Kraków, 15 września 1975 [Sława i fortuna. Listy S. Lema do M. Kandla]
Kochany Panie,
z przyjemnością kwituję odbiór, od Seabury’ego, drugiej części Pańskiego tłumaczenia Dzienników gwiazdowych. Poza 21 Podróżą nic nie wzbudziło tam najmniejszych moich zastrzeżeń. Proszę też z góry wybaczyć mi to, że zamiast z lubością cytować poszczególne Pana, osobliwie udatne pomysły i zwroty, zajmę się raczej (naprawdę drobniutkimi) niedomaganiami, jeśli w ogóle można tu o niedomaganiach mówić.
W Podróży 21 najpierw określę parę drobnostek do rozważenia. Pomyłkę sensu stricto znalazłem tylko jedniusieńką, oto zdanie, iż gwarndlista („thumnist” u Pana) ma „osiemnastkę”, oznacza, iż jako podlegający OSIEMNASTEMU paragrafowi KK (Kodeksu Karnego), jest on uznany za NIEPOCZYTALNEGO i tym samym nie może za swoje czyny odpowiadać. U nas w Polsce „dostać osiemnastkę”, to „dostać wariackie papiery”, tj. być uznanym za wariata sądownie.
Te same zwroty, co sprawiły Panu kłopot („KONANIA”, „poczekajmyż na przemienienie pańskie”), były też przyczynami kłopotów przy niemieckim tłumaczeniu. Propozycje moje, przez wydawcę tam przyjęte, cytuję Panu, jako że angielskiego nie znam na tyle, aby się ośmielić tu do roli suflera. KONANIA zamieniliśmy w AGONANIE — połączenie AGONIE i „ONANIE”. Element bowiem „onaniczny” w tej powtarzalnej śmierci jest niewątpliwie ważny i zagubienie go w przekładzie to nie tylko aliteracyjna zmiana czysto brzmieniowa, lecz uszczerbek semantyczny. Nie wiem, czy AGONIZE i ONANISM nie można by jakoś połączyć? A jeśli nie, to dwuwyrazowo zrobić coś w rodzaju „suicydalnej1 masturbacji”. Zamiast polskiego „przemienienia”... wprowadziłem w niem. tekście zwrot warten wir, nach meiner Erklärung, auf Ihre VERKLÄERUNG2, bo V. znaczy Transfiguratio Domini Nostri Divina3. Jeżeli, co prawdopodobne, nic podobnego się nie da zrobić, sugerowałbym, aby formułę podszywającą się pod TEOLOGICZNY zwrot „Przemienienie Pańskie”, resp. „Verklärung”, zastąpić zwrotem PSEUDOliturgicznym (najłatwiej sporządzić go, sporządzając RYM — ja to przynajmniej tak nieraz robiłem — tym sposobem sugerując, że Komputer wypowiada Formułę Uświęconą, a nie takie sobie prywatne zdanie).
Wrażenie moje, że Pan nie dość głęboko sięgnął do zapasów angielskiej „łaciny kościelnej” i że tym samym polski tekst w partiach „kaznodziejskich” jest bardziej właśnie kaznodziejski (koturnowy, dostojny, namaszczony, oficjalny, jakkolwiek też i zwięzły, i przewrotnie operujący zwrotami typowo teologicznymi, tak aby im kontekstowo przypadały inne, często drwiące sensy) — to wrażenie moje może być najzupełniej błędne dlatego, ponieważ dla subtelnego Distinguo w angielskim nie mam ucha i między stylami źle rozróżniam, ale to wrażenie moje lojalnie Panu przedstawiam, nie znając jego diagnostycznej wartości. Nb. ma być „ESTOTE ULTORES”, a nie „Erite ultores” (bądźcie mścicielami — ta doktryna Donderwarsa4 — jest to mój łaciński błąd, który przedostał się do Pana tekstu). Kwestią generalną, która zresztą jest ciekawa w szerszym sensie, byłaby kwestia, czy i w jakim stopniu byłby Pan obligowany zachować oryginałowe brzmienie nazwisk, które NIE udają wcale nazwisk anglosaskich, lecz są fikcyjnymi nazwiskami „Innopłanetników”, jak właśnie Donderwars. Moja pozycja jest umiarkowana i zarazem liberalna: uważam, że Pan jest w prawie polepszać anglosaskie brzmienie tych nazwisk, lecz tylko wtedy, gdy to naprawdę jest konieczne. Wyjaśnię czemu. Jeśli Pan mnie tłumaczy, to tym samym Pan przypisuje moim tekstom pewną wartość, którą tu ad usum Delphini przyrównam do wartości tekstów Swifta. Otóż nie jest tak, żeby tych jakichś Houynhmów (co są szlachetnymi końmi w Guliwerze) w każdym języku tłumaczenia przechrzczono w ten sposób, iżby to dobrze tam w tym języku brzmiało. To jest słuszna zasada, bo wtedy różnojęzyczni krytycy, pisząc o tych Houynhmach (ja sam tu to teraz, zdaje się, niechcący przekręcam!), nie mogliby się w ogóle porozumieć co do tego, o KIM piszą, gdyby te stwory zwały się rozmaicie w niemieckiej, polskiej, fińskiej wersji itd. Oczywiście można rzec, iż nie będą się różnojęzyczni krytycy ani czytelnicy nigdy tak dalece fatygowali, iżby mieli moje wymysły cytować komparatystycznie. Można, ale wtedy powstaje pytanie: „To po co