Tatry zimą – suplement
P.T. Autorom oraz Wydawnictwu podręcznika pt. „Tatry zimą” gorąco zalecam dołączenie do ustępu traktującego o Kasprowym Wierchu oraz urokach i korzyściach zjazdu z takowego – następującego suplemencika dla początkujących narciarzy:
Na Kasprowy można się dostać w sezonie zimowym za pomocą dowolnie obranego sposobu – jak niżej.
- Na wytrzymałość. Należy zjawić się po miejscówkę przed kasą kolejki w Kuźnicach przed szóstą rano. Jeżeli zapowiada się pogoda – przed piątą. Mieszkającym w schroniskach na Kalatówkach i na Hali Gąsienicowej zaleca się wstać o czwartej i bez golenia i mycia zjechać po ciemku do Kuźnic. Przestrzega się przed potworami Kasprowego, które przesypiają noc do czwartej w dyżurce kolejki, oraz przed samozwańczym „czynnikiem społecznym”, który rozdziela numerki pisane ręcznie na kartkach papieru. Należy starać się o numerki do ogonka metalowe, które rozdziela pracownik kolejki około siódmej, tj. na jedną zaledwie godzinę przed otwarciem kasy. Obudziwszy się po szóstej, można spokojnie obrócić się na drugi bok i spać dalej, gdyż miejscówki się w tym dniu wyżej podaną metodą nie dostanie.
- Na ciało zbiorowe. Ciała zbiorowe, jako to delegacje, wycieczki etc., otrzymują miejscówki w przedsprzedaży, na listy. Wjechać tak jest bardzo łatwo, ale tylko razem z całym ciałem. Z doświadczeń historycznych atoli wiadomo, iż ciała zbiorowe, choć składają się zawsze z jednostek, często wyrażają odmienne od tych jednostek pragnienia. Dylemat ten utrudnia wjeżdżanie tą metodą wtedy, gdy się ma na to największą ochotę. Ponadto ciała zbiorowe, jako twory wielkie, wjeżdżają rzadko.
- Na chama. Bardzo typowa, powszechnie stosowana także w innych okolicznościach, również i pozaturystycznych, metoda polega na pchaniu się ze wszystkich sił ku barierce, przy której stoi kontroler przed peronem. Należy mieć jakąkolwiek miejscówkę (późniejszą, nieaktualną, etc.), oklinać wszystkich współstojących, okładać ich kijami, dźgać szczękami od nart, podkreślając mgliście swoje wyjątkowe prawa do wjazdu. Trzeba się przy tym liczyć z wielokrotnym wyrzucaniem na tzw. zbity łeb, z obelgami tłumu, z agresywną postawą co silniejszych narciarzy itd. Należy jednak wracać wciąż na to samo miejsce, odgryzać się, kopać, kląć, pchać, obtłukiwać wszystkim gnaty, a równocześnie wobec każdego funkcjonariusza kolejki przejawiać lepką służalczość, wylizany uśmiechami serwilizm, skłonność do przeraźliwego śmiechu z ich ewentualnych dowcipów, w ogóle podchwytywać każde ich słowo i wielokrotnie powtarzać je w sposób zarazem tubalny, wiernopoddańczy i przypochlebny. Przy pewnej cierpliwości oraz sile fizycznej w końcu wjedzie się na górę niemal na pewno.
