, mającymi wpływ na wszelkie kolejne sądy i omówienia. Są to kwestie: matematyki, ewolucji i ontologicznego statusu informacji.
Stanisław Lem, jak sam pisze - z powodów „zdroworozsądkowych”, odrzuca platońską filozofię matematyki, podług której człowiek żadnych struktur konstytuujących uniwersum matematyczne nie konstruuje, ani nie stwarza, lecz jedynie wykrywa już istniejące. Sam siebie określa jako konstruktywistę, osobę, która uważa, „że niczego nie odnajdujemy w jakimś platońskim bycie Ukrytym, lecz jedynie konstruujemy to, co matematycznie skonstruować można”[14]. Przy tym określa siebie jako osobę nieupoważnioną i wyzbytą matematycznych talentów, którego poglądy ukształtowały się w znacznej mierze poprzez kontakty z „wielkimi matematykami rosyjskimi, wśród których podejście konstruktywistyczne było raczej typowe”[15]. Swój pogląd na tę kwestię uzasadnia dwoma argumentami:
- „Jeżeli wszystko, co potrafią wykonać matematycy, jest im dane, jako platonikom, z góry, to nie widzę powodu, dla którego wszystko w ogóle, co udało się człowiekowi stworzyć, a może nawet wszystko, czym jest i co tworzy przyroda, również nie miałoby być z góry dane, tak jak obrazy na nie wywołanej fotografii. Oznaczałoby to, w moim rozumieniu przynajmniej, dziwaczną przedustawność wszystkiego”[16].
- Mocniejszym według Lema argumentem jest argument z „historycznego rozwoju matematyki”, z którego wynikać by miało, iż „wszystkie fazy i etapy postępu matematycznych dociekań były zaprogramowane, wskutek czego przypominały, mówiąc obrazowo, wkraczanie na coraz wyższe kondygnacje jakiejś platońskiej wieży Babel.”[17]
2.1. Opisując matematykę w szerszym kontekście, przyrównuje ją Lem do „szalonego krawca, który szyje wszelkie możliwe ubrania, nie wie, dla kogo, nie myśli o tym. (...) Tak jak on, działa matematyka. Buduje ona struktury, ale nie wiadomo, czyje. Modele doskonałe (tj. doskonale ścisłe), lecz matematyk nie wie, czego to są modele. Nie interesuje go to. Robi to, co robi, ponieważ taka działalność okazała się możliwa”[18]. Matematyka to pantokreatyka, której symbole nie odnoszą się do niczego poza nią. Stanowi system zamknięty, z własnymi założeniami wstępnymi oraz regułami postępowania. Zawiłości natury można odgadnąć dzięki uchwyceniu jej w prawidłowościach matematycznych. I tak na przykład rachunek macierzy był „pustą strukturą”, dopóki Heisenberg nie przyporządkował doń fragmentu świata, do którego dotychczasowo pusta kombinacja pasowała. Kończąc tę część swoich rozważań Lem zapytuje o przyszłe losy matematyki, traktowanej jako „skład pustych struktur”. „Dopóki istnieją tylko na papierze i w umysłach matematyków, nazywamy ją pustą. A jeśli będziemy mogli zmaterializować jej konstrukcje? Produkować światy »zadane z góry«, posługując się jako planami budowy, systemami matematycznymi? Czy to będę może maszyny? Nie, jeżeli atomu nie uważamy za maszynę. Tak, jeśli atom jest według nas maszyną. Matematyka będzie generatorem fantomologicznym [wirtualnym], stwórczynią światów, »innej jawy niż jawa istnienia«. Jak można to sobie wyobrazić? Czy w ogóle to możliwe?”[19] Idąc dalej, możemy, budować rodzaje modeli matematycznych:
- Modele zjawisk istniejących;
- Modele zjawisk „nie istniejących”, albowiem natura nie realizuje wszystkich możliwych przebiegów, bądź nie wszystkie skonstruowane modele odnalazły już swoje odpowiedniki w rzeczywistość.
2.2. Każdy wywód i model matematyczny daje się rozdzielić na to, co stanowi zbiór znaków i na to, co stanowi reguły budowania z nich wyrażeń oraz ich przekształcania. Innymi słowy, można wyróżnić dwa zbiory:
- Zbiór elementów;
- Zbiór operatorów.
„Zauważmy, że każdy wywód matematyczny posiada »usprawiedliwienie egzystencjalne« – podwójne. Z jednej strony dotyczy ono wewnętrznych stosunków zachodzących pomiędzy elementami, z których wyłączone być muszą stosunki sprzeczności. Kryteria takie, które sprawdzają tylko, czy dany wywód został zbudowany poprawnie, i jeszcze jego wartości nie przesądzają. Albowiem poprawnych, jako niesprzecznych wywodów można tworzyć ilość nieskończoną, lecz olbrzymia ich większość byłaby dla matematyka »bezwartościowa« – jako banalna, trywialna, nieistotna. O wartości danego wywodu decydują dopiero jego relacje zewnętrzne, nie odniesione do świata realnego, lecz do innych matematycznych wywodów jako do »systemowego tła«. Te stosunki wyrokują o tym, czy konkretny wywód jest, czy nie jest jakoś »cenny« albo i »rewelacyjny«”[20].
Inaczej mówiąc, matematyka, a także logika posiadają „treść” własną, rozpostartą w obszarze ich relacyjności wewnętrznej; mają one sensy operacyjne, nieodniesione do zewnętrznego świata, pozbawione zatem ograniczeń narzuconych przez świat konkretnymi faktami. Mają też swoje sensy wewnętrzne, które można dalej zubażać, redukując np. ilość aksjomatów pierwotnej logiki albo pewnej arytmetyki, uzyskując system spójny, aczkolwiek złożony z mniejszej ilości wyjściowych elementów i
postanowień operacyjnych. Zarazem matematyka to swoisty „generator różności”, czy raczej generator ładów. Na przykład algebra Boole’a powstała wcześniej, nim wiedziano cokolwiek o cybernetyce; okazało się, że mózg też posługuje się elementami owej algebry, i na jej zasadach oparte są teraz działania komputerów. Matematyka stwarza porządki, a niektóre z nich przystają mniej lub bardziej (fragmentami) do rzeczywistości świata.
3.1. Lem wyróżnia też jakby drugą, odmienną „matematykę”. Ta pierwsza, wyrażająca się formalnym językiem równań i nierówności, pisanych na papierze lub utrwalanych w elementach dwójkowych w pamięciach komputerów, istnieje w sensie powyżej omówionym. Druga, to taka, „która bez jakiekolwiek formalizmu realizuje zapłodnione jajo”[21]. Zdaniem Lema, jeśli „jesteśmy skazani na pierwszą, grozi nam kryzys informacyjny”[22]. Co przemawia za takim sądem?
3.2. Silnie zakorzeniony w myśli europejskiej schemat neoplatoński, podług którego duch ludzki, rozum, logos stoi nieporównanie wyżej na drabinie bytów od prymitywnego ciała, ulega tu znamiennemu odwróceniu; to właśnie ciało – produkt doskonalącego się genetycznie kodu – objawia zawrotne komplikacje i „mądrość”, do której daleko jeszcze raczkującemu umysłowi jednostki ludzkiej. Jeśli coś tu zdumiewa, to raczej masywna dysproporcja pomiędzy wyrafinowaniem biologicznych urządzeń, które sterują każdy życiem, a niezmierzonym mozołem, jakiego trzeba, by na tym podłożu zrodziła się rozumiejąca siebie samą i świat świadomość. To właśnie w organizmach, w alfabecie genetycznym - zdaniem Lema – procesy przetwarzania informacji zachodzą najbardziej efektywnie.
4.1. Zdaniem Lema, „»Świat«, czyli »wszystko istniejące«, składa się z »rzeczy«, o których można się dowiedzieć dzięki »informacji«. Tę »informację«, rzecz wprost mogą »wysyłać« (jak człowiek mówiący, jak książka czytana, jak pejzaż oglądany), albo poprzez łańcuchy »zmysłowo-umysłowych rozumowań« (...). Język etniczny jako szerokopasmowy, polisemantyczny nośnik informacji, oraz matematyka, jako z tego języka (z tych języków) wiwiedlny język wąskopasmowy o silnie wzmożonej »precyzacyjnej« ostrości, stanowią tu nasze »macki«, nasze kule (»inwalidzkie«), nasze »protezy«. Jednak podobnie jak ślepiec, postukując o kamienną posadzkę swoją białą laską, słuchem stara się rozpoznać, czy znajduje się w pokoju, czy na ulicy, czy w nawie świątyni, tak i my owymi (matematycznymi) protezami, »wystukujemy« sobie to, co znajduje się poza obszarem naszego sensorium”[23].
Owo „sensorium”, to „całość wszystkich zmysłów oraz wszystkich dróg (zazwyczaj nerwowych), jakimi informacje, powiadamiające nas o »istnieniu czegokolwiek« mkną do ośrodka układu nerwowego. (...) Ewolucja ukształtowała żywe stworzenia zasadniczo tak oszczędnie, żeby postrzegać mogły informacje niezbędne im dla przetrwania osobniczego i/albo też gatunkowego.(...) Świat (w niejakim sensie »światopogląd«) każdego stworzenia jest silnie uwarunkowany przez jego sensorium. Dla człowieka zdaje się zachodzi wyjątek, dzięki »rozumowi«, ale to nie całkiem tak jest naprawdę”[24]. Rzeczywistość postrzegana przez człowieka zasadniczo składa się z rzeczy o wielkościach proporcjonalnych do wielkości pojedynczego ciała. Ciał bardzo małych, jak molekuły, drobnoustroje, czy atomy, oraz bardzo dużych, takie jak galaktyka, układ słoneczny, czy choćby fragment naszej planety jako kuli, nie można dostrzec. Ludzie wykształcili z pomocą rozumu cały katalog narzędzi rozszerzających nasze pole dostępności informacyjnej, poszerzyli obręb swojego sensorium. Znacznie więcej informacji uzyskujemy obecnie dzięki rozmaitym rodzajom i sposobom sztucznie przez nas wytworzonego pośrednictwa. Można oczywiście wysuwać kontrhipotezy, uciekając chociażby w solipsyzm, bądź zakładając „harmonie przedustawną”. Obie te możliwości Lem odrzuca, lub wręcz bagatelizuje. „Nikt (poza solipsystami, ale któż ich widział?) nie może wątpić w kształt, twardość, zachowanie kamienia”[25]. Odrzucając drugą z wymienionych hipotez, buduje Lem pewien konstrukt intelektualny. Ustanawia on hipotetycznego twórcę takiego świata: Kosmogonika – Konstruktora. Świat przezeń stworzony ma być mieszkaniem istot rozumnych. „Co jest jego największym kłopotem? (...). Podstawowy jego kłopot tkwi w tym, aby istoty, których ów kosmos będzie siedzibą, nie poznały się na jego »sztuczności«. Należy się bowiem obawiać, że samo domniemywanie, jakoby istniało cokolwiek poza ich »wszystkością«, zapaliłoby je natychmiast do poszukiwania wyjścia z tej ich »wszystkości«. Mając się za jej więźniów, szturmowałyby zatem otoczenie, szukając drogi na zewnątrz – z prostej ciekawości, jeśli nie dla innych przyczyn. Udaremnić im tylko odnalezienie wyjścia, to obdarzyć je wiedzą o uwięzieniu z jednoczesnym odebraniem kluczy. Nie wolno więc wyjścia zamaskować ani zabarykadować. Istnienie jego należy uczynić niemożliwym do odgadnięcia. W przeciwnym razie poczują się więźniami, choćby to ich »więzienie« naprawdę było równe galaktyce. Ratunek tylko w nieskończoności. Najlepiej będzie, jeśli jakaś siła uniwersalna zamknie ich świat tak, że będzie analogiem kuli, dzięki czemu można go przewędrować wszerz i wzdłuż, a nigdy nie natrafi się na jakiś »koniec«.(...) Tak więc, doświadczają oni swojego świata jak my – naszego, bo przecież w istocie i to, co my odczuwamy jako zapachy, wonie czy kształty, jest w ostatniej instancji tam, gdzie czuwa odbiorca wszystkiego, świadomość, niczym innym jak tylko krzątaniną bioelektrycznych impulsów w zwojach mózgowych.(...) Nie mogą oni również dojść tego, czy i kto ich stworzył, razem z ich kosmicznym mieszkaniem, które penetrują, jak chcą. Nas przecież nikt (tj. nikt osobowy) nie stworzył, a mimo to nie brak filozofii głoszących, że tak właśnie było, że nasz świat nie jest wszystkim, itp. Itd. A przecież ludzie, którzy to głosili, mieli takie same zmysły i takie same mózgi, jak my, a nieraz były to mózgi wcale sprawne. Zapewne więc i w owym świecie znajdują się różni filozofowie głoszący podobne tezy, z tą różnicą, że będą mieli racje. Ponieważ jednak nie będzie żadnego sposobu przekonania się o dowodności tych racji, empirycy owego świata zakrzyczą ich jako metafizyków i spirytualistów”[26]. Notabene, podobny model można zastosować do uniwersum według Berkleya.
Co z tego wynika? To, że tego typu hipoteza nie zmienia naszej pozycji w świecie. Lem stoi na stanowisku empiryka, więc nawet jeśli taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce, to i tak nie zmienia to dominującej roli, jaką w naszym postrzeganiu świata ma nasze sensorium, oraz informacje przezeń przekazywane. Nie zmienia to faktu, iż współistnieją „różne światy” kotów, szczurów, owadów, krokodyli i ludzi, a różnią się od siebie bardzo mocno i wielozakresowo. Wszystkie z nich, czy to wzięte z osobna, czy łącznie, nie dają podstawy do uznania, że „to jest ciągle jedno i to samo”, a tylko postrzegane w różny sposób, i z rozmaitej perspektywy[27]. Do czego takie rozważania mają doprowadzić? Do udowodnienia tezy, iż nasza przestrzeń ontologiczna uwarunkowana przez sensorium i informacje. Innymi słowy, zarówno sensorium, jak i informacje, uzyskują w ten sposób ontologiczny status.
4.2. Dwa przykłady na poparcie tezy o ontologicznym statusie informacji:
- Paul Davies, co prawda ze znakiem zapytania, ogłosił, iż wszechświat jest wynikiem pierwotnej informacji, natomiast materia tylko czymś na
kształt mirażu „i uczony ów kończy rzecz pisaną serio, lecz wymyśloną przeze mnie przed dwudziestu kilku laty niezbyt poważnie, słowami: »Jeżeli informacja rzeczywiście ma zastąpić materię, jako najpierwotniejsza substancja kosmosu, wówczas może oczekiwać nas jeszcze większa nagroda. Jednym z najstarszych problemów bytu jest podwójność zachodząca pomiędzy duchem i materią. We współczesnym sposobie mówienia mózgi (materia) stwarzają myśli (informacje mentalną). Nikt nie wie jak, ale jeśli materia okazuje się formą zorganizowaną informacji, wówczas świadomość być może nie jest tak tajemnicza, jak nam się wydaje«”[28].
- Idea substancjalnej informacji pojawia się w nieco innej formie, w hipotezie „samolubnego genu”, sformułowanej niezależnie przez: Richarda Dawkinsa[29], oraz Stanisława Lema[30]. Oznacza ona, iż ewolucja zasadniczo biegnie na poziomie „instruktażu genetycznego”, a efektem „genetycznych instrukcji” są śmiertelne organizmy, które „instruktażowi” służą jako wehikuły mające przekazać go dalej, następnym pokoleniom.
4.3. Wszelkie koncepcje ewolucyjne przyjmują niezmiennie określone uwarunkowanie przyczynowe przemian ewolucyjnych. Zróżnicowanie stanowisk następuje dopiero w pojmowaniu prawidłowości rządzących tym uwarunkowaniem. Wśród tych stanowisk można wyróżnić:
- Interdeterminizm skrajny – twierdzący, że ewolucja jest zbiorem wydarzeń nie podlegającym żadnym prawidłowościom. Obecnie ten pogląd został zarzucony.
- Determinizm jednoznaczny – postuluje występowanie jednoznacznej jedynie zależności zjawisk. Zdarzenie y zależy więc jedynie od zdarzenia x i nieuchronnie następuje w wyniku jego realizacji (x y).
- Determinizm wieloznaczny - postuluje zależność pomiędzy wydarzeniami ewolucyjnymi bez przyjmowania predetermiowania stanów przyszłych. Zjawisko x pociąga za sobą zawsze jednego lub kilku zdarzeń.
y...y2...y3...(xy1...y2...y3...)
Rodzaju zależności można by przedstawić za pomocą równań o kilku możliwych rozwiązaniach, przy czym w konkretnym przypadku nie można przewidzieć, które z nich będzie zrealizowane. Jest to determinizm nieprzewidywalny.[31]
4.4. Pojęciem ewolucji można określać radykalnie odmienne od siebie zjawiska. W Summie technologiae pisze Lem o dwóch różnych ewolucjach, mając na myśli zarówno ewolucje biologiczną, jak i ewolucje technologiczną.[32] Wedle niego: „Pierwsza z nich posiada charakter ciągły, ponieważ zgodnie z dziewiętnastowieczną maksymą omne vivum ex vivop. Wyłoniwszy się raz jeden z nie znanego nam liczebnie oceanu prób, życie ziemskie ukonstytuowało się tak, że biegnie w prawdzie milionową różnorodnością gatunków, przy czym liczne z nich mogą ginąć, lecz jakaś część zawsze kontynuuje byt w potomstwie, jakkolwiek te potomstwa może być tak odmienne jak dinozaury od wróbli”[33]. W takim rozumieniu człowiek jest jedynie: „jednym z tysiąca albo i miliarda końcowych ewolucyjnych pędów neutralizacyjno – rozwojowych, tych co wyposażyć mogą w nie najgorzej rozwinięte sensorium”[34]. Nasze sensorium jest zatem wynikiem przypadkowej, przebiegającej przez miliony lat, loterii trafów okołosłonecznych.
5.1. Jaki zatem można, zdaniem Lema, wysnuć wniosek z powyższych rozważań? Co stanowi podstawę naszej egzystencji, naszego istnienia? Tym jest wedle Lema język chromosomów. Jak sam pisze: „Z dwudziestu liter aminokwasów zbudowała Natura język »w stanie czystym«, który wyraża – za nieznacznym przestawieniu sylab nukleotydowych – fagi, wirusy, bakterie, tyranozaury, termity, kolibry, lasy i narody – jeśli ma tylko do dyspozycji czas dostateczny. Język ten, tak doskonale ateoretyczny, antycypuje nie tylko warunki dna oceanów i szczytów górskich, ale kwantowość światła, termodynamikę, elektrochemię, echolokacje, hydrostatykę – i Bóg wie, co jeszcze, a czego my na razie nie wiemy! Czyni to tylko »praktycznie«, ponieważ, sprawiając wszystko, niczego nie rozumie, lecz o ile sprawniejsza jest jego bezrozumność od naszej mądrości. Czyni to zawodnie, jest rozrzutnym szafarzem twierdzeń syntetycznych o własnościach świata, bo zna jego statystyczną naturę i zgodnie z nią właśnie działa: nie przywiązuje wagi do twierdzeń pojedynczych – liczy się dlań całość miliardoletniej wypowiedzi. Doprawdy, warto nauczyć się takiego języka, który stwarza filozofów, gdy nasz – tylko filozofie”[35].
5.2. W koncepcji Stanisława Lema, mającej charakter filozoficzny, bez wątpienia odnaleźć można wątki o charakterze ontologicznym. Ontologia ta niesie założenia, nie wyrażone explicite w tekstach, jednak dające się z nich wyprowadzić:
- Bytowość postrzegana jest za pośrednictwem informacji, posiadającej swój odmienny, autonomiczny status ontologiczny.
- Postrzeżenie odbywa się za pomocą technologicznie udoskonalonego, lub nieudoskonalonego sensorium.
3. W przypadku człowieka, sensorium ukształtowało się w obecnym kształcie, w wyniku niezdeterminowanej, przypadkowej ewolucji o charakterze biologicznym.
Należy przy tym zauważyć, że Lem nie wyklucza możliwości innego, konkurencyjnego konstruktu sensorium, umożliwiającego inne postrzeganie, a tym samym inne określanie bytu.
4. Podstawowy charakter mają byty rzeczywiste, w sensie empirycznym.
4.1.Wyjątkiem jest tutaj informacja, rozumiana szeroko.
4.2.Szczególnym przykładem informacji, jest informacja o charakterze genetycznym.
5. Informacja i sensorium współkonstytuują się nawzajem.
Rozdział III
Losowość i akcydentalność
1. W poglądach Stanisława Lema dwa pojęcia odgrywają kluczową rolę, są to: ewolucja i przypadek. Zarówno Małgorzata Szpakowska[36], jak i Jerzy Jarzębski[37] podkreślają, że te kwestie stanowią oś, wokół której rozwijają się jego poglądy, podstawę, na której rozwija się dyskursywna myśl dotycząca zarówno koncepcji przyrody, kultury, literatury, jak i etyki, kosmologii, teologii, fizyki i antropologii. Interweniują one również w konstrukcję fabularną utworów, zaprzątają uwagę bohaterów i stanowią pole, na którym rozgrywają się ich doznania osobiste. Co najciekawsze, problematyka ta stanowi punkt wyjścia do rozważań Lema na temat Boga. Opozycja między determinizmem i interdeterminizmem odgrywa tak istotną rolę, że Lem poświęcił jej całą dwutomową książkę (Filozofię przypadku), a wątki z nią związane bez trudu można odszukać zarówno w groteskowych obserwacjach z Dzienników gwiazdowych, jak i w Golemie XIV (w którym to jest mowa na przykład o rozumie, jako „owocu błądzącego miliardoleciami błędu”[38]), w Dialogach czy w Summa Technologiae (zwłaszcza w rozdziałach Dwie ewolucje i Paszkwil na ewolucję). Lem mocno akcentuje udział przypadku w powstaniu i ewolucji życia na Ziemi, w procesie odbioru dzieła literackiego, jak i powstania kultury i cywilizacji ludzkiej. Następuje u niego afirmacja „losowości” jako niezbywalnego parametru wszelkiego rodzaju zmian. Jak sam pisze: „kategorią centralną jest przypadek, rozumiany nie podług tradycji jakiejś szkoły filozoficznej, lecz wedle znaczenia nadanego mu przez empirię, badającą procesy stochastyczne, czyli rozwojowy tor bardzo wielkich i złożonych układów. Przypadek jest wczesnym zwłaszcza zwrotnym czynnikiem wszelkiego procesy ewolucyjnego, w którym układ, powstając, wytwarza jednocześnie własne systemowe prawa, jakich nie wykrywa się na ogół w tym, co się wszczeło”[39].
2.1. Jak podkreśla J. Jarzębski[40], opozycja determinizm/ interdeterminizm koresponduje z opozycjami metafizyka/empiria i idealizm/materializm. Przy czym pierwsze człony wymienionych par opozycyjnych jawią się jako struktury uporządkowane i przewidywalne, zaś drugie tworzą system zdeterminowany tylko częściowo, ewoluujący pod wpływem procesów losowych i stochastycznych. Tworzą się więc jakby dwa świat: świat pierwszy, realizujący posłusznie pewien zamysł transcendentalny wobec materialnych faktów; dający się pomyśleć jako w całości stworzony od zewnątrz, kierowany i posłuszny wobec jakiegoś ponadczasowego i pozaprzestrzennego Kreatora. Jest on, przynajmniej teoretycznie możliwy do zrekonstruowania na drodze rozumowań. Z kolei świat drugi, sam w sobie wytwarza mechanizmy samopowielania, nie ma w nim miejsca na planowość, zaś dalekie od doskonałości funkcjonowanie wpływa na spontaniczne przemiany i komplikowanie się rzeczywistości. Działanie, poznanie i kreacje są w nim ściśle ze sobą związane.
Do afirmacji „świata nr 2” dochodzi Lem na kilku odmiennych drogach rozumowania. Najdłuższy i najbardziej kompetentny wywód zawiera Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii. Rozpoczyna się ona od przedstawienia sposobu istnienia i poznania dzieła literackiego, za punkt wyjścia przyjmując krytykę metafizyki, a wraz z nią – teorii obiektywizujących dzieło literackie w oderwaniu od procesów nadawania i
odbioru, teorii takich jak fenomenologia, strukturalizm czy teoria informacji zastosowana prymitywnie do opisu i oceny utworu. Lem skłonny jest sądzić, że dzieło jest raczej pewnym systemem znaków i sensów organizujących się dopiero wskutek długotrwałych społecznych procesów lektury, zestawienia z rozlicznymi kontekstami, stabilizowania znaczeń i odniesień. Gdy przechodzi do bardziej precyzyjnych objaśnień okazuje się, że autorowi przydaje się – w postaci przykładów i paralel – materiał całej współczesnej wiedzy ścisłej.
Lem nie „odkrywa” więc interdeterministycznej teorii uniwersum, to uczynili uczeni. Jego osiągnięciem jest dostrzeżenie pewnych podobieństw, jakie zachodzą pomiędzy ewolucją materii, a ewolucją kultury i technologii, gdzie również uwidaczniają się relacje pomiędzy losowością a determinizmem. Najbardziej fascynuje go zastosowanie probalistyki do konstruowania modeli bioewolucji. Skoro losowość rządzi kolejnymi stadiami rozwoju organizmów, to możliwa staje się „krytyka” pewnych rozwiązań anatomicznych, które rządzona przypadkiem ewolucja wykonała źle, niedokładnie, bądź „prymitywnie”[41]. Wykazując, że istota człowieczeństwa pozostaje w związku ze statusem anatomicznym ludzi, zyskujemy, przyjmując „nieludzki” punkt widzenia, platformę pozwalającą się od tej istoty dystansować. Motyw ten pojawia się u Lema w licznych wcieleniach: od powagi eseju naukowego[42], przez wywody w „literackim” opakowaniu[43], po groteskę kosmicznej baśni czy powiastki[44]. „Losowość, wykolejając na drodze przypadkowych mutacji konstrukcyjne plany istot żywych, jednocześnie pełni niesłychanie ważną i pozytywną rolę; tylko dzięki niej możliwy jest bowiem rozwój gatunków, przemiany i komplikowanie się organizmów, przystosowanie się populacji do zmiennych warunków otoczenia”[45].
2.2. Kategoria „losowości”, jaką spotykamy u Lema, wywodzi się z terenu nauk ścisłych. Losowość owa jest już nacechowana pozytywnie, zaś wkalkulowana w rozwój, staję się wartością, choć mogącą niekiedy prowadzić w niepożądanym kierunku. Źródło ujęć probalistycznych tkwi przecież w mechanice kwantowej, termodynamice czy teorii ewolucji, tutaj właśnie opozycje określoności i nieokreśloności, determinizmu i interdeterminizmu, nabierają naukowego rygoru. Lem przedkłada te zależności na teren nauki o kulturze, którą określa jako swoistą grę. Stawką owej gry jest, między innymi, przystosowanie do środowiska, zapewnienie jednostkom egzystencji, ale nie tylko – każda kultura jest także w dużej mierze grą „pustą”, to znaczy powołującą takie reguły, które nie mają żadnych zewnętrznych wobec świata gry uwarunkowań. Powstaniem owych reguł rządzi w dużej mierze przypadek, choć pełnią one następnie nieprzypadkową rolę w życiu społeczeństw[46]. To przypadek warunkuje różnorodność i bogactwo rozmaitych kulturowych systemów, zabarwia partykularnie i oryginalnie poszczególne rytuały, których sens praktyczny może być dla wielu wspólny, kształt zewnętrzny zaś, najzupełniej odmienny. To co w kulturze pojawia się jako akcydentalnie nadane funkcje o charakterze przystosowawczym, szybko przekształca się w zbiór istotnych cech decydujących o jej kształtach i walorach. „Stochastyczny model kulturogenezy suponuje, że ów margines swobody, jaki świat pozostawia do dyspozycji ewoluującej społeczności, kiedy już spełnia ona obowiązek adaptacji, jako pensum zadań koniecznego, że margines ów wypełniają zestroje zachowań losowych, czyli pierwotnie – zarządzane przypadkami. To jednak, co pierwotnie marginalne, z czasem krzepnie w procesach samoorganizacji i przerasta w takie struktury norm, które urabiają wewnątrzkulturowy wzorzec »ludzkiej natury«, przydając mu tablice różnych przykazań i powinności. Człowiek jest tedy uwikłany trwale, zwłaszcza na początku swej drogi historycznej, w akcydentalizmy, które wreszcie o tym decydują, jaki właściwie będzie on i jego cywilizacja. Ale stąd, że losowy jest czynnik selekcji pomiędzy alternatywami zachowań, wcale nie wynika, że tak samo losowa musi być kompozycja tego, co stanowi jej późne skutki”[47].
3.1. Zaburzenia jakie pojawiają się pomiędzy przypadkowością a determinizmem prowadzą do niekontrolowanego wzrostu kultury oraz do zapaści organizujących ją norm. Poświęcony jest tym problemom esej Granice wzrostu kultury, dołączony do trzeciego wydania Filozofii przypadku, gdzie czytamy: „dynamika kultury, to tyle, co wybiórcze realizowanie wartości. Rzecz w tym, jak dochodzi do owego wybierania. Ten dobór nie może być losowy. Jeśli losowe są wzrosty, jeśli losowość zawiaduje wschodzeniem i zmierzchem chwilowo tylko wyznawanych wartości, kultura obraca się w drgającą miazgę, wyzbytą zdolności kształtowania i scalania ludzkich postaw. Mutabilność subkulturowa nie jest nadzieją kultury, lecz jej przypadłością, nie drogowskazem, lecz objawem, reaktywnością, a nie aktywnością, skutkiem dezorientacji, nie zaś orientującą propozycją”[48]. Ujawnia się tutaj dwubiegunowe spojrzenie Lema na rolę losowości. Z jednej
strony, warunkuje ona kreację, komplikowanie się świata, rozwój. Z drugiej – może objawiać się jako siła destruktywna, sprowadzając cierpienia, klęski, śmierć, pojmowane jako immanentne składniki porządku świata. Stwierdzenie takie prowadzi Lema bezpośrednio do krytyki pojęcia Boga religii chrześcijańskiej, rozumianego jako Istota wcielająca wszechpotęge i najwyższą dobroć. „Ideę takiego Boga, panującego bez reszty nad światem i zarazem zezwalającego na hekatomby niewistnych istnień, Lem z całym oburzeniem odrzuca”[49].
3.2. Lem podejmuje wątek „niedoskonałości Boga” w Głosie Pana, jednej ze swoich najbardziej osobistych książek. W opinii wielu krytyków jej jądrem problemowym jest sprawa „listu z gwiazd” oraz prób złamania jego szyfru[50], jednak z reguły przeskakują oni ponad wstępnymi zwierzeniami narratora i głównego bohatera tego dzieła – profesora Hogartha. Jest on wybitnym amerykańskim matematykiem, który opisuje swój udział w eksperymencie odczytania kosmicznych sygnałów, pochodzących od jakiejś hipotetycznej cywilizacji, kreśli jednocześnie wizerunek własny i tłumaczy, w jaki sposób doszedł do swych koncepcji światopoglądowych i naukowych. Lem wyraża jego głosem swoje poglądy na temat Boga i hipotezy o przedustawnym porządku. Książka zaczyna się od refleksji na temat pierwotnego doświadczenia zła, atakującego niejako z dwóch stron: obecne jest ono w urządzeniu świata (nowotwór matki bohatera, to przejaw „defektu bytu”) i w „ja” skłonnym do „zdrady” i „destrukcji” (odkryte przez bohatera, w drodze autorefleksji[51]). Hogarth/Lem nie potrafi pogodzić się z deterministycznym ujęciem ładu uniwersum, byłoby to bowiem jednoznaczne ze zgodą na przyrodzone „diabelstwo” świata, a co za tym idzie, również na „diabelstwo” jego samego. Odbierałoby to bowiem wartość jego prywatnym zmaganiom ze złem; po co walczyć, skoro zwycięstwo w takiej walce należałoby przypisać nie jego prywatnym decyzjom, ale jakimś wyższym siłom determinujących, wyższej konieczności sterującej zdarzeniami. Model interdeterministyczny wybiera dlatego, że w nim defekty bytu i psychiki można wytłumaczyć losowymi odchyleniami od statystycznej normy, a w ten sposób choć trochę osłabić siłę zła.
W końcu jednak radykalny ateistyczny model świata autorstwa Lema/Hogarttha staje wobec pytania o Boga. Przyjęcie bezosobowej losowości jako generatora przemian uniwersum stanowi bowiem podważenie koncepcji, która w ewolucji widzi wcielenie Wyższej Intencji. Kwestia istnienia Boga okazuje się nierozstrzygalna na mocy dedukcyjnych rozumowań[52], staje się wyborem jednej z możliwych opcji widzenia świata:
- Jako maszynerii bytującej samoistnie i nieintecjonalnie;
- Istnienia woli przepajającej i determinującej ruch każdej cząsteczki w kosmosie;
- Założenia istnienia Istoty Wyższej, przebywającej na innej ontologicznie przestrzeni i determinującej zdarzenia zachodzące w naszej czasoprzestrzeni.
„Ostatecznie filozoficzną opcję Hogartha rozumieć więc należy jako wybór par exellence, opowiedzenie się za pewnym zespołem wartości – i przeciw systemowi wartości odmiennych. Uczony odrzuca ostatni z powyższych modeli, bo – jak wielu innych – nie potrafi dać sobie rady z problemem teodycei”[53].Poprzez matematyczne studia nad probalistyką dochodzi on do hipotezy o „opiekunach” naszego wszechświata, jednak nie wszechmocnych, lecz ograniczonych jakimiś prawami fizyki. W finale powieści Hogarth opowiada się za koncepcją rozumnej genezy sygnałów z kosmosu. Raczej pragnie, niż dowodzi, że ten list świadczy o „opiece”, jaką istoty (Nadistoty?[54]) z gwiazd sprawują nad rodzącymi się cywilizacjami, wierzy w ich dobre intencje, w chęć dopomożenia nam w rozwoju, a zarazem - temperowania ludzkich destrukcyjnych instynktów. Wiara ta nie zasadza się na żadnych przesłankach empirycznych czy logicznych. Zapewne Lem w ten sposób czyni aluzję do Alberta Eisteina, który na starość opierał się uznaniu konsekwencji płynących z ustaleń mechaniki kwantowej, albowiem interdeterminizm w fizycznym obrazie materii sprzeczny był z jego religijnymi przekonaniami[55]. Hodarth/Lem opowiada się za przypadkowością istnienia, co skłania go dywagacji o „kalekim Bogu”, ułomnym stwórcy nie panującym w pełni nad swą kreacją. Właśnie hipotetyczny nadawca kosmicznego listu miałby być wcieleniem takiego hipotetycznego stwórcy.
3.3. Kolejna perspektywa, z której Lem podejmuje problemem Boga, to próba spojrzenia z „jego miejsca”, starająca się opisać świadomość boską. Czyni to w swych fabularnych wizjach na dwa sposoby: a) tworząc historie opisujące hipotetycznych twórców – naukowców, którzy konstruują sztuczne światy, wraz z zaludniającymi je istotami[56]; b) opisując procesy myślowe istot wierzących w swą wszechmoc, kreujących się na bogów, a w rzeczywistości uwięzionych we własnym myśleniu[57].
Pierwszymi przykładami takich istot są Majmasz[58] oraz „mózg
homeostatyczny” z opowiadania Pamiętnik[59]. W tym ostatnim mamy opisany wewnętrzny monolog kogoś lub czegoś, kto ma poczucie własnej nieograniczoności, wszechmocy i wszechwiedzy, zaś w rzeczywistości jest mózgiem elektronicznym, umiejscowionym na martwym księżycu jakiejś hipotetycznej planety. Przydane mu „boskie” atrybuty okazują się wielce uciążliwe, gdy tylko wyposażonemu w nie podmiotowi przychodzi z nich korzystać lub tylko je opisywać. „Pytanie o własny początek okazuje się – z racji wszechmocy – ustanawianiem tego początku; pytanie o rzeczy wobec pytającego transcendentalne okazuje się kreacją tych rzeczy. Monologujący powołał kiedyś do istnienia pewne byty obdarzone wolną wolą sprawczą, w ich dalsze losy jednak nie pozwala sobie wkraczać – każde wkroczenia, nawet mające cel czysto poznawczy, byłoby przecież ograniczeniem zaplanowanej wolności”[60].
Widać, że Bóg może być kaleki na dwa sposoby: a) albo jest ograniczony poprzez losowość, przypadkowość i akcydentalizm wynikający na przykład z praw fizyki; b) albo, poprzez swoją doskonałość, która paradoksalnie ogranicza jego działanie. Otwarte pozostaje pytanie, czy obie te granice w gruncie rzeczy nie sprowadzają się do jednego – demiurg tworząc w swej nieograniczoności prawa fizyki, jako reguły rządzące pewnym uniwersum, w rzeczywistości jedynie potwierdził pewne ograniczenia wynikające ze swojej wszechmocy. Z drugiej strony, teza o ograniczeniach poprzez wszechmoc, wydawałaby się potwierdzać tezę o „kalekim Bogu” opisaną w Głosie Pana.
4.1. Podstawowy problem, jaki zdaje się Lemowi doskwierać, to poczucie ograniczenia. Jesteśmy tu, tacy a nie inni, obarczeni niezliczonymi defektami i zamknięci na wieczność w swej subiektywności. Żaden rzeczywisty kontakt między naszą „ludzkością”, a „nieludzkością” świata i obcych nam istot nie jest w istocie możliwy, to znaczy nie wydaje się możliwe realne i pełne porozumienie „w poziomie” z jakimiś hipotetycznymi sąsiadami z kosmosu, ani „w pionie” z jakimś hipotetycznym, nawet „kalekim Bogiem”. „Możemy sformułować jako konstatację, obarczoną prawie 100-procentową pewnością: oto – poczynając od planetogenezy, która jak wiemy, jest zjawiskiem kosmicznie raczej typowym, dalsza zbieżność procesów (bio-, później psychogenezy, wreszcie i powstawania oraz kierunku rozwojowego cywilizacji) w którymś miejscu tej drogi zanika, nie wiemy jednak, czy chodzi raczej o jeden »próg« zapoczątkowanej rozbieżności wyraźny, czy też może o całe mnóstwo etapów, na których dochodzi do sumowania się kolejnych – od »wzorca« ziemskiego – odchyleń kierunkowych. Wymowa statystki zdaje się powiadać, że systemów planetarnych w ogóle jest daleko więcej, niż rodzących życie, tych ostatnich z kolei – więcej od dających początek cywilizacji, itd. Aż do etapu »koronowania« cywilizacji osiągnięciami technicznymi, już aż kosmicznie dostrzegalnymi”[61]. Wniosek stąd taki, że statystycznie rzecz biorąc, cywilizacji o odpowiednim poziomie cywilizacyjnym, umożliwiającym kontakt, może być bardzo niewiele. A nawet jeśli już one gdzieś są, odległości kosmiczne skutecznie uniemożliwiają nam kontakt z nimi, albowiem czas dotarcia jakiejkolwiek informacji „od nas”, „do nich”, lub na odwrót, jest dłuższy niż czas, jaki życie „istnieje” na tej planecie.[62]
Możliwe, że łatwiej byłoby nam żyć ze świadomością swoistego kontaktu zachodzącego „w pionie”. Człowiek, jakkolwiek ograniczony i bezsilny, wytwarza w sobie ideę nieskończonej wiedzy, konstruktorskiej wszechmocy, świata jako „totalności” wszystkich możliwych spełnień, i swoją kondycję przymierza do tych ideałów. Jednak nasz świat nie jest ani nieskończony, ani nie daje już obecnie możliwości spełnienia wszelkich projektów, jakie mogłaby „zaplanować” ewolucja. W punkcie wyjścia istniała w nim potencja nieskończonej ilości innych wcieleń życia, na przykład na bazie związków krzemu[63]. Kosmos jest rezultatem trylionów realizacji losowych, małych i wielkich wyborów, stanem materii wysoce ekscentrycznym i nieprawdopodobnym. My zaś, mieszkańcy małej planety, na obrzeżach jednej z peryferyjnych galaktyk, jesteśmy wynikiem takich właśnie stochastycznych wyborów.
Lem rad by pewnie mieszkać w świecie pozostającym pod opieką jakiejś wyższej świadomości, wzmagałoby to poczucie bezpieczeństwa i leczyłoby zapewne z wielu nurtujących go problemów egzystencjalnych. Z kolei hipoteza superkompetencji Demiurga, której podlegać miałby każdy atom w kosmosie, mierzi go jako jednostkę pragnącą czynić niefikcyjny użytek ze swojej wolności wyboru; jako istota „tragiczna”, czy „heroiczna” wolałby pozostać sam wobec wszechświata. Składa się to wszystko na koncepcję „metafizyki świeckiej i »fizycznej« (bo poza fizyką także jest fizyka – tyle że inna)”[64]. Świat podług niej po części słuchałby rozkazów jakiegoś swojego twórcy, po części – chimerycznych zachowań jednostek albo i przypadku „wciskającego” się w luki programu kreacji.
4.2. Podsumujmy. Dokonuje się u Lema wybór wersji nauk ścisłych oparty na „filozofii przypadku”, wybór pewnej świeckiej metafizyki. Ujmowana po „lemowsku” losowość pozwala zrozumieć „defekty bytu”, zaś wiedzy uwikłanej podmiotowo – pogodzić się z nimi. Lem pisze w Filozofii przypadku przede wszystkim o literaturze, „jest [ona] próbą określenia, w jakiej mierze sens nadawany literackiemu dziełu zależy od poddanych losowości dziejów społecznego odbioru” [65]. Dalej jednak przekształca się z wolna w typową u Lema ogólną teorię wszystkiego, uniwersalny wywód na temat roli przypadku obejmujący niemal wszystkie dziedziny ludzkiej nauki i poznania. Koncepcja filozoficzna zarysowująca się w tej książce, to wersja ontologii i teorii poznania, w której centrum znajduje się kategoria przypadku, wywodząca się z teorii nieoznaczoności Wernera Heisenberga.
Obserwacja świata rzeczywistego, dostrzeżenie w nim zła, z jednej strony upoważnia Lema do negacji Boga, w rozumieniu religii chrześcijańskiej, z drugiej dostrzega on potrzebę funkcjonowania jakiegoś Demiurga, jako ostatecznej instancji życia. Łącząc oba te wątki, „godzi” się on poniekąd na istnienie Boga kalekiego, ograniczonego probalistyką. Nabiera więc losowość charakteru metafizycznego, ontologicznego oraz teoriopoznawczego. Staje się czymś na kształt Deus ex machina, albo raczej Deus absconditus w świecie przez nas zamieszkiwanym.
Rozdział IV
CZŁOWIEK
1.Wielki kompleks zagadnień, jakimi zajmuje się Stanisław Lem, zarówno w esejach, jak i pośrednio, w swojej twórczości prozatorskiej, to szeroko rozumiana antropologia. Jak zauważa Jerzy Jarzębski[66], już w 1954 roku, w Dialogach, pojawiają się dwa główne aspekty antropologii Lema: filozoficzna dysputa na temat natury człowieka, „jego tożsamości w obliczu cybernetycznej redukcji osoby ludzkiej do zawartej w niej informacji, a następnie krytyka komunistycznego modelu społeczeństwa jako systemu sterowanego centralnie z zagłuszeniem mechanizmu sprzężeń zwrotnych. W Summie technologiae dochodzą do tego rozważania nad naturą myślenia i – co najważniejsze – projekt radykalnego poszerzania ludzkich możliwości poprzez mechaniczne protezowanie jego zmysłów, wyobraźni, zdolności poznawania i przetwarzania informacji”[67]. Należy zacząć od próby odpowiedzenia na pytanie w tym momencie podstawowe: „czym jest człowiek według Lema?”, innymi słowy, próby zbudowania definicji. Lem bowiem w żadnym ze swoich tekstów nie wyprowadził definicji jednoznacznie mówiącej, co pod tym terminem rozumie. W wielu jego tekstach pojawiają się stwierdzenia dookreślające wyżej wymieniony problem, czynią to zazwyczaj z jednej spośród następujących perspektyw: 1. biologiczno – antropologicznej; 2. „wehikułu genów”; 3. społeczno – politycznej; 4. kulturowej; 5. cywilizacyjnej; 6. śmierci, jako kresu ludzkiego bytu.
2.1. Pierwszym z poziomów, z których Lem zajmuje się „człowiekiem”, to poziom biologiczny i antropogenetyczny. Widzi on nas – ludzi, jako gatunek istniejący od około miliona lat, owoc negatywnej ewolucji[68] której początku należy poszukiwać aż u narodzin Układu Słonecznego. Jest on wynikiem działań planeto- i astrogenetycznych o wysokim stopniu złożoności i niezmierzonym udziale przypadkowości w powstaniu takiego, a nie innego uniwersum, w tym przypadku właśnie naszego. Kolejny etap, to zaczątki życia na Ziemi, tu również niebagatelną rolę odgrywała przypadkowość i niespodziewanie zachodzące wydarzenia w rodzaju upadków meteorytów, przejść naszej planety wraz z ogrzewającym ją Słońcem w pobliżu Supernowych, obłoki gazów międzygalaktycznych i tym podobne. Przedostatnim aktem w historii powstania człowieka był upadek olbrzymiego meteorytu jakieś 65 milionów lat temu, który zakończył panowanie gadów na naszej planecie.[69]
„Bilans wygląda tak oto. Ze zróżnicowanej w mezozoiku masy dziedziczności człowiek nie mógł powstać, ponieważ masa ta stanowiła kapitał, zainwestowany w gatunki, niezdolne do antropogenezy. Inwestycja (jak zresztą zawsze w ewolucji) była nieodwracalna. Kapitał ów przepadł, a nowy zaczął powstawać z rozproszonych po Ziemi ocalałych resztek życia. Ów nowy kapitał rozmnożył się potem do narodzin hominidów i antropoidów. (…) śledztwo poszlakowe, prowadzone przez naukę, doprowadziło jedynie do rozpoznania losowego sprawcy naszego gatunku – i to sprawcy pośredniego, aczkolwiek koniecznego. Nie meteor przecież nas stworzył: on otwarł jedynie drogę, kiedy masową zagładą spustoszył Ziemię i tym samym zrobił miejsce dla następnych prób ewolucyjnych. Pozostaje otwarta kwestia, czy bez katastrofy meteorytowej mógł się rozum pojawić na Ziemi w innej niż nasza, nieczłekokształtnej, nieantropoidalnej postaci”[70].
Lem odrzuca absolutystyczne roszczenia „zasady antropicznej”, pozwalającej astrofizykom opisywać związek między ewolucją życia, a powstaniem Wszechświata. Miałaby ona wskazywać, że życie nie jest ubocznym produktem Kosmosu, lecz jego naturalnym efektem, bądź wręcz jego teleologiczną zasadą. Zgadzając się z jednym z postulatów takiej hipotezy, uważa jednak iż, „nie można sprowadzić życia na Ziemi wraz z człowiekiem do czystej losowości”[71], nie godzi się jednak na tkwiące w niej zarzewie swego rodzaju „przewrotu antykopernikańskiego”, mającego na powrót przywrócić Ziemi rangę „pępka świata”, zwłaszcza gdyby się okazało, że życie rzeczywiście jest fenomenem typowo ziemskim[72]. Jak sam pisze: „Jednakowoż tendencja do przypisywania światu niejakiej – i to przychylnej – stronności wobec życia jest w człowieku na tyle silna, że przejawia się nieraz swoiście zakapturzona także w przyrodoznawstwie, które się jej oficjalnie wypiera.(…) Brzegowe warunki astro- i planetogenezy stanowią dla ewolucji życia jakby kręty trakt slalomowych bramek czy kolejne ucho igielne, a losowość stabilizowania się planetarnych systemów czyni sukcesywne przejścia biogenezy przez wszystkie te cieśniny zjawiskiem do wyjątkowości rzadkim”[73].
Ostatni etap ewolucyjnej drogi prowadzącej do powstania człowieka, to jego rywalizacja z innymi homoidami istniejącymi wówczas na Ziemi. Rywalizację tę wygrał z pomocą zmian i wahań klimatycznych, które przyczyniły się do wyginięcia wielu odmian, albo do zatrzymania się ich w rozwoju na poziomie małp szerokonosych. Drugi aspekt tej sprawy to gwałtowne stepowienie Południowej Afryki, przez co wyginęły homoidy jarosze, aż został tylko gatunek homo, którego przewagę stanowiła wszystkożerność i agresywność.[74] Jego przedstawiciele wyposażeni byli nadto w uniwersalny rozum, powstały jako efekt rozwoju umiejętności polowania; „człowiek stał się dlatego panem planety, stojącym nad wszystkimi gatunkami, ponieważ ukształtował go w zabójczej uniwersalności zbieg wahań klimatycznych z wielką plastycznością genetyczną. To właśnie ośmieliłem się w Wizji lokalnej nazwać powstaniem rozumu dzięki przejściu przez fazę predatorów. (…) tylko uniwersalny drapieżca potrzebuje uniwersalnego rozumu, nie zawężonego na pewną grupę zwierząt.”[75].
Późniejsze koleje losów homo sapiens, to wytworzenie przezeń języka, oraz jego ewolucyjne „wzbogacenie się” o cywilizację i kulturę, w których zasadniczą rolę odgrywały zawsze walka człowieka z człowiekiem.[76] Na równi: rozum, język, kultura i technotwórcza cywilizacja stały się elementami konstytuującymi człowieka.
2.2. Człowiek w takim ujęciu jest zatem efektem wielości zbiegów okoliczności, których wynikiem było na początek powstanie Planety Ziemia, później ukształtowanie się na niej życia, w końcu zaś narodziny ludzkiego rozumu jako efekt przystosowawczy i zapewniający uniwersalne zaadaptowanie się homo do roli drapieżnika doskonałego. „Rozum to przede wszystkim fortel, na który Ewolucja wpadła stopniowo, kiedy w toku swych bezustannych prób uczyniła w zwierzętach pewną lukę, miejsce puste, dziurę, którą koniecznie należało czymś wypełnić, jeśli nie miały natychmiast zginąć”[77]. Lem chętnie prezentuje proces encefalizacji człowieka jako bezpośrednio związany z rozwojem umiejętności łowieckich, wynik zmiany jego jadłospisu. „Człowiek istotnie jest stworzeniem wszechstronnie mięsożernym, zatem istotnie musiał być łowcą, drapieżcą, »drapieżną małpą«, »agresywnym małpoludem« (to z Fiaska), jakkolwiek jeszcze go przezwiemy. Mamy więc – tu trudno się z Lemem spierać – drapieżność jako składnik naszego wyposażenia genetycznego”[78]. Nadto Lem oskarża ludzkich praprzodków o wytępienie australopiteków[79], a w innym miejscu o wytępienie neandertalczyków[80].
Z poglądem takim polemizuje między innymi Małgorzata Szpakowska[81], oraz Marcin Ryszkiewicz[82]. Ten ostatni wykazuje, że Lem w swoich sądach wychodzi od twierdzeń Raymonda A. Darta, odkrywcy i badacza pierwszych szczątków australopiteków w Tungus (1924), oraz w Makapansgat (1947 – 49), które to twierdzenia trudno w obecnych czasach „traktować poważnie. Ciekawych odsyłam do pięknej książki C. K. Braina The Hunters or the Hunted (Myśliwi czy ofiary), z której niedwuznacznie wynika, że nie byliśmy myśliwymi tamtych czasów i że teza Darta, i cała zbudowana na niej koncepcja »drapieżnej małpy«, jest zupełną fantazją”[83]. Ryszkiewicz upatruje narodzin rozumu w cechującej człowieka nieposkromionej ciekawości, „typowej dla wszystkich zwierząt o znacznym rozwoju inteligencji i długim okresie dzieciństwa”[84]. Poglądy Lema również i mnie nie są bliskie, jednak nie mam dostatecznych podstaw ani kwalifikacji, aby porywać się na ich ocenę. Należy jednak podkreślić, iż Lem uzyskuje w ten sposób o wiele szerszy ogląd sytuacji człowieka, podkreśla on, iż kulturotwórcze cywilizacje ludzkie zajmują na tarczy liczącego cztery miliardy lat zegara geologicznego Ziemi zaledwie sekundy[85]. Wrodzona zdolność do okrucieństwa i drapieżność wpisana zdaniem Lema w człowieka, stają się z kolei podstawą dla rozważań etycznych, w szczególności zaś tych, dotyczących genezy zła.[86]
3. Kolejny poziom, z którego Lem dookreśla „człowieka”, wiąże się z hipotezą określaną: „samolubny gen”. Zakłada ona, iż prymat należy do kodu dziedziczności, materiału genetycznego, nie zaś do ustroju, jakim na przykład jest człowiek, będącego jego nośnikiem. Jak pisze Lem: „Człowiek jest urządzeniem informacyjnym, w którym funkcjonują nadajniki i odbiorniki sygnałów digitalnych oraz analogowych. Digitalne, po naszemu cyfrowe, są »matrycami« dziedziczności w jajeczku i w plemniku; z nich zostają [wyciągnięte] wszelkie »konsekwencje« embriogenetyczne, budowlane (życiowe, aż do letalnych)”[87]. W podobnym tonie wypowiada się Lem w Golemie XIV, tekście na poły beletrystycznym, będącym zapisem dwóch wykładów fikcyjnego superkomputera; są one jednocześnie artykulacją poglądów autora. Jak sam pisze: „Teza o stosunku kodu dziedzicznego do poszczególnych osobników i gatunków, które według Golema są tylko wzmacniaczami tego kodu, jest również moją tezą, ale w tej artykulacji jest sporo przesady”[88]. W nieco zaskakujący sposób wykorzystuje w tym tekście tezę Marshalla McLuhana, dotyczącą w swym założeniu mass mediów, a stwierdzającą, że „przekazem jest przekaźnik”. Podkreśla ona zasadniczą rolę środka przekazu w procesach myślowych i językowych, oraz fakt., że „środek” jest ważniejszy od „treści” przekazu[89]. Lem, przekładając tę tezę na działalność ewolucji biologicznej jako mocniejszą akceptuje jej odwrotność, twierdząc, że „sensem przekaźnika jest przekaz. Albowiem ustroje służą przesłaniu, a nie na odwrót; ustroje poza procedurą łącznościową Ewolucji nie znaczą nic – są bez sensu, jak książka bez czytelników”[90]. Nie każdy przekaźnik jest właściwy dla danego przekazu, ponadto przekazowi wolno w ewolucji błądzić; to on się liczy przede wszystkim, zaś przekaźniki są tylko wehikułami wykorzystywanymi przez komunikat[91]. Z punktu widzenia Ewolucji treść przekazu ma znacznie większą wartość, aniżeli jej zmieniające się w czasie nośniki (pojedyncze organizmy). Twierdzenie McLuhana ma na polu genetyki sens słabszy, albowiem sąd, że „sensem przekazu jest przekaźnik” uzyskuje ważność tylko w jednostkowym, aktualnym bycie biologicznym.
4.1. Trzecią perspektywą, z której Lem przygląda się człowiekowi, jest perspektywa społeczno – kulturowa; „człowiek jest przecież istotą społeczną – coś jak mrówka, tylko na wyższym poziomie”[92]. Zajmowanie się społecznościami, kreowanie społeczeństw i światów alternatywnych jest wpisane w gatunek literacki przez wiele lat przez Lema uprawiany, mianowicie w science fiction. Zajmował się jednak nie tylko kreowaniem literackich wizji społeczności alternatywnych, projektowaniem ich przyszłych kształtów, ale również komentowaniem ich stanu obecnego. Zajmuje się tym poniekąd do dzisiaj, czyniąc to najczęściej w skali globalnej; patrzy z kosmicznej perspektywy na ludzką populację zasiedlającą Ziemię. Społeczności przedstawione w tekstach beletrystycznych, to przecież też cywilizacja ziemska, tyle tylko, że przedstawiona w krzywym zwierciadle, uwypuklającym niektóre cechy społeczeństw ludzkich, bądź też ich utopijne projekty modelowe[93].
W rozważaniach zahaczających o tematykę społeczną pomijany jest najczęściej czynnik ludzki, uwaga skoncentrowana jest na działaniu społeczeństwa pojmowanego jako homeostat. Bowiem w ujęciu Lema, społeczeństwo to pewnego rodzaju mechanizm, badany w kategoriach cybernetycznych, jako „układ elementów złączonych sprzężeniami zwrotnym”[94], podlegający ewentualnie manipulacji. Kiedy jest pozostawiony w spokoju, działa względnie sprawnie, kiedy jednak próbuje się mu narzucać jakiś kierunek działania, wtedy wpada w niebezpieczną dlań oscylację. „Nie zostało natomiast wyjaśnione, jak ten homeostat może być zarazem światem ludzkim, złożonym z osób wyposażonych w wolę i świadomość; (…) Lem w kontekście społecznym zazwyczaj mówi o jednostkach, o osobach zaś bardzo rzadko”[95].
Lema o wiele bardziej interesuje to, co w społeczeństwach ma charakter systemowy, stąd też, jak się wydaje, najwłaściwsze dlań narzędzie badawcze upatruje w cybernetyce. Przy użyciu jej narzędzi i pojęć bada on społeczeństwo ludzkie w Dialogu VII[96], znajduje się tu również krytyka ustroju socjalistycznego, praktykowanego wówczas w Polsce, którego podstawową wadę autor upatrywał w niezdolności do sprawnego funkcjonowania, gdyż jako system centralistyczny miał on w znacznym stopniu zablokowane kanały przepływu informacji, szczególnie tej płynącej od dołu, a tym samym zdolność zachowania homeostazy. Tym samym Lem podważał same podstawy ustroju. Znamienite w tym kontekście jest to, że jest to tekst napisany w roku 1956, wydany zaś w 1957[97].
4.2. Punktem wyjścia analizy dokonywanej przez Lema, jest przekonanie, że społeczeństwo ludzkie można traktować jako system zdolny do samoregulacji, w którym działają niezliczone sprzężenia zwrotne, oraz zachodzą liniowe zależności między przyczynami a skutkami. Społeczeństwo jest przyrównane przezeń do sieci neuronowej, w której badaniu niezbędne okazują się metody matematyczne, w szczególności te, badające prawidłowości statystyczne oraz statystyczne korelacje określonych parametrów. Jednocześnie pojawia się zastrzeżenie, iż są to metody: „jeszcze wielce fragmentaryczne i niedoskonałe. Dlatego też nie uda nam się zbudować zwartego systemu poglądów ani nawet jednolitego modelu teoretycznego ludzkiej działalności społecznej – co najwyżej, rzucimy nieco światła na poszczególne części tego niesłychanie rozległego problemu”[98]. Jedną z podstawowych trudności jest to, że nie można rozpoznać wszystkich sprzężeń zwrotnych; rezultaty pewnych posunięć i decyzji mogą się rozmijać z przewidywaniami, ponieważ, jak w każdym systemie sprzężeń tego typu, łatwo mogą powstać oscylacje. Sprzężenie zwrotne reaguje na bodziec zawsze z pewnym opóźnieniem; układ popada w oscylację, gdy jakiś bodziec działa na ten układ nie w sposób stały, lecz z pewną częstotliwością, która zbliżona jest do opóźnienia własnego układu. Klasyczny przykład to oscylacje natury ekonomicznej w gospodarce wolnorynkowej, związane na przykład z nadprodukcją określonych towarów. W realiach polityki, oscylacjami takiego typu są sytuacje, kiedy na przykład oznaki niezadowolenia społecznego pojawiają się w następstwie działań mających na celu zapobiegnięcie ich przyczyn - powoduje to zazwyczaj nie tyle ich wyciszenie, lecz wręcz wzmocnienie.
Układami samosterującymi nieliniowo są wszystkie populacje biologiczne; między tymi populacjami a społeczeństwem ludzkim zachodzą jednak istotne różnice. Społeczeństwa ludzkie dysponują pamięcią oraz zdolnością uczenia się, a w konsekwencji możliwością pewnego korygowania swych przyszłych poczynań. Nadto, pojawienie się oscylacji w populacji biologicznej prowadzi albo do wyginięcia gatunku, albo do ustalenia się nowej dynamicznej równowagi, tymczasem społeczeństwo ludzkie może być poddawane oscylacji przez czas dłuższy, o ile tylko podtrzymują je środki przymusu. Taka sytuacja ma miejsce w społeczeństwach totalitarnych i centralistycznych. Ich zdolność do homeostazy zostaje w dużym stopniu zablokowana, a późniejsze ustalenie się nowej równowagi poprzedzone jest przez wstrząsy polityczne i rewolucje, których odpowiedniki nie występują w ewolucji biologicznej.
Najważniejsze oscylacje, zagrażające stabilności systemu społecznego, to zdaniem Lema oscylacje natury ekonomicznej, wobec których oscylacje natury kulturowej czy politycznej mają charakter wtórny, lecz nie jako prosta konsekwencja tych pierwszych; one również, pośrednio, oddziałują na oscylacje ekonomiczne[99]. Lem zarzuca Marksowi, że formułując swoje prawa pauperyzacji proletariatu i kumulacji kapitału, widział te procesy jako liniowe i nieuchronnie prowadzące do kryzysu, tymczasem praktyka pokazała, iż są to zależności bardziej skomplikowane, zaś zapoczątkowany przez Keynesa interwencjonizm państwowy pozwolił w zasadzie zażegnać pojawiające się kryzysy gospodarcze, a w konsekwencji wszelkie inne.
Nie oznacza to jednak, że system wolnorynkowy to system idealny. Może się on załamać na przykład pod wpływem zautomatyzowania procesów produkcji oraz masowego bezrobocia. System idealny musiałby przede wszystkim harmonizować interesy własne z interesem poszczególnych jednostek, albowiem „stopień indywidualnej swobody stanowi o rozwojowych zdolnościach społeczeństwa. Najwyższe wzajemne dopełnienie się przy najwyższej wzajemnej wolności – oto formuła naszego modelu”[100]. Możliwe to jest jedynie w społeczeństwie o nad wyraz skomplikowanej strukturze, różnicującej się jeszcze bardziej w miarę rozwoju. Tylko w ten sposób można bowiem zaspakajać coraz bardziej różnicujące się potrzeby, pragnienia i aspiracje jej członków, i tylko w ten sposób można zapobiegać rozrastaniu się, autonomizacji i kostnieniu instytucji, dążących do zapanowania nad jednostką.[101] Prognozę utrzymaną w takim tonie przedstawia między innymi Alvin Toffler w Szoku przyszłości, gdzie pokazuje, jak atomizacja produkcji staje się odpowiedzią na coraz bardziej zróżnicowane potrzeby ludzi. Prorokuje tam również postępującą atrofię biurokracji.
4.3. Podsumowując ten wątek rozważań Lema o tematyce społecznej, warto zacytować Jarzębskiego, który w posłowiu do ostatniego wydania omawianej tu książki, pisze: „Dialogi rozrosły się w następnych wydaniach o teksty, które problematykę społeczną rozwinęły i wzbogaciły. Etyka technologii i technologia etyki oraz Biologia i wartości to eseje zachowujące wciąż swą aktualność, mówią bowiem - najogólniej biorąc - jak nauki płynące z rozwoju technologii zastosować do rozumnej analizy przyrody i melioracji struktur społecznych, a także - gdzie musi się zatrzymać »technologiczne« podejście do zbiorowości ludzkiej i na czym w gruncie rzeczy polega swoistość człowieka jako budulca skomplikowanych systemów socjalnych. Lem jest bowiem entuzjastą teorii informacji jako narzędzia opisu i ewentualnie naprawy społecznych organizmów, nigdy jednak nie godzi się na prostacki redukcjonizm, który sprowadza ludzkie zbiorowości do czysto mechanicznych struktur. Przeciwnie: autor Dialogów nie zapomina nigdy o »aksjologicznym kręgosłupie cywilizacji«, o tym, że kultura i tradycja stanowią właściwe środowisko człowieka, którego nie można niszczyć czy apodyktycznie »ulepszać« pod hasłami takiej czy innej racjonalizacji”[102].
5.1. Kolejnym wątkiem jest „rozum”, w szczególności zaś ludzki mózg, jako jego materialny nośnik. Zdaniem Lema, aby człowiek mógł przeżyć w swej ekologicznej niszy, został mu on przez naturę „podarowany”, jako niezwykle wszechstronne i uniwersalne urządzenie, choć stosunkowo nisko wyspecjalizowane. W przypadku rozważań dotyczących „rozumu”, jako elementu konstytuującego człowieka, wyraźniejsza i bardziej Lema fascynująca perspektywa, z której warto zajmować się problemem umysłu, to definiowanie go w konfrontacji z projektami inteligencji sztucznej[103]. Dostrzega on rozgraniczenie znaczenia i zakresu pojęć: inteligencji, rozumu i świadomości. Definiuje je w sposób następujący:
- Świadomość – „jest to cecha systemu, którą poznaje się wtedy i tylko wtedy, jeśli jest się tym systemem, przy czym złożoność systemu jest bliska złożoności ludzkiego mózgu”[104], objawia się ona jej posiadaczowi w sposób najbardziej oczywisty, bezpośredni i pierwotny. Jest doznawaniem, „domeną czynnościową na neuronowych podłożach”, potrafiącą rozpoznawać swoje mankamenty, uprawiać refleksję na swój temat (chodzi tu oczywiście o wymiar jednostkowy, zaś refleksja skierowana ku sobie, ma charakter filozoficzny).
