Zawsze pasjonowały mnie sytuacje takie jak ta z Dzienników gwiazdowych, kiedy pojawił się dobroczyńca, który wynalazł środek znoszący całą przyjemność związaną z uprawianiem seksu, a widząc brak zainteresowania, nasypał go do studni w miasteczku i był zdziwiony, gdy postanowiono go z wdzięczności za ten wspaniały czyn powiesić, co, jak pan pewnie pamięta, starannie wykonano. To jest chyba typowe dla mnie podejście do tych spraw.
(Tako rzecze Lem)
Gdybym musiał wymienić tylko jedną "Podróż", wymieniłbym tę o teologii robotów w autobiotycznej cywilizacji, jako rzecz, w której moje „przekonania metafizyczne” dochodzą dość wyraźnie do głosu… w pewnym sensie jedyny Absolut, albo jedyny „model” Boga, jaki mogę serio zaakceptować, jest Bogiem oo. Destrukcjanów z 21. podróży Tichego, bo wyznania wiary tam zawarte są, tj. były pisane z najwyższą powagą, na jaką w ogóle mnie stać.