UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.15 (13 Votes)

Solaris to najsłynniejsza powieść Lema - od niej poczyna się jego światowy rozgłos. W swoim gatunku zajmuje ona miejsce, jakiego nie dostąpiło bodaj żadne inne polskie dzieło literackie: uważana jest za wzór klasyczny, wymieniana w najbardziej podstawowych kompendiach dotyczących literatury science-fiction - obok dzieł Wellsa, Stapledona czy Dicka. Bibliografia prac krytycznych poświęconych tej powieści liczy ogromną ilość pozycji - we wszystkich ważniejszych językach, na które Lem był tłumaczony. Solaris zawdzięcza zapewne swoje powodzenie niezwykle udatnemu zespoleniu potraktowanej serio problematyki Kontaktu z pełną emocji, romantyczną akcją. Pozycja, jaką powieść zajmuje w historii gatunku, wynika jednak stąd głównie, że Lemowi udało się stworzyć nie tylko szczególnie oryginalną wizję partnera Kontaktu, ale też model literatury, w której dramat poznania Nieludzkiego wtopiony jest organicznie w strukturę fabuły. Historia opowiadana w Solaris układa się podług różnych, bardzo ziemskich - mitologicznych czy romansowych - schematów, ostatecznie jednak pokazuje, jak bezsilne są ich sensotwórcze potencje w obliczu prawdziwej, nie przybranej w te mityczne kostiumy Obcości.

Myślący ocean staje się dla przybyszów z Ziemi nie tyle istotą, z którą można by stoczyć śmiertelny bój lub wymieniać jakieś pożyteczne informacje, ile wprost rodzajem obcego, zamkniętego kosmosu o niedocieczonej strukturze i funkcjach, wiecznym wyzwaniem dla umysłu, który i tak nigdy nie włamie się w jego "psychikę" i sposób postrzegania świata. Ta niemożność wynika po prostu z radykalnej odmienności dążących do porozumienia istot, z odmiennego sposobu istnienia, działania, uwikłania w otaczającą rzeczywistość. Niezwykłe są w powieści same opisy oceanu i tworzonych przezeń form powierzchniowych, którym w ziemskiej przyrodzie nic nie odpowiada, ale w istocie zasadnicza odmienność, wykluczająca rzeczywiste porozumienie, wyrażana jest w Solaris raczej w kategoriach psychospołecznych. Po jednej stronie zjawia się tu bowiem istota wieczyście "pojedyncza", po drugiej - rojowisko jednostek o cechach indywidualnych, o osobistej (króciutkiej) historii - skonfrontowanej z rozgrywającą się na innej płaszczyźnie historią gatunku. To, co w Solaris najbardziej charakterystyczne - i powtarzane w innych książkach Lema - to sprawozdanie z dziejów badań nad fenomenem planety. Solarystyka jako nauka jest przede wszystkim wytworem ludzkiej kultury, a rozmaite hipotezy wysuwane przez uczonych, szkoły i "mody badawcze" przylegają bardziej do porządku ziemskiego, do prawideł rządzących psychologią zbiorowości, niż do wyników badań empirycznych. Solarystyka jest tedy modelem nauki w ogóle, uwikłanej w dzieje społeczeństwa i jego instytucji, nauki natrafiającej - gdy tylko porzuci zagadnienia praktyczne - na granice ludzkiego poznania i "niedozwolone" pytania metafizyczne o celowość i praprzyczynę.

To, o co w gruncie rzeczy potyka się każdy solarysta i co nie pozwala mu nawiązać równoprawnego kontaktu ze swym ,"przedmiotem badań", to własna indywidualność i skończoność, a zarazem silne emocjonalne uwikłanie w innych ludzi, skłonność do sztukowania swej ograniczonej egzystencji w przestrzeni społeczeństwa, historii lub nawet oglądanej z eschatologicznej perspektywy całości Bytu. Badacze nigdy więc nie mogą poprzestać na danych empirycznych: muszą wprowadzić we własny świat, nadać im jakiś subiektywny, "ludzki" sens. I tu poczyna się rozciągnięty na stulecie dramat poznawczy, którego kulminację oglądamy w powieści.