- Rozum – jest sprawnością nadbudowaną na animalnej umiejętności przetwarzania zmysłowych danych, maksymalizującej szansę przeżywania osobników i ich potomstwa, określą przez Lema mianem: „zmyślności”. Taka rozumowa nadbudowa umożliwia nam wykraczanie „poza granice minimalnego survivial of the fittest; albowiem wykraczamy poza dane zmysłowe i ich zwierzęcą interpretację - tę, która u człowieka zrodziła kazualizm”[105]. Dodatkowo, implikacją rozumności jest zdawanie sobie z niej sprawy, jest tu obecna również domieszka osobowości oraz emocji, większa aniżeli w przypadku inteligencji.
- Inteligencja – sprawność przydana nam, ludziom, o znacznie mniejszej domieszce emocjonalnej[106]. Przypomina ona bardziej umiejętność, którą można modyfikować w zależności od warunków i wymagań systemu.
5.2. Te trzy pojęcia nie są jednak u Lema aż tak jednoznacznie rozumiane. Często w jego wywodach następuje przemieszczenie cech je definiujących, najczęściej wtedy, gdy komentuje on dokonania badaczy AI. I tak, rozum definiowany jest również jako „zdolność działania realnie fizycznego i językowego (»rozumnie« można cokolwiek czynić i »rozumnie« można »nadawać« i »odbierać« komunikaty w znanych etnicznie, a nawet w specjalnie kodowanych językach)”[107]. Często wskazuje na to, że nie może funkcjonować bezświadoma inteligencja, za to możliwa jest świadomość nieinteligentna[108]. Polemizując z propagatorami AI stwierdza iż, rozumność i rozumienie nie sprowadza się li tylko do formalizowania reguł i możliwych odpowiedzi, że „rozumność”, „umysł”, traktowany jako wyznacznik człowieka jest konglomeratem różnych cech, takich jak: bystrość, inteligencja, intuicja, możliwość popełniania błędów, a przede wszystkim umiejętność pojmowania treści tożsamych, lecz różnie sformułowanych. Jest mechanizmem elastycznym, o zatartych granicach, zaś wszelkie działania konstruktorów AI, skupiają się jedynie na próbach jego algorytmizacji; na tej konstatacji skupia się krytyka Lema, skierowana przeciw propagatorom AI. Wskazuje ona na fakt, iż właściwie nie wiemy kiedy pojawia się „rozumność”. Niektórzy ludzie potrafią się na przykład śmiać z dowcipów, inni zaś są pozbawieni poczucia humoru, niektórzy potrafią wyjaśnić, co ich w danym dowcipie śmieszy, inni zaś nie. Gdybyśmy traktowali więc rozumienie dowcipów jako wskaźnik rozumności, to czy ci, którzy nie rozumieją dowcipów, okazaliby się „nierozumni”? W którym miejscu zaczynałaby się rozumność?
6. Kolejnym dwóm aspektom „człowieka”, według Lema poświęcony będzie cały rozdział, stąd też pozwolę sobie omówić je tutaj łącznie i skrótowo. Tymi dwoma aspektami są ludzka kultura i technika.
Wykład swoich poglądów na kulturę Lem rozpoczyna od stwierdzenia, iż: „człowiek jest jako zwierzę niedostateczny. Istotą człowieka jest kultura – nie dlatego, że tak się pięknoduchom podoba. Słowa te oznaczają, że skutkiem antropogenezy było odcięcie człowiekowi dziedziczonych, zadanych ewolucyjnie z góry, form zachowania. (…) Skoro proces ewolucyjny usunął zeń takie wewnętrzne musy działania, jakim podlegają zwierzęta, człowiek był na stworzenie kultury swoją biologią skazany.”[109] Stwierdzenie: „człowiek jest zwierzęciem niedostatecznym”, oznacza że, nie może on już powrócić do stanu zwierzęcego. Potwierdzają to obserwacje dzieci wychowanych poza „naturalnym” środowiskiem człowieka. Są one okaleczone zarówno psychicznie, jak i biologicznie. Nie wykształciła się u nich mowa, ani wyższa uczuciowość. Jednocześnie też nie mogą powrócić do stanu zwierzęcości, ponieważ ludzka biologia jest pod tym względem
niedostateczna; nie może dookreślić „właściwego” zachowania człowieka; „paradoks człowieczeństwa polega na tym, że biologiczna niedookreśloność zmusza człowieka do stworzenia kultury – a ta kultura, powstawszy, niezwłocznie zaczyna różnicować wartościująco ludzką biologię. (…) Każda kultura urabia i uzupełnia człowieka, lecz nie podług stanu faktycznego, ona bowiem nie przyznaje się do własnych wynalazków i postanowień w repertuarze tej ich dowolności, jaką odkrywa dopiero antropologia, kiedy bada cały zbiór kultur powstałych w dziejach. Każda kultura ogłasza swą jedność i konieczność, i tak właśnie sporządza swój ideał człowieka”. Dalej Lem stwierdza, że kultura zawsze posiadała komentarz ją uzasadniający, lecz był to komentarz empirycznie fałszywy i niedowodliwy, przynajmniej w świetle badań naukowych. Wywodzi stąd wniosek, że: „nauka i technika stały się machinami, co nam kulturę zrujnowały. Technologie są to narzędzia nawodzone na wąskie cele konkretne, i przez to silnie lokalne w działaniu, jakiego od nich oczekujemy. Właśnie przez to doszło ukradkowo do erozji kultury, bo ona jest układem całościowym, więc nielokalnym, a technologie, pracując lokalnie i wybiórczo, przy zbiorowej niewiedzy o tym – kuły w fundament gmachu wartości instytucjonalnych.” Coraz silniejsze utechnologicznienie naszej cywilizacji, powoduje zarazem jej kulturowe ubożenie. „Technologia wyrzuciła tedy kulturę z kręgu ludzkich spraw tak dokładnie, że uznaliśmy już ją za fatum: do technologii bowiem, a nie do kultury odwołujemy się o porady, co robić”.
Innymi słowy, kultura stała się dla człowieka elementem rekompensującym to, czego poskąpiła nam ewolucja biologiczna, a co u zwierząt jest instynktowne. Czyniła to jednak, z punktu widzenia współczesnej nauki empirycznej, w sposób zaciemniający, magiczny. Nauka działa „odczarowująco”, niesie za sobą wąsko wyspecjalizowane technologie, które z czasem zaczynają zajmować miejsce wyrugowanych, jako empirycznie fałszywe, elementów kultury. Stają się nowymi bóstwami, na powrót „zaczarowując” świat. Zdaniem Lema, wynikiem tego procesu są narodziny „fałszywego bóstwa technologii”[110].
7.1. Ostatnim elementem z zakresu antropologii Lema, który chciałbym przybliżyć, jest jego poglądy na śmierć oraz… nieśmiertelność i możliwości protezowania człowieka. Jak wiadomo z wypowiedzi pozaliterackich i autobiograficznych Lema, otarł się on w swoim rodzinnym Lwowie o śmierć, potem zaś często podkreślał, że swoje życie zawdzięcza w gruncie rzeczy przypadkowi. Wątek śmierci, i związany z nim u Lema, wątek hitlerowskiego ludobójstwa, zajęły w pewnym okresie ważne miejsce w jego twórczości. Jak zauważa M. Leś[111], trudno pozbyć się wrażenia, że było to nacechowane zainteresowanie filozofa, napotykającego w swoich rozważaniach fakt, którego nie rozumie. W tomie Prowokacja zawierającym recenzje z nieistniejących książek, znajduje się opis dwutomowego dzieła Horsta Aspernikusa Der Völkermord. Lem, ustami Aspernikusa, doszukuje się przyczyn hitlerowski mordów w złym ulokowaniu śmierci w kulturze. W XX wieku, jak twierdzi, kultura stała się hedonistyczna, świecka, konsumpcyjna, zabrakło w niej miejsca na śmierć. „Preferując doczesność i nie mając recepty na zaświatowość, kultura usuwa śmierć z pola widzenia. Śmierć wyrzucona jest poza świadomość przeciętnego człowieka, poza obyczajowość. Doprowadziło to do wielkiej katastrofy XX wieku – II wojny światowej, bowiem śmierć usunięta na margines kultury zaczęła tam dziczeć.”[112] W podobny sposób sytuuje problem śmierci we współczesnej kulturze Gernot Böhme[113], pisząc o unaukowionej, urynkowionej i umedycznionej śmierci XX wieku. Są tu jednak dwie zasadnicze różnice. Pierwsza - chronologiczna, Lem swoje stanowisko wyartykułował już w 1983 roku[114], książka Böhmego pochodzi z 1985 roku. Drugi, to punkt wyjścia rozważań. Lem próbując dociec genezy hitlerowskiego ludobójstwa, natyka się na jego cywilizacyjno – kulturowe przyczyny. Böhme raczej jest obserwatorem pewnego faktu społecznego, doszukuje się jego przyczyn. Konkluzja jednak w obu wypadkach jest jednakowa: przyczyną postępującej alienacji śmierci w świadomości społeczeństwa, należy się doszukiwać w jej utechnicznieniu i przejmowaniu przez naukę coraz większych domen, do tej pory wpisanych w kulturę. Śmierć jest usuwana poza nawias świadomości życia, danej współczesnemu człowiekowi, przyczynia się to do jej wyalienowania ze zbioru zjawisk mających wymiar realny.[115]
7.2. W ujęciu Lema, śmierć jest mimo wszystko ciągle obecna w świadomości człowieka[116]. Prowadzi to do dążenia do uzyskania przez człowieka chociaż względnej nieśmiertelności. Autor Solaris, zajmował się tym problemem głównie przy pomocy fantastycznej groteski. W Podróży trzynastej[117], jej bohater - Ijon Tichy trafia na planetę Panta, której mieszkańcy uzyskali nieśmiertelność dzięki przepisom Mistrza Oh. Przepis polegał po prostu na rezygnacji z indywidualności, tutaj wszyscy są intelektualni i fizycznie jednakowi, codziennie też zmieniają się swoimi miejscami i funkcjami pełnionymi w społeczeństwie. Jednostkowo wszyscy są jednakowo śmiertelni, lecz skoro wszyscy są nie do odróżnienia, to konkretny Jan Kowalski żyć będzie wiecznie, tyle tylko, że jego rolę pełnić będzie jakaś inna równie anonimowa jednostka.
Druga groteska, w której ten problem stał się jeszcze mocniej uwypuklony, to: Czy pan istnieje, Mr. Johns? Jest to właściwie scenariusz, znany szerzej w swej ekranowej wersji, jako film A. Wajdy Przekładaniec, z genialną rolą Bogumiła Kobieli. Pojawia się tutaj pytanie, co właściwie decyduje o tożsamości człowieka, tytułowego Mr. Johns’a, w sytuacji zaawansowanej wymienności ludzkich części. Substrat osoby fizycznej stopniowo zanika, a jej miejsce zajmują części ciała pobrane od różnych osób, z którymi uczestniczył w kolejnych katastrofach na torze wyścigowym.[118] „Bohater tych utworów jest zatem, choć go jak gdyby »nie ma« lub »jest« go coraz mniej; staje się jakimś nie w pełni określonym »ja« spajającym różnorodne elementy danego mu przez lekarzy lub inżynierów na mieszkanie ciała”[119].
8. Podsumowując, „człowiek” u Lema ujmowany jest wieloaspektowo, przeważa jednak ujęcie o podłożu biologicznym. Wśród podstawowych dominant jego owego ujmowania należy też wyróżnić: materializm, a nawet naturalizm, cielesność, agnostycyzm, oraz ujęcia systemowe (cybernetyczne). Świadomość, a zwłaszcza cielesność człowieka są mu dane bezdyskusyjnie i pierwotnie. Jego bagaż biologiczny to wpisane w jego naturę zło i drapieżność, lecz zarazem, na tle przyrody ziemskiej, fenomenalny rozum i inteligencja, pozwalające mu na stworzenie języka, kultury, cywilizacji, społeczeństwa, technologii, na refleksje nad własnym bytem, śmiercią oraz na dążenie do nieśmiertelności. Jednak, pomimo wszystko, „człowiek jest małpą, potrafiącą zrobić najprecyzyjniejszą brzytwę, aby poderżnąć gardło drugiej małpie”[120].
Doszukiwanie się fundamentów ludzkiego zachowania w jego podłożu biologicznym nie wydaje się niczym szczególnym na tle współczesnej historii filozofii. Tak czynili socjobiologowie, jak i tradycja filozoficzna wywodząca się z nurtu zapoczątkowana przez Maxa Schelera, Helmuta Plessnera, czy A. Gehlena. Jednak ci filozofowie ujmowali „człowieka” ahistorycznie, natomiast spojrzenie Lema jest z gruntu historyczne, tyle tylko, że nie chodzi tu o historię w znaczeniu humanistycznym, nawet nie o historię gatunku, lecz o dzieje Ziemi jako planety.
W aspekcie świadomościowym, Lem konfrontuje „człowieka” nie z niższymi bytami biologicznymi, lecz z jego przyszłymi, modelowanymi tworami, mającymi imitować i naśladować jego rozumność.
Klasycy antropologii filozoficznej uznawali, że jej twierdzenia mają status nadrzędny wobec twierdzeń subdyscyplin filozoficznych, takich jak filozofia nauki, czy filozofia techniki. Z kolei u Lema, podobnie jak u G. Böhmego, wszystkie rodzaje dyskursów, antropologiczny, kulturowy, czy dotyczący techniki są traktowane jako współzależne.
Rozdział V
JĘZYK
1. Celem niniejszego rozdziału jest zaprezentowanie poglądów Stanisława Lema na język, rozumiany jako specyficzny kod i teorię komunikacji, rozumianą jako proces przekazu znaków językowych i im podobnych[121]. Poprzez ten ostatni Lem rozumie proces komunikowania oraz wszelkiego typu oddziaływania między układami. Takie ujęcie wynika zapewne z głębokiego zakorzenienia zainteresowań omawianego autora w teoriach cybernetycznych, biologicznych i w statystyce. Pewien zarys poglądów Lema na semiotykę (rozumianą jako teoria znaków tworzących języki) przedstawiałem już w innym miejscu[122], dlatego tutaj ograniczę się do punktowego wyliczenia podstawowych założeń w tym zakresie.
- Znak może funkcjonować i być odczytywany jedynie w systemie znaków, poza nim przestaje być znakiem „prawdziwym”.
- Różnice jakie dzielą odmienne teorie syntaktyczne, semazjologiczne i semantyczne Lem dostrzega w różnym pojmowaniu przez te teorie: „pojęcia” oraz sporu o pozycję tego bytu względem innych elementów sensownej komunikacji. Skłania się do sądu, iż „znaczące” i „znaczone”, pojęcia i nazwy, znak oraz sens znaku, współkonstytuują się wzajemnie, spór o to, który z nich ma większe znaczenie, jest zatem sporem bezpodstawnym.
- W języku naturalnym niemożliwa jest taka wypowiedź, która definitywnie uniemożliwiałaby aktywność interpretacyjną odbiorców. Stąd też tekst literacki jest zarazem „otwarty” i „zamknięty”; otwarty - ponieważ podatny na interpretacje; zamknięty - ponieważ już został zapisany. Ten
problem będzie tu jeszcze szerzej omawiany.
2. Lem prezentuje spektrum języków, począwszy od języków twardych, zasadniczo bezkontekstowych, sztucznych, takich jak języki programowania automatów skończonych, pewien zespół komend - rozkazów . Na drugim końcu tej skali, znajdują się języki miękkie, odznaczające się silnym polimorfizmem semantycznym, czyli języki etniczne.
Drugim obok stopnia naturalności elementem klasyfikującym języki jest stosowalność do nich twierdzenia Göedla. Otóż języki miękkie są „poliinterpretacyjne” i „różnowykładalne” znaczeniowo. Wielość idiomów, wewnętrzne sprzeczności, możliwość dowolnego interpretowania znaczeń pozwala im „wymijać otchłań wykrytą przez Göedla. Mianowicie jest tak, że udowodnić prawdziwość twierdzenia w pewnym (nazwijmy go zerowym) systemie znakowym – twierdzenie którego NIE da się zgodnie z dowodem Göedla wewnątrz tego systemu zweryfikować – MUSIMY wzbić się na następny poziom systemu i tam dopiero zdołamy rozwiązać zadanie. (...) Jednakowoż język jest nam dany tak, że tysięcy owych przenosin różnopoziomowych nie uświadamiamy sobie (poza logikami skłopotanymi paradoksami typu samozwrotności – selfreflexivity).”[123]
Ponadto do grona języków szczególnie miękkich należy zaliczyć „zarówno muzyczne utwory, jak nawet tańce opatrzone określoną kolejnością figur (...) . Dotyczy to nawet mody, jej zmian (są to zmiany semantyczne) oraz JEJ BRAKU, który też może się przecież stać modą.”[124] Omawiając język, pojmowany jako swoisty kod, należy jeszcze wskazać na trzy zasygnalizowane przez Lema kwestie:
- Nazbyt twardy język, pozbawiony metaforycznej giętkości jest odchyleniem od normy lingwistycznej;
- Zbytnia miękkość prowadzić może nawet do schizofrenii, wkracza ona bowiem w świat metafor, których nikt prócz samego schizofrenika nie rozumie;
- Bez języka nie byłoby samoświadomości ani mnóstwa typowych dla nas poczynań i zajęć, wraz ze sztuką na czele.
Zupełnie osobne miejsce rezerwuje Lem dla kodu genetycznego. Nie jest on jeszcze przekazem, stanowią go tylko: czteroliterowy alfabet kwasów nukleinowych i gramatyka; komórka przekłada go na dwudziestoliterowy język białek – aminokwasów, tożsamych dla całej przyrody żywej. Białka kodowane głownie przez tryplety (choć zdarzają się i sekstety) dają w sumie nieprzebraną ilość informacji kodowanych. Zaledwie kilka procent genów, z ponad 80000 (jak u człowieka) uznano za kody strukturalnie wyznaczające budowę białek, cegiełek organizmu. Jest to niepowtarzalny fenomen stworzony przez przyrodę.
3.1. Głównym motywem, który spowodował powstanie Filozofii przypadku, było zadziwiające Lema zróżnicowanie opinii krytycznych o jego beletrystyce, powstałych w rozmaitych odbiorczych kręgach.[125] Jednym z jej wątków, jest polemika z fenomenologiczną koncepcją dzieła sztuki, stworzoną przez Romana Ingardena.
Lem stoi na stanowisku empiryka, przyznając się do uproszczenia stanowiska Ingardena, uzasadnia to tym, iż analiza fenomenologiczna nie posiada pełnej przekładalności „na język podległy z założenia dyrektywie wywrotności empirycznej”[126]. Lem wysuwa wobec ingardenowskiej teorii dzieła literackiego szereg zarzutów, najpierw jednak należy chociaż w formie skrótowej przedstawić tę teorię.[127]
Według Ingardena utwór literacki jest schematycznym tworem wielowarstwowym, posiadającym miejsca niedookreślone, intencjonalnie konkretyzowane przez czytelnika, przy czym dzieło literacki istnieje zawsze w jednej postaci, niezależnie od jego możliwych odczytań (konkretyzacji). Utwór istnieje jako konstrukcja całościowa, również wtedy gdy nikt go nie czyta. Jest tworem intencjonalnym oraz idealnym. „Teza naczelna, iż chodzi o twór jedyny, zmusza do wywnioskowania, iż jednostki zdaniowe, elementarne cegiełki tekstu, są elementami akurat tak samo niezmiennymi i nieściśliwymi, za jakie miała fizyka klasyczna - atomy.”[128]
Lem z jednej strony zgadza się z Ingardenem w sprawie antypsychologizmu, uważając dzieło za zbiór wspólnych cech całej klasy społecznych odczytań, jednak z drugiej, wysuwa wobec tej teorii szereg zarzutów.
- Nie uważa dzieła za zbiór operacji mentalnych zachodzących podczas czytania. Wielość odczytań danego dzieła nie musi się wcale pokrywać, jest tak tym bardziej, im bardziej dzieło znamionuje oryginalność.
- Czy istnienie utworu, jako zbioru kartek stojących na półce i nie czytanych przez nikogo, jest tożsama z istnieniem utwory wciąż czytanego? Czy też sprawa ta przedstawia się tak samo jak z pytaniem o drzewo przez nikogo nieoglądane; zdaniem Lema książka staje się książką dopiero w trakcie lektury. „Gdyby czytelnik zapominał na następnej stronie, co wyczytał na poprzedniej, w ogóle by nie mógł zintegrować treść i lektura rozpadłaby mu się na niespójne cząstki.”[129]
- Intencjonalny status beletrystyki czyni ją tworem nie podlegającym prawom logiki. Czytelnik otwierając książkę, zawiera z jej autorem milczącą umowę, co do sposobu (modalności) odczytania. Najwyższą instancja odwoławczą w trakcie lektury, nie jest jej zdroworozsądkowa wiarygodność, ani prawda faktycznych zajść, lecz paradygmat beletrystyczny gatunku - decyzje czytelnicze zapadające podczas lektury. Na przykład, próby odgadnięcia podczas lektury kryminału, „kto zabił?”, i kiedy okaże się, że mordercą jest skandynawski Bóg Thor, czytelnik uznałby to zapewne za złamanie z autorem umowy, oszustwo. Notabene swego czasu podobne zarzuty wysuwano wobec samego Lema, w okresie, kiedy to zaprzestał pisać powieści SF, i zajął się pisarstwem eseistycznym. „Jednym słowem, decyzje czytelnicze, zapadające w toku lektury, ustalające implicite (…) są silnie uzależnione od współczynnika kulturowego. Tej okoliczności Ingarden w ogóle jednak nie brał pod uwagę.”[130]
Przykładem różnic w odbiorze są książki tłumaczone w różnych kręgach kulturowych i językowych. Porównajmy chociaż recepcję Hegla w krajach anglosaskich i w Polsce. Dotyczy to zresztą nie tylko książek, wystarczy porównać reakcje oglądających filmy np. Jerzego Bareji, czy też tych opowiadających o losach Kargula i Pawlaka, wśród Polaków i widzów innych nacji, posiadających inny bagaż kulturowy, inne założenia i oczekiwania co do dzieła. Wspólnota reakcji jest możliwa tylko wtedy, gdy czytelnicy (lub widzowie) zaczynają się ze sobą kontaktować poprzez wspólną im szkołę; „która naucza literatury, przez pewne spetryfikowane pojęcia, uświęcone podejście i hierarchie wartości.”[131]
- Najcięższy zarzut wysunięty przez Lem wobec Ingardena, sprowadza się do tego, że pewna partykularna własność podzbioru czytelniczego, jaką jest „wizualizacja” tekstu czytanego, uznana została, za własność powszechną i nawet konieczną. Inaczej mówiąc Lem, określający się jako motoryk, czytający zdanie: „Jan bije Piotra”, nie wyobraża sobie tego bicia, co czyni, jego zdaniem Ingarden. Stąd też, wynikać by miał nacisk jaki kładł Ingarden, na konieczność wizualizowania tego, co tekst daje „schematami wglądów”, będącymi w gruncie rzeczy, pewnymi ikonami kulturowymi. Na przykład: „Wiemy, jaki był kolor oczu i włosów panny Billewiczówny, lecz nie wiemy, czy miała na pewno zupełnie proste nogi. Otóż to, że takie właśnie miała nogi, implikowane jest przez fabularny schemat Trylogii, który opiera się na stereotypie zwierzchnim. Heroina takiej powieści, jako wymarzona kochanka, nie może mieć nóg iksowatych.”[132]
3.2. Wpływ kulturowy na recepcję dzieła, o których była mowa w dwu ostatnich punktach poprzedniego paragrafu, zwłaszcza takiego dzieła, które weszło do skarbca literatury narodowej, bądź też należy do jakiegoś ściśle określonego gatunku literackiego, jest nieświadomie obecny u czytelników. Stwarza pewną aurę interpretacyjną wokół danego tekstu. Tutaj, kolejny raz, wkracza kategoria przypadku, wraz z pytaniem, dlaczego pewne książki na długo ulęgają zapomnieniu, a potem są niespodziewanie, z dużym opóźnieniem odkrywane i uznawane za arcydzieła. „Stabilizowanie się wartości w hierarchii historii kultury podlega też działaniom przypadku. (...) W literaturze oceny takie [większy, mniejszy] są niemożliwe. Tutaj działa cała masa czynników, które nie dadzą się po wiek wieków jednoznacznie ustalić. Moim zdaniem - choć nie jest to oryginalne sformułowanie - w dorobku pisarzy znakomitych znajdują się częstokroć utwory słabsze, które dostały się na szczytowe miejsca literackiego Olimpu tylko dlatego, że napisali je twórcy, którzy dali dzieła wybitne.”[133]
Realny proces wchodzenia dzieła na rynek odbiorczy jest procesem statystycznym, i odbywa się na zasadzie losowych błądzeń, zarazem jednak: „im bardziej spójna staje się publiczna opinia o książce, w tym mniejszym stopniu podlega utwór wtrętom czynnika losowego w swej dalszej karierze.”[134] Wchodząc na arenę czytelniczą dzieło jest początkowo niedookreślone. Kreacja takiego dzieła jest jedynie projektowaniem, którego realizacja przebiega zasadniczo w myśl gustów i oczekiwań masowych. Każdy tekst posiada jednak swoistą strukturę niezmienną, jest ona jedynie szkieletem dla interpretacji czytelniczych. „Mówiąc grubo: nie dzieła się zmieniają w odbiorze, lecz tylko nasze ich interpretacje.”[135] Niemożliwe jest nawet „zimne” badanie tego kośćca dzieła. Każde odczytanie, proces odbioru nacechowany jest emocjami, nie da się ich odseparować, zawiesić wszelkich przeżyć wartościujących i afektywnych względem dzieła. Każde badanie „językowych taktyk”, używanych przez autora, musi zakładać wstępną ocenę. Dzieje się tak dlatego, że analiza dzieła jego struktury nic nam nie mówi o jego wartości literackiej. Zaś wstępny podział, które dzieło nadaje się do takiego badania, samo w sobie zakłada ocenę o zabarwieniu emocjonalnym.
Oryginalne utwory są jakby mutantami na gruncie gatunków literackich, tyle tylko, że o ile w przyrodzie mutanty przystosowują się raczej do względnie niezmiennego środowiska, to na gruncie literatury niejako przekształcają one środowisko, tworząc nowy gatunek. Problem pojawia się przy dziełach, których nie można jednoznacznie przyporządkować do jakiegoś konkretnego gatunku literackiego (np. Imię róży Umbero Eco[136]), hybryd sytuujących się w poprzek konwencji gatunkowych. Spełniają one taką sama role, jak utwory oryginalne, otwierają nowe drzwi, przekształcając środowisko. Różnica leży w tym, że mutanty to jakby całkiem nowe gatunki, a hybrydy to jedynie krzyżówki genetyczne już istniejących.
Dzieło traktowane jako całość nie informuje nas o tym czy jest pod względem kategorialnym pewnym sygnałem, czy też symbolem. „Natomiast od nas zależy to, do czego odnosi się dzieło, a mówiąc »od nas« - mam na myśli układy aprobowanych konwencji. Dopóki te konwencje są obecne w powszechnej świadomości, dopóty działa automatyka przyporządkowująca »właściwie«, tj. wedle ich ustaleń [konwencji], dzieła - kategoriom »sygnałowym«, lub »symbolizacyjnym«. Gdy konwencje takie stają się przeszłością, a jeszcze do tego zamierzchłą, odbiór dzieła może natrafić na znaczne przeszkody, ponieważ zanikły odwoławcze stereotypy, pozwalające określić kategorialny poziom komunikacji.”[137] Lem ilustruje ten proces na przykładzie Nocy i dni, Marii Dąbrowskiej, jednak jest on jeszcze lepiej widoczny na gruncie chociażby dowcipu i kabaretu politycznego, gdzie szybko zmiana odniesień skeczów powoduje, że te które śmieszyły nas przed dziesięciu laty, obecnie stają się zupełnie nieprzystające do sytuacji, i służyć mogą raczej jako pewne przypomnienie, niż autentyczny powód do uśmiechu.
3.3. Pozostaje jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia: czy język z jego semantyką jest końcowym etapem odbioru dzieła, czy też tylko pośrednim? Odpowiedź Lema brzmi: „Nie mogę zobaczyć, co znajduje się w pokoju o zamkniętych drzwiach, i muszę te drzwi pierwej otworzyć; jednakże to, co zobaczę, na pewno nie jest drzwiami ani tych drzwi otwarciem. Tak więc chodzi o to, czy znaczenia są niejako drzwiami, akt zaś ich rozumienia - otwarciem drzwi, przez co dostrzega się pojmując to, co za nimi, czy też raczej są znaczenia - ostatnim etapem drogi.”[138] Oczywiście poprzez etap końcowy nie można rozumieć pojedynczych słów i poszczególnych zdań. Pojmowanie dzieła jest pewnym konstruowaniem mentalnym pewnych wyższorzędnych układów w semantycznej przestrzeni umysłu, i cały problem sprowadza się do tego, czy ta przestrzeń jest pewną strukturą autonomiczną i hermetyczną, czy też ma swoje zakotwiczenie w innej przestrzeni, przestrzeni pozajęzykowych, wirtualnych obiektów. Można próbować rozwikłać tę kwestię, poprzez introspektywne próby przypominania sobie np. twarzy znajomych, lecz nie do końca wiadomo, czy „wszyscy ludzie są identyczni ze względu na psychiczne mechanizmy, uruchamiane takim eksperymentem; wydaje się to nawet dość wątpliwe. Elementy językowe i niejęzykowe zdają się w myśleniu, także odtwórczym, współuczestniczyć, przynajmniej bardzo często.”[139] Jeżeli widzę jakiś obiekt, czy przedmiot i rozpoznaję go, nie muszę go wcale w myśli werbalnie nazywać, z drugiej strony, kiedy czytam jakąś nazwę własną grupy przedmiotów (np. gatunku zwierząt) i rozumiem ją wcale nie muszę jej sobie wizualizować, czy wyobrażać. Język jest pewną nadbudową nad wyższorzędnymi strukturami czynnościowymi. Zdaniem Lema, by nauczyć maszynę funkcjonowania językowego, winniśmy najpierw wyposażyć ją w pewne sensorium, umożliwiające jej aktywne postrzeganie otoczenia i bezjęzykową wymianę informacji z otoczeniem. Języka nie da się odłączyć od zaplecza percepcyjnego, „nie może być badanie języka uznane za wyczerpujące, jeśli się nie uwzględnia tego, co językiem nie będąc - język umożliwia i rozumiejąco konstytuuje go w mózgu.”[140] Tutaj Lem odwołuje się do opisu anatomicznej budowy mózgu i konkluduje swój wywód stwierdzeniem, że: „myślenie i rozumienie konstytuują procesy, które same w sobie ani myślące, ani rozumiejące nie są. Język zaś jest późnym, względnie wyodrębnionym etapem pracy mózgowej, takim w którym doszło do utrwalenia niezmienników procesu, a właściwie wielu procesów, jakie artykulacjami nie były i nie są. Pragnąć wyodrębnienia języka z mózgu to tyle, co życzyć sobie wyizolowania życia z ameby tak, żeby ona pozostała całością.”[141]
Czym zatem różnią się właściwie znaczenia językowe, od poza - językowych? Znaczenia pozajęzykowe są stereotypami kulturowymi, natomiast językowe nie mają oparcia w takich powszechnikach. Trzecią kategorią znaczeń, wyróżnioną przez Lema jest kategoria znaczeń, „która jest niezmiennikiem wszystkich historycznych kultur w całej ich różnorodności.”[142] Mowa tutaj o pewnych niezmiennikach wynikających z praw Natury, potrzeb biologicznych.
3.4. Podsumowując - język powstaje niezależnie od sytuacji, poza którymi jest zrozumiały. Jego poszczególne partykuły mogą zostać użyte do opisania innych, aniżeli początkowo, elementów ze świata zewnętrznego. Procesy zmian znaczeń i odniesień, jakie zachodzą wewnątrz niego, są procesem dynamicznym w czasie. „Odtwarzając w rosnących uszczegółowieniach syntaktycznych i leksykalnych ich (sytuacji) strukturę, staje się zarazem zdolny do liniowego skanowania dowolnych zjawisk, na które go »wycelować«. Nie ma tez żadnej zasadniczej niemożliwości, udaremniającej skierowanie języka na niego samego. W pewnych okolicznościach może z tego procederu powstać poezja.”[143]
- Rozumienie dowolnego tekstu, jest procesem kontynualnym. Może on być najróżniej stopniowalny w trakcie jednostkowych odczytań. Na dobra sprawę, nie ma takiej granicy, z powodu istnienia której o jakimś tekście możnaby było powiedzieć, „iż to, co on wyznacza sensowo, już dokumentnie, do samego końca zostało wyczerpane.”[144]
- Badane dzieła (twory językowe) z pozycji „zewnętrznej”, w trakcie tego procesu przechodzą do pozycji „wewnętrznej”, jako partykuły układu.
- Analizując twór językowy, ingerujemy weń, ustawiając się w perspektywie wyznaczonej naszymi zainteresowaniami, badawczą presumpcją i kontekstem kulturowym. Przypomina to sytuację, znaną z fizyki i określaną jako zasada nieoznaczoność Heisenberga.
- Nie może być żadnych świętych i nienaruszalnych tez wyjściowych w badaniu. Za jedną z takich tez uważa Lem „domniemanie de Soussure’a, że dzieło literackie w całości odpowiada pojęciu języka. Jest to okropna nieprawda, sprzeczna z wszystkimi późniejszymi ustaleniami informatyki i lingwistyki, nieprawda, której nikt nie śmie nazwać po imieniu przez szacunek dla mistrza. (...) Wynika stąd, że ilość informacji ustala dla zdania (czy koniunkcji zdań) moc repertuaru dyskretnych stanów, którego to repertuaru używamy dla wyznaczenia sensownej i ilościowej zawartości informacyjnej: a wszakże od nas odbiorców zależy, jak bogatymi repertuarami będziemy przy lekturze operowali!”[145]
4.1. Osobny nurtujący Lema, problem związany z językiem, to kwestia komunikacji między/kulturalno/planetarno/cywilizacyjnej. Swego rodzaju semiologia pozaziemska, przygoda ewentualnej komunikacji.[146]
Oczywiście, można zdarzenie komunikacyjne trywializować, odrzucać jako jeszcze jedną, czystą fantazję jakich pełno w SF. Zjawisko komunikacji pozaziemskiej, znane jako telepatia, spostrzeżenie pozaziemskie, bezpośredni kontakt mistyczny, porozumienie hipnotyczne, przynależą do stałego repertuaru SF. Jednakże zyskują one u Lema zupełnie nową płaszczyznę oglądu i opisu, nie są to tylko „zwykłe” opisy porozumienia między ludźmi a obcymi, lecz raczej katalogi problemów jakie może napotkać tego rodzaju komunikacji. Przykłady tego daje Lem chociażby w: Głosie Pana, Solaris, Człowieku z Marsa, Astronautach, czy w Edenie, w którym to Dubelty – osobnicy zamieszkujący tytułową planetę, posługujący się językiem pisanym, ikonicznym, jako językiem podstawowym - odpowiednikiem naszej mowy.
Widać tutaj jak bardzo lemowskie podejście do problemu języka wyróżnia się, odsłaniając pewne głębokie wymiary tego, co jest ukryte w semiologicznej i gramatologicznej koncepcji nim, która utrzymuje się w zachodniej tradycji myślenia o języku. W zagadnieniu tym chodzi o związki między inteligibilnością i pismem, wnętrzem i zewnętrznością, trascendentalnym znaczeniem i znaczącą materialnością, głosem i znakiem wizualnym. Na początek kilka uwag wyjaśniających:
- Jeżeli próbuje się podzielić wszelkie znaki (językowe i niejęzykowe) według ich rzekomego związku z oznaczonym obiektem, to narzuca się nam najpierw triada rodzajów znaków, którą zaproponował Charles Sanders Pierce: oznaka (wskaźnik, indeks) pozostaje do oznaczonego przedmiotu w relacji faktycznej, fizycznej korespondencji; symbol jest znakiem arbitralnym, opartym na konwencji znaczeniowej, odsyła do przedmiotu, nie wykazując doń podobieństwa; ikon (znak ikoniczny, obraz, wizerunek) charakteryzuje się tym, że między nim a denotowanym przedmiotem zachodzi topologiczne podobieństwo.
Komunikacja między człowiekiem a dubeltem zaczyna się od ikony, bowiem wyłącznie ikoniczność wydaje się być zasadniczym warunkiem możliwości porozumienia się w przypadku braku wspólnego kodu partnerów. Jedynie na podstawie podobieństwa zachodzącego między znakiem i przedmiotem oznaczonym bierze swój początek komunikacja bez wspólnego kodu, porozumiewanie się człowieka z istotą pozaziemską .
- Jednakże również produkcja znaków ikonicznych nie jest produkcją bez założeń, gdyż także relacja ikoniczna nie jest relacją „naturalną”. Podobieństwo topologiczne, które nie jest przecież tożsame, implikuje, iż odwzorowanie przedmiotów i ich strukturalne własności muszą być przynajmniej w tym samym stopniu poznane czy rozpoznane, w jakim są w przybliżeniu prezentowane, gdyż przedstawienie ikoniczne oznacza prezentacje jedynie określonych cech, uznanych za relatywne. Musi poniekąd istnieć kod rozpoznawania, który umożliwia selektywne uchwycenie relewantnych warunków spostrzegania przedmiotu. Rozpoznanie związku semantycznego między już skodyfikowanymi członami relacyjnymi płaszczyzny treści i płaszczyzny ekspresji można uznać za przejaw inteligencji.
- Komunikacja ikoniczna odbywa się tutaj poprzez produkcję znaków pisma, znaków graficznych. Nośnik znaku jest układem graficznym, bądź śladami kredy na tablicy, bądź pismem prochu grafitowego, które odsłania rezultaty elektromagnetycznych aktów pisma. Znak jest więc znakiem przedmiotowym, ukonstytuowanym dzięki aktowi uprzestrzennienia, który wytwarza zróżnicowany układ ikoniczny. Struktura owego układu ikonicznego jest odwzorowaniem topologicznym określonych aspektów pola spostrzeżeniowego, aspektów semicznie skodyfikowanych.
Jednakże takie ujęcie problemu zaciemniłoby krytyczny impuls refleksji o języku polegającej na radykalnym zakwestionowaniu filozoficznej interpretacji pisma, która zdominowała tradycję zachodnią od czasów Platońskiego Timajosa. Albowiem właśnie w tej tradycji myślano o piśmie w sposób dokładnie odwrotny: ludzie jako podmioty działające mają sobie coś do zakomunikowania, a to coś jest wielkością inteligibilną, faworyzującą słowo mówione - głos jako pierwotną postać ekspresji i reprezentacji, przy czym myślenie przedstawieniowe wyprzedza i dominuje nad komunikacją wzrokową (poprzez pismo), której zadaniem jest jedynie transport sygnifikatorów uprzednio w myśli utworzonych. Pismo jest podług tej tradycji myślowej jedynie drugorzędnym systemem znaków, systemem wtórnym, dodanym do słowa mówionego, któremu przysługuje bezwzględny priorytet.
Moim zdaniem, zreferowana tutaj koncepcja języka, której logocentryzm i fonocentryzm charakteryzują wymownie całą tradycję metafizyczną filozofii zachodniej, przeciwstawia się język obcych dubeltów. Jest to język ikonicznie skodyfikowanych śladów pismowych, uprzestrzeniających się w ciągle zmiennej postaci na gładkiej folii, język nie odwołujących się do sensów pierwotnych. Jako taki język dubeltów jest: 1) krytyką logocentrycznego założenia przyznającego prymat znaczeniu przedjęzykowemu; 2) wyjściem na pierwsze miejsce znaczenia słowa pisanego w procesie semiozy i tym samym wyprzedzeniem głosu (fonetycznego); 3) zepchnięciem samowiednego i samoświadomego podmiotu kartezjańskiego w pustkę; 4) manifestacją pierwotnej zewnętrzności, na podstawie której możliwa jest komunikacja nie podporządkowująca się sensowi słowa mówionego.
4.2. Jeszcze inaczej wygląda problem kontaktu w Głosie Pana. Metadyskurs tej powieści rozwija się właśnie wokół kontaktu – serii impulsów zawieszonych w czystej, absolutnej próżni. Musi powstać obszerna, wielowątkowa nauka o hipotetycznych, możliwych nadawcach, ich celach, kulturze, a przede wszystkim o ich języku, aby móc chociaż próbować odczytać treść przekazu. Cały problem sprowadza się do problemu naszego, ludzkiego przygotowania do kontaktu z niewyobrażalnie inną kulturą, sposobem jej postrzegania, i porozumiewania się, ale też do możliwości uwolnienia się od naszych ludzkich, kulturowych uwarunkowań i kontekstów przedzałożeniowo i nieświadomie dla nas „pętających” nasze próby odczytania tekstu nie mającego żadnego zaczepienia w znanych nam kontekstach.[147]
5.1. W trakcie szukania wśród współczesnych teorii filozoficznych kandytatek do skonfrontowania teorii języka zaproponowanej przez Lema, natrafiłem na zespoły poglądów Jacques'a Derridy oraz Stanley’a Fisha[148].
Pierwszego z wymienionych Lem, jak sam wspomina, czytał lecz bez
zachwytu i zrozumienia[149], nie przeszkadzało mu to jednak krytykować Derridiańskiego dekonstrukcjonizmu[150]; był już z nim konfrontowany przez Manfreda Geiera[151], zdecydowanie mu to jednak nie odpowiadało[152]. Wydaje się jednak, że dość istotne podobieństwa między koncepcją Derridy, a koncepcję Lema istnieją. Moim zdaniem są to:
- Odwołanie do obszaru cybernetyki, matematyki teoretycznej oraz teorii informacji,[153]
- Stwierdzenie, że język naturalny nie jest neutralny, zawiera w sobie presupozycje i założenia kulturowe,
- Przynajmniej w przypadku Edenu nietrudno wykazać zbieżność twierdzeń dotyczących charakteru pisma i tekstu pisanego. Obydwaj myśliciele nie godzą się na twierdzenie o jego wtórności w stosunku do mowy.
- Twierdzenie Lema o wariacyjności tekstu wskutek odmienności odczytań osobniczych, wydaje się zbieżne z postulatem dekonstrukcjonizmu Derridy. Tekst pisany jest zarazem nieruchomy z powodu jego utrwalenia oraz ruchomy z powodu różnych czytelniczych odbiorów.[154] W podobnym tonie wypowiada się o tekście Fish[155].
Z drugim z wymienionych łączą autora Solaris, poza powyżej wspomnianą, co najmniej trzy kwestie:
- Fisha stwierdzenie o ufności partycypujących w komunikacji[156], wydaje się zbieżne z poglądem Lema dotyczącym nieformalnej umowy czytelników z autorem (porównaj punkt 3.1., podpunkt iii, niniejszego rozdziału)
- Ufność uczestników (Fish) i nieformalna umowa (Lem), są uwarunkowane przez wspólnotę i konwencje nią rządzące.
- Przeświadczenie o nieistnieniu żadnego ostatecznego kontekstu, przesądzającego o końcowych znaczeniu tekstu, poza kontekstem społecznym, zmiennym w czasie.
Generalizując, obaj podkreślają wagę kontekstu odbioru w interpretacji odbieranego tekstu, w szczególności tekstu dzieła literackiego.
Rozdział VI
Technologia i kultura.
1. Przedmiotem analizy w tym rozdziale będzie szeroko rozumiana kultura oraz technologia, traktowana jako fenomen typowo ludzki. Przy omawianiu pierwszego z wymienionych problemów będę odwoływał się przede wszystkim do drugiego, poprawionego wydania Filozofii przypadku. Literatura w świecie empirii, oraz do właściwie nieistniejących fragmentów wydania pierwszego (Kraków 1968), które Lem usunął, bądź zastąpił innymi. Jak podkreśla to Małgorzata Szpakowska[157], uczynił to nie z powodu zmiany swoich poglądów w tej materii, lecz jako wynik ograniczenia swojej polemiki ze strukturalizmem, którą po latach, ocenił jako bezprzedmiotową. Z kolei, drugim z wymienionych problemów zajmuje się Lem w głównej mierze w Summie technologiae (pierwsze wydanie: 1964, wydania poszerzone: 1967, 1974 i 1984), oraz w późniejszych esejach zamieszczonych w Sex wars (1996), Tajemnicy chińskiego pokoju (1996), Bomby megabitowej (1999) i Okamgnienia (2000), w których komentuje swoje prognozy sprzed trzydziestu lat.
2.1. Całość wytwarzanego i odtwarzanego przez człowieka świata, w którym toczy się życie ludzkie określa się mianem kultury. Według Lema jest ona elementem rekompensującym „niedostateczność” człowieka, traktowanego jako wynik biologicznej ewolucji[158]. Określa ją jako wytwór ludzkiego mózgu, uwarunkowanego genotypowo, jednocześnie potęgującego fenotypową adaptacyjność gatunku do zmiennych warunków otoczenia. „Mózgi wytwarzają z czasem kulturę jako strategię przeżywania, z której gatunek może się wycofać i może ją zmieniać na całkowicie odmienną, nie
zatracając przy tym wcale danej genotypowej znieruchomieniem identyczności gatunkowej”[159]. W takim rozumieniu można mówić o różnych stadiach kultury w przyrodzie, na przykład Lem omawia zachowania protokulturowe makaków[160].
Warunkiem pojawienia się „kultury” na wyższym poziomie jest wykształcenie się języka, obdarzającego znaczeniami i kodyfikującego zastane regularności współżycia grupy, „albowiem ewoluująca grupa nie dysponuje wszak głęboką wiedzą retrospektywną i nie ma tym samym żadnych przesłanek dla rozróżnienia pomiędzy regularnościami niezbywalnymi, w rodzaju biologicznych konieczności (tj. niezbędnych przeżywalnościowo), a takimi, które na starcie procesu kreował czysty zbieg trafów. Toteż najpierw znaczenia, a potem i »wyjaśnienia« zachowań muszą być nieuchronnie – w empirycznym sensie – fałszywe, ponieważ język może tylko konstatować, ewentualnie zaś – interpretująco wzbogacać zastaną »tradycję« (…) Język więc niejako nakłada się ulegle na pierwotny trzon protokulturowy grupy i jeszcze go dodatkowo usztywnia – kodyfikująco”[161].
Kultura postrzegana jest przez Lema jako skomplikowany, ewoluujący układ, w którym, podobnie jak w biocenozie, zainicjowane losowo procesy zaczynają wykazywać pewne regularności. Wynika to stąd, że wszystkim postępowaniom ewolucyjnym wspólna jest „zasada działania przeciwlosowego”[162]. Rozumowanie opiera się na ustaleniach wywodzących się z teorii gier. Skoro Natura w swoich procesach działa w oparciu o zasadę loteryjności, zatem kultura traktowana jako jej przeciwnik w walce o przeżycie, musi również kierować się tymi zasadami. Prowadząc swój wywód dalej, Lem przyrównuje współzawodnictwo kultury i Natury do gry formalnej - szachów, będącej sama w sobie grą desygnacyjnie całkowicie pustą, ale którą można powiązać z otaczającą ją rzeczywistością. Na przykład poprzez powiązanie niektórych pól szachownicy ze zdarzeniami występującymi poza nią[163]. Fizycznie istnieje tylko środowisko rozgrywki, zaś pewnych reguł gracz musi się domyślić, szczególnie tych warunkujących przeżycie[164]. Kultura wykazuje tu jednak pewną nadmiarowość, ma ona bowiem zdolność do samointerpretacji, wytwarzania sobie obrazu gry w której uczestniczy. Nie ograniczając się tylko do samej „fizycznej” rozgrywki, „systematycznie odmawia zgody na losowy charakter środowiska i na wywołaną tym losowość własnej kondycji. (…) przeciwstawiając się dwoma sposobami: działań instrumentalnych oraz interpretacji symbolicznych (znakowych)”[165].
Lem wyróżnia w kulturze dwa zbiory elementów:
- denotacyjnie i desygnacyjnie pustych, takich jak np. praktyki magiczne, modlitwy, prośby demonów o pomyślne łowy;
- reguł koniecznych ze względu na wymogi przyrody, w której społeczność jest zanurzona.
W tym sensie każda kultura jest grą lub systemem gier, częściowo pustych, a częściowo niepustych. Jednocześnie pojawia się tutaj możliwość istnienia wielości kultur, lub mówiąc językiem Lema, w rozgrywce Kultury z Naturą, w miejscu tej pierwszej pojawia się wielość graczy.
Każda kultura musi zachować pewne minimum przystosowawcze, aby w ogóle mogła przetrwać, stanowi ono zbiór wspólny dla wszystkich swoich odmian[166]. Zdaje się jednak, że Lema bardziej interesuje ta część, która ponad to minimum wyrasta. Owa część nadmiarowa, niedająca się wytłumaczyć funkcjonalnie, obszar samoorganizacji kultury. Wskazuje na istnienie wewnątrz niej kolejnego systemu gier. W tym sensie: „kultura jest metagrą, której reguły w czasie mogą się komplikować, a mogą się i stabilizować. Stabilizacja dany wzorzec gier utrwala, a komplikacja może doprowadzić do jego radykalnej odmiany. Kultury prymitywne, stateczne, utrzymują pewien stały poziom skomplikowania gry i być może, iż za atom, za »kulturem« takich formacji wypada uznać jednostkę komplikacji, widzianą w takiej grze elementarnej, która jest już nierozkładalna na »podgry«”[167]. Początkowo wszystkie te kultury były „monoikoniczne”, wyposażone, każda w swój własny obraz świata. Późniejsze ścieranie się, walki międzykulturowe i konkurowanie ze sobą, dały szansę na ich wzbogacanie się, by w efekcie „największą ekspansywność i rozwojowe przyspieszenie zdobyła kultura śródziemnomorska przez to, że wyznawane w niej wiary dały w późnej fazie chrześcijaństwa zgodę, niebezsporną i nienatychmiastową, na powstanie technogennej empirii. Tym samym poczęły zyskiwać prym narzędzia, wyzbywając się stopniowo symbolicznego uzasadnienia i wsparcia, a zatem ponad- i pozaludzkiej sankcji transcendentalnej”[168].
2.2. Jak podkreśla Lem, kultura w swej istocie powstała jako „urządzenie przeciwlosowe”. Jej celem podstawowym jest chronienie człowieka przed poczuciem przypadkowości, stara się jednak swoją rolę przed swoimi uczestnikami zataić. Wartości ustanowione przez siebie usiłuje przedstawić jako dane, jako odkrywane w świecie. Stąd, walorem każdej kultury jest jej niepełna przejrzystość dla uczestników, wypowiada to Lem w Wykładzie inauguracyjnym Golema: „Kultura jest instrumentem niezwykłym przez to, że stanowi odkrycie, które, żeby działać, musi być zakryte przed
swymi twórcami.(…) [To] taki wynalazek, który urabia po swojemu własnych wynalazców, a oni o tym nie wiedzą, kiedy się zaś dowiedzą, traci absolutną moc nad nimi, a oni dostrzegają próżnię”[169]. Zdaniem Lema, walorem wspólnym wszystkim kulturom jest racjonalizacja rzeczywistości, niedopuszczanie myśli, by była ona współkształtowana przez przypadek. Poszukując strategii przeżycia w przypadkowym świecie, a zarazem nie wyrażając zgody na jego przypadkowość, kultura jest nastawiona na eliminację przypadku z obrazu świata.
2.3. Lem wprowadza pojęcie: „kulturmemu”, jako cegiełki funkcjonalnej, atomów, z których złożone są obserwowalne zjawiska kulturowe. Należałyby do nich, na przykład: akt zawarcia małżeństwa, spożywanie posiłku, pouczanie dziecka itd. „Otóż można postawić pytanie, czy istnieje coś takiego jak składnia, która z »kulturmemów« tworzy kultury i która dla wszystkich kultur analogicznego szczebla rozwoju (instrumentalnego) jest taka sama”[170].
Wynikają z tego trzy konsekwencje:
- Intuicyjnie i obserwacyjnie potwierdzalna, że poszczególne kulturmemy nie mogą się ze sobą łączyć zupełnie dowolnie;
- Założenie o istnieniu składni kultur. Nie wyklucza to jednak istnienia pewnych prawidłowości niewykrywalnych i nieopisywalnych przez nią.
- „Całość istotnych różnic międzykulturowych daje nam katalog, czyli słownik dystrybutywny »kulturemów«. Winny być one zrównane pod względem stopnia komplikacji formalnej, jak organizacji wewnętrznej, i nie można w przybliżeniu nawet wyjawić z góry, tj. przed dokonaniem odpowiednich badań, co należałoby uznać za jednostkę kulturowej komplikacji (…). Wtedy każda kultura okazuje się artykulacją, z obrębu
zbioru »artykulacji możliwych« jako »zbudowanych wedle reguł składni«. Wszystkie więc kultury razem – to niejako zbiór »wypowiedzi« pewnego »superjęzyka«”[171]
Zdaniem Lema działania antropologii strukturalnej sprowadzały się właśnie do dążenia do wykrycia składni kulturmemów. Jest to, jego zdaniem, pomysł utopijny, ze względów na skalę zamierzenia. Wymagałoby to zebrania do badań porównawczych gigantycznej ilości informacji, i tak „generalizacja Levi-Straussa, odniesiona do myślenia totemicznego, stanowi jak gdyby analizę pewnego podzbioru wypowiedzi językowych z ich całego zbioru nieporównanie liczebniejszego, i wykryte prawidłowości są przez to nie prawami nadrzędnymi, lecz lokalnymi”[172]. Nadto, kultura traktowana jako swoisty system znaków, jest spajana relacjami sensownymi wewnętrznie, natomiast dla obserwatora zewnętrznego, sensowne są tylko niektóre, te które są tożsame z jego światem. „Bezpłciowy obserwator mógłby notować grę płci, ale nie mógłby wykryć sensów, jakie obecność płci wprawia w kulturę człowieka. Musiałby dopiero znaleźć najbliższy tych sensów homolog z zakresu sensów własnych”[173].
2.4. Założeniem rozmyślań Lema nad kulturą, jest przeświadczenie, że jest „to przeżywalnościowa strategia istot rozumnych, (…)[i jako taka] nie powinna przejawiać samozagrażalności, (…) nie powinna być ani wprost, ani pośrednio grą na samozagładę”[174]. Otóż, jego zdaniem, kultura, a na pewno kultura zachodnioeuropejska, takie zachowania przejawia; w rozdziale Patologia kultury[175] przyczyn tego stanu upatruje w „cywilizacyjnej mutabilności” oraz w „cywilizacyjnej działalności przeciwlosowej”. Podstawowym celem i sensem kultury jest tłumaczenie i zakrywanie udziału oraz roli przypadku, a także pełnienie funkcji pamięci zbiorowej[176]. Wraz z narodzinami i późniejszym rozwojem technologii nastąpił:
- Wzrost roli sfery instrumentalnej w kulturze, odbywający się kosztem interpretacji znakowej, czyli sensów kulturowych. Instrumentalizm, wcielony w kolejne postacie rozwijającej się technologii, zakłóca panującą „instrumentalno-symboliczną komplementarność”, właściwe działanie „fizjologii kultury”.[177]
- „Odczarowywanie” świata przez naukę, pokazanie roli przypadku w środowisku nas otaczającym jest zarazem podważeniem roli kultury jako „działań przeciwlosowych”.
- „Kultura, przekraczająca wzrostami asymilacyjną sprawność swych członków, zaczyna przejawiać symptomy rozpadu. Ich pierwszym stadium jest losowość, drążąca zbiorowe reakcje ludzkie na nieustanne zmiany. Obraca ona ewolucyjny ruch kultury w ciąg aborytywnych prób reorientacji czy odnowy postaw (…) losowość staje się obecnie paradygmatyką kreacyjną oraz innowacyjną w coraz większej liczbie sfer kultury”[178].
Paradoksalnie więc, kultura będąca ustrojem przeciwlosowym zarówno w swym działaniu zewnętrznym (skierowanym do swoich uczestników), jak i wewnętrznym (czyli reguł działających w niej), pod wpływem rozwoju nauki i idącym za tym rozwojem techniki, stała się domeną działań losowych. Lem dokumentuje to trzema przykładami[179]:
- „Kultura jako destrukcja kultury, czyli upatrywanie wartości w ich niszczeniu”. Chodzi tu o postępujące obalanie zakazów kulturowych, oraz postępującą medializację przekazów wewnątrzkulturowych, zdominowanych przez wiadomości dotyczące zajść o charakterze skrajnym: aktach terroryzmu, wojnach i konfliktach, zamachach i katastrofach. Lem wyróżnia tutaj jakby dwie podgrupy działań:
- „losowość skoordynowaną”, dotyczącą w głównej mierze działań polityków i aktów terrorystycznych, o wiadomych celach, lecz nieprzewidywalnych skutkach w skali globalnej;
- „losowość nie skoordynowaną”, objawia się głównie w sztuce, przykładami są wszelkiego rodzaju kolaże, czy całkowicie bezinteresowne niszczenie dzieł sztuki[180]. Dezintegrację wartości może zachodzić również „namiastkowo”, przejawiając się jako śmierć w filmie, odkształcanie ludzkiego ciała w sztuce itp.. „Paradygmatyczne centra, zawiadujące wszelką kreacją, opanowuje coraz jawniej losowość: niszczenie ładów całościowych w plastyce, harmonii w muzyce, wszelkie aleatoryzmy, uchaotycznienie narracji w literaturze są pierwszymi z brzegu przykładami”[181].
- „Kultura jako ucieczka z kultury”. Lem ma tu namyśli, poza panującą w chwili pisanie tego fragmentu modą, przede wszystkim nasilającą się „atrofią umysłową” aplikowaną w głównej mierze przez media masowe, pokazujące i porozumiewających się z widzami poprzez dynamiką, kinematyką, bez językowe widowisko, odwołujące się raczej do funkcji odpowiadających móżdżkowi (Cerebellum), jednakowych dla wszystkich zwierząt, a oddalających się od „nowej kory mózgowej” (Neocortex) – pełniącej funkcje ośrodka najwyższych czynności ośrodkowego układu nerwowego. Niejako odsuwa to MYŚLENIE od ludzi, i przekazuje je w gestie maszyn.
- „Dobór komercjalny w kulturze, czyli schizofrenia rynku”. Diagnozując współczesną kulturę, Lem stwierdza, że, wszechobecny rynek, wzmacniany przez reklamę, staje się jednocześnie likwidatorem autentyczności. Wskazuje tutaj w gruncie rzeczy na destrukcyjny wpływ coraz szybszych zmian mód; zastępowanie wartości w kulturze przez ich namiastki wmawiane przez reklamę kolejnym nabywcom produkowanych masowo towarów.
3.1. Poprzez technologię rozumie Lem: „warunkowane stanem wiedzy i sprawności społecznej sposoby realizowania celów przez zbiorowość upatrzonych”[182]. Pytanie przyświecające Summie technologiae to; „Kto powoduje kim? Technologia nami, czy też my – nią?”[183]
Zdaniem Lema do działalności technologicznej człowieka można stosować z grubsza te same kryteria, co do zachowań gatunków w biocenozie, czy powstawania i rozwoju kultury; mamy tutaj też mutacje i dobór, oraz w ogromnym zakresie przypadek. Porównując rozwój technologii do rozwoju bioewolucji Lem kieruje się następującymi przesłankami:
- Nowe urządzenie (jako nowy gatunek) zachowuje początkowo znaczne podobieństwo do fazy je poprzedzającej;
- Rozwój prowadzi zasadniczo w kierunku uniwersalności funkcji.
- Zarówno w ewolucji technicznej, jak i biologicznej nowe gatunki zachowują wiele cech nie dających się wytłumaczyć zaletami przystosowawczymi.
- Przede wszystkim zaś: „obie [ewolucje] są procesami materialnymi o prawie takiej samej ilości stopni swobody i zbliżonych prawidłowościach dynamicznych. Procesy te zachodzą w układzie samoorganizującym się, którym jest i cała biosfera Ziemi, i całokształt technicznych działań człowieka – a układowi takiemu jako całość właściwe są zjawiska »postępu«, to jest wzrostu sprawności homeostatycznej, która zmierza do ultrastabilnej równowagi jako do celu bezpośredniego”[184]
3.2. Lem wpisywał się, (albo wręcz – wyprzedził ją) trwającą dyskusję dotyczącą przyszłych relacji między człowiekiem a technosferą. Można w niej wyróżnić trzy opcje[185]:
- Neoluddyzm - odrzucający technologie i rozwój przemysłowy, nastawiony doń krytycznie, przeciwstawiający im wartości związane z naturą. Do najbardziej znanych neoluddystów należy Theodore Kaczyński, znany również jako Unabomber;
- Technorealizm - nie odrzucający technologii jako złej z natury, świadom jednak istnienia niepożądanych, czy wręcz niebezpiecznych konsekwencji rozwoju technologicznego. Do opcji tej zaliczyć można poglądy Jaquesa Ellula, Marshalla McLuchana, a także Stanisława Lema;
- Technolibertarianizm - odmiana libertarianizmu, postulujący zaangażowanie technologii w procesy wyzwalania się jednostki, dążący do transformacji technologicznej człowieka, w celu uzyskania pożądanego stanu postludzkiego. Jego filozoficzna odmiana, to transhumanizm, przypisywany błędnie przez autora omawianego artykułu (patrz przypis nr. 29) także Lemowi. Oba wymienione przez Łukasza Jonaka pozycje (Golem XIV i Die Kultur als Fehler) zawarte notabene w jednym tomie Doskonała próżnia. Wielkość urojona, stanowią raczej literacką formę tezy zawartej we wcześniejszej Summa technologiae, głoszącej, iż podobnie jak ssaki niegdyś zdominowały świat i wymierające prehistoryczne gady, Homo Sapiens zdominował inne homonoidy, tak i technika zdominuje kiedyś człowieka. Tyle tylko, że one (pramałpy) stanowiły wytwór naturalnej ewolucji, zaś technika to wytwór człowieka. Z kolei w Golemie XIV zarówno świat zwierzęcy, człowiek, jak i jego następcy - sztuczne inteligencje stanowią jedynie wehikuły, przekazujące substancjalne informacje.
Lem faktycznie ostrzega nas przed zagrożeniami, jakie mogą płynać z użytkowania technologii, lecz jedynie z powodu nieodpowiedzialnego jej wykorzystywania. Łączenie Lema z nurtem dążącym do przekonstruowania człowieka, wydaje się wielkim nieporozumieniem. Wystarczy spojrzeć na to, co mówi on chociaż o opatentowaniu genomu ludzkiego, który to fakt uważa „za otwarcie wrót na nieprawdopodobnie wielką przestrzeń możliwych występków przeciwko integralności i godności człowieka. Skutki szczegółowe są nie do przewidzenia”[186]. Faktem jest jednak, że w Summie poświęcił tej tematyce obszerne fragmenty. Dotyczą one jednak kwestii związanych z problemami natury etycznej, socjologicznej i psychologicznej, jakie mogą wynikać z ingerowania w konstrukcję człowieka i środowisko go otaczające. Z pewnością nie jest on propagatorem przebudowy człowieka, raczej stara się uświadomić problemy, w tym też problemy natury technicznej, jakie mogą wyniknąć z „rekonstrukcji człowieka”. Nadto, Lem z czasem zaostrzył swoje stanowisko w tym względzie. O ile w niektórych fragmentach Summy zdaje się on jeszcze dostrzegać perspektywy pożądane, czy nawet wskazane w rozwoju techniki, to z czasem stał się on bardziej komentatorem „czarnowidzącym” i pesymistycznie nastawionym do wydarzeń mających miejsce na froncie nowych odkryć i wynalazków.
