Dziwnie się ten tom listów luminarza polskiej nauki i literatury zaczyna, a nawet groteskowo – bo od podatku od zdechłego psa! Ale czasy były groteskowe, więc i początek zamieszczonej tu korespondencji ową groteskę borykania się z urzędami – niczym z filmów Barei – odbija. Nie byłoby jednak Lema-pisarza i jego osobliwej, bardzo indywidualnej sztuki, gdyby nie kontrapunkt stylów i nastrojów. I takie są wybrane tutaj listy, w których autor raz walczy z głupotą lub indolencją urzędników – innym razem toczy ze swymi adresatami dyskusje na najwyższym intelektualnym poziomie.
Czytelnicy otrzymują tu wybór listów samego Lema – brak natomiast odpowiedzi jego korespondentów, niekiedy nawet sam autor nie potrafi dziś przypomnieć sobie, do kogo kierował swe epistoły. Ale – jak czytający ten zbiór będą mogli stwierdzić – nie jest to przeszkodą w lekturze. Mamy bowiem w tym tomie wizerunek “Lema w listach”, nową dla czytelników formę, w jakiej objawia się pisarz poprzez teksty. Nową, często zabawną, a także frapującą, bo Lem jest osobowością realizującą się świetnie w dialogu, w walce z cudzymi sądami i przesądami, w próbach artykułowania swoich mniemań zwięźle, obrazowo, dosadnie, a zarazem przekonywująco. Dowiemy się z tych listów, co sądzi o literaturze i literaturoznawstwie, co intryguje go w naukach ścisłych, jaki jest jego stosunek do politycznej sytuacji w Polsce rządzonej przez komunistów. Niektóre z zamieszczonych tu krótkich tekstów na te tematy przybierają formę mikroesejów streszczających wywody gdzie indziej w jego pismach rozrastające się do rozmiarów wielusetstronicowych książek. Równie interesujące będą próby autointerpretacji, objaśniania sensu własnych dzieł literackich, często wchodzące w bardzo precyzyjną analizę językowo-stylistycznych niuansów, zdradzające, do jakiego stopnia pisarz jest świadom swego warsztatu.
Niejako w tle – ale nigdy nie tracącym na znaczeniu – rozgrywają się wydarzenia z życia osobistego: choroby, podróże na wschód i zachód, ekscytujące – jak nowy mercedes – nabytki, spotkania z uczonymi w Związku Radzieckim, zabawy z dorastającym synem, a obok tak osobliwe przypadki, jak niespodziewana wizyta w domu pisarza “trzeciej osoby w państwie” – członka Politbiura i ministra Franciszka Szlachcica. O tych sprawach Lem pisze z werwą i często satyrycznym zacięciem – jak np. o luksusach zachodnich Niemiec, które maluje z udawaną zgrozą, stylizując się na prawowiernego obywatela “demoludu”. Co za tym idzie, tłem dalszym, prześwitującym spoza zdarzeń osobistych czy rodzinnych, jest w listach polityka, akompaniująca na minorową nutę swawolnym żartom lub intelektualnym roztrząsaniom. Wdziera się ona w życie codzienne, tworzy absurdalne przeszkody nie do pokonania, a w dodatku jej totalitarna, sowiecka wersja zdaje się być w pełni rozkwitu. Stąd pełen sceptycyzmu list do Wiktora Woroszylskiego na temat politycznej taktyki, pisany niedługo po październiku 1956 i szereg późniejszych pesymistycznych analiz bieżących zdarzeń czy też sytuacji ogólnej. Niemniej korespondencji z końca lat osiemdziesiątych towarzyszy już Gorbaczowowska pieriestrojka – stąd przynoszące otuchę zdanie z kończącego ten tom listu: “Nie ze wszystkim należy utracić nadzieje” zapowiada już nowe czasy i nowe nastroje.
Co jeszcze ważne, to adresaci – bo zależnie od osoby, do której się pisarz zwraca, zmienia się styl, dominująca tematyka, aura emocjonalna listów. Z tych adresatów, których nazwiska znamy, najważniejsze bloki korespondencji kierowane są do profesora Władysława Kapuścińskiego, wybitnego fizyka, i do Michaela Kandla, amerykańskiego tłumacza utworów Lema. Z Kapuścińskim podejmuje pisarz frapujące dyskusje na rozmaite tematy – uznając wszelako wyższe na terenie nauk ścisłych kompetencje swego rozmówcy; z Kandlem rozprawia nad szczegółami przekładów, co się w efekcie często zmienia w rozbudowany komentarz na temat sensu własnych dzieł. Te zapisane w wielu listach kontakty mają swoją historię i dramaturgię, ale są też inne, odnotowane w tym tomie niejako “punktowo” – jak owe świetne w jowialnej, staroświeckiej stylizacji listy do Szymona Kobylińskiego bądź do Daniela Mroza. Temu ostatniemu zresztą Lem streszcza – w nadziei na ilustracje do opowiadania, a przed zakończeniem pracy nad tekstem – Maskę. Dowiadujemy się stąd, jakich zmian doczekał się utwór w ostatecznej wersji; gdzie indziej znów poznać możemy niejako brudnopis opowieści Odmrożeńców z Edukacji Cyfrania.
Pisze więc Lem swe listy różnymi głosami i stylami. Szczególnego tonu dobiera, zwracając się do “adeptów” (do których zaliczał się niegdyś także autor tego posłowia). Tym młodym korespondentom nie szczędzi uwagi, bywa po ojcowsku troskliwy, cieszy się ich sukcesami, ale też bez taryfy ulgowej wytyka błędy, wyprowadza ze ślepych uliczek, ukazuje niedostrzeżone w ich pracach czy niewyzyskane perspektywy, wreszcie wprost beszta za logiczne nonsensy lub zwykłą głupotę. Najciekawiej prezentuje się pod tym względem kilka listów do nieznanego adresata, który przedstawił się Lemowi jako posiadacz nadzwyczaj wysokiego ilorazu inteligencji. Ów “demon intelektu” okazał się zresztą osobą, której ścieżki myślenia pisarz musiał szczególnie energicznie prostować.
Są zatem listy Lema symfonią stylizacji, polifoniczną partyturą, w której każdy głos brzmi inaczej, będąc odpowiedzią na – niesłyszalny tutaj – głos partnera. Poszczególne partie tej symfonii projektuje Lem nader starannie, opracowując je z uwagą dla artystycznego efektu – czy będzie to zabawna diatryba, skierowana do dyrektora Motozbytu, piętnująca nieruchawość i indolencję firmy, czy dramatyczny w wymowie list do nieznanego adresata, w którym autor wyjawia polityczną wymowę Pamiętnika znalezionego w wannie. Ta dbałość o formę odsłania się najlepiej w przypadkach, gdy znajdujemy w archiwum dwie wersje tego samego listu do jednego adresata, napisane tego samego dnia, różniące się jedynie kompozycją i rozkładem akcentów. Jeden taki przykład zachowany został w niniejszym tomie.
Najstarsze z prezentowanych tu listów napisane zostały przed półwieczem i noszą na sobie fizyczne ślady mijającego czasu: stąd niekiedy konieczność rekonstrukcji zniszczonego tekstu, wykropkowane miejsca tam, gdzie oddarł się róg kartki lub maszynopisu nie udało się odczytać. Czas nie oszczędził więc materialnej wersji tej korespondencji – same teksty jednak nie straciły w niczym intelektualnej werwy i literackiego czaru.