Człowiek powinien przyjąć lekcję skromności i pokory. Stajemy w obliczu pewnych zjawisk, których istoty nie jesteśmy w stanie rozszyfrować, nawet wyposażeni w najnowocześniejszy aparat naukowy i wiedzę nie potrafimy rozstrzygnąć choćby o ich przypadkowości lub celowości.
Profesor Hogarth to w pewnym sensie ja. On był w środku jakiś zapiekły, zapalczywy, zły, okrutnik, mściwiec, nienawistnik, skorupiak, szczypaw ka, pokrzywa, badyl, oset, żółciowiec i że z rozumu swojego wysnuł protezy oraz kaftany bezpieczeństwa dla tych przywar swoich... Wiedział, że znajduje uciechę w cudzej biedzie, i dlatego nie ufał sobie. Na ogół prawdziwi grzesznicy czują się nieźle, to ci, co właściwie nic okropnego nie zrobili, mają wyrzuty sumienia, bo to jest nierówno rozdzielone. Zabawne jest, że w literaturze pięknej, nie myślę nawet o SF, bardzo głucho jest o uczonych, bo to jest osobny gatunek. Niektórzy są święci, jak Einstein, ale niektórzy to potwory i nie daj Bóg, żeby dostali władzę nad światem.
Mam dla Hogartha wiele sympatii. Nie mieć złudzeń jest to rzecz miażdżąca, więc on sobie trochę to miejsce podsztukował. A Baloyne jest to pewien sławny krytyk polski i mój przyjaciel, który się natychmiast rozpoznał... Tam są i inne osoby zaszyfrowane, bo mnie to bawiło.
[wypowiedzi na temat Hogartha, głównego bohatera Głosu Pana, pochodzą z listów Stanisława Lema do Michaela Kandla, wydanych w tomie Sława i fortuna]