UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.
Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…
Zrozumiałem
Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl
Kongres futurologiczny to jedna z najbardziej brawurowo opowiedzianych przygód Ijona Tichego. Zaproszony na zjazd futurologów we wstrząsanej rewolucją latynoamerykańskiej republice, Tichy przenosi się na koniec w świat, gdzie w groteskowym splocie zrealizowały się naraz — utopijna i antyutopijna wersja historii przyszłości. Kpina z futurologii podszyta jest — jak zawsze u Lema — refleksją serio o skłonności człowieka do "rozbratu z rzeczywistością".
5.00 out of 5 based on 6 ratings6 user reviews.
W oparach śmiecholu
Reviewed by dreg on
.
"Oj dana, dana, nie ma szatana, a świat realny jest poznawalny" - te słowa Agnieszki Osieckiej będące w czasach PRL-u kpiną z filozofii materializmu dialektycznego można z powodzeniem odnieść do książki Lema i to w dwóch wymiarach: czasowym i tematycznym. W pierwszym, gdyż "Kongres futurologiczny" można uznać za pamflet na czasy PRL-u. W drugim można potraktować te słowa przewrotnie i zinterpretować następująco - ludzi można zmusić, aby widzieli to, czego tak naprawdę nie ma.
Jak dalece człowiek jest podatny na bycie sterowanym? i jakie mogą być tego sterowania konsekwencje?
"Oj dana, dana, nie ma szatana, a świat realny jest... reżyserowalny... ?"
Rating: 55
Ticha podróż z Haliną i Lucyną do krainy szczęścia i z powrotem.
Reviewed by SemTex on
.
Ijon Tichy to bohater opowiadań Lema – z zawodu kosmonauta. W minipowieści „Kongres futurologiczny”, wydanej w 1970 zmierzył się z nowym wyzwaniem, czysto ziemskim. Jednak udział w tytułowym kongresie okazał się zadaniem niemniej fascynującym i niebezpiecznym, niż niejedna z jego przygód kosmicznych. Historia ta dzieli się na dwie części.
Pierwsza „realistyczna”, dziejąca się w bliższej przyszłości, to obrady naukowców próbujących rozwikłać problemy związane z eksplozją demograficzną. Rzecz dzieje się w jednym z latynoamerykańskich kraików, dodajmy fikcyjnych, lecz nie za bardzo –Costarikanie. W luksusowym hotelu Hilton, zanurzonym w morzu biedoty. Świat w innym świecie, coś jak dzisiejsze kurorty, dajmy na to w Egipcie. Skromny kosmonauta zanurza się w oceanie blichtru, „dziwaków” i innych rozpasańców, typowych dla zamożnej społeczności doby konsumpcjoniozmu. Opis typów ludzkich, którego autor dokonał z użyciem pełnego arsenału swego dowcipu, w latach 70-tych rozbawiał, ale i szokował. Zwłaszcza Polaków wychodzących ledwie z gomułkowskiej siermiężności.
Dziś świadomość istnienia takich „egzemplarzy”, to normalka.
Aleć zawsze bawi, co jest zasługą specyficznego poczucia czarnego humoru Lema. Właściwie, co kawałek krztuszę się ze śmiechu, choć czytam tę opowieść bodaj piąty raz. Cóż, że niektóre historie okazały się rzeczywistością. Autor znany jest wszakże z umiejętności prognozowania. Ale akurat zamach na papieża?! Zostawmy to.
Momentem zwrotnym, snującej się z początku jak bohater po czeluściach hotelu historii, jest wybuch zamieszek onej badanej, biednej nadwyżki ludności (coś jak w Egipcie). I użyta przeciwko tej masie broń. Broń nad wyraz skuteczna, bo chemiczna.
W tym momencie dochodzimy do prawdziwego, ukrytego bohatera historii. Jest nim chemia, właściwie psychochemia i jej użycie do kierowania działaniami ludzi. Jako broń, nad wyraz humanitarna, bo rozwesela, roztkliwia, nie pozwala czynić zła, jak owe BEMBy, bomby miłości bliźniego.
Pisałem już, że talenty słowotwórcze Lema kwitną w tej powieści, jak stokrotki na wiosennej łące? Opisy policji z płaczem bratającej się z tłumem, zmagania bohatera z nagłym przypływem uczuć do wszystkiego, co żywe i nieżywe, np. nogi stołowej, wyciskają łzy śmiechu. Ale też zmuszają do myślenia, jak rozróżnić, co jest naturalnym wyrazem uczuć, co sterowanym przez „nieznanych sprawców” – efektem Haliny.
Ten wątek zostanie rozwinięty w drugiej części, w której oddziaływanie chemiczne na obywateli zamieni się w rodzaj psychochemokracji. Ta fantazja, pisana w końcu lat 60-tych, dziś zyskuje mocne potwierdzenie w nauce, wskazującej na chemiczne podłoże zachowań ludzkich. Wystarczy sporządzić odpowiedni zestaw i dyskretnie, a masowo podać go ludziom. Taka, lepsza forma obecnej mediomasokracji. Lepsza, gdyż delikwenci nawet nie zdają sobie sprawy z manipulacji i cieszą się błogim szczęściem. Ale czy można złudą zastąpić rzeczywistość? Można, byle unikać zbyt dociekliwych. Niestety kosmonauta Tichy, dociekliwość miał w genach.
