UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.78 (18 Votes)

Kraków, 4 czerwca 1966


Wstęp (objaśnienie).

List niniejszy został napisany przez St. Lema do Wybranego Grona Osób, będących jego Przyjaciółmi. Przedstawia on koleje losu podczas Wyprawy Automobilowej po Słonce Południa, a wyprodukowany został przy użyciu Najlepszych surowców Krajowych, i składa się z dwu części. Niniejsza, Pierwsza, jest skierowana do Wszystkich Drogich Przyjaciół, a to, by umożliwić Im duchowe obcowania ze St. Lemem jako Podróżnikem, a zarazem, aby Temu Ostatniemu zaoszczędzić Niewymownego Trudu pisania tego samego wiele razy pod rząd. Do każdej Części Pierwszej należy zindywidualizowana Część Druga. Rola odbiorcy oraz czynności, jakich powinien w trakcie lektury dokonać, przedstawione są w następującej po Objaśnieniu Instrukcji.

Instrukcja.
List należy czytać zwyczajnie, z wyrazów w nawiasach pozostawiać tylko ten, który dotyczy Danego Drogiego odbiorcy. Resztę wyrazów należy skreślić.

Treść Właściwa.

Drogi (Andrzejku, Janku, Jurku, Leszku, Sławku)!!!

Z pomocą (Boga, Przypadku, Materializmu Dialektycznego) udało się mnie i mej małżonce przejechać 4 i pół tys. kilometrów autem, na trasie Kraków-Budapeszt-Belgrad-Zagrzeb-Rijeka-Split-Dubrownik-Ulcinj do granicy albańskiej i z powrotem przez Łublanę i grotę w Postojnej. Przez cały czas było zimno, bardzo zimno, chłodno, lub upalnie, ale tylko przed burzami. W poszukiwaniu słońca i Ciepła toczyliśmy się z szaloną szybkością na południe, przeżywając wiele smutnych i rozkosznych chwil. Jugosławia, jak się okazało, znajduje się obecnie pod okupacją niemiecką. Także Szwedzi, Anglicy i inni Francuzi, nie znający języka niemieckiego, porozumieć się z kelnerem, recepcjonistą hotelowym, pracownikiem stacji benzynowej, nie mogą, takowi bowiem władają wyłącznie niemieckim. W najmniejszej nawet miejscowości jugosłowiańskiej zawsze widzi się pomnik partyzanta lub bojownika ostatniej wojny oraz tablice pamiątkowe z wyliczeniem rozstrzelanych przez Niemców, niestety, napisy są tylko w językach miejscowych, a także nie jest podane dokładnie, pod jakim adresem pomnikowi partyzanci rzucają trzymane w ręku granaty, względnie do kogo strzelają ze swoich pepesz. Dzięki temu nic nie zakłóca pobytu turysty niemiecko-dewizowego. Wysiłki nasze, aby znaleźć miejsce, w którym otoczenie NIE rozmawia po niemiecku, żadnego rezultatu nie dały. W ogrodzie botanicznym w Trsteno, na Wielkiej Plaży o 9 km od granicy albańskiej, w pieczarach pod stalaktytami w Postojnej, w Lublanie, w ruinach twierdzy Frankopanów pod Szibenikiem, pod wodą adriatycką, jako też na pokładać szalup, statków i promów mowa niemiecka rozlega się dominując nad wszystkimi innymi. Czują się też Niemcy wszędzie jak u siebie w domu, rechocząc, wrzeszcząc, śpiewając, rycząc, fotografując, malutkie zaś, bose i biedne dziatki na samym południu, które stoją przy drodze, wołają do pieszego lub zmotoryzowanego turysty "Guten Tag" gdyż w malutkich ich umysłach utożsamił się Turysta z Niemcem. Oprócz mimowolnego poznawania, w trakcie 34-dniowej podróży, obyczajów i nawyków Narodu Niemieckiego, z rzadka stykaliśmy się też z ludźmi miejscowymi. Dalmacja jest piękniejsza krajobrazowo od wybrzeży włoskich, które znam, i lepiej też się tam jedzie, bo byliśmy poza sezonem, w czasie względnie małego ruchu, a także nowa magistrala brzeżna dla aut jest doskonale prowadzona i wszelkie uszkodzenia jej (za Dubrownikiem po wielkich deszczach obsunęła się znaczna część szosy, spadały też na nią głazy ze skał) są przez całe załogi robocze szybko naprawiane. Wszystkie urządzenia hotelowe i drogowe, ze stacjami benzynowymi, mają standard centralnej Europy, ale dość zjechać w bok, aby się okazało, że już inne panują zwyczaje, że już nie ma nigdzie oleju Shella i że nikt nam z ręki nie wyrywa kluczyka, aby otworzyc bak. Tempo wzrostu hoteli jest wprost przerażające - tam, gdzie 3 lata temu stały jeno urwiska a wiszary, szklą się aluminiowo-marmurowe pałace dla Dewizowców. Rodacy niestety nie mieszkają w nich, wskutek prohibitywnego działania systemu Cen, i jedynie słychać czasem, jak żują łopian i łopuch w przydrożnych rowach. Są też oni, niestety, równie zaaferowani, rozbiegani, spoceni i niedomyci, jak przeciętny rodak w kraju twardo-dewizowym. Nie jest prawdą, jakoby w maju panowała w Jugosławii pogoda, ani, jakoby można się było w Adriatyku kąpać z przyjemnością. Czyniłem to z obowiązku, dając przykład męstwa cywilnego Barbarze, a wieczorami łykając profilaktycznie aspirynę.

