UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 1.00 (1 Vote)

    Spytany o najpotężniejsze (objętościowo) dzieło Lema, mało który zapewne miłośnik jego pisarstwa przypomni sobie Fantastykę i futurologię. Książka ta, wydana po raz pierwszy w 1970 r., pozostaje dziś nieco na uboczu wielkich dyskusji, w które zaangażowane są inne eseje Lema, i popularnością nie może się równać z Summą technologiae czy Filozofią przypadku. Więcej: może się niektórym wydawać dziełem już nieaktualnym, skoro od czasów jej ukazania się upłynęło z górą trzydzieści lat, w trakcie których fantastyka musiała się znacząco zmienić i wzbogacić o tysiące nowych tekstów. Byłby to jednak wniosek co najmniej pochopny. Ogromny esej Lema nie jest jeszcze jednym historycznoliterackim kompendium: to kolejna frapująca próba „ogarnięcia wszystkiego” — tym razem na terenie literatury i literackiego prognozowania przyszłości, a warto się weń wczytywać już choćby dlatego, że zaznajamia nas obszernie z twórczą samoświadomością i pozytywnym programem jednego z niekwestionowanych klasyków literatury fantastycznonaukowej w skali globu, będąc zarówno teorią, jak i krytyką gatunku. Streszczanie w posłowiu potężnej objętościowo księgi mijałoby się z celem. Wolę więc tutaj zasygnalizować to, co w Fantastyce i futurologii charakterystyczne i odbiegające od normy, co decyduje o oryginalności dzieła i autora.

    Po pierwsze więc: aby stworzyć teoretyczne ramy dla swych rozważań, Lem w bardzo ograniczonej mierze korzysta z istniejącej aparatury nauki o literaturze. Gdzieś tam ona oczywiście istnieje w tle — jako punkt odniesienia — ale w gruncie rzeczy autor sam stwarza tu pewien system teoretycznych pojęć służących mu nie tylko do usytuowania fantastyki w obrębie gatunków literackich, ale wprost do opisu całej literatury jako takiej. W obrębie tej — strukturalistycznej w ogólnych zarysach — aparatury pojawiają się elementy zdecydowanie w roku powstania książki nowatorskie: np. wzięcie pod uwagę jako „czwartej struktury dzieła literackiego” systemu sensów, jakie utworowi nadają środowiska czytelnicze w procesach odbioru, w roku 1970 było czymś niezwykle odkrywczym (tę samą datę noszą klasyczne prace na ten sam temat Hansa Roberta Jaussa, którym pomysły Lema z pewnością nic nie zawdzięczają, powstały bowiem równolegle). Rzecz w tym, że autor książki niewiele dba o istniejące w chwili, gdy pisał swą książkę, mody teoretycznoliterackie, próbuje zaś uporać się ze swym problemem z pomocą analitycznego umysłu i aparatury pojęciowej zapożyczonej tyleż od literaturoznawców, co od semiotyków, informatyków czy teoretyków gier.

    Druga kwestia, która czytelnikowi nasuwa się w trakcie czytania, dotyczy założeń wyjściowych tego potężnego zamierzenia. Mimo teoretycznych zapędów autora, Fantastyka i futurologia nie jest dziełem skonstruowanym podług jakiejś przyjętej z góry, abstrakcyjnej koncepcji — tak jak wydana w tym samym 1970 roku Introduction ŕ la littérature fantastique Tzvetana Todorova, na której schematach i strukturach Lem w później napisanym artykule polemicznym nie zostawił suchej nitki. Nie jest też Fantastyka i futurologia książką, w której górę bierze swoiste zauroczenie materiałem empirycznym, co autorów tego typu przeglądów skłania najczęściej do mnożenia rozlicznych streszczeń i przytaczania setek tytułów bez należytej dbałości o dyscyplinę wywodu. Lem trafia gdzieś w środek, ale nie jest to po prostu rozwiązanie kompromisowe, tylko próba skonstruowania teorii nie tylko stale konfrontowanej z praktyką, ale także w jakiejś mierze postulatywnej, projektującej fantastykę wyższej niż przeciętna próby. Będzie więc w tej książce wiele streszczeń, ale streszczeń dokonywanych w krytycznoliterackim stylu, który do mistrzostwa doprowadził Jan Błoński, a zatem streszczeń „rozumiejących”, niejako współtworzących rysunek dzieła, poszukujących jego logicznego kośćca lub obnażających owego kośćca wynaturzenia czy sprzeczności. Każdy wybitny autor marzy po cichu o takim czytelniku swych książek. Lem streści więc mimochodem najważniejsze utwory należące do kanonu science fiction, ale ambicje jego pójdą znacznie dalej niż u autorów tuzinkowych kompendiów poświęconych fantastyce. Będzie, streszczając, próbował rekonstruować myślowe fundamenty gatunku, oddzielać to, co jest oryginalną ideą wybiegającą w przód, od tego, co jest wyświechtanym lub zgoła kulawym powtórzeniem znanych formuł.

