Stanisław Grochowiak
Nowa Kultura, 1961
Lem jest pisarzem, który znakomicie wyczuwa prawa swojego czasu. Z książki na książkę pogłębia swoją wiedzę nie tylko techniczną, ale i filozoficzną, swoją wyobraźnię nie tylko poetycką, ale i intelektualną. Cała jego drapieżność i atrakcyjność jest w tym mądrym wysiłku.
Środki, jakimi należy się posługiwać przy poszukiwaniu prawdy, są zarówno proste, jak i bardzo skomplikowane. (Mahatma Ghandi — Autobiografia).
Kiedy poczciwy Verne wysyłał nas na księżyc, nieomal zalecał, by zabrać ze sobą jaja na twardo. Oczywiście, jazda na księżyc to nie podróż do Garwolina — pełno tu zasadzek przy drodze, trudów i znojów — ale w gruncie rzeczy czuliśmy się jak na odważnej wycieczce. Kłopot prawdziwy stanowiły jedynie szczegóły techniczne, natomiast duchowo — my ludzie dziewiętnastego wieku, ludzie zwycięskiej techniki i bicykla ciągniętego przez psa — duchowo byliśmy przysposobieni znakomicie. Co nam tam księżyc! I na Marsa dolecimy! Czytelnicy książek Lema nie mają już tej fantazji! Szczegóły techniczne omawia się w codziennych gazetach — pod względem technicznym drzwi do kolorowej przygody są otwarte. A powieść fantastyczna? Dziwnie sposępniała.
Zresztą ten proces sposępnienia da się nawet zaobserwować - w błyskawicznym skrócie - na twórczości samego Lema. Katastroficzni co nieco "Astronauci" w ostatecznym swoim wydźwięku byli jeszcze bardzo bliscy optymizmowi Verne'a (dużo bardziej — nota bene — od wspaniałej wizji ludzi na "Marę Imbrium" u Jerzego Żuławskiego). Przerażenie wypływało tu z bodźców zewnętrznych, z obrazu ruin wenusjańskiej cywilizacji — jeśli chodzi o astronautów to samozadowoleniem nie odbiegali daleko od dziewiętnastowiecznych gwiazdokrążców. To samo da się powiedzieć o nudnawym "Obłoku Magellana". Ale nagle — poprzez sarkazm i ironię "Dzienników gwiazdowych", przez serię pochmurnych opowiadań w rodzaju "Młota" — Lem coraz bardziej zanurza się w ciemną i niepokojącą atmosferę planety "Solaris". Jest to atmosfera lęku, samotności, cierpienia. Można by powiedzieć atmosfera "egzystencjalna", gdyby ten termin jeszcze cokolwiek znaczył. I jest to atmosfera — w jaskrawym kontraście do "Astronautów" — wysokich napięć intelektualnych.
Lem opowiada sobie i swoim czytelnikom koszmarną bajkę o nieudanym Kontakcie. Mimo najlepszej woli z obu stron: ludzi i tajemniczej Inteligencji, stanowiącej równocześnie materię całej planety — próby Kontaktu doprowadzają do erupcji fantomów, bytów pozornych, nieuchwytnych, ale tym bardziej dręczących dramatów. Bajka jak bajka — opowiedziana żywo, plastycznie — może mieć jeszcze swoje echa we śnie. Ważniejsze jest jednak to, co w bajce nazwalibyśmy morałem — a co w odniesieniu do powieści nazwiemy wymową podtekstów. Jest ich — jak na książkę fantastyczno-naukową — zadziwiająco wiele. Oto może najważniejszy z nich:
Człowiek, wędrując w Kosmos, zabiera ze sobą cały balast przyzwyczajeń i obciążeń ziemskich. Może przemierzać galaktyki, nigdy jednak nie oddali się od siebie, od swojej pamięci, od sumienia. Czy zawsze jest to pamięć triumfalna, sumienie nieskazitelne? I oto zawieszeni w obcym, niezrozumiałym świecie zjawisk, w ssącej próżni osamotnienia, przeżywamy wciąż ten sam dramat, dramat podstawowy: poznanie siebie. Triumfy techniki, oszałamiające rozszerzenie przestrzeni, napór nowych doznań i zjawisk — wszystko to, co przyniesie era kosmiczna — nie zagłuszy w nas, a raczej spotęguje problemy dobrze znane całej tradycji humanizmu: problem odpowiedzialności, etyki, podstawowych pytań teleologicznych. A więc nie zagadnienie sztucznej grawitacji, nie verne’owskie jaja na twardo, a raczej filozofia i psychologia stają się naczelnymi problemami również i powieści fantastycznej.
Jest to zresztą charakterystyczne: czym bardziej ludzkość zbliża się do realizacji swoich marzeń i nadziei, związanych z poznaniem świata otaczającego, z tym większym niepokojem wgłębia się w siebie, w swoją samowiedzę, w swoje dotychczasowe doświadczenia. (Świadczyłoby to o jakiejś zadziwiającej uczciwości człowieka jako istoty). Czym bardziej więc zbliżamy się do podróży w Kosmos, tym bardziej zacierają się granice między powieścią fantastyczno-naukową a esejem filozoficznym, powieścią moralistyczną. Przypuszczam, że za kilka a może kilkanaście lat pojęcie "literatury fantastycznej" przestanie w ogóle istnieć, albo stoczy się do rzędu popularyzacji i rozrywki. W wielkiej literaturze pozostanie tylko, powieść (bez epitetu).
Lem jest pisarzem, który znakomicie wyczuwa prawa swojego czasu. Z książki na książkę pogłębia swoją wiedzę nie tylko techniczną, ale i filozoficzną, swoją wyobraźnię nie tylko poetycką, ale i intelektualną. Cała jego drapieżność i atrakcyjność jest w tym mądrym wysiłku.