Dodatkowo byłem dopingowany przez wspomnianych już Niemców, którzy, ze względu na charakter narodowy, właściwą im oszczędność oraz zamiłowanie do planowania i porządku, bez względu na pogodę, stan morza, opady, pioruny, etc., twardo siedzieli w wodzie, jedli rzeczy, od których skonałby każdy rekin, a także opalali się w lodowatej wichurze. Przynosili oni z sobą wszystko (nadymaki, leżaki, płaszcze kąpielowe, aby nie wydawać przy przebieraniu się na kabiny, środki żywnościowe, itp.), jak również z reguły nie dawali napiwków. Aby przeciwstawić się im w miarę możności, hojnie takowych udzielałem, Żona zaś moja uczyła małe dzieci przydrożne wymawiania słowiańskich wyrazów Dzień Dobry, zamiast Guten Tag.

 Umęczyłem się setnie, ale w sumie było bardzo przyjemnie. Poziom cen przeraził nas po przekroczeniu granicy - za pierwszy nocleg trzeba było wybulić 10 Dollars - ale po 4 dniach okazało się, że post Ścisły, jaki sobie dla oszczędzania nałożyłem, jest zbędny, albowiem tameczny Zaiks z własnej inicjatywy wypłacił mi 2 razy więcej, niż dostać miałem. Odtąd już żyliśmy jaki ludzie, wszelako roztropnie nie marnowaliśmy grosza; np., drogi (* Osoba Zainteresowana zechce Sama wpisać tu Swe Imię), nie chodziliśmy w Dubrowniku do lokalu Labirynt, gdzie prezentowano strip-tease z b. wielkim biustem na czele, jak również w zagrzebskim hotelu Esplanade nie oglądaliśmy pewnej pani, której zad, importowany z Paryża, jak głosił program, można było ze wszystkich stron oglądać goło, a wreszcie nie uczęszczaliśmy do Kasyn gry w Ruletkę.

Stwierdziłem, że w Jugosławii można całkiem dobrze żyć, jeśli tylko ma się sporo grosza. Nowy mercedes 220 S kosztuje (anonsy) 100 000 Nowch Denarów, a 12,5 Denara to 1 Dollarr.  1 kg ziemniaków kosztuje 2,20, tyle samo co duża tabliczka dobrej czekolady lub pudełko sardynek. Lud jest wszędzie dobry, łagodny i prawdziwie życzliwy, tak że teraz z największym trudem i rozpaczą zmuszony jestem od początku przywykać do narodowego charakteru Polaków, zresztą obawiam się, że stanowimy straszny wyjątek z reguły, skoro sympatyczni i zacni okazali się też Węgrzy oraz Słowacy. Które to słowa nie są żadną agrawacją ni przesadą.