Podsyłając solarystom, "twory F", cóż właściwie ocean czyni? Wydaje się, że próbuje po prostu "przemawiać ludzkim językiem", realizując w materialnej postaci to, co tkwiło najgłębiej w ich mózgach jako swoiste otorbienia psychiki. Ale miejsca te zawierają wspomnienia czy kompleksy, których jednostka nie chce za żadną cenę pokazać innym, należą do sfery tego, co "niekomunikowalne", tzn. co nie ma prawa pojawić się na poziomie międzyludzkiego przekazu. Odmienność ludzkości od oceanu polega tutaj przede wszystkim na jej rozszczepieniu na poszczególne indywidua, połączone ze sobą więzami społecznej komunikacji. Komunikacja ta ma wiele różnych poziomów i odpowiednio do nich jednostka realizuje się naraz na kilka rożnych sposobów, odgrywając różne role: kochanka, przyjaciela, badacza, "reprezentanta ludzkości" itd. W bliskich kontaktach emocjonalnych ludzie rozszczepiają się wewnętrznie jeszcze bardziej, doświadczenie miłości budzi w nich często szereg uczuć ambiwalentnych i wyzwala zachowania i czyny, nad którymi sami do końca nie panują. Język ludzki nie ma na to wszystko gotowych określeń, bo w istocie na poziomie społecznym stykamy się ze sobą tylko fragmentami swej skomplikowanej wewnętrznej istoty. A już kontakty bardziej oficjalne, na poziomie "porozumienia pomiędzy cywilizacjami" wyzwalają w nas jedynie okropne komunały - niczym te szczytne treści, jakie w imię ludzkości chciałby Sartorius przesyłać oceanowi. Stąd wynika ten osobliwy fenomen, że ocean, czytając w mózgach ludzi "jak w otwartej księdze", nie potrafi rozeznać się w strukturze zawartych tam treści, odczytać specyficznie ludzkich sensów,  jakimi obarczone są odciśnięte w psychice obrazy. Wchodzi bezwiednie w sferę tak intymną, że już nie nadającą się do żadnej komunikacji i - zamiast podjąć dialog - psychicznie "wywraca na nice" swych partnerów, pozostawiając ich sam na sam z ich bólem i wstydem.

Ale czy jakichkolwiek i n n e postępowanie dałoby rezultat? Czy sensy ludzkie dają się przetłumaczyć na nieludzkość myślenia oceanu? W to autor powieści każe nam wątpić - podobnie jak w szanse porozumienia pomiędzy istotami radykalnie odmiennymi. Eksploracja kosmosu to według Lema nie tyle wyjście naprzeciw Inności, ile poszerzanie sfery specyficznie ludzkiej komunikacji i sensu tak, by się w niej pomieściły obce światy. W tę obcość człowiek naprawdę wejść nie urnie - czyni z niej sobie zaledwie lustro, w którym się przegląda. "Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic" - mówi Snaut. I jeszcze: "Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy".

Byłażby jednak powieść Lema jedynie opisem fiaska kosmicznego porozumienia? Uwierzywszy w to, dalibyśmy się zarazem złapać w pułapkę "realistycznej" lektury, podczas gdy dzieło Lema znacznie bardziej jest skomplikowane. Amerykański badacz, Istvan Csicsery-Ronay, powiada, iż "Solaris otwiera kilka równoległych, a nawet sprzecznych interpretacji. Można ją czytać jako Swiftiańską satyrę, tragiczny romans, egzystencjalną parabolę Kafki, metafikcjonalną parodię hermeneutyki, ironiczną powieść rycerską Cervantesa i Kantowską medytację nad naturą ludzkiej świadomości. Lecz ani jedno z tych odczytań nie jest w pełni satysfakcjonujące, co było chyba zamierzeniem autora. Zarazem sprzeczne i wzajemnie motywujące się odczytania czynią z procesu interpretacji tekstu metaforę naukowego problemu artykulacji jawnie paradoksalnego świata naturalnego" 1.

Nic więc dziwnego, że - jak powiada Csicsery-Ronay - "Czytelnik Solaris jest także solarystą" 2, tzn. musi interpretować zdarzenia w przedstawionym świecie samodzielnie i przy użyciu tak samo, jak w przypadku bohatera powieści, niedoskonałych narzędzi pojęciowych. Niedoskonałość owych narzędzi na tym z grubsza polega, że one się nieustannie odwołują do czysto ziemskich, ludzkich mitologii, nie sięgając "prawdy obiektywnej" z tego choćby powodu, że jej się to poza ludzkim językiem i kategoriami sformułować nie da. Oglądamy więc z Kelvinem ocean, widząc w nim to "ułomnego Boga", to "kosmicznego jogę", to znowu galaretowaty supermózg itd. Harey znowu będzie raz sukkubem, innym razem ożywioną kukłą, "instrumentem", romantyczną kochanką zza grobu, ucieleśnieniem wiecznej miłości czy niezwalczonego kompleksu winy. I nie ma odpowiedzi na pytanie, która kwalifikacja bliższa jest prawdy, wszystkie bowiem jednako należą do tkanki ludzkiego języka pojęciowego czy emocjonalnego, w który spowita jest pojawiająca się przed nami rzeczywistość.

Historia Krisa i Harey jest więc fabułą produkującą najrozmaitsze morały, wszystkie jednak należą do świata ludzkiego. Możemy bowiem pytać, co znaczy ów tragiczny romans, i odpowiadać, że ma on w sobie coś z seansu psychoanalitycznego, w trakcie którego kompleks Krisa zostaje obnażony i zoperowany (ocean występowałby tu niejako w roli terapeuty); jest ta historia także psychoanalizą samej miłości: wydobywa z niej nieoczekiwanie elementy narcystyczne - boć przecie Kelvin taką Harey kocha, jaką sobie sam wymarzył - a obok pokazuje nieuchronność wyjściowego schematu: Kris po raz wtóry nie umie czy podświadomie nie chce zapobiec własnowolnej śmierci dziewczyny.

