UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 3.75 (4 Votes)

    Z Obłokiem Magellana, drugą wydaną w formie książkowej powieścią Stanisława Lema, łączy mnie związek osobisty. W roku 1954, jako siedmioletni malec, natrafiłem na nią w numerach „Przekroju”, przechowywanych przez przyjaciółkę mojej matki, u której mieszkaliśmy w czasie wizyty w Warszawie. Odcinki, które wpadły mi w ręce, były w nastroju dość makabryczne, bo przedstawiały wnętrza sztucznego księżyca „Atlantydów” — z jego przytłaczającą atmosferą, zasuszonymi trupami itd., co na długie lata sprawiło, że science fiction jawiła mi się jako wyjątkowo przykra odmiana horroru. Ci, którzy jednak w tamtych latach przeczytali Obłok w całości, i mieli pewnie zazwyczaj nieco więcej ode mnie lat, dlatego wśród czytelników powieść cieszyła się znaczną popularnością.

    Bo też Obłok Magellana jest, jako całość, książką zdecydowanie optymistyczną. Historię pierwszej w dziejach ziemskiej wyprawy poza Układ Słoneczny wieńczy powodzenie, tzn. ludzie docierają po różnych dramatycznych przygodach w pobliże Białej Planety i nawiązują przyjazny kontakt z jej mieszkańcami. Tych sympatycznych kosmitów Lem nam nie pokazuje, choć wcześniej, ustami uczonego Goobara, dowodzi, że muszą być jakoś do ludzi podobni. Cóż więc wypełnia dość gruby tom? Najpierw prywatne dzieje głównego bohatera książki, jego droga do zawodowego i sportowego sukcesu, które zapewniają mu miejsce w załodze transgalaktycznej Gei, opis kształtowania się charakteru, w którym ważny jest szacunek dla wielkich poprzedników, połączony z umiejętnością „przekraczania samego siebie”, co pozwala mu pokonać w biegu maratońskim niezwyciężonego Mehillę. Ogólnie biorąc, w życiorysie bohatera powieści brak jakichś dramatycznych spięć, wszystko bowiem w jego „najlepszym ze światów” układa się harmonijnie i bezkonfliktowo: ludzie są mądrzy i w swych działaniach wybierają zawsze dobro ogółu, społeczeństwo jest sprawiedliwe i pełne cnót, nie ma też żadnych trudnych do spełnienia potrzeb materialnych, a jedyne, czego mu brakuje, to spełnienie ambicji poznawczych, do których zalicza się w pierwszym rzędzie badanie kosmosu.

    Zaspokoiwszy swe ziemskie potrzeby, ludzie w roku 3123 wybierają się zatem w wieloletnią podróż ku gwiazdom. Załoga gigantycznej rakiety tworzy całkiem sporą społeczność: kosmonauci nie tylko pilotują statek, ale zajmują się nauką, miłością, tworzą międzyludzkie związki, miewają kłopoty ze zdrowiem i — przede wszystkim — z własną psychiką, narażoną na liczne stresy, wynikające z długotrwałego zamknięcia w pudle rakiety. Autor książki, który przez wiele lat nie życzył sobie jej wznawiania, zapamiętał przede wszystkim jej uzależnienie od politycznych kanonów epoki. Tymczasem pod tym względem Obłok Magellana grzeszy minimalnie. Powiedzmy przede wszystkim, że w społeczeństwie przyszłości, całkiem dokładnie przez Lema opisanym w pierwszych rozdziałach powieści, partia komunistyczna nie odgrywa najmniejszej roli, być może nawet nie istnieje. Ziemią wieku XXXII rządzą najwyraźniej uczeni fachowcy (w myśl, owszem, poglądów Marksa, który sądził, że w miarę postępu społecznego partie polityczne — wraz z komunistyczną — po prostu zanikną, całkiem natomiast na przekór tezom Lenina, który w partii komunistycznej widział główny motor dziejów po wsze czasy). Lustratorzy, którzy nie ominęli, rzecz jasna, twórczości Lema, wskazywali zazwyczaj triumfalnie rozdziałek pt. Komuniści, cóż w nim jednak znajdziemy? Otóż do kosmonautów przeżywających psychozę związaną z długotrwałą podróżą i żądających od dowództwa otworzenia luków prowadzących w przestrzeń kosmiczną, przemawia historyk, Ter Haar, domagając się od kandydatów na samobójców szczypty heroizmu, przypominając też dla przykładu bohaterskie postacie komunistów niemieckich z czasów hitleryzmu, którzy mimo straszliwych prześladowań nie ugięli się przed terrorem. Pięknie. Ale jest to historia, jakkolwiek by było, prawie mityczna, bo sprzed dwunastu wieków, zresztą pewnie niekoniecznie odległa od prawdy, a w tym przypadku użyta instrumentalnie. Sowieccy komuniści nie zostali tu wspomniani ani jednym słowem.