    Jak wiedzą czytelnicy osobistych enuncjacji Lema, jest on takim dziwnym autorem science fiction, który swego gatunku literackiego na ogół nie znosi, tzn. nie znosi, po pierwsze, samej tej literatury — w jej prymitywnej myślowo i estetycznie przeciętności — a po drugie jej, by tak rzec, socjologicznej sytuacji, tzn. uwięzienia w obszarze twórczości zdecydowanie popularnej, w domenie fanzinów, klubów, masowo wydawanych serii zeszytowych i książkowych, filmów, jednym słowem — komercji, co wyklucza na co dzień wszelkie próby podwyższania poziomu pisarskiej produkcji. Rzecz jasna, w masie tekstów bezwartościowych gdzieniegdzie błyśnie jakiś brylant, zadaniem autora eseju będzie zatem odkrycie go i uwypuklenie owej większej niż przeciętna jakości. Ale nie tylko o ułożenie właściwej hierarchii dzieł i autorów tu chodzi. Lem w swojej książce projektuje także pewne „stany pożądane” literatury science fiction, zachodzi więc tutaj stale proces przymierzania stanu faktycznego owej literatury do formułowanych pod jej adresem postulatów. Skąd się jednak biorą miary i wzorce idealne, których autor używa?
 

    Bez kwestii, rzeczą dla Lema może najbardziej istotną w wartościowaniu science fiction jest ocena, na ile poważnie i odpowiedzialnie traktuje ona pierwszy człon swej gatunkowej nazwy. Naukowa fantastyka nauce bowiem zawdzięczać winna projekty przyszłościowych technik, wizje odmiennych, kosmicznych istot czy społeczeństw. Znaczy to tyle, że owe projekty po pierwsze: nie mogą (to warunek minimum) stać w sprzeczności z naszą wiedzą o kosmosie, z elementarnymi prawami fizyki czy biologii; po drugie: muszą w jakiś sposób czerpać inspirację z opartych o naukową wiedzę prób prognozowania przyszłości lub projektowania innych światów i innych społeczeństw. Chodzi tu przede wszystkim o to, by fantastyka nie była zwykłą bajdą, kleconą bez dbałości o sens i koherencję, a zarazem — by nie przenosiła w kosmiczną scenerię najbanalniejszych schematów fabularnych, czyniąc ze sztafażu przyszłościowego nieistotne tło dla stereotypowych awantur. Nie oznacza to, by Lem akceptował jedynie tradycyjny model fantastyki, noszący miano hard science fiction. Przeciwnie: autor Fantastyki i futurologii zdaje się cenić wysoko także najlepsze utwory z dziedziny fantasy. Jedną z jego ulubionych autorek będzie Ursula LeGuin. Ważne jest co innego: aby w ramach uprawianego gatunku zachować elementarne posłuszeństwo wobec konwencji — także baśniowej, która na pewne działania bohaterom pozwala, na inne nie wyraża zgody. A jeśli autor taką konwencję decyduje się złamać, musi zdawać sobie doskonale sprawę z celów, jakie mu przyświecają, i konsekwencji, jakie idą za owym przekroczeniem reguł.

    Streszczając w ten sposób najważniejsze postulaty autora, pomijamy zarazem cechy stylistyki kompendium Lema, a przecież one w ogromnej mierze decydują o atrakcyjności Fantastyki i futurologii. Jest to bowiem dzieło noszące wszystkie cechy wielkich esejów Lema: potężna objętościowo księga, choć niby posłuszna jest rozlicznym rygorom formalnym, a widziana od strony spisu treści zdaje się całkiem przejrzysta i swym rygorem przypominająca prace naukowe, wewnątrz przypomina splątany gąszcz — myślowych wątków, tematów, dygresji, literackich przykładów. Gmach Lemowej teorii jest bardzo przestronny, by nie rzec — labiryntowy, a z każdego zakamarka jego korytarzy rozrasta się jeszcze bujna flora wątków fabularnych. Czytanie Fantastyki i futurologii nie ma więc wiele wspólnego z lekturą fachowych dzieł teoretycznoliterackich — jest raczej przygodą w dżungli tematów, koncepcji na temat przyszłości świata, pomysłów literackich, stylistyk itd. Co ciekawe szczególnie — Lem nie poprzestaje tu na referowaniu cudzych idei i książek, ale także własne utwory czyni przedmiotem analizy, docieka źródeł swych inspiracji, tropi drogi własnej myśli i wskazuje, u jakich mistrzów pobierał nauki. Zaiste, żaden interpretator jego dzieła nie może przejść obok tych wyznań obojętnie.