Ale jest w tej historii zawarte także dramatyczne pytanie, które znamy już z Dialogów: pytanie mianowicie, co decyduje o naszej tożsamości: struktura funkcjonalna. czy materialny substrat. Czy utworzona na podobieństwo "prawdziwej", neutrinowa Harey jest tożsama ze swym nieżyjącym wzorcem, czy odeń zasadniczo odmienna? Ten na pozór akademicki, wydumany jeno na potrzeby powieściowej fabuły problemat odsłania kły i pazury, jeśli pojąć go jako uniwersalną diagnozę o obcości materii i ludzkiego ducha. Cóż bowiem przeszkadza, by obrzydzenie i poczucie alienacji wobec własnego ciała, jakie przeżywa Harey, przenieść także na Krisa - czy każdego z nas. Ostatecznie nasze ciało także zobaczyć można jako dane nam z zewnątrz na mieszkanie i zasadniczo obce duchowi, który w nim gospodaruje. Tak, tak, zjawiska zachodzące w świadomości mają swą podstawę w procesach biologicznych - Lem jako materialista nigdy w to nie wątpił - nie da się jednak pierwszych do drugich zredukować ani tym bardziej utożsamić. Bohater Lema jest na całą wieczność zawieszony pomiędzy sobą-ciałem a sobą-świadomością, a skomplikowana (tak dla uczonego, jak dla filozofa) relacja pomiędzy tymi elementami jest dlań źródłem nieustającego zdumienia i ponawianych wciąż pytań.

Solaris opisuje więc doświadczenie transgresji: z porządku ludzkiego ku nieludzkiemu. Oznacza to operowanie wciąż na granicy światów, pomiędzy tym, co oswojone i zrozumiałe, a tym, co obce i niepojęte - przy czym otchłań obcości otwiera się zarówno w kosmosie, wśród jego dziwów, jak w samej istocie człowieka, która okazuje się cienką warstewką sensu pokrywającą tajemnicę materii czy psychiki. Wykroczenie poza zwykłość ludzkich ładów proponuje też sama fabuła powieści, w której romansowe zdarzenia w tak widomy sposób okazują się maską, pod którą rozgrywa się zupełnie inny dramat - kruszenia właściwych człowiekowi standardów rozumienia i oceny rzeczywistości.

Kris musi na koniec pogodzić się z zerwaniem zasłony, zniszczeniem ułudy, którą stwarza mu romantyczna namiętność do pozornie odzyskanej Harey - i nawet jej dobrowolna śmierć, tak dobrze mieszcząca się w mitologicznych rytuałach najczystszej, bezinteresownej ofiary. Musi pokonać własne uczucia po to, by stanąć przed zagadką Obcości już bez tych pozornych ułatwień, jakich dostarczały mu ziemskie mity czy symbole, a zatem w stanie swoistego "oczyszczenia". W skuteczność tej ofiary i finalnego otwarcia na ,"okrutne cuda" wierzyła większość z angielskojęzycznych komentatorów powieści (Potts, Ketterer, Rose czy Suvin). Sceptycznie odniósł się do takiej interpretacji cytowany wcześniej Csicsery-Ronay, nie dając Kelvinowi żadnych szans na rzeczywiste uwolnienie się od ludzkiej perspektywy. Rozstrzygnięcie tego dylematu nie ma jednak chyba większego znaczenia "maszyna fabularna" powieści musi się bowiem tak czy inaczej zatrzymać przed każdym, hipotetycznym nawet, przełamaniem sfery człowieczeństwa i funkcjonującego w jej obrębie języka, "przełamanie" takie (czyli wydarcie oceanowi jakichś tajemnic) byłoby niczym innym, jak aneksją nowego terytorium do obszarów zagospodarowanych przez ludzkie kategorie sensu. A zatem w samej strukturze powieści zawarty jest paradoks, bo - opisując dążenie do poznania czegoś radykalnie nowego - dowodzi jednocześnie, że takie poznanie nie jest możliwe, Kontakt staje się pozorem, a głębia, jaka się otwiera przed odkrywcą jest głębią pozorną - taką samą jak ta, którą oglądamy wpatrując się w powierzchnię lustra, odsyłającego nam nasz własny obraz i obraz przestrzeni, w której jesteśmy wieczyście zamknięci.

Jerzy Jarzębski

1. Csicsery-Ronay, Jr., Książka jest Obcym: O pewnych i niepewnych interpretacjach Solaris Stanisława Lema, tłum. T. Rachwal, w zbiorze: Lem w oczach krytyki światowej, wybór i oprac. J. Jarzębski, Kraków 1989, s. 221.

2. Tamże, s, 230.