Cześć druga to jazda z Haliną i jej siostrą Lucyną w przyszłość. Nieodległą. Nowy wspaniały świat, w którym budzi się bohater, jest tak inny, że autor chyba nieprzypadkowo określa jego koordynaty. Lato- jesień 2039 roku. Tu dygresja. Wyrażę nieśmiałe przypuszczenie, iż opisując rodzaj szoku, jakiego doznaje się w takiej sytuacji, pisarz skorzystał z własnych doświadczeń życiowych. Sto lat wcześniej, w zupełnie innych okolicznościach, osobiście przeżył taką nagłą zmianę, tyle że a rebours. Ostatnia data pamiętnika z nowego lepszego świata, jakże znamienna 5-10-2039.
Koniec dygresji.
W części tej, sen miesza się z jawą i nie wiadomo, czy bohater powrócił do rzeczywistości, czy tylko śniąc, śni kolejny sen. Coraz gorszy.
Przyszłość wykreowana przez Lema wydaje się być świetlana. Wszyscy maja wszystko. Tylko nie wiedzieć czemu, dostają zadyszki. To drobne pęknięcie w postrzeganej rzeczywistości, zmusi bohatera do bohaterskich działań, które odkryją przed nim szkielet idealnego świata. Ale zanim to nastąpi przeżyjemy wspaniałą podróż wyobraźni, opartą na tak lubianych przez Lema zabawach słowotwórczych. Każe on Tichemu poznawać świat przyszłości poprzez leksykon językowy. A sprawa to niełatwa, gdyż słowa także uległy daleko idącym zmianom. Te, znajomo brzmiące, nabrały niespodziewanych znaczeń. Inne są zupełnie „od czapy”, czy jak kto woli „z kapelusza wzięte”. I mógłbym jeszcze długo snuć dociekana dzielnego kosmonauty, ale zauważyłem, że jakiś złośliwy skrzat założył hamulce objętościowe, więc ląduję.
Dodam tylko, że prawda zostanie ujawniona. Po zdjęciu blokad percepcji, Tichy ujrzy rudymenty świata. Z pomocą mądrego profesora Tarantogi dokona nawet jego racjonalizacji, co zapętli historię do punktu wyjścia ,tzn. problemu, jak uszczęśliwić ludzi w sytuacji, gdy jest ich dużo za dużo, zwłaszcza w kontekście niewystarczających zasobów. Wszystko szczęśliwie okaże się snem. Wizją, po której przebudzenie w kanale ściekowym z mokrym szczurem w butonierce, może wydać się całkiem miłe.
Kończąc po raz drugi muszę dodać, że Wachowscy Brothers, ze swym Matrixem, zaciągnęli potężny, a niespłacony dług u pana Lema.
Kończąc po raz trzeci, przepraszam za możliwe liczne błędy stylistyczne, gramatyczne i inne. Powyższe słowa piszę w przerwach, smażąc karkówkę z cebulką, której zapach właśnie kusi me zmysły. Tylko nie jestem już do końca pewien,czy to prawdziwa karkówka, a zapach smażonej cebulki nie z aerozolu.
Ta niepewność każe mi zacytować fragmint recenzowanej powiastki. Początek pamiętnika z świata przyszłści – przebudzenie:
*
Nic
*
Nic
*
Nic, ale to zupełnie nic.
*
Zdawało mi się, że coś, lecz gdzie tam. Nic.
*
Nie ma nic – mnie też nie.
Rating: 55
Genialność w pigułce
Reviewed by Marx on
.
To absolutnie jedna z najlepszych pozycji mistrza Lema. Wizja makabrycznej przyszłości na wesoło. Jest w tym opowiadaniu wszystko - akcja, humor, lekkość, dystans. Aż żal bierze że nie doczekaliśmy się porządnej, wysokobudżetowej adaptacji filmowej.
Rating: 55
Экранизация есть
Reviewed by paradox on
.
Экранизация есть http://en.wikipedia.org/wiki/The_Congress_(2013_film) хотя чем "Матрица" не экранизация
Rating: 55
Prawda was nie wyzwoli
Reviewed by Michał Smyk on
.
Na pewno kojarzycie słynną scenę z filmu „Ludzie honoru”, w której postać grana przez Jacka Nicholsona wykrzykuje w czasie procesu: „Nie poradzisz sobie z prawdą!”. Podobnymi słowami już dwadzieścia jeden lat wcześniej posłużył się Stanisław Lem, starając się dociec w swoim „Kongresie futurologicznym”, czy w pewnych okolicznościach kłamstwo może stać się jedyną wartą obrony rzeczą, jaka nam pozostała?