    Znacznie większe wrażenie może dziś budzić opis zwiedzania uzbrojonego w atomowe głowice wspomnianego satelity „Atlantydów”, czyli NATO po prostu, którego mordercza broń potrafi pośrednio zabijać jeszcze w czasie wyprawy Gei, stając się powodem zgubnego w skutkach nieporozumienia w trakcie pierwszych prób kontaktu Ziemian z mieszkańcami Białej Planety. Tu Lem jest w zgodzie z aksjomatem tamtych czasów, według którego agresywni są tylko kapitaliści, komuniści zaś miłują pokój. „Proszę bardzo — zdaje się mówić Lem — ale jeśli ci miłośnicy pokoju mają na pewno wygrać rywalizację o rządy nad światem, to z chwilą zwycięstwa staną się (na szczęście) niepotrzebni”. Co też Lem realizuje w swojej powieści.

    Jeśli więc Obłok Magellana może dziś nieco denerwować, to raczej nie z powodu grzechów natury politycznej, ale dosyć nieznośnej skłonności autora do okraszania swych historii okrągłymi sentencjami natury ogólnej (najczęściej moralnej). Przyznaję, iż te fragmenty książki czyta się dziś najgorzej, choćby w sentencjach mieściły się jakieś pozytywne treści. Stylistyka książki jest dość dziwacznym melanżem języka przyszłościowej nauki i nasyconego nadmierną dawką środków poetyckich stylu, w którym z niejakim zdziwieniem odkryć możemy parafrazę mowy Rilkego, w tamtych czasach dla Lema najważniejszego autorytetu w sprawach literatury. Jan Zieliński zadał sobie kiedyś trud porównania Obłoku z najpopularniejszymi utworami prozą austriackiego poety i odkrył ze zdumieniem, jak wiele fragmentów zostało odeń nieledwie przepisanych. Nie tyle więc w politycznych deklaracjach, ile w cechach stylistyki i w spotęgowaniu funkcji pedagogicznej leży słabość Obłoku Magellana. Cóż jednak zapisać można dzisiaj na dobro tej tak popularnej kiedyś książki?

    W Obłoku czytelnik z lat pięćdziesiątych znaleźć mógł przede wszystkim ogromną liczbę pasjonujących na tamte czasy pomysłów, i to dotyczących zarówno budowy rakiet, jak (maskowanej inną nazwą) cybernetyki, medycyny czy na koniec „wideoplastyki”, czyli tworzenia iluzji przestrzennych krajobrazów, przypominających dzisiejszą holografię. Na odbiorcach sprzed pół wieku musiały te rzeczy robić duże wrażenie, zresztą sporo spośród Lema koncepcji znalazło po latach urzeczywistnienie. Książkę wypełniają jednak przeważnie inne niż technika treści.

    Obłok jest powieścią o kontakcie, w której samych dziejów porozumienia z kosmitami znajdziemy tyle, co na lekarstwo. Lem opisuje raczej strukturę społeczności Ziemian, którzy się na ów upragniony kontakt muszą jakoś przygotować. Ta społeczność zdaje się być swoistą miniaturą całego społeczeństwa ludzkiego zamieszkującego Ziemię w XXXII wieku. Ma ono swoich przewodników duchowych, którymi są specjaliści z wielu naukowych dziedzin. Ci specjaliści wciąż się z sobą naradzają, usiłując uporać się z kłopotami, które w drodze napotykają, przy czym kłopoty są w dużej, a może przeważającej mierze spowodowane przez samych ludzi, kruchość ich psychiki, komplikację struktury emocjonalnej, irracjonalizm popędów, wiodących niekiedy do samozniszczenia. Ludzie Lema nie są więc jakimiś supersprawnymi „maszynami poznawczymi”, ale dość złożonymi wewnętrznie istotami, których działaniem rządzą rozliczne, niekoniecznie racjonalne motywacje. To, że całą ludzką zbiorowością powoduje Rozum, nie znaczy zatem u Lema, że jego władza jest absolutna: przeciwnie, kończy się ona u progu indywidualnej osobowości, której postępki wynikają ze znacznie bardziej skomplikowanych przyczyn, wiążących nierozdzielnie dwa dziedzictwa ludzkości: animalne i racjonalne. Dlatego nie sposób rozumowo dobrać się do takich fenomenów jak „przekraczanie samego siebie” przez sportowca na finiszu, nie da się zalgorytmizować miłości, nawet odkryć naukowych. Może nie są to jakieś rewelacje, ale dość solidne votum separatum wobec tych wszystkich pomysłów na ludzkość przyszłości, według których głos poszczególnych jednostek miał się wraz z upływem czasu coraz sprawniej i bez reszty wtapiać w kierowany przez politycznych nadzorców chór. Lema zdaje się w powieści interesować przede wszystkim człowiek, jego systemy wartości i przywiązane do nich kłopoty (bo ludzkość głównie z aksjologią i jej paradoksami musi się tu zmierzyć, tak jakby podróż międzygwiezdna te dylematy szczególnie wyostrzała).