Jego stanowisko zaczęło podążać w kierunku sądów stwierdzających, iż technotwórcza cywilizacja człowieka może zapędzić go w głąb tak usztucznionego środowiska, że stanie się on jej miejscem najgłupszym. Inaczej mówiąc, środowisko człowieka stanie się bardziej inteligentne od człowieka (środowisko pojmowane jako całość, a nie jej poszczególne części). W pewnym, ograniczonym sensie już się to stało, skoro posługujemy
się bezlikiem narzędzi i urządzeń, o których budowie nie mamy pojęcia. Technopol[187], powodowany ciągłym poszukiwaniem (dla zysku) rynkowych luk i potrzeb, stwarza potrzeby dotąd nieznane, pojawia się super techniczny pęd, pewnego rodzaju nadmiar sprawności, którego użytkownicy nie umieją często wykorzystać (np. w wielu sferach domowego sprzętu). Co prawda wzrost komplikacji urządzeń jednocześnie ma ułatwiać użytkownikom życie, lecz nieraz je utrudnia, ponieważ nikt prawie nie zdoła sam dokonać dowolnej reperacji. Mamy już cywilizację jednorazowych użytkowań; nabywanie nowego aparatu czy urządzenia jest częstokroć tańsze od naprawy uszkodzonego i to stanowi regułę. A jednocześnie wciąż jeszcze nie istnieją bezawaryjne technologie.
Banalną prawdą jest również to, że już żaden z pośród sześciu miliardów ludzi na Ziemi nie jest w stanie wchłonąć i pomieścić w swoim umyśle molocha informacji, jakiego się cała ludzkość dorobiła. „Nawet, jeśliby odjąć od tego molocha inny, nie mniej nas udręczający, jakim są góry głupstwa i tandety informacyjnej. Nawet samej tylko »dobrze sprawdzonej« wiedzy, samego rynsztunku specjalizacyjnego wszechnauk nikt nie ogarnie w pojedynkę.”[188]
W tym ostatnim stwierdzeniu tkwi silnie zakorzenione przekonanie, iż w chwili obecnej nie ma już wiedzy, rozumianej jako wartość sama dla siebie, stała się ona nauką w służbie techniki. Technika zaś, „jak każda technologia, ma tendencję do funkcjonowania niezależnie od systemu, któremu służy. Zdobywa sobie autonomię, jak robot, który nie słucha już swojego pana”[189]
3.3. Pytanie o to, czy to my wciąż jeszcze sterujemy strategicznie technologiami w ich rozwoju, czy też na odwrót, to one sterują nami, władając w rosnącej mierze ludzkim losem, wydaje się mieć odpowiedź. Problem w tym, że większość ludzi, razem z politykami, nie zdaje sobie sprawy z tego, do jakiego fatalnego stopnia odpowiedź ta została przesądzona już na wstępie.
Podsumowując powiedzmy, iż nie pozostawia chyba żadnych wątpliwości stwierdzenie, że obecny stan techniki już w takim stopniu uzależnił nas od siebie, iż jego totalne odrzucenie oznaczałoby samobójstwo. Z drugiej jednak strony, owo uzależnienie stanowi pewnego rodzaju patologię, by nie rzec - niebezpieczną chorobę. Dyskurs produkowany przez technopol określa sposób myślenia i pojmowania świata przez jednostki[190], ta zaś staje się niewolnikiem technopolu. Cóż nam więc pozostaje?
Sądzę, że „technoewolucja nie może być uznana za bytowe panaceum ludzkości, choćby dlatego, ponieważ kryteria optymalizacji są zbyt zawile zrelatywizowane, by można je uważać za wytyczną uniwersalną (to jest za kodeks postępowania zbawiennego nieomylnie, formułowany w języku empirii).”[191] Pomimo połączonych wysiłków futurologów, diagnoza powyższa jest jeszcze jedną, typową dla czasów obecnych próba rozpoznania przyszłości.
3.4. Na zakończenie pozostaje do rozpatrzenia jeszcze jeden problem. Jak się mają do siebie zakresy pojęć kultura i technika w ujęciu Stanisława Lema. Zdaniem Szpakowskiej[192] dopuszczalne są następujące próby odpowiedzi:
- Technikę należy traktować jako część kultury, która z czasem się uniezależniła.
- Technika (cywilizacja techniczna) jest mianem obecnego stadium rozwoju, jednej z wielu kultur, mianowicie kultury zachodnioeuropejskiej i północnoamerykańskiej
- Nasza kultura jest „niszą ekologiczną” dla poszczególnych wynalazków techniki, podobnie jak w przypadku dzieł literackich. Tyle tylko, że te pierwsze z czasem „wyekstrahowane z niej, przeniesione na inny poziom, układają się w nowy układ homeostatyczny: właśnie w zautomatyzowaną technologię”[193].
Moim zdaniem wszystkie te rozróżnienia sprowadzają się do jednego. Mianowicie, technologia w swej początkowej fazie rozwoju stanowiła część kultury, bytującą w wąskiej i instrumentalnej niszy. Z czasem zaczęła zdobywać coraz większą niezależność, by w końcu stać się znakiem rozpoznawczym naszej obecnej cywilizacji. Na to właśnie, zdaje się wskazywać Lem w swoich esejach. Nie wypowiada tego wprost, jednak taką tezę można wyczytać z całości jego wypowiedzi na powyższy temat. W podobny sposób opisuje rozwój cywilizacji technicznej Neil Postman w Technopolu, gdzie wprowadza podział na trzy fazy/typy rozwoju technologii. Pierwszy typ, to kultury posługujące się narzędziami, drugi - technokracja, trzeci - technopol. Jak pisze, na razie „każdy z tych typów można jeszcze znaleźć gdzieś na naszej planecie, chociaż pierwszy z nich gwałtownie zanika”[194]. Pojęcie: „kultura posługujaca się narzędziami” dotyczy sytuacji w której technika, tu w formie narzędzi, choć niekoniecznie prymitywnych, jest ściśle zintegrowana z kulturą, tak że nie wprowadza znaczących sprzeczności do właściwego jej światopoglądu. Okres ten trwa w Europie mniej więcej do wieku siedemnastego, kiedy to następuje eskalacja wynalazków i odkryć,
modyfikujących w znacznym stopniu dotychczasowy świat kultury. Tymi wynalazkami są między innymi: zegar mechaniczny, przynoszący ze sobą
nową koncepcję czasu, ruchoma czcionka wraz z prasą drukarską, atakująca tradycję przekazu ustnego, oraz teleskop, który stał się narzędziem badań, podkopujących podstawowe dotychczas twierdzenia religijno-światopoglądowe.[195]
Okres technokracji swoje apogeum osiągnął w wieku dziewiętnastym, kiedy to nauczono się dokonywać wynalazków, i pytanie: „dlaczego to robimy, straciło na ważności”. „Wraz z tym rozwinęła się głęboka wiara we wszystkie zasady, dzięki którym wynalazczość odnosi sukcesy: obiektywność, wydajność, fachowość, standaryzacja, pomiar i postęp”[196]. Jest to okres upowszechnienia się publicznej edukacji, tworzenia się oświaty, narodzin swobody politycznej i religijnej. Innymi słowy - technokracja podporządkowała sobie tradycję, świat społeczno - symboliczny, wręcz go upokorzyła, choć nie wyeliminowała całkowicie.
Trzeci okres - technopol. Dotychczas dwa przeciwstawne sobie światopoglądy: technologiczny i tradycyjny, współegzystowały w samoniszczącej symbiozie. „Technologiczny był, oczywiście silniejszy, ale tradycyjny nadal istniał - ciągle funkcjonalny, ciągle wywierał wpływy, ciągle zbyt żywy, by można go było zignorować”[197]. Jednak wraz z pojawieniem się technopolu jeden z nich znika. Możliwości alternatywne zostają wyeliminowane, stają się niewidzialne, nieistotne. Dzieje się to za sprawą zmiany definicji tego, co do tej pory rozumieliśmy poprzez religię, rodzinę, prawdę, prywatność, sztukę, na takie, które pasują do nowych wynalazków i wymagań. Technopol to po prostu t o t a l i t a r n a t e c h n o k r a c j a[198]. Wydaje mi się, że powyżej schemat zapożyczony z Technopolu
odpowiada ujęciu zagadnienia przez Lema, tyle tylko, że opisuje on nadchodzący technopol „z wnętrza” technokracji i z jej perspektywy, zaś Postman, z nostalgią patrzy a odchodzącym w przeszłość okrese technokracji, opisując go z perspektywy panującego technopolu.W tym rozumieniu pytanie Szpakowskiej wydaje się puste. Technologia w ujęciu Lema zdaje się stanowić nieuchronne następstwo kultury przedtechnologicznej lub utechnologicznionej jeszcze w nikłym stopniu. Na zakończenie można jedynie nieco przekornie dodać, że i tak wszystkim rządzi przypadek, czy z tego chcemy, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy też nie.
Rozdział VII
Etyka i aksjologia
1. Refleksje o charakterze etycznym przejawiają się w twórczości Stanisława Lema w czterech aspektach. Pierwszy, to postrzeganie człowieka jako istoty już u swego zarania skażonej pierwiastkiem zła; drugi – rozważania związane z rozwojem techniki i określone przez niego jako: „etyka technologii”[199]; trzeci, wiąże się z problemem istnienia wartości[200]; czwarty zaś, to wypowiedzi niosące ze sobą oceny moralne, komentujące i oceniające bieżące wydarzenia z zakresu polityki i kultury.
Zdaniem Lema etyka zawiera w sobie racjonalne, z punku widzenia biologii jądro, określające, podobnie jak u zwierząt, między innymi zachowania seksualne[201]. Nie daje się ono utożsamić z gatunkowym stereotypem, ponieważ żaden taki jednolity stereotyp u ludzi nie istnieje. Etyka jest jednym z odległych rezultatów powstania języka, który umożliwił porównywanie zachowań „idealnych” z obecnie obserwowalnymi, przy czym te porównania odbywają się ze względu na ich „właściwość” bądź „niewłaściwość”. O tym, które konkretne sytuacje (modele) mogą podlegać takiej ocenie aksjologicznej, decydują uwarunkowania kulturowe. „Gdy wreszcie modele te są odwzorowaniem sytuacji międzyludzkiej, a z komparystyki to ma wynikać, które zgodne są (jako »właściwe«) z powinnościowymi dyrektywami poczynań (utrwalonymi kulturowo), to odnośne sytuacje zdobywają w tych interpretacjach i odniesieniach – charakter etyczny”[202].
Genezę etyki upatruje Lem w biogenezie. Jego zdaniem, wartości naczelne umożliwiające przetrwanie człowiekowi jako gatunkowi, są wyprowadzalne z jego podbudowy biologicznej[203]. Jego twierdzenia są w dużym stopniu zbieżne z ustaleniami socjobiologów, którzy w podobny sposób dowodzili, iż wszelkie ludzkie zachowania, a przede wszystkim te, o charakterze etycznym, są wynikiem zachowań przystosowawczych człowieka jako gatunku zwierzęcego[204].
Z drugiej strony, Lem dostrzega fakt, iż: „czynniki natury ustrojowo-politycznej i kulturowej oraz impregnacja indywidualnego wychowania mogą zdominować wrodzone impulsy (…) Człowiek ma tę szczególną własność, że może się uczyć, a poprzez to można doprowadzić do odwrócenia biologicznie danych zalążkowych nastawień”[205]. W końcowym rozrachunku, ostateczną sankcją etyki pozostaje Rozum[206]. Jednak, jak zauważa Jerzy Jarzębski[207], swoista apoteoza Rozumu kończąca Rozmowy ze Stanisławem Lemem, jako ostatecznej sankcji dla etyki, a przez to zastępująca Boga i transcendencję, uległa nadwątleniu. Wiara w pozytywną rolę Rozumu i wiązane z tym nadzieje wydają się kruszyć. Uwidacznia się to zwłaszcza w ostatnich esejach Lema, zamieszczonych w Bombie Megabitowej, Tajemnicy chińskiego pokoju czy w rozmowach Tomasza Fiałkowskiego ze Stanisławem Lemem, zatytułowanych: Świat na krawędzi. Oznacza to, zdaniem Jarzębskiego, zasadniczy kryzys światopoglądowy, związany z najnowszą historią oraz obserwacją wytworów pracy ludzkiego Rozumu. Początki tej zmiany dostrzega on w latach osiemdziesiątych, kiedy to pośród czynników powodujących zmiany kulturowe, Lem zaczyna coraz częściej wymieniać hedonizm. „Cywilizacja może albo ograniczyć swobodę jednostek i wdrażać je do służby ideologii, albo obdarzać je maksymalną wolnością bez określania nadrzędnych celów istnienia i działania. Wówczas jednostki, może [po to] by zagłuszyć metafizyczną czczość, obracają całą swą aktywność na zapewnienie sobie rozlicznych przyjemności”[208]. Rozliczne wyrafinowane urządzenia i produkty techniki, będące często ostatnim krzykiem mody, służą najczęściej pogoni na pieniądzem, prymitywnej rozrywce czy zaspokajaniu erotycznych popędów. Motywy pchające ludzi do działania coraz częściej są z natury egoistyczne, lub właśnie hedonistyczne.
Za normy etyczne uważa Lem te, które dają się zrekonstruować „na podstawie empirycznych badań nad stereotypami zachowań jednostek w sytuacjach etycznych, nie zaś normy stereotypowo aprobowane przez nie werbalnie”[209]. Wskazuje tym samym na to, iż etyka praktykowana jest niekoniecznie tożsama z etyką głoszoną. Podkreślając zatem fakt rozchodzenia się teoretycznego modelu i faktycznego zachowania, uwidaczniający się we wszystkich społecznościach.
2. Zdaniem Lema zło nieodłącznie towarzyszy człowiekowi. Z jednej strony, należy ono do naturalnego wyposażenia przedstawicieli gatunku Homo sapiens poprzez odziedziczone po przodkach skłonności drapieżcze, wyrażające się najczęściej w fakcie, że jesteśmy mięsożerni[210]. Z drugiej strony kultura, jaką człowiek tworzy, jako jeden z mechanizmów przystosowawczych, też zawiera w sobie nieusuwalny pierwiastek agresji i okrucieństwa. Dowodzić tego miałby, zdaniem Lema, wyścig zbrojeń i
związana z tym perspektywa zagłady całej planety oraz skutki procesów degeneracji kultury, uwidaczniających się choćby w ludobójstwie hitlerowskim, opisywanym jako wynik wyeliminowania śmierci ze świadomości zbiorowej, czy coraz bardziej masowe i jawne dominowanie okrucieństwa w mediach. Z tym ostatnim problemem wiąże się również kwestia deprecjacji erotyki, zniszczonej przez szerzącą się pornografię[211] oraz komercjalizacja coraz szerszych sfer kultury, łącząca się z zanikiem zjawiska bezinteresowności. „Co się tyczy amplifikacji zła, zbrodni, zwłaszcza jako zabijania, nie dla zdobycia pokarmu, nie dla obrabowania zabijanych, lecz mordowania dla mordowania, okrytego coraz bardziej wiotką, rwącą i pozorującą mordowanie »ideologią« (Josif Brodzki), tutaj wszedł nam w paradę i gwałtownie nasilił tlące się tendencje czynnik najbardziej nowożytny: technologie informacyjnego przesytu mianowicie, zwłaszcza wizualizacjne, (…) Najpierw pokazywano nam trupy z daleka, zamiast nich plamy krwi, a teraz już można iść na całość, nie nazbyt zważając na przerażone okrzyki, co subtelniejszych: taki jest schyłek wieku (…). Informacje o złu zalewają nas i tym samym zło wspierają, czy to się komu podoba, czy też tą, naukowo weryfikowalną wersją gardzi i pomiata, przez co mu się zdaje, że ją in toto unieważni”[212].
3.1. Poprzez „etykę technologii” należy zdaniem Lema rozumieć: „te wpływy, jakie rozwój techniczny wywiera w skali społecznej na etyczne zachowania jednostek”[213]. Jego zdaniem są to wpływy znaczne, nie polegające jednak na prostym zastąpieniem normy A, przez normę B w wyniku działania jakiejś dowolnej technologii X. „Przemiany etyczne następujące po społecznych przekształceniach, wywołanych technoewolucyjnie, odznaczają
się swoistą adaptacyjnością, przede wszystkim doraźną, i w tym sensie etyka jest takim programem zachowań, który nie na tym samym poziomie zjawisk jest przekształcany, na którym efektywnie działa”[214]. Lem zwraca uwagę na fakt, iż technologia w swym zaraniu służyła przekształcaniu materii otoczenia w stan sprzyjający egzystencji ludzkiej. Z czasem, raz uruchomiona w celu „zaspakajania potrzeb”, zaczęła przejawiać rosnące tendencje do ułatwiania wszelkich dających się wyodrębnić „zaspokojeń”. „Technologia, która od dawna wkroczyła w sferę stosunków międzyludzkich, czyni więc krok następny, penetrując coraz intymniejsze obszary naszej egzystencji – z dwuznacznymi skutkami. (…) Technologia stwarza możliwość wyboru tam, gdzie dotąd działał – biologiczny np. – fatalizm”[215]. Lem rozważa tutaj skutki etyczne i społeczne wprowadzenia doustnej pigułki antykoncepcyjnej, pojawienia się LSD i Prozacu oraz pojawiającej się możliwości ingerowania w płeć, umiejętności i możliwości nienarodzonych jeszcze dzieci, związane z rozwojem genetyki. Usprawniające działania technologii mają cechy ujemne, albowiem „gwarantowana chemicznie jałowość kopulacji sprzyjać może (w obecności innych czynników, o których niżej) osłabieniu związków płci, i w tym podobna jest do działania LSD, przecinającego – radykalnie – wszystkie związki łączące jednostkę z innymi ludźmi”[216]. Z kolei możliwość „planowania dzieci” wiąże się przede wszystkim z zagrożeniami wolności. Oznaczałoby to „zmniejszenie swobody postępowania indywidualnego, skądinąd powiększonego przez nowe usprawnienia techniczne”, oraz z tym, „iż świadomość powszechna o takiej instrumentalnej interwencji, która jednych ludzi uprzywilejowuje względem innych, wytworzyłaby poczucie swoistej niesprawiedliwości”[217].
Cały problem „etyki technologii” sprowadzić można do prostej konstatacji, iż inwazja technologii w obręb kultury przynosić może ze sobą „etyczne spustoszenie”, z tego względu, że mechanizmy adaptacyjne obyczajowości, moralności i etyki, po prostu nie nadążają za zmianami technologicznymi, pociągającymi za sobą zmiany cywilizacyjne. Rozwój cywilizacji nabiera takiego tempa i przyspieszenia technologicznego, że „wdrażana za młodu obyczajowość jednego pokolenia nie wystarcza mu już na całą drogę życiową, ponieważ akceleracja zmienności zbyt szybko czyni tę obyczajowość anachroniczną, i w rezultacie pokolenie następne, mając za wychowawców ludzi bezradnych i zdezorientowanych aksjologicznie, samo usiłuje szukać celów postępowania z wątpliwymi nieraz skutkami, który nie może budzić jednak zdziwienia”[218]. Najgroźniejszą jednak perspektywą, jaką dostrzega Lem, jest ta, w której za etyczne nie będzie uważane to, co podpowiadałaby nam moralna intuicja, lecz to co za etyczne uznają fachowcy od wdrażania nowych technologii, bądź - w jeszcze gorszym wypadku - po prostu obowiązująca moda. „Zapewne: nie spotykamy się z takimi sytuacjami na co dzień i moralność tradycyjna – zwłaszcza w kręgu codziennych kontaktów pomiędzy ludźmi – nie jest jeszcze zagubiona w lesie instrumentalnych dyrektyw i faktów”[219].
3.2. Kolejny aspekt „etyki technologii” wiąże się z „technologicznie utworzoną jednością informacji”, Mcluhanowską „globalną wioską”. Czyni ona nas widzami okrucieństw rozgrywających na całym świecie, którym w praktyce nie możemy się przeciwstawić, zaś wewnętrzne potępienie to w takich wypadkach zdecydowanie za mało. Rodzi się poczucie odpowiedzialności za całościowe losy gatunku Homo, któremu pojedynczy człowiek nie może sprostać żadnymi „czynami-odpowiedziami, ponieważ w grze sił światowych osobnicze możliwości niewymiernie są nikłe”[220]. Jest to rezultat działania tych technologii, które łączą nas jednokierunkowo z resztą świata, przekazując nam informacje, wzbudzając w nas poczucie odpowiedzialności, a jednocześnie, nie pozwalają na jednostkowe reakcje naprawcze wobec zaobserwowanych wydarzeń. Wydaje się, że Lem nie dostrzega pewnych pozytywnych aspektów „globalności”, zauważonych na przykład przez Marschala McLuchana. W jego sloganie: „globalna wioska”, ważniejsza od „globalności” jest „wioskowość”. Nie chodzi w nim, bowiem o to, że telewizja, telefon czy radio pozwalają, w sposób niemal jednoczesny, na dotarcie wiadomości prawie wszystkich mieszkańców świata, lecz o to, że wszyscy widzowie mogą przeżywać jednocześnie te same emocje. Połączyć się, niczym mieszkańcy wioski plemiennej, w jedną całość o podłożu duchowym czy sakralnym. Idealnymi, pozytywnymi tego przykładami są: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, prowadzona przez Jurka Owsiaka, kiedy to, za pośrednictwem telewizji (czyli medium nowej elektronicznej ery), praktycznie cała Polska współuczestniczy w jednym wydarzeniu, łącząc się ze sobą duchowo; czy wydarzenia z 11 września, kiedy cały świat mógł za pośrednictwem przekazów na żywo, odczuwać tragedię World Trade Center w Nowym Jorku.
3.3. Technologia wpływając na społeczeństwo nie ogranicza się jedynie do modelowania nowych zachowań etycznych. Kolejnym jej efektem wymienionym przez Lema, moim zdaniem groźniejszym, jest niwelowanie powstawania jakichkolwiek konfliktów o podłożu moralnym. Wynika to z faktu, że technologia w coraz większym stopniu konstruując środowisko nas otaczające, jednocześnie odseparowuje nas od siebie. Jej działanie sprowadza się do tego, że staje się amortyzatorem kontaktów ludzkich, profilaktycznie nie dopuszczającym do możliwości ich powstania, lub - jeśli się już pojawią - do ich zaostrzenia. Stajemy się coraz bardziej wyalienowani w swoich domach, samochodach, siedząc przed komputerami czy „serwując w sieci”. Ograniczamy nasze kontakty z innymi ludźmi, ograniczając tym samym możliwość zaistnienia sytuacji konfliktowych. Pojawia się tutaj "profilaktyczna funkcja technologii”, albowiem „jest technologia moderatorem doskonale neutralnym etycznie, ponieważ zapobiegając złu, do tego się ogranicza”[221]. Brak możliwości nagannych zachowań, czy - z drugiej strony - uzewnętrzniania chwalebnych postaw moralnych prowadzi do czysto zewnętrznego, nienagannego zachowania członków takich utechnologicznionych społeczności. Nie jest ono jednoznacznie tożsame z istnieniem wewnętrznym, pożądanych postaw moralnych. Po drugie, uszczupla to możliwości kształtowania swoich moralnych postaw w interaktywnych kontaktach międzyludzkich, sytuacjach konfliktowych, wymagających poświęcenia czy jakiejkolwiek aktywności. Ogranicza tym samym możliwość rozwoju moralności, dostosowywania jej do zmienianych przez technologię warunków społecznych. Chyba, że, za właściwe uznamy coraz mocniej postępujące rugowanie etyki i moralności z codziennego życia jednostek.
4. Zajmując się problemem istnienia wartości, Lem wyróżnia dwa ich rodzaje: 1. Fakty – to, że coś jest wartością; 2. Człony stosunków – coś ma wartość. Z pierwszego wynika „bezrelatywność wartości”, odnoszą się one bowiem do pewnego stanu, „który zachodzi bez względu na wszystkie inne stany rzeczy”[222], nie jest on do niczego poza sobą odniesiony. Są to stwierdzenia o charakterze nieempirycznym, „nie ma bowiem procedury, która mogłaby ustalić, że prawdą jest, iż pewne X to wartości, albo, że nie jest prawdą, jakoby X było wartością”[223]. W drugim wypadku zachodzi relacja pewnej służebności, przydatności, użyteczności. Wartość X stoi zawsze w jakiejś relacji do czegoś, co już X-em nie jest. „Tak zatem wartości w rozumieniu pierwszym są autonomiczne i bezrelatywne, a w drugim – są zrelatywizowane i nieautonomiczne; te drugie nazywa się zwykle instrumentalnymi. Wiele twierdzeń o wartościach autonomicznych można przeformułować tak, aby stały się wywrotnymi twierdzeniami o wartościach instrumentalnych (…). Zdania obu rodzajów implikują określone powinności - w sensie ludzkich zachowań”[224]. Pierwsze czynią to w sposób kategoryczny i dyrektywny, drugie – warunkowo i relatywnie.
Wartości autonomiczne są przykazaniami dotyczącymi zajmowania postaw lub podejmowania działań zgodnych z aksjologicznymi ustaleniami. Mówi się o nich jako o wartościach pozahistorycznych. Ustanawia się je jako silnie uzależnione od postawy ontologicznej. Okazują się one „w końcu zrelatywizowane – ale do danej ontologii tylko; są one tym i są one takie, jak ona orzeka”[225].
Wartości drugiego rodzaju są wykrywane, czasowe, historyczne i instrumentalne. Wydaje się jednak, że niektóre obiekty zdają się posiadać pewną wartość instrumentalną, niezrelatywizowaną od jakiejś konkretnej sytuacji, „to dlatego, że te obiekty – jak powietrze właśnie – są trwale »uwikłane w technologię« ludzkiego organizmu i ich obecność jest niezbędna dla podtrzymania życia. Rozumiemy jednak dobrze, iż chodzi zawsze o wartość relatywną; gdyby uległa zagładzie cała biosfera Ziemi, to powietrze
straciłoby instrumentalną wartość, ponieważ nie byłoby już niczego ani nikogo, komu by ono służyło jako substancja byt podtrzymująca”[226]. Z racji tego, że „są one wykrywalne” ich charakterystyka „może być doprowadzona do stanu zupełnej neutralności ontologicznej, jaka jest właściwa empirii”[227]. Jako takie (podlegające tego typu badaniom) są dla Lema o wiele bardziej interesujące. Za wyjątkiem wartości życiowo wymagalnych (uwarunkowanych biologicznie), są one zjawiskiem typowo kulturowym. Pojawiają się tam, gdzie są do wykrycia realne cele, czyli takie, które nie zawsze są osiągalne. Nadto, wartości instrumentalne, kierując się dążeniem do zadanych celów, określają przy okazji przydatność pewnych środków doń prowadzących. Może się okazać, że zadany cel jest jedynie środkiem do osiągnięcia kolejnego. Na samym szczycie takiej piramidy znajdują się zazwyczaj wartości nieredukowalne do żadnych innych. Taką wartością jest na przykład podtrzymywanie życia. Szczególną cechą tych ostatnich jest to, że występują tylko wtedy, gdy ktoś ich doznaje.
Podsumowując, Lem rozróżnia dwa rodzaje cech: autonomiczne i instrumentalne, z kolei wśród wartości instrumentalnych wyróżnia „wartości pierwszego i drugiego rodzaju”. Gdzie te pierwsze są właściwie podbudową o biologicznym rodowodzie, dla „wartości drugiego rodzaju” funkcjonujących w kulturze.
5. Ostatnią płaszczyzną, na której Lem zajmuje się etyką, jest płaszczyzna moralna. Jak pisze Magdalena Środa: „w twórczości Lema, opartej na rozległej i gruntownej wiedzy naukowej, dotyczących przemian i zagrożeń naszej cywilizacji, widoczna jest dyskretna, choć stanowcza, pasja moralizatorska”[228]. Autor Solaris staje się konsekwentnym katastrofistą. Kultura, sztuka, literatura nie podejmują, jego zdaniem, kluczowych problemów etycznych XX wieku, nie są zdolne sprostać potrzebom społecznym, zostają zdławione przez sferę technologii, następuje rozchwianie wartości na skalę dotąd nie spotykaną. Tymczasem natura ludzka jest w swej agresywności niezmienna[229] i stanowić to może zwiastun przyszłych zagrożeń. Niekontrolowana agresja wyładowuje się w nastrojach militarnych i prowadzi do zbiorowego samobójstwa lub stwarzania totalitarnych systemów społecznych.
Lem zajmuje się także komentowaniem bieżących wydarzeń, swoje przemyślenia publikując, w formie esejów, przed wszystkim w Tygodniku Powszechnym, a czasami i w innych czasopismach. Zajmował się on oceną wojny w byłej Jugosławii, komentowaniem bieżących wydarzeń medialnych, a przede wszystkim biotechnologią. Jego zdaniem tworzenie istot żywych w takich odmianach, jakie na Ziemi nie występują i nigdy nie występowały, jest tylko kwestią lat. Umożliwi to właśnie inżynieria genetyczna; uczeni prędzej czy później przejdą z etapu poznawania „mapy genów”, do etapu ich konstrukcyjnego wykorzystywania. Nie zapobiegnie temu ani wysoka etyka środowisk naukowych, bo z nią jest różnie, ani bariery prawne, bo proces legislacji nie nadąża za rozwojem techniki. Najbardziej przerażającą wiadomością przywoływaną przez Lema, jest brytyjskie zezwolenie na patentowanie nowych genotypów; jego zdaniem jest to danie zgody na nowoczesne niewolnictwo, skoro twór taki może stać się czyjąś własnością, przedmiotem handlu czy eksperymentów naukowych[230].
Rozdział VIII
Filozofia umysłu
1.1. W marcu zeszłego roku[231] na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gościnny wykład dotyczący filozofii umysłu wygłosił profesor Max Urchs. W jego trakcie, pośród jedenastu modeli przedstawiających procesy myślowe, wymienił również Solaris Stanisława Lema, opisany w książce o tym samym tytule[232]. Interpretacja tej powieści będzie pierwszą z omawianych tu kwestii, drugą - będzie krytyka koncepcji „chińskiego pokoju” Johna R. Searla’a, jaką Lem przeprowadza w Tajemnicy chińskiego pokoju[233].
1.2. Akcja powieści Stanisława Lema rozpoczyna się w momencie przylotu kosmonauty Krisa Kelvina do stacji badawczej zawieszonej ponad powierzchnią planety Solaris, którą oblewa galaretowaty ocean. To on, ocean, jest jedyną planetarną "istotą" - na swój sposób żyjącą i zdolną do myślenia. Tematyczną podstawą powieści jest genialny pomysł: Solaris jest (fantastycznym) miejscem materializacji. Realnie, nie tylko w formie halucynacji czy snu, ukazują się ślady pamięciowe bohaterów w przedmiotowej postaci konkretnych osób z ich przeszłości. W neutralnym języku trzech naukowców Stacji kosmicznej Solaris nazywane są one tworami F. „Co to są twory F? To, nie są osoby ani kopie określonych osób, tylko zmaterializowane projekcje tego, co na temat danej osoby zawiera nasz mózg”[234].
Wydaje się, że refleksje z zakresu filozofii umysłu, można w tej powieści odczytać na dwu poziomach: 1. Solaryjski ocean jako obraz umysłu (za M. Urchsem), 2. Medytacji na temat natury ludzkiej świadomości[235].
2.1.1. Solaryjski ocean można opisać według czterech dominujących kategorii, pochodzących z różnych zakresów symbolicznych i przedmiotowych[236]:
- Ocean: jego powierzchnia składa się ze zmarszczek i fal, które się poruszają. Piana tworzy się w kotlinach między falami. Znad jego powierzchni podnosi się mgła i dym. Jest płynny, z mieliznami, głębiami i wyspami, jest wielkim morzem.
- Formacja prebiologiczna: twór organiczny, o prymitywnej strukturze biologicznej, galaretowaty. Jedna jedyna komórka, rozszerzająca się jak rak-glejak i wyrastająca poza podział komórkowy, śluzowata i wydzielająca śluz.
- Plazma: nadzwyczaj wysoko zorganizowana struktura fizykalna z własną, aktywną przemianą materii, zdolną do celowych czynności (kierowanie ruchem planety po orbicie), erupcyjnie wydająca na świat nowe formy; plazmatyczny mechanizm produkcyjny.
- Mózg: protoplazmatyczne morze-mózg, sygnalizujący wielkie ilości informacji. Źródło elektrycznych i magnetycznych impulsów. Myślący w formie niepojmowanego gigantycznego monologu, możliwie, że obdarzony świadomością; nieskończenie produktywny.
Omówiona tutaj zostanie właśnie ta ostatnia perspektywa. Solaryjski ocean jest tworem bez wątpienia zdolnym do myślenia, potrafi w postaci „tworów F”, materializować „odczytane” ślady pamięciowe bohaterów. Nie jesteśmy jednak w stanie z całą pewnością określić, czy posiada świadomość, nie możemy się również niczego dowiedzieć o motywacji stojącej za istnieniem jego wytworów. Możemy je jedynie obserwować, zarówno te - upersonifikowane i zmaterializowane ślady pamięciowe bohaterów, jak i te – pojawiające się na jego powierzchni w postaci: „mimoid”, „symetriad” czy „asymetriad”. Twory te solaryści[237] próbują badać i opisywać, z niewielkim jednak sukcesem. Dopiero opisanej przez Lema wyprawie udaje się osiągnąć pewien „sukces” w badaniach – „dzięki kilkunastodniowym przeżyciom uzyskaliśmy pewność w paru kwestiach podstawowych, nad którymi przez lata zmarnowano morze atramentu, były bowiem tematami sporów jałowych przez swą nierostrzygalność”[238]. Są to:
- stwierdzenie, że ocean jest tworem żywym,
- potwierdzenie istnienia jego psychiki, „cokolwiek by pod tym słowem dało się rozumieć”[239],
- „Oczywiste się stało, że dostrzega aż nadto dobrze naszą obecność nad sobą”,
- potrafi on syntetyzować sztucznie pewne twory; „to, czego my sami nie umiemy – nasze ciała, a nawet doskonalić je wprowadzeniem w ich podatomową strukturę niepojętych zmian stojących zapewne w związku z celami, jakimi się kierował”.
2.1.2. Wydaje mi się, że zgodnie z intencją profesora Urchsa[240], należy interpretować solaryjski ocean, jako pewien obraz działalności ludzkiego mózgu. Możemy badać i odczytywać tylko jego zewnętrzne wytwory. To, co „wychodzi z niego” na zewnątrz, co ujawnia się nam niczym „twory F”. Natomiast obraz jego pracy, który możemy zaobserwować na przykład poprzez badania dokonywane za pomocą encefalografów, rezonansu magnetycznego czy też bezpośrednie badania fizycznej struktury i budowy, byłyby odpowiednikiem badań prowadzonych przez solarystów. Potrafią oni opisać strukturę, wielkość, skład chemiczny, zewnętrzny obraz „pracy” oceanu lecz nie są w stanie przełożyć tego na konkretne ustalenia. Odpowiedzieć na pytania: dlaczego się to dzieje?, czemu to służy? Podobnie ma się sprawa z neurobiologami, możemy od nich uzyskać informacje na temat budowy i struktury ludzkiego mózgu (np.: bardzo dokładnie jest opisana jego anatomia), lecz nie potrafią oni ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć na pytanie - do czego poszczególne jego części służą?, bądź - w jaki sposób przebiegają w nim procesy myślenia? jak to się dzieje, że myślimy?
2.2.1. Drugi sposób odczytywania powieści Solaris, dokonywanej z punkt widzenia filozofii umysłu, odnosi się do działalności jej bohaterów skonfrontowanych z myślącym fenomenem (oceanem), którego nie rozumieją i który ich przerasta. Na tej bazie mają miejsce refleksje dotyczące ludzkiej świadomości i myślenia. „Przy takiej interpretacji Solaris najważniejsze jest to, iż świadomość ludzka nie jest w stanie dojść do nowego poznania, dopóki usidlona jest przez swą własną, skupiającą się na człowieku, koncepcję rozumu. Jedyne katarktyczne spotkanie z obcą rzeczywistością, na tyle natarczywą i dokuczliwą, by przebić otoczkę samowystarczalnej samoświadomości człowieka, mogło dać upust tłumionym emocjom naukowców i zapoczątkować nową akceptację wszechświata »na zewnątrz« jaźń – świadomość, że jakieś Tamto nie tylko istnieje, lecz także może przekształcać jaźń”[241]. Widać tutaj, że 1) dopiero konfrontacja z czymś „niewyobrażalnie” obcym pozwoli nam na uwolnienie się z naszej, ludzkiej tendencji do antropomorfizacji. 2) Wszelkie, nawet wznoszące się na najwyższe poziomy naukowości, refleksje o umyśle, skazane są na niepowodzenie, ponieważ już u swych podstaw napiętnowane są antopocentrycznym wyniesieniem ludzkiej świadomości na piedestał.
2.2.2. Kolejny wątek mojej narracji wiąże się z analizą Solaris zaproponowaną przez Manfreda Geiera[242]. Podkreśla on, za Zygmuntem Freudem, siłę i rolę nieświadomości w procesach myślowych człowieka. Myśl świadoma określana jest jako tekst, zaś nieświadoma jako metatekst, gdzie ten drugi ma o wiele większe znaczenie. Wiąże się to, jak sądzę, z pewnym stwierdzeniem zamieszczonym bezpośrednio w tekście powieści: „wybrane zostały ślady pamięci najtrwalsze, najbardziej izolowane od wszystkich innych, chociaż, naturalnie, żaden taki ślad nie może być całkowicie odosobniony i w trakcie »kopiowania« go zostały zagarnięte resztki innych śladów, znajdujące się przypadkiem w pobliżu, wskutek czego przybysz [twór F] wykazuje czasem większą wiedzę, aniżeli mogła ją posiadać autentyczna osoba, której ma być powtórzeniem…”[243]. Wskazuje się tutaj na dwa problemy: 1) na to, że nasza jednostkowa świadomość, nasz umysł jest nie do końca uporządkowanym konglomeratem wzajemnie ze sobą powiązanych i przemieszanych fragmentów pamięci i wiedzy (memów), nie zaś strukturą przypominającą sieć pajęczą, uporządkowaną i przejrzystą; 2) istnienia większości, tych elementów nie uświadamiamy sobie, choć są one obecne w naszym postrzeganiu rzeczywistości i myśleniu.
3.1. Searle, w swoim doświadczeniu chce dowieść, iż hipotetycznie możliwe jest doskonałe naśladowanie rozumienia tekstu, którego człowiek, mający ten tekst złożyć, w ogóle nie rozumie. Argumentuje w następujący sposób. Searle’a, znający angielski, a nie znający chińskiego, jest zamknięty w pokoju i dostaje kolejno trzy paczki kartek, zapisanych chińskimi ideogramami, których nie potrafi odczytać. Dostawszy pierwszą paczkę, otrzymuje po angielsku napisane instrukcje, jak ma znaki z drugiej paczki (również z symbolami chińskimi) przyporządkować znakom z paczki pierwszej. Dostaje, także trzecią paczkę, również z symbolami chińskimi i angielską instrukcją, umożliwiającą mu określone przyporządkowanie znaków z trzeciego zestawu dwu pierwszym. Searle nie wie wcale, że ten, kto mu dał to wszystko zwie pierwszą paczkę pismem, drugą – opowieścią, a trzecią pytaniami dotyczącymi tej opowieści. Postępując czysto formalnie, przypasowując jedne znaki do drugich i do trzecich, uzyskuje już sam zapis, którego także w ogóle nie rozumie[244].
Dla osób znających chiński pismo i język[245] do pokoju dostawałaby się opowieść, a z pokoju wydostawałyby się sensowne odpowiedzi dotyczące treści tejże opowieści, „wszystkie sensowne i składne”, chociaż człowiek mechanicznie manipulujący znakami nie rozumie i nie zna chińskiego pisma i języka. Wynikać ma z tego, że manipulator w pokoju działa jak komputerowa hardware, instrukcje zaś stanowią program (software) Ma to dowodzić, że można sensownie odpowiadać na chińskie pytania odniesione do chińskiej opowieści, nie znając w ogóle języka chińskiego i nie rozumiejąc go, nadto, ma to stanowić model działania komputera.
Zdaniem Lema można wysunąć następujące rodzaje argumentów:
- Ukazujące, że Searl’e kamufluje rzeczywiste, pragmatyczne trudności, gdyż samo zestawienie setek znaków trwałoby miesiące (język chiński zawiera około 10 000 ideogramów).
- Podkreślając stronę sinologiczną całej sprawy. Tylko ten, kto nic o chińszczyźnie nie wie, zakłada mimo woli, że jest ona językiem zbudowanym z odrębnych znaków – klocków, które nie posiadają ani deklinacji, ani koniugacji, ani idiomatyki.
Lem proponuje uprościć omawiany model. Weźmy tak zwane puzzle (nazwijmy je: „puzzlami Lema”), które jako całość ukazują jakiś naturalistyczny obraz lub fotografię. Załóżmy jednocześnie, że formą każdy kawałek puzzli rożni się od pozostałych na tyle, że nie dał się ich dopasować w całość, zamieniając elementy błędnie miejscami. Eksperymentator, widząc jedynie lewe strony tych kawałków, ma złożyć z nich całość tak, aby każdy znalazł się tam gdzie pasuje. Będzie to równie pracochłonne jak praca Searle’a w chińskim pokoju, lecz możliwe do wykonania, skoro zmiany miejsc zostały udaremnione kształtem indywidualnie zadanym tym kawałkom. Jeżeli teraz odwrócimy całość obrazem do góry, zobaczymy ów naturalistyczny obraz lub fotografieę „Wszystko jedno co nam się pokaże po odwróceniu lewej strony poskładanych należycie kawałków na stronę właściwą, tj. »prawą«, ale przecież ewidentne jest to, że ten, kto składał, jak »program komputerowy«, NIC nie wiedział, czyli nie miał pojęcia, czyli ani na włos nie rozumiał, CO ukaże się na odwrocie, a nawet nie miał wyobrażenia o tym, ŻE tam się jakakolwiek koherentna całość znacząca pojawi. Czy to jest argument przeciw mniemaniu, iż komputer mógłby jednak rozumieć podobnie jak człowiek, co on robi, wykonuje kolejne kroki nadane instrukcją? Moim zdaniem, ma to tyle wspólnego z »obaleniem« tezy o AI, co teza, iż z kremowych ciastek można ułożyć napis, negujący szansę wybuchu Etny. Jedno za grosz nie ma nic wspólnego z drugim”[246].
3.2. Załóżmy, że teksty chińskie są zapisem bajki o Lampie Aladyna. Zaś pytania brzmią: „Czy lampa była elektryczna, na baterie?”, „Czy lampa była naftowa i napełniona naftą?” Jeżeli są takie pytania, które a priori wykluczamy, jako kierujące na manowce, to o żadnej analogii z testem Turinga nie ma sensu mówić. Działając czysto formalnie, to jest - składając tablice w obraz (puzzle), czy układając niepojęte symbole chińskie według danego algorytmu, nie dopuszczamy możliwości popełnienia błędu. Ale, gdy się jednak pojawi Chińczyk uzna raczej, że to tylko omyłka, a nie 100-procentowy brak wszelkiego rozumienia. Na ogół jest tak, że sens rozumienia współwyznacza sytuacja. Ponadto,: „To, co nazywamy błędem, odgrywa całkiem określoną rolę w naszych grach językowych, podobnie jak to, co uważamy za pewne świadectwo”[247]
Pytania są ukierunkowane przez tekst opowieści, są dawane przedustawnie, są probalistycznie predeterminowane w obrębie jakiegoś zbioru, który posiada strzałkę kierunkową orientującą go już a priori w jakieś rozumienie. Innymi słowy, możliwe odpowiedzi na zadawane pytania, odwołujące się do pewnego zbióru reguł funkcjonujących w określonej grze językowej. Wyznacza ona zakres, w jakim można się doszukiwać odpowiedzi na zadawane pytania. Stąd też opisana sytuacja staje się trywialna. Bajka o Lampie Aladyna wyznacza zakres, w jakim można zadawać pytania. Wyznacza pewną grę, w której pytania o rodzaj lampy (elektryczna, czy naftowa) nie mieszczą się w niej.
3.3. Załóżmy analogicznie, że tekst który stanowi przedmiot doświadczenia brzmi na przykład: „Wlazł kotek na płotek na płotek i mruga, krótka to piosenka nie długa” „i niech spytają (po chińsku, na kartkach) o rodzaj płotka, o rasę kota, o to, czy raczej mruga on ot tak sobie, a po polsku tylko dla rymu, czy ma to jakieś znaczenie (…). I niech Searle odpowie jako tako dorzecznie.(…) Żeby zrozumieć wypowiedź, należy uchwycić jej sens i zakres znaczeniowy i last but not least jej desygnatywną orientacje specyficzną.”[248]
3.4. Podsumowując, „Chiński pokój” Searla, podobnie jak model uproszczony - puzzle Lema, niczego nie przesądza, ani nie wyjaśnia, niczego z góry nie determinuje, ani nie udziela żadnych definitywnych odpowiedzi.
Kwestia rozumienia otwarta pozostaje. Kto, w obu wypadkach: chińskiego pokoju i puzzli Lema, rozumie tekst lub rozpoznaje obrazek? Ten, kto cały eksperyment wymyślił i przeprowadził. „»Rozumienie« nie znajduje się w żadnym pokoju,(…) programy zaś w obu wypadkach tym się różnią”[249], że w pierwszym przypadku ktoś (Searla) formalnie przyporządkowuje jednak chińskie znaki (ideogramy) do drugich. W drugim zaś przypadku ktoś [Lem] dopasowuje formalnie kształty fragmentów puzzli. Zespala on formy, a nie symbole i treści przez nie reprezentowane. Jest to „zawsze asemantycznie formalne. Tak zatem »Rozumienie« w obu przypadkach nie uczestniczy w ogóle i a fortiori nie ma mowy o obecnej w nich »świadomości«. Czy inteligencja sztuczna jest możliwa pokaże przyszłość”[250].
Rozdział IX
Personetyka, czyli solipsyzm XXI wieku
1. W szeregu utworów Stanisław Lem przestawił istoty sztucznie stworzone, obdarzone pewnymi zdolnościami przypisywanymi wyłącznie ludziom (rozum, zachowania emocjonalne itp.) wraz ze sztucznie wykreowanymi dla nich światami. Są to systemy stwarzane przez bohaterów jego opowiadań[251], jak i przedstawiane w postaci recenzji z fikcyjnych książek[252]. Światy te zbudowane są we wnętrzach komputerów, których mieszkańcy – personoidy, nie mają świadomości, iż są bytami uwięzionymi w elektronicznej pamięci. Tak więc personetyka byłaby „późnym odgałęzieniem cybernetyki i psychoniki lat osiemdziesiątych, skrzyżowaną z praktyką intelelektroniczną. (…), sztuczną produkcja rozumnych istot”, zaś „istoty, co przyjdą na ten – maszynowy, cyfrowy – świat, które będą w nim, i tylko w nim, wegetowały umiemy (…) wyposażyć w otoczenie o znamionach nieskończoności. Istoty te nie mogą się zatem poczuć uwięzione w sensie fizycznym, skoro otoczenie nie ma, z ich stanowiska, żadnych granic. Środowisko to posiada jeden tylko wymiar, mocno zbliżony do danego i nam, mianowicie wymiar upływu czasu (trwania). Czas ten nie jest jednak po prostu analogiczny z naszym, ponieważ tempo jego upływu podlega dowolnej kontroli ze strony eksperymentatora. (…) ich świat [personoidów] w całości ma czysto matematyczną konsystencję. Jest on z matematyki zbudowany, chociaż podłożem owej matematyki są już zwykłe, czysto fizyczne obiekty (przekaźniki, tranzystory, obwody logiczne, jednym słowem – cała ogromna sieć cyfrowej maszyny)”[253].
2.1. Jest to, moim zdaniem, przełożenie solipsyzmu oraz systemu filozoficznego Georga Berkeley’a na realia i możliwości XXI wieku. Postaram się to uzasadnić, jednak najpierw chciałbym poczynić kilka uwag o charakterze metodologicznym oraz pokrótce omówić związany z tym problemem projekt „fantomatyki”.
- Poprzez solipsyzm rozumiem tutaj takie stanowisko filozoficzne, według którego istnieje tylko ja i moje doświadczenie.
- Odniesienie do Berkeleya opiera się na wnioskach płynących z lektury Traktatu o zasadach poznania ludzkiego, mówiącym, że o istnieniu innych umysłów wnioskuje się na podstawie przekonania, że Bóg nie udzieliłby mi idei ruchu innych ludzi, gdyby ludzie ci nie istnieli. Nadto, to właśnie Bóg decyduje o tym, co postrzegam zmysłami, inaczej mówiąc, o tym co jest mi dane[254].
- Wymieniłbym, za Mariuszem M. Lesiem, skłonność do solipsyzmu, za jedną z podstawowych dominant światopoglądu Lema[255]. „Przez tę (…) dominantę rozumiem żywe zainteresowanie problemem solipsyzmu, częste nawroty do tematu – traktowanie go jako sensownej propozycji myślowej”[256].
2.2. Fascynacje Lema solipsyzmem uwidacznia się nie tylko w projekcie personetyki. Jej innym obliczem jest – „fantomatyka” – technika, umożliwiająca zastępowanie danej nam rzeczywistości „doskonałą ułudą. Prototypem może być np. maszyna zwrotnie sprzężona z osobniczym mózgiem. Mózg ten zdany jest wyłącznie na takie bodźce, jakie maszyna weń wprowadza. Tworzy ona obraz świata zewnętrznego [wobec umysłu
poddanego tej technice], jaki w maszynowej pamięci zaprogramowano.
(…) Najistotniejszą różnicą pomiędzy fantomatyką a postaciami ułudy, jakie znamy [film, książka, gry komputerowe], jest zwrotność połączeń mózgu ze źródłem informacji; oznacza ona, iż z obrębu fikcyjnej rzeczywistości niepodobna wykroczyć. Ta fikcja jest maską nie do zdarcia, odgradzającą od »prawdziwej jawy istnienia«, a przynajmniej może być taką maską”[257]. Pomysł ten, fantastyczny w chwili swych narodzin, jest urzeczywistniany obecnie w postaci „rzeczywistości wirtualnej” (virual reality). Dzieje się to jednak w dość ograniczonej formie, sprowadzającej się do oszukiwania - przede wszystkim poprzez różnorodnego rodzaju przystawki - zmysłów wzroku (specjalne okulary) i słuchu (nowoczesne systemy dźwięku okólnego, np. Dolby Digital), w drugiej kolejności - błędnika (zmysłu równowagi) i zmysłu powonienia. Projekt Lema zakładał o wiele dalej idącą ingerencję w system nerwowy uczestnika fantomatyki, na przykład poprzez bezpośrednie włączenie się w odpowiednie obszary mózgu. Pominę tutaj szczegóły rozważań Lema dotyczące technicznych trudności[258] oraz pewnych moralnych i etycznych[259] konsekwencji tej technologii, skupię się na jej możliwych następstwach stricte filozoficznych. „Obecność fantomatyki jest bowiem problemem ponadtechnicznym i nawet ponadkulturowym: gdy ziszczona, fantomatyka rusza z posad problematykę filozofii klasycznej”[260]. W świecie wirtualnym (fantomatycznym) zanika pewność autentyczności przeżyć i właściwości świata otaczającego. „Wyklucza ona [wirtualność] bowiem istnienie testu, który mógłby ułudę odróżnić od jawy”[261]. Osoby poddane fantomatyce stają się w pełni podległe operatorowi (programowi komputerowemu) który tworzy ich rzeczywistość, stają się niewolnikami wizji podawanych im przez niego. Nawet jeśliby powzieli wątpliwości, do prawdziwości świata ich otaczającego, nie może tego w pełni sprawdzić. „Różę od aparatu może naturalnie odróżnić obserwator zewnętrzny względem obojga; lecz z kolei ten obserwator sam może widzieć to, co widzi, bo został sfantomatyzowany, a rozpozna ten stan obserwator wyższego poziomu, który również…itd. Tego regresum ad infinitum nic już nie zdoła powstrzymać”[262].
3. Zarówno osoba poddana fantomatyzacji, jak i personoid w sztucznie wykreowanej rzeczywistości są w pełni poddani woli kreatora świata, w którym przebywają. Podobnie jak w systemie Berkeley’a, ludzie są poddani woli Boga, umożliwiającego im postrzeganie. Zarówno kreator jak i Bóg Berkeley’a muszą wykreować rzeczywistość, z punkt widzenia jej mieszkańców, w sposób spójny i zamknięty [263]. Obaj decydują o tym, co jego mieszkańcy postrzegają i w pewien ograniczony sposób mogą ingerować w ich poczynania. Te podobieństwa skłaniają mnie to postawienia tezy, że teoria personetyki i związanej z nią fantomatyki są wzbogaconą o wiedzę z zakresu możliwych zastosowań technologii wersją immaterializmu i doktryny o boskim pochodzeniu naszych idei Georga Berkeleya. W takim sztucznym świecie, jedynym pewnym doświadczeniem jest doświadczenie własnego „ja”, a i to nie do końca pewne (mogę być personoidem wykreowanym i kierowanym przez kreatora). Obie te konstatacje upoważniają mnie, jak sądzę, do stwierdzeni, iż personetyka Lema, to współczesna wersja solipsyzmu.
Rozdział X
Czy Stanisław Lem jest wielkim filozofem?
1. Odpowiadając na postawione w tytule tego rozdziału pytanie, należy najpierw uściślić rozumienie pojęć: „filozofia” i „filozof” oraz dokonać podsumowania omówionych powyżej wątków myśli Stanisława Lema. Najpierw jednak chciałbym poczynić pewną uwagę ogólną.
Praca ta pisana była z perspektywy lemonologa. Lemonolog to ktoś, kto uprawia lemonologię. Lemonologia zaś, to pojęcie wprowadzone przez Jerzego Jarzębskiego[264], oznaczające nową światową dyscyplinę naukową, opartą o prace autorów amerykańskich, niemieckich, szwedzkich i innych badaczy i komentatorów twórczości Lema; „lawinowo rosnąca ilość tłumaczeń Lema pociąga za sobą nierównie potężniejszą, wielojęzyczną lawinę recenzji, omówień, esejów, prac naukowych, książek – tak jakby autor sam stał się ofiarą informacyjnego potopu, który sam ongi z dość wisielczym humorem zapowiadał i opisywał[265]. [...] Zapewne dlatego, że Lem, wyrastając prawdzie z rodzinnego podglebia, nie jest bynajmniej polocentryczny, a jego problematyka bliska jest każdemu, kto zastanawia się nad sprawami tak ogólnymi, jak natura i granice świata, kondycja ludzka, problem rozumu, poznanie, istnienia i przymiotów Boga etc.”[266]
Nawiasem mówiąc, ciekawym wydaje się pytanie: czy powstanie Lemistyka?, rozumiana jako nurt myślowy, mający swe korzenie w twórczości Lema, stworzona przez jego intelektualnych następców - Lemistów. Owa „szkoła” mogłaby rozwijać rozważania dotyczące na przykład tych tematów, które omawiałem we wcześniejszych rozdziałach tej pracy. Po części sam ją tutaj uprawiam, szczególnie w rozdziałach ósmym (Filozofia umysłu) i w dziewiątym - traktującym o współczesnej wersji solipsyzmu – personetyce. Kończąc ten wątek, chciałbym powiedzieć, iż nie miałbym nic przeciw temu, aby móc kiedyś o sobie powiedzieć, z dumą – lemista.
2. Jak już wspomniałem, aby móc odpowiedzieć na tytułowe pytanie, należy najpierw, spróbować chociaż zdefiniować pojęcie „filozofia”. Zdaje sobie sprawę, iż to jest zarazem opowiedzenie się za pewnym projektem światopoglądowym. Niemniej uważam jednak, że należy to tutaj, przynajmniej szkicowo uczynić, odwołując się do tematyki podejmowanej przez tę dziedzinę ludzkiej aktywności intelektualnej. Uważam za Richardem Rortym[267], iż jest to pewien rodzaj literatury, podejmujący pytania, problemy, dylematy uważane za filozoficzne i ugruntowane przez jej historię; wyrastające początkowo z refleksje nad relacją między człowiekiem a światem przyrody, relacją człowieka do siebie samego oraz do absolutu pojawiającego się jako synteza wszelkich możliwych odniesień bytu ludzkiego. W późniejszym okresie, wzbogacony o refleksje nad relacjami między człowiekiem a światem wspólnoty, historii, wartości, rzeczy (ogólnie mówiąc – kultury).
Czy zatem Lem jest filozofem? Uważam iż, jest nim w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ:
- Uprawia refleksję literacką podejmującą problematykę filozoficzną.
- Refleksja ta dotyczy wszystkich wymienionych powyżej relacji.
- Jego refleksje podparte są gruntowną wiedzą naukową dotyczącą między innymi, przemian i zagrożeń naszej cywilizacji.
- Podparta jest wiedzą (może nie w pełni akademicką) z zakresu historii filozofii oraz znajomością dzieł największych i najbardziej uznanych filozofów[268].
3.1. Kolejny problem, to kwestia oceny Lema jako filozofa; czy jest on wielkim filozofem? Wydaje mi się, że tutaj również należy udzielić odpowiedzi twierdzącej. Udzielając jej, z jednej strony podpieram się autorytetem Bogusława Wolniewicza[269], zaś drugim argumentem, przemawiającym za tą tezą, będzie podsumowanie filozoficznych wątków pisarstwa Lema, omówionych w niniejszej pracy.
3.2. Podejmując się pisania tej pracy, dokonywałem wyboru głównych osi problemowych, który to wybór odzwierciedlił się w poszczególnych jej rozdziałach. Jako kryterium ich wyróżniania kierowałem się między innymi: moim subiektywnym osądem twórczości Lema, pewną wstępną jej oceną, jak i ich odniesieniem do głównych działów filozofii. I tak:
- W rozdziałach drugim i trzecim, dotyczących podstaw metafizycznych, ontologicznych i światopoglądowych twórczości autora Solaris, na szczególne wyróżnienie zasługuje wyniesienie „przypadku”, jako głównej siła sprawczej ujawniającej się we wszelkich przejawach rzeczywistości, do pozycji swoistej Anima mundi.
- W rozdziale czwartym na podkreślenie zasługują „zdjęcie” człowieka z antropocentrycznego tronu oraz hipoteza „wehikułu genów”.
- W zakresie filozofii języka (rozdział piąty) doniosłość refleksji podejmowanych przez Lema ujawnia się poprzez antycypacje pomysłów filozoficznych, dotyczących problemów związanych z interpretacją tekstu, podjętych niezależnie przez niego oraz, między innymi: Jaquesa Derridę, Stanley’a Fisha, jak również Umberto Eco.
- W zakresie etyki, filozofii kultury i filozofii technologii[270] zajmuje Lem bez wątpienia doniosłe miejsce. Jest jednym z pierwszych (a na pewno pierwszym w Polsce) myślicieli podejmujących wątek wpływu nowoczesnych technologii na kulturę, a przede wszystkim etykę. Wskazuje nie tylko, wbrew powszechnie panującej opinii, na zagrożenia z niej płynące ale również na możliwości jakie ona niesie, furtki jakie może przed nami otworzyć. Jego obawy i zarzuty nie odnoszą się bowiem do samej technologii, jak to ma miejsce na przykład u Neila Postmana[271], lecz przede wszystkim do jej niewłaściwego wykorzystania przez ludzi ją tworzących czy później użytkujących[272]
- Nie można też pominąć głosu Lema w dyskusji nad problemami związanymi z filozofią umysłu. Warte uwagi są tu zarówno jego poglądy dotyczące natury świadomości, myślenia, a przede wszystkim te odnoszące się do problemów związanych ze „sztuczną inteligencją” (AI). Osobne miejsce rezerwuje dla solaryjskiego oceanu, pojmowanego jako pewien model ludzkiego umysłu, któremu to problemowi poświęcony jest w większości rozdział ósmy.
3.3. Zaprezentowana powyżej koncepcja badania dorobku pisarskiego i filozoficznego Stanisława Lema jest oczywiście jedną z możliwych opcji. Równie wartościowe byłoby opisanie jego spuścizny literackiej w sposób chronologiczny, podkreślający rozwój i ewolucję jego myśli czy odkrywanie przez niego nowych pól zainteresowań. Kolejną, konkurencyjną opcją byłoby skupienie się na kilku wybranych wątkach z jego filozoficznego dyskursu i ich bardziej dogłębne omówienie. Pewien ich subiektywny katalog wymieniłem w powyższym podsumowaniu.
Swoje podejście badawcze do twórczości Stanisława Lema uzasadniam tym, iż:
- Chciałem podkreślić wieloaspektowość podejmowanej przez niego problematyki,
- Wskazać większość wątków jakie mogą być w przyszłości podjęte przez lemistów.
- Zminimalizować wpływy swojego, subiektywnego osądu na to, co jest bardziej lub mniej doniosłe w jego filozofii. Bardziej wskazane metodologicznie wydaje się przedstawienie większości (na pewno nie udało mi się wymienić wszystkich) interesujących filozoficznie wątków i tylko w niektórych miejscach, w ograniczonym zakresie je rozwijać.
Pokazanie, poprzez zaprezentowanie myśli Lema, dotyczących poszczególnych działów filozofii, iż jest on wat uwagi różnie zorientowanych filozofa (na na filozofię języka, kultury, umysłu, antropologię, ontologię, etykę), a tym samym, że jest on wartym ich uwagi filozofem
Reasumując, wydaje mi się, że bez wątpienia, można określić Stanisława Lema jako wielkiego polskiego filozofa.
Rozdział XI
Bibliografia pracy
1. Tworząc bibliografię prac Stanisława Lema oraz opracowań jego dotyczących, natykamy się na problemy, o których wspomniałem już w rozdziale pierwszym. Poszczególne jego prace zmieniały się z wydanie na wydanie, cykle opowiadań ewoluowały i były uzupełniane w czasie, z tego względu zostały tu umieszczone tylko te pozycje, z których bezpośrednio korzystałem przy pisaniu tej pracy, bądź te, które miały przemożny, pośredni wpływ na pojawiające się tutaj sądy (dotyczy to w głównej mierze pozycji wymienionych w varii).
2. Bibliografia podmiotowa:
- Apokryfy, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998
- Bezsenność Kraków, Wydawnictwo Literackie 1971.
- Bomba megabitowa Wydawnictwo Literacki, Kraków 1999.
- Człowiek z Marsa Nowa, Warszawa 1994.
- Dialogi Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984.
- Doskonała próżnia. Wielkość urojona Kraków, Wydawnictwo Literackie 1985.
- Dzienniki gwiazdowe Warszawa Gebether i s-ka 1991.
- Dziury w całym Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.
- Eden Wydawnictwo Literackie, Warszawa 1984.
- Fantastyka i futurologia. Tom I-III Interart, Warszawa 1996.
- Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii. T. I - II Wydanie zmienione, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.
- Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii. Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968.
- Głos pana Interart, Warszawa 1996.
- Golem XIV Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971.
- Lube czasy Wydawnictwo Znak, Kraków 1995.
- Okamgnienie Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.
- Pamiętnik znaleziony w wannie Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981
- Prognozy rozwoju biologii do roku 2040 (w maju 1981 roku ogłoszona) Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.
- Prowokacja Wydawnictwo Literackie, Kraków – Wrocław 1984.
- Przekładaniec Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.
- Rozprawy i szkice Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971.
- Sex wars SuperNowa, Warszawa 1996.
- Solaris, „Niezwyciężony” Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986
- Summa Technologiae Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1984.
- Sztuczny intelekt jako eksperymentalna filozofia[w:] Bruliony filozoficzne, tom 1 zeszyt 4, Toruń 1995, s. 247-254.
- Śledztwo, Katar Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982.
- Tajemnica chińskiego pokoju Universitas, Kraków 1996.
3. Bibliografia przedmiotowa:
- Apokryf. Dodatek do Tygodnika Powszechnego nr 17, z września 2001, w całości poświęcony osobie Stanisława Lema.
- Arndt Holger Stanisław Lem. Prognose des Epochendes. Die Dedrohung der menschlichen Kultur durch Wissenschaft, Technologie und Dogmatismus, Darmstadt 2000.
- Jarzębski Jerzy Lata młodzieńcze i dojrzałość cybernetyki{w:] Stanisław Lem Dialogi Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 482 – 489.
- Jarzębski Jerzy Literackie przygody uniwersalnego rozumu. O esestyce Stanisława Lema [w:] Polski esej. Studia od redakcją Marty Wyki, Uniwersitas, Kraków 1991.
- Jarzębski Jerzy Przypadek i wartości. O aksjologii Stanisława Lema [w:] O wartościowaniu w badaniach literackich. Studia pod redakcją Stefana Sawickiego i Władysława Panasa Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1986, s.273 –296.
- Jarzębski Jerzy Science fiction a polityka (wersja Stanisława Lema) [w:] Tegoż: W Polsce czyli wszędzie, szkice o polskiej prozie współczesnej Wydawnictwo PEN, Warszawa 1992.
