Od Szpitala Przemienienia zaczyna się droga pisarska Lema. Powieść to inna niż pozostałe, bo współczesna, a nawet "wojenna". A przecież udało się w niej autorowi — na małej przestrzeni odciętego od świata szpitala psychiatrycznego — zainscenizować dramat człowieka jako istoty rozdartej dziwacznie między umysł i ciało, a przy tym desperacko poszukującej sensu egzystencji i próbującej ocalić swój etyczny instynkt w obliczu nowego europejskiego nihilizmu, atakującego od zewnątrz i także od środka — pod postacią choroby duszy. Wbrew pozorom, najważniejsze książki fantastyczne Lema tu, w Szpitalu Przemienienia, mają swoje korzenie.
UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.
Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…
Zrozumiałem
Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl
- Jesteś tutaj:
- Książki
- beletrystyka
- Szpital Przemienienia
- Szpital Przemienienia
Szpital Przemienienia
5.00 out of 5 based on 2 ratings2 user reviews.
Trepanacja
Reviewed by Wojciech Aniszewski on
.
"Szpital Przemienienia" przeczytałem ... dzisiaj. Piszę więc jak najbardziej "na gorąco". Ominąłem z książki półtorej strony - opis operacji na otwartej czaszce. Nie chciałem ryzykować - zemdlałem kiedyś czytając opis przesłuchania gestapowskiego u Bratnego, i nie tęskniłem za tym stanem.
Ta pierwsza, realistyczna, powieść Lema zastanawia jednak podobieństwem do książek późniejszych, sytuowanych w realiach futurystycznych. Głównie ze względu na bogatą galerię osobowości, jako żywo przypominających załogantów statków kosmicznych czy orbitalnych stacji z "Opowiadań o Pirxie", "Solaris" czy "Fiaska". Tu jednak mamy lekarzy, z głównym bohaterem Stefanem Trzynieckim - którzy odcięci od reszty okupowanej, powrześniowej Polski w biedrzynieckim szpitalu psychiatrycznym próbują zatopić się w pracy nad pacjentami. Jednakże rzeczywistość w końcu ich dosięga, gdy do szpitala przybywają hitlerowcy. Wtedy także następuje swoista konfrontacja - porównanie ich osobowości "sprzed" i "po" tym zdarzeniu; swoisty test wytrzymałości dla charakterów, kręgosłupów moralnych i odwagi. I zdecydowanie warto sięgnąć po powieść choćby dla zapoznania się z tą ewaluacją. Ciekawych charakterów zaś, przez młodego Lema świetnie opisanych, nie brak: megaloman Sekułowski, niespełniony poeta, kapłan nihilizmu wyzywający Stefana na intelektualne boje, piękna i wyniosła doktor Nosilewska, gotycki i mroczny chirurg Kauters, kierujący szpitalem doktor Pajaczkowski czy też wojujący ateista Ksawery Trzyniecki, wuj Stefana, pojawiający się we wstępie powieści. Wszyscy oni za sprawą Lema stają się wyrazicielami pewnych postaw i światopoglądów, toczy się między nimi dyskurs, jeśli nie dosłowny, to za sprawą oceniającego ich Stefana, który jest przecież niczym innym, niż alter ego dojrzewającego pisarza.
Rating: 5
5
Wszyscy mamy tutaj bzika
Reviewed by Pyza Wędrowniczka on
.
Późna zima roku 1940. Młody lekarz Stefan Trzyniecki udaje się jako delegat rodzinny na pogrzeb wuja, gdzieś w środkowej Polsce. Jest ponuro, rzeczywistość jeszcze nie w pełni się ukształtowała – wszak mija dopiero kilka miesięcy od wrześniowej klęski, nie wiadomo do końca, jak ma wyglądać przyszłość i jak ułożyć sobie życie w nowych warunkach. Stefan trochę siłą inercji zgadza się na propozycję napotkanego przy okazji stypy kolegi – zatrudnia się w „sanatorium”, które jest ładną nazwą dla zagubionego w krajobrazie szpitala psychiatrycznego. Kto dozna w nim przemienienia – to sprawa co najmniej dyskusyjna.