Do czasu inwazji turystycznej Jugosłowianie nie wiedzieli, co trzeba robić z zabytkami, więc w ogóle nic nie robili, wskutek czego się rozpadały, albo mieszkali w nich nędzarze. Obecnie zaczęli już coś robić, ale b. mało, i nadal cudowne stare mury, kościółki, katedry, ulegają rujnacji, aż serce boli. Co do krajobrazu, to widziałem małe kawałki na postojach, o reszcie zaś Barbara mi opowiadała, że też b. piękna i wprost nie do wysłowienia urokliwa, ale sam nie wiem, bo musiałem prowadzić, a drogi kręte. Jeździliśmy też statkiem i promami na wyspy, a na jednej małej znaleźliśmy rodzaj raju, w którym było nader mało Niemców, poza tym zaś było tam mnóstwo Kwiecia i Roślin, znanych skądinąd Barbarze.     Przez cały czas podróży moje duchowe życie ograniczało się do obliczania zapasów benzyny, oleju, cen, pieniędzy wydanych oraz jeszcze posiadanych, a w chwilach wolnych, rzadkich, czytywałem miejscową prasę, skąd wiem o tym, że wybuchła Kinezka Bomba Termonuklearna, i poznałem też słowa takie jak pluskoviny, gremljaviny, kisze, które oznaczają burze i silne deszcze, gdyż studiowałem prognozy meteorologiczne. Gdy chorwacki miałem już prawie opanowany, przejechałem do Słowenii, gdzie wszystko nazywa się całkiem inaczej.

Kurioza. Byliśmy w grocie Postojnej, ale tego się opowiedzieć nie da, gdyż do niczego, prócz siebie, podobna nie jest. Trochę wspaniałe, trochę groźne i straszne, ponure, też wstrząsające - najbardziej, potworny natłok i niezliczony nadmiar form abstrakcyjnych, a czasem wręcz naturalistycznych z Przypadku, form, w które skamieniały róże naciekowe formacje. Gdybym był rzeźbiarzem, wpadłbym tam w rozpacz, bo tam jest wszystko, pod skałami, pod ziemią, co najpomysłowsi z plastyków zrobili i co zrobią do 5 000 roku. Byliśmy w muzeum wojny narodowej w Zagrzebiu, gdzie poznałem, o dziwo, nieznane mi formy tortur, jakim poddawali Niemcy miejscowych ludzi i gdzie widziałem na fotografiach, że na rajskich wyspach Dalmacji funkcjonowały wielkie obozy zagłady. Byliśmy i świętego Stefana, w starym cudownym klasztorze, który jest Hotelem Najwyższej Kategorii dla Snobów Potwornych, bo ten hotel zarazem się zwiedza, po 6 den. od osoby, i zwiedzający oglądają opalających się Niemców oraz ich odrażające samice, rozwalone na eks-klasztornych tarasikach. Byliśmy też w Budvie, w Sutomore, w Petrowac na more, w Żadarze, i w sumie 19 razy zmienialiśmy hotele, że wypadło przeciętnie niecałe 2 dni pobytu na 1 hotel. Było to raczej fatygujące. Mógłbym napisać podręcznik hotelarstwa, czego nie uczynię.

Widzieliśmy w morzu skaczącego Sobie delfina, takoż skały kolorów niezrównanych, różne Dna morskie i inne piękności .Też Pałac Dioklecjana, ale był gęsty deszcz, zamazywał kontury, miasto opustoszałe na wysepce Trogir, ale okropnie parasol zaciekał i poza tym trudno do góry na wieże pod strugi wody patrzeć, zaś Fiat nasz też zaciekał, więc zatykaliśmy mu dziurę szmatami i się te mokre suszyło w apartamentach naszych. Lecz poza tym sprawował się doskonale i uzyskałem 140 na trasie między Lubljaną i Zagrzebiem, a przeciętną 100. Barbara nabyła Znaczną ilość wymyślnych Koszyków, kręciliśmy też różne kolorowe filmy, które pewno, gdyby się udały, będzie można u nas Obejrzeć. Przez cały czas żywiłem nadzieję, że trafimy wreszcie do miejscowości, w której na pomniku, naturalistycznym jak wszystkie, będzie widać, w jaki sposób Niemca Lód uzbrojony Wyciąga z Mercedesa, aby zadość uczynić sprawiedliwości, lecz niestety miejsca tego nie znaleźliśmy. Też jedynym pod słowem miejscem, gdzie nie było ni jednego Germanina, było Muzeum wojny zagrzebskie. Czegoś tam nie chodzą.