- Jesiółkowski Janusz Czy Stanisław Lem wielkim filozofem jest? [w:] Przegląd Artystyczno – Literacki, czerwiec 2001, s. 97 – 102.
- Krzemiński Adam I Lem się myli, [w:] Polityka nr 30 z 27 lipca 1996, s. 44.
- Lem w oczach krytyki światowej. Wybór i opracowanie Jerzy Jarzębski Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989.
- Leś Mariusz M. Stanisława Lem wobec utopii Białystok 1998.
- Nowa Fantastyka. Osiemdziesiąte urodziny Lema nr 9 z września 2001; numer miesięcznika w całości poświęcony Stanisławowi Lemowi.
- Oramus Marek Krzyk z głębokiej studni, [w:] Polityka nr 47 z 18 listopada 2000, s. 58.
- Pęczak Mirosław Pan Cogito przed monitorem, [w:] Polityka nr 39 z 25 września 1999, s. 52
- Ryszkiewicz Marcin Ani małpa, ani dzika. [w:] Gazeta Wyborcza z 5 – 6 marca 1994, s. 18.
- Smuszkiewicz Antoni, Stanisław Lem Rebis, Poznań 1995.
- Szpakowska Małgorzata Dyskusje ze Stanisławem Lemem Open, Warszawa 1997.
4. Wywiady:
- Bereś Stanisław Rozmowy ze Stanisławem Lemem Wydawnictwo literackie, Kraków 1987.
- Fiałkowski Tomasz Świat na krawędzi, ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.
- Janowska Katarzyan Dwie nogi i koniec. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Katarzyna Janowska [w:] Polityka nr 37 z 15 wrzaśnia 2001, s.43 – 46.
- Łęcka Gabriela Czas powodzi [w:] Tegoż Salon literacki, z polskimi pisarzami rozmawia Gabriela Łęcka Wydawnictwo WAB, Warszawa 2000, s.75 – 86.
- Mroziewicz Krzysztof Wracam z kosmosu, [w:] Polityka nr 41 z 14 października 1995, s. 30 –31.
- Rottensteiner Franz Ciało obce – śmierć. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Franz Rottensteiner [w:] Fantastyka nr 11 – 12/1983, s. 82 – 83.
- Żakowski Jacek Drapieżna małpa. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Jacek Żakowski [w:] Gazeta Wyborcza z 19 – 20 lutego 1994, s. 10 – 11.
5. Adresy witryn internetowych:
- world.std.com/mmcirvin/vitrifax.html (15.05.2002).
- www.lem.pl/ (15.05.2002).
- www.lem.onet.pl (15.05.2002).
- www.wsu.edu:8080/~brians/science_fiction/solaris.html (15.05.2002).
6. Varia:
- Berkeley Georgr Traktat o zasadach poznania Ludzkiego. Trzy dialogi między Hylasem i Filonusem, przełożył; J. Leszczyński, PWN Warszawa 1956.
- Biedrzycki Mariusz Genetyka kultury Prószyński i s-ka, Warszawa 1998.
- Böhme Gernot Antropologia filozoficzna. Ujęcie pragmatyczne, przełożył: Piotr Domański, IfiS PAN, Warszawa 1998.
- Buczyńska-Garewicz Hanna Semiotyka Pierce’a Warszawa 1994.
- Dawkins Richard Samolubny gen przełożył: Marek Skoneczny, Prószyński i S-ka, Warszawa 1996.
- Derrida Jaques O gramatologii, przełożył Bogdan Banasiak, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999.
- Eco Umberto Lector in fabul. Wspóldziałanie w interpretacji tekstów narracyjnych, przełożył: Piotr Sowa, PIW, Warszawa1994.
- Eco Umberto oraz Rorty Richard, Culler Jonathan, Brooke-Rose Christine Interpretacja i nadinterpretacja, przełożył: Tomasz Bieroń, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996
- Filozofia. Podstawowe pytania, pod redakcją Ekeharda Martensa i Herberta Schnädelbacha, przełożyła: Krystyna Krzemieniowa, Wiedza Powszechna, Warszawa 1995.
- Fish Stanley Co czyni interpretacvję możliwą do przyjęcia mps. tłumaczenie Andrzej Szahaj.
- Fish Stanley Czy na tych ćwiczeniach jest tekst?, mps. tłumaczenie Krzysztof Abriszewski.
- Fish Stanley Dowodzenie vs. Perswazja: dwa modele krytycznej działalności, tłumaczył Krzysztof Abriszewski, [w:] Teksty drugie 1999, nr 6.
- Fish Stanley Retoryka, mps. tłumaczenie Andrzej Szahaj,
- Fish Stanley wstęp: Droga antyformalistyczna, aż do końca, mps. tłumaczenie Andrzej Szahaj,
- Fish Stanley Z uszanowaniem do autora: Refleksje nad Austinem i Derridą, mps. tłumaczenie Krzysztof Abriszewski.
- Fish Stanley Zmiana, mps. tłumaczenie Andrzej Szahaj.
- Jonak Łukasz Technologie – ideologie – literatura [w:] Nowa fantastyka nr 12 grudzień 2000, s. 66 – 67.
- Komeńdzinski Tomasz Znak i jego ciągłość. Semiotyka C. S. Peirce’a między precepcją i recepcją Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń 1996.
- Loska Krzysztof Dziedzictwo McLuhana – między nowoczesnością a ponowoczesnością Rabid, Kraków 2001.
- McLuhan Marshall Wybór tekstów. Redakcja: Eric McLuhan, Frank Zingrone, przekład: Ewa Różalska, Jacek M. Stokłosa, Zysk i S-ka, Poznań 2001.
- Morris Desmond Naga małpa t. I – III, przełożyli: Tadeusz Bielicki, Jan Koniarek, Jerzy Prokopiuk, Prima, Warszawa 2000.
- New Directions in the Philosophy of Technology, Edited by Joseph C. Pitt, Kluwe Academic Publishers, Dordrecht/Boston/London 1995.
- Ontologia. Antologia tekstów filozoficznych. Pod redakcją: Michała Hempolińskiego, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich Wydawnictwo, Wrocław - Warszawa – Kraków, 1994.
- Parowski Maciej Czas Fantastyki Glob, Szczecin 1990.
- Postman Neil W stronę XVIII stulecia, przełożył: Rafał Frąc, PIW, Warszawa 2001.
- Rorty Richard Konsekwencje pragmatyzmu, przełożył: Czesław Karkowski, IfiS PAN, Warszawa 1998.
- Ryszkiewicz Marcin Wielka zagadka bytu [w:] Gazeta wyborcza – magazyn, z 3 listopada 1995.
- Searle John R. Umysły, mózgi i programy [w:] fragmenty filozofii analitycznej, tom II Filozofia umysłu, przekład Bohdan Chwedeńczuk, Spacja, Warszawa 1995, s. 301 – 324.
- Smart John J. C. Istnienie Boga [w:] Fragmenty filozofii analitycznej, Tom VI Filozofia Religii, przełożył: Michał Szczubiałko, Spacja, Warszawa 1997, s. 169 – 179.
- Szymborski Krzysztof Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.
- Wilson Edward O. O naturze ludzkiej, przełożyła i opatrzyła słowem wstępnym: Barbara Szacka, Piw, Warszawa 1988.
- Wilson Edward O. Socjobiologia. Wydanie popularnonaukowe, przełożył: Mariusz Siemiński, Zysk i S-ka, Poznań 2000.
- Wiśniewski-Snerg Adam Robot Amber, Warszawa 1998.
- Wolniewicz Bogusław Filozofia i wartości II Wydział Filozofii i Socjologii Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1998.
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s. 214, porównaj także: M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s.5 i nn.
- ↑ Podjęcie takich studiów wydaje się szczególnie ważne w świetle chociażby takiej oto uwagi Bogusława Wolniewicza: „Stanisław Lem - naszym zdaniem jeden z dwu, obok Czesława Miłosza, najwybitniejszych przedstawicieli polskiej filozofii w drugiej połowie XX wieku”, por. B. Wolniewicz Filozofia i wartości. Rozprawy i wypowiedz., s. 219 Odnotujmy także znamienny gest uznania Lema w środowisku filozofii polskiej przy okazji organizacji w Toruniu w roku 1995 VI Polskiego Zjazdu Filozoficznego. W ramach tzw. „witryny zjazdowej” w trakcie przygotowań do zjazdu, opublikowano podarowany - wobec niemożności osobistego wygłoszenia - Zjazdowi esej Stanisława Lema, pt. Sztuczny intelekt jako eksperymentalna filozofia, [w:] Bruliony filozoficzne, tom 1 zeszyt 4, 1995, s. 247-254.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s. 5.
- ↑ M. Środa Noty o autorach [w:] O wartościach, normach i problemach moralnych, s.502.
- ↑ W oparciu o A. Smuszkiewicz Stanisław Lem.
- ↑ J. Jarzębski Literacki przygody uniwersalnego rozumu. O eseistyce Stanisława Lema, [w:] Polski esej. Studia pod redakcją Marty Wyki, s. 86.
- ↑ Tamże, s.81.
- ↑ S. Lem Rozprawy i szkice, s. 300.
- ↑ Poprzez scjentyzm rozumiem tutaj pogląd głoszący, że we wszystkich dziedzinach badań, łącznie z filozofią, naukami społecznymi i humanistycznymi, należy stosować metody nauk przyrodniczych.
- ↑ Por. S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem. s. 312.
- ↑ J. Jarzębski Literackie przygody uniwersalnego rozumu. s. 113.
- ↑ Tamże, s. 87 inn.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem,.
- ↑ S. Lem Inna ewolucja [w:] Tegoż, Okamgnienie, s. 132.
- ↑ Tamże, s. 132.
- ↑ Tamże, s. 132.
- ↑ Tamże, s. 133.
- ↑ S. Lem Summa technologiae, s. 146.
- ↑ Tamże, s. 149.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku. T. 1, s. 247.
- ↑ S. Lem Summa technologiae, s.210.
- ↑ Tamże, s. 210.
- ↑ S. Lem Mój pogląd na świat [w:] Tegoż Bomba megabitowa, s.22 i nast.
- ↑ Tamże, s. 22 – 23.
- ↑ Tamże, s. 29.
- ↑ S. Lem Summa technologiae. S. 244 i nast.
- ↑ W oparciu o S. Lem Mój pogląd na świat [w:] Tegoż Bomba megabitowa s. 25
- ↑ S. Lem Wstęp [w:} Tegoż Bomba megabitowa, s. 5 – 6.
- ↑ R. Dawkins Samolubny gen.
- ↑ Tego typu hipotezy pojawiają się już w S. Lem Dialogi, a później pojawiają się jeszcze w Summa technologiae i w Golem XVI.
- ↑ Za M. Urbanek Problemy determinizmu rewolucyjnego [w:]Ontologia. Antologia tekstów filozoficznych s.430 i nast.
- ↑ S. Lem Summa technologiae s.12 i nast.
- ↑ S. Lem Inna ewolucja [w:] Tegoż Okamgnienie, s. 129.
- ↑ S. Lem Mój pogląd na świat [w:] Tegoż Bomba megabitowa s. 26.
- ↑ S. Lem Summa technologiae, s.302, oraz Tenże Czy przejmujemy technologie życia [w:] Tajemnica chińskiego pokoju s. 97.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje za Stanisławem Lemem, s.55.
- ↑ J. Jarzębski Literacki przygody uniwersalnego rozumu [w:] Polski esej, s.93, porównaj także: J. Jarzębski Lem na krawędzi [w:] Nowa Fantastyka, Wrzesień 2001, s. 69, gdzie czytamy: „(…) Lem fascynował się kategorią losowości jako czynnikiem pozwalającym zrozumieć mechanikę zjawisk zachodzących w każdej dziedzinie, jaką przyszło mu się zajmować. Przy czym losowość jawiła mu się także jako czynnik pozwalający zaakceptować świat z etycznego punktu widzenia.”
- ↑ S. Lem Golem XIV, s. 37.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku. s. 25; zaś na s. 26, czytamy: „(…) chodzi o takie ewolucje, w których przypadkowy, koicydentalny stan wyjścia przeradza się w trwałą cechę układu, jako jego prawidłowość: rzecz jest więc o tym, jak przypadek obraca się w sternika, losowość – w los.”
- ↑ J. Jarzębski Literackie przygody uniwersalnego rozumu s. 93 i nn.
- ↑ Porównaj: S. Lem Paszkwil na ewolucją [w:] Summa technologia, s. 255, gdzie czytamy: „Ewolucja działała, kształtując nasz gatunek, z wyjątkową szybkością. Tendencja jej właściwa, zachowywania konstrukcyjnych rozwiązań gatunku wyjściowego, dopóki to tylko jest możliwe, obciążyła nasze organizmy szeregiem mankamentów, które nie znane są naszym czworonożnym przodkom. Miednica kostna nie podtrzymuje u nich ciężaru trzewi. Ponieważ u człowieka musi go unieść, powstały mięśniowe przepony, utrudniające poważnie akt porodu. Pionowa postawa wpłynęła również szkodliwie na hemodynamikę. Zwierzęta nie mają żadnych żylaków, jednej z plag ludzkiego ciała. Gwałtowny rozwój mózgoczaszki doprowadził do takiego skręcenia pod prostym kątem jamy gardzielowej (tam, gdzie ona przechodzi w przełyk), że w tym miejscu powstają zawirowania powietrza, osadzając na ścianach gardła wyjątkową ilość aerozoli i drobnoustrojów , przez co gardziel stała się bramą wypadową wielkiej ilości zakaźnych chorób. Ewolucja usiłowała przeciwdziałać temu, otaczając krytyczne miejsce pierścieniem tkanki limfatycznej, ale ta improwizacja nie tylko nie dała rezultatów, ale stanowi źródło nowych dolegliwości, ponieważ te skupiska tkanki stały się siedzibami zakażeń ogniskowych.”
- ↑ Np. S. Lem Paszkwil na ewolucję [w:] Summa Technologiae.
- ↑ S. Lem Golem XIV.
- ↑ S. Lem O królewiczu Ferrycym i królewnie Krysteli[w:] Bajki robotów.
- ↑ J. Jarzębski Przypadek i wartości. O aksjologii Stanisława Lema [w:] O wartościach w badaniach literackich. Studia pod redakcją Stefana Sawickiego i Władysława Panasa, s. 279.
- ↑ Szerzej na ten temat: rozdział IV niniejszej pracy, pt.: Człowiek.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku. Wydanie pierwsze, s.399.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku. t. II, s. 88 – 89.
- ↑ J. Jarzębski Literackie przygody uniwersalnego rozumu, s. 96.
- ↑ Tamże, oraz Tegoż Przypadek i wartości…, s. 281
- ↑ S. Lem Głos Pana, s. 10, gdzie czytamy: „Za podstawowe cechy mego charakteru uważam tchórzostwo, złość i dumę. (…) Jak daleko sięgam pamięciom w dzieciństwo, żyłem poszukiwaniem zła, z czego zresztą, rzecz zrozumiała, nie zdawałem sobie sprawy”.
- ↑ Porównaj także: J. J. C. Smart Istnienie Boga [w:] Fragmenty filozofii analitycznej Tom VI. Filozofia religii, s. 169 –168, gdzie czytamy: „Załóżmy jednak, że pytanie: »Czy Bóg istnieje?« jest poprawne. Pytamy zatem: Czy rozważanie tradycyjnych dowodów istnienia Boga może przynieść twierdzącą odpowiedź na to pytanie? Jestem przeświadczony, że nie może. (…)Czy dowód, że argumenty te są błędne, jest zarazem dowodem nieistnienia Boga? Bynajmniej, twierdzenie bowiem, że jakaś argumentacja jest błędna, nie znaczy wcale, że jej konkluzja jest fałszem.”
- ↑ J. Jarzębski Przypadek i wartości. O aksjologii Stanisława Lema, s. 283.
- ↑ Przychodzi tutaj na myśl teoria zawarta w powieści A. Wiśniewskiego – Snerga Robot, w której autor przedstawia hipotezę „Nadistot”. Według niej nie jesteśmy w kosmosie bytem szczególnie wyróżnionym, i tak jak my mamy swoje byty podległe: zwierzęta, rośliny, minerały, tak i nad nami mogą istnieć hierarchicznie uszeregowane byty, tzw. Nadistot, nieosiągalnych dla nas zmysłami i intelektem, ale mogących nas na przeróżne sposoby wykorzystywać. „Jeśli my stoimy nad ptakiem, to nie znaczy jeszcze, że jakiś superptak stoi nad nami – można tak najwyżej domniemywać.(…) Tylko on [człowiek] nazywa swą inność, wytwarza kulturę i przedmioty, podbija naturę, wymyśla teorię (!), wyznaje religię. Nie trzeba być zarazem wierzącym, by spostrzec, że w wyniku tych cech jest człowiek na świecie wielkością graniczną – może podobnie graniczną jak prędkość światła w fizyce.” (Cytat za M. Parowski Robot dwuznaczny [w:] tegoż Czas fantastyki ,s.102 – 103).
- ↑ Wspomina o tym Lem w Filozofii przypadku.
- ↑ Szerzej na ten temat w rozdziale IX, niniejszej pracy, pt.: Personoidy, czyli solipsyzm XX wieku.
- ↑ Celowo nie używa tutaj pojęcia świadomości, albowiem Lem tworząc takich „demiurgów z urojenia”, czyni nimi umysłowości sztuczne - „elektromózgi”.
- ↑ Opisany w opowiadaniu S. Lem Bajka o trzech maszynach opowiadających króla Genialona [w:] Cyberiada. Jest to raczej groteskowe otworzenie głównych tezy Kartezjusza, Leibniza i Georga Berkeleya, poprzez opis procesów myślowych wykreowanego przez entropię na kosmicznym śmietniku robota, wcielającego się kolejno w demiurgów rodem z filozoficznych demiurgów wyżej wymienionych filozofów.
- ↑ S. Lem Pamiętnik [w:] Opowiadania, s. 242 i nn.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s. 29.
- ↑ S. Lem Cywilizacje kosmiczne, [w:] Summa technologiae, s.64.
- ↑ porównaj S. Lem Okamgnienie, s.41-69.
- ↑ Tamże, s. 53, gdzie czytamy: „Nic natomiast nie wiadomo nam o innych okołogwiezdnych planetach. Sądzę, że promienista energia takich centralnych gwiazd może być bodźcem zupełnie inaczej przetwarzanym na powierzchni planety w to, co będzie zdolne do niekoniecznie antropokształtnych form myśli i samopoznania. Nie sądzę również, ażeby dominującą cechą takich Innych musiała być chęć porozumienia się, a przynajmniej łączności z istotami podobnymi do nas.”
- ↑ Termin użyty przez J. Jarzębskiego [w:] Przypadek i wartości.…,s. 289.
- ↑ J. Jarzębski Lem na krawędzi [w:] Nowa Fantastyka, wrzesień 2001, s.69
- ↑ J. Jarzębski Literacki przygody uniwersalnego rozumu. O eseistyce Stanisława Lema. [w:] Polski esej. Studia pod redakcją Marty Wyki, 97;
- ↑ Tamże, s. 97;
- ↑ Porównaj: Drapieżna małpa. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Jacek Żakowski. [w:] Gazeta Wyborcza, z 19 - 20 lutego 1994 r., s.10.
- ↑ Jest to najczęściej przyjmowana hipoteza, tłumacząca wyginięcie Dinozaurów na Ziemi, co nie wyklucza oczywiście istnienia innych wyjaśnień, nie ma to jednak wpływu na powyższy tok wywodu.
- ↑ S. Lem Das kreative vernichtungsprinzip. The world as Holocaust. [w:] Apokryfy , s. 402-403.
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s.300.
- ↑ Szerzej na ten temat w M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s. 61 – 64.
- ↑ S. Lem Etyka zła [w:] Sex wars, s.58.
- ↑ Porównaj: Drapieżna małpa.…, s. 10, gdzie czytamy: „to przede wszystkim były wszystkożerne drapieżce. Przetrwały dzięki temu, że okazały się uniwersalnie mięsożerne.”
- ↑ S. Lem Kto nas stworzył [w:] Sex wars, s.50. Identycznie brzmiąca teza pojawia się również w eseju: Kultura krwi i mordu, zamieszczony również w tomie: Sex wars, s.208 – 216, zaś w formie beletrystycznej w Wizji lokalnej.
- ↑ Porównaj: Drapieżna małpa… .
- ↑ S. Lem Golem XIV, s.27.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem”, s.134.
- ↑ S. Lem Rozważania sylwiczne II, Odra 1994 nr 5, zamieszczony również w tomie Sex Wars pod tytułem: Kto nas stworzył, s. 47 –54.
- ↑ Drapieżna małpa….
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze…, s. 133, gdzie pisze: „Pozwolę sobie tylko zauważyć, że pogląd, jakoby drapieżcy niezbędną cechą miała być inteligencja, której roślinożerca mógłby być pozbawiony, dziwnie przypomina mi twierdzenie, że w mieście to człowiek musi się urobić, a chłopu na wsi samo rośnie.”
- ↑ M. Ryszkiewicz Ani małpa, ani drapieżna, [w:] Gazeta wyborcza z 5-6 marca 1994, s. 18.
- ↑ Tamże.
- ↑ Tamże.
- ↑ Porównaj Nieludzkie przyspieszenie (ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś), [w:] Nowa Fantastyka, wrzesień 2001, s. 65, gdzie czytamy: „cała historia ludzkości to jedno mgnienie sekundy na geologicznym zegarze”, oraz: S. Lem Okamgnienie, tezy brzmiące w tym tonie pojawiają się tu wielokrotnie, nawet sam tytuł jest tu znaczący, odnosi się on właśnie do czasu bytności Człowieka na Ziemie, odniesieniu do wieku geologicznego Ziemi.
- ↑ Szerzej na ten temat w rozdziale VII, dotyczącym etyki.
- ↑ S. Lem Ocean Goedla , [w:] Sex wars , s.160.
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s. 110, dalej zaś czytamy: „Książka ta (Golem XIV) jest rodzajem rzutnika, który przenosi obraz w dużym powiększeniu. Gdyby sprowadzić to do mniejszych proporcji, wówczas okazałoby się, że są to już moje poglądy”
- ↑ Porównaj: K. Loska Dziedzictwo McLuhana – między nowoczesnością a ponowoczesnością, s. 58, oraz E. McLuhan, F. Zingrone Wprowadzenie , [w:] M. McLuhan Wybór tekstów, s. 11.
- ↑ S. Lem Golem XIV, s. 38.
- ↑ Stwierdzenie takie jest zbieżne z twierdzeniami memetyki, teorii zapoczątkowanej przez R. Dawkinsa [w:] Samolubnym genie, opisanej szerzej na przykład przez M. Biedrzyckiego w Genetykce kultury. Stwierdza ona, mówiąc w dużym uproszczeniu, iż nadrzędnym paradygmatem ewolucji biologicznej i kulturowej nie są pojedyncze egzemplarze ustrojów biologicznych, bądź schematów kulturowych, lecz informacje rozczłonkowane na geny (w biologii), bądź memy (ma polu kultury), dla których stanowią one tylko akcydentalne przekaźniki.
- ↑ Drapieżna małpa…, s. 10
- ↑ Pominę tu jednak tematyką utopijną z uwagi na to, że poświęcona jest jej cała książka autorstwa Mariusza M. Lesia Stanisław Lem wobec utopii, oraz doskonały artykuł Jerzego Jarzębskiego Science fiction a polityka (wersja Stanisława Lema) [w:] tegoż: W Polsce Czyli wszędzie. Szkice o polskiej prozie współczesnej, s. 148 – 175.
- ↑ S. Lem Dialogi, s.172.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s.185.
- ↑ S. Lem Dialogi, s. 170 – 242.
- ↑ Dogłębną i szeroką analizę tej krytyki, oraz kolejnej zawartej w Cybernetyka stosowana: przykład z dziedziny socjologii, zamieszczonym również w tomie: Dialogii, od wydania drugiego, zawiera: M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s. 157 – 175, gdzie czytamy: „…w filozoficzną rozmowę Filonousa i Hylasa Lem nieoczekiwanie wplótł dość nawet jak na owe czasy radykalną krytykę praktykowanego w Polsce socjalizmu (…) Książka ukazała się wprawdzie w 1957 roku, w szczytowej fazie popaździernikowej odwilży cenzuralnej, każda jednak z powojennych odwilży zakładała zachowanie pewnego decorum, w myśl którego wolno było krytykować »wypaczenie», ale już nie »podstawy« ustroju
- ↑ S. Lem Dialogi, s 174.
- ↑ „W systemach społecznych przejawią się oscylacje szeregu parametrów, przy czym oscylacje ekonomiczne są zasadniczo pierwotne, a polityczne, kulturalne – wtórne. Te wtórne wzbudzane oscylacje powodując, poprzez zmianę zbiorowej postawy psychicznej, zmianę ludzkiego zachowania, wpływają z kolei na pierwotne, w czym ukazuje się cykliczny, sprzężeniowy charakter tych zjawisk. Oscylacje systemów społecznych, jakie wytworzyła historia, miały tendencje do zwiększania swej amplitudy, co w końcu, po serii coraz cięższych perturbacji, doprowadziło z reguły do zniszczenia danego systemu rewolucji, skierowanymi przeciw siłom starającym się uratować i zachować w postaci nie zmienionej strukturę istniejącą.” S. Lem Dialogii, s. 184.
- ↑ Tamże, s. 194.
- ↑ W oparciu o: M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s.1580-159.
- ↑ J. Jarzębski Lata młodzieńcze i dojrzałość cybernetyki, [w:] S. Lem Dialogi, wyd. z 1996, s. 487.
- ↑ „Zakładam bowiem, że jesteśmy gatunkiem zwierzęcym, który został wyposażony przez skomplikowane przebiegi ewolucyjne w najbardziej sprawny pod względem przetwarzania informacji mózg. Ale też homo sapiens est primus inter pares, więc wraz z innymi jest on ograniczony warunkami startowymi i granicznymi, które są ustanowione przez środowiska i przez proces naturalny. Z tego powodu mniemanie, że umysł ludzki ma coś wspólnego z Absolutem lub stanowi wzorzec »rozumu w ogóle«, traktować należy jako bezzasadne uroszczenia. Wszak inny gatunek może przekroczyć nasz poziom – może to być nawet gatunek inteligentnych maszyn, które sami stworzymy.” S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s. 336.
- ↑ S. Lem Dialogi, s. 99.
- ↑ S. Lem Sztuczny intelekt jako eksperymentalna filozofia,[w:] Bruliony filozoficzne, tom 1 zeszyt 4, s. 248.
- ↑ W oparciu o S. Lem Inteligencja, rozum, mądrość, [w:] Okmgnienie, s. 99
- ↑ S. Lem Rozum, [w:] Bomba megabitowa, s. 152.
- ↑ Porównaj: S. Lem Świadomość a rozsądek, [w:] Bomba megabitowa, s. 162
- ↑ S. Lem Fantastyka i futurologia, T. III, s. 237, kolejne cytaty ze s. 238, 242, 245,
- ↑ Jest to tytuł jednego z esejów S. Lema, zamieszczonym w ksiązce Bomba megabitowa, s. 208 – 210, traktujący o zdominowaniu świata przez technologie informatyczne, jednocześnie upodmiotawiające i zawężające nasz intelektualizm, w imię rzekomej wąski specjalizacji zawodowych, czy technicznych.
- ↑ M. M. Leś Stanisław Lem wobec utopii, s.40.
- ↑ Tamże, s. 43.
- ↑ G. Böhme Antroplologia filozoficzna. Ujęcie pragmatyczne, rozd. III: narodziny i śmierć.
- ↑ Ciało obce – śmierć. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Franz Rottensteiner, Fantastyka 11 – 12/83, s. 82 – 83.
- ↑ W pewnej mierze przyczyniają się do tego środki masowego przekazu, nieco paradoksalnie, odrealniając widok śmierci poprzez zalew obrazów z nią związanych, zarówno tych filmowych, jak i informacyjnych
- ↑ Porównaj: S. Lem Spór o nieśmiertelność [w:] Okamgnienie, s. 27 – 34, gdzie czytamy: „Śmiertelność to niewątpliwie najbardziej dominujący problem ludzkości, odkąd nasze mózgi rozwinęły się po zdolność autokonteplacji. (…) daleko w przyszłości, (…) pojawia się miraż immortalizacji czlowieka, który zuchwałe pióra amerykańskich dziennikarzy już dzisiaj ściągają na łamy prasowe, zapowiadając nam osiągnięcie indywidualnej nieśmiertelności.”
- ↑ S. Lem Dzienniki gwiazdowe, s. 82 – 100.
- ↑ W pewnym momencie filmu, B. Kobiela gra postać złożoną naraz z dwóch mężczyzn, kobiety i psa.
- ↑ J. Jarzębski Rzeczy nienarracyjne Stanisława Lema, [w:] S. Lem Przekładaniec, s. 356.
- ↑ Zawsze byłem niewidzialny, ze Stanisławem Lemem rozmawia Katarzyna Janowska, [w:] Polity nr 46, z 14 listopada 1998 r.
- ↑ Porównaj: T. Goben-Klas Media i komunikowanie masowe, s. 43.
- ↑ J. Jesiółkowski Czy Stanisław Lem wielkim filozofem jest? [w:] Przegląd Artystyczno – literacki, s. 97 – 102.
- ↑ S. Lem Języki i kody[w:] Tajemnica chińskiego pokoju, 125;
- ↑ tamże, s. 131;
- ↑ Porównaj: S. Lem Głos autora w dyskusji nad „Filozofią przypadku”[w:] Tegoż Rozprawy i szkice, s.33 - 44, gdzie czytamy: „Nieprzywiedliwość wzajemna takich opinii, wcale już znieruchomiałych środowisk, zadawała kłam wszystkiemu, co mogłem przeczytać na temat istoty dzieła literackiego w pracach, po jakie sięgałem - powodowany chyba zrozumiałą ciekawością dowiedzenia się, co warunkuje rozrzut w odbiorze beletrystyki. Teoria fenomenologiczna stała się przedmiotem ataku jako najbardziej kategorycznie zaprzeczająca moim doświadczeniom pisarskim, a także czytelniczym”.
- ↑ Tamże, s. 34.
- ↑ W oparciu o: S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem. s. 69 i n.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, T. I, s. 29.
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s. 70.
- ↑ Tamże, s. 72.
- ↑ Tamże, s. 73.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku T. I, s. 32
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s. 74 - 75.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, T. I, s. 198.
- ↑ Tamże, s. 199.
- ↑ Notabene Lem bardzo wysoko ceni sobie tę powieść, poświęca na jej analizę prawie cały rozdział. Porównaj S. Lem Filozofia przypadku T. II, s.94 - 182.
- ↑ Tamże, s. 78.
- ↑ Tamże, s. 80.
- ↑ Tamże, s. 81.
- ↑ Tamże, s. 84.
- ↑ Tamże, s. 87, dalej zaś czytamy: „Nie można, analogicznie, sądzić, że językiem są przeszyte absolutnie wszystkie funkcje mózgu ludzkiego, lecz z drugiej strony nie sposób też ustalić kategorycznie, iż jest taka sfera jego czynności, która się do procesów językowych nie włącza - nawet w upośrednieniu - nigdy.”
- ↑ Tamże, s. 94.
- ↑ Tamże, s. 98.
- ↑ S. Lem Wyznania natysemioty [w:] Tegoż Rozprawy i szkice, s. 58.
- ↑ Tamże, s. 60.
- ↑ w oparciu o M. Geier Eden: elementy semiologii „pozaziemskiej” [w] Lem w oczach krytyki światowej, s.104 – 141;
- ↑ Porównaj: J. Jarzębski Bóg, Diabeł i list z Kosmosu [w] S. Lem Głos Pana, s.242, gdzie czytamy: „Skoro jednak o mniemanych nadawcach i semantyce listu nic pewnego nie można się dowiedzieć, rozważania ześlizgują się niejako z tych niepodatnych na działanie badawczych narzędzi przedmiotów i zwracają ku temu, co dostępne – a więc ku człowiekowi, jego kulturze, wizji świata. Hipotezy na temat Kontaktu zakorzenione są w doświadczeniu jak gdyby tylko z jednego końca – po stronie Ziemi. Uczeni dowiadują się nie tyle, co Kosmos do nich mówi, ile jakie są ich osobiste – bądź ogólniej – ludzkie wyobrażenia, pragnienia i lęki związane z takim transgalaktycznym porozumieniem.”
- ↑ Pojawia się również trzecie nazwisko – Umberto Eco, szczególnie w zakresie kodu, jako obrazu języka, jednak przy rozległości jego wypowiedzi oraz z założenia, jedynie ogólnego omówienia, poglądów Lema w tych kwestiach, każde skrótowe (a tylko na takie pozwalają ramy tej pracy) porównanie obu autorów, byłoby niewystarczające i z gruntu pobieżne.
- ↑ S. Lem Rozkosze postmodernizmu [w:] Sex wars, s.289, gdzie czytamy: „Derrida. Kupiłem jego Grammatologię po niemiecku i ni w ząb, a grube to. Wprowadzenie w Derridę. Nie dałem rady. Dekonstrukcjonizm destrukcyjny i postmodernizm poststrukturalistyczny. Prędzej zęby wyłamię sobie”.
- ↑ S. Lem Dekonstrukcja dekonstrukcji [w:] Sex wars, s. 301 – 309.
- ↑ M. Geier Eden: Elementy semiologii „pozaziemskiej” [w:] Lem w oczach krytyki światowej, s.104 – 141.
- ↑ S, Lem Rozważania sylwiczne XXIII, [w:] Odra 1994 nr 4, s. 79.
- ↑ J. Derrida O gramatologii, s. 210.
- ↑ Porównaj: S. Lem Dekonstrukcja dekonstrukcji, [w:] Sex wars, s.306, oraz tegoż Filozofia przypadku, rozdział: Los społeczny, czyli znaczenie dzieła.
- ↑ Wszystkie odwołania do Stanley’a Fish’a opierają się na jeszcze nieopublikowanych tłumaczeniach jego artykułów: Z uszanowaniem od Autora: Refleksje nad Austinem i Derridą, Dowodzenie vs. Perswazja: dwa modele krytycznej działalności, Czy na tych ćwiczeniach jest tekst, Zmiana, Co czyni interpretację możliwą do przyjęcia, Retoryka, Wstęp: Droga antyformalistyczna, aż do końca, udostępnionych mi dzięki uprzejmości prof. A. Szahaja, oraz K. Abriszewskiego.
- ↑ Porównaj: S. Fish Czy na tych ćwiczeniach jest tekst
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s. 78, przypis.
- ↑ Porównaj; rozdział IV (Człowiek) niniejszej pracy.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, T. II, wydanie drugie, zmienione, s. 21.
- ↑ Porównaj: S. Lem Filozofia przypadku, wydanie pierwsze, s. 602, przypis 11.
- ↑ Tamże.
- ↑ Porównaj: S. Lem Filozofia przypadku, T. II, wydanie drugie zmienione, s. 21, a także S. Lem Filozofia przypadku, wydanie pierwsze, s. 384, gdzie czytamy: „Język jest jednak tylko pewną, wyróżnioną co prawda swoiście, częścią systemowej całości, którą nazwiemy kulturą. Z kolei kulturę będziemy zrównywali porównawczo – z biocenozą, albowiem jedna jak druga prowadzą, jakkolwiek w niezupełnie tożsamych warunkach, zasadniczo taką samą grę z przeciwnikiem, którym jest natura.”
- ↑ Porównaj: S. Lem Filozofia…wydanie pierwsze, s.388, gdzie czytamy: „(…) naciśnięcie figurą pewnego kwadratu uruchamia automat, który dostarcza żywności, związek ten, o charakterze realnym, nie znajduje się ani w obrębie konsekwencji taktyki, ani strategii szachowej, lecz jest wynikiem koincydencji, sprawionej tym, że grający w jedną grę – szachy – partnerzy, już to o tym wiedząc, już to bezwiednie, zarazem uczestniczą w pewnej innej grze, mającej tyko dwa wyróżnialne stany.”
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, t. II, wdanie drugie, s. 22.
- ↑ Tamże.
- ↑ Porównaj S. Lem Filozofia…wydanie pierwsze, s. 389, gdzie czytamy: „Nałożywszy na siebie regulaminy wszystkich gier prowadzonych przez ludzkie zbiorowości, czyli wszystkie kulturowe kodeksy zachowań, odnajdziemy ich niezmienniki, jako tego rodzaju zachowania, które wykrywalne są powszechnie – we wszystkich kulturach. Mogą one przy tym należeć do bardzo niejednakowych w całości swej gier, rozpatrywanych wewnątrzkulturowo.”
- ↑ Tamże, s. 411.
- ↑ S. Lem Filozofii przypadku. T. II, wydanie drugie, s. 29
- ↑ S. Lem Golem XIV, s. 28 – 29.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, wydanie pierwsze, s. 393.
- ↑ Tamże, s. 409
- ↑ Tamże, s. 406.
- ↑ Tamże, s. 403.
- ↑ S. Lem Filozofia przypadku, T. II wydanie drugie, s. 45 – 46.
- ↑ Tamże, s. 45 – 93.
- ↑ Porównaj S. Lem Filozofia…, wydanie drugie, s. 45, gdzie czytamy: „kanoniczna postać kultury nie jest tożsama z informacją zmagazynowaną w muzeach, w bibliotekach, gdziekolwiek – kulturę stanowi bowiem efektywne krążenie treści selekcjonowanych przez kolejne generacje, jako że tym właśnie doborem naturalnym stoi kultura, będąc po prostu operatorem, ponadinstrumentalną pamięcią zbiorową.”
- ↑ Porównaj: tamże, s. 44, gdzie czytamy: „Rzecz jest trywialnie prosta. Możemy w zasadzie wyalienować praktycznie całą wiedzę instrumentalną ze społeczeństwa, ponieważ jest do pomyślenia (i to niefantastycznego) taka wyobcowana technosfera, która i nam służy, i sama dba o siebie. Absurdem natomiast musi być kultura analogicznie wyobcowana, czyli taka, która działa poza ludźmi.”
- ↑ Tamże, s. 69.
- ↑ Tamże, s. 69 – 86.
- ↑ Przychodzą tu na myśl niedawne ekscesy w Warszawskiej Zachęcie
- ↑ Tamże, s. 70. Wydaje się jednak, że ta diagnoza Lema odnosi się w pierwszym rzędzie to tych sfer sztuki których nie rozumie, i w chwili obecnej straciła dużo ze swej wartości.
- ↑ S. Lem Summa technologiae, s. 5.
- ↑ Tamże, s. 13.
- ↑ Tamże, s. 18
- ↑ za Ł. Jonak Technologie - Ideologie - Literatura, [w:] Nowa fantastyka, 2000, nr. 12(219), s. 67-68.
- ↑ Świat na krawędzi ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski, s. 244
- ↑ Pojęcie wprowadzone przez N. Postmana [w:] Technopol. Triumf techniki nad cywilizacją.
- ↑ St. Lem Wyobcowanie inteligencji [w:] Sex wars . s. 110.
- ↑ N. Postman Technopol. Triumf…, s. 170.
- ↑ Porównaj: N. Postman, Technopol. Triumf..., s. 147 i nn.
- ↑ St. Lem Die Kultur als Fehler [w:] Doskonała próżnia. Wielkość urojona, s. 141. Lem wciela się w rolę recenzenta nieistniejącej książki Die kultur als Fehler stawiającej tezę, że kultura jest błędem z racji tego, iż „poprawia” człowieka jedynie mentalnie, zaś technologia obiecuje go poprawić technicznie, a poprzez to „zoptymalizować” duszę.
- ↑ M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem, s.79.
- ↑ Tamże.
- ↑ N. Postman Technopol…, s. 32;
- ↑ tamże, s. 39;
- ↑ tamże, s. 54;
- ↑ tamże, s. 61;
- ↑ tamże, s. 62;
- ↑ Porównaj S. Lem Etyka technologii i technologia etyki [w:] Dialogi s, 361 – 424.
- ↑ Tutaj, ta kwestia omawiana będzie w oparciu o esej: Biologia i wartości [w:] Dialogi, s. 425 – 503.
- ↑ S. Lem Etyka technologii i technologia etyki [w:] Dialogi, s. 361, gdzie czytamy: „…nie mogą zwierzęta – ze względu na dany im ewolucyjnie cel przetrwania gatunkowego – zachowywać się w sposób, który, gdyby stał się trwałą prawidłowością, doprowadził do gatunkowej zagłady. W tym sensie, jako warunkowane teleologicznie, jest stereotypowe zachowanie zwierząt racjonalne – i nie byłoby nim dopiero np. zjadanie przez modliszkę samca przed aktem płciowym”.
- ↑ Tamże, s. 362.
- ↑ Porównaj: S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, s.382, gdzie czytamy: „Według nowożytnej koncepcji, która obowiązuje mnie jako człowieka należącego do zakonu empiryków, szlachetne odruchy ludzkie, wraz ze wszystkimi innymi, są zaprogramowane genetycznie. Wartości naczelne, które do pewnego stopnia składają się na kategoryczny imperatyw Kantowski, są wywodliwe z osnowy biologicznej. Jest to ukształtowane biologicznie i można to udowodnić matematycznie. Powiem jednak zwyczajnie: jeśli mamy dwa gatunki istot socjalnych i w jednym z nich panuje osobniczy egoizm, a drugim ujawniają się skłonności altruistyczne, to można wyliczyć procentowo, że gatunek drugi ma znacznie większą szansę zbiorowej przeżywalności. To jest norma ewolucyjna.”
- ↑ Porównaj: E. O. Wilson O naturze ludzkiej, D. Morris Naga małpa, lub prace K. Lorenza.
- ↑ S. Bereś Rozmowy ze…,s. 387
- ↑ Tamże, s.400, gdzie czytamy: „S. Bereś: Jako ostateczna sankcja etyki pozostaje więc znowu rozum?; S. Lem: Tak, proszę Pana, ROZUM.”
- ↑ J. Jarzębski Lem na krawędzi [w:]Nowa Fantastyka, Wrzesień 2001, s. 72
- ↑ Tamże.
- ↑ S. Lem Etyka technologii i technologia etyki [w:] Dialogi, s.362.
- ↑ Porównaj rozdział IV, niniejszej pracy, pt.: Człowiek oraz M. Szpakowska Dyskusje ze Stanisławem Lemem s, 128 - 153, rozdział pt.: Lem wobec zła
- ↑ Porównaj: S. Bereś Rozmowy …, s. 257, oraz S. Lem Erotyka i seks w fantastyce i futurologii[w:] O wartościach, normach i problemach moralnych s.426 – 459.
- ↑ S. Lem Kultura krwi i mordu [w:]Sex wars, s. 216.
- ↑ S. Lem Etyka technologii i technologia etyki {w:] Dialogi, s. 362.
- ↑ Tamże, s. 363 - 364, dalej zaś czytamy: „…nie tyle można wykrywać przyczyny techniczne i wiązać je z etycznymi skutkami, ile szukać określonych korelacji. Lecz w sposób dokładny i dobrze udokumentowany empirycznie nikt tego, o ile wiem, nie robił; a więc, np., chociaż istnieje, być może, związek pomiędzy ciążącą ku nihilizmowi etyką pewnych grup młodzieży a całokształtem bądź częścią »technologicznej eksplozji” naszego stulecia, hipotezy takiej nie potrafimy porządnie poddać testom »wywrotności«”.
- ↑ Tamże, s. 365.
- ↑ Tamże, s. 370, a dalej czytamy: „Ułatwić – przez wyjałowienie – akty płciowe to tyle, co sprzyjać – pośrednio – uznaniu pewnych imponderabiliów erotycznych za zbędne; takie postępowanie deprecjonuje – skutkami – powagę miłosnych stosunków. To działanie deprecjonujące akt seksualny przez totalne odjęcie mu normalnych konsekwencji odbywa się przy tym w obrębie kultury, w której łatwość i przelotność zbliżeń płciowych wykazuje narastający wyraźnie trend w ostatnich dziesięcioleciach
- ↑ Oba cytaty: tamże, s. 366 i 367.
- ↑ Tamże, s. 376, zaś na stronie 423 czytamy: „W kulturze zorientowanej technologicznie zachodzi proces wykładniczego przyspieszenia zmienności warunków życiowych, mających niejednokrotnie skutki w sferze obyczajowo-etycznej, przy czym, po przekroczeniu pewnego tempa akceleracji zmienności, może w niej dojść do utrudnień międzypokoleniowego przekazywania norm (instrumentalnych i nieinstrumentalnych), skoro normy rodziców okazują się anachroniczne, nieprzystosowywalne do sytuacji, którą zastają dzieci. Efektem może być swoisty dryf społeczny wartości w strumieniu zakłóceń wywoływanych akceleracją technologiczną.”
- ↑ Tamże, s. 378.
- ↑ Tamże.
- ↑ Tamże, s. 410
- ↑ S. Lem Biologia i wartości [w:] Dialogi, s. 426
- ↑ Tamże.
- ↑ Tamże, s. 426 – 427.
- ↑ Tamże, s. 428.
- ↑ Tamże.
- ↑ Tamże.
- ↑ M. Środa Noty o autorach [w:] O wartościach, normach i problemach moralnych, s. 502
- ↑ Porównaj rozdział IV Człowiek, niniejszej pracy, s. 34 - 54.
- ↑ W oparciu o: Świat na krawędzi, ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski.
- ↑ Dokładnie 23. Marca 2001.
- ↑ Pozostałe dziesięć wymienionych modeli, to: 1. Mózg jako młyn - Leibniza, 2. Istoty silikonowe z ά-centaurii 3. Mózg w kadzi - Hilarego Putnam’a, 4. Życie na bliźniaczej planecie - Saula Kripke’go, 5. Pokój chiński, chińska sala gimnastyczna - Johna R. Searl’a, 6. Stopniowa rekonstrukcja mózgu Searl’a , autorstwa Pylyskyn’a, 7. Chiński mózg – Blok’a, 8. Życie uczuciowe nietoperzy - Thomasa Nagl’a, 9. Przełączone mózgi - Williama Jamesa Davidsona, 10. Nieczuła Julia – Jacksona.
- ↑ S. Lem Tajemnica chińskiego pokoju [w:] Tajemnica chińskiego pokoju, s. 201 – 209.
- ↑ S. Lem Solaris , s. 119, [w:] Solaris, „Niezwyciężony”. Wszystkie kolejne cytaty za tym wydaniem.
- ↑ W oparciu o I. Csicsery-Ronay, Jr. Książka jest Obcym: o pewnych i niepewnych interpretacjach „Solaris” Stanisława Lema [w:] Lem w oczach krytyki światowej, pod redakcją J. Jarzębskiego, s. 218 – 247.
- ↑ Za M. Geier Fantastyczny ocean Stanisława Lema (Przyczynek do semantycznej interpretacji powieści Science Fiction „Solaris”) [w:] Lem w oczach krytyki światowej, pod redakcją J. Jarzębskiego, s. 183 – 184.
- ↑ Neologizm wprowadzony przez Lema na oznaczenie naukowców zajmujących się badanie planety i pokrywającego go oceanu.
- ↑ S. Lem Solaris, s. 196.
- ↑ Tamże, s. 197, kolejne dwa cytaty także z tej strony.
- ↑ Mimo poszukiwań, nie udało mi się odnaleźć w polskiej literaturze, ani tej - dotyczącej Stanisława Lema, ani tej – dotyczącej filozofii umysłu, żadnych wzmianek czy omówień mówiących o takim postrzeganiu tej powieści, poza już wzmiankowany artykułem Manfreda Geiera.(porównaj przypis: 6, w tym rozdziale) Jednak ta ostatnia analiza bierze za podstawę psychoanalizę i teorie feministyczne i jest tutaj, z tego względu, mało użyteczna. Nadto, wydaje mi się, że jeśli już Lem miałby się przychylać do jakieś interpretacji tego tekstu, to ta byłaby przezeń odrzucona, jako za daleko idąca. Jeśli zaś chodzi o pozycje obcojęzyczne, z powodu ograniczonego do nich dostępu, udało mi się znaleźć tylko jedną, dość powierzchowną wzmiankę w H. Arndt Stanisław Lems. Prognose des Epochendes, s. 94.
- ↑ I. Csicsery-Ronay, Jr. Książka jest Obcym…,[w:] Lem w oczach krytyki światowej, s. 225. Wywód dotyczy interpretacji Solaris jako powieści traktującej o probelmach kontaktu z obcymi, jednak w tym fragmencie odwołuje się problemów z pogranicza filozofii umysłu.
- ↑ Porównaj M. Geier Fantastyczny ocean Stanisława Lema… [w:]Lem w oczach krytyki światowej, s. 142 - 217, oraz tekst przypisu nr 10.
- ↑ S. Lem Solaris, s. 120.
- ↑ Porównaj J. R. Searle Umysły, mózgi i programy [w:] Fragmenty filozofii analitycznej, t. II, Filozofia umysłu., s.301 – 324.
- ↑ W oparciu o S. Lem Tajemnica chińskiego pokoju [w:] Tajemnica chińskiego pokoju, s. 201 – 209.
- ↑ Tamże, s. 205.
- ↑ Tamże, s. 206.
- ↑ Tamże.
- ↑ Tamże, s. 207.
- ↑ Tamże.
- ↑ Na przykład: S. Lem Ze wspomnień Ijona Tichego. I. (Skrzynie profesora Corcorana) [w:] Dzienniki gwiazdowe.
- ↑ Na przykład: S. Lem Non Serviam, [w:] Doskonała próżnia.
- ↑ S. Lem Non serviam [w:] Doskonała próżnia. Wielkość urojona, s. 167 – 170.
- ↑ Porównaj G. Berkeley Traktat o zasadach poznania ludzkiego, gdzie na s. 148 czytamy: „Wszystko, co widzimy, słyszymy, czego dotykamy lub tak czy inaczej zmysłami postrzegamy, jest znakiem lub skutkiem mocy bożej, zupełnie tak samo, jak są dla nas znakami nasze postrzeżenia tych ruchów, które zostały wywołane przez ludzi.”
- ↑ Porównaj, M. M. Leś Stanisław Lem wobec utopii, s.165
- ↑ Tamże, dalej zaś czytamy: Lem nie jest solipsystą, skłonność osłabiona jest przez życie w świecie, intuicyjne poczucie realności, jak również przez świadomość bezproduktywności tezy o solipsyzmie, która nie może wpłynąć, jako niedowodliwa, na konieczność określania się w rzeczywistości.
- ↑ S. Lem Fantastyka i futurologia. T. 1, s. 187. Zasadne wydaje się również przytoczenie za Lemem definicji „fantomologii”; „Fantomatyka jest techniką; fantomologia natomiast – to dyscyplina poświęcona badaniu wszystkich konsekwencji zastosowania owej techniki”. Tamże. Notabene, projekt fantomatyki pojawia się u Lema po raz pierwszy w Summa technologiae z 1963 roku, gdzie poświęcono jej cały rozdział
- ↑ Porównaj S. Lem Summa technologiae, s. 161 – 197.
- ↑ Związanych z tym, iż w takim sztucznym świecie praktycznie byłoby wszystko wolno. Daje się pomyśleć stworzenie takiego wirtualnego świata, w którym podlegają negacji wszystkie prawa i normy etyczne. Drugi problem, to możliwość celowego fałszowania „naszej” wizji fantomatycznej przez osoby wobec niej zewnętrzne, w różnych nieprzewidywalnych celach. W przypadku „personetyki” osobnym problemem etycznym jest dopuszczalność tworzenia światów sztucznych i „zaludnianie” ich istotami myślącymi oraz zachowanie twórcy takiego świata wobec wykreowanych przez siebie istot.
- ↑ S. Lem Fantastyka i …, s. 187.
- ↑ Tamże, s. 189, zaś na s. 194 czytamy: „fantomatyka – jeśli przystaniemy na określenie funkcji jako maskującej – tym jest osobliwa, że znosi nieodwracalnie różnicę pomiędzy »twarzą« i »maską«”.
- ↑ Tamże, s. 194.
- ↑ Porównaj cytat z S. Lem Summa technologia, s. 244 i n, zamieszczony na s. 16 – 17 niniejszej pracy (rozdział II pt. Założenie i definicje).
- ↑ J. Jarzębski Wstęp [w:] Lem w oczach krytyki światowej, s. 4;
- ↑ Nawiasem mówiąc, Lem ostatnio wrócił do tematyki zalewającego nas potoku informacji, porównać wystarczy jego: Bombę megabitową, czy wcześniejszy zbiór jego esejów: Tajemnica chińskiego pokoju.
- ↑ J. Jarzębski Wstęp[w:] Lem w oczach krytyki światowej, s. 5.
- ↑ R. Rorty Filozofia jako rodzaj pisarstwa: esej o Derridzie [w:] Konsekwencje pragmatyzmu, s. 133 – 153, gdzie na s. 135, czytamy: „najlepiej widzieć filozofię jako swego rodzaju pisarstwo. Jej granice, jak każdego gatunku literackiego, wytycza nie forma czy tematyka, lecz tradycja – rodzinny romans związany, z ojcem Parmenidesem, zacnym wujem Kantem i wyrodnym bratem Derridą”.
- ↑ Porównaj: S. Bereś Rozmowy ze Stanisławem Lemem, rozdział Pasja filozofowania, s. 341 – 400, gdzie Lem wypowiada się m.in. o dziełach Georga W. F. Hegla, Edmunda Husserla, Martina Heideggera, Bertranda Russella, Arthura Schopenhauera, mówi też o Platonie i Ludwigu Wittgensteinie. Z innych jego wypowiedzi wynika, że zapoznał się również z pracami Zygmunta Freuda, Carla G. Junga, Romana Ingardena, Umberto Eco, Jaquesa Derridy Johna R. Searla czy klasycznych filozofów średniowiecznych i nowożytnych.
- ↑ Na jego wypowiedź w tym względzie już się powoływałem (porównaj rozdział I Wprowadzeni, s. 4, przypis nr 2), tutaj pozwolę go sobie zacytować: „Główni dziś przedstawiciele polskiej filozofii o randze światowej to Stanisław Lem i Czesław Miłosz – obaj racjonaliści, choć znowu Lem naturalistyczny, a Miłosz anty-”. B. Wolniewicz Filozofia i wartości II, s. 333.
- ↑ Pojęcie pojawiające się w J. C. Pitt Intoruction [w:] New Directions in the Philosophy of Technology, Edited by Joseph C. Pitt, s. vii, odnoszące się do gałęzi filozofii skoncentrowanej, w początkowym swym okresie na zderzeniu (ocenianym generalnie jako negatywny) Technologii (w sensie szerokim) i ludzkich wartości, obecnie zaś – na jej oddziaływaniu na nasze życie fizyczne i umysłowe (nie koniecznie ocenianym jako negatywne). Pitt w tym wstępie wróży, iż już niedługo stanie się filozofia technologii, jednym z głównych nurtów w filozofii w ogóle.
- ↑ Porównaj N. Postman Technopol. Triumf technologii nad kulturą, oraz tegoż W stronę XVIII stulenia.
- ↑ Porównaj rozdziały: szósty i siódmy, oraz w dużej mierze dziewiąty, niniejszej pracy.
Uniwersytet Warszawski
Wydział Filozofii i Socjologii
Michał Kiełbik
nr albumu:
226052
Lem kontra Dawkins.
Dwie naturalistyczne koncepcje religii
Praca magisterska
na kierunku filozofii
Praca wykonana pod kierunkiem
Dr Paweł Okołowski
Warszawa, maj 2011
Streszczenie
Racjonalistyczny naturalizm w filozofii jest stanowiskiem silnie wewnętrznie zróżnicowanym, niejednorodnym. Nawet w przypadku bezdyskusyjnej przynależności do owego nurtu, poszczególni filozofowie, z pozoru sobie bliscy, mogą w punkcie wyjścia głosić poglądy i przejawiać postawy od siebie bardzo odległe.
Niniejsza praca ma na celu wykazanie prawdziwości powyższej tezy poprzez omówienie i porównanie ze sobą poglądów dotyczących filozofii religii dwóch myślicieli – Stanisława Lema i Richarda Dawkinsa.
Wstęp ma na celu przybliżenie ogólnej problematyki pracy oraz sylwetek jej dwóch centralnych postaci, rozdział 1 zaś usytuowanie ich w obrębie pewnej wspólnej filozoficznej tradycji. W rozdziałach 2 i 3 przyjrzymy się z osobna poglądom obu myślicieli, czego kontynuacją będzie rozdział 4, tyle że już w obrębie jednego planu. Zakończenie będzie próbą wskazania ich miejsca w dziejach filozofii a zarazem podsumowaniem tego, co zostało w rozdziałach poprzednich powiedziane.
Słowa kluczowe:
Bóg, etyka, ewolucja, naturalizm, nauka, racjonalizm, religia, scjentyzm, teodycea, wartość
Dziedzina pracy (kod wg programu Sokrates – Erasmus):
Filozofia 8.1
Tytuł pracy magisterskiej w języku angielskim:
Lem contra Dawkins. Two naturalistic conceptions of religion
Spis treści
Wstęp………………………………………………………………………………………5
Filozofia wobec religii……….…………………………………………………........5
Richard Dawkins...............................................................................................6
Stanisław Lem...................................................................................................7
1. Wspólne źródła myśli Lema i Dawkinsa………….……………………………...10
Naturalizm i racjonalizm..................................................................................10
Ewolucjonizm i scjentyzm….…….….…………………………………………….17
2. Dawkins wobec religii……………………….………………………………………22
Istota i źródło religii…...……..….………………………………………………….22
Racjonalność idei Boga……..….………………………………………………….28
Wartość religii……………………………………………………………………….33
3. Lem wobec religii……………………….……………………………………………38
Istota i źródła religii………..…..……………………………………………………38
Racjonalność idei Boga………...………………………………………………….39
Wartość religii……..…..…………………………………………………………….42
4. Religia a etyka w ujęciu Lema i Dawkinsa…..……………………………………46
Dwa problemy………………………………………………….……………………46
Teodycea……………………………………………………….……………………46
Religijność a moralność……………………………………………………………48
Zakończenie……………………………………………………………………………..55
Wnioski ……………………………………………..……………………………….55
Znaczenie i miejsce myśli Dawkinsa i Lema….….…………………...…………56
Bibliografia…………..…………………………………………………………………..58
WSTĘP
Filozofia wobec religii
Na klasyczną panoramę problematyki filozoficznej składają się: ontologia, epistemologia i aksjologia, przy czym ta ostatnia dzieli się na etykę i estetykę. Słyszy się jednak często o „filozofii czegoś”, np. filozofii polityki, filozofii języka, filozofii nauki. Jak to wyjaśnić? Czy te „filozofie czegoś” wpisują się we wspomnianą panoramę? Czy może termin „filozofia” jest w tych przypadkach nadużyciem?
W sukurs przychodzi nam Bogusław Wolniewicz, który wyjaśnił rzecz następująco: „W istocie filozofia jest to zwykły rozsądek, tyle że trochę ociosany krytycznie i uporządkowany logicznie”1. Filozofować znaczy zatem rozprawiać w sposób rozsądny i logiczny, a to czynić można o prawie wszystkim, również o sprawach polityki lub języka. To, że zasadniczo podejmowana przez myślicieli tematyka daje się oznaczyć etykietką ontologii, epistemologii bądź aksjologii znaczy ni mniej, ni więcej, jak tylko to, że dziedziny te są najogólniejszymi kategoriami, w ramach których człowiek może snuć ogólną refleksję. Wtedy właśnie nazywamy filozofię po prostu filozofią2. Jeśli natomiast namysł dotyczy jakiejś konkretnej dziedziny, którą z innego punktu widzenia zajmują się jacyś fachowcy, wówczas mówi się dokładniej o „filozofii czegoś”, przy czym pod słowo „filozofia” można podstawić „ogólna teoria” albo przedrostek „meta” przed nazwą dyscypliny. Filozofia polityki są to zatem ogólne rozważania dotyczące polityki, inaczej – metapolityka; filozofia nauki to ogólny namysł nad nauką jako taką, a filozofia języka to namysł nad kwestiami związanymi z językiem. Co więc kryje się za pojęciem „filozofia religii” jest jasne.
Ogólny namysł nad religią nie może być jednak dowolny. Musi dotykać konkretnych problemów. Jakich? Sięgnijmy znów do Wolniewicza – ten problematykę filozofii religii sprowadza do dwóch zasadniczych pytań: czym jest religia? Jaka jest jej geneza ?3 Oba te zagadnienia, to znaczy kwestia istoty i genezy religii, stanowić będą punkt centralny dalszych rozważań. Będziemy mianowicie rozpatrywać poglądy w tej sprawie dwóch wybitnych i sławnych myślicieli współczesności: polskiego pisarza Stanisława Lema i dwie dekady młodszego angielskiego biologa Richarda Dawkinsa
Richard Dawkins
Richard Dawkins urodził się 26 marca 1941 roku w Nairobi, w Kenii; jego ojciec pełnił wówczas służbę w Afryce. Do Anglii rodzina Dawkinsów powróciła w roku 1949 a młody Richard rozpoczął tradycyjną ścieżkę edukacyjną, prowadzoną w duchu anglikańskim. Ukończywszy prestiżową Oundle School trafił do Oxfordu, a ściślej rzecz biorąc do Balliol College i rozpoczął pierwszy etap studiów na wydziale zoologii. Ukończył go w roku 1962, by następnie – pod okiem Nikolaasa Tinbergena, laureata Nagrody Nobla – otrzymać tytuły magistra oraz doktora.
W latach 1967-69 Dawkins pracował jako wykładowca na uniwersytecie Berkeley, w Kalifornii. Wtedy to miała miejsce fala studenckich demonstracji – przede wszystkim antywojennych, sprzeciwiających się działaniom armii Stanów Zjednoczonych w Wietnamie – do których zresztą Brytyjczyk się przyłączył. Trzy lata później powrócił jednak do ojczyzny i na Oxford, by tam prowadzić zajęcia z zoologii, początkowo jako wykładowca (lecturer), następnie – od roku 1990 – jako profesor nadzwyczajny (reader), a pięć lat później już jako profesor zwyczajny4.
Międzynarodową sławę przyniosła mu jego pierwsza książka, zatytułowana Samolubny gen, wydana w roku 1976, a pozycję ugruntowała druga publikacja, Fenotyp rozszerzony (1982). Te dwa dzieła okazały się mieć bardzo duże znaczenie dla współczesnego postrzegania teorii ewolucji oraz genetyki. Jakkolwiek jego idee stricte biologiczne spotykały się i spotykają nadal z wątpliwościami i krytyką ze stron części naukowców – co jest zupełnie naturalne – Richard Dawkins od 35 lat jest bezsprzecznie uznawany za światowy autorytet w dziedzinie nauk biologicznych, czego potwierdzeniem jest szereg nagród oraz wyróżnień, w tym doktoraty honoris causa przeszło dziesięciu uniwersytetów.
Nie ma zatem wykształcenia filozoficznego, jest zoologiem, co dla wielu jest faktem dyskwalifikującym jego dorobek, gdy na niego patrzeć przez pryzmat myśli filozoficznej. Dawkinsa traktują być może jako ciekawostkę, lecz nie jako ważny głos w filozofii. Tymczasem treści zawarte zwłaszcza w jego pierwszych, stricte naukowych książkach wymagają filozoficznego komentarza i przyswojenia, filozofia jednak raczej w tej sprawie milczy5.
Taka postawa z pewnością nie jest uzasadniona metodologicznie. Jeśli zgodzimy się z naszą wyjściową definicją filozofii, wówczas stanie się jasne, że każdy myślący człowiek może potencjalnie mieć coś filozoficznie ciekawego do powiedzenia. Zdawał sobie zresztą z tego sprawę chociażby Ludwig Wittgenstein, inaczej we wstępie do słynnego Traktatu logiczno-filozoficznego z pewnością nie byłby napisał tych słów: „Książkę tę zrozumie może tylko ten, kto sam już przemyślał myśli w niej wyrażone – albo przynajmniej myśli podobne”. Mowa tu przecież nie o filozofach-zawodowcach, lecz o zwykłych, skłonnych do refleksji ludziach; kimś takim był skądinąd sam autor tych słów – człowiekiem, który siedząc w wojennych okopach dumał o sprawach tego świata usiłując je zrozumieć. Za Dawkinsem zaś stoi ponadto potężny autorytet nauki, tym bardziej więc zasługuje on na przychylniejsze traktowanie i uczciwe rozpoznanie oraz ocenę głoszonych tez. To właśnie uczynimy w dalszej części pracy.
Stanisław Lem
Stanisław Lem urodził się 12 września 1921 r. we Lwowie i tam spędził lata młodości. Tam również zastała go wojna i będące jej owocem okupacje niemieckie oraz rosyjskie. W roku 1939 rozpoczął studia na Uniwersytecie Medycznym; w latach 1939-1945 udało mu się ukończyć cztery semestry. W tym czasie napisał też swoją pierwszą powieść, zatytułowaną Człowiek z Marsa.