    Pozostaje sprawa samego kontaktu — zepchnięta nieco w finale z zasadniczego nurtu opowieści na rzecz przeżyć osobistych głównego bohatera książki. Tutaj staje przed nami najwięcej może kłopotliwych pytań. Autor zakłada bowiem, że jeśli nawet kosmici nie są zewnętrznie całkiem do ludzi podobni, to przynajmniej muszą się kierować identyczną racjonalnością, tzn. ich myślenie musi opierać się na takich samych strukturach logicznych, jak myślenie Ziemian. W ten sposób zresztą opisuje się w powieści spotkanie z mieszkańcami Białej Planety: nie widzimy ich samych, ale możemy po ich postępkach rozpoznać sposób, w jaki rozumują. Podobnie zresztą — jak można przypuszczać — oni rozpoznają ludzi. A zatem kontakt warunkuje uzgodnienie dwóch racjonalności, stworzenie logicznej platformy porozumienia. I ten proces — mimo początkowej dramatycznej perypetii — zachodzi sprawnie, bracia kosmici bowiem nie tylko kierują się podobnym co Ziemianie rozumem, ale też porównywalnymi zasadami etycznymi (wstrzymują się od szkodzenia Innym, skoro tylko zniszczyli to, co, jak mniemali, było zagrożeniem z ich strony, czyli małe rakiety, tak bardzo, niestety, przypominające atomowe pociski niesławnych „Atlantydów”).

    Cały ten wątek został, rzec można, raz jeszcze w późnej twórczości Lema podjęty i radykalnie przepracowany. I jeśli Zdzisław B. Kępiński nazwał kiedyś Głos Pana „anty-Astronautami”, to „anty-Obłokiem” nazwać trzeba z kolei ostatnią z powieści Lema — Fiasko. Tam również w kierunku odległej a zamieszkanej planety leci z Ziemi potężna rakieta, powtarza się motyw wzięcia na pokład po drodze straszliwie pokiereszowanego astronauty z zewnątrz (w Obłoku jest to Piotr z Ganimeda, w Fiasku — dwa ciała, z których chirurdzy składają Marka Tempe), powtarza się również próba odwołania się Ziemian w próbach kontaktu do analogicznej jak ziemska racjonalności kosmitów. Ale tym razem nic z tego nie wychodzi. Nawet jeśli bowiem mieszkańcy obcej planety w Fiasku potrafią rozumować podobnie, to samemu porozumieniu zapobiega skutecznie cały zespół przyczyn, co do których ludzie mogą tylko snuć przypuszczenia, modelując zachowania Obcych podług procedur dostępnych im samym i ich genialnemu (ale ziemskiemu) komputerowi. Na koniec zapętlenie motywacji, wzajemne asekurowanie się przed spodziewaną „zdradą” ze strony partnerów nie tylko komunikację uniemożliwia, ale prowadzi do zagłady planety, zniszczonej w finale powieści sideralnymi ciosami z ziemskiej rakiety.

   Optymizm Obłoku Magellana zostaje w rezultacie zastąpiony w późnej twórczości Lema integralnym pesymizmem. Czy to skutek odrzucenia „urzędowego” rozradowania, jakie wyrażać musiała kultura stalinowskiego komunizmu? Być może w pewnej mierze tak, ale to nie jedyna motywacja. Na przestrzeni od Obłoku do Fiaska zniszczony został także inny optymizm — ten mianowicie, którym tchnęły początki cybernetyki, a który opierał się na wierze, iż można stworzyć uniwersalny język porozumienia pomiędzy różnymi dziedzinami wiedzy. Jeśli takie porozumienie transdyscyplinarne miałoby być możliwe — to ostatecznie czemu nie założyć, że język taki obowiązywać by musiał zawsze i wszędzie — także w najdalszych zakątkach kosmosu? W początkach swej twórczości Lem zdaje się (za Leibnizem) wierzyć w możliwość stworzenia takiej characteristica universalis. Po kilku dziesiątkach lat wiara jego ulega nadwątleniu. A zresztą czyż ludzie porozumiewają się i myślą za pomocą języków skonstruowanych na sposób racjonalny? Wprost przeciwnie. W nasze języki wpisany jest tysiącletni proces nabywania doświadczeń, ale także — przesądów, błędów myślenia, idiosynkrazji. Naiwny pomysł, aby z Obcymi porozumiewać się za pomocą trójkątów Pitagorasa i innych tym podobnych uniwersaliów, stał u początków ery kosmicznej, ale teraz wiara w jego skuteczność zdaje się zanikać. Nasza racjonalność mówi w istocie coś o nas samych, ale o wiele lepiej charakteryzuje nas to wszystko, co racjonalne wcale nie jest. Spotkanie z kosmitami — jeśli kiedyś nastąpi — nacechowane będzie zatem prędzej skumulowanym przez wieki instynktownym strachem przed Obcością i setkami utwierdzanych przez literaturę i film przesądów niż rozsądkiem i uniwersalną logiką postępowania. Takie wnioski zdaje się Lem wyciągać z namysłu nad ludzką kulturą — dlatego też Obłok Magellana może być dla nas dzisiaj raczej atrakcyjną lekturą przygodową niż wykładnią tego, co pisarz sądzi o możliwości porozumienia z Innymi.

 

Jerzy Jarzębski