Ijon Tichy – znany gwiezdny podróżnik – zostaje zaproszony na Ósmy Światowy Kongres Futurologiczny. Choć sam zlot naukowy odbywa się w luksusowym hotelu, to już o państwie które pełni rolę gospodarza – Costaricanie - nie można pisać jako krainie miodem i mlekiem płynącej. W czasie gdy trwają obrady Kongresu, na ulicach dochodzi do rozruchów, a wojsko zmuszone jest do rozpylenia gazu o silnych właściwościach halucynogennych. Jak łatwo się domyśleć, wśród pechowców, którzy wpadną w pułapkę zwidów, znajdzie się właśnie Tichy, co oczywiście musi pociągnąć za sobą wiele niezwykłych wydarzeń.
Mimo skromnej objętości książki, Lem w „Kongresie futurologicznym” przeskakuje z gatunku na gatunek, bawiąc się różnymi konwencjami i w zadziwiający sposób potrafiąc utrzymać to wszystko w ryzach. Początkowo więc powieść wydaje się być satyrą wymierzoną w środowisko z którego wywodzi się autor, tu przedstawione jako zbiorowisko mądrali roszczących sobie intelektualne prawa do opisywania tego, jak będzie wyglądać świat w przyszłości (obwieszczając to często nie znoszącym sprzeciwu głosem). Świetnym tego przykładem jest nie tylko sam Kongres i ferowane na nim przez naukowców absurdalne wizje, lecz pojawiająca się w dalszej części profesja będzieisty, osoby zajmującej się przewidywaniem przyszłości na podstawie tego, jak mogą ewoluować poszczególne słowa. Przykład? Od niewinnego słowa śmieci można przejść do wszechśmiota, dziwacznego terminu, który być może pojawi się za kilkadziesiąt lat i będzie oznaczać gwiazdę sztucznego pochodzenia. Zresztą nawet gdy Lem sam bierze się za przedstawienie hipotetycznego obrazu ludzkości za kilkadziesiąt lat - a opowieść dryfuje w stronę antyutopii – nadal wszystko obraca się w klimatach groteski. Lemowską przyszłość tylko częściowo można bowiem uznać za poważną, a już z całą pewnością Polak nie próbuje uczyć innych, jak powinno się tego typu książki pisać.
Choć Lem ani na moment nie porzuca kpiarskiego tonu, pod jego płaszczykiem toczone są przecież rozważania, które z wesołością mają niewiele wspólnego. I dopiero w tym momencie zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
Tichy, po tym, jak zostaje wystawiony na działanie gazu, cały czas zadaje sobie jedno pytanie: czy to, czego właśnie doświadcza, nie jest wyłącznie urojeniem? Motyw problemu z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości jest oczywiście znany z bardzo wielu filmów i książek. Przed Lemem świetnie owo zagadnienie opisywał chociażby Philip K. Dick w rewelacyjnych „Trzech stygmatach Palmera Eldritcha”. Polski autor łączy jednak wątek zagubionej we własnej wyobraźni jednostki z wielopoziomową ułudą roztoczoną na skalę całego społeczeństwa.
W klasycznych dziełach sci-fi dotyczących antyutopijnych państw główny bohater powieści lub filmu w ostatecznym rozrachunku odrzuca fałsz, wyzwalając nie tylko siebie, lecz także zastraszanych i oszukiwanych dotychczas współobywateli. Tymczasem Lem w tym dobrze znanym scenariusz starał się zasiać ziarenko niepewności: a co, jeśli prawda nie zawsze ma w sobie wyzwalającą moc? Czy jest możliwe, by powstrzymanie się przed ujawnieniem kłamstwa mogło w pewnych okolicznościach stanowić lepszy wybór niż dokonanie demaskacji, za którą nie idzie żaden nowy, lepszy świat? A jeśli to tylko sprytny wybieg osób ze szczytów władzy, który w ten sposób nie tylko próbują usprawiedliwiać dokonywane przez siebie oszustwa, ale wręcz chcą je przedstawić jako działania pożyteczne i wynikające wyłącznie z dobrych chęci? Wystarczy wspomnieć, iż znienawidzony przez wielu pisarzy – w tym i Lema - system komunistyczny również operował na podobnych zasadach co antyutopia z „Kongresu…”, gdzie partyjnym dołom zdarzało się na potęgę fałszować dane gospodarcze, chcąc w ten sposób lepiej wypaść w oczach bezpośrednich przełożonych – i tak szczebel po szczeblu, aż na sam szczyt docierały niekiedy informacje nie mające nic wspólnego ze stanem faktycznym.
Lem chyba czuł, że pozostawienie tych pytań bez komentarza mogło sprowadzić na niego zarzuty o łamanie pewnego ważnego dla ładu społecznego tabu. I teoretycznie takie właśnie odpowiedzi dostajemy. Dlaczego tylko teoretycznie? Choć wydawałoby się, iż Ijon Tichy na ostatnich stronach powieści dokonuje jasnego wyboru, to wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że w gruncie rzeczy miałem do czynienia z niezwykle sprytnym wybiegiem, ucieczką od rzeczywistego rozmycia wszelkich wątpliwości.
Tylko czy jednym z elementów składających się na wielką literaturę nie jest właśnie zdolność do pozostawienia czytelnika w poczuciu niepewności i zwątpienia?
Rating: 55