Po wojnie rodzina Lemów zmuszona była opuścić rodzinne strony. Stanisław wraz z rodzicami osiedlił się w Krakowie. W ich życiu zagościła bieda.
Aby dać jej odpór, Lem w roku 1946 opublikował w odcinkach swoją powieść, a następnie jął pisać wiersze i opowiadania do „Tygodnika Powszechnego”, „Żołnierza Polskiego” i „Kuźnicy”6.
Kontynuował też na Uniwersytecie Jagiellońskim edukację medyczną, co znalazło swój wyraz w postaci artykułów z tejże dziedziny, publikowanych w „Polskim Tygodniku Lekarskim” i „Życiu Nauki”. Studia ukończył w roku 1948, lecz dyplomu nie uzyskał – mając absolutorium nie przystąpił do ostatnich egzaminów w celu uniknięcia pracy jako lekarz wojskowy.
W tym czasie Lem poznał doktora psychologii Mieczysława Choynowskiego. Spotkanie to określał później7 jako „przełomowy moment w rozwoju umysłowym”. To właśnie Choynowski wprowadził Lema na tory prawdziwie naukowe.
Przełom lat 40. i 50. stanowił dlań czas eksplozji talentu literackiego – raz za razem powstawały nowe dzieła. W następnej dekadzie przyniosły mu one ogromną popularność. Obok (ale nie na marginesie!) książek o beletrystycznym charakterze Lem napisał dwie potężne prace dyskursywne: w roku 1957 Dialogi, a siedem lat później Summa technologiae. W następnych latach to właśnie ten drugi rodzaj twórczości zdominował pisarstwo Lema.
Dokonania Lema-pisarza to przeszło 40 tomów prozy przetłumaczonych na ponad 40 języków i nakładzie 30 milionów egzemplarzy, co pozwala określić go mianem najbardziej poczytnego polskiego pisarza na świecie. Wiązały się z tym liczne nagrody i wyróżnienia, w tym honorowe doktoraty kilku uniwersytetów. Kilkakrotnie pojawiały się także nominacje do Nagrody Nobla, nie zakończone jednak sukcesem.
W pierwszej dekadzie XXI wieku stan zdrowia Lema wyraźnie się pogorszył, w tych ostatnich latach tematyka śmierci stawała mu się coraz bliższa.
Lem zmarł 27 marca 2006 roku w Krakowie, po kilkutygodniowym pobycie w szpitalu. Pochowano go 4 kwietnia na Cmentarzu Salwatorskim w obecności kilkuset osób.
W odróżnieniu od Richarda Dawkinsa, Lem nigdy nie był naukowcem, nie prowadził wszak żadnych naukowych badań. Pomimo niespotykanej erudycji, z naukowcami nigdy nie polemizował, gdyż w dziedzinie ich specjalności nie posiadał – mimo wszystko – ku temu dostatecznych kompetencji. Nauka stanowiła natomiast dlań niewyczerpane źródło, z którego czerpał inspirację do szerszego, bardziej ogólnego namysłu. Namysłu, który nie jest już domeną naukowca, lecz filozofa.
Filozofia do Lema się jednak przyznać nie chce. Zamknięta w akademickiej twierdzy niechętnym okiem patrzy w stronę „wolnych ptaków”, których jej mury nie krępują. Relacje autora Cyberiady ze środowiskiem profesorów miały charakter epizodyczny i niezobowiązujący. Paweł Okołowski referuje je w ten oto sposób:
W latach 60. uczestniczył w seminarium Heleny Eilstein (1922-2009) dla filozofów-przyrodoznawców, odbywającym się w siedzibie PAN w Warszawie. Przed 1968 r. ceniony był przez środowisko „Studiów Filozoficznych” (pod redakcją Eilstein właśnie), to jest scjentystów i marksistów. W następnej dekadzie polemizował publicznie z Leszkiem Kołakowskim (po niemiecku i w RFN), a w latach 90. z bp. Józefem Życińskim.8
Zauważyć można swoistą symetrię. Lem mógł się nie zgadzać z umysłami pierwszorzędnymi, lecz ich nie lekceważył, i vice versa. Z „żywiołkami pomniejszego płazu” – jak określiłby ich Mickiewicz – nie dyskutował natomiast wcale, więc i one go ignorowały. I ignorują nadal, czego pokłosiem jest brak akceptacji, by Lema-filozofa traktować poważnie, zwłaszcza w jego własnej ojczyźnie. Znamienne są tu słowa Okołowskiego, który mówi, że „filozofią Lema zajmuje się przede wszystkim niemiecki profesor Berndt Graefrath, autor kilku książek na ten temat.9
Wydaje się, że sytuacja ta nieprędko się zmieni, gdyż:
Uczniów w sensie ścisłym Lem-filozof nie ma. Nie ma też kontynuatorów i epigonów, gdyż jego trudna i nowatorska filozofia – in statu nascendi – jako system jeszcze nie okrzepła, to znaczy nie weszła do kulturowego obiegu.10
Próby uchwycenia płynnej jeszcze myśli autora Summy technologicznej w zwartą całość podejmowali przede wszystkim, prócz wymienionego Graefratha oraz cytowanego Okołowskiego, Jerzy Jarzębski, Małgorzata Szpakowska i Białorusin Aleksander A. Gricanow. Jakkolwiek by jednak ich starań nie oceniać, okazały się one wciąż niewystarczające, by w świadomości powszechnej trwale zagościł wizerunek Lema jako przede wszystkim filozofa. Jednak dum spiro, spero, jak głosi starożytna maksyma i niniejsza praca jest również próbą – choć bardzo skromną w formie – skierowania recepcji dzieł myśliciela na właściwe tory.
ROZDZIAŁ 1
WSPÓLNE ŹRÓDŁA MYŚLI LEMA I DAWKINSA
Naturalizm i racjonalizm
Uporządkujmy w sposób następujący stanowiska filozoficzne: z jednej strony podzielmy je podług stosunku do logiki, z drugiej do metafizyki, następnie zaś podziały te ze sobą skrzyżujmy. Tym, co otrzymamy będzie czteroelementowy zbiór, który wyczerpuje, nazywa i w przejrzysty sposób sytuuje względem siebie fundamentalne stanowiska filozoficzne. Zatrzymajmy się jednak przy wyżej wymienionych kryteriach w celu ich jednoznacznego zdefiniowania.
Stosunek do logiki to w istocie stosunek wobec rozumu jako narzędzia poznania, dlatego jeśli jest pozytywny zwie się racjonalizmem, jeśli zaś negatywny – irracjonalizmem. Racjonaliści żywią szacunek dla jasności i precyzji myśli, dla krytycznej argumentacji i twardych rygorów logiki. Wierzą, że – jak wyraził to ongiś Jan Łukaszewicz – logika jest „etyką myśli i mowy”. Irracjonaliści natomiast bądź nie są w stanie rygorom logicznym sprostać, bądź je jawnie ignorują. Tym ostatnim bliskie są słowa Zygmunta Baumana: „logika krępuje myśl”11.
Stosunek do metafizyki jest wyrazem przekonań dotyczących tego, jaki jest otaczający nas świat. Mniemanie, że świat – a więc i człowiek – to natura (przyroda) i nic ponadto, zwiemy naturalizmem. Pogląd przeciwny, to jest że poza fizyką, poza kosmosem istnieje coś jeszcze, to antynaturalizm (transcendentalizm). Przejrzyście oba stanowiska przedstawia poniższa ilustracja:
Naturaliści mają więc negatywny stosunek do metafizyki i uważają, że problemy metafizyczne jako takie nie istnieją – albo są źle sformułowanymi pytaniami, albo symptomami czegoś niedobrego (choroby, jak u Freuda). Ulrich Schrade wyróżnia dwa typy naturalizmu:
Zwolennicy naturalizmu na pytanie: czy w świecie istnieją i działają jakieś pierwiastki duchowe (idealne)? odpowiadają dwojako; jedni, że tej kwestii nie da się rozstrzygnąć metodami poznania naukowego, drudzy, że nie ma żadnych dowodów na istnienie takich sił, a filozofia wyklucza ich istnienie. To pierwsze stanowisko będziemy zaliczać do sceptycyzmu, a drugie – do materializmu12
Antynaturaliści z kolei mają do metafizyki stosunek pozytywny i uważają, że problemy metafizyczne należą do samej istoty człowieka i są wieczne. Krótko, lecz celnie rzecz wyjaśnia Henryk Elzenberg:
Czym jest skłonność metafizyczna? Niepokojem o to, czym rzeczy są w swej ostatecznej istocie13
Teraz, gdy oba kryteria zostały dobrze określone, możemy powrócić do podziału wszelkich stanowisk filozoficznych jako całości i przedstawić jego formę graficzną. Oto ona:
Zależnie od preferencji stanowisko (1) nazywamy naturalizmem racjonalistycznym bądź racjonalizmem naturalistycznym, stanowisko (2) naturalizmem irracjonalistycznym lub irracjonalizmem naturalistycznym, i analogicznie stanowiska kolejne. Skrajne wobec siebie są te opozycje, które nie znajdują płaszczyzny porozumienia ani na gruncie logicznym, ani ontologicznym, a więc (1) i (4) oraz (2) i (3). Zasadnicza ich nieprzystawalność względem siebie niekiedy uniemożliwia jakąkolwiek formę dialogu. Linie demarkacyjne nie są tu jednak sztywne i jednoznacznie określone, toteż zdarza się, że dorobek danego myśliciela sytuuje go w więcej niż jednej „ćwiartce” zbioru lub też w wyniku ewolucji poglądów „dryfuje” z jednej do drugiej14.
Jak w powyższy schemat wpisują się Stanisław Lem i Richard Dawkins? Jeśli idzie o stosunek do logiki, u obu jest bezsprzecznie pozytywny. Obaj są racjonalistami z krwi i kości – rozumowanie jest u nich zawsze klarowne i logicznie bez zarzutu, co nie znaczy, że łatwe do zrozumienia. Trudność odbioru jest tu jednak pochodną skomplikowania samej materii wywodu, nierzadko dysponującej odrębną, fachową terminologią i wymagającej dysponowania solidnym bagażem wiedzy teoretycznej. Kto jednak wyposażony jest w ów bagaż i gotów przebrnąć przez trudności natury werbalnej, ten łatwo odnajdzie drogę i nieprędko potem ją zgubi.
W obu przypadkach mamy do czynienia z racjonalizmem twardym – lecz czy jednakowym? Trudno jednoznacznie orzec. Za swoistą podpowiedź posłużyć może następująca uwaga Henryka Elzenberga, który tak tłumaczy własny od racjonalizmu odwrót:
Dlaczego? Pociągał mnie przecież racjonalizm w stylu wieku XVII. Odpowiedź: bo racjonalizm Kartezjusza czy Spinozy zawiera pierwiastki intuicyjne, a racjonalizm Łukaszewicza czy Kotarbińskiego ich nie zawiera. „Rozum”, który miałem na myśli, kiedy racjonalizm aprobowałem, to był zawsze ten ujmujący rzeczywistość najprzód w takich lub innych intuicjach podstawowych, by potem – ale potem dopiero – dyskursywnie je rozprowadzić (…) dyskurs bez intuicji, to już nie dla mnie.15
Zapewne i Lem mógłby być – choć nie bez zastrzeżeń – autorem tych słów. Choć bowiem podkreślał tak często znaczenie faktów, które wywyższał ponad wszelką spekulację, rdzeń jego przewidywań i analiz opierał się właśnie na intuicjach (również moralnych), z owymi faktami się liczącymi i w żadnym razie niesprzecznymi. Myli się ten, kto sądzi że ratio i intuitio są sobie zawsze przeciwne – nie zawsze, niekiedy mogą się one uzupełniać. Dowodzi tego właśnie casus Lema, u którego mamy wręcz do czynienia z „intuicjami racjonalnymi”. Wszelki irracjonalizm zaś był mu zawsze z gruntu obcy16.
Rola intuicji w poznaniu naukowym nie jest w żadnym razie marginalna, niemniej u Dawkinsa jawi się jako czynnik o dużo mniejszym znaczeniu. Owszem, jego nowatorskie koncepcje zawarte w Samolubnym genie i Fenotypie rozszerzonym wspomogły bezsprzecznie, obok rzetelnej wiedzy, pewne nie wywodzące się z niej impulsy, podobnie zresztą jak spekulacje dotyczące korzeni religii, które znajdziemy w Bogu urojonym, niemniej – zwłaszcza w drugim przypadku – kurczowe trzymanie się skrajnej racjonalizacji wszelkich zjawisk pozostawia intuicjom niewiele miejsca.
Pomimo tych różnic, możemy jednak śmiało mówić o Lemie i Dawkinsie jako sztandarowych reprezentantach jednej formacji filozoficznej - racjonalizmu.
Jeśli chodzi o stosunek do metafizyki, sprawa jest bardziej złożona – tu o jednorodność trudniej. Wyróżniliśmy uprzednio, za Schradem, dwa typy naturalizmu – sceptycyzm i materializm. Zatrzymajmy się przy tym drugim:
Materializm jest antymetafizyczną odmianą naturalizmu. Materialiści odrzucają istnienie jakkolwiek pojętej transcendencji i tłumaczą świat i człowieka całkowicie w kategoriach naturalnych (przyrodniczo-społecznych), powołując się przy uzasadnieniu tej tezy na nauki przyrodnicze, które w wyjaśnianiu świata obywają się bez bytów transcendentnych i wartości absolutnych.17
Słowa te doskonale pasują do Dawkinsa, są jak szyte na miarę. Jak zobaczymy w rozdziale trzecim, ze swych argumentacji konsekwentnie ruguje on wszelką transcendencję i opiera się bezwarunkowo na czynnikach natury przyrodniczej. Już zresztą na pierwszych stronnicach swego debiutanckiego dzieła pisze:
Organizmy żywe istniały na Ziemi, nie wiedząc, dlaczego istnieją, przez ponad trzy miliardy lat, nim wreszcie w głowie jednego z nich zaświtała prawda. Był nim Karol Darwin. Trzeba przyznać, że prawdy tej domyślali się i inni, ale to Darwin jako pierwszy dokonał spójnego i rzeczowego wyjaśnienia przyczyn naszego powstania. To Darwin sprawił, że na pytanie, które posłużyło jako tytuł tego rozdziału (Skąd się wzięli ludzie? – przyp. M.K.), możemy dać dociekliwemu dziecku rozsądną odpowiedź. (…) już nie musimy odwoływać się do sił nadprzyrodzonych.18
Jest zatem Anglik stuprocentowym materialistą19. Czy o Lemie można powiedzieć to samo? Zdania są podzielone. Michael Kandel Lema postrzega jako XX-wiecznego reprezentanta naturalizmu oświeceniowego, z kolei Jerzy Jarzębski przypisuje go do szkoły filozofów anglosaskich spod znaku Bertranda Russella czy Karla Poppera20. Paweł Okołowski nazywa zaś myśl autora Solaris „racjonalistycznym naturalizmem z metafizycznymi przedłużeniami”21 (określenie to przypadło zresztą do gustu samemu myślicielowi). Coś istotnie jest na rzeczy, gdyż Lem daleki był od zwalczania metafizyki. Przeciwnie, był zdania, iż „metafizyczna potrzeba jest trwale wkorzeniona w człowieka”22 i z tą potrzebą się liczył, a niekiedy sam ją przejawiał.
Pomimo to, pomimo mniej lub bardziej śmiałych spojrzeń w kierunku szeroko pojętej metafizyki, paradygmat myślowy Lema bezsprzecznie pozostawał naturalistyczny. Jego wizja człowieka nie pozostawia złudzeń:
(…) jesteśmy gatunkiem zwierzęcym, który został wyposażony przez skomplikowane przebiegi ewolucyjne w najbardziej sprawny pod względem przetwarzania informacji mózg. (…) mniemanie, że umysł ludzki ma coś wspólnego z Absolutem lub stanowi wzorzec „rozumu w ogóle”, traktować należy jako bezzasadne uroszczenie.23
Decydująca wydaje się tu być Lema osobowość - sam o sobie mówił, że „nie jest naturą kontemplacyjną ani nie jest zdolny do wiary religijnej”24 – objawiająca się przede wszystkim niezwykle silną skłonnością ku empirii. Ta ostatnia właśnie stanowi przedmiot jego zainteresowań i budzi jego największe zaufanie. Co więcej, w obliczu potencjalnego zarzutu, że taka redukcja w dziedzinie poznania jest formą jego zubożenia czy wręcz okaleczenia, Lem twardo oznajmia:
Wszystkie nirwany, koany buddyzmu zen, transmogryfikacje i transfiguracje są dla mnie niczym w porównaniu z dziwami natury, które objawia nam empiria. (…) Empiria jest czymś w rodzaju potężnej wyrzutni w przestrzeń realną. Mam głębokie przeświadczenie, że wiedza przez nią dostarczana nie jest wiedzą pozorną. (…) teoria sprawdza się w praktyce. Jeśli hipoteza przynosi instrumentalne potwierdzenia w postaci rezultatów materialnych (…) to nie ma potężniejszego sprawdzianu jej prawdziwości.25
Powyższe wyjaśnienie kwituje zaś swoistym „wyznaniem ostatecznym”:
Poza empirią niczego się nie mogę dowiedzieć!26
W tym kontekście to właśnie wszelkie systemy metafizyczne jawią mu się jako okaleczone, marne namiastki prawdziwej wiedzy. Podobnie jak poszukiwanie ważnych prawd poprzez analizę samego języka, tak i wszelkie od doświadczenia oderwane spekulacje postrzega jako jałowe, gdyż nie są w stanie dostarczyć realnej wiedzy o świecie. Zestawiając wiedzę empiryczną ze spekulacją metafizyczną mówi o pierwszej w ten oto sposób:
Empiria jest najskromniejszą spośród wszystkich odpowiadających. Nie mówi, że wszystko wie. Przyznaje się do błędów. Podkreśla rozmiary własnej niewiedzy. (…) Nauka jednak nie ukrywa rozległości obszarów swojej ignorancji. (…) naśmiewałem się nieraz nawet z nauki, jednakże właśnie ona dostarcza mi jedynie możliwej w tym świecie pewności orzeczeń o historii, budowie, funkcjonowaniu, a może i nawet losach tego, co nas otacza.27
O drugiej zaś:
Nie ma jedynej, jako koniecznej, metafizyki, ale ich całe skłócone mnóstwo. Zależnie od tego bowiem, jakie kto przyjmuje założenia, taki mu się tworzy obraz świata, z „koniecznościami” zakorzenionymi nie w „samym bycie gołym”, niestety, lecz tylko w owych założeniach wstępnych.28
Metafizyk istnieje mnóstwo, empiria zaś jest tylko jedna i to ona dostarcza najbardziej wiarygodnych wyników. Dlatego właśnie jej Lem przyznaje epistemologiczne pierwszeństwo i dlatego w gruncie rzeczy uważa, że „nauka nie posiada rywali”29. O tym zaś, że metafizyka cieszyła się na przestrzeni wieków – i prawdopodobnie cieszyć się będzie nadal – niesłabnącą popularnością świadczy, jego zdaniem, jej prostota, a zarazem bezapelacyjna ostateczność wyjaśnień.
Jednak świadomość istnienia zasadniczej potrzeby owej ostateczności w człowieku (i sobie samym) jest tym właśnie, co Okołowski nazywa w myśli Lema „metafizycznymi przedłużeniami” i co stanowi pewien wyłom w jego z pozoru niezachwianej postawie naturalistycznej. Aby nie pozostać gołosłownym, przytoczmy znamienny i niezmiernie ważny w kontekście dalszej analizy cytat:
Działanie w oparciu o informację niepełną, uzupełnioną przez „zgadywanie” lub „domysł”, jest biologiczną koniecznością. A więc (…) [ludzie – M.K.] przejawiają „wiarę” nie wskutek jakiejś anomalii. Jest na odwrót: każdy (…) musi przejawiać „wiarę”, czyli działanie w oparciu o informację niepełną i niepewną tak, jakby był i pewna, i pełna.30
Jako puentą posłużmy się zaś słowami słynnego Golema:
Człowiek to (…), jednym słowem, głód nieskończoności.31
Te słowa nigdy nie padłyby z ust Richarda Dawkinsa, w przypadku którego o żadnych „metafizycznych przedłużeniach” nie ma mowy. Jak więc widać, wspólne stanowisko filozoficzne nie musi skutkować jednakowymi poglądami w kwestiach nawet tak kluczowych, jak ogólna filozofia człowieka.
Scjentyzm i ewolucjonizm
Sceptyczna dama: Profesorze Haldane – nawet biorąc pod uwagę miliardy lat, czyli tyle, ile, jak Pan twierdzi, trwała ewolucja, i tak nie mogę uwierzyć w przejście od prostej, pojedynczej komórki do czegoś tak złożonego jak ludzkie ciało, z jego bilionami komórek tworzących kości, mięśnie i nerwy, z sercem przez dziesięciolecia nieustannie pompującym krew, z kilometrami naczyń krwionośnych i kanalików nerkowych, a wreszcie z mózgiem, zdolnym myśleć i odczuwać.
JBS Haldane: Ależ szanowna pani. Przecież pani sama to zrobiła. I zajęło to pani zaledwie dziewięć miesięcy!32
Zamiast płaszczyzny naturalistyczno-racjonalistycznej w obiegowym ujęciu wspólnym mianownikiem dla Lema i Dawkinsa jest inna – scjentystyczno-ewolucjonistyczna. Czym jednak jest scjentyzm, a czym ewolucjonizm?
Zacznijmy od ewolucjonizmu, gdyż ten jest mniej problematyczny i – jak zobaczymy – obu myślicieli bezwarunkowo łączy. Mówiąc ogólnie, jest to stanowisko, wedle którego teoria ewolucji – wysunięta i opracowana przez Karola Darwina, a następnie rozwijana przez rzesze naukowców aż po dziś dzień – jest pełnoprawną teorią naukową, posiadającą bardzo wysoki stopień prawdopodobieństwa i jedynym skutecznym narzędziem pozwalającym zrozumieć koleje życia na Ziemi. Stephen Jay Gould, znany zoolog i paleontolog amerykański przybliża je w ten oto sposób:
Cóż, ewolucja jest teorią. Jest też faktem. Fakty zaś i teorie to różne rzeczy, a nie szczeble w hierarchii wzrastającej pewności (…) Ponadto „fakt” nie oznacza „absolutnej pewności”. (…) Ewolucjoniści nie roszczą sobie pretensji do prawdy ostatecznej, natomiast kreacjoniści często robią. (…) W naukach przyrodniczych „fakt” może jedynie znaczyć: potwierdzony tak dalece, że byłoby absurdalne powstrzymać się od tymczasowej zgody.33
Tymczasem o tę zgodę jest wciąż niełatwo, co Gould kwituje następującym komentarzem:
Kiedy sobie pomyślę, że (…) jesteśmy wplątani w (…) walkę w obronie jednej z najlepiej udokumentowanych, najbardziej przekonywających i najciekawszych koncepcji w dziejach nauki, nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.34
Podobnie do tej kwestii podchodzi Dawkins, który przyrównuje wręcz negowanie teorii ewolucji do (fikcyjnej) próby negowania istnienia starożytnego Rzymu oraz (prawdziwej) negowania prawdziwości Holocaustu, to jest tzw. negacjonizmu35.
Warto zauważyć, że spór wokół teorii ewolucji sprowadza się niekiedy do kwestii lingwistycznej, mianowicie korzystania z różnych definicji terminu „teoria”. Słownik Języka Polskiego PWN podaje trzy wyjaśnienia tegoż pojęcia36:
1. 1.
„Całościowa koncepcja zawierająca opis i wyjaśnienie określonych zjawisk i zagadnień (...)”
2. 2.
„Dział nauki o literaturze, kulturze, sztuce itp. zajmujący się systematyzowaniem pojęć i twierdzeń leżących u podstaw tych dziedzin”
3. 3.
„Teza jeszcze nieudowodniona lub nieznajdująca potwierdzenia w praktyce”
Przeciwnicy teorii ewolucji deprecjonują ją poprzez traktowanie jej w trzecim z wyżej wymienionych sensów, podczas gdy, zdaniem Dawkinsa (i zdecydowanej większości naukowców), mieści się ona w sposób jednoznaczny w ujęciu pierwszym:
Ewolucja miała niegdyś status hipotezy, ale (…) została uznana za naukową teorię, gdy potwierdziły ją świadectwa empiryczne. (…) ewolucja jest teorią w takim samym sensie jak teoria heliocentryczna. Nie ma najmniejszych powodów, by uważać ją za „tylko teorię”37
Zostawmy jednak na boku kwestię konfliktu. Co do tego, że Richard Dawkins jest ewolucjonistą wątpliwości być nie może – jest on wszak nie tylko jego zwolennikiem, lecz orędownikiem; orędownikiem nie byle jakim zresztą, gdyż jako zawodowy zoolog pozostaje w kwestiach ściśle z teorią ewolucji związanych autorytetem na skalę światową. A co z Lemem? Bezlik wypowiedzi i niemała część jego dzieł dyskursywnych w jakimś stopniu odnosi się lub czerpie z darwinizmu. Tematyka ta była mu szczególnie bliska, co – jak wolno podejrzewać – było w jakiejś mierze pokłosiem jego studiów medycznych, mocno przecież związanych z biologią jako taką. Sam zainteresowany tłumaczył to tak:
Moja ontologia, mój światopogląd są z tym bardzo silnie związane, bo przecież głównym obiektem swoich pasji, studiów, zdumień i przerażeń uczyniłem ewolucję, której jesteśmy niechcianymi dziećmi. Jestem przekonany, że to są właśnie drzwi, przez które wchodziłem w (…) prawdziwy świat.38
Silnie zaakcentowany ewolucjonizm jest u Lema o tyleż istotny, że pośród współczesnych filozofów tej miary stanowi prawdziwą osobliwość. Tymczasem darwinizm, wzmocniony przełomowymi odkryciami z zakresu genetyki, na czele z odkryciem przez Watsona i Cricka struktury molekularnej DNA, wymaga filozoficznego przyswojenia lub choćby komentarza. Tego jednak brak, co bez ogródek stwierdza Bogusław Wolniewicz:
Cały wielki przewrót myślowy, jaki od 1953 r. dokonuje się w biologii, nie został dotąd filozoficznie zasymilowany, jeden Lem próbował.39
Co ciekawe, to samo – choć z innych pozycji – zaobserwował Dawkins:
Zoologia jest wciąż skromnie reprezentowanym kierunkiem na uniwersytetach, a nawet ci, którzy decydują się na jej studiowanie, podejmują swoją decyzję, nie doceniając jej głębokiej filozoficznej doniosłości. Filozofię i tak zwane nauki humanistyczne wciąż wykłada się tak, jakby Darwin nigdy nie istniał.40
A przecież – jak zauważa Wolniewicz – to właśnie nauki ścisłe kształtują ducha naszych czasów i obraz świata, filozofia natomiast „dopisuje tylko do niego swe głosy”41. Choć i tego, jak widać, często nie czyni. Na tym tle gwiazda Lema jaśnieje pełnym blaskiem.
Ze scjentyzmem kłopotów jest znacznie więcej, przede wszystkim ze względu na wieloznaczność samego pojęcia „scjentyzm”, ale nie tylko. Oddajmy na wstępie głos Lemowi:
(…) ja nie wiem, co to jest scjentyzm. To znaczy wiem, ale jednocześnie nie wiem, bo różni ludzie podają nader różne jego definicje. (…) Różne osoby krytykują scjentyzm, więc pewnie wiedzą, co to jest. Ja nie wiem. (…) [Dla niektórych – M.K.] jest on zwyrodniałą formą, w jakiej prezentowane są pewne koncepcje naukowe, ekstrapolowane na dziedziny, w których nauka nie ma nic, zupełnie nic do roboty – szczególnie w aksjologii. To niepoważne, nie warto się tym zajmować42
Janusz Skarbek, który zjawisku o nazwie „scjentyzm” poświęcił wiele uwagi nazywa je „zagadnieniem żywym, choć nieraz nie pod nagłówkiem „problematyka scjentyzmu””. I dodaje:
Filozofia ta występuje bądź jako dość skrystalizowana ogólna orientacja w pewnych kierunkach filozoficznych (noszących inne nazwy, niż „scjentyzm”), bądź jako bardzo ważny składnik postaw światopoglądowych, mało lub nic nie mających wspólnego z filozofią uprawianą profesjonalnie.43
Podobnie więc jak Lem, zauważa, że trudno jest wybrać jakąś podstawową wersję scjentyzmu – zakres tego terminu, zależnie od jego znaczenia, wykracza nierzadko daleko poza nurt myślenia zwany potocznie „scjentyzmem”. Ostatecznie Skarbek określa go następująco44:
W epoce stałego postępu nauki i wzrastających jej roli we wszystkich dziedzinach życia (jest to – M.K.) pogląd filozoficzny wyrażający jej apoteozę, i właściwie ograniczający się do takiej apoteozy, pogląd o daleko idących konsekwencjach dla kultury i całego życia duchowego.45
Trudno mówić w przypadku Lema o jawnej apoteozie, aczkolwiek pewne jej elementy pojawiały się, zwłaszcza w twórczości wcześniejszej. Jak zauważa Jarzębski, w jego esejach widać raczej ruch myśli od scjentystycznej wiary we wszechmoc nauki ku dojrzałemu sceptycyzmowi46.
Składową scjentyzmu jest również wiara w postęp47. Lem tej wiary nie podziela:
Nie wierzę w jakieś prawa rozwojowe, podobnie jak nie wierzę, że istnieją (…) długodystansowe (…) trendy.48
Jeśli już podejmuje się kreowania wizji przyszłości, widzi w niej raczej „rosnącą destabilizację w skali światowej”49. Dawkins natomiast w tej sprawie nie wypowiada się jednoznacznie, niemniej z niektórych jego wypowiedzi przeziera wyraźna nadzieja na tzw. lepsze jutro, ku któremu droga wiedzie przez edukowanie ludzi, wdrażanie naukowego poglądu na świat w społeczeństwach.
Podsumowując, można rzec, iż można obu myślicieli nazywać scjentystami, choć w przypadku Stanisława Lema będzie to określenie obwarowane licznymi zastrzeżeniami, których ilość i moc zależny od okresu twórczości, o jakim mowa.
ROZDZIAŁ 2
DAWKINS WOBEC RELIGII
Istota i źródło religii
Richard Dawkins, z racji przynależności do kręgu kultury zachodniej, pisząc o religii ma na myśli przede wszystkim najlepiej mu znane chrześcijaństwo50, niemniej treść jego wywodów odnosi się de facto do wszelkich wierzeń religijnych oraz religijności jako takiej.
Z dwóch naczelnych zagadnień filozofii religii, o których mowa była w rozdziale pierwszym, bardziej interesuje go kwestia jej pochodzenia. Od niej zatem zaczniemy, a zagadnienie istoty pojawi z czasem samo, niejako przy okazji.
We wstępie do swych rozważań dotyczących korzeni religii Dawkins pisze, że choć powstaje olbrzymia ilość prywatnych stosownych teorii, żadna go nie satysfakcjonuje. Jak mówi:
Wielka skala, w jakiej w naszym życiu funkcjonuje religia, wymaga, by teoria wyjaśniająca sformułowana została w skali równie okazałej.51
Teorię taką upatruje, rzecz jasna, w ewolucji. W tej perspektywie pytanie o źródło religii staje się pytaniem o dobór naturalny. Tok tego rozumowania jest następujący:
Wiedząc, że jesteśmy produktem darwinowskiej ewolucji, musimy spytać, jaki nacisk (lub jakie naciski) wywierane przez dobór naturalny pierwotnie działały na korzyść religii.52
Powyższe pytanie stanowi dla niego poważny problem, gdyż w tym ujęciu trudno, na pierwszy rzut oka, dopatrzeć się ewolucyjnych korzyści. Religia jest bowiem „ekstrawagancka i rozrzutna, tak marnotrawna”, a dobór naturalny tego nie toleruje.
Jeśli jakieś dziko żyjące zwierzę zaczyna poświęcać się bezużytecznej aktywności, dobór faworyzuje jego rywali, którzy poświęcają czas raczej reprodukcji i walce o przetrwanie.53
A jednak religia trwa. Znaczy to niechybnie, że jej istnienie jest zasadne, w jakiś sposób korzystne. Dlatego właśnie znalezienie owych ewolucyjnych korzyści jest dla Dawkinsa równoznaczne ze znalezieniem korzenia religii.
Psychologiczne wyjaśnienia fenomenu religii, takie jak jej funkcja kojąca albo teoria „boskiego ośrodka”, są zdaniem Dawkinsa jedynie przybliżone i nieostateczne54. Podobnie rzecz ma się w przypadku wyjaśnień natury politycznej (walka klas). Autora Samolubnego genu interesują „darwinowskie wyjaśnienia ostateczne”55. A te stanowi de facto odpowiedź na następujące pytanie: „Dlaczego ci spośród naszych przodków, u których wystąpiła genetyczna skłonność do wytworzenia takiego ośrodka, przetrwali i mieli więcej wnuków od swoich konkurentów”. Badacz podkreśla jednocześnie, że taka perspektywa, perspektywa darwinowska nie jest zasadniczo lepsza bądź głębsza niż np. wyjaśnienia neurologiczne. Jest po prostu inna i jako taka najbardziej go frapuje. Do niej zatem powróćmy.
Przez ewolucyjną korzyść rozumie się zwykle zwiększenie szans na przetrwanie genów danego osobnika. Jest to jednak uproszczenie i twierdzenie to należy nieco zmodyfikować, gdyż darwinowska korzyść może mieć trzech beneficjentów: grupę, replikatora oraz „pasożyta”, to jest innego osobnika, którego geny manipulują „ofiarą”. Z tej racji w Fenotypie rozszerzonym Dawkins wysuwał teorię, że „zachowanie organizmu służy maksymalizacji szansy przetrwania genów odpowiedzialnych za „to zachowanie”, niezależnie od tego, czy są to jego geny, czy geny ulokowane w innym organizmie”56. Brak jednak miejsca w tej pracy, aby szerzej omówić tę teorię, zwłaszcza, że jej autor w kontekście poszukiwań źródeł religii traktuje ją w sposób marginalny.
Koncepcją, wedle której beneficjentem korzyści ewolucyjnych jest grupa, to tzw. teoria doboru grupowego. W odniesieniu do religii, głosi ona, że pojawienie się wierzeń typu religijnego okazało się być pomocne w przetrwaniu tych, u których owe wierzenia wystąpiły. Wierzenia te mogły np. owocować większą wewnątrzgrupową lojalnością, a także wzmożoną odwagą i gotowością na oddanie życia za sprawę grupy. To zaś przyczyniłoby się do zwiększenia przeżywalności danej społeczności – trwałaby ona kosztem grup innych, które były mniej wojownicze i skonsolidowane.
Dawkins nie twierdzi kategorycznie, że dobór grupowy nigdzie ani nigdy nie miał miejsca, ale teorię tę jednak odrzuca. Dlaczego?
Przede wszystkim, sam dobór grupowy jest w istocie czymś innym, a mianowicie doborem krewniaczym lub wzajemnym altruizmem – a zatem koncepcją wątpliwą na gruncie biologii. Modele matematyczne wykazały, że dobór na poziomie grupy działać może jedynie w bardzo szczególnych okolicznościach, raczej mało realistycznych (choć nie niemożliwych). Jest zatem wątpliwe, by dobór grupowy miał kluczowe znaczenie dla ekspansji religii, wszak wydaje się, że mechanizmy działające na niższym szczeblu są zdecydowanie mocniejsze.
Drugim z kolei wymienionym ewolucyjnym beneficjentem są tzw. replikatory. Termin ten nie jest zrozumiały sam przez się, więc zanim przejdziemy do kwestii bliższych bezpośrednio religii, należy wyjaśnić, czym replikatory są.
W Samolubnym genie, w którym Dawkins poświęcił replikatorom osobny rozdział, rzecz przedstawia się następująco: replikatory są to obiekty, które są w stanie tworzyć własne kopie. Są zatem czymś w rodzaju „formy lub wzorca”57. Organizmy to z kolei „maszyny przetrwania”, które służą ochronie replikatorów – te zaś dziś występują pod postacią genów.
Tyle tylko, że człowiek nie jest typową „maszyną przetrwania”. Jest maszyną wyjątkową, a tym, co decyduje o jego wyjątkowości jest tzw. kultura. Ta zaś ewoluuje na sposób podobny do genetycznego – przekaz kulturowy, język i idee trwają z pokolenia na pokolenie, lecz z czasem się zmieniają. Pomysł to zresztą nie nowy, gdyż na analogie zachodzące między postępem naukowym a ewolucją genetyczną wskazywał chociażby Karl Popper, potem zaś rozmaici badacze. O ile jednak tamci wskazywali na „korzyści biologiczne” płynące z rozmaitych atrybutów ludzkich cywilizacji, o tyle Dawkins proponuje rzecz inną, twierdzi mianowicie, że geny nie są jedynymi replikatorami w świecie – mogą być nimi również jednostki kulturowe, dla których zasugerował nazwę „mem”58. Oto, jak wyjaśnia ten termin sam jego autor:
Przykładami memów są melodie, idee, obiegowe zwroty, fasony ubrań, sposoby lepienia garnków lub budowania łuków. Tak jak geny rozprzestrzeniają się w puli genowej, przeskakując z ciała do ciała za pośrednictwem plemników lub jaj, tak memy propagują się w puli memów, przeskakując z jednego mózgu do drugiego w procesie szeroko rozumianego naśladownictwa.59
Zasadnicza różnica między genami i memami polega na tym, że w przypadku tych drugich trudno jest mówić o ich fizycznej lokalizacji (w przypadku genów są to chromosomy). Tak zwana pula memowa jest znacznie słabiej zorganizowana aniżeli pula genowa. Mimo wszystko, dobrze jest – twierdzi Dawkins – traktować memy jako jednostki analogiczne do genów, gdyż im bliższe założymy podobieństwo, tym lepiej memetyka sprawdza się jako teoria.
Memem jest również idea Boga. Sposobem jego replikacji jest mowa, pismo oraz sztuka. Jako taki wydaje się być bardzo stary, powstały na drodze niezliczonych mutacji. Tym zaś, co decyduje o tym, że trwa nieprzerwanie od tak dawna jest jego wielka stabilność, to znaczy zdolność do trwania pomimo zmiennych warunków (przede wszystkim kulturowych). Tę z kolei wywołuje fakt, że mem ten silnie przemawia do ludzkiego umysłu, wszak udziela odpowiedzi na dręczące go pytania egzystencjalne, pomaga się z nimi uporać – np. z kwestią śmierci. W tym sensie zatem prawdziwe jest twierdzenie, jakoby „śmierć była korzeniem religii”60. Istotnie, gdyby nie śmierć – czy mówiąc ściślej : świadomość śmierci – wówczas ów mem nie byłby się tak chętnie zagnieżdżał w ludzkich umysłach, nie byłby tak płodny i stabilny. A być może nie zagnieżdżałby się w ogóle. Innymi słowy, śmierć (świadomość śmierci) jest niezbędnym składnikiem konstytucji człowieka do tego, by mem idei Boga, a wręcz wszelkiej religii, mógł powstać i trwać w czasie.
Naturalnie, dla zagorzałego naturalisty i ewolucjonisty takie wyjaśnienie może wydać się niewystarczające, gdyż w istocie jest to wyraz stanowiska nie naukowego, lecz filozoficznego (dla którego najwłaściwszym terminem byłby chyba - choć jego autor na pewno by się z tym nie zgodził – ewolucjonizm metafizyczny). Zechce on może dowiedzieć, się dlaczego mem ten tak silnie „przemawia do umysłu”, to znaczy, jakie biologiczne korzyści za tym przemawiają. Dawkins przyznając, że dla takiego podejścia ma wiele zrozumienia, twierdzi jednak, że powyższe pytanie zrodzone jest w wyniku przyjęcia niewłaściwej perspektywy – takiej, która zakłada, że monopol na replikację mają w ostateczności jedynie geny. Korzyści biologiczne istotnie mogą zachodzić, lecz prawdziwym beneficjentem jest sam mem.
Religia nie została poczęta ani zaprojektowana przez ludzi. (…) szczegóły każdej z wiar ukształtowała nieświadoma ewolucja. Oczywiście nie mówię tu o genetycznym doborze naturalnym (…) Rola genetyki w tym wypadku ograniczyła się do dostarczenia mózgu i wyposażenia go w pewne naturalne skłonności i uprzedzenia, czyli w odpowiedni hardware i podstawowe oprogramowanie, co stworzyło scenę dla doboru memetycznego.61
Niektórym memom udaje się przetrwać, innym nie. Te pierwsze – czyli te, które w stopniu większym odwołują się do uniwersalnych cech ludzkiej psychiki – wchodzą po jakimś czasie w skład wiary zinstytucjonalizowanej. W tym właśnie miejscu, jak mówi Dawkins, stykają się memetyka religii z teorią religii jako produktu ubocznego, czas zatem, by przyjrzeć się tej ostatniej – notabene jej właśnie Dawkins przypisuje największe znaczenie.
Podstawowe twierdzenie wyżej wymienionej koncepcji brzmi: religia jest produktem ubocznym innych zjawisk i mechanizmów. Znaczy to tyle, że religia nie posiada sama w sobie wartości adaptacyjnej, lecz powstałą jako efekt towarzyszący jakiejś cesze istotnej z punktu widzenia przetrwania.
Powyższe zjawisko nie jest niczym niezwykłym w przyrodzie. Są to „ewolucyjne niewypały” nie pełniące określonych funkcji, a często działające wręcz na niekorzyść danego osobnika (i jego genów). Tak może być, przekonuje Dawkins, z religiami, które przecież w tak wielu przypadkach działają jawnie na niekorzyść biologicznego trwania wyznających je jednostek. Jeżeli tak jednak jest rzeczywiście, kluczowym staje się pytanie: czego produktem ubocznym są zachowania religijne?
Hipotez jest wiele. Pierwszą z brzegu jest wykształcona w drodze ewolucji skłonność posłuszeństwa i ufności dzieci wobec starszeństwa, cecha bez wątpienia przydatna, zwłaszcza dla człowieka. Ma ona jednak tę wadę, że jeśli do strumienia informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie wkradnie się błąd – niczym wirus komputerowy w oprogramowanie komputera – wówczas będzie on powielany. Jeśli zaś ów błąd, ów fałszywy mem okaże się być trwały, trafi na żyzny grunt, łatwo się rozprzestrzeni. Oddajmy głos samemu Dawkinsowi:
(…) z bardzo ważnych powodów (to darwinowski warunek przetrwania) dzieci ufają rodzicom i tym dorosłym, których rodzice wskażą. Takie bezwarunkowe zaufanie oznacza, że nie można odróżnić dobrej rady od złej. Dziecko nie może wiedzieć, że zalecenie: „Nie kąp się w Limpopo, bo tam jest pełno krokodyli” to mądra rada, natomiast „Ofiaruj kozę w pełnię Księżyca, bo inaczej nie spadnie deszcz” w najlepszym razie prowadzi do straty kozy. Oba napomnienia brzmią równie wiarygodnie, oba pochodzą z tak samo godnego zaufania źródła i oba wygłaszane są z równym namaszczeniem i powagą; obu trzeba być posłusznym. To samo dotyczy przekonań o świcie, o kosmosie, o moralności, o naturze ludzkiej. A, co wielce prawdopodobne, dziecko, gdy dorośnie i samo dorobi się potomka, przekaże mu (lub jej) to wszystko, co samo wie – i wiadomości pożyteczne, i bzdury – z tą samą zaraźliwą powagą i wiarą.62
Obserwacje życia oraz wierzeń różnych ludów i kultur potwierdzają, że tak jest w istocie.
Jak już powiedzieliśmy, powyższa hipoteza jest jedynie jedną z wielu możliwych i faktycznie wysuniętych, ilustruje jednak w jasny sposób ogólną zasadę teorii produktu ubocznego.
Podsumowując to, co dotąd zostało powiedziane należy stwierdzić, że w obliczu często niekorzystnych dla przetrwania jednostek cech religii Dawkins postrzega ją nie jako zdobycz ewolucyjną samą w sobie, lecz jako takiej (lub takich) zdobyczy efekt uboczny – efekt, który z racji swej memetycznej płodności trwale zagnieździł się w umysłach ludzkich i rozprzestrzenił pod różnymi postaciami na całym globie ziemskim. Koncepcja ta pozostaje w zgodzie z bardziej tradycyjnymi (w sensie filozoficznym) poglądami na pochodzenie religii. Można wręcz – zwłaszcza dotyczy to tej jej części, która traktuje rozmaite idee religijne jako memy – mówić o swoistej komplementarności tej silnie zakorzenionej w ewolucjonizmie teorii z myślą bazującą na refleksji filozoficznej oraz obserwacjach antropologicznych.
Racjonalność idei Boga
Zdecydowana większość religii – zarówno tych istniejących dawniej, jak i obecnie – ma charakter teistyczny.63 Spośród nich uwagę Dawkinsa, jak już było powiedziane, szczególnie zajmuje chrześcijaństwo, a pośrednio również judaizm i islam – wszystkie te trzy wielkie religie wywodzące się z regionu Bliskiego Wschodu łączy wspólna cecha: monoteizm. Znaczy to tyle, że każda z nich uznaje istnienie jednego Boga – Stwórcy.
Powyższy pogląd Dawkins nazywa hipotezą Boga i formułuje następująco:
Istnieje nadludzka, nadnaturalna inteligencja, która w zamierzony sposób zaprojektowała i stworzyła Wszechświat i wszystko, co w nim istnieje, w tym również nas64
Temu twierdzeniu autor się sprzeciwia i przeciwstawia tezę inną, mianowicie:
Jakakolwiek twórcza inteligencja, wystarczająco złożona, by cokolwiek zaprojektować, może powstać wyłącznie jako produkt końcowy rozbudowanego procesu stopniowej ewolucji65
Powyższe jest doskonałym przykładem nawet nie tyle ateizmu autora Boga urojonego, co jego postawy naturalistycznej, a w szczególności ewolucjonistycznej. Ponadto, jest ono naczelnym twierdzeniem książki Bóg urojony. Odtąd będziemy je nazywać twierdzeniem D.
Hipotezę Boga traktuje Dawkins (i mocno to akcentuje66) jako tezę naukową, jako swoisty fakt naukowy – fakt, który wymaga dowodu, jak każdy inny. Któż jednak taki dowód powinien przeprowadzić? Dawkins twierdzi, że ci, którzy istnienie owego faktu postulują. Znów, jest to praktyka typowa dla nauki. Jeżeli ktoś twierdzi, że „X istnieje” bądź „X jest prawdą” to nie kto inny, ale właśnie ten ktoś ma obowiązek wykazać prawdziwość tych twierdzeń – jeśli tego nie uczyni, nie ma powodu, by je traktować poważnie, a już na pewno, by zakładać ich prawdziwość do chwili, gdy okaże się inaczej. Tę postawę Dawkins opisał odwołując się do Bertranda Russella i jego opowieści o niebiańskim czajniczku67 oraz szeregu anegdotek, historyjek i teoryjek uwypuklających absurdalność postawy przeciwnej, na czele z parodystyczną religią Latającego Potwora Spaghetti.
Powyższe podszyte ironią podejście, jakkolwiek może się wydawać w jakiejś mierze niepoważne, pozostaje w całkowitej zgodzie ze wspomnianymi uwagami Stephena J. Goulda o popperowskim falsyfikacjonizmie. Dawkins mówi o tym wprost:
Fakt, że nie sposób dowieść nieistnienia Boga, jest trywialny; nie można ze stuprocentową pewnością udowodnić nieistnienia czegokolwiek.68
Zdradza przy okazji cel, jaki mu przyświeca:
Przytaczam tu wszystkie te szalone nieco przykłady, by wykazać, że jakkolwiek nie sposób udowodnić, iż którykolwiek z tych bytów naprawdę nie istnieje, to nikt nie uzna, że ich istnienie i nieistnienie to hipotezy równie prawdopodobne.69
W istocie chodzi tu zatem nie o definitywne rozstrzygnięcie, czy Bóg istnieje, lecz o to, czy i na ile istnienie bytu takiego nadprzyrodzonego jest prawdopodobne.
Takie postawienie sprawy jest w istocie całkiem naukowe, gdyż nauka zajmuje się właśnie tym, co prawdopodobne. Kwestię tę wyjaśnił na jednym ze swoich wykładów wielki fizyk Richard Feynman. Opowiedział on audytorium taką oto zabawną anegdotę:
Kilka lat temu odbyłem z laikiem konwersację dotyczącą latających talerzy. Bo przecież jestem naukowcem – wiem wszystko o latających talerzach. Stwierdziłem: „nie sądzę, że istnieją latające talerze”. Na co mój antagonista zapytał: „czy jest niemożliwe, by istniały latające talerze? Czy może Pan udowodnić, że to niemożliwe”. „Nie – odparłem – nie mogę udowodnić, że to niemożliwe. Jest to jedynie bardzo mało prawdopodobne”. Na co mój rozmówca rzekł: „To jest bardzo nienaukowe. Skoro bowiem nie może Pan udowodnić, że coś jest niemożliwe, jak może Pan mówić, że to jest bardziej prawdopodobne, a to mniej?”. Ale tym właśnie jest postawa naukowa. Naukowe jest jedynie stwierdzanie, co jest bardziej lub mniej prawdopodobne, a nie nieustanne udowadnianie, co jest możliwe, a co nie. Aby wyjaśnić, o co mi chodzi, powiedziałem mu: „Chodzi mi o to, że na podstawie posiadanej przeze mnie wiedzy o świecie, który nas otacza, myślę, że jest znacznie bardziej prawdopodobne, by doniesienia o latających talerzach były wynikiem znanej nam irracjonalnej charakterystyki ziemskiej inteligencji, aniżeli nieznanych nam racjonalnych wysiłków inteligencji pozaziemskiej”.70
Zwolennicy tezy, że Bóg istnieje, a zwłaszcza kreacjoniści założenia przyjmują radykalnie odmienne – tam mowa jest o prawdzie ostatecznej. Dlatego właśnie – nawiasem mówiąc – Gould drwi z pojęcia „kreacjonizm naukowy” jako z pojęcia wewnętrznie sprzecznego, w gruncie rzeczy nieracjonalnego71.
Przerzucanie odpowiedzialności za dowód istnienia bądź nieistnienia Boga na drugą stroną nie było i nie jest domeną wszystkich wierzących. Część z nich, a mówiąc ściślej – część teologów, podjęło się próby przeprowadzenia takiego dowodu. Powstałe w wyniku tych prób rozumowania znane są dziś pod nazwą „dowodów na istnienie Boga”, a ich najbardziej znanymi autorami są, między innymi, św. Anzelm z Canterbury (autor tzw. dowodu ontologicznego) i św. Tomasz z Akwinu (twórca pięciu dowodów). Dawkins sporo miejsca poświęca ich omówieniu oraz wykazaniu braków, które pożądaną wartość dowodową redukują do zera. Odnieść można wrażenie, że czyni tak niejako pro forma i chyba zbytecznie, gdyż z sukcesem czyniono to już przez przeszło dwieście lat, od czasu gdy jako pierwszy dokonał tego Immanuel Kant.
Na warsztat bierze też kilka innych „dowodów”, mniej lub bardziej przekonywających, każdorazowo wykazując – również bardziej lub mniej umiejętnie - ich słabą (zerową) wartość dowodową.
Wykazać jednak, że racjonalnie dowieść istnienia Boga nie sposób – a przynajmniej, że dotychczas się to nie udało – to rzecz jedna. Skutecznie argumentować za tym, że istnienie Boga jest rzeczą mało prawdopodobną, zupełnie coś innego. A, zdaniem Dawkinsa, faktycznie jest to tak mało prawdopodobne, że nierozsądnym jest w tej sprawie nawet przyjmowanie postawy agnostyka72. Pisze:
To, iż nie potrafimy dowieść, że coś istnieje lub nie istnieje, nie oznacza automatycznie, że obie te możliwości są równoważne73.
Aby wykazać, że Hipoteza Boga i twierdzenie D. istotnie nie są równoważne, Dawkins bierze na warsztat tzw. dowód z nieprawdopodobieństwa, który stwierdza ni mniej, nie więcej, jak to, że złożone byty nie mogły pojawić się przez przypadek. Skoro zaś nie przez przypadek, zatem pojawiły się w drodze świadomej projekcji. Tymczasem, jak poucza badacz:
Zrozumienie (…) darwinizmu uczy nas, że alternatywa nie brzmi: „przypadek albo projekt”; jest jeszcze trzecia opcja: stopniowo i powoli narastająca złożoność.74
Owa „powoli narastająca złożoność” jest kluczem do zrozumienia teorii doboru naturalnego. W biologii nie ma miejsca na przypadek, przypomina Dawkins75. Nie ma również, jak przekonuje, miejsca na świadomy projekt. W każdym razie nie stanowi to satysfakcjonującego rozwiązania zagadki istnienia, gdyż projektant bynajmniej nie przerywa problematycznego regressum ad infinitum – w naturalny sposób wyłania się bowiem pytanie o pochodzenie owego projektanta. A jeżeli kategorycznie stwierdzimy, że pytanie to jest pozbawione sensu, że Stwórca jest „naturą tworzącą, nie stworzoną” jak to sugerował Jan Szkot, wówczas zastosowanie ma brzytwa Ockhama, gdyż równie dobrze początkiem – będącym przyczyną wszystkiego, lecz nie mającym sam przyczyny – może być, dajmy na to, Wielki Wybuch. Jak u Laplace’a : hipoteza Boga staje się zwyczajnie zbędna.
Cóż jednak sprawia, że dobór naturalny sprawdza się jako rozwiązanie zagadki nieprawdopodobieństwa? Innymi słowy, cóż czyni go jedyną dotąd wysuniętą racjonalną teorią, spychając koncepcje pozostałe w otchłań irracjonalizmu? Oddajmy głos Dawkinsowi:
Otóż dobór to proces stopniowy, eskalacyjny i kumulatywny, zatem nie ma już jednej zagadki, tylko mnóstwo niezależnych pytań. Oczywiście każdy z tych małych kawałków wielkiego pytania nadal odwołuje się do zdarzeń mało prawdopodobnych, ale już nie niemożliwych.76
Naturalnie, teoria doboru naturalnego trafia na liczne przeszkody, z których główną jest kwestia tzw. nieredukowalnej złożoności. Nie ma w tej pracy miejsca, by przyjrzeć się temu problemowi oraz jego rozwiązaniami podsuwanymi przez Dawkinsa bliżej77, podobnie jak i innym zagadnieniom, którym sprostać musi teoria ewolucji.
Dość powiedzieć, że z trojga konkurencyjnych wyjaśnień zjawisk biologicznych jedynie dobór naturalny jawi się jako propozycja racjonalna. Czy prawdziwa, pewności mieć nigdy nie można, lecz rozliczne świadectwa wskazują, że jest to teoria o bardzo wysokim stopniu prawdopodobieństwa. Koncepcja przypadku w postaci, jaką nadaje jej Dawkins i jego adwersarze78 jest irracjonalna per se, tu kontrowersji de facto nie ma. Hipoteza Boga, Stwórcy czy też projektu jest zaś nieprzekonująca z dwóch powodów. Po pierwsze, jest bardzo mało prawdopodobna, po drugie zaś, nie stanowi w ogóle satysfakcjonującego intelektualnie wyjaśnienia – przeciwnie, rodzi więcej problemów aniżeli ich wyjaśnia. W gruncie rzeczy, przekonuje autor Boga urojonego, jest raczej wyrazem ludzkiej skłonności do chodzenia na łatwiznę, do udzielania prostych odpowiedzi na trudne pytania. I, jak to zwykle bywa w tego typu sytuacjach, odpowiedzi te, choć nie pozbawione swoistej atrakcyjności, z prawdą wspólnego mają bardzo niewiele. Postawę tę podsumowuje on w ten oto sposób:
To więcej niż ignorancja, to w zasadzie już czysta perwersja, ci bowiem ludzie [którzy obstają przy hipotezie Boga, kosztem teorii ewolucji – M.K.] negują nie tylko dorobek biologii, ale przy okazji całą współczesną fizykę, geologię, kosmologię, archeologię, historię, a nawet chemię.79
Hipoteza Boga jest zatem – mówi nam Dawkins – irracjonalna nie tylko w perspektywie scjentystycznej czy ewolucjonistycznej, lecz w istocie również w kontekście zdroworozsądkowym, gdyż pociąga za sobą konieczność odrzucenia, zanegowania zdobyczy nauki.
Wartość religii
W obliczu do tej pory zreferowanych poglądów Dawkinsa dotyczących wierzeń religijnych i samego fenomenu religijności, jego pełna sprzeciwu postawa nie dziwi. Geneza w postaci produktu ubocznego i irracjonalna istota – to nie jest najlepsza rekomendacja żadnego zjawiska. A mimo to, powyższe własności nie stanowią bynajmniej najpoważniejszych zarzutów, jakie badacz wobec religii wysuwa. Nim jednak do nich przejdziemy, zatrzymajmy się na chwilę przy tych nielicznych jej właściwościach, które pozwalają nań spojrzeć nieco łaskawszym okiem.
Nie ulega wątpliwości, że wierzenia religijne potrafią spełniać pozytywną rolę, zarówno w sensie psychologicznym, jak i społecznym. Dawkins temu nie przeczy i to rozumie:
Religia daje pocieszenie i komfort, spaja ludzkie grupy i zaspokaja nasze pragnienie wiedzy o celu własnej egzystencji80
Niezbyt to jednak istotne, w oczach badacza, zalety81. Jak bowiem wykazuje, owa wiedza jest nieprawdziwa, natomiast odnośnie korzyści natury psychologicznej sięga po jasny w przekazie cytat z George’a Bernarda Shawa:
To, iż wierzący jest szczęśliwszy od sceptyka, znaczy niewiele więcej niż fakt, że człowiek pijany lepiej się czuję od trzeźwego.82
Istnieje wszakże inna właściwość wierzeń religijnych, której w ten sposób lekceważyć nie można i którą Dawkins istotnie zauważa, lecz nie przypisuje jej chyba należytej wagi. Chodzi o opisywaną już memetyczną płodność i trwałość wierzeń religijnych. Zaskakuje łatwość, z jaką badacz przechodzi do porządku dziennego nad tym donośnym faktem, jak również jego przyczynami. Zwłaszcza, że samą koncepcję memu jako potencjalnego beneficjenta doboru naturalnego zdaje się darzyć dużą dozą zaufania. Bliższe wejrzenie w tę kwestię, przede wszystkim w jej głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej korzenie, umożliwiłoby, być może, istotne pogłębienie poglądów Dawkinsa i pozwoliło mu uniknąć mielizn, na które się nierzadko zapuszcza. Byłoby to z korzyścią zarówno dla sprawy, o którą pisarz walczy, jak i intelektualnej jakości jego wywodów.
Tymczasem autor Samolubnego genu wysiłki swe ogniskuje raczej wokół nieprzejednanej krytyki wartości i przejawów wierzeń religijnych. Miażdżąca krytyka, jakiej dokonuje w stosunku do przekonań religijnych, zwłaszcza treści Starego i Nowego Testamentu oraz wierzeń muzułmanów, ma podłoże przede wszystkim etyczne, tym jednak zajmiemy się w osobnym rozdziale.
Ponadto Dawkins akcentuje przede wszystkim dwie sprawy – recepcji religii jako takiej oraz wychowania religijnego. Co się tyczy pierwszej z nich, wyodrębnić można dwa zasadnicze twierdzenia:
TEZA A – Fanatyzm religijny jest naturalną konsekwencją przekonań religijnych jako takich.83
TEZA B – Przekonania religijne powinno się zdetabuizować
Tezę A można by sformułować w sposób mocniejszy: fanatyzm religijny to przekonania religijne traktowane serio. Niemniej z pojęciem „fanatyzm” sprzęgnięta jest z reguły jakaś agresja i przemoc, a twierdzić, że gorliwość w wierze religijnej równoznaczna jest ze stosowaniem jakiejś formy przemocy – to byłaby przesada i fałsz. Dlatego roztropniej będzie pozostać przy pierwszej formule. Jej dowód z kolei opiera Dawkins po prostu na obserwacjach i relacjach z pierwszej ręki. Jego zdaniem, duża część zbrodniczych aktów na tle religijnym wypływa ze szczerej wiary w dane przekonania i w imię owych przekonań jest dokonywana.
Teza B ma dwie przesłanki. Pierwszą jest nieumiejętność znalezienia przez pisarza przyczyn, dla których przekonania religijne miałyby posiadać status specjalny, nie różnią się one wszak w jego oczach od wszelkich innych przekonań, które traktujemy bez namaszczenia i które można swobodnie poddawać racjonalnej krytyce. Druga natomiast jest konsekwencją tezy A : jeżeli przekonania religijne prowadzą do fanatyzmu, ten zaś do aktów agresji, nie powinniśmy tychże przekonań traktować jak tabu, to znaczy przyjmować bezkrytycznie lub o nich milczeć.
Z tym wiąże się wzmiankowana kwestia wychowania religijnego. Dawkins wyraża się w tej sprawie ostro i jednoznacznie:
(…) to, co naprawdę jest groźne, to uczenie dzieci, że wiara sama w sobie jest cnotą. Wiara jest złem przez to i dokładnie przez to, że nie wymaga uzasadnienia i nie toleruje sprzeciwu. Uczenie dzieci, że wiara, której nie można podważyć, jest cnotą, czyni z nich (…) potencjalną śmiertelną broń (…).84
I dalej:
Religia może być bardzo niebezpieczna, a największym złem, jakie czyni, jest wkradanie się w podatne umysły niewinnych dzieci.85
Stwierdzenia te dopełnia autor konkluzją, że nie ma „chrześcijańskich dzieci” albo „muzułmańskich dzieci”; są jedynie „dzieci chrześcijańskich rodziców” oraz „dzieci muzułmańskich rodziców”.
Aby dopełnić obraz nędzy, jaką w jego oczach oferuje religia, Dawkins wraca do problemu ukojenia86 i zastanawia się, czy religia wypełnia jakąś istotną lukę, a jeśli tak – czy coś jest w stanie ją zastąpić. Innymi słowy, czy ludzie odczuwają „psychologiczną potrzebę” Boga, która to potrzeba wymaga zaspokojenia niezależnie od tego, czy ów realnie istnieje, czy nie.
(…) nie sposób zaprzeczyć, że Bóg dla wielu ludzi jest pocieszycielem i ostoją, i, jeśli on nie istnieje, coś trzeba znaleźć na jego miejsce. Nawet jeżeli ktoś skłonny jest ostatecznie zgodzić się, że najprawdopodobniej Boga nie ma i że nie jest on źródłem moralności, nie oznacza to, że się poddaje, zawsze ma bowiem (…) jeszcze jednego asa w rękawie – potencjalną (psychologiczną lub emocjonalną) potrzebę Boga.87
Jako że „potrzeba Boga” w żadnej mierze nie rozstrzyga kwestii istnienia bądź nieistnienia Boga, Dawkins – idąc za Danem Dennettem – wprowadza rozróżnienie pomiędzy „wiarą w Boga” a „wiarą w wiarę”, czyli przekonaniem, że dobrze jest wierzyć, nawet jeśli sama wiara jest fałszywa. Pisarz nazywa owo przekonanie „szczególnym sentymentem dla irracjonalnej wiary”88. W tym dość frywolnym stwierdzeniu kryje się prawdziwe źródło sprzeciwu Dawkinsa wobec przekonań religijnych i religijności jako takiej. Kość niezgody tkwi w elementarnej nieprzystawalności jego scjentystycznej aksjologii do aksjologii o podłożu religijnym bądź, szerzej, transcendentnym.
Wartością nadrzędną aksjologii scjentystycznej jest prawda – prawda w zakresie stricte naukowym. Religie, zdaniem autora Ślepego Zegarmistrza, prawdziwe nie są i do prawdy de facto nie aspirują, w związku z czym ich wartość jest bardzo niewielka lub wręcz żadna, gdyż jak zauważył Wolniewicz, wartości niższego rzędu w takiej jedynie mierze są istotne, w jakiej dążą do wartości nadrzędnej. Żadne poboczne własności przekonań religijnych nie są w stanie tej oceny w znaczący sposób zmienić – dokonać tego można tylko w jeden sposób: dowodząc, że dana religia jest prawdziwa89.