    Jest zresztą w tych rozważaniach o przyszłościowej fikcji wątek brzmiący z natury rzeczy bardziej od innych osobiście: to cała dziedzina refleksji nad futurologią, nad hipotetycznym przyszłym losem Ziemi i jej mieszkańców. W znanych nam literackich wcieleniach owej refleksji daje się odczuć wyjątkowa chybotliwość, polaryzacja wizji i ich podatność na gotowe konwencje. Z jednej strony straszy tedy niezliczona ilość katastroficznych, diabelskich zgoła dystopii, z drugiej — w nieco mniejszym wyborze — różne wersje świetlanej, a więc eutopijnej, przyszłości. Niezależnie jednak od tego, czy się twórcy opowiedzą za jasną czy za ciemną wersją dalszych losów świata, jednako tkwią w ramach myślenia utopijnego. Lem, który schematy utopijne wykorzystuje często w swoich utworach — choć najczęściej w tonacji buffo — prognozowanie przyszłości w literaturze traktuje nad wyraz poważnie.

    Fantastyka i futurologia dlatego jest dziełem niezwykłym i wciąż budzącym zainteresowanie, że czas jej powstania kojarzy się z burzliwą karierą futurologii jako nauki o przewidywaniu przyszłości. Lem, którego do gremiów futurologów zapraszano wielokrotnie, poddawał na ogół przepowiednie swych uczonych kolegów bezlitosnej krytyce. W samej rzeczy, prorocy owi przeważnie się mylili, stosowali bowiem w prognozach powszechnie metodę ekstrapolacji, nie bardzo zaś umieli przewidywać zupełnie nowe odkrycia nauki i technologii oraz wydarzenia polityczne, które zmieniałyby do głębi sytuację ludzkości, odbierając sens ekstrapolacyjnemu myśleniu. W takich sytuacjach w zasadzie lepiej powinni sprawiać się pisarze fantaści, których myślenia nie krępują naukowe procedury i metodologie. Stąd Lem do fantastyki podchodzi maksymalnie serio, ponieważ widzi w niej całkiem realną alternatywę futurologicznej nauki. Niestety, rozczarowanie jego równe jest wcześniejszym nadziejom. Przeciętna science fiction nie zajmuje się bowiem projektowaniem możliwej przyszłości, lecz powielaniem istniejących modeli fabularnych i drapowaniem tradycyjnych bohaterów w nowe kostiumy ku uciesze masowego czytelnika. Nie jest więc tak oczywiście, by Lem od pisarzy żądał — jak od wydrwiwanych przez siebie futurologów — przepowiedni trafnych. Pisarz fantasta ma być, jego zdaniem, dostarczycielem „modeli światów”, projektantem rzeczywistości odmiennych od naszej, ale wewnętrznie spójnych, poddających się testom na logikę i koherencję. Konstruowaniu owych światów nie powinny towarzyszyć przyjęte z góry założenia o nieuchronności — katastrofy lub powszechnego błogostanu, ale krytyczny namysł nad konsekwencjami takich lub innych konkretnych rozwiązań w dziedzinie technologii, biologicznej charakterystyki zaludniających projektowany świat istot, ich wierzeń, urządzeń społecznych itd. Autor Fantastyki i futurologii, dodajmy, nie był jeszcze tak zdecydowanym pesymistą w ocenie przyszłości rodzaju ludzkiego jak autor o trzy dekady późniejszego Okamgnienia. Stąd o literackiej futurologii formułował wówczas sądy całkiem wyważone, przyznając pisarzom istotną rolę w prostowaniu ścieżek, po których podąża człowiek:

    „Świat — powiada Lem w swym eseju — nie jest wprawdzie materialną maszyną do produkowania olbrzymich ilości szczęścia, ale tak samo też nie jest dziełem szatana, złośliwie i rozmyślnie po to zaprogramowanym, żeby ludzie, ludzi dręcząc, ani jako ofiary, ani jako oprawcy nie mogli z kieratu udręki się wymknąć. Żadnym cenzuralnym zakazem nie powinny być obłożone skrajne sektory kreacji — tj. «utopii angelologicznej» i «dystopii szatańskiej». Lecz niechaj tworzą przeciwstawne krańce przestrzeni, wyzywającej na mniej jednostronną robotę budowlaną. [...] Dwie ciążące tradycyjnie ku sobie sprawy musimy rozłączyć wyraźnie, nim powiemy cokolwiek o nieeschatologicznym traktowaniu tematu utopii. Trzeba mianowicie oddzielić aspekt etyczny socjologicznego modelarstwa od jego aspektu czysto rzeczowego, tj. konstruktorskiego. [...] Nie należy tedy od razu stawiać pytań i organizować doświadczeń myślowych w czysto moralnym porządku, lecz stać się empirykiem — budowniczym światów po prostu konstruowalnych, podług całości naszej dobrej wiedzy możliwych — jako obarczonych przynajmniej pewną, niechby znikomą nawet, szansą urzeczywistnienia”.

    Chodzi więc tutaj — jak zawsze u Lema — o sprawy naprawdę poważne. Jego postulatom science fiction z reguły nie potrafi sprostać i pewnie nie chce, będąc w przeważającej mierze twórczością o charakterze rozrywkowym. Autor książki nie ukrywa jednak, że fantastyka — jeśli tylko zamierza być literaturą serio — zmierzyć się musi i z takim zadaniem.

 

Jerzy Jarzębski