Szpital, jaki pokazuje nam Lem, to właściwie odbicie wojennego szaleństwa, toczącego się na zewnątrz. Pozorne cisza i spokój – tym argumentem kolega ściąga Trzynieckiego do pracy tutaj – okazują się być gorączką trawiącą pacjentów od środka. Zdarzają się tu zagubieni „normalni” ludzie, przesiaduje ukrywający się poeta-nihilista Sekułowski, jest nawet ksiądz, który uległ drobnej religijnej manii. W jednej z pierwszych scen, w jakich widzimy Stefana w szpitalu, zaczepia go pacjentka, prosząc, żeby ją stąd wyciągnął, bo wokół sami wariaci – i bohater z przerażeniem konstatuje, że ma ona na myśli także lekarzy.
Personel szpitala jest bowiem w rzeczywistości równie przerażający, co pacjenci najtrudniejszych oddziałów. Lem nie wdaje się tutaj w długie opisy: i jedni, i drudzy są bardziej naszkicowani, niż opisani – każdy ma jedną-dwie charakterystyczne cechy i na tym opiera się później jego rola w fabule. „Szpital...” jest bowiem przede wszystkim skonstruowany: widać, że wątki poprowadzone są tak, żeby się ze sobą zazębiać i coś znaczyć w ogólnej wymowie powieści. Problemem jednak nadal pozostaje to, że w poszczególnych scenach widzimy nie tyle działających bohaterów, co przezierającą zza nich konstrukcję całości. Przykład? Wśród personelu znajduje się jedna lekarka – niewiele o niej wiemy poza tym, że medycyna fascynuje ją nie jako praktyczna pomoc ludziom, ale seria naukowych zagadnień. Mimo to na koniec to ona odegra rolę Madonny-pocieszycielki; trudno się oprzeć wrażeniu, że przez wzgląd na swoją płeć.
Mam wrażenie, że jednak błędnie mówi się o tej powieści jako wyjątkowej na tle twórczości Lema prozie „realistycznej”. Nie wspominając już o „Wysokim Zamku”, innym powieściom Lema trudno odmówić realizmu: nawet wtedy, kiedy dzieją się na fantastycznej planecie, w dalekiej przyszłości czy w przestrzeni kosmicznej. Realizm bowiem nie polega tylko na tym, że opisujemy coś, z czym czytelnik mógł czy może się zetknąć – takie pojmowanie go jest dosyć naiwne. Mimesis, taka jaką uprawia Lem, to przecież nic innego jak gra z czytelnikiem, jeszcze według zasad rozpisanych przez Arystotelesa: chodzi o złudzenie realizmu, a nie o odwzorowanie rzeczywistości w pełnej skali. Pod tym względem „Szpitala...” nie da się czytać inaczej niż pozostałych Lemowskich dzieł.
Trudności z wydaniem zaowocowały siedmioletnim opóźnieniem i dopisanymi kolejnymi częściami powieści. Mimo to da się dzisiaj „Szpital...” czytać jako samodzielną fabułę. To prawda, że rozczarować może zakończenie, przede wszystkim dlatego, że oparte jest o oczywiste, a niekiedy także słabo umocowane w materii akcji zwroty (postawa dyrektora, związek Trzynieckiego, czy najbardziej uderzające polityczne udemonicznienie Kautersa). Mimo to Lem, wziąwszy pod uwagę doskonale oddany klimat „sanatorium” – potrafi i dzisiaj przykuć do książki. Są tu sceny, które zapadają w pamięć na długo (świetnie rozpisany wykład Marglewskiego, miniportrety pacjentów czy rozpaczliwa szarpanina Stefana z księdzem). Nie wspominając już o tym, że to właściwie jest debiut Lema. A takich debiutów życzylibyśmy sobie dzisiaj więcej.
Rating: 5
5