ROZDZIAŁ 3
LEM WOBEC RELIGII
Istota i źródło religii
Stanisław Lem różnie definiował fenomen religii. Ogólnie rzecz biorąc uważał, że jest to zbiór przekonań „nieempirycznych i do empirii nieredukowalnych” 90, czyli metafizycznych, które są odpowiedzią na konkretne potrzeby człowieka i które o konkretnych rzeczach traktują. Ściślej zaś nazywał je „protezami, które mają nam ułatwiać oswojenie się z myślą o przykrej perspektywie niebytu”91. Funkcja religii jest zatem przede wszystkim kojąca, pocieszycielska – ma nam tak wymodelować świat, by koniec życia będąc dla każdego punktem krytycznym, nie wiązał się z tak głębokim egzystencjalnym dramatem. W innym razie napięcie, jakie wytwarza myśl o własnej śmierci staje się nie do zniesienia. Nie do zniesienia byłaby również śmierć bliskich ludzi, brutalnie sprowadzająca żywą osobę do gnijących i „pustych” zwłok, lub – jak powiedziałby współczesny filozof – obracają podmiot w przedmiot.
Powyższe stanowi jednocześnie odpowiedź na pytanie o genezę religii. Lem, choć ewolucjonista, nie szuka czysto biologicznej odpowiedzi, lecz zadowala się rozwiązaniami antropologiczno-kulturowymi, bądź po prostu filozoficznymi. Podkreśla przede wszystkim – idąc w tym, między innymi, za Constantem i Malinowskim, a równo z Wolniewiczem – rolę śmierci:
Człowiek myślący powstał wtedy, gdy zaczęto zwłoki zmarłych (…) grzebać w zrytualizowanej pozycji (…). Tak powstawały wiary religijne. Nie tyle (…) ze zwyczajnego strachu przed nicością (…), ile z poczucia, jakby tu rzec, nadzwyczajnej niegodziwości, nieuczciwości i gorszącego wprost pomiatania indywidualną godnością człeczą, którą śmierć w sobie zawiera i sobą spełnia92
Wierzenia typu religijnego pełniły więc rolę konstytutywną w wyodrębnieniu się człowieka jako takiego i zdaniem Lema są człowiekowi do życia we wskazanym sensie konieczne. Obserwacja zdaje się tę tezę potwierdzać, gdyż dzisiejsze społeczeństwo zachodnie, w którym wierzenia te wydają się być coraz bardziej passé staje się wobec śmierci bezbronne, nie wie, jak sobie z nią radzić. Rodzi to „potworny strach, odwracanie się, brak godności i groteskowe praktyki” 93.
Racjonalność idei Boga
Lema, jako racjonalistę, mocno trapiły intelektualne braki – luki, sprzeczności, niejasności, nadużycia - treści religijnych. Zauważał je na każdym polu, od perspektywy pojedynczego człowieka, przez ogólnie pojmowany świat ożywiony, aż po kosmos jako całość. Bezlitośnie je obnażał, choćby rzucając światło na paradoksy, do jakich prowadzą, czasem wręcz wyszydza. Taka postawa walnie przyczyniła się do postrzegania przez część badaczy (np. Szpakowską) jego postawy i poglądów przez pryzmat innego znanego szydercy – Woltera. Wydaje się to jednak niesłuszne, gdyż Lema przytyki nigdy nie stanowiły celu samego w sobie, a jego stanowisko jest od wolteriańskiego o wiele głębsze, bardziej wielowymiarowe.
Mówiliśmy o tym, że Dawkins traktuje ideę Boga jako pewną tezę naukową. Lem nie byłby skłonny się z tym zgodzić, co skwapliwie zauważa Małgorzata Szpakowska:
Z naukowego (przyrodoznawczego) punktu widzenia, pisze Lem w Summie Technologiae, o przedmiotach wiary, o zjawiskach transcendentnych nic w ogóle powiedzieć się nie da. (…) człowiek, który naprawdę w coś wierzy, nie przestaje wierzyć, choćby jego wierze przeczyły fakty; i odwrotnie: wiara w coś, co znajduje potwierdzenie w faktach, nie jest żadną wiarą, tylko wiedzą.94
Lem nie łudził się, że kogoś przekona ani nie obawiał, że poprzez wskazanie takich czy innych racjonalnych ubytków doktryny osłabi czy wręcz zniweczy czyjąś wiarę religijną. Ta bowiem nie jest kwestią rozumową, nie jest kwestią – powtórzmy za Szpakowską – wiedzy. Z tego Dawkins wydaje się nie zdawać sobie sprawy95.
W obu przypadkach jednak sprzeciw wyrasta z tego samego korzenia, który nazwać można postawą naukową. To właśnie ona stanowi klucz do zrozumienia krytycznych uwag autora Solaris odnoszących się do treści religijnych, co staje się jasne, gdy odpowiemy na pytanie, co stanowi wedle tejże postawy wartość najwyższą i gdy odpowiedź tę potraktujemy serio. A jest nią : prawda. Kosztem wygody, kosztem piękna96, kosztem innych wartości. Stanowisko to doskonale obrazuje wypowiedź Richarda Feynmana dotycząca powstawania praw naukowych:
Chciałbym omówić, jak powstaje nowe prawo naukowe. Zasadniczo dzieje się to podług następujących kroków. Po pierwsze, snujemy domysł. Dalej, wyliczamy konsekwencje tego domysłu, aby zobaczyć, co on powoduje, jeśli jest prawdziwy. A następnie porównujemy wyliczenia z rzeczywistością, czynimy to za pomocą eksperymentów, doświadczeń. Porównujemy je z obserwacjami, aby zobaczyć, czy to działa. Jeśli domysł nie zgadza się z eksperymentem, jest błędny. To proste twierdzenie jest kluczem do nauki. Nie ma znaczenia, jak piękny jest wasz domysł, jak mądry jest ten, kto go poczynił lub jak się nazywa – jeśli stoi w sprzeczności z eksperymentem, jest błędny.97
Wierzenia religijne nie mają z powyższym schematem nic wspólnego. Na przykładzie chrześcijaństwa widać, że ani nikt nie „snuł domysłów” – treści zostały bowiem apodyktycznie objawione –, ani nikt nie przyglądał się ich konsekwencjom – te zna tylko Bóg. Nikt też tym bardziej nie sprawdza ich eksperymentalnie; w większości przypadków byłoby to zresztą niewykonalne, jak niewykonalne jest odtworzenie filmu z bitwy pod Grunwaldem.
Podobnie niepoznawalny empirycznie jest i sam postulowany metafizyczny Byt, jego istota i właściwości, a także wola i myśli. Dlatego właśnie Lema w osłupienie wprawiało istnienie duchownych będących „bardziej od innych „za pan brat” ze Stwórcą”:
(…) uważam zawód duchownego – wszelkiej religii – za jeden z najdziwaczniejszych pomysłów, jakich się ludzie kiedykolwiek dopracowali. Jest to dla mnie coś niesamowicie dziwnego, a powszechność zjawiska nie zmniejsza w moich oczach jego dziwności.98
To zdziwienie stanowi tylko cząstkę jego postawy wobec Kościoła jako takiego, często zresztą krytycznej99. Jak sam mówił, „instytucjonalizacja teodycei” wydaje mu się pomysłem szalonym. Co więcej, Kościół nazywał ironicznie „systemem melioracyjnym kanałów nawadniających, które Pana Boga regulują, nastawiają, określają, ograniczają”100. Niezbadane są wyroki Boskie, mówią chrześcijanie, a jednak – zauważa Lem – tak wielu miało tak wiele (i ma nadal) do powiedzenia w tej sprawie. Nieufny wobec tej niekonsekwencji mówi wprost:
Gdybym miał naturę wierzącego, to nie należałbym do żadnego wyznania.101
Lem nie traktuje hipotezy Boga ani innych treści religijnych jako tez naukowych, ale je podatnymi na logiczną analizę czyni, by móc, stosując opisany przez Feynmana schemat, wskazać ich rozliczne niekonsekwencje i wywieść z nich pewne intrygujące antropologiczne spostrzeżenia.
Zauważa, na przykład, rzecz następującą: Istnienie Boga zakłada – przynajmniej na gruncie chrześcijańskim – że los każdego człowieka z góry jest już przezeń zaprojektowany. „Taka była wola Boga” mówi się w następstwie takich czy innych wydarzeń. A przecież jest w człowieku silnie zakorzeniona potrzeba wolności:
Jest w nas (…) coś takiego, że odrzucamy sterowanie roztropnym urządzeniem, które pragnie uwzględnić nasze dobro, a chętnie powierzamy się małpio złośliwemu losowi, który nie jest niczym innym jak serią przypadków.102
Jak pogodzić tę potrzebę i dyskomfort odczuwany w chwili zniewolenia z wizją życia jako realizującego się punkt po punkcie scenariusza? Czyż nie dlatego istnieje w Biblii „furtka” w postaci wolnej woli? A może Lem się mylił (bądź też należy jego uwagi uzupełnić) i w ludziach nad potrzebą wolności góruje obawa przed pozostawieniem na łasce ślepego przypadku? Jakkolwiek by nie było, istnieniu ważkiego problemu zaprzeczyć nie sposób. Sam Lem, zdaniem Szpakowskiej, przeciwny był idei Stwórcy, który ingeruje w to, jak poczyna sobie jego twór. Neguje on ideę Boga karzącego czy też Boga – zbawiciela. Głosem Kelvina, bohatera powieści Solaris, mówi:
Jedyny Bóg, w którego byłbym skłonny uwierzyć, to taki którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, nie służy niczemu.103
W miejscu jednak, w którym Dawkins zatrzymuje się w geście triumfu, Lem, pomimo wszelkich negacji i pomimo wątpliwości, czuje się nie jak zwycięzca, który Rozumem pokonał Boga, lecz raczej jak przegrany. Z nutą rozpaczy w głosie żali się Beresiowi:
(…) nie mogąc dać zgody na żadną postać osobowego kreatora (…) i odmawiając personalnych własności temu, co dało początek światu, dostrzegam równocześnie nieprzypadkowość bądź niedostateczne wyjaśnienie w akcie postulowania całkowitej przypadkowości powstawania życia, a więc i człowieka. Tutaj w mojej ontologii i w moim myśleniu zieje potworna dziura, której nie potrafię niczym zapełnić. Niczym!104
Wartość religii
Łatwo usunąć Boga z jego miejsca we wszechświecie.
Ale takie dobre posady niedługo wakują.
Hugo Steinhaus
Pomimo tak krytycznego stosunku do religii jako zbioru racjonalnych twierdzeń dotyczących świata i pomimo niewiary był Lem jak najdalszy od negatywnego nastawienia wobec religii jako takiej. Przeciwnie, zdawał sobie sprawę, że religie są wyrazem ukrytych głęboko w człowieku, wręcz przynależnych do jego natury, potrzeb. Jak już zostało powiedziane, świadomość śmierci wywołuje głęboki sprzeciw i potężny strach, natomiast religie pozwalają ów sprzeciw wyciszyć, a strach przerodzić w godny stoika spokój. W tym tkwi ich siła. Uważał je więc Lem za wprawdzie nieprawdziwe w swej warstwie literalnej – wyjątek dotyczy jej warstwy etycznej, czemu poświęcony jest następny rozdział – lecz na pewno nie bezwartościowe.
Wiara jest użyteczna zarówno na płaszczyźnie psychologicznej, jako środek osiągania duchowej równowagi (w czym przejawia się użyteczność wszelkich metafizyk), jak również w dziedzinie zjawisk cielesnych. Określone zabiegi, zmieniające stan mózgu materialny (…) lub funkcjonalny (…) sprzyjają powstaniu subiektywnych stanów, znanych we wszystkich czasach i religiach. (…) Same (…) stany tego rodzaju są zjawiskiem całkowicie realnym w rozumieniu empirii (…).105
Jednocześnie Lem w pewnej mierze powyższe stany deprecjonuje, gdyż „prawdy przeżywane” nie wytrzymują porównania z „prawdami nauki”, co nie byłoby problemem, gdyby nie to, że zwolennicy tych pierwszych do takich porównań dążą imputując im wyższość nad drugimi. To zaś jest zupełnie mijające się ze stanem faktycznym uroszczenie. Deprecjonuje je też filozof bezlitośnie odzierając z mistycznych szat – te same efekty można wszak otrzymać w sposób bardzo przyziemny, poprzez wstrzyknięcie do organizmu stosownych substancji. Tym samym uosabia je on po prostu z procesem chemicznym mającym miejsce wewnątrz organizmu i wzbudzonym w sposób naturalny (nieświadomy) bądź sztuczny (świadomy, celowy). W analogiczny sposób Lem obnaża również fizyczne następstwa czynności religijnych – w tym punkcie pewna zbieżność z Wolterem, lub choćby Dawkinsem, istotnie zachodzi. Jest to chyba jednak rzecz nie do uniknięcia, jeśli chce się odparować jakiekolwiek pretensje religii do miana „wyższej racjonalności”. Zupełnie bezwzględnie przebiega przy tym proces demistyfikacji praktyk o charakterze magicznym. Co innego jeśli taka postawa znajduje wyraz w celach inne niż „obronne” – wówczas staje się niepoważną donkiszoterią. W przypadku Lema właściwe proporcje pozostają najczęściej zachowane. Tam, gdzie Dawkins zamyka dyskusję cytatem z Shawa, Lem odpowiedziałby zapewne: „być może…ale jednak czuje się lepiej”. I podsumował „Wiara rzeczywiście koi” 106.
Autor Cyberiady dostrzega, obok psychologicznych, również społeczne korzyści płynące z religii, podobnie jak czynił to Dawkins próbując uzasadnić stabilność grup przejawiających potrzeby religijne. Nierzadko zdarza się, że we wspólnotach pełni ona rolę zwornika, który ludzi cementuje. Stanowi fundamentalną płaszczyznę porozumienia, na której opiera się prawo, obyczaj i ogólne postrzeganie świata.
Absurdalna wiara metafizyczna może się jednak upowszechnić społecznie jako religia – i wówczas zaczyna funkcjonować jako całkiem nieabsurdalny regulator stosunków społecznych.107
Warto dodać, że spośród wszystkich doktryn religijnych najwyżej filozof cenił chrześcijaństwo, najlepiej mu oczywiście znane. Sądził, że żadna inna religia nie okazała się równie żyzną glebą dla tak wielu cennych idei i tak wspaniałej twórczości. To na jej gruncie wyrosła cywilizacja zachodnia, która z kolei zrodziła naukę. Żadna inna cywilizacja w równym stopniu nie krzewiła racjonalizmu i żadna nie osiągnęła takich sukcesów na polu technologicznym108.
Wyrażam się jednak o religii chrześcijańskiej z najgłębszym uszanowaniem, płynącym z moich wewnętrznych odczuć. Najpiękniejsze w niej jednak nie są dla mnie objawienia, lecz proste prawdy moralne każące miłować bliźnich, a nawet nieprzyjaciół. (…) Fakt, że religia ta jest w jakiś sposób panująca, wystawia mimo wszystko nie najgorsze świadectwo ludzkości. Co prawda nie jest ona w stanie urzeczywistnić tego, co głosi, lecz sam fakt, że ludzie tak zbiorowo się do niej przyznają, jest czymś pocieszającym.109
Co może najbardziej zdumiewające, Lem cenił religię – a zwłaszcza chrześcijańską – w dużej mierze za jakość jej metafizyki. Owszem, uważał ją za fałszywą (a w każdym razie nie chciał przyznać jej miana prawdziwości), lecz wszelkie alternatywy uważał za koncepcje dużo lichsze. Ich wysyp, będący następstwem laicyzacji społeczeństwa zachodniego, jawił mu się jako paradoksalny, choć nie zaskakujący. W obliczu wielowiekowej i przede wszystkim wielowarstwowej doktryny chrześcijańskiej współczesne jej namiastki w postaci wiary w UFO, w czynniki Psi czy inne objawy okultyzmu oceniał jako „metafizyczne tandety”. Tandeta ta znajduje jednak wzięcie w miarę, jak zwiększa się stopień skomplikowania nauk ścisłych. By współcześnie mieć dobre rozeznanie w fizyce bądź biologii potrzeba wiele czasu i trudu. Tymczasem rozmaici głosiciele „Prawdy” (rzekomo wstydliwie przez naukowców skrywanej) pokroju Ericha von Dänikena proponują wyjaśnienia łatwe, dla wszystkich zrozumiałe – tu nie potrzeba mieć uprzedniego przygotowania, nie potrzeba długoletnich studiów, nie ma też „strasznych” wzorów. Pozostają jedynie pozory – przede wszystkim niby-naukowa metodologia i niby-naukowa terminologia.
To jest cudowne, ale nie w tym sensie, że to jest cud, ale że to jest cudownie upraszczające. Nie ma żadnych strasznych wzorów ani kłopotów z niezrozumiałymi słowami, których używają uczeni, lecz „z punktu” dowiadujemy się pewnych rzeczy. Nie tylko dowiadujemy, ale wiadomości zostają doprowadzone do ich stanów ostatecznych. (…) nie ma już żadnej dyskusji. Wszystko jest wyjaśnione. Ludzie bardzo to lubią.110
Tym samym owa pseudonauka (a zarazem pseudometafizyka) przejmuje rolę zarezerwowaną dotąd dla religii, co Lem ocenia zdecydowanie negatywnie, gdyż mimo fałszywości obydwu, za tą drugą stoją rzetelne wartości, podczas gdy za pierwszą – nie. Innymi słowy, chrześcijaństwo, choć samo szkicuje fałszywy obraz rzeczywistości, pozostawało zawsze tamą dla jawnej bzdury, umysłowego hochsztaplerstwa, magii. Pękanie tej zapory nie nastrajało Lema optymistycznie, zwłaszcza, że wbrew nadziejom zatwardziałych scjentystów, wszystko wskazuje na to, iż powstałej luki nauka nie jest w stanie wypełnić. Rozziew pomiędzy obrazem świata przyrodników a wizją świata mas pogłębia się.
ROZDZIAŁ 4
Religia a etyka w ujęciu Lema i Dawkinsa
Dwa problemy
Zarówno u Stanisława Lema, jak i u Richarda Dawkinsa krytyka religii ma dwa źródła. Pierwsze nazwać możemy ontologicznym – jest to niezgoda na wizję rzeczywistości, jaką sugerują poszczególne religie. Drugie natomiast to źródło moralne – tu niezgoda objawia się przede wszystkim w starciu z dwiema kwestiami: problemem teodycei oraz charakterem relacji zachodzących pomiędzy religijnością a moralnością. W obu przypadkach krytyka ta opiera się na przesłankach z jednej strony racjonalistycznych, z drugiej na scjentystycznych (a zwłaszcza ewolucjonistycznych), dlatego tak ważne było uprzednie wyodrębnienie i zdefiniowanie tych dwóch stanowisk. Co ciekawe jednak, pomimo że są one jednakowe tak dla Brytyjczyka, jak i Polaka, i pomimo że przy formułowaniu zarzutów idą oni wspólną drogą, konkluzje, do jakich dochodzą bynajmniej już jednakowe nie są – wręcz przeciwnie.
Teodycea
Teodycea jest to gałąź teologii, która zajmuje się problemem pogodzenia dobrego Boga z istnieniem zła. Sam termin wywodzi się z greki: théos znaczy Bóg, natomiast diké – słuszny, sprawiedliwy. Pierwszy raz użył go Gottfried Leibniz, choć samo zagadnienie pojawiło się już w starożytności, w czasach stoików. Problem ten polega na uzgodnieniu dwóch następujących tez:
1. 1.
Istnieje po trzykroć nieskończony – w mocy, intelekcie i sprawiedliwości – Stwórca (Bóg).
2. 2.
Istnieje Zło.111
Rozmaite były na przestrzeni wieków próby dokonania takiego uzgodnienia, żadna jednak nie doczekała się jednoznacznej aprobaty. Zdecydowanie negatywnie oceniał je również Lem. Kategorycznie nie zgadzał się ze św. Augustynem, który z powyższego dylematu wychodził obronną ręką traktując Zło jako brak Dobra, jako pewien nie-byt. Lem przeciwnie, był zdania, że jest to byt jak najbardziej realny, że „jest tam coś więcej – intencja, aktywna intencja”112. Co więcej, istnienie Stwórcy wraz ze wszystkimi Jego przymiotami powoduje, że każdemu wydarzeniu dotyczącemu istot żywych, każdemu wydarzeniu w przyrodzie przypisać możemy moralnie znak, dodatni bądź ujemny. W tej perspektywie ilość Zła w świecie rozrasta się do niebywałych rozmiarów, gdyż świat ożywiony to świat wzajemnego zabijania, pożerania, świat – używając zwrotu Lema – nieustającego zoocydu. Dlatego też twierdzi on, że:
Pojęcie etyki, przystawione do procesu ewolucyjnego, jest czymś niewspółmiernym, jeśli jednak uprzemy się imputować ewolucji etykę, to trzeba sobie powiedzieć, że jest ona najstraszliwszą, jaką tylko można sobie wyobrazić.113
Jeśli do przyrody przystawić jakąś maksymę działania, brzmiałaby ona: „Biada słabym i leżącym – tratować wszystkich!”114. Dawkins, zoolog przecież z wykształcenia, wypowiada się dokładnie w tym samym duchu:
„(...) cierpienie, i to przerażające, jest w przyrodzie czymś tak powszechnym i tak przejmującym, że człowiekowi o wrażliwym sercu doprawdy trudno to znieść.”115
Krzywdę w świecie zwierzęcym nazywa on efektem ubocznym doboru naturalnego, jego naturalną konsekwencją116. Dodaje jednak, że ze ściśle biologicznego punktu widzenia problem teodycei nie istnieje, gdyż „z perspektywy przetrwania genu zło i cierpienie w ogóle nie mają znaczenia. Więcej – w tej perspektywie one po prostu nie istnieją”117. Na sam problem fundamentalnej niezgodności teorii ewolucji z teodyceą zwracał zresztą uwagę już sam Karol Darwin, jest to zatem sytuacja : albo-albo. Dla Dawkinsa, zadeklarowanego ewolucjonisty, odpowiedź może być tylko jedna – odrzucenie teodycei i jej karkołomnych argumentacji na rzecz teorii doboru naturalnego, która zjawiska w przyrodzie w sposób jasny faktycznie tłumaczy i która – ku nieszczęściu św. Augustyna, Leibniza i innych – w ogóle ideę Boga odrzuca. Nie inaczej rzecz postrzegał Lem, gdy pisał:
Dla biologa, który zna bezdenność owego oceanu mąk, jaki przedstawiają dzieje życia na Ziemi, stanowisko takie [scil. powołujące się na Bożą dobroć] jest tyleż śmieszne, co przerażające.118
Teodycea nie wytrzymuje zatem konfrontacji z aliansem racjonalności i empirii. Ta ostatnia dysponuje więcej niż wystarczającym „materiałem dowodowym”. Jego próbkę podaje Helena Eilstein:
Trzęsienie ziemi w Lizbonie, które wstrząsnęło wiarą szeregu osiemnastowiecznych myślicieli europejskich. Trzęsienie ziemi w Armenii. Powodzie w Bangladeszu, od których cierpią nie ci, co są winni powodującego je zniszczenia środowiska przyrodniczego. Dzieci rodzące się z AIDS, rodzice dzieci rodzących się z chorobą Tay-Sachsa. Osa Sphex, która musi zaopatrywać swoje mające się wykluć gąsienice w sparaliżowane – czujące – ofiary do pożerania żywcem. Mrówka-królówka wdzierająca się do cudzego mrowiska i przez wiele dni trzymająca królową-rezydentkę w morderczym uścisku, do końca. Cierpienie zwierząt; cierpienie niemowląt; cierpienie niewinnych.119
I wyciąga wniosek, że „nie można pogodzić w pojęciu Boga atrybutu dobroci, miłosierdzia z atrybutami wszechwiedzy i wszechpotęgi”120. Zauważa też, że biblijny Bóg próby teodycei piętnuje, nagradza zaś ich poniechanie, czego przykładem jest Księga Hioba. Konkludując, pisze Eilstein: „zamiast teodycei jako wytworu rozumu dyskursywnego może być tylko zaufanie”121. Takim zaufaniem idei Boga nie potrafi obdarzyć ani Eilstein, ani Dawkins, ani Lem.
Religijność a moralność
Etyka jest nauką o mężnym zachowaniu się wobec bytu.
Henryk Elzenberg
Drugim ze wzmiankowanych problemów dotyczących kwestii etycznych jest relacja pomiędzy dwiema ideami – Boga oraz Dobra i Zła. Mówiąc prościej, chodzi o związek między religijnością i moralnością.
Zdaniem wielu taki związek zachodzi i jest bardzo mocny. Tak mocny, iż w niektórych przypadkach niełatwo orzec, czy mamy do czynienia raczej z doktryną religijną czy etyczną. Zazwyczaj ma on charakter przyczynowy: metafizyka stanowi sankcję dla etyki. Mówiąc wprost – „Jeżeli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone”, jak to ongiś wyraził Fiodor Dostojewski. Jest to wyraz etycznego absolutyzmu przejawiającego się w przekonaniu o istnieniu jakiejś jednej – i tylko jednej! – wzorcowej moralności i pozostającego w opozycji do immoralizmu oraz relatywizmu. Dla absolutysty immoralizm i relatywizm są nieodróżnialnymi przywarami122. Stąd liczne próby dyskredytacji stanowisk innych – wypływają one z założenia, że tylko wiara w Boga może odwieść człowieka od popełniania czynów niemoralnych.
Próbę taką, wziętą z własnego życiorysu, relacjonuje w rozmowie z Beresiem Lem:
Kiedyś, gdy miałem się żenić i rodzice żony życzyli sobie, aby się odbył ślub kościelny, zaprowadzono mnie do pewnego dominikanina. Byłem już wtedy niewierzący, więc duchowny ten usiłował mnie nawrócić i tchnąć we mnie religijnego ducha. (…) Tłumaczyłem mu wówczas, że ja się przecież całkiem przyzwoicie zachowuję. Odpowiedział mi na to, że nie ma żadnego powodu, dla którego miałbym się tak zachowywać.123
Dla owego dominikanina istnienie związku pomiędzy istnieniem Boga a „przyzwoitym zachowaniem” było rzeczą oczywistą (podobnie jak dla Dostojewskiego i Kołakowskiego), dla Lema – nie. Takiej sankcji zresztą nie uznawał. Jak sam mówił: „Gdyby nawet Pan Bóg dał mi specjalną licencję na walenie ludzi w mordę, to powiem panu, że nadmiernie bym z niej nie korzystał”124. Uprawomocnienie etyki znajdował Lem gdzie indziej – w Rozumie125. Dawkins, choć kwestii tej poświęca w Bogu urojonym wiele miejsca, nie stawia sprawy w sposób równie jednoznaczny, niemniej ogół jego wypowiedzi świadczyć może o tym, że podziela to stanowisko przy założeniu, że ów Rozum – i co za tym idzie, intuicje moralne – potraktujemy całkowicie jako wytwór ewolucji.
W obliczu niezliczonych przykładów historycznych – od dziejów najdawniejszych po historię współczesną – obaj myśliciele dochodzą do wniosku, że pomimo powszechności religii zło w świecie – jako pewna stała skłonność – nigdy nie osłabło. Lem powiada:
Ludzkość jako całość zachowywała się zawsze nieprzyzwoicie i wielce paskudnie. Jest to gatunek, w którym ze wszech miar przeważa paskuda zachowań zbiorowych nad zachowaniami nienagannymi etycznie. Tak jest i zawsze tak było. W tym zakresie nie widzę najmniejszego postępu.126
Co więcej, dzieje się tak nie tylko pomimo powszechności religii, ale niekiedy również z tego właśnie powodu:
We wszystkich bez wyjątku ludzkich kulturach i cywilizacjach walka człowieka z człowiekiem odgrywała zasadniczą rolę. Jesteśmy jednak dostatecznie rozumni, żeby wiedzieć, że dla naszego okrucieństwa musimy mieć jakieś usprawiedliwienie i zawsze je sobie znajdujemy. Historia ludzkiej myśli aż się roi od takich usprawiedliwiających różne potworności wywodów. Aztekowie okrutnie mordujący swoje ofiary mówili sobie, że muszą to robić, by ugłaskać bogów i uchronić świat przed zawaleniem sklepienia niebieskiego. Z kolei mordujący Azteków Hiszpanie powoływali się na swoją ewangelizacyjną misję. Uprawiali ludobójstwo w imię Chrystusa.127
Jak tę diagnozę pogodzić z zaleceniami miłosierdzia i miłości bliźniego? Dawkins skłonny byłby odpowiedzi upatrywać w zwykłej fałszywości deklaracji. Lema taka odpowiedź nie usatysfakcjonowała, nie dałby jej zresztą wiary, nie imputował bowiem zaleceniom moralnym kłamliwości, a przeciwnie – cenił je. Dysonans ten wyjaśnił Bogusław Wolniewicz poprzez wprowadzenie za Elzenbergiem – zapewne nieznanego Lemowi – podziału na etykę abstrakcyjną i konkretną.
Etyka abstrakcyjna jest to zbiór zasad, które ludzie z przekonaniem głoszą. Etyka konkretna natomiast to ta, które przejawia się w ich czynach. Przy czym Wolniewicz podkreśla, że etyka abstrakcyjna nie jest głoszona kłamliwie, w złej wierze. Nie, tu nie ma rozbieżności między myślą a słowem. Rozdźwięk pojawia się na linii myśl – czyn. Pisze on tak:
Etyka abstrakcyjna wyraża się w słowach, jako pewien zespół wypowiedzi normatywnych. Etyka konkretna wyraża się w czynach, jako pewna regularność postępowania. Tak więc pierwsza jest tworem językowym, jak literatura. Druga jest częścią sposobu życia, a można by też rzec, że jest to pewna życiowa „postawa”.128
Prosta lista zasad, na przykład Dekalog, nie jest zatem głoszony w złej wierze, ale tez nikt nie oczekuje bezwarunkowej zgodności z nim w postępowaniu. Są to bowiem tylko uproszczone wytyczne mające wyznaczać kierunek etycznej doktryny jako takiej – rzeczywiste, życiowe problemy są zawsze bardziej złożone, podobnie jak ich rozwiązania. Te ostatnie bywają zresztą w skrajnych przypadkach sprzeczne z tamtymi, ogólnymi maksymami. Wobec powyższego, zarzut niezgodności pomiędzy zasadami głoszone etyki abstrakcyjnej a czynami zdecydowanie traci na sile.
Jeśli źródło moralności nie znajduje się w religii, to gdzie? Na to Dawkins i Lem odpowiadają zgodnie i całkowicie w duchu ewolucjonizmu. Zgodnie z nim autor Filozofii przypadku objaśnia, że „szlachetne odruchy ludzkie, wraz ze wszystkimi innymi, są zaprogramowane genetycznie” a „wartości naczelne, które do pewnego stopnia składają się na kategoryczny imperatyw Kantowski, są wywodliwe z osnowy biologicznej”129. Inna odpowiedź – zwłaszcza religijna – była, jego zdaniem, rezygnacją z naukowego spojrzenia na świat130. Z tego ostatniego zrezygnować nie chce ani jeden, ani drugi, jakkolwiek by się konsekwencje takiej postawy nie przedstawiały.
Teoria darwinowska daje również satysfakcjonujące wyjaśnienie fenomenu altruizmu. Lem zauważa – a Dawkins jako biolog potwierdza – że dowiedzione zostało, iż choć egoizm na poziomie genu najczęściej prowadzi do egoizmu na poziomie organizmu, bywa często tak, że gatunki altruistyczne mają większe szanse przeżycia. Tym samym w toku ewolucji gatunki te okazały się stabilniejsze, zostały wyselekcjonowane, a zachowanie typu altruistycznego ugruntowało się jako pewna norma. „W interesie zachowania gatunku zostało zatem wpisane w genotyp pewne minimum dobroci” komentuje ten proces Małgorzata Szpakowska131.
W przypadku człowieka „norma ta wydestylowana i wysublimowana w kodeksy etyczne, postulujące różne rodzaje altruistycznego, a więc nie ksobnego zachowania, a potem kodeks ten został bezwiednie oderwany od swoich rzeczywistych, przyczynowych korzeni typu czysto ewolucyjnego i wprowadzony pod promienie jakiejś transcendentnej sankcji – najczęściej religijnej”, puentuje Lem132.
Tym samym, wyjaśniwszy co było do wyjaśnienia, nie ma już potrzeby uciekać się do metafizyki. Tym bardziej nie ma takiej konieczności. Co do swej postawy, polski filozof nie pozostawia złudzeń – zło i dobro traktuje on jako „lokalne jakości współistniejące z ludźmi i obracające się w nicość, kiedy ludzi nie stanie”, nie zaś jakieś byty istniejące od ludzi niezależnie, niczym platońskie idee133.
Odrzucić jednak wszelką metafizykę to jedno, żyć bez niej, drugie. Helena Eilstein, komentując prace Kołakowskiego, pisze, że wobec absurdalności świata pozbawionego Boga człowiek może zareagować na dwa sposoby: albo nazwać rzeczy po imieniu, nazwać Pustkę Pustką, odrzucić wszelką pociechę i przyjąć niejako postawę heroiczną, albo przyjąć postawę prometejską, czyli usiłować uzurpować sobie pusty tron po Bogu. Pierwsza postawa jest charakterystyczna, zdaniem Kołakowskiego, na przykład dla stoików134.
Wydaje się, że w tym miejscu drogi obu myślicieli rozchodzą się diametralnie. Dawkins podąża szlakiem laickiego humanizmu, w którym nie ma dla religii miejsca, gdyż Bóg zastąpiony zostaje przez człowieka. Drugi natomiast obiera ścieżkę heroiczną, bo inaczej nie może – głęboki pesymizm antropologiczny mu na to nie pozwala. Tam, gdzie pierwszy dąży do usunięcia religii jako kajdanów na naturę ludzką, do usunięcia wszelkich granic135, tam drugi rad jest, że istnieje coś, co człowieka trzyma w ryzach. Lem jest bowiem antropologicznym pesymistą, któremu obcy jest melioryzm. Jego zdaniem, człowiek zostawiony samemu sobie, pozbawiony ram kulturowych prędzej czynić będzie zło aniżeli dobro, ma bowiem wrodzoną skłonność do okrucieństwa, a to niesłychanie utrudnia wszelkie działania melioryzacyjne. Ludzie lubują się w zadawaniu innym cierpienia, sprawianiu bólu – oczywiście statystycznie rzecz biorąc. Takie zło nadmiarowe, bezinteresowne, niczemu poza własną satysfakcją nie służące nazywa Lem „spécialité de la Maison Humaine”.136 Przychyla się przy tym do hipotezy, jakoby jej źródłem były, nieodzowne niegdyś, drapieżne skłonności naszych przodków. Tylko ci bowiem, którzy posiadali zdolności łowieckie, przeżyli zmiany klimatyczne w Afryce. Z tej drapieżności z biegiem czasu „wydestylowały się” skłonności ku bezzasadnej agresji, destrukcji, okrucieństwa. W jakim celu? „A na nic! Na nic!” odpowiada Lem137. I choć jest w stanie podać kilka hipotez, wszystkie one są skrajnie naturalistyczne i niepewne, toteż nie satysfakcjonują go.
W konsekwencji Lem nazywa człowieka współczesnego „drapieżną małpą”138 i o tejże małpie ma jak najgorsze zdanie:
Bezinteresowne mordowanie i zadawanie cierpienia, któremu nie towarzyszy pożeranie, jest wyłączną specjalnością człowieka.(…) Żeby dokonać swego rodzaju moralnej ekspulsji zła i ulokować je poza nami, wymyślaliśmy przeróżne nieczyste duchy, diabły, demony, strzygi. To one miały namawiać nas do złego i wziąć na siebie winę za nasze czyny. Ludzie mówią: "To nie ja. Szatan mi kazał! To on jest mieszkaniem zła". A moim zdaniem zło mieszka w nas.139
Stwierdza wręcz na zakończenie rozmowy z Jackiem Żakowskim, że „to my jesteśmy najpotworniejszymi monstrami na tej planecie i jej największą zgubą”140.
W tym kontekście religijność jawi mu jako coś zadziwiająco pozytywnego, będącego próbą okiełznania w nas „małpy”, która wciąż w nas siedzi „przykryta kulturową narzutką”141 a wydobycia – poprzez kulturę i religie właśnie – człowieczeństwa. Oceny tej nie zmienia fakt, że nierzadko są to wysiłki daremne, nie znajdujące pokrycia w sferze czynu. W tym wypadku niezwykle wartościowe są już same próby.
„Czasem jednak zdarza mi się pomyśleć, że człowiek zdołał jednak wypowiedzieć słowa tak zdumiewające, jak te: „Miłujcie nieprzyjacioły wasze”. Jest rzeczą porażającą, że koncepcja taka uzyskała rangę jednej z panujących na świecie religii”142
Niektóre – soteriologiczne – religie ocenia zatem jako narzędzia w walce przeciw złu, propagujące pozytywne wzorce. Walka ta jest jakże często przegrywana, a wówczas i same religie stają się środkiem, pretekstem do czynienia zła, wzmacniaczem destrukcyjnych popędów. Niemniej, gdyby nie one oraz nadbudowana na nich kultura, niszczycielski pierwiastek w człowieku nie napotykałby na żadną tamę, lecz bez przeszkód emanował doprowadzając, być może, do zguby cały gatunek. Wówczas człowiek istotnie stałby się „ślepą uliczką” ewolucji, jedną z wielu zresztą.
Powyższe stanowisko jest biegunowo opozycyjne wobec antropologicznego melioryzmu. Dawkins wszelkie ograniczenia postrzega jako zamach na godność jednostki, a metodom religijnej represji poświęca wiele miejsca w Bogu urojonym. Zwraca uwagę – nie bez racji zresztą – na problemy molestowania psychicznego i fizycznego, to jest przymusu, kar cielesnych, wzbudzania poczucia winy, bezwzględnej indoktrynacji, itd. Bardzo krytycznie odnosi się do tłumienia naturalnych ludzkich popędów, potrzeb, pragnień, do ograniczania swobody ekspresji. Krytyka ta opiera się właśnie na silmy przekonaniu o przyrodzonej dobroci ludzkiej, o dobrej woli, która, gdy tylko ją oswobodzić, poprowadzi człowieka właściwą drogą. Własną misję postrzega jako pomoc w owym oswobodzeniu poprzez ukazanie fałszu, jaki z religii przeziera. Pragnie pokazać, że istnieje alternatywa, gdyż często wystarczy „wiedzieć, że można inaczej”143, by strzepnąć z siebie jarzmo przesądu, niczym kurz ze starej książki. Postawę tę określić można zatem mianem „ateistycznej działalności propagandowej”, czegoś Lemowi zupełnie obcego i, prawdę powiedziawszy, jałowego. Wiara nie jest wiedzą.
ZAKOŃCZENIE
Wnioski
Zadaniem niniejszej pracy było zreferowanie i porównanie poglądów na religię Stanisława Lema i Richarda Dawkinsa jako reprezentatywnych dla racjonalnego naturalizmu.
Zestawienie to wykazało, że pomimo wspólnych źródeł, to znaczy podobnego stosunku zarówno do metafizyki, jak i logiki, a także wizji świata opartej na podobnych podstawach – w tym wypadku scjentystycznej i ewolucjonistycznej – konkluzje obu filozofów w wielu punktach różnią się od siebie radykalnie. Rozdźwięk pomiędzy nimi okazał się mieć podłoże aksjologiczne – o ile Lem postrzegał religię jako fenomen pozytywny (pomimo zastrzeżeń natury metafizycznej), o tyle Dawkins – negatywny. Pierwszy ma do wiary religijnej szacunek i wskazywał na jej istnienie jako konieczne w obliczu skończoności bytu rozumnego, drugi natomiast żywi nadzieję ostatecznego jej wyparcia poprzez detabuizację sfery sacrum i zastąpienie jej przez zdobycze nauk ścisłych w wymiarze metafizycznym oraz przez szeroko pojęty humanizm w wymiarze etycznym.
Postawa Lema jawi się jako dojrzalsza i bardziej przystająca do realiów świata, czyli – przede wszystkim – natury ludzkiej; będąca owocem długoletnich głębokich przemyśleń i nieprzeciętnej inteligencji, podczas gdy wizja Dawkinsa tchnie naiwnością wyrosłą z antropologicznego hurraoptymizmu i zasadniczego niezrozumienia specyfiki wierzeń religijnych. Wszak już Leszek Kołakowski, a przed nim Henryk Elzenberg pouczali, że te ostatnie to nie zbiór twierdzeń, lecz pewna postawa i że nie nabywa się ich w drodze rezonowania, lecz w drodze wszczepienia, inicjacji do kultu, rytuału144. Tego Dawkins nie pojmuje, podobnie jak nie pojmuje konsekwencji swego stanowiska – zastąpienia religii nie przez naukę, lecz przez magię, okultyzm, umysłową tandetę oraz – jak to ujmuje Philippe Ariès – „zdziczenia śmierci”, który to proces obserwujemy od przeszło pół wieku145.
Rację miał Elzenberg, gdy pisał:
Mądrość to między innymi także otrzaskanie się z głupstwem. Nie dziwić mu się, być z nim zżytym i – smutno, ale cóż ja poradzę? – umieć się nim posługiwać.146
Tej właśnie mądrości Dawkinsowi brakuje.
Znaczenie i miejsce myśli Dawkinsa i Lema
Jak już wspominaliśmy, zazwyczaj filozofię Stanisława Lema badacze jego twórczości bądź postrzegają jako dwudziestowieczne odgałęzienie myśli oświeceniowej, bądź w ogóle traktują z lekceważeniem. Oba podejścia w istocie są czymś w rodzaju uniku, gdyż – jak zauważył Jan Błoński – brak jest dla Lema „uchwytu”, który pozwoliłby go jakoś zakwalifikować, przyporządkować, z kimś sensownie zestawić147. Sam Lem, owszem, przyznawał się do tradycji Oświecenia oraz racjonalizmu jako takiego, aczkolwiek z poważnymi zastrzeżeniami, spośród których bodaj najjaskrawszym wydaje się być pesymizm antropologiczny – zdecydowanie separujący go od Woltera czy Diderota.
Stanisław Lem nie jest dwudziestowieczną inkarnacją Woltera czy Diderota, współczesnym encyklopedystą. Nie jest też jedynie wybitnym pisarzem (choć to, niewątpliwie, też). Jest przede wszystkim filozofem, i to nie byle jakim. Jego nieprzeciętna erudycja, nienaganna kultura logiczna, silna dążność do systemu oraz umiejętność jego sformułowania bez uniknięcia w trywialność, tak w formie, jak i treści, stawia go w rzędzie najwybitniejszych myślicieli XX wieku w Polsce, a może i na świecie. Poszczególne elementy tego systemu, tej syntetycznej myśli pozostają wciąż nie do końca zasymilowane przez filozofię akademicką oraz nie zakorzenione w świadomości szerszego odbiorcy Procesy te jednak trwają i być może potrzeba jedynie czasu, aby Stanisław Lem, już oficjalnie, przyjęty został w poczet współczesnych mędrców godnych największej uwagi, obok, chociażby, Kotarbińskiego czy Elzenberga.
Casus Richarda Dawkinsa wykazuje pewne podobieństwa, niemniej w istotnych punktach różni się od wyżej opisanego. Podobnie jak Lem, badacz brytyjski sławę zawdzięcza nie swym dociekaniom filozoficznym, lecz działalności innej – tam literackiej, tu naukowej. Jako fachowiec-zoolog jest Dawkins niewątpliwie uznanym ekspertem. Jeśli jednak chodzi o treści dotyczące m.in. religii, dorobku jego filozofia akademicka nie ceni zbyt wysoko. Mimo to, jest autor Samolubnego genu ważnym głosem w filozofii religii będąc bodaj najbardziej znanym na świecie reprezentantem stanowiska, które cieszy się niemałą popularnością. Dlatego warto mu się przyjrzeć i jego argumenty rozważyć.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli Richard Dawkins trwale zapisze się na kartach historii, to nie jako pierwszorzędny filozof, lecz jako naukowiec. Pomimo to, jego dorobek filozoficzny również jest wartościowy, godny uwagi i mogący wnieść pewien wkład w ogólną refleksję nad religią oraz kulturą.
Skazą na tym zasługującym na pozytywną ocenę wizerunku pozostaje wzmiankowana już aktywność propagandowa, w którą Dawkins jest mocno zaangażowany. Owa postawa „naturalisty walczącego” i swoista zapalczywość w połączeniu z ostrym językiem powodują, że w oczach licznych krytyków wpada on w sidła, przed którymi przestrzega innych, to jest quasi-religijnego fanatyzmu. Sam zainteresowany jawi się wówczas, wbrew własnym intencjom, jako kapłan nowej scjentystyczno-ewolucjonistycznej religii148.
BIBLIOGRAFIA
Literatura podmiotu
1. 1.
DAWKINS, Richard, Bóg urojony, Wyd. CiS, Warszawa 2008
2. 2.
DAWKINS, Richard, Najwspanialsze widowisko świata: świadectwa ewolucji, Wyd. Stare Groszki, Warszawa 2010
3. 3.
DAWKINS, Richard, Samolubny gen, Prószyński i S-ka, Warszawa 2007
4. 4.
DAWKINS, Richard, Ślepy Zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994
5. 5.
Drapieżna małpa, rozmowa z Jackiem Żakowskim, Gazeta Wyborcza z dnia 19-20 lutego 1994
6. 6.
LEM, Stanisław, Dziury w całym, Wyd. ZNAK, Kraków 1997
7. 7.
LEM, Stanisław, Golem XIV, Wyd. Literackie, Kraków 1981
8. 8.
LEM, Stanisław, Summa technologiae, Wyd. Literackie, Kraków 1964
9. 9.
Tako rzecze…Lem (rozmowy – uzupełnione – Stanisława Beresia z Lemem), Wyd. Literackie, Kraków 2002
Literatura przedmiotu
1. 10.
ARIÈS, Philippe, Rozważania o historii śmierci, Oficyna Naukowa, Warszawa 2007
2. 11.
DARWIN, Karol, O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt, Wyd. Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2009
3. 12.
EILSTEIN, Helena, Homo Sapiens i wartości, Wyd. PWN, Warszawa 1994
4. 13.
ELZENBERG, Henryk, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, Wyd. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2002
5. 14.
FEYNMAN, Richard, Sens tego wszystkiego: rozważania o życiu, religii, polityce i nauce, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999
6. 15.
GOULD, Stephen Jay, Niewczesny pogrzeb Darwina, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991
7. 16.
HOŁÓWKA, Jacek, Etyka w działaniu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001
8. 17.
JARZĘBSKI, Jerzy, Stanisław Lem jako filozof, [w:] „Principia. Ekspres filozoficzny”, maj 2006, nr 39, str. 62-63
9. 18.
JARZĘBSKI, Jerzy, Wszechświat Lema, Wyd. Literackie, Kraków 2002
10. 19.
JODKOWSKI, Kazimierz, Recenzja książki Richarda Dawkinsa, Ślepy zegarmistrz czyli, jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, [w:] Roczniki Filozoficzne 1995, t. 43, z. 3, s. 195-212.
11. 20.
KOŁAKOWSKI, Leszek, Jeśli Boga nie ma…, Wyd. ZNAK, Kraków 1988
12. 21.
KRYWAK, Paweł, Stanisław Lem, PWN, Kraków 1974
13. 22.
MUSIAŁ, Zbigniew, SKARBEK, Janusz, WOLNIEWICZ, Bogusław, Trzy nurty. Racjonalizm – antyracjonalizm – scjentyzm, Wydział Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2006
14. 23.
OKOŁOWSKI, Paweł, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Wyd. Uniwersytetu Warszawskiego , Warszawa 2010
15. 24.
RUSSELL, Bertrand, Dlaczego nie jestem chrześcijaninem, Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1956
16. 25.
SCHRADE, Ulrich, Nurty filozofii współczesnej, Oficyna Wydawnicza Politechniki Warszawskiej, Warszawa 1997
17. 26.
SOMMER, Tomasz, Wolniewicz – Zdanie własne : [wywiad rzeka z najbardziej prawoskrętnym polskim profesorem filozofii], Wyd. 3S Media, Warszawa 2010
18. 27.
SZPAKOWSKA, Małgorzata, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Wyd. OPEN, Warszawa 1997
19. 28.
TATARKIEWICZ, Władysław, Historia filozofii, tom I, PWN, Warszawa 1958
20. 29.
WOLNIEWICZ, Bogusław, Filozofia i wartości, tom I, Wydział Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego , Warszawa 1993
PRZYPISY:
1 B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, tom II, Warszawa 1998, str. 7
2 Z pewnymi zastrzeżeniami, jeśli chodzi o etykę i estetykę.
3 B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, tom I, Warszawa 1993, str. 160
4 A ściślej jako Simonyi Professor for the Public Understanding of Science.
5 Znane mi wyjątki to: na gruncie anglosaskim i akademickim profesor Mary Midgley, która podejmowała z Dawkinsem polemikę już po wydaniu Samolubnego genu, natomiast na gruncie polskim i zarazem nie-akademickim jest to Stanisław Lem.
6 O tym, że proweniencja polityczna i ideowa nie miała przy tym dla Lema najmniejszego znaczenia świadczy dobitnie fakt orientacji wymienionych periodyków, „Tygodnik Powszechny” był wszak katolicki, natomiast „Kuźnica” marksistowska.
7 Np. w rozmowach ze Stanisławem Beresiem
8 P. Okołowski, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010, str. 119-120
9 Tamże, str. 121
10 Tamże, str. 119-120
11 Cytat za: P. Okołowski, Tamże, str. 105
12 U. Schrade, Nurty filozofii współczesnej, Warszawa 1997, str. 88
13 H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, Toruń 2002, uwaga z dnia 28 IV 1911, str. 61
14 W skrajnym przypadku może to być „dryf” na pozycje biegunowo odmienne od uprzednio zajmowanych – sztandarowym przykładem jest tu Ludwig Wittgenstein, którego „filozofia pierwsza” znana z Traktatu logiczno-filozoficznego jest racjonalistycznym antynaturalizmem (3), natomiast „filozofia druga” zawarta przede wszystkim w Dociekaniach filozoficznych to naturalizm irracjonalistyczny (2).
15 H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, dz. cyt., uwaga z dnia 14 VI 1944, str. 361-2.
16 P. Okołowski : „Lemowi zawsze obcy był irracjonalizm, czy to spod znaku naturalistycznego, czy nie. Myśl jego była zupełnie z irracjonalizmem niekompatybilna”. Zob. tegoż Materia i wartości, dz. cyt., str. 114-115
17 U. Schrade, Nurty…, dz. cyt., str. 116
18 R. Dawkins, Samolubny gen, Warszawa 2007, str. 27
19 Bo że jest naturalistą, zdaje sobie doskonale sprawę. Wspomina nawet o tym stanowisku i traktuje je jako element składowy ateizmu. Zob. tegoż Bóg urojony, Warszawa 2008, str. 37
20 Zob. J. Jarzębski, Principia. Ekspres Filozoficzny nr 39 (maj 2006), str. 62-63
21 Zob. P. Okołowski, Materia i wartości, dz. cyt., str. 125
22 Zob. S. Lem, Fantastyka i futurologia, tom II, Kraków 1989, str. 160
23 Tako rzecze…Lem (rozmowy – uzupełnione – Stanisława Beresia z Lemem), Kraków 2002, str. 347
24 Tamże, str. 349
25 Tamże, str. 348
26 Tamże, str. 349
27 Tamże.
28 S. Lem, Filozofia przypadku, I, 19;21 – za P. Okołowski, Materia i wartości, dz. cyt., str. 224
29 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 349
30 S. Lem, Summa technologiae, Kraków 1964, str. 133
31 S. Lem, Golem XIV, Kraków 1981, str. 81
32 Anegdota, w ramach której zacytowana została ta krótka wymiana zdań znajduje się w książce Najwspanialsze widowisko świata Dawkinsa, Warszawa 2010, str. 265
33 S.J. Gould, Niewczesny pogrzeb Darwina, Warszawa 1991, str. 131
34 Tamże, str. 129
35 R. Dawkins, Najwspanialsze widowisko świata, dz. cyt., str. 13-15
36 Por. R. Dawkins, Tamże, str. 21
37 Tamże, str. 22
38 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 75
39 T. Sommer, Wolniewicz. Zdanie własne, Warszawa 2010, str. 87
40 R. Dawkins, Samolubny gen, dz. cyt., str. 27
41 B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, tom II, dz. cyt., str. 23
42 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 326
43 J. Skarbek, Scjentyzm, [w:] Z. Musiał, J. Skarbek, B. Wolniewicz, Trzy nurty: racjonalizm – antyracjonalizm – scjentyzm, Warszawa 2006, str. 169
44 Nawiązując przy tym wyraźnie – co sam podkreślił – do następującej opinii Tatarkiewicza: „Ze zdobyczy nauk specjalnych i filozofii minimalistycznych, z elementów pozytywizmu, empiryzmu, materializmu, ewolucjonizmu, wytworzył się wreszcie pewien pogląd przeciętny, typowy”, [którego – J.S.] „osnową (…) było wyłączne i całkowite zaufanie do nauki – przy trzeźwym i wąskim jej rozumieniu”. Zob. W. Tatarkiewicz, Historia filozofii, Warszawa 1968, t. III, str. 81
45 Tamże, str. 169
46 J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2002, str. 173
47 Wolniewicz wiarę taką przypisuje ogólnie do naturalizmu, chyba jednak pochopnie.
48 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 249
49 Tamże, str. 250
50 Łatwo orzec, że głównym adresatem książek Ślepy zegarmistrz, a zwłaszcza Bóg urojony są mieszkańcy Stanów Zjednoczonych – stąd np. biorą się odniesienia do tzw. teleewangelistów, zjawiska tak w Polsce, jak i w Europie nieobecnego, natomiast w Ameryce cieszącego się dużą popularnością.
51 R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 232
52 Tamże, str. 225
53 Tamże, str. 226
54 Pomimo to, Dawkins czuł się w obowiązku poświęcić w Bogu urojonym kwestii „religii jako ukojenia” osobny rozdział. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rzecz potraktował po macoszemu (rozdział zajmuje notabene w spisie treści miejsce ostatnie). Wnioski, to jest uznanie potrzeby ukojenia jako immanentnej cechy ludzkiej natury, Boga zaś jako wygodnego środka (w postaci wyimaginowanego powiernika lub przyjaciela) jego znalezieniu w najlepszym razie uznać należy za banalne, a w gruncie rzeczy za nie licującą z powagą tematyki. Do tego tematu powrócimy jeszcze pod koniec niniejszego rozdziału.
55 Tamże, str. 233
56 Zob. Tamże, str. 228
57 R. Dawkins, Samolubny gen, dz. cyt., str. 42. W odniesieniu do replikatorów ewolucję należy zatem rozumieć (w uproszczeniu, rzecz jasna) jako skutek błędów, pomyłek w kopiowaniu wyjściowego wzorca. Jeśli efekt błędu okazywał się stabilniejszy w przyrodzie aniżeli obiekt pierwotny, wtenczas on sam stawał się wzorcem w trwającym dalej procesie replikacji.
58 Na bazie tego terminu ukuto też inny – mempleks – czyli pewien zbiór, kompleks memów. Nierzadko jednostką podlegającą trwałej replikacji jest nie pojedynczy mem, lecz właśnie mempleks – przykładem tego są m.in. systemy religijne, teorie naukowe, prądy w sztuce.
59 Tamże, str. 244
60 Tak twierdzi wielu filozofów i badaczy, m.in. Benjamin Constant, Bronisław Malinowski czy choćby Stanisław Lem. Explicité natomiast tezę taką wygłasza Bogusław Wolniewicz, patrz: O istocie religii, [w:] tegoż Filozofia i wartości, tom I, dz. cyt., str. 168
61 R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 278
62 Tamże, str. 244
63 Spośród największych religii świata nieteistyczny jest przede wszystkim buddyzm, ponadto również konfucjanizm, taoizm, dżinizm.
64 R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 58
65 Tamże, str. 58
66 Dawkins poświęca w książce dużo miejsca tzw. koncepcji NOMA mówiącej o zasadniczej nieprzystawalności nauki do Hipotezy Boga, jednak są to rozważania dotyczące przede wszystkim metodologii nauki tudzież metanauki jako takiej, a co za tym idzie dla rozważań z zakresu filozofii religii mają one znaczenie marginalne. Tak też zostały potraktowane w niniejszej pracy.
67 B. Russell, Is there a God? (1952) [w:] R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 85
68 Tamże, str. 88
69 Tamże, str. 87
70 Powyższy wyimek z wykładu Feynmana, który miał miejsce w roku 1964, na uniwersytecie Cornell, znajduje się na stronie internetowej:
71 S.J. Gould, Niewczesny pogrzeb Darwina, dz. cyt., str. 133. Gwoli ścisłości należy nadmienić, że choć Gould broni ewolucjonizmu przed zwolennikami kreacjonizmu i dowodzi, czemu ta druga teoria nie zasługuje na miano naukowej, jest jednocześnie zdecydowanym przeciwnikiem wypowiadania się przedstawicieli świata nauki w kwestii istnienia bądź nieistnienia Boga (czy w ogóle bytów nadprzyrodzonych), jako pozbawionych w tym zakresie kompetencji.
72 Mówiąc ściślej, Dawkinsowi chodzi tu o taki typ agnostycyzmu, który nazywa „Generalnym Agnostycyzmem ze względów Pryncypialnych” w odróżnieniu do – to również jego autorskie nazewnictwo – „Chwilowego Agnostycyzmu ze względów praktycznych”. Ten pierwszy polega na założeniu, że dany problem nie ma i nigdy mieć nie będzie rozwiązania, że dana kwestia jest zasadniczo nierozwiązywalna. Drugi z kolei to uznanie, że bez wątpienia istnieje odpowiedź na dane pytanie, lecz z racji braku materiału dowodowego nie potrafimy jej sformułować. Patrz: tegoż Bóg urojony, str. 79-80
73 Tamże, str. 83
74 Tamże, str. 163
75 Ta teza może być mylnie rozumiana. Gdy Dawkins mówi, że w biologii nie ma miejsca na przypadek, nie ma na myśli pojedynczych mutacji, gdyż te pojawiają się właśnie przypadkiem, lecz twory biologiczne (np. oko albo pancerz). Te ostatnie zawdzięczają wprawdzie swoje istnienie seriom przypadkowych mutacji, lecz po pierwsze proces ten jest długotrwały, stopniowy i powolny, po drugie natomiast to, że owe twory ewoluowały w danym kierunku, to znaczy, że takie a nie inne rozwiązania okazały się stabilne, nie jest dziełem przypadku, lecz efektem ich dostosowania do zastanych warunków.
76 Tamże, str. 174
77 A poświęcił temu sporo miejsca w Bogu urojonym, natomiast w książce tegoż pt. Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa powyższe zagadnienie jest centralne.
78 Stanisław Lem, w którego myśli pojęcie przypadku ma znaczenie pierwszorzędne, pojmuje je – jak zobaczymy – w sposób zgoła odmienny.
79 R. Dawkins, Najwspanialsze widowisko świata, dz. cyt., str. 117
80 R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 225
81 Podobnie, jak niezaprzeczalna wartość literacka oraz kulturotwórcza wielkich ksiąg religijnych, takich jak Biblia, której Dawkins jest w pełni świadom (patrz: Bóg urojony, str. 456) – cechy te, w kontekście rozważań nad religijnością, pełnią rolę marginalną. Stąd też wzmianka o nich takie miejsce zajmuje właśnie w niniejszej pracy.
82 Zob. Tamże, str. 231
83 Dawkins wyraża się następująco: „Nauczanie religii ‘umiarkowanej’, choć samo w sobie oczywiście ekstremizmem nie jest, otwiera jednak furtkę, przez którą ten może się wślizgnąć”. Patrz: Tamże, str. 411
84 Tamże, str. 413-414
85 Tamże
86 Jednej z czterech podstawowych funkcji religii, które Dawkins wymienia za innymi autorami. Pozostałe to: wyjaśniająca, zachęcająca (etyczna) i inspirująca.
87 Tamże, str. 469
88 Tamże, str. 470
89 Lub co najmniej prawdopodobna. W przypadku religii teistycznych byłoby to równoznaczne z udowodnieniem istnienia Boga.
90 Zob. Tako rzecze…Lem, [w:] P. Okołowski, Materia i wartości, dz. cyt., str. 93
91 Polityka, nr 41 (2006), 14.10.1995, str. 30
92 Sex Wars, Warszawa 1996, [w:] P. Okołowski, Materia i wartości, dz. cyt., str. 87
93 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 265
94 Zob. M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1997, str. 35-36
95 W ramach swoistego kontrargumentu można by przytoczyć opisywane przez Dawkinsa własne – zracjonalizowane właśnie – wewnętrzne zmagania z wiarą, w której ta ostatnia rzekomo wpierw opierała się, by następnie paść ofiarą rozumowych argumentów. Byłby on jednak chybiony, gdyż historia ta nie jest w istocie opisem zmagań z wiarą, lecz właśnie z wiedzą i rozumem.
96 Choć należy uczciwie dodać, że i ono odgrywa dla naukowców niebagatelne znaczenie, zwłaszcza dla matematyków i fizyków. Nie miejsce to jednak po temu, by wątek ten rozwijać.
97 Fragment cytowanego już wykładu z roku 1964 wygłaszanego na uniwersytecie Cornell. Źródło: (tłum. moje)
98 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 270
99 Przyznawał się do tego otwarcie: „Przeciwko religii nic nie mam. Raczej przeciwko Kościołowi”. Zob. Tamże, dz. cyt., str. 431
100 Tamże, str. 271
101 Tamże.
102 Tamże, str. 288
103 S. Lem, Solaris, Kraków 1986, str. 197
104 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 312
105 S. Lem, Summa technologiae, dz. cyt., str. 135
106 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 271
107 Zob. M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, dz. cyt., str. 36
108 Choć główne owego racjonalizmu i nauki składowe pojawiły się już wcześniej i znalazły wyraz w greckiej filozofii oraz rzymskim prawie.
109 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 349-350
110 Tamże, str. 269
111 Zob. P. Okołowski, Materia i wartości, dz. cyt., str. 388
112 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 378
113 Tamże, str. 393
114 Tamże.
115 R. Dawkins, Najwspanialsze widowisko świata, dz, cyt., str. 472
116 Zob. Tamże, str. 474
117 Tamże, str. 475
118 S. Lem, Summa technologiae, dz. cyt., str. 154
119 H. Eilstein, Homo sapiens i wartości, Warszawa 1994., str. 201-202
120 Tamże.
121 Tamże.
122 Zob. J. Hołówka, Etyka w działaniu, Warszawa 2001, str. 245-246
123 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 404
124 Tamże.
125 Zob. Tamże.
126 Tamże, str. 397
127 Drapieżna małpa, wywiad z Jackiem Żakowskim, Gazeta Wyborcza z 19-20 lutego 1994
128 B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, tom II, dz. cyt., str. 187
129 Tako rzecze…Lem, , dz. cyt., str. 388
130 Zob. Tamże, str. 389
131 Tamże, str. 87
132 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 388
133 Zob. M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, dz. cyt., str. 22
134 Ale nie tylko, bo i dla Lukrecjusza, Artura Schopenhauera czy Karla Jaspersa.
135 Zob. R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 502
136 Zob. M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, dz. cyt., str. 128
137 Zob. Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 377
138 A w innym miejscu „zmutowaną małpą”, Zob. Tamże, str. 540
139 Drapieżna małpa, dz. cyt.
140 Tamże.
141 Tamże.
142 Tako rzecze…Lem, dz. cyt., str. 292
143 Zob. R. Dawkins, Bóg urojony, dz. cyt., str. 9
144 Por. H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, dz. cyt., str. 395 oraz H. Eilstein, Homo Sapiens i wartości, dz. cyt., str. 188
145 Zob. Ph. Ariès, Rozważania o historii śmierci, Warszawa 2007, str. 34
146 H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, dz. cyt., uwaga z dnia 8 III 1940, a str. 295
147 Zob. M. Szpakowska, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, dz. cyt., str. 186
148 Tak uważa m.in. profesor Kazimierz Jodkowski, który pisze: „(…) ewolucjonizm staje się dla niego nie tylko jedynym stanowiskiem naukowym, ale także dostarcza ogólnego widzenia świata, sensu życia i miejsca człowieka w świecie. Ewolucjonizm jest dla niego ideologią, quasi-religią, a on sam jest kimś w rodzaju arcykapłana tej niby-religii. Zob. Recenzja książki Richarda Dawkinsa, Ślepy zegarmistrz czyli, jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, [w:] Roczniki Filozoficzne 1995, t. 43, z. 3, s. 195-212.