- Na pałę. Sposób ten polega na przybyciu do Kuźnic niezbyt późno, ale i nie za wcześnie, tak około dziewiątej. Ma on kilka poddziałów. Pierwszy polega na posiadaniu wyrobionej poprzednio sieci szerokich znajomości, szczególnie wśród arystokracji narciarskiej oraz pośród ludzi miejscowych (zakopiańczyków). Wymieniając życzliwe pozdrowienia, serdeczne uwagi, bystre „aproposy”, rzucając komplementy paniom i wyrazy szacunku panom, należy co chwila niby to od niechcenia pytać, czy ktoś z naszych serdecznych znajomych nie ma czasem do odstąpienia zbywającej miejscówki. Brać należy każdą, nawet taką, którą wjeżdża się tuż przed wieczorem. Mając pewien zapas wyproszonych tak, choćby i późnych, więc lichych miejscówek, przystępuje się do ich wymiany na lepsze albo przez wyszukiwanie frajerów, albo przez wymianę dwu późnych miejscówek na jedną wcześniejszą. Drugi poddział metody polega na wjeżdżaniu na tzw. czyste piękno i korzystać zeń mogą jedynie kobiety na pograniczu kociaka, wampa bądź wydry. Doświadczenie uczy, że ładna kobieta nigdy nie zostaje na dole. Trzeci poddział, najmniej pewny, ale najbardziej emocjonujący, polega na wjeżdżaniu na tzw. cud. Od czasu do czasu bowiem, jak to bywa w każdym wielkim ludzkim rojowisku, trafia się w tłumie wariat, święty (?), który wyraża chęć odstąpienia aktualnych, doskonałych, bieżących, świeżych i prawdziwych miejscówek po cenie kosztu, tj. po l złoty 20 groszy sztuka. Niżej podpisanemu zdarzył się taki cud w pewną marcową niedzielę przy słonecznej pogodzie, kiedy to nieznany mu szczupły chłopczyna, stojący w ogonku od 5.45 rano, znienacka wyraził chęć odstąpienia miejscówek na natychmiastowy wjazd, odstąpił je i oddalił się w niewiadomym kierunku, pozostawiając niżej podpisanego i jego kolegę w stanie bezwzględnego osłupienia. W takich – rzadkich, lecz tym cenniejszych – wypadkach należy przejawiać przebojowość, zimną krew i błyskawiczną orientację wyrażającą się w tym, iż nie należy czekać, aż taki nawiedzony mistycznie człowiek wyduka z siebie, iż chce oddać miejscówki, ale pilnie śledzić wszystkie otaczające twarze tłumu i usłyszawszy: „Proszę państwa”... – albo: „Ja chcę”... – należy natychmiast danego osobnika zablokować, oddzielając go od reszty tłumu i wmówić w niego w sposób bezwzględny, choć niepozbawiony resztek kurtuazji, że jest się tym jedynym człowiekiem, któremu się miejscówki należą.
- Na prawo wartości. Jak zwykle, tam, gdzie istnieją drastyczne różnice między podażą i popytem, przemożne prawo wartości, znane dobrze z ekonomii, toruje sobie drogę, co się przejawia powstawaniem pod koniec lutego i z początkiem marca czarnej giełdy miejscówkowej. Cena miejscówki, z końcem lutego praktycznie al pari z ceną kasową, wzrasta w marcu na fali wielkiej haussy, osiąga bez trudu 5, 10 a nawet 15 złotych, aby przy słonecznej pogodzie i pladze orbisowych wycieczek, zaopatrzonych masowo w miejscówki z przedsprzedaży, co poważnie zmniejsza ich ilość do nabycia w kasie – wznieść się do złotych pięćdziesięciu. Napływ zamożnych lekarzy, głównie ginekologów z Warszawy i Krakowa, jak również tej części inicjatywy prywatnej, której przychodzi fantazja wjeżdżania na Kasprowy wraz z licznymi dziećmi, termosami, nasmarowanymi grubo kremem żonami bądź mniej tłustymi kociakami, z zapasem holenderskich koców oraz izraelskich pomarańcz, przyczynia się do tworzenia na fali ogólnej haussy spontanicznej koniunktury niesłychanych zgoła interesów oraz podbija momentalnie ceny miejscówek do wysokości wręcz legendarnej. Co się tyczy źródeł, ajentów oraz dystrybucji – należy zdać się na nosa, jeśli się takowy posiada; w braku nosa wystarczy grubsza gotówka.
- Na kacyka. Na kacyka wjeżdżają osoby z administracji oraz tajemnicza gromada ludzi posiadających jakieś białe kartoniki z jakimś nadrukiem (coś jakby Koleje Linowe) albo osobliwe, przypominające analizę moczu bilety blankietowe PKP lub też inne „silne papiery”, bądź potężne, z wysoka spływające znajomości. Należy oświadczyć lojalnie, iż ilość wjeżdżających tym sposobem ludzi zmniejszyła się po październiku, chociaż jeszcze się ich spotyka.
- Na sławę mołojecką. Jest to metoda zarezerwowana dla niektórych sławnych ludzi, jako to aktorów, reżyserów, śpiewaków itp.; pisarze się tu nie liczą, chyba że są posłami albo czymś więcej.
Osoby zainteresowane ww. tematem mogą dalszych informacji poszukiwać w dwutomowym dziele Autora pt. „Socjologia, ekonomia i psychotechnika w służbie wjazdu na Kasprowy Wierch”, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1969, str. 456 + 389 + 6 nlb z licznymi wykresami, planszami oraz dokładnym schematem i planami drukarenki do drukowania miejscówek we własnym zakresie.
1958