POTRAWY. W Petrovacu była wspaniała Chałwa, która ciągnęła się Włóknisto, lecz nigdzie już więcej, jedliśmy tedy raki morskie, ryby, tzn. Barbara jadła, i nawet jakoby miała na ostrygi apetyt, lecz do ostryg doprowadzona, w ostatniej chwili wyrwała, się i zbiegła, nawet nie skosztowawszy. W Jugosławii jednym z produktów bardziej zdaje się ulubionych są Kożuchy na Mleku, bo podają je wszędzie do kawy w dużych ilościach, i w żadnym języku, nawet niemieckim, wytłumaczyć kelnerowi, że się kożucha nie lubi, nie podobna. W Esplanadzie zagrzebskiej atoli, gdzie było bardzo a bardzo drogo, zażądałem Sitka i samiśmy sobie mleko cedzili. Plaże wszędzie są żwirowo-kamieniste, tylko pod granicą Albańską jest 14 km piaszczystej cudownej, lecz żywią tam w sposób zupełnie bezwzględny, zapiekając zeszłoroczne resztki w papierze klozetowym, pod oficjalną nazwą Czewap Hadżijski, podają też Ścięgno Wapnem Trawione jako comber jagnięcia, Głowę lub ościstą D-ę ryby, oraz prażone żołędzie i słomę przerabiają z grubsza na kawę, zaś za herbatę mają pewną ciecz słomkowej barwy, smaku nieopisanego; wytrzymaliśmy jednak w wichurze lodowatej tamże trzy dni, bo było słonce i bardzo cudowna okolica, z babami w czarczafach na osiołkach, z wężami sobie chodzącymi drogą, z meczetami, z dziką krętą drogą, na której są tunele wybite w skałach tak wąskie, że, aby ciężarówkę przepuścić tyłem z tunelu w mrokach wycofywać bez satysfakcji musiałem. Wszędzie też znaki i ślady starych cywilizacji, baszty, twierdze, mury rozpadające się a w nich wręcz zwierzęco gnieżdżąca się biedota, jakiej u nas nie spotkasz, z tym potomstwem, co "Guten Tag" oraz "bombony, bombony" woła..

Przeżyliśmy wiele, a gdyśmy wracali, w Polsce południowej spadły wielkie śniegi, zaś już od granicy jugosłowiańsko-węgierskiej wiał lodowaty wicher, który zamienił Balaton w oszalałymi falami barwy kawy walące wściekłe morze, i który mnie usiłował z szosy wyrzucić; w Budapeszcie na szczęście w hotelach (28 maja!) palono dobrze w kaloryferach. Pogoda do końca pozostała nam wierną. Pod Sutomore w czasie burzy na trasie pod babą poniósł osiołek i tylko strasznym hamowaniem ocaliłem wszystkich nas z osłem włącznie.  Część drogi powrotnej przebyliśmy na pokładzie statku wraz z autem, a to od Dubrownika do Rijeki, co cudnym być miało, lecz męczące było. Wśród 5 mercedesów na pokładzie z literą D jeden nasz Fiat stał tylko nie-niemiecki. Statek mały był, do aut przewozu się nie nadawał, trzeba było dla wyładowania część przybudówek demontować, przy czym zjeżdżając jeden z Niemców Auspuff sobie odłamał, co b. mnie dobrze zrobiło. Osobiście więcej uważałem i nie mi się nie odłamało. W środku nocy na statku zbudziłem się z głową wetkniętą w okrągły bulaj, czyli okno kabiny i widziałem toń czarną pod sobą, gwiazdy wyżej, a w środku samym biały jak duch pasażerski statek płynął oświetlony. Zabawek żadnych liczących się w Jugosławii niestety nie ma. Od liczenia pieniędzy, litrów benzyny, kilometrów, hoteli, dni, taka mnie tępota naszła, że myślałem, że już tak zostanie, ale teraz zaczynam znowu myśleć to i owo, więc jest jeszcze nadzieja.

Uwagi natury filozoficznej. Największą korzyść podróżowania tym widzę, że ogólne zaaferowanie benzynowo-dewizowo-trasowo-hotelowe udaremnia myślenie o bycie, o życiu, o przyrodzie, o tajemnicach duszy i ciała ludzkiego, i dokumentnie zaczopowany człowiek tylko tyle wie, że trzeba się smarować wonnym łojem przed opalaniem, ciśnienie wy gumach sprawdzać, gotówkę dobrze chować, jako też rozbierać się do granic ostatecznych. Myśli do głowy nie przychodzą, a to dla braku miejsca dla ontologicznych, więc gdy wszystko kręci się między cenami i ruinami oraz hotelami, człowiek zwyczajnieje i jakby normalnieje co nieco. A reszta już indywidualną będzie.

St.