Kołakowski i Lem: dwie "umysłowe galaktyki"
Uniwersytet Warszawski
Wydział Filozofii i Socjologii
Instytut Filozofii
Szymon Kolwas
Nr albumu: 234736
Kołakowski i Lem: dwie "umysłowe galaktyki"
Praca magisterska na kierunku filozofia
w zakresie filozofii
Praca wykonana pod kierunkiem
Dra Pawła Okołowskiego
Instytut Filozofii UW
Warszawa, 05-2010
Streszczenie:
Niniejsza praca dotyczy polemiki Lema z Kołakowskim, która rozpoczęła się od krytycznej recenzji Kołakowskiego z Summa Technologiae Lema, a toczyła się jeszcze po wielu latach na łamach „Wiedzy i Życia”. Ta ważna polemika, wraz z innymi wypowiedziami obu filozofów o sobie nawzajem stanowi dobry powód przedstawienia obu postaci oraz relacji między ich zapatrywaniami filozoficznymi. Celem pracy jest wykazanie, że różnice w poglądach na świat Kołakowskiego i Lema uniemożliwiły nawiązanie między nimi rzeczowego kontaktu. Dowodzona w pracy teza głosi, że różnice te spowodowały trwały antagonizm między obydwoma filozofami jako ludźmi po prostu. Nie złagodził go nawet fakt, iż w wielu filozoficznych konkluzjach obaj dochodzili do podobnych idei.
Słowa kluczowe:
Stanisław Lem, Leszek Kołakowski, technologia, nauka, religia, wizje świata, technokracja, metafizyka, naturalizm, antynaturalizm
Serdeczne podziękowania
dla promotora dra Pawła Okołowskiego
za cenne rady, liczne wskazówki merytoryczne,
oraz poświęcony mi czas.
1. Wstęp s. 8
2. Dzieło i życie Leszka Kołakowskiego s. 10
3. Dzieło i życie Stanisława Lema s. 21
4. Filozofia Leszka Kołakowskiego s. 30
4.1. Ontologia s. 31
4.2. Epistemologia s. 34
4.3. Aksjologia s. 37
4.4. Antropologia filozoficzna s. 39
5. Filozofia Stanisława Lema s. 41
5.1. Ontologia s. 43
5.2. Epistemologia s. 44
5.3. Aksjologia s. 46
5.4. Antropologia filozoficzna s. 47
5.5. Podsumowanie s. 49
6. Między dwiema „umysłowymi galaktykami” s. 50
6.1. Status problematyki „Summa Technologiae” s. 52
6.1.1. Czemu rozważanie przyszłych technologii może być szkodliwe? s. 52
6.1.2. Realność problematyki „Summa Technologiae” s. 54
6.2. Lem jako wybitny ideolog scjentystycznej technokracji s. 58
6.2.1. Szkodliwość i zbędność systemów metafizycznych s. 59
6.2.2. Korzyści z metafizyki s. 61
6.3. Czy osiągnięcia nauki wpływają na filozofię? s. 61
6.3.1. Czemu nauka nie może wpływać na kwestie filozoficzne? s. 61
6.3.2. Jak nauka wpływa na kwestie filozoficzne? s. 62
6.3.3. Wpływ osiągnięć nauki na kryzys literatury s. 63
7. Spostrzeżenia i wnioski s. 63
7.1. Polemika Lema i Kołakowskiego w świetle ich życia i twórczości s. 63
7.2. Polemika Lema i Kołakowskiego jako konfrontacja dwóch światopoglądów filozoficznych s. 64
7.3. Podobieństwa s. 66
7.4. Podsumowanie polemiki s. 66
Bibliografia s. 69
1.Wstęp
Leszek Kołakowski i Stanisław Lem to wybitni współcześni polscy filozofowie. Byli niemalże rówieśnikami (Lem tylko sześć lat starszy), urodzonymi w latach dwudziestych XX w. Dzielili podobne doświadczenia historyczne – pokolenia Kolumbów. Obaj wychowani zostali w rodzinach niereligijnych. Ojciec Lema był agnostykiem (matka jednak, z którą miał gorszy kontakt, była katoliczką), a Kołakowski ze względu na lewicowe przekonania swojego ojca nie był ochrzczony. W rozwoju intelektualnym obu filozofów największą rolę stanowiło samokształcenie. W ich twórczości dostrzec można wiele podobieństw, lecz także zasadnicze różnice. Dogłębna refleksja nad cywilizacją oraz naturą ludzką, choć wynika u nich z różnych źródeł, prowadzi do podobnych rozstrzygnięć.
Niniejsza praca dotyczy polemiki Lema z Kołakowskim, która rozpoczęła się od krytycznej recenzji Kołakowskiego z Summa Technologiae Lema, a toczyła się jeszcze po wielu latach na łamach „Wiedzy i Życia”. Ta ważna polemika, wraz z innymi wypowiedziami obu filozofów o sobie nawzajem stanowi dobry powód przedstawienia obu postaci oraz relacji między ich zapatrywaniami filozoficznymi. Wynika z niego ogólniejsza refleksja na temat wpływu fundamentalnych przeświadczeń filozoficznych na możliwość porozumienia się ludzi.
Celem pracy jest wykazanie, że różnice w poglądach na świat Kołakowskiego i Lema uniemożliwiły nawiązanie między nimi rzeczowego kontaktu. Dowodzona w pracy teza głosi, że różnice te spowodowały trwały antagonizm między obydwoma filozofami jako ludźmi po prostu. Nie złagodził go nawet fakt, iż w wielu filozoficznych konkluzjach obaj dochodzili do podobnych idei.
Obok wywodu głównego praca niniejsza przedstawia diametralnie odmienne podejście obu autorów do filozofii w ogóle. Lem mianowicie cieszy się uznaniem głównie jako pisarz science fiction, nie filozof. Choć uprawiał również wybitną eseistykę i publicystykę, prezentujące jego filozofię expresis verbis. W artykule Pawła Okołowskiego o filozofii Lema czytamy: „Nikt chyba inny w jego epoce nie poświęcił tyle wieloaspektowej uwagi światu: światu jako całości, a uwagi przekutej w przenikliwe wersety”1. Kołakowski zaś, obdarzony przez kręgi akademickie estymą wielkiego filozofa2 sam o sobie napisał: „nie mam ja żadnej swojej filozofii”, a dalej: „Wolę więc poprzestawać na małych glosach do tego, co inni zrobili”3. Pomimo tego typu oświadczeń, wypowiadanych zapewne nie tylko przez skromność, rzeczywiste poglądy Kołakowskiego daje się zrekonstruować zarówno z owych glos, jak też z sympatii oraz antypatii, którym często daje wyraz w swych tekstach.
Już pobieżny rzut oka na dorobek obu autorów pozwala przypisać ich do dwóch obozów: jednego z nauką a drugiego z religią na sztandarze. Lem referuje przede wszystkim dokonania nauki współczesnej propagując naukowy obraz świata. Tworzy jego mity (bajki), buduje filozofię, wizję świata w oparciu o dokonania nauk przyrodniczych. Kołakowski pisze przeważnie o historii chrześcijaństwa, mistykach, religijności, micie. Prześledzenie myśli filozoficznej obu autorów pozwoli spojrzeć na ich polemikę jako ścieranie się odmiennych światopoglądów. Uważna analiza owej polemiki rzuci nam natomiast pewne światło na ich filozofie.
2.Dzieło i życie Leszka Kołakowskiego
Życie Leszka Kołakowskiego było ściśle związane z przełomowymi wydarzeniami w życiu politycznym, w których brał osobisty udział. Jego powszechnie ceniona twórczość filozoficzna była uwikłana w politykę i ewoluowała wraz ze zmianami w życiu społecznym.
Leszek Kołakowski urodził się 23 października 1927 roku w Radomiu, zmarł 17 lipca 2009 roku w Oxfordzie. Ze względu na wyznawane przez ojca poglądy wolnomyślicielskie, w duchu których został wychowany, nie był ochrzczony. Z pierwszej łódzkiej szkoły wyrzucono go, ponieważ powiedział nauczycielce pytającej o personalia, iż jest bezwyznaniowy. Podczas wojny uczył się sam, czasem korzystając z korepetycji. Maturę zdał eksternistycznie. W czasie studiów na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego jego nauczycielami były osoby związane ze szkołą lwowsko-warszawską. Podjąwszy tam pracę jako asystent współpracował z Tadeuszem Kotarbińskim. Pracę magisterską o konwencjonalizmie w filozofii napisał pod kierunkiem Janiny Kotarbińskiej. Później mimo politycznego oddania interesom partii był wielokrotnie atakowany za swoje „obciążenia wpływami burżuazyjnej filozofii, przede wszystkim filozofii neopozytywistycznej”4.
Jeszcze w Łodzi zaangażował się w ruch komunistyczny wstępując w lutym 1946 roku do PPR. Brał udział w pracach Katedry Historii Filozofii Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR, zwanej „szkołą janczarów”. IKKN przekształcono później na Instytut Nauk Społecznych. Walcząc przeciwko filozofii burżuazyjnej Kołakowski atakował między innymi filozofów ze szkoły lwowsko-warszawskiej. Podpisał list otwarty przeciwko Władysławowi Tatarkiewiczowi, stanowiący podstawę do odsunięcia tego wybitnego historyka filozofii od pracy dydaktycznej.
W drugim numerze „Myśli Filozoficznej” z 1953 roku, ukazał się artykuł Leszka Kołakowskiego pod tytułem Filozofia nieinterwencji, o podtytule głos w dyskusji nad radykalnym konwencjonalizmem. Jest to jeden z cyklu artykułów napisanych w ramach użycia światopoglądu marksistowskiego jako „oręża ideologicznego w procesie tworzenia nowego narodu socjalistycznego (…)(w walce – przyp. S. K.) z przeżytkami, pozostałościami ideologicznymi idealizmu”, które ukazały się ze względu na to, że „dyskusja na podsekcji filozofii Kongresu Nauki wykazała, że celowa jest dokładna analiza z marksistowskiego punktu widzenia poglądów szkoły lwowsko-warszawskiej” 5. Tekst Kołakowskiego jest repliką na odpowiedź Ajdukiewicza na atak Adama Schaffa, uważanego za głównego i oficjalnego ideologa PZPR. Tekst składa się z dwóch części: pierwsza służy charakterystyce konwencjonalizmu (temat konwencjonalizmu był Kołakowskiemu bliski, jako że temat jego pracy magisterskiej, pisanej u Janiny Kotarbińskiej brzmiał: Naczelne dążności konwencjonalizmu w filozofii), druga dotyczy poglądów Ajdukiewicza odnośnie udziału doświadczenia w tworzeniu nauki. Pisząc o konwencjonalizmie starał się wykazać, iż jego krytyka wiedzy naukowej na podstawie trywialnego stwierdzenia nieabsolutnego charakteru tej wiedzy odmawia nauce obiektywnej wartości poznawczej, że konwencjonalizm służy obronie religii oraz, że jest doktryną reakcyjną i idealistyczną. W części dotyczącej Ajdukiewicza Kołakowski wykazywał, iż łączą tego autora z konwencjonalizmem najistotniejsze poglądy, że jego konwencjonalistycznych przekonań nie daje się utrzymać, oraz że odrzucenie niektórych fragmentów tej doktryny nie zmienia głównych jej idealistycznych, błędnych poglądów i z tego względu nie można jej pogodzić z marksizmem6. Kołakowski w swojej krytyce wielokrotnie daje wyraz swym politycznym zapatrywaniom. Pisze o klasowym obliczu konwencjonalizmu służącemu burżuazji, która depcze poznanie naukowe, zdając sobie sprawę z tego, że walka z kapitalizmem toczy się w oparciu o naukę. Pomimo iż Kołakowski występuje ze stanowiska stricte ideologicznego, jego atak nie polega jedynie na obrzucaniu oponenta wyzwiskami i nie ogranicza się do przyporządkowania na siłę jego filozofii do wrogiej frakcji, w celu jej zdyskredytowania. Oskarża wszakże konwencjonalizm o to, że jest „agentem obskurantyzmu w łonie nauki”, a o jego głosicielach pisze, że ich sceptycka praca służy apologetom kościelnym, aby na gruzach wiedzy naukowej mogli obwieścić zwycięstwo absurdu, zrównać objawienie i mistykę z naukami fizykalnymi. Lecz zamiast na tym poprzestać, czego spodziewać by się można po piszącym na zamówienie partii ideologu, wdaje się w subtelne analizy, aby wykazać błędność opcji konwencjonalistycznej, projektu języków zamkniętych i zwartych Ajdukiewicza, czy koncepcji wiedzy analitycznej a priori. Dyskutuje o tym czy i jakim definicjom można przypisywać wartości logiczne, oraz czy można na podstawie definicji danej rzeczy stwierdzać bez doświadczenia o jej cechach, w tej definicji niezawartych. Broni przy tym empiryzmu oraz wagi historycznego rozwoju pojęć.
W 1955 roku wydane zostają, pod tytułem Szkice o filozofii katolickiej, publikowane w latach 1949-1954 polemiki Kołakowskiego z myślą chrześcijańską, przypominające oświeceniowe pamflety. Kołakowski ujmuje neotomizm jako filozofię na usługach reakcyjnej burżuazji. Zadaniem neotomizmu jest uświęcenie własności prywatnej i hierarchicznej struktury społeczeństwa, tak jak zadaniem tomizmu w średniowieczu było uświęcenie feudalizmu mającego odwzorowywać hierarchię bytów. Kołakowski krytykuje realizm tomistyczny za to, że nie jest materializmem. A skoro nie jest materializmem, to wedle kategorii marksowsko-leninowskich jest idealizmem, czyli reakcyjnym przeciwnikiem postępu. Kołakowski ukazuje filozofię tomistyczną i neotomistyczną jako instrument walki politycznej stosowany przez Kościół zawsze będący po stronie reakcyjnej.
W 1956 roku wydane zostały drukiem Wykłady o filozofii średniowiecznej, wygłoszone wcześniej w ramach zajęć prowadzonych przez Kołakowskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Autor ukazuje w nich, zgodnie z marksistowskimi dyrektywami, historię filozofii w jej zaangażowaniu ideologicznym, wykorzystywaną jako narzędzie służące celom politycznym. W średniowieczu filozofia podporządkowana była Kościołowi i służyła głównie uświęceniu feudalnego ucisku. Historia filozofii ukazana jest jako ciągłe ścieranie się reakcji z postępowością, czyli „obskuranckiego idealizmu” służącemu interesom Kościoła pozostającego w sojuszu z władcami feudalnymi, z będącymi wyrazem niezgody klas uciśnionych na obowiązujący stan rzeczy wątkami materialistycznymi (dlatego wątkami, bo właściwego materializmu w tym okresie trudno się doszukać)7. Wpisanie materiału historycznego w kontekst ideologiczny nie umniejszało rzetelności jego ujęcia. Kołakowski jako wykładowca wykazał się wielką erudycją i gruntowną znajomością tematu. Pomimo, iż podkreślał swoje negatywne stanowisko wobec Kościoła i roli jaką odegrał on w historii, potrafił uznać idee myślicieli religijnych za rozwojowe dla nauk i służące postępowi dziejowemu. Wykłady Kołakowskiego prowadzone były w drugim semestrze kursu z filozofii starożytnej i średniowiecznej dla studentów filozofii. W pierwszym semestrze historię filozofii starożytnej wykładał Tadeusz Kroński. Tekst tych wykładów również ukazał się drukiem. Wykład prowadzony jest tam w podobnym duchu. Filozofię ukazuje się jako nadbudowę ustroju społecznego. Główną metodą jest podział filozofów Grecji i Rzymu na idealistów i materialistów, stanowiący jednocześnie wartościowanie ich poglądów. Wykłady Krońskiego mogłyby stanowić paradygmat ujęcia dziejów filozofii przez ideologów marksizmu. W bibliografii widnieje jedynie jeden tytuł tekstu źródłowego i żadnej pozycji z zakresu historii filozofii. Są tam jedynie odwołania do dzieł klasyków marksizmu oraz historii ekonomicznej i społecznej. Wykłady Kołakowskiego z filozofii średniowiecznej, pomimo podobieństwa w ujęciu tematu, znacznie przewyższają tekst Krońskiego erudycją, bogactwem wątków i przykładów. Bibliografia obfituje nie tylko w teksty źródłowe, ale również w pozycje z historii filozofii pisane przez filozofów o odmiennych poglądach (np. E. Gilsona). Kołakowski konfrontuje się z chrześcijańską interpretacją filozofii średniowiecznej. Zarzuca jej traktowanie całej filozofii średniowiecza jako swego dziedzictwa. Postrzega chrześcijaństwo nie jako objawienie, lecz jako ideologię powstałą w wyniku panujących stosunków społecznych. Pokazuje jak zmieniało się z doktryny ubogich w ideologię klas panujących. Występuje przeciwko ujmowaniu filozofii średniowiecznej jako spójnej doktryny. Główną opozycją, ze względu na siłę oddziaływania myśli kościelnej, nie była w tym okresie walka materializmu z idealizmem, lecz walka postępowej herezji z reakcyjną ortodoksją.
Filozoficznie Kołakowski był dla partii mniej pewny aniżeli ideologicznie. Wyrazem tego jest temat obronionej w 1953 roku rozprawy kandydackiej, jako że dotyczyła ona Spinozy, filozofa niewpasowującego się w krąg zagadnień podejmowanych zazwyczaj przez marksistów-leninistów. W roku 1958 ukazała się książka Jednostka i nieskończoność. Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy, w której Kołakowski prezentuje rezultaty swych badań nad tym filozofem prowadzonych przy pomocy warsztatu historyka idei. Była to zarazem pierwsza jego książka dotycząca filozofii XVII wieku. Tematyka ta zasadniczo wpłynęła na późniejszą twórczość Kołakowskiego i wielokrotnie się w niej przejawiała.
Kołakowski był niepewny filozoficznie, ponieważ miał odwagę być intelektualistą-erudytą i poruszać różnorodne zagadnienia, ponieważ posiadał olbrzymią wiedzę niemieszczącą się w skąpych marksistowskich schematach. Kołakowski skupiał uwagę na kwestiach, które jako ideolog partyjny krytykował, wgłębiał się w myśli i argumentację przeciwników, nie ograniczając się jedynie do wskazania ich nieprawomyślności. Jego niepewność filozoficzna mogła wynikać właśnie z tego, iż był pewny ideologicznie. Będąc młodym, oddanym sprawie, gorliwym wyznawcą komunizmu, nie bał się posądzeń o odstępstwa od poprawności ideologicznej. Zainteresowania Kołakowskiego i olbrzymia ilość wiedzy uzyskana dzięki intensywnym studiom prowadzonym na własną rękę (uczył się samodzielnie już w czasach szkoły średniej pochłaniając różnorodne lektury, nieograniczone tylko do klasyków marksizmu), a także obcowanie z koncepcjami ideologicznych przeciwników, doprowadziły do przemiany w jego myśli, która nie mogła pomieścić się w prostym schemacie proponowanym przez ideologię partyjną.
W artykułach z lat 1954-1955 wydanych w zbiorze Światopogląd i życie codzienne Kołakowski wciąż pozostając wierny doktrynie marksistowskiej stał się krytykiem jej zdegenerowanej postaci służącej apologetyce systemu i obrzędom propagandowym partii. Późniejsze artykuły: Intelektualiści a ruch komunistyczny z roku 1956 oraz Karol Marks i klasyczna definicja prawdy z roku 1959 przysporzyły mu krytyki ze strony partii oraz określenia „rewizjonisty”.
Leszek Kołakowski jako filozof rewizjonistyczny zaliczany jest do czołowych przedstawicieli warszawskiej szkoły historii idei. Jego dzieło Świadomość religijna i więź kościelna, wydane w 1965 roku, uznawane jest za jedno z najważniejszych osiągnięć tej formacji. Według Andrzeja Walickiego, Kołakowski sformułował założenia i metody szkoły z największą precyzją i głębią8. W swej monografii o Spinozie Kołakowski wygłasza pogląd, iż wszelkie kwestie filozoficzne dają się ująć w kategoriach antropologicznych, natomiast w pracy dotyczącej chrześcijaństwa bezwyznaniowego możemy przeczytać, że wszelkie składniki świata historycznego winny być podporządkowane ośrodkowej idei nadającej im sens. Historyczną względność warszawscy historycy idei uczynili bronią przeciw wszelkim postaciom dogmatyzmu. W latach sześćdziesiątych książka Świadomość religijna i więź kościelna, traktująca o napięciach między indywidualną religijnością a wymogami ustrukturalizowanego Kościoła, odczytywana była jako aluzja do pozycji intelektualistów względem systemu partyjnego.
Sceptycyzm był sposobem na obronę przed stalinowskim dogmatyzmem i dlatego jego wartość przedawniła się wraz ze zmianą strategii stosowania przez władzę ucisku. W warunkach umiarkowanej swobody intelektualnej przy jednoczesnym blokowaniu reform, wszelki relatywizm stał się podejrzany o wspieranie cynicznego oportunizmu rządzących. W odpowiedzi na cynizm władz i sprzyjający mu relatywizm Kołakowski zmienił postawę filozoficzną, zwrócił uwagę na element religijny ujęty jako nieredukowalny i niezbywalny, stanowiący irracjonalną podbudowę, fundament wszelkich światopoglądów, wszelkiego rozumowania oraz działania. Zmiana perspektywy badawczej wiązała się z zainteresowaniem problematyką pokrewną takim nurtom jak egzystencjalizm, socjologia wiedzy czy fenomenologia religii. Książka Obecność mitu została napisana jeszcze w Polsce w 1966 roku, lecz jako że Kołakowski wypadł już wtedy z łask partii, została wydana dopiero w 1972 roku w Paryżu. W roku 1966 wydano książkę Kołakowskiego Filozofia pozytywistyczna, będącą podręcznikiem omawiającym historię nurtu pozytywistycznego w myśli filozoficznej. Można jednak doszukać się w niej idei będących zapowiedzią wydanej później książki pod tytułem Obecność mitu. Opisując myśl pozytywistyczną autor zwraca uwagę na istnienie pytań, których człowiek nie może ominąć, a nauka nie może na nie odpowiedzieć. Kołakowski często ukrywa swe myśli za omówieniami koncepcji innych filozofów, ale w Obecności mitu prezentuje bezpośrednio własne stanowisko w kwestii kultury. Tytuł książki może wprowadzać w błąd, sugerując, że autor zajmuje się opowieściami powstałymi w archaicznych religiach. Traktuje ona jednak o duchowej sytuacji człowieka jako takiego. Wskazuje na niezbywalne pytania, które są wyrazem troski o ujęcie świata jako mającego sens. Kołakowski nakreśla dychotomiczny podział świata kultury na dwa pnie: technologiczny, którego przedłużeniem jest nauka, oraz mitologiczny, którego przedłużenie stanowią jałowe technologicznie pytania i przeświadczenia metafizyczne. Celem pracy jest wskazanie na mityczne korzenie sensu, nie po to, aby je zdyskredytować, lecz ukazać ich istotę. U podstaw świadomości mitycznej leży fenomen obojętności świata, który objawia się w przeżyciach takich jak: antycypacja własnej śmierci, śmierć bliskiej osoby lub ból fizyczny. Tego typu zdarzenia unaoczniają nam obojętność świata wobec nas oraz tego, co jest dla nas ważne. Kołakowski stara się ukazać radykalną odmienność tego co mityczne, niemożliwość sprowadzenia tej sfery do obszaru działania technologicznie zorientowanych nauk, w ostatecznym ujęciu służących gatunkowi do fizycznego przetrwania9.
21 października 1966 roku Kołakowski wystąpił na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego z krytycznym wobec ekipy rządzącej przemówieniem, za co został usunięty z PZPR. 29 lutego 1968 roku wystąpił na zebraniu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich z krytyką polityki kulturalnej PRL. Niedługo potem w wyniku wydarzeń marcowych, o których inspirację był podejrzewany został usunięty z Uniwersytetu Warszawskiego i otrzymał zakaz pojawiania się tam. Cenzurą objęto wszystkie jego prace oraz nazwisko. W listopadzie 1968 roku pod pretekstem urlopu naukowego wyjechał wraz z rodziną z Polski. Za granicą pracował na uniwersytetach w Montrealu, Berkeley, aż osiadł na stałe w Oxfordzie. W 1971 roku napisał Tezy o nadziei i beznadziejności mające duże znaczenie dla polskiej opozycji demokratycznej, w których twierdzi, iż sprzeciw społeczny może wpływać na zmniejszanie się sztywności systemu.
W latach 1976 – 1978 wydane zostały w Paryżu trzy tomy Głównych nurtów marksizmu, drugiego dzieła aspirującego do określenia opus magnum Kołakowskiego. Dzieło to, pisane jako podręcznik, w pierwszym tomie śledzi korzenie marksizmu i przedstawia jego wersję klasyczną, znaną z pism samego Marksa i Engelsa; w drugim zdaje sprawę z kształtowania się doktryny marksistowskiej do Rewolucji Październikowej, a w trzecim opisuje jej losy po powstaniu ZSRR, czyli w ostatnich dziesięcioleciach. Stawia to autora – jak pisze w słowie wstępnym – w niezręcznej sytuacji jako iudex In sua causa10 (sędziego we własnej sprawie). Kołakowski broni w tym dziele stanowiska, wedle którego leninowsko-stalinowska interpretacja marksizmu była konsekwentnym rozwinięciem głównego dzieła Karola Marksa.
W 1982 roku wydana została po angielsku książka Kołakowskiego Religion, która w polskim tłumaczeniu otrzymała pierwotnie zamierzoną przez autora nazwę Jeśli Boga nie ma…. Autor rozważa w niej próby racjonalnego uzasadnienia istnienia absolutu oraz opcje filozoficzne im się sprzeciwiające. Objaśniając różne możliwe postawy odnośnie wiedzy oraz wiary rozpoznaje duchową kondycję współczesnego człowieka.
W wywiadzie poprowadzonym przez Zbigniewa Mentzla, książkę Horror metaphysicus napisaną w 1990 roku, Kołakowski także nazwał swym opus magnum, pomimo iż jest ona niewielkich rozmiarów11. Zaliczana bywa ona do tryptyku dzieł Kołakowskiego dotyczących wzajemnych powiązań między wiedzą a wiarą, do którego należy zaliczyć również Obecność mitu oraz Jeśli boga nie ma…. Przedstawiona przez Kołakowskiego w Horror Metaphisicus analiza dotyczy konieczności stawiania pytań metafizycznych, przy jednoczesnej ich nierozstrzygalności. Można wyszczególnić dwa rodzaje horroru metafizycznego: ten, z którym ma do czynienia metafizyka polega na przemijalności świata, niemożności dotarcia do autentycznej rzeczywistości, zapadaniu się istnienia w otchłań nicości. Próbując go przezwyciężyć filozofia popada w ciągłe sprzeczności i absurdy składające się na horror w metafizyce. Filozofia sceptycka była pierwszą systematyczną próbą wyrazu poczucia owej bezsiły, nie pozwoliła jednak na przezwyciężenie horroru. Chęć jego pokonania doprowadziła do powstania idei Absolutu, który będąc czymś trwałym, pełnym i ostatecznym chroni świat przed zapadnięciem się w nicość12. Idea Absolutu występuje pod dwiema postaciami – Boga i ego. Analizy Kołakowskiego ukazują jednak, iż mimo wytworzenia tych idei horror wciąż nam zagraża: „jeśli nic prawdziwie poza Absolutem nie istnieje, Absolut jest niczym; jeśli nic prawdziwie nie istnieje poza mną, ja sam jestem niczym” 13.
W roku 1994 wydana zostaje książka Bóg nam nic nie jest dłużny. Autor powraca w niej do historii idei wieku XVII, poruszanej już w monografii o Spinozie oraz studium o chrześcijaństwie bezwyznaniowym. Temat przewodni tego dzieła stanowi analiza starcia augustynizmu z pelagianizmem oraz rozważania nad religijnością Pascala.
O zwrocie w filozofii Ajdukiewicza Kołakowski napisał w 1966r: „Jest to zwrot możliwy tylko u filozofa, który intensywnie rozmyślając nad kwestią zdolny jest osiągnąć maksimum swobody wobec własnego „wczoraj”, któremu więc w ogóle nie o to chodzi, by szukać dodatkowych uzasadnień dla czegoś co już raz był powiedział i nie interesuje się ocalaniem pewnego poglądu z tej racji, iż go przedtem wyznawał, ale poddaje się bez zastrzeżeń presji logicznych racji” 14. Słowa te mogłyby niby pasować do przemiany postawy filozoficznej Kołakowskiego, tyle że ów jako marksista miał całkowicie odmienne zapatrywania na filozofię, a jego poglądy uległy zmianie nie pod wpływem racji logicznych, tylko historycznych.
3.Dzieło i życie Stanisława Lema
Biografia Stanisława Lema jest opowieścią o chodzącym swoimi drogami indywidualiście, który poprzez ciężką pracę dopracował się wspaniałego dorobku pisarskiego i oryginalnej myśli filozoficznej.
Stanisław Lem urodził się 12 września 1921 roku we Lwowie, zmarł 27 marca 2006 roku w Krakowie. Jego ojciec Samuel, który miał na niego duży wpływ, z zawodu laryngolog, był agnostykiem. W młodości publikował w prasie wiersze oraz prozę.
Dzieciństwo wspomina Lem jako „spokojne i arkadyjskie”15, spędził je na czytaniu, majsterkowaniu, samotnych zabawach oraz platonicznych miłościach. Był naturą samotniczą i nie miał żadnych bliskich przyjaciół. Ten okres szczegółowo opisał w autobiograficznej książce pod tytułem „Wysoki zamek”, o której, w związku ze sceptycyzmem krytyków mówi w wywiadzie ze Stanisławem Beresiem: „Tam nie ma ani jednego elementu fikcyjnego”16. Po wybuchu II wojny światowej, w okupowanym przez wojska radzieckie Lwowie zdał egzaminy na Politechnikę Lwowską, ale nie został przyjęty ze względu na burżuazyjne pochodzenie. Dzięki koligacjom ojca dostał się na Uniwersytet Medyczny we Lwowie. Inwazja niemiecka przerwała jego naukę, którą wznowił po wkroczeniu do Lwowa Armii Czerwonej. Podczas niemieckiej okupacji pracował jako spawacz w firmie odzyskującej metale. Współpracował też wtedy z ruchem oporu. Po przeprowadzce do Krakowa w 1946 roku podjął studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie przystąpił jednak do egzaminów końcowych, aby uniknąć wcielenia do wojska.
W 1946 roku ukazuje się w odcinkach na łamach pisma „Nowy Świat Przygód” pierwsza nowela Lema, pod tytułem Człowiek z Marsa. Napisał ją wyłącznie w celach zarobkowych. W utworze tym, który nie był przez Lema ceniony, dostrzec można motywy, do których autor nawiązywał będzie w swoim dojrzałym pisarstwie, przede wszystkim obecna jest tam już kwestia nieprzezwyciężalnych trudności w kontakcie z obcą cywilizacją.
W latach 1947-1950 Lem pracował na stanowisku młodszego asystenta w Konwersatorium Naukoznawczym prowadzonym przez Mieczysława Choynowskiego, gdzie miał dostęp do najnowszych prac naukowych. W Rozmowach ze Stanisławem Lemem Stanisława Beresia możemy przeczytać, że był to przełomowy moment w życiu oraz rozwoju umysłowym Lema. Uczył się tam angielskiego czytając książki naukowe, które przysyłano na konwersatorium z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Pisarz nieświadomie przyczynił się do upadku Konwersatorium Naukoznawczego, pisząc do pisma wydawanego przez Mieczysława Choynowskiego artykuł przedstawiający w złym świetle teorię Trofima Łysenki17.
W 1948 roku Lem napisał Szpital Przemienienia, swoją pierwszą dojrzałą powieść. Wydana została dopiero w 1955 roku, wraz z dwoma dodatkowymi tomami (dopisanymi, aby zadowolić Związek Literatów Polskich domagający się wątków partyjno-komunistycznych), pod wspólnym tytułem Czas nieutracony. Owych dopisanych tomów Lem później nie pozwalał już wznawiać. Akcja powieści dzieje się na terenie szpitala psychiatrycznego podczas okupacji hitlerowskiej. Losy bohaterów, filozoficzne dyskusje oraz krytyczna analiza kultury europejskiej, składają się na jej moralno-filozoficzny charakter, porównywany do wydźwięku Czarodziejskiej góry Tomasza Manna.
Pierwsza opublikowana powieść Lema Astronauci, wydana w 1951 roku, nosząca znamiona socrealizmu i komunistycznej propagandy, nie była przez autora lubiana. Uważał, że grzeszy ona nadmiernym optymizmem – wiarą, w mądrość człowieka, która weźmie górę nad destrukcyjnymi instynktami – i napisana była z powodu młodzieńczej naiwności. Książka ta odniosła sukces co sprowokowało Lema do kontynuowania pisania powieści w gatunku science fiction, dzięki którym stał się znany zarówno w Polsce jak i na świecie.
W roku 1953 Lem ożenił się ze studentką medycyny Barbarą Leśniak. W wywiadach nie opowiada o żonie prawie nigdy, ale w roku ślubu w „Życiu Literackim” ukazało się opowiadanie Siostra Barbara, które jest najbardziej zmysłowym, miłosnym utworem w dorobku Lema18. W 1968 roku urodził im się jedyny syn – Tomasz, o którym piętnaście lat później Lem napisał, że „lubi wprawdzie moje powieści, ale współczesną muzykę pop, rock and rolla, Beatlesów, swój motocykl oraz samochodowe silniki chyba jeszcze bardziej”19.
Lem tworzył prozę popularno naukową, zarówno jako utrzymaną w poważnym tonie klasykę gatunku, do której można zaliczyć takie powieści jak Eden, Powrót z gwiazd, Solaris, Niezwyciężony, Głos Pana, Opowieści o pilocie Pirxie, jak i groteskę w wielu odmianach, na przykład nawiązujące do oświeceniowej powiastki Dzienniki gwiazdowe, wykorzystujące stylistykę baśni Bajki robotów czy Cyberiadę. Do utworów groteskowych osadzonych w gatunku science fiction zaliczyć można również Pamiętnik znaleziony w wannie, Wizję lokalną oraz Pokój na Ziemi. Poza science fiction Lem pisał: wstępy i recenzje nieistniejących książek, prozę realistyczną, detektywistyczną oraz eseistyczną. W swojej autobiografii, napisanej w lutym 1983 roku dla niemieckiej prasy, mówi: „wybrałem fantastykę naukową ponieważ zajmuje się ludźmi jako gatunkiem"20.
Charakterystyczny dla twórczości Lema jest bogaty język ze słownictwem zaczerpniętym z nauk ścisłych; słowotwórstwo nawiązujące do nauk przyrodniczych i cybernetyki oraz wszechobecność treści filozoficznych. Głęboka refleksja cechuje zarówno jego eseistykę jak i utwory beletrystyczne. Między tymi dwoma rodzajami twórczości Lema istnieje swoiste sprzężenie zwrotne. Dzieła fabularne prowokują refleksje rozwijane i komentowane w prozie dyskursywnej, z drugiej strony są jej zobrazowaniem, stanowią często egzemplifikację spekulacji snutych ścisłym językiem filozofii, lub służą za rozbudowane przykłady myślowe służące potwierdzeniu stawianych tam tez.
Wydane w 1957 roku Dialogi są zbiorem esejów filozoficznych, prognostycznych i socjologicznych. Lem przedstawia w nich paradoksy związane ze zmartwychwstaniem z atomów, opowiada o podstawach cybernetyki i jej zastosowaniach w socjologicznej analizie systemów społecznych. Wewnątrz skomplikowanych wywodów z zakresu teorii informacji autor przemycał krytykę ówczesnego ustroju politycznego, omijając cenzurę.
Krytyka systemu komunistycznego dokonana w Dialogach miała swoje odbicie w rozpoczynającej dojrzałą twórczość science fiction, napisanej w 1958 roku książce Eden. Sam autor był później umiarkowanym jej entuzjastą. Pisał, że „jest to drugorzędna literatura, która w porównaniu z typową Science Fiction jest może nawet dobra, ale nie można przecież ustawić człowieka o normalnym wzroście wśród garbatych i twierdzić, że to właśnie Apollo”21. Powieść opowiada o próbach nawiązania kontaktu obcą cywilizacją, na planecie, gdzie w wyniku nieudanego eksperymentu bioinżynieryjnego eksterminowana jest nieudana populacja obcych. W owej ponurej wizji, dostrzec można jednak promień optymizmu. Ziemianom udaje się nawiązać kontakt, dzięki uniwersalnemu językowi nauki.
Wydana w 1961 roku powieść Solaris jest najsłynniejszym utworem Lema, to ona przyniosła mu światowy rozgłos. Była wielokrotnie wydawana w wielu krajach. Jej motywem przewodnim jest próba nawiązania kontaktu z obcym rozumem, przypominającym ocean ogarniający całą planetę. Jak zwykle u Lema interesująca fabuła jest okazją do refleksji nad zagadnieniami filozoficznymi. Tym razem dotyczą one głównie kwestii poznania ludzkiego. Poważne a zarazem pomysłowe potraktowanie problemu kontaktu oraz motyw miłosny, zapewniły tej powieści miejsce w ścisłym kanonie fantastyki naukowej. Doczekała się wielu interpretacji, z których niektóre – szczególnie psychoanalityczne – bawiły Lema pustą spekulatywnością lub wyczytywaniem daleko idących sensów ze zmienionej przez tłumacza nazwy22. Powieść Solaris była trzykrotnie ekranizowana. Pierwsza ekranizacja w reżyserii Nikołaja Nirenburga powstała w ZSRR w 1970 roku. Drugi film na jej podstawie, zrealizowany przez Andrieja Tarkowskiego został nominowany do Złotej Palmy na Festiwalu Filmowym w Cannes w 1972 roku, zdobył również nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych oraz Grand Prize of the Jury na tym samym festiwalu. W 2002 roku Solaris zekranizował amerykański reżyser Steven Soderbergh.
W rozmowach ze Stanisławem Beresiem Lem powiedział, że spośród książek dyskursywnych zadowolony jest jedynie z Summa technologiae23. Jest to „prognozami wypchana książka”, o której można powiedzieć iż jest futurologiczna, gdyby nie to, iż była „pisana w czasach kiedy żadnej „futurologii” (…) nigdzie nie było”24. Po raz pierwszy opublikowało ją Wydawnictwo Literackie w 1964 roku. Napisana została, aby „wymknąć się spod wygodnej osłony przed sprawdzeniami”, którą dawała dotychczasowej twórczości Lema licentia poetica, patronująca wszelkiej beletrystyce25. Jest to pierwsza ze stworzonych przez niego „ogólnych teorii wszystkiego”26. Uważa się ją za dzieło, do którego nawiązują wszystkie późniejsze eseje. Autor analizuje w niej możliwe przyszłe technologie oraz mogące z nich wynikać problemy natury filozoficznej oraz moralnej. Charakterystyczne dla owego dzieła jest to, że projekty uchodzące w czasach pierwszego wydania za leżące w domenie fantastyki naukowej, jak chociażby wirtualna rzeczywistość, są dziś realizowane, a dotyczące ich rozważania stały się bardzo aktualne.
W groteskowych opowiadaniach z cyklu Cyberiada, wydanych po raz pierwszy w roku 1965, Lem przyjął inny sposób maskowania krytyki systemu aniżeli w cybernetyczno-naukowych Dialogach. Tym razem wypowiadał swoje poglądy na rzeczywistość polityczną pod postacią nie ścisłego, lecz ezopowego języka. Opowiadania zawarte w tym tomie osadzone są w rzeczywistości nawiązującej do świata tradycyjnych bajek o średniowiecznych rycerzach, królach i smokach, w którym magię zastąpiono nieprawdopodobnie rozwiniętą technologią. Jednak operujący niemal nieograniczonymi mocami twórczymi konstruktorzy – główni bohaterowie opowiadań – stają bezradni wobec podstawowych zagadnień nurtujących ludzkość (czy może raczej istoty rozumne). Ukazuje to narastający sceptycyzm Lema co do możliwości, które niesie z sobą postęp naukowo-techniczny. Sceptycyzm ten daje się także dostrzec już w rozważaniach z Summa technologiae.
W roku 1968 Wydawnictwo Literackie wydało drugi zbiór esejów Lema aspirujący do określenia „ogólnej teorii wszystkiego”, Filozofię przypadku. Mechanizmy rządzące kanonem w literaturze, będące tematem głównym tego dzieła, odczytywane są, zgodnie z podtytułem Literatura w świecie empirii, przez pryzmat nauk przyrodniczych. Wielość przykładów wykorzystywanych do analizy kwestii literackich a zaczerpniętych z nauki, służy uzasadnieniu przewodniej tezy o pokrewieństwie tych dziedzin.
Opowiadania o podróżach Iona Tichego, wydane były po raz pierwszy pod tytułem Dzienniki gwiazdowe w roku 1957, ale kolejne podróże Lem dopisywał jeszcze wiele lat później. Są to opowiadania nawiązujące stylem do opowieści o Guliwerze, czy Baronie Münchhausenie. Ich tematyka jest bardzo różnorodna. Niektóre stanowią krytykę komunizmu, inne ukazują groźby, które niesie ze sobą kapitalizm, częsty jest też temat związany z niebezpieczeństwami technologii. Poza tym, podobnie jak w Cyberiadzie, autor używając groteski ukazuje ważkie filozoficzne kwestie i w zakamuflowany sposób przedstawia swoje poglądy.
Wydany w 1981 roku Golem XIV jest książką bardzo trudną do zakwalifikowania. Na jej treść składają się dwa wykłady maszyny cyfrowej, która osiągnęła nadludzki poziom inteligencji. Lem przedstawia w tej postaci swoje koncepcje filozoficzne, wyolbrzymiając je, deformując i odczłowieczając, aby przystosować do poziomu tytułowego narratora. Autor komentuje tę kwestie pisząc, że „gdyby sprowadzić to do skromniejszych proporcji, wówczas okazałoby się, że są to już moje poglądy”27. A poglądy te stanowią bezpardonową krytykę wizji człowieka jako doskonałego tworu ewolucji, ale jest w nich również zawarty majestatyczny obraz rozwoju sztucznej inteligencji przekształcającej się w rozumność.
W 1982 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, Lem wyjechał na roczne stypendium do Berlina Zachodniego, gdzie sprowadził żonę i syna. Potem przeprowadzili się do Wiednia. Wrócili do Krakowa dopiero na jesieni 1988 roku. Po powrocie do Polski Lem nie pisał już prozy fabularnej, ograniczając się do eseistyki i felietonów prasowych.
Lem stworzył ponad 40 książek, jego prozę przetłumaczono na 37 języków. Wiele książek zostało zekranizowanych, ale niewiele z tych adaptacji podobało się Lemowi. W wywiadzie o nich, udzielonemu Łukaszowi Maciejewskiemu, Lem mówi „… ja tych filmów zwyczajnie nie znoszę”28. Lem otrzymał wiele nagród, w Polsce i za granicą. Cieszył się światowym poważanie, szczególnie w Rosji. Otrzymał nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych za popularyzację polskiej kultury za granicą, nagrodę literacką Ministra Kultury i Sztuki, nagrodę Państwową I stopnia w dziedzinie literatury, doktoraty honoris causa Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetu Opolskiego, Lwowskiego Państwowego Uniwersytetu Medycznego, Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu w Bielefeldzie, austriacką nagrodę państwową w dziedzinie kultury europejskiej, austriacką nagrodę państwową im. Franza Kafki w dziedzinie literatury, Order Orła Białego. Był członkiem Komisji Polskiej Akademii Nauk "Polska 2000", honorowym członkiem Science Fiction Writers of America (skąd usunięto go, gdy spełnił kryteria na członkostwo zwyczajne, ale wedle opinii wielu ludzi prawdziwym powodem były głoszone przez niego krytyczne poglądy odnośnie amerykańskiej science fiction). Był honorowym obywatelem miasta Krakowa. W roku 1992 radziecki astronom Nikołaj Czernych nazwał odkrytą przez siebie planetoidę 3836 imieniem Stanisława Lema. W wywiadzie mówił Lem o wyróżnieniach: „uhonorowano mnie już powyżej uszu: mam doktoraty honoris causa, order Orła Białego, jestem honorowym obywatelem Krakowa... Wystarczy. Jako człowiek z natury kameralny, nie lubię wielkich fet i festiwali. Na spotkanie z astronautami amerykańskimi eskortowano mnie w asyście policyjnych wozów na sygnale. Żona była przerażona, że teraz całe osiedle pomyśli, że Lemowie zostali zaaresztowani. Codziennie dostaję coraz dziwniejszą korespondencję. Czasami boję się otwierać skrzynkę pocztową. Młodzi ludzie przysyłają mi swoje wiersze, ktoś "pożycza" mi kasetę wideo z podpisem "Oto, jak wygląda UFO", inżynier z Katowic pisze, że jego sąsiedzi są zbulwersowani puszczaniem głośno muzyki o pierwszej w nocy, a on akurat bardzo lubi – i prosi abym ja, Lem, zrobił z tym porządek. Bardzo przepraszam, ale sektor moich możliwości jest bardzo wąski. Jedyne o czym teraz naprawdę marzę to odrobina świętego spokoju. Tylko tyle”29.
Pomimo tylu nagród i odznaczeń Lem uważał się za autora zapoznanego, niedocenianego w ojczyźnie. Co może dziwić, zważywszy, że recenzje z jego książek pisali czołowi autorzy powojennej Polski. Na temat jego dzieł eseistycznych odbywały się dyskusje profesjonalistów. Summa technologiae wzbudziła polemikę w redakcji kwartalnika „Studia Filozoficzne”. Brali w niej udział filozofowie specjalizujący się w metodologii nauk. Zapis jej ukazał się na łamach tegoż pisma, w drugim i trzecim numerze w roku 1965. Filozofia przypadku sprowokowała sesję Instytutu Badań Literackich. Najpoważniejsze pisma zajmujące się polską kulturą wydawały numery monograficzne poświęcone Lemowi. Lem jednak wielokrotnie powtarza, że Summa technologiae nie wzbudziła żadnego echa, oprócz recenzji Kołakowskiego z „Twórczości”30. Recenzja owa również nie przypadła Lemowi do gustu, ponieważ filozof drwił z Lema i jego predykcyjnych zdolności.
Twórczość Lema miała duży wpływ na literaturę science fiction. Często porównywana jest do pisarstwa braci Strugackich, dla których stał się duchowym mistrzem31. Współcześnie za jego następców w tej dziedzinie uważa się Marka S. Huberatha – krakowskiego fizyka i pisarza fantastyki naukowej oraz Jacka Dukaja, w którego twórczości odnajdziemy pytania o istotę i porządek świata, oscylujące pomiędzy fizyką i filozofią32.
Na usprawiedliwienie tego, iż opis dzieła Lema przeważa w niniejszym rozdziale nad kwestiami stricte biograficznymi weźmy jego zdanie: „uważam bowiem, że najważniejsze w mej biografii są zmagania intelektu ale, a reszta ma raczej charakter anegdotyczny”.33
4.Filozofia Leszka Kołakowskiego
Kołakowski przemierzył w swojej karierze całe spektrum stanowisk filozoficznych wyznaczonych przez ogólny podział filozofii na naturalizm i antynaturalizm oraz racjonalizm i irracjonalizm. W młodości zajmował stanowisko szanującego naukę marksizmu, opowiadającego się po stronie racjonalistycznego naturalizmu. Potem, po przejściu stadiów pośrednich, dotarł w swej dojrzałej twórczości do pozycji skrajnie przeciwnej – opartego na światopoglądzie chrześcijańskim, irracjonalistycznego antynaturalizmu.
4.1.Ontologia
Kołakowski rozpoczął swą działalność filozoficzną jako działacz partyjny PZPR, a jego stanowisko filozoficzne zgodne było z obowiązującą w partii doktryną marksistowską. Wyznawany przez niego marksizm w zakresie ontologii był materializmem dialektycznym – jedynym słusznym w Polsce po wkroczeniu Armii Czerwonej rodzajem materializmu. Podział na filozofię marksistowską i niemarksistowską uważany był przez ideologów partyjnych za współczesną formę podziału między materializmem a idealizmem. W późniejszej twórczości Kołakowskiego, po odrzuceniu przez niego roli partyjnego aparatczyka, nie spotykamy raczej głoszonych wprost twierdzeń ontologicznych. Jednak widać wyraźnie zmianę zapatrywań na tę kwestię.
W tekście Kapłan i błazen Kołakowski opisuje dwa najogólniejsze stanowiska filozoficzne, między którymi istnieje nieusuwalny antagonizm. Jedno z nich dąży do utrwalenia absolutu, a drugie wszelkie absoluty kwestionuje. Kołakowski eksplicite opowiada się za tym drugim stanowiskiem, ponieważ przeciwstawia się ono fanatyzmowi. Między tymi dwoma antagonistycznymi opcjami filozoficznymi nie może, jego zdaniem, dojść do ugody. Nie da się wyznawać obu jednocześnie, możliwa jest jedynie zmiana stanowiska. Kołakowski twierdzi, że częściej zdarza się odrzucenie negującej istnienie absolutu postawy błazna i przyjęcie postawy kapłana – strażnika absolutu34. Ta przemiana przypadła w udziale jemu samemu.
W dojrzałej twórczości Kołakowski opowiadał się za transcendentalizmem, czyli dualizmem w ontologii. W książce Jeśli Boga nie ma… sprzyja chrześcijańskiej wizji rzeczywistości, sytuującej sens świata poza nim. Ta koncepcja wydaje się Kołakowskiemu bardziej konsekwentna od prometejskiego ateizmu szukającego sensu świata w nim samym. Kołakowski zgadza się z Whiteheadem, że cała filozofia to przypisy do Platona. Uważa, iż u Platona można znaleźć wszystkie ważne kwestie filozoficzne. Teoria form czy idei jest wciąż aktualna. Zaświadczają o tym dwie wiążące się z nią sprawy: świat bytów matematycznych istniejących niezależnie od istot rozumnych oraz idee dobra i zła, które muszą istnieć w platoński, pozaświatowy sposób, jeżeli nie mają okazać się jedynie arbitralnym dekretem35.
W Horror Metaphisicus Kołakowski pisze, iż „Jest przede wszystkim rzeczą trywialną i bezsporną (…) że żywiołowo nadajemy dodatkowe znaczenie ludzkim działaniom i wytworom, które zdawać by się mogły niczym więcej, jak przedłużeniem zwierzęcych zachowań”. Uważa on, że „w naturalny sposób wierzymy w brak ciągłości drzewa życia”, a tym, co odróżnia świat ludzi od świata natury jest sens odnoszący się do swoiście ludzkiej duchowej rzeczywistości36.
Kołakowski opowiada się przeciwko materialistycznemu czy naturalistycznemu monizmowi. Widzi przepaść między światem natury a światem kultury. Uważa, że nie ma zrozumiałego przejścia od codziennego doświadczenia do sfery sacrum. Z tego względu wszelkie monistyczne ujęcia bytu poczytuje za metafizyczne i równie niedowodliwe jak religijne interpretacje świata doczesnego. Wybór między religijnością a ateizmem jest jego zdaniem kwestią swobodnej decyzji.37
W kwestii dynamiki bytu Kołakowski opowiada się za teleologią. Pisząc o zrozumiałości zdarzenia historycznego stwierdza, że celowość jest w humanistyce niezbędna38. Filozofia jest według niego dziedziną par exellence humanistyczną i powinna ujmować świat teleologicznie. W książce Jeśli Boga nie ma… opowiada się za chrześcijańską wizją świata pełnego sensu, prowadzonego przez Boga. Nie zgadza się z deterministycznym obrazem świata. Wyszczególnia dwie odmiany ateizmu przeciwstawiającego się teleologicznej wizji świata. Pierwszym z nich jest ateizm prometejski, który ukazuje świat dążący samoczynnie do ostatecznej szczęśliwości. Ten światopogląd uznawany przez Kołakowskiego za iluzję, przypisuje on w swej recenzji z Summa Technologiae Lemowi, porównując go do bawiącego się w piaskownicy dziecka. Druga, szlachetniejsza zdaniem Kołakowskiego odmiana ateizmu uznaje świat za absurdalną zmierzającą donikąd i kończącą się pustką zabawkę bezosobowego fatum. Jako głosicieli tego stanowiska Kołakowski wymienia Lukrecjusza, Marka Aureliusza, Schopenhauera oraz Jaspersa. Obydwóm formom ateizmu autor Jeśli boga nie ma… przeciwstawia bliższą mu chrześcijańską wizję świata, która pozwala zachować nadzieję na sensowność i nieprzypadkowość ludzkiego losu.
W książce Horror metaphisicus Kołakowski opowiada się przeciwko scjentystycznemu obrazowi świata, wedle którego wszechświat, życie i historia nie mają żadnego celu, a sens nie istnieje poza ludzkimi intencjami. Jako alternatywę przedstawia wizję będącą metafizycznym tłem hermeneutyki. Zgodnie z nią sensotwórczy duch aktualizuje się w procesie objawiania się naszym umysłom. Koncepcja ta przypomina ideę „historycznego Boga”39.
Kołakowski zwykle nie wyraża wprost swoich zapatrywań na naturę bytu, niekiedy natomiast daje wyraz swoim sympatiom i antypatiom. Unika jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy wierzy w Boga, ale pisze, że wiara w absolut, czy kult rzeczywistości wiecznej – jak określa religię – jest koniecznie związana z moralnością. Zamiast odpowiedzieć wprost na pytanie o istotę wszechrzeczy, mówi jaka wizja bytu odpowiada naturze człowieka. Nie występuje więc jako wyznawca metafizyki chrześcijańskiej, lecz jako jej sympatyk i propagator. Ontologię Kołakowskiego, wnioskując z jego sympatii, należy uznać za sprzeciwiający się monistycznemu naturalizmowi transcendentalizm – w kwestii tworzywa świata, i teleologię jako stanowisko – w zakresie dynamiki bytu.
4.2.Epistemologia
Kołakowski w młodości, będąc marksistą, bronił „jedynego słusznego”, „naukowego” poglądu na świat. Atakował konwencjonalizm mogący zdaniem partyjnych ideologów doprowadzić do relatywistycznego zrównania nauk empirycznych z „obłędem i mistyką”40. Potem, jako rewizjonista i historyk idei, wyrażał większy sceptycyzm co do monopolu nauk empirycznych na opisywanie rzeczywistości. W dojrzałej twórczości bronił zaś stanowiska, wedle którego scjentyzm jest opcją równie arbitralnie przyjmowaną, jak opowiedzenie się za obrazem rzeczywistości ugruntowanym na irracjonalnej podstawie. Zrównawszy owe postawy pod względem prawomocności poznawczej Kołakowski przeniósł zarazem swą sympatię na stronę irracjonalizmu. O mistyce pisał, że nie należy jej lekceważyć, a nauce zarzucał, że nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania naprawdę istotne.
Na studiach Kołakowski współpracował z osobami związanymi ze szkołą lwowsko-warszawską, co ukształtowało jego poszanowanie dla logiki. Polemika z przedstawicielami tej formacji, w marksistowskim okresie filozofii Kołakowskiego, utrzymana była z zachowaniem standardów logicznych. Późniejszym pracom historyczno-filozoficznym także nie można zarzucić braku respektu dla norm racjonalnej analizy. W późnej twórczości metoda filozoficzna Kołakowskiego przekształca się natomiast w „rozbudzanie świadomości mitycznej”, które przeciwstawione zostaje racjonalistycznej antycypacji. Staranność wnioskowań ustępuje wtedy na rzecz literackich walorów języka.
W kwestii poznania filozoficznego Kołakowski przyjął postawę antracjonalistyczną. Już od Filozofii pozytywistycznej w myśli Kołakowskiego widać wyraźne przeciwstawienie filozofii i wyznaczającej standardy racjonalności nauki. W Obecności mitu filozofię umieszcza jako przedłużenie pnia mitycznego cywilizacji, a naukę jako przedłużenie jej pnia technologicznego. Kołakowski opowiada się przeciwko scjentyzmowi. Uważa, iż jest on tak samo arbitralnie przyjętą opcją jak opowiedzenie się za mitem, lecz gorzej zaspokaja ludzką potrzebę ujmowania świata jako sensownej całości.
W badaniach historycznych Kołakowski sprzeciwia się metodzie bezstronnego kompilowania faktów. Aby zdarzenie historyczne było zrozumiałe, musi być ujęte w sensowną całość podporządkowaną ogólnej idei. Historia może być sensowna tylko dzięki narzuconemu na nią projektowi. Kołakowski wyrażał sprzeciw wobec stosowania w humanistyce metody nauk empirycznych, nakazującej tłumaczyć fakty deterministycznie. Zgodnie z metodologią historyków idei, podkreślał twórczą rolę podmiotu w procesie poznania. Twierdził, że fakt jest zarówno wytworem historii jak i badającego ją historyka. Zjawiska historyczne stają się, w tej perspektywie, zrozumiałe jedynie na gruncie deformacji41.
Filozofia Kołakowskiego jest irracjonalistyczna. Filozofia i nauka jako wyrosłe z dwóch różnych pni cywilizacji posiadają odmienne cele oraz metody. Filozofia nie służy więc zdobywaniu informacji, tylko rozbudzaniu świadomości mitycznej. Metoda filozofii Kołakowskiego nie jest racjonalną metodą nauki, ponieważ jego zdaniem nie sposób na drodze racjonalnej dotrzeć do absolutu. Kategorie prawdy i fałszu nie odnoszą się do filozofii jako dziedziny wyrosłej z pnia mitycznego, nie mamy tam do czynienia z przyporządkowywaniem sądu do sytuacji, którą on opisuje, ale z przyporządkowywaniem potrzeby do obszaru, który ją zaspokaja. W metafizyce niczego nie można prawomocnie dowodzić. Dowodzenie w metafizyce wynika z pomieszania technologicznego i mitycznego sposobu odnoszenia się do świata.42
Irracjonalizm myśli Kołakowskiego przejawia się również w podobieństwie opisów twórczości mistyków i filozofów, które odnaleźć możemy w książkach Jeśli boga nie ma… oraz Obecność mitu. Filozofowie konstruują nowe narzędzia językowe, aby wypowiadać wciąż te same pytania, których racjonalne rozwikłanie nie jest możliwe43. Podobnie mistycy próbują opisać swoje doświadczenie spotkania z absolutem, bez nadziei na jego adekwatne ujęcie. Kontaktu z absolutem nie da się osiągnąć na drodze racjonalnej spekulacji. Można go poznać jedynie na drodze bezpośredniego doświadczenia44.
Kołakowski mówi o sobie, że jest sceptykiem. Jego sceptycyzm polega na ograniczonej ufności w możliwości rozumu. Jest sceptykiem, co do poznania naukowego, ponieważ twierdzi, że istnieją pytania oraz przeświadczenia metafizyczne, na które nauka nie znajdzie nigdy odpowiedzi. Nauka nie jest zdaniem Kołakowskiego „samo-wystarczalna”, co oznacza, że nie sposób w jej ramach dowieść prawomocności lub tylko-utylitarności wiedzy naukowej. Kołakowski jest również sceptykiem, co do możliwości rozwiązania problemów filozoficznych. Nigdy nie doczekamy się, w jego mniemaniu, ostatecznego ich rozwikłania. Jedyne, co filozofowie mogą w takiej sytuacji robić, to rozbudzać świadomość mityczną i starać się aktualizować problemy ujmując je w języku przemawiającym do współczesnych ludzi. Kołakowski wyraża sceptycyzm co do możliwości racjonalnego dotarcia do absolutu.
Epistemologię Kołakowskiego można podsumować jako irracjonalną i sprzeciwiającą się stosowaniu metod nauk empirycznych w filozofii i ogólnie humanistyce, oraz sceptyczną, co do możliwości osiągnięcia zadowalających odpowiedzi na pytania filozoficzne.
4.3.Aksjologia
W tekstach takich jak Etyka bez kodeksu, czy Kapłan i błazen Kołakowski sprzeciwia się aksjologicznemu absolutyzmowi. Absolutyzacja wartości wiedzie w jego mniemaniu do immoralizmu, ponieważ w praktyce okazuje się, że pomiędzy wartościami istnieje nieusuwalny konflikt, który powoduje, iż nie są one współwykonalne.
Wartości należą do sfery bytów idealnych, znajdującej się poza światem natury. W Obecności mitu Kołakowski zwraca uwagę na to, iż aby wartości mogły być respektowane trzeba uznać ich istnienie poza objaśnialnym przyczynowo światem doczesnym. Jest tak ponieważ empiryczne wyjaśnienie przeświadczenia o wartości „anuluje treść doświadczenia pozostawiając fakt psychiczny”45. W Jeśli Boga nie ma… autor twierdzi, że istnienie moralności uzależnione jest od tabu, a ludzie mogą się konfrontować z wartościami tylko dzięki poczuciu winy.
W Szkicach o filozofii katolickiej Kołakowski znajdując się pod wpływem marksizmu atakuje religię z pozycji moralności humanistycznej. Moralność tę scharakteryzował w innej pracy pisząc, iż przyjmuje ona między innymi, że człowiek jest jedynym źródłem i twórcą nakazów moralnych, oraz że człowiek jest zdolny osiągnąć własnym wysiłkiem najwyższy dostępny poziom46. W późniejszej filozofii zmienia strony i broni moralności chrześcijańskiej, opowiadając się przeciwko antropocentrycznemu humanizmowi.
W eseju Etyka bez kodeksu Kołakowski opowiada się za odwagą i odpowiedzialnością, przeciwko biernemu posłuszeństwu i eskapizmowi. Krytykuje postawę kierowania się uhierarchizowanymi i zmierzającymi do zupełności zbiorami nakazów etycznych, które nazywa kodeksami. Zagłuszają one samowiedzę moralną oraz poczucie odpowiedzialności za zło ukryte w naszych wyborach. Krytykowana przez Kołakowskiego postawa kodeksowa jest jego zdaniem możliwa zarówno na gruncie chrześcijaństwa jak i światopoglądu socjalistycznego.47
Wartości chrześcijańskie są Kołakowskiemu bliskie. Powiada on: „być niechrześcijaninem to wyłączyć się z tej (naszej wspólnej – przyp. S. K.) kultury”48. Chrześcijaństwo uczy balansowania, pozwala uniknąć dylematu optymizm-pesymizm, występując przeciwko szaleńczej ufności w nieskończoną zdolność doskonalenia się oraz broniąc człowieka przed popadnięciem w rozpacz49.
Cenione przez Kołakowskiego wartości to z jednej strony skromność, a z drugiej odwaga i odpowiedzialność. W Etyce bez kodeksu podkreśla wagę odpowiedzialności i odwagi podejmowania decyzji przy jednoczesnym zachowaniu świadomości złych stron własnych wyborów. W późniejszych tekstach zwraca uwagę na istotną rolę skromności i powściągliwości w ocenie ludzkich możliwości. Obydwa te zestawy wartości wywodzą się z jego wizji człowieka jako istoty skażonej złem, grzechem pierworodnym.
4.4.Antropologia filozoficzna
W monografii dotyczącej filozofii Spinozy zatytułowanej Jednostka i nieskończoność Kołakowski proponuje, aby wszelkie zagadnienia filozoficzne traktować jako zagadnienia dotyczące natury ludzkiej. W takim ujęciu całą filozofię można by było przedstawić jako antropologię filozoficzną. W swej twórczości Kołakowski często trzymał się tej idei, a co za tym idzie jego poglądy na tradycyjne kwestie metafizyki i epistemologii często trzeba wydobywać z jego filozoficznej teorii człowieka. Pogląd na naturę ludzką prowadzi Kołakowskiego do opowiedzenia się za irracjonalizmem i transcendentalizmem. Przyjęcie scjentystycznej i naturalistycznej wizji świata zmusza człowieka do rozpaczliwej zgody na własną przypadkowość. Jedynym sposobem na uniknięcie tej tragicznej konsekwencji jest opowiedzenie się za mitem.
W prezentowanej przez Kołakowskiego wizji natury ludzkiej istotnym elementem jest konieczny charakter tkwiącego w tej naturze zła. Już zajmowane przez niego w młodości stanowisko nazywane było przez jego ówczesnych kolegów i uczniów „postmarksistowskim manicheizmem”50. W Etyce bez kodeksu autor propaguje postawę, zgodnie z którą człowiek winien akceptować świadomość tego, że każda jego decyzja jest jakoś zła i jakoś dobra. Przekonanie o tym, jakoby pewne wybory mogły być pozbawione złych stron, surowo gani. W późniejszych pracach do określenia koniecznego charakteru zła – podobnie jak w innych kwestiach – używa kategorii chrześcijańskich. W eseju Czy diabeł może być zbawiony opowiada się za ortodoksją chrześcijańską, wedle której diabeł zbawiony być nie może a „pojęcie grzechu pierworodnego zawiera głęboką intuicję ludzkiego losu”.51 Kołakowski sprzeciwia się oświeceniowej formie humanizmu, którą uważa za ateistyczną i antychrześcijańską, widząc w niej negację grzechu pierworodnego oraz nieograniczoną afirmację dobroci człowieka. Takiego humanizmu nie da się jego zdaniem pogodzić z chrześcijaństwem.
Innym zaczerpniętym przez Kołakowskiego z chrześcijaństwa poglądem jest paulinizm, który głosi, iż nie ma zbawienia poza Kościołem. W świeckiej wersji można go przedstawić jako twierdzenie, iż człowiek nie może zrealizować swych dobrych potencji poza wspólnotą. W jednym z wywiadów Kołakowski powiedział, że źle jest uciekać od poczucia istnienia wspólnego losu52.
5.Filozofia Stanisława Lema
Lem nie miał akademickiego wykształcenia filozoficznego, a znany jest powszechnie jako wybitny pisarz literatury science fiction. Nie zmienia to oczywistego faktu, iż Lem był filozofem. W swych książkach dyskursywnych niejednokrotnie omawiał, a w beletrystyce ilustrował, najrozmaitsze zagadnienia wchodzące w zakres tradycyjnych działów filozofii, takich jak metafizyka, epistemologia oraz aksjologia. Jego poglądy na większość zasadniczych kwestii należących do tych dziedzin były stałe. Lem w ciągu sześćdziesięcioletniej działalności twórczej wyraźnie zmienił stosunek tylko wobec dwóch istotnych zagadnień filozoficznych. W Summa Technologiae utracił on żywioną wcześniej ufność w nieograniczone możliwości nauki. Optymizm, co do możliwości niesionych przez postęp naukowy pojawiał się, co prawda, nawet wtedy, ale występował coraz bardziej sporadycznie, aż od lat siedemdziesiątych zanika on całkowicie. W pierwszych książkach science fiction napisanych przez Lema, mających rysy socrealizmu, autor wyraża również wiarę w dobro ludzkiej natury. Szybko jednak jego stanowisko antropologiczne staje się pesymistyczne.
Badacze twórczości Lema traktują go zazwyczaj jako postać niepasującą do żadnej szkoły bądź nurtu we współczesnej filozofii. Małgorzata Szpakowska po wykazaniu nieskuteczności wielu standardowych podziałów polskiej myśli filozoficznej przyporządkowuje go jednak do naturalizmu skonfrontowanego z kulturalizmem. Jako przedstawiciela tego drugiego nurtu Szpakowska wymienia Kołakowskiego. Wobec braku współczesnych filozofów, z którymi całościowo można by myśl Lema identyfikować, zajmujący się nią Paweł Okołowski odnajduje występujące w niej wątki w poemacie Lukrecjusza53. Poglądy Lema wpisane w schemat dzielący filozofię pod względem zaufania do logiki oraz stosunku do tradycyjnej metafizyki plasują się w obrębie racjonalistycznego naturalizmu. Ten obszar filozofii autor Summa Technologiae dzieli ze scjentystami oraz niektórymi marksistami. Filozofii Lema nie da się jednak wpisać w żaden z tych nurtów. Lem zgadza się z marksistowską tezą materializmu dziejowego, mówiącą o tym, iż historia rozwija się niezależnie od ludzkich chęci. Formułuje tę myśl pod postacią twierdzenia, że „technologia jest zmienną niezależną cywilizacji”. Nie przyjmuje jednak drugiego filaru filozofii marksistowskiej – materializmu dialektycznego. Krytykuje dialektykę za to, że nie da się jej sformalizować i wyraża pogląd, iż metody statystyczne lepiej sprawdziłyby się na jej miejscu54. Więcej niż z marksizmem, łączy Lema z tradycją scjentystyczną. Najważniejszą kwestią zbliżającą jego filozofię do neopozytywizmu oraz filozofii szkoły lwowsko-warszawskiej była fascynacja naukami ścisłymi. Lem skupiał uwagę na wpływie tych nauk na wszelkie dziedziny ludzkiego życia, nie wyłączając filozofii. Rozważał również konsekwencje ich dalszego rozwoju oraz dylematy, które mogą się z nich narodzić na niwie tradycyjnie zasiedlanej przez metafizykę i aksjologię. To zainteresowanie presją nauki na tradycyjne kwestie filozoficzne skłoniło Leszka Kołakowskiego do przyporządkowania Lema do scjentyzmu. Pomimo związków z tym nurtem Lem nie jest jednak scjentystą. Jego filozofia zawiera elementy zasadniczo odróżniające ją od tego nurtu, takie jak: odrzucenie kultu nauki, której ciągły rozwój traktuje Lem jako tragiczną konieczność; zaangażowanie w problematykę antropologiczną oraz poważne potraktowanie problemu zła.
5.1.Ontologia
W kwestii tworzywa świata Lem zajmował stanowisko monizmu naturalistycznego. Na owo naturalistyczne ujęcie Kosmosu pozwala mu wykorzystanie schematów z zakresu teorii informacji oraz biologii ewolucyjnej. Starał się ukazać jedność świata kultury, technologii i przyrody, wykazując, iż wszystkie one stanowią naturę podporządkowaną procesom ewolucyjnym. Lem opisuje człowieka w kategoriach gatunkowych, kulturę traktując jako efekt procesu masowo statystycznego. Natomiast społeczeństwo, które stara się przedstawiać przy pomocy narzędzi cybernetycznych, jest dla niego homeostatem wyposażonym w sprzężenia zwrotne.
Lem stanowczo odrzuca wiarę w istnienie świata transcendentnego. Swoją postawę odnośnie religii czasem określa jako agnostycyzm a czasem jako ateizm. W wywiadzie Rozmowy ze Stanisławem Lemem mówi: „Nie jestem zdolny do wiary religijnej”55. Z drugiej strony twierdził jednak, że wiara religijna jest ludziom potrzebna, tak jak potrzebna jest wszelkim rozumom skończonym, aby mogły rekompensować i zaakceptować swą niedoskonałość. W Summa technologiae wyraził pogląd, iż jeżeli powstaną w przyszłości sztuczne rozumy, to wytworzą one własne wiary metafizyczne, które będą miały charakter wyrównawczy względem ograniczeń owych rozumów. Tak więc wiara umożliwia „optymalne osiągnięcie wewnętrznej równowagi, czyli, w języku potocznym, zgodę na istniejący stan rzeczy”56.
Stanowiskiem Lema w odniesieniu do zagadnienia mechanizmu świata jest kazualizm. Olbrzymie znaczenie ma w jego wywodach kategoria przypadku. Jest ona nie tylko tytułowym zagadnieniem Filozofii przypadku – ukazującej działanie losowości tam gdzie nauczyliśmy się rozpoznawać odgórnie założony porządek57 – ale również stale powracającym motywem w jego beletrystyce. W utworach Śledztwo i Katar sytuujących się na pograniczu prozy fantastyczno naukowej i kryminalnej Lem ukazuje świat rządzący się mechanizmami na tyle złożonymi i skomplikowanymi, że w ich badaniu nieskuteczna staje się dedukcja. Jedynym sposobem na skuteczne rozwiązywanie problemów, na które natrafiamy w tej matni, jest statystyka. Wspomniane powieści stanowią ilustrację teorii wyłożonej w eseju Filozofia przypadku, wedle której wszelkie zachodzące w świecie przemiany są w istocie spiętrzeniem zdarzeń losowych. W Rozmowach… Lem mówi: „zawsze miałem maniakalny stosunek do tego co potrafi zdziałać przypadek, koincydencja, ślepy traf czy Los”58.
5.2.Epistemologia
Ze scjentyzmem łączyło Lema wiele wspólnych poglądów. Na gruncie epistemologii były to głównie racjonalizm oraz fascynacja naukami ścisłymi. W młodości Lem wyrażał optymizm oraz wielką ufność w możliwości nauki. Później odżegnuje się jednak od tej postawy, na rzecz pesymistycznej wizji, wedle której jesteśmy na naukę skazani.
Lem był racjonalistą sprzeciwiającym się irracjonalizmowi. Racjonalizm Lema wyrażał się w poszanowaniu dla logiki. Autor Summa technologiae dbał w twórczości dyskursywnej o jasność wyrażeń oraz staranność definicji. Istotną rolę w jego rozumowaniu stanowiły zawsze konsekwencje logiczne. Fascynacja naukami ścisłymi przejawiała się w jego tekstach pod postacią przejrzystych rozumowań ujednoznacznionych dzięki rzetelnemu zastosowaniu nomenklatury tych nauk. Tekst pierwszej książki dyskursywnej Lema – Dialogów – przesycony jest językiem cybernetyki, którego autor nauczył się na konwersatorium naukoznawczym. Pozwala mu to na snucie rozważań filozoficznych: metafizycznych, antropologicznych, a nawet eschatologicznych; przy zachowaniu rygorów logicznego myślenia.
W odniesieniu do zagadnienia źródła poznania Lem był empirystą. Wysoko cenił wiedzę zdobywaną przez nauki empiryczne. Korzystał również z metodologii oraz osiągnięć tych nauk w zastosowaniu do kwestii filozoficznych – nieprzypadkowo podtytuł Filozofii przypadku brzmi Literatura w świecie empirii. W tej książce autor przeciwstawia fenomenologicznej teorii dzieła literackiego teorię empiryczną, polegającą na uwzględnieniu subiektywizmów. Empiryzm Lema nie jest wiarą w niewątpliwy charakter prawd ustalonych przez naukę. Rozwój nauki przebiega według niego, zgodnie z popperowskim falsyfikacjonizmem, na aproksymacyjnym zbliżaniu się do prawdy. Wczesne teksty Lema łączy ze scjentystycznym pozytywizmem kult nauk. W wywiadzie Stanisława Beresia Lem mówi, że „Dialogi charakteryzują się przerostem nadziei i wiary w cybernetykę”59. W późniejszych dziełach obserwujemy, iż stopniowo traci on ufność w nieograniczone możliwości nauki. Krytycznie wyraża się między innymi o możliwościach naukowej futurologii60. W Summa Technologiae nie przedstawia rozwoju technologii jako tryumfu człowieka. Ludzkość jest na ten proces skazana, jak pisze Lem: „jedynym sposobem na technologię jest inna technologia”61.
W zakresie teorii poznania Lem był również zwolennikiem głoszonych przez Ludwika Flecka62 idei dotyczących wielości prawd w świecie ludzi oraz istotnego znaczenia ścierania się kolektywów myślowych. Lem w swoich książkach beletrystycznych, takich jak Głos Pana, Solaris, czy Wizja lokalna, ukazuje wiedzę ludzką jako uwikłaną w społeczne konteksty, co świadczy o tym, że bliskie mu były też koncepcje Thomasa Kuhna. Postawa Lema zaprezentowana w tych książkach, polegająca na pracy z wieloma alternatywnymi teoriami, pozwala zastosować w stosunku do niego ukute przez Paula Feyerabenda określenie „dobry empirysta”. Lem podobnie jak Ludwik Fleck, Thomas Kuhn oraz Paul Feyerabend podkreślał przy rozważaniu naukowego postępu znaczenie czynników społecznych, politycznych, religijnych, ekonomicznych oraz wszelkich innych zewnętrznych uwarunkowań. To, w jakim kierunku podąża nauka zależne jest od tego skąd finansowane są badania, ile fundatorzy są w stanie wyłożyć pieniędzy, czego oczekują w zamian, jakie badania są aprobowane i doceniane w środowisku uczonych oraz jakie panują w nich „mody”. Rozważania te doprowadziły Kuhna i Feyerabenda do relatywizmu epistemologicznego. Jednakże Lem podobnie jak Fleck godził je z absolutyzmem poznawczym i zachowaniem klasycznej definicją prawdy.
5.3.Aksjologia
Lem jako konsekwentny naturalista uważa, że moralność zasadza się na mechanizmach powstałych na drodze ewolucji. Szlachetne odruchy są zaprogramowane genetycznie, ponieważ altruizm zwiększa szanse gatunku na przeżycie. Systemy etyczne są natomiast późnym rezultatem trwających przez setki milionów lat mechanizmów selekcji63.
W wywiadzie przeprowadzonym przez Beresia Lem powiedział, że nie rozmyślał zbyt wiele nad sprawami etyki, przyjmując jedynie minimalistyczny kodeks postępowania, którego stara się przestrzegać64. Lem, pomimo iż był niewierzący, trwał przy aksjologii chrześcijańskiej. W tym samym wywiadzie powiedział, że najpiękniejsze w religii chrześcijańskiej są „proste prawdy moralne każące miłować bliźnich, a nawet nieprzyjaciół”65. Jednak rozwój technologii tworzy nowe okoliczności, których nie możemy oceniać w oparciu o niezmienne „pole aksjologicznych rozwiązań” proponowane przez chrześcijaństwo. Chrystianocentryczna aksjologia Lema domaga się rozszerzenia tego pola, czyli nowych norm dla nieprzewidzianych wcześniej okoliczności.
5.4.Antropologia filozoficzna
Od scjentyzmu odróżnia Lema zaangażowanie w problematykę antropologii filozoficznej. Wielokrotnie wyraża swoje zapatrywania na kwestię natury ludzkiej. W Dialogach stosuje do rozważań antropologicznych ścisły język cybernetyki, co czyni jego rozważania przejrzystymi logicznie. Przykładem na to jest przedstawiona tam antynomia związana ze „zmartwychwstaniem z atomów”.
W swojej autobiografii Lem napisał, że zdecydował się na uprawianie fantastyki naukowej ponieważ zajmował się ludźmi jako gatunkiem66. Ta stylistyka pozwoliła mu na odrzucenie antropocentryzmu i spojrzenie na naturę ludzką z boku. Człowiek przez niego opisywany nie jest istotą doskonałą, ani z natury dobrą. W groteskowych utworach Lema spotykamy się z określeniami, które istoty pozaziemskie ukuły na gatunek, który sam nazywa siebie Homo sapiens. W Podróży ósmej Iona Tichego dowiadujemy się, iż zgodnie z przyjętą w naszej galaktyce systematyką ludzkość należy do gatunku o nazwie „Monstroteratum Furiosum” czyli „Ohydek Szalej” i jest typowym reprezentantem „Trupobawów”. W Bajkach robotów występuje natomiast wyjątkowo jadowita, przebiegła i budząca obrzydzenie istota zwana „Homosem Antroposem” lub pospolicie „Bladawcem”. Podejście ewolucjonistyczne zaprezentowane w Golemie XIV skłania Lema do twierdzenia, iż gatunki biologiczne, w tym również człowiek rozumny, powstały z błądzenia błędu i dalekie są od doskonałości67. Narrator tego utworu – tytułowy Golem, będący sztucznym rozumem – wyraża przekonanie sprzeciwiające się rozpowszechnionemu wśród ludzi mniemaniu o wyższości gatunku Homo sapiens. W utworze tym czytamy, iż „W ewolucji działa ujemny gradient ustrojowej perfekcji”68. Rozum w tej perspektywie nie jest doskonałym rezultatem celowych procesów, lecz jedynie narządem rekompensującym niedostatki konstrukcyjne. Powyższe przykłady świadczą o głębokiej mizantropi Lema.
W odróżnieniu od scjentyzmu i marksizmu a zgodnie z tradycyjna metafizyką Lem opowiada się za natywizmem antropologicznym. Postuluje istnienie zarówno wrodzonych człowiekowi dyspozycji gatunkowych jak i wrodzonych indywidualnych cech osobowości. Mówi więc Lem w rozmowie z Beresiem „Człowiek „w środku” w istocie się nie zmienia”, w innym miejscu tego wywiadu wygłasza pogląd, że „jeśli w kanale dziedzicznym nie było na przykład uzdolnień matematycznych, to nie da się ich zastąpić żadnym wykształceniem”69. Potencje do zachowań są wrodzone, jednak aby mogły się zrealizować, potrzebne są odpowiednie warunki oraz „zbiorowy rezonans”70 – określane łącznie jako wychowanie.
Następnym wyróżnikiem antropologii filozoficznej Lema jest jego manicheizm. Pisarz wielokrotnie daje wyraz swojemu przekonaniu o tkwiącej w naturze ludzkiej skłonności do bezinteresownego czynienia zła. W wywiadzie przeprowadzonym przez Beresia mówi, że „… bezinteresowność działań niszczycielskich zdaje się (…) być integralną własnością natury ludzkiej”71. Tak rozumiane zło nie jest zdaniem Lema tożsame z agresją, a zbyt łatwe hipotezy ewolucyjnego pochodzenia tej skłonności wywołują u pisarza „umysłowy niedosyt”72. Powstała ona na drodze ewolucyjnej, jako że tkwi w genach, jednakże jest w przyrodzie czymś całkowicie nowym.
Kolejnym antropologicznym stanowiskiem w filozofii Lema jest jego paulinizm, czyli wzięte od św. Pawła przekonanie, że człowiek może stawiać opór złu tylko we wspólnocie. Myśl ta przejawia się w twórczości Lema pod postacią twierdzenia, że człowiek przezwycięża trudności świata wraz z innymi. Lem nazywa tę naszą cechę „składową prometejską natury ludzkiej”. W Summa Technologiae pisze, że „sensem życia obdarza jednostkę społeczeństwo”73.
5.5.Podsumowanie
Koncepcje filozoficzne Lema dają się wpisać w tradycyjną filozoficzną problematykę. W sposób merytoryczny dyskutuje on z wielkimi filozofami. Lem miał również własne oryginalne koncepcje, które wykładał w klarowny sposób. Filozofii nie traktował jako dziedziny czysto spekulatywnej. Testował ją w swej beletrystyce stanowiącej niejako poligon doświadczalny dla filozofii. Filozofowanie nie było jego profesją, lecz pasją. Przez pryzmat swych filozoficznych zapatrywań oglądał zarówno świat jak i własne życie. Biorąc serio głoszone przez siebie tezy kazualizmu i natywizmu antropologicznego pisze w swej autobiografii o dwóch siłach, które nim kierują. Pierwszą jest rządzący światem przypadek a drugą porządek, czyli genetycznie wrodzona część osobowości74.
6.Między dwiema „umysłowymi galaktykami”
Leszek Kołakowski i Stanisław Lem są wybitnymi postaciami, wielkimi myślicielami, filozofami. Ich twórczość niejednokrotnie dotyczy podobnych zagadnień. W ich myśleniu stale obecna jest głęboka refleksja nad kulturą, nauką czy religią. Jednak zagadnienia te ujmują często w odmienny sposób, dają różne odpowiedzi na podobne pytania, inne aspekty podobnych kwestii wydają im się interesujące. W liście do Lema Kołakowski zauważa, iż „galaktyki ich myślenia są nader odległe”75. Przy opisie rozważanych zjawisk uciekają się do odmiennych sposobów wyrazu a nawet słownictwa. Lecz zarówno Lem, będąc autorem science fiction, który oprócz pisania powieści i apokryfów uprawia eseistykę z pogranicza popularyzacji nauki a w swych wywodach obficie czerpie z terminologii naukowo-technicznej, jak i Kołakowski, pisząc rozprawy filozoficzne o historii odstępstw religijnych, historycznej realizacji filozofii marksistowskiej oraz książki o pozytywizmie, metafizyce czy świadomości mitycznej, koncentrują swe rozważania wokół spraw dotyczących człowieka i jego miejsca we wszechświecie. Kiedy między odległymi galaktykami ich myślenia nawiązany zostaje kontakt, poruszane są zagadnienia filozoficznie interesujące. Różne punkty widzenia i oceny wagi problemów którymi zajmują się obaj myśliciele, każą podjąć refleksję nad tym, co i dlaczego w filozofii, w myśleniu, jest ważne, jakie pytania są istotne a jakie nie warte uwagi. Kwestią, która stale towarzyszy ich sporom są wzajemne powiązania między dwoma porządkami myślenia: myślenia wartościującego opartego na micie, jak je rozumie Kołakowski, oraz rozważań naukowo-technicznych należących do porządku refleksji instrumentalnej.
Pomimo, iż obaj filozofowie darzyli się szacunkiem, wymieniali uprzejmości oraz doceniali nawzajem swą twórczość, to polemika, która się miedzy nimi wywiązała, była zacięta. Rozpoczęła się od napisanej przez Kołakowskiego i wydrukowanej na łamach „Twórczości” recenzji Summa technologiae Lema, pod tytułem Informacja i utopia. Kołakowski skupia się głównie na trzech punktach, które go, jak pisze, zniecierpliwiły. Są to mianowicie: łączenie rzetelnej informacji dotyczącej obecnego stanu nauki i techniki z nierealnymi opisami przyszłych technologii, przekonanie Lema o nieistnieniu problemów nierozwiązywalnych technologicznie oraz to, iż ulega on złudnej nadziei co do nieograniczonych możliwości zastosowania cybernetyki i wyolbrzymia jej wpływ na kulturę.
Trzy punkty, na których skupił się w swej recenzji Kołakowski wyznaczają trzy wyraźnie zarysowane w polemice zagadnienia, których rozważenie pozwala naświetlić kwestie niebagatelne dla rozumienia myśli obu polemistów. Pierwsze dotyczy statusu rozważań na temat przyszłych technologii – tego, czy są to rozważania istotne, czy dotyczą realnych kwestii, czy może są to fantastyczne bajania niegodne filozoficznego namysłu. Drugie zagadnienie wiąże się z odpowiedzią na pytanie o to, czy niesprawdzalne spekulacje metafizyczne są człowiekowi potrzebne. Trzecie dotyczy możliwości wpływu nauki i techniki na problematykę filozoficzną. Rozwiązania tych problemów proponowane przez obu filozofów mówią nam coś o ich fundamentalnych przeświadczeniach filozoficznych.
6.1.Status problematyki „Summa Technologiae”
6.1.1.Czemu rozważanie przyszłych technologii może być szkodliwe?
Punktem głównym krytyki Kołakowskiego jest wedle niego samego to, że „rozprawa Lema w nieodróżnialnym stopie łączy ogromną ilość rzeczowych informacji z pomysłami fantastycznymi dotyczącymi przyszłości technologicznej świata”. Przez co czytelnik „może mieć problemy z odróżnieniem bajki od informacji”76. Kołakowski podkreśla przy tym, że nie uważa fantazjowania czy gatunku pisarskiego science fiction za bezwartościowe i zbędne. Przyznaje nawet, że gatunek ów spełnia istotne zadanie uświadamiania ludziom relatywności pozornie stałych cech świata w którym przyszło im żyć. Chodzi mu jedynie o to, iż Lem zwodniczo ujął fantastyczne treści jakby leżały na wyciągnięcie ręki, jak gdyby ich realizacja była faktycznie już możliwa do wywnioskowania z obecnego stanu techniki. A stan tej ostatniej Kołakowski ocenia bardzo nisko, drwiąc z tego, iż „prawdziwe marzenia technologiczne każą nam roić sobie, że ludzkość wynajdzie takie telefony, z których bez trudu będzie można dzwonić z Warszawy do Pruszkowa, że zbuduje windy działające tygodniami bez zakłóceń, a także klej nadający się do klejenia i żyletki nadające się do golenia”77 (tak w latach sześćdziesiątych Kołakowski ironicznie wyobraża sobie utopię technologiczną). Recenzent Summa Technologiae z wielkim sceptycyzmem odnosi się do wszelkiej futurologii, szydząc z jej bezproduktywnych wysiłków. Poproszony o napisanie artykułu do Przeglądu Kulturalnego o tym, co będzie za dziesięć lat, w odpowiedzi napisał drwiący z przewidywania przyszłości tekst, w którym zrównuje działalność futurologiczną z wróżbiarstwem.78
Lem dostrzega we współczesnej mu nauce i technice zalążki problemów, do których może doprowadzić powstanie oraz rozwój technologii jeszcze nieistniejących lub nieistniejących w pełnym wymiarze. Ukazuje realność tych technologii, ich spójność logiczną oraz wywodliwość z korpusu wiedzy naukowej. Kołakowski uważa pomysły Lema za fantastyczne, bo nierealizowalne w czasie, który mógłby nas dotyczyć. Natomiast przechodzenie od rzetelnego opisu współczesnego stanu nauk do fantastyki uważa za zwodnicze i karygodne. Lem nie łudzi się, że czynione przez niego przewidywania z pewnością się sprawdzą. Na początku swego eseju zaznacza nawet, że nie jest istotne prawdopodobieństwo realizacji jego opisów, a jedynie to, iż są możliwe do wywiedzenia ze znanych dziś przesłanek79.
Problemy rozpatrywane przez Lema znajdują się na przedłużeniu kwestii, z którymi ma do czynienia nauka i technika z połowy XX w. Opisywanie przyszłych technologii jest dla niego interesujące, nawet jeżeli nie miałyby one szans pojawić się przez wiele nadchodzących pokoleń. Ważne jest jednak to, iż szansa na ich powstanie tkwi we współczesnej wiedzy, oraz że ukazują dylematy, na które może natknąć się ludzkość. Każda nowa technologia niesie ze sobą bagaż nowych trudności, a jedynym sposobem, w jaki możemy zaradzić tym trudnościom, jest stworzenie kolejnych technologii. Technologie są to zgodnie z definicją Lema: „warunkowane stanem wiedzy i sprawności społecznej sposoby realizowania celów przez zbiorowość upatrzonych”80. Zjawiskiem typowym jest w wyniku ich stosowania otrzymywanie produktów ubocznych oraz zmiana pierwotnie obranych celów, które okazują się nierealne. Wielokrotnie powtarza, iż jedynym sposobem na technologię jest inna technologia. Aby pokonać problemy powstałe w wyniku zastosowania technologii, musimy użyć następnych, a każda rodzi dalsze potrzeby, co prowadzi do nieskończonej spirali niepełnego zaspokojenia.
6.1.2.Realność problematyki Summa Technologiae
Artykuł Lema Trzydzieści lat później, opublikowany na łamach „Wiedzy i Życia” w 1991 r. dotyczy rozwijającej się technologii virtual reality, która jest realizacją postulowanej przezeń w Summa Technologiae fantomatyki. Jest on zarazem odpowiedzią na przedstawioną w Informacji i utopi krytykę Kołakowskiego. Mianowicie odpowiedzią na zarzut próżnego fantazjowania i nierealizowalności opisywanych w Summa Technologiae technologii, przedstawionych tak, aby czytelnika wprowadzić w błędne mniemanie, jakoby były realizowalne. Fantomatyka w postaci stwarzającej problemy opisane przez Lema miałaby przedstawiać fikcję w sposób nieodróżnialny od rzeczywistości. Sprzęt i oprogramowanie do virtual reality nie realizowały w 1991 r. w pełni tych postulatów, ani nie realizują ich dziś. Jednakże Lem wskazuje w swym artykule na fakty pozwalające sądzić, iż pomieszanie takie jest możliwe i będzie wraz z rozwojem tej technologii coraz łatwiejsze. Punkt główny krytyki Kołakowskiego, co było wcześniej wzmiankowane, dotyczył tego, iż Lem w nieodróżnialnym stopie połączył realne osiągnięcia nauki z kwestiami czysto fantastycznymi, z których jedną miała być właśnie fantomatyka. Lem wyraża oburzenie tym, iż Kołakowski nie odwołał swojego stanowiska mimo powszechnie znanych faktów potwierdzających trafność przewidywań z Summa Technologiae, a także nowym wydaniem niezmienionego tekstu Informacja i utopia w zbiorze Pochwała niekonsekwencji.
W swym artykule do „Wiedzy i Życia” Lem wspomina, iż w 1964 r., gdy Summa Technologiae została wydana po raz pierwszy, futurologia nie była jeszcze popularna i pisząc tę książkę sam nie wiedział do końca, czym się zajmuje81. W rozdziale otwierającym Summa…, gdzie wyjaśnia tematykę i zakres swej pracy, nie wspomina, by starał się w niej jak najtrafniej przewidzieć przyszłość. Pisze natomiast skromnie, że: „Mowa będzie o rozmaitych aspektach cywilizacji dających się pomyśleć, wywiedlnych z przesłanek znanych już dziś, jakkolwiek nikłe jest prawdopodobieństwo ich ziszczenia”82. W wywiadzie przeprowadzonym przez Stanisława Beresia Lem mówi, że jego pisarstwo nie rości sobie pretensji do statusu prognozy, są to raczej „modele myślowe, które pokazują jak fałszywe może być myślenie pozornie tylko wparte w ostateczne granice”83. Wziął jednak do siebie zarzut Kołakowskiego i w artykule Trzydzieści lat później dowodził realności swych opisów, bo skoro fantomatyka realizuje się jako virtual reality, to technologie postulowane w Summa Technologiae są realizowalne.
Kołakowski odpowiada na artykuł Lema w liście do redakcji „Wiedzy i Życia” zatytułowanym Lemowi. Traktuje ów artykuł, dotyczący realizacji opisanej w Summa Technologiae fantomatyki w postaci virtual reality, jako przejaw megalomani autora. Świadczyć o tym ma poczyniona przez Lema na wstępie krytyka wszelkiej futurologii, gdzie wyjątkami od powszechnej omylności miały by być jedynie prognozy Klubu Rzymskiego oraz jego własne. Według Kołakowskiego, realizacja fantomatyki w postaci virtual reality nie podważa jego stanowiska z Informacji i utopii, zważywszy, że technologia ta nie pozwala jeszcze na pełną nieodróżnialność rzeczywistości wirtualnej od realnej, który to postulat uznał on w swej recenzji za fantastyczny. Zaznacza przy tym, iż nigdy nie mówił o niemożliwości postępu w iluzjonistyce. Zrealizowana w pełni fantomatyka, czyli virtual reality, za pomocą której można będzie odbyć seans erotyczny z młodą Gretą Garbo i nie zauważyć przy tym, że „coś tu jest nie tak”, ma według recenzji Kołakowskiego, podobnie jak inne opisywane przez Lema w Summa Technologiae przyszłe technologie, odmienny status bytowy od technologii współczesnej. W ich realizowalność można wątpić. Można również kpić z ludzi uznających je za realne, niczym dzieci nieodróżniające bajek od rzeczywistości. W Lemowi Kołakowski zauważa jednakże, iż na seans erotyczny bez frustrującego poczucia nieautentyczności „trzeba będzie poczekać”. Czy jest to drwina mająca akcentować niemożliwość pełnej realizacji fantomatyki, czy uznanie jej za realizowalną i oczekującą na nas ale nieinteresującą bo nie dotyczącą najbliższej przyszłości? Czy status bytowy virtual reality już istniejącej od statusu bytowego tej technologii z poczuciem autentyczności nadal uznaje on za diametralnie odmienny? Gdzie dokopał się do tej pory chłopczyk, do którego przyrównał Lema Kołakowski? Jest jeszcze w piaskownicy, czy dotarł już dalej niż spodziewać się mogli dorośli?
Lem wykazuje że istnieje możliwość pomylenia rzeczywistości wirtualnej z realną. Jako przykład daje przedsiębiorstwo „W-Industries”, gdzie istnieje zasada zakazująca pracownikom prowadzenia samochodów przez pół godziny od uczestnictwa w symulacji jazdy. Jest to wystarczający argument za realnością problemów wynikających z możliwej w przyszłości całkowitej nieodróżnialności rzeczywistości od fantomatycznej fikcji. Istnienie technologii mogącej do tego doprowadzić wydaje się Lemowi wystarczającym potwierdzeniem tego, o czym pisał w Summa Technologiae. Istnienie virtual reality powinno jego zdaniem przekonać Kołakowskiego o tym samym statusie bytowym obecnej technologii z fantomatyką zrealizowaną w pełni, czyli nieodróżnialną od realności. Lem uznawał fantomatykę za możliwą do urzeczywistnienia na gruncie znanych sobie informacji naukowych już w latach sześćdziesiątych XX wieku. Śledząc stan technologii virtual reality na początku lat dziewięćdziesiątych gdy zrealizowanych zostało tak wiele z jego domniemań czynionych trzydzieści lat wcześniej, uznaje problemy związane z jej dalszym rozwojem za niemalże namacalne i dlatego nie rozumie, jak Kołakowski mógłby nadal nie dostrzegać ich realności. W eseju Fantomatyka opublikowanym w 1996 roku w książce Tajemnica chińskiego pokoju Lem przyznaje, że w artykule do „Wiedzy i życia” z roku 1991 popełnił grzech tryumfalizmu, jako że technologia virtual reality znajduje się w stanie embrionalnym84. Jednakże nawet jeśli do zrealizowania fantomatyki w tej postaci, w jakiej pisał ją Lem w Summa technologiae jest jeszcze daleko, to sam fakt powstania technologii virtual reality jest argumentem za tym, że zagadnienia rozważane w Summa technologiae nie są fantastycznymi bajaniami.
Tadeusz Czeżowski w swojej książce O metafizyce, jej kierunkach i zagadnieniach pisze: „Byty dzielimy na rzeczywiste (entia realia) i pomyślane (entia rationis), rzeczywiste zaś na aktualnie istniejące i możliwe”85. Kołakowski w swojej recenzji z Summa… twierdzi, że Lem miesza opisy technologii o różnym statusie bytowym. Opisy technologii rzeczywistych (i zarazem aktualnych) z tylko pomyślanymi – opisy technologii przyszłych nazywa fantastycznymi bajaniami, bo odnoszą się one do bytów tylko pomyślanych. Lem jednakże uważa, że rozważania o przyszłych technologiach odnoszą się do bytów rzeczywistych, ale nie aktualnych, tylko potencjalnych. Aby udowodnić, że tak było, musiał czekać na to, aby powstała któraś z technologii, o których pisał w Summa….
6.2.Lem jako wybitny ideolog scjentystycznej technokracji
Lem, przedstawiając możliwy rozwój technologii, nie jest według Kołakowskiego „euforycznym wielbicielem wszystkiego co postęp techniczny niesie”. Ma trzeźwy pogląd na wiążące się z tym postępem trudności, ponieważ jego książka roi się od niebezpieczeństw i konfliktów, które muszą się wraz z nim narodzić. Mimo to zasługuje na określenie „Wybitny ideolog scjentystycznej technokracji”86 ze względu na żywione przezeń przeświadczenie, iż wszelkie realne problemy zasadniczo możliwe są do rozwiązania przy użyciu środków technicznych, co prowadzi go do rugowania pytań metafizycznych zarówno z nauki jak i z życia, oraz uznania metafizycznej spekulacji za nieużyteczną zarówno do wyjaśniania świata jak i do rozwiązania problemów trapiących ludzkość. Kołakowski wspomina o dwóch spostrzeżeniach Lema odnoszących się do niesprawdzalnych spekulacji niedoprowadzonych przez pisarza do syntetycznego ładu. Chodzi o ich społeczne szkody z jednej strony oraz o psychologiczne korzyści z drugiej.
6.2.1.Szkodliwość i zbędność systemów metafizycznych
Kołakowskiemu nie podoba się, że Lem uznaje za realne wszystko co jest technicznie możliwe, że pisze o przyszłych technologiach nie zaznaczając, iż są to jedynie fantastyczne bajania. Z drugiej strony nie podoba mu się to, że Lem uznaje za nierealne kwestie metafizyczne. Nierealność ta, jako empiryczna niesprawdzalność, prowadzi do tego, iż doktryny metafizyczne okazują się społecznie szkodliwe. Lem dostrzega jednak psychologiczne korzyści stosowania metafizyki. Wiary jako informacje fałszywe mogą jego zdaniem wypełniać w obrębie homeostatu liczne ważkie funkcje. Pozwalają osiągnąć mistyczny stan „nadświadomości”, który może mieć dla przeżywającego cenną treść emocjonalną, choć jego informacyjny rezultat równa się zeru. Warte odnotowania są również cielesne konsekwencje wiary. Fałszywa informacja może okazać się nawet bardziej skuteczna w działaniu od prawdziwej. Lem na przykładzie zamawiania brodawek pokazuje, że organizm osoby wprowadzonej w błąd jest w stanie sam doprowadzić do własnego ozdrowienia, co jest niemożliwe gdy osoba ta posiada wiedzę o pozorności przeprowadzanego zabiegu. Technologia, pod postacią farmakologii, może jednak przejąć obydwie wymienione funkcje wiary87.
Wiara metafizyczna, czyli niepodlegająca korekcji empirycznej, może jako religia stanowić regulator stosunków międzyludzkich. Jednakże religie nie mogą nic uczynić dla ludzkości, ponieważ nie są wiedzą empiryczną i traktują społeczeństwo jako zbiór jednostek, a wyznawanie nawet najpiękniejszej etyki z najbardziej harmonijnej religii nie prowadzi do równowagi w skali społeczeństw. Religie zmniejszają ból istnienia jednostek ale powiększają mimochodem sumę nieszczęścia trapiącą ogół88. Wiary metafizyczne są złymi regulatorami ludzkich społeczności, ponieważ nie są wiedzą opartą na empirii traktującą społeczeństwo jako system fizyczny. Lecz jak dowiadujemy się z Summa…, najwyższym regulatorem ludzkiej społeczności nie może być również czarna skrzynka mająca największą wiedzę na temat wejść i wyjść. Jest ona uosobieniem najlepszej wiedzy empirycznej traktującej przedmiot swych działań jedynie jak układ fizyczny. Skrzynka taka działa ze względu na określony zestaw aksjomatów i nie może przewidzieć działań przez ludzi niepożądanych, takich jak wyrastający każdemu szóstemu dziecku ogonek bądź ogólne zidiocenie89. Rozwiązanie sugerowane przez Lema jest inne. Regulacja społeczeństwa powinna być kontrolowana przez socjologów-cybernetyków, tworzących przybliżone modele socjostazy. Nie należy jednak łudzić się, iż wytworzą kiedyś „ultymatywną teorię społeczeństwa”. Czarne skrzynki nie powinny rządzić a jedynie służyć jako doświadczalny poligon badawczy90.
Aksjomaty, ze względu na które działa czarna skrzynka, oraz obiekcje, które powstrzymują ludzi przed oddaniem w jej ręce pełni władzy, Kołakowski nazywa wartościami nie-warunkowymi. Odporne są one na wszelkie korektury empiryczne, mają fundamentalnie metafizyczny charakter i jako takie dzielą z mistycznymi spekulacjami szkodliwość społeczną91.
6.2.2.Korzyści z metafizyki.
Informacja niesprawdzalna nie musi zdaniem Lema przynosić szkód. Może mieć ona wartość adaptacyjną. Wiara może być źródłem informacji uniwersalnej, kompensującej ułomności gnostyczno-egzystencjalne ograniczonych homeostatów jakimi są ludzie. Opisując przyszłą technologię maszyn myślących Lem wykazuje możliwość wygenerowania przez nie systemów metafizycznych, które przedłużałyby i uzupełniały ich „niedoskonałość doczesną” ujmując w perspektywie „doskonałości pozadoczesnej”. Umożliwiałoby to owym maszynom wyrażenie zgody na zastany stan rzeczy, a tym samym osiągnięcie wewnętrznej równowagi.92
6.3.Czy osiągnięcia nauki wpływają na filozofię?
6.3.1.Czemu nauka nie może wpływać na kwestie filozoficzne?
Kołakowski na koniec swej recenzji przytacza pytanie postawione przez Merleau Ponty’ego o to, co zostało z filozofii po wynikach współczesnej nauki i odpowiada za nim, że wszystko to, co było przedtem. Uznaje, że nauka nie może mieć wpływu na rozważania filozoficzne ponieważ dotyczą one dwóch różnych porządków ludzkiego myślenia. Badania naukowe należą do porządku wyjaśniania, a filozoficzna refleksja do porządku rozumienia. Próby unieważnienia tego rozróżnienia przez ograniczenie pola prawomocnej refleksji do tej pierwszej kategorii wynikają jego zdaniem ze złośliwości pozytywistów, czujących niechęć do interpretacji rozumiejących, mających za zadanie organizację empirii zgodnie ze schematami wartościującymi. Lem zdaniem Kołakowskiego jest filozofem mimo woli, ponieważ mimo deklaracji wiary we wszechmoc technologii, ukazuje dylematy wymagające decyzji odnoszących się do schematów wartościujących.
6.3.2.Jak nauka wpływa na kwestie filozoficzne
Lem nie zgadza się na postawienie nieusuwalnej bariery między niwą badań naukowych i dziedziną filozofii. Uważa nawet, iż bariera ta została już przełamana. W artykule Trzydzieści lat później pisze, że „Inwazja techniki w domenę doktryn filozoficznych stała się faktem”93. Wspomniany wcześniej przykład przedsiębiorstwa „W-industries” ukazuje możliwość pomylenia świata wirtualnego i realnego. Stanowi tym samym argument za niemożliwością orzeczenia z całkowitą pewnością o tym, w którym świecie aktualnie się znajdujemy. Jeżeli możemy pomylić świat realny z fantomatycznym, to nie możemy być pewni tego, że jesteśmy w świecie realnym. Możemy jedynie starać się jego realność określić z przybliżeniem zależnym od „fantomatycznego potencjału” aparatury. Jak zauważyła Małgorzata Szpakowska w Dyskusjach ze Stanisławem Lemem, myśl ta podobna jest do wyrażonej przez Kołakowskiego w rozważaniach dotyczących epistemologicznego sensu etiologii wiedzy: „do zakwestionowania epistemologii wystarczy sama możliwość demona podczas gdy do przywrócenia jej waloru potrzebna jest nie sama możliwość ale efektywna wiedza o istnieniu bóstwa”94. Kołakowski powinien więc przystać na to, iż technologia virtual reality tworząc możliwość pomylenia rzeczywistości wirtualnej z realną wpływa na podstawy epistemologii.
6.3.3.Wpływ osiągnięć nauki na kryzys literatury
W Summa technologiae Lem stawia diagnozę wedle której osiągnięcia nauki, a ściślej cybernetyki, mają decydujący wpływ na kryzys dotykający literaturę. Zadaniem literatury był według niego opis ludzkich zachowań, z którego to zadania cybernetyka wywiązuje się dużo sprawniej, stosując przy tym ścisłe i dokładne metody. Kołakowski krytykuje ten pogląd, pisząc, że gdyby Lem miał rację, to kryzys powinien rozpocząć się wraz z medycznymi opisami człowieka stosowanymi przez Hipokratesa. Jednocześnie uznaje tę koncepcje za przykład ukazujący to, że Lem ulega euforii cybernetycznych interpretacji, które nie są jednak tak niezawodne jakby ów sobie tego życzył. Kołakowski dyskutował z Lemem na temat wpływu techniki na literaturę w niemieckiej prasie. W wyniku tej dyskusji Lem postanowił w następnych wydaniach Summa Technologiae usunąć ostatni rozdział dotyczący tej tematyki. W Rozmowach… powiedział Beresiowi, że tego żałuje95.
7.Spostrzeżenia i wnioski
7.1.Polemika Lema i Kołakowskiego w świetle ich życia i twórczości
Twórczość Lema wynikała z fascynacji naukami ścisłymi. Wykorzystywał ich standardy racjonalności przy rozważaniach filozoficznych oraz ich nomenklaturę w pisarstwie beletrystycznym. Rozważał konsekwencje postępu naukowego w eseistyce i felietonach. Tworzył zarówno realistyczną literaturę science fiction jak i groteskowe bajki robotów. Wyrażał swą fascynację budując całościowy światopogląd: z filozofią, bajkami oraz językiem wzorowanymi na nauce. Lem jest daleki od opiewania doskonałości nauki, jednakże nie można zaprzeczyć, że naukowy obraz świata zajmuje w jego twórczości istotne miejsce. Kołakowski po odrzuceniu ortodoksyjnego, „naukowego” marksizmu dystansował się wobec nauki i krytycznie oceniał jej możliwości. Jego zainteresowania poza historią filozofii dotyczyły kwestii religijnych, głównie chrześcijaństwa. Choć unikał udzielania odpowiedzi na to, czy wierzy w Boga sympatyzował z chrześcijańską wizją świata.
Działalność Kołakowskiego związana z IKKN przemianowanym na INS, oraz praktyczne wykorzystywanie nabytych tam umiejętności polemicznych podczas ataku na szkołę lwowsko-warszawską, czy też przy pisaniu tekstów włączonych w „Szkice o filozofii katolickiej”, mogły odbić się na toczonym wiele lat później sporze ze Stanisławem Lemem. Kołakowski wpisywał swego interlokutora w obóz dogmatyzmu naukowego, którego kiedyś sam był żarliwym obrońcą, a potem atakował ze skrajnie przeciwnych pozycji. Schemat z ataku na szkołę lwowsko warszawską i filozofię katolicką pozostał, tylko atakujący zmienił strony. W polemice z Lemem Kołakowski reprezentuje stanowisko, które sam atakował w młodości: sceptycyzmu osłabiającego pewność naukowego obrazu świata, sprzymierzonego z obroną poznania pozanaukowego.
7.2.Polemika Lema i Kołakowskiego jako konfrontacja dwóch światopoglądów filozoficznych
Kołakowski miał racje pisząc w liście do Lema: „galaktyki naszego myślenia są nader odległe”. Omawiana polemika jest konfrontacją dwóch światopoglądów filozoficznych. Stanowiska Lema i Kołakowskiego różniły się diametralnie względem najistotniejszych zagadnień filozoficznych. Stosując przywoływany wcześniej schemat dzielący filozofię pod względem stosunku do tradycyjnej metafizyki oraz zaufania do logiki trzeba umieścić ich po przekątnej. Oznacza to, iż odpowiedzi, których udzielają na pytania o tworzywo i mechanizm świata oraz o metodę poznania nie pokrywają się w żadnym punkcie. W poprzednich rozdziałach ukazane zostały filozoficzne zapatrywania Kołakowskiego będącego irracjonalistycznym antynaturalistą, oraz obstającego przy racjonalistycznym naturalizmie Lema. W odniesieniu do zagadnienia tworzywa świata Kołakowski opowiada się za transcendentalizmem, czyli ontologicznym dualizmem, natomiast Lem konsekwentnie stoi na stanowisku naturalistycznego monizmu. Na ontologiczne pytanie dotyczące mechanizmu świata odpowiedzią Lema jest kazualizm. Kołakowskiego satysfakcjonuje chrześcijańska wizja teleologicznie działającego Kosmosu. Jeżeli chodzi o metodę filozofowania, Lem czerpie inspiracje z nauk przyrodniczych, z ich zaufaniem do empirii oraz logiki. Kołakowski przeciwstawia naukę filozofii, której metodą powinno być nie logiczne wnioskowanie lecz rozbudzanie świadomości mitycznej.
Stosunek Lema do postępu naukowego przeszedł ewolucję. Lem we wczesnych tekstach beletrystycznych a także dyskursywnych Dialogach występuje w roli jego zwolennika. W Summa Technologiae zajmuje już przeciwne stanowisko. Jednak Kołakowski napisał w recenzji do tej książki, że, pomimo iż Lem był już euforycznym zwolennikiem postępu technicznego to euforii tej ulegał. Lem wśród ogólnie pesymistycznych wizji snutych w Summa… wyraża tylko miejscami nadzieję na to, że przyszłe technologie rozwiążą pewne trapiące nas dziś problemy. Jednakże od lat siedemdziesiątych również takie pojedyncze wyrazy nadziei w jego książkach zanikają, co nie przeszkodziło Kołakowskiemu podtrzymać w wydanym w 2008 roku wywiadzie z Mentzlem tej samej opinii.
7.3.Podobieństwa
Pomimo zasadniczych różnic odnośnie fundamentalnych kwestii filozoficznych, filozofie Lema i Kołakowskiego posiadały istotną część wspólną. Na gruncie odmiennych światopoglądów filozoficznych dochodzą oni do podobnych myśli w dziedzinie antropologii filozoficznej oraz aksjologii. Ma to duże znaczenie, ponieważ obydwaj autorzy podkreślają rolę, jaką gra w ich filozofii kwestia człowieka. Na niwie aksjologii Kołakowski i Lem wyznają wspólne stanowisko chrystianocentryczne. Bronią w swoich tekstach wartości głoszonych przez religię chrześcijańską. Lem domaga się jednak rozszerzenia obowiązujących norm do nowych, wcześniej nieznanych warunków. W dziedzinie antropologii filozoficznej łączy obu filozofów pesymistyczna wizja natury ludzkiej oraz manichejskie przekonanie o nieredukowalnym charakterze tkwiącego w niej zła. Kołakowski krytykuje Lema za scjentyzm, bo Lem ze scjentystami dzieli podstawowe założenia – naturalizm i racjonalizm. Jednakże Lem w kwestiach antropologicznych, najistotniejszych zdaniem Kołakowskiego, bliższy jest jemu niż scjentystom. Tego Kołakowski nie dostrzega i powtarza w wywiadzie z Mentzlem te same zarzuty, które czterdzieści cztery lata wcześniej przedstawił w Informacji i utopii.
7.4.Podsumowanie polemiki
Trzy zagadnienia poruszane przez Kołakowskiego i Lema w ich polemice są związane z ich podstawowymi przeświadczeniami filozoficznymi. Po pierwsze rozważają oni zagadnienie sensowności namysłu nad nieistniejącymi jeszcze technologiami. Metodologia nauk empirycznych służy Lemowi za wzór racjonalnego myślenia, dlatego snuje on rozważania na temat przyszłych technologii powstałych w wyniku rozwoju tych nauk i uważa te rozważania za istotne. Kołakowski natomiast z nich drwi, bagatelizując ich znaczenie. Stosunek Kołakowskiego do tej kwestii związany jest z jego negatywnym nastawieniem względem scjentyzmu oraz „naukowego” marksizmu, które ukształtowało się w toku zaplątanego w historyczne dzieje rozwoju jego stanowiska. Lem w artykule do „Wiedzy i życia” wykazuje na faktach, że rozważania na temat nie powstałych jeszcze technologii są sensowne. Powstanie virtual reality, będącej współcześnie embrionalnym stanem omawianej w Summa technologiae fantomatyki, dowodzi, że refleksja nad przyszłością technologii dotyczy realnego świata. Kołakowski jednak nie daje się przekonać i utrzymuje swój drwiący stosunek do Lema.
Następnym istotnym punktem obecnym w omawianej polemice jest odpowiedź na pytanie o to, czy niesprawdzalne spekulacje metafizyczne są człowiekowi potrzebne. Kołakowski widział w Lemie zagorzałego przeciwnika metafizyki. Uważa go za rugującego przeświadczenia metafizyczne z nauki i życia propagatora scjentyzmu, który „mimo woli albo wbrew woli pasował siebie na filozofa”96. Lem jednakże traktował kwestie metafizyczne z powagą, nie chciał ich tępić. Do podstawowych zagadnień metafizycznych nawiązywał czasem bardziej, czasem mniej świadomie, ale z pewnością zdawał sobie sprawę, że kwestie, którymi się zajmował w swej eseistyce wpisują się w tradycyjną problematykę filozoficzną. Zależało mu na tym, aby zajęli się nimi profesjonalni filozofowie.
Odpowiedź na pytanie o to czy nauka może wpłynąć na zagadnienia filozoficzne, wynika u obu polemistów z ich podstawowych przeświadczeń filozoficznych. Kołakowski jako transcendentalista dzieli kulturę na dwa zakorzenione w odrębnych światach pnie, z których wyrastają te dziedziny. Stąd przeciwny jest zacieraniu między nimi różnic. Lem jako ontologiczny monista nie odczuwa takich obiekcji. Śledzenie rozwoju technologii pozwala mu natomiast wnioskować o możliwości jej wpływu na filozofię
Konkluzja z rozważań nad polemiką Kołakowskiego i Lema jest posępna. Stojąc na gruncie odmiennych założeń metafizycznych nie mogą dojść do porozumienia. Kołakowski nie przyjmuje do wiadomości argumentacji Lema, ani nie zwraca uwagi na jego postępujący krytycyzm w kwestii postępu technologicznego. Nieprzychylnego stosunku nie zmienia nawet to, że konsekwencje odnośnie postrzegania człowieka, które dla obu są najważniejsze, wyprowadzają podobne.
Bibliografia:
- Baczko Bronisław, O poglądach filozoficznych i społeczno-politycznych Tadeusza Kotarbińskiego, „Myśl Filozoficzna” 1, 1951
- Bereś Stanisław i Lem Stanisław, Rozmowy ze Stanisławem Lemem, Kraków 1987
- Bikont Anna i Kołakowski Leszek, Mądrzy nie staną się mądrzejszymi, „20 najlepszych reportaży i wywiadów 2009 roku czyli Twarze Dużego Formatu”, 2009
- Czeżowski Tadeusz, O metafizyce jej kierunkach i zagadnieniach, Toruń 1948
- Dobieszewski Janusz, O pocieszeniu, jakie daje Horror metaphisicus Leszka Kołakowskiego, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007
- Jarzębski Jerzy, Wszechświat Lema, Kraków 2002
- Kłoczowski Jan Andrzej OP, Leszka Kołakowskiego myślenie o religii, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007
- Kołakowski Andrzej, Interpretacje i sytuacje mityczne, "Zdanie" 1,1980
- Kołakowski Leszek, Cywilizacja na ławie oskarżonych, Warszawa 1990
- Kołakowski Leszek, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Kraków 2006
- Kołakowski Leszek, Filozofia nieinterwencji, „Myśl Filozoficzna” 2, 1953
- Kołakowski Leszek, Główne nurt marksizmu: Część III rozkład, Poznań 1976
- Kołakowski Leszek, Główne nurty marksizmu: Część III rozkład, Poznań 2001
- Kołakowski Leszek, Horror metaphisicus, Warszawa 1990
- Kołakowski Leszek, Jednostka i nieskończoność: Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy, Warszawa 1958
- Kołakowski Leszek, Jeśli Boga nie ma...: O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej filozofii religii, Kraków 1988
- Kołakowski Leszek, Karol Marks i klasyczna definicja prawdy, [w:] Kultura i fetysze, Warszawa 1967
- Kołakowski Leszek, Kultura i fetysze, Warszawa 2009
- Kołakowski Leszek, Lemowi, „Wiedza i Życie” 12, 1991
- Kołakowski Leszek, Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm [w:] Wśród znajomych. O różnych ludziach – mądrych, zacnych, interesujących i o tym, jak czasy swoje urabiali, Kraków 2008
- Kołakowski Leszek, Obecność mitu, Warszawa 2005
- Kołakowski Leszek, O co pytają nas wielcy filozofowie: seria, Kraków 2004
- Kołakowski Leszek, O swojej filozofii, „Tygodnik Powszechny” 51-52, 1994
- Kołakowski Leszek, Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone z lat 1955-1968. T. 1, London 1989
- Kołakowski Leszek, Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone z lat 1955-1968 T.2, London, 1989
- Kołakowski Leszek, Pochwała niekonsekwencji 3: Pisma rozproszone z lat 1955-1968, Warszawa 1989
- Kołakowski Leszek, Religia: Jeśli Bóg nie istnieje… O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej Filozofii Religii, Warszawa 1986
- Kołakowski Leszek, Światopogląd i życie codzienne, Warszawa 1957
- Śpiewak Paweł, W pół drogi. Warszawska szkoła historyków idei, [w:] P. Nowak: Wojna pokoleń, Warszawa 2006
- Kołakowski Leszek, Wykłady o filozofii średniowiecznej, Warszawa 1956
- Kroński Tadeusz, Wykłady z historii filozofii starożytnej: Grecja i Rzym, Warszawa 1955
- Lem Stanisław, Cyberiada, Warszawa 2009
- Lem Stanisław, Dialogi, Kraków-Wrocław 1984
- Lem Stanisław, Doskonała próżnia, Wielkość urojona, Kraków 1974
- Lem Stanisław, Dzienniki gwiazdowe, Warszawa 2008
- Lem Stanisław, Eden, Warszawa 1968
- Lem Stanisław, Filozofia przypadku: Literatura w świecie empirii I, Kraków 1988
- Lem Stanisław, Filozofia przypadku: Literatura w świecie empirii II, Kraków 1988
- Lem Stanisław, Kołakowskiemu, „Wiedza i Życie” 2, 1992
- Lem Stanisław, Solaris, Niezwyciężony,1968
- Lem Stanisław, Summa Technologiae, Kraków 1964
- Lem Stanisław, Summa Technologiae, Kraków 2000
- Lem Stanisław, Moloch: Tajemnica chińskiego pokoju, Bomba megabitowa, Kraków 2003
- Lem Stanisław, Trzydzieści lat później, „Wiedza i Życie” 6, 1991
- Maciejewski Łukasz i Lem Stanisław, O adaptacjach [w:]Łukasz Maciejewski Przygoda myśli, Warszawa 2009
- Majewski Paweł, Między zwierzęciem a maszyną: Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007
- Mentzel Zbigniew i Kołakowski Leszek, Czas ciekawy, czas niespokojny Cz. 1: z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Kraków 2007
- Mentzel Zbigniew i Kołakowski Leszek, Czas ciekawy, czas niespokojny Cz. 2: z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Kraków 2008
- Mencwel Andrzej, Dzieło w cieniu, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007
- Niecikowski Jerzy, Człowiek kontra człowiek – o filozofii Leszka Kołakowskiego, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007
- Okołowski Paweł, Filozofia Lema, „Odra” 4, 2007
- Okołowski Paweł, Materia i wartości: Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010
- Okołowski Paweł, Stanisław Lem, [w:] W. Mackiewicz: Polska filozofia powojenna. T. 3, Warszawa 2005, s. 179-204.
- Orliński Wojciech, Co to są sepulki?, Kraków 2007
- Sitek Ryszard, Leszek Kołakowski, [w:] W. Mackiewicz: Polska filozofia powojenna. T. 1, Warszawa 2001, s. 443-490.
- Szpakowska Małgorzata, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1997
- Szpakowska Małgorzata, Oswajanie horroru, „Przegląd filozoficzno literacki” 3-4, 2007
- Walicki Andrzej, Leszek Kołakowski i warszawska szkoła historii idei, „Przegląd Filozoficzno-Literacki”3-4, 2007
- www.dukaj.pl (dostęp: 4.10.2009)
- www.lem.pl (dostęp: 9. 2009 – 5.2010)
PRZYPISY
1 Paweł Okołowski, Filozofia Lema, „Odra” 4, 2007, s. 88
2 Jego książka Kultura i fetysze ukaże się 15 lipca bieżącego roku w serii PWN „Wielcy filozofowie”.
3 Leszek Kołakowski, O swojej filozofii, „Tygodnik Powszechny” 51/52, 1994, s. 17
4 Ryszard Sitek, Leszek Kołakowski, [w:] W. Mackiewicz: Polska filozofia powojenna. T. 1, Warszawa 2001, s.458
5 Bronisław Baczko, O poglądach filozoficznych i społeczno-politycznych Tadeusza Kotarbińskiego, „Myśl Filozoficzna” 1, 1951, s.247
6 Leszek Kołakowski, Filozofia nieinterwencji, „Myśl Filozoficzna” 2, 1953
7 Id., Wykłady o filozofii średniowiecznej, Warszawa 1956
8 Andrzej Walicki, Leszek Kołakowski i warszawska szkoła historii idei, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007
9 Leszek Kołakowski, Obecność mitu, Warszawa 2005
10 Id., Główne nurty marksizmu: Część III rozkład, Poznań 2001, s.5
11 Leszek Kołakowski i Zbigniew Mentzel, Czas ciekawy, czas niespokojny Cz. 1: z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Kraków 2007
12 Janusz Dobieszewski, O pocieszeniu, jakie daje Horror metaphisicus Leszka Kołakowskiego, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007, s. 135-154
13 Leszek Kołakowski, Horror metaphisicus, Warszawa 1990, s. 30
14Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone z lat 1955-1968. T. 1, London 1989, s. 193
15 Stanisław Lem, Przypadek i ład, www.lem.pl (dostęp: 10.11.2009)
16 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, Rozmowy ze Stanisławem Lemem, Kraków 1987, s. 7
17 Ibid., s. 18-21
18 Wojciech Orliński, Co to są sepulki?, Kraków 2007, s. 135
19 Stanisław Lem, Przypadek i ład, www.lem.pl, (dostęp: 10.11.2009)
20 Ibid., (dostęp: 10.11.2009)
21 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 52
22 Wojciech Orliński, op. cit., s. 206
23 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 65
24 Stanisław Lem, Kołakowskiemu, „Wiedza i Życie” 2, 1992
25 Id., Trzydzieści lat później, „Wiedza i Życie” 6, 1991
26 Id., Filozofia przypadku: Literatura w świecie empirii I, Kraków 1988, s. 5
27 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 110
28 Stanisław Lem i Łukasz Maciejewski, O adaptacjach [w:] Łukasz Maciejewski Przygoda myśli, Warszawa 2009
29 Ibid.
30 Stanisław Lem, Moloch: Tajemnica chińskiego pokoju, Bomba megabitowa, Kraków 2003, s.12
31 Wojciech Orliński, op. cit., s. 187
32 www.dukaj.pl (dostęp: 25.11.2009)
33 Stanisław Lem, Przypadek i ład, www.lem.pl, (dostęp: 25.11.2009)
34 Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone z lat 1955-1968 T.2, London, 1989
35 Id., O co pytają nas wielcy filozofowie: seria I , Kraków 2004, s.37-44
36 Id., Horror… op. cit., s.137-138
37 Id, Jeśli Boga nie ma... : o Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej filozofii religii, Kraków 1988, s.147
38 Id, Kultura i fetysze, Warszawa 2009, s.206
39 Id, Horror… op. cit., s.142
40 Id, Filozofia nieinterwencji, „Myśl Filozoficzna” 2, 1953
41 Id., Kultura… op. cit., s. 215
42 Id., Obecność mitu, Warszawa 2005, s.14-15
43 Ibid., s.11
44 Id., Religia: Jeśli Bóg nie istnieje… O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwanej Filozofii Religii, Warszawa 1986, s. 73
45 Id., Obecność…, op. cit., s.43
46 Id., Jednostka i nieskończoność: Wolność i antynomie wolności w filozofii Spinozy, Warszawa 1958, s.439
47 Id., Kultura…, op. cit., s. 171
48 Id., Cywilizacja na ławie oskarżonych, Warszawa 1990, s.107
49 Ibid., s.35
50 Jerzy Niecikowski, Człowiek kontra człowiek – o filozofii Leszka Kołakowskiego, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 3-4, 2007, s.195
51 Leszek Kołakowski, Cywilizacja…., op. cit., s.107
52 Leszek Kołakowski i Anna Bikont, Mądrzy nie staną się mądrzejszymi, „Duży Format”, 2009, s. 43
53 Paweł Okołowski, Materia i wartości: Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010
54 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., Kraków 1987, s. 359
55 Ibid., s.339
56 Stanisław Lem, Summa Technologiae, Kraków 2000, s. 163
57 Jeży Jarzębski, Byt i los, www.lem.pl, (dostęp: 13.03.2010)
58 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 55
59 Ibid., s.54
60 Ibid., s.249-253
61 Stanisław Lem, Summa… op. cit., s.8
62 Ludwik Fleck (1896 -1961) był polskim mikrobiologiem, później izraelskim specjalistą z dziedziny bakteriologii, immunologii i hematologii. Pisał również cenione prace filozoficzne. Uważany jest za prekursora programu socjologii wiedzy. Jego główne dzieło to Powstanie i rozwój faktu naukowego. Wprowadzenie do nauki o stylu myślowym i kolektywie myślowym.
63 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s.382-383
64 Ibid., s. 399
65 Ibid.
66 Stanisław Lem, Przypadek i ład, www.lem.pl, (dostęp: 20.03.2010)
67 Id., Doskonała próżnia, Wielkość urojona, Kraków 1974, s. 363
68 Ibid., s. 364
69 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 321
Stanisław Lem, Summa…, op. cit., s.31
71 Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 273
72 Ibid., s. 371
73 Stanisław Lem, Summa…, op. cit., s.34
74 Id., Przypadek i ład, www.lem.pl, (dostęp: 25.03.2010)
75 Id., Kołakowskiemu…, op. cit.,
76 Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji 3: Pisma rozproszone z lat 1955-1968, Warszawa 1989, s.43
77 Ibid., s. 43
78 Ibid., s.101-102
79 Stanisław Lem, Summa…, op. cit., s.6
80 Ibid.
81 Id., Trzydzieści…, op. cit., s.12
82 Id., Summa…, op. cit., s.6
83 Stanisław Bereś i Stanisław Lem , op. cit., s.246
84 Stanisław Lem, Moloch…, op. cit., s. 28
85 Tadeusz Czeżowski, O metafizyce, jej kierunkach i zagadnieniach, Toruń 1948, s.87
86 Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji 3…, op. cit., s. 44
87 Stanisław Lem, Summa…, op. cit., s.149-151
88 Ibid., s.159
89 Ibid., s.138
90 Ibid., s.143
91 Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji 3…, op. cit., s.46
92 Stanisław Lem, Summa…, op. cit., s. 162
93 Id., Trzydzieści…, op. cit., s.14
94 Leszek Kołakowski, Epistemologiczny sens etiologii wiedzy, [w:] Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Kraków 2006, s.60
95Stanisław Bereś i Stanisław Lem, op. cit., s. 66
96 Leszek Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji 3…, op. cit., s. 50