Rozmowy, których zapis znalazł się w tej książce, prowadziłem ze Stanisławem Lemem w ostatnich latach minionego wieku. Pierwsze wydanie "Świata na krawędzi" ukazało się w roku 2000, rzeczywiście na krawędzi nowego tysiąclecia. Gdy jednak decydowaliśmy się na tytuł, chodziło nam nie tylko o umowną granicę czasową, bardziej o próg nowej epoki — epoki biotechnologii, której postępy pisarz obserwował z mieszaniną fascynacji i zgrozy, świadom, że nie da się ich zatrzymać niezależnie od możliwych zagrożeń czy dylematów etycznych związanych z inwazją technologii w procesy życiowe. Bodaj w dzień po jego śmierci przyszła wiadomość o wyhodowaniu z komórki macierzystej człowieka narządu nadającego się do przeszczepu...
Rozmowy przypominały żeglugę po wodach burzliwych i słabo oznakowanych, wędrówkę w gąszczu zmiennych i zaskakujących nieraz tematów, między przeszłością a przyszłością, tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Stanisław Lem wracał do własnej biografii, do lwowskiego dzieciństwa i do lat wojny przeżywanych pod dwiema okupacjami, do powojennych krakowskich początków i do zagranicznych podróży, zwłaszcza rosyjskich. Konfrontował też prognozy zawarte w "Summa Technologiae" i w innych swoich książkach z otaczającym nas światem. Czynił to nie bez satysfakcji — wiele z tych prognoz ziściło się, i to wcześniej, niż sam przewidywał — ale i nie bez goryczy, zniechęcony wieloma aspektami współczesnej cywilizacji i złym użytkiem czynionym przez ludzi z nowych odkryć. „Ten świat opuścić przyjdzie nie bez ulgi i z uczuciem rozczarowania" — mówił, dodając w innym miejscu: „Zdrowy rozsądek i rozum zdają się dzisiaj znajdować w odwrocie".
W niecały rok po wydaniu "Świata na krawędzi" jego autor obchodził osiemdziesiąte urodziny. Uroczystość zaplanowano w wigilię jubileuszu, 11 września 2001 roku. Kiedy o czwartej po południu tego dnia zebraliśmy się w sali konferencyjnej nowego biurowca przy ulicy Lubicz, wieże nowojorskiego World Trade Center od godziny leżały w gruzach. Oczywiście przygotowany wcześniej program odwołano, a jubilat, miast przyjmować życzenia, wypytywał przybyłych o nowiny na temat zamachu. Pomyślałem wtedy, że tytuł naszych rozmów nabrał nowego, dramatycznego znaczenia: świat, nasz świat, rzeczywiście znalazł się na krawędzi...
Dzisiaj, w pierwszą rocznicę śmierci Stanisława Lema, warto sięgnąć po Świat na krawędzi choćby po to, by usłyszeć głos autora, wielkiego pisarza, który patrzył dalej i widział więcej niż inni. „I szczera wściekłość opromienia / moje rozliczne obowiązki" — napisał Czesław Miłosz w wierszu Do Jonathana Swifta. Kiedy wracam do tego wspaniałego wiersza, staje mi teraz przed oczami Lem w swoim gabinecie-bibliotece na Klinach, otoczony stertami różnojęzycznych pism, komentujący rzeczywistość z pasą, humorem, czasem z furią, uczulony na głupstwo i zło, nigdy jednak obojętny. Mam nadzieję, że takiego właśnie Lema znajdą w tej książce jej nowi czytelnicy.
Tomasz Fiałkowski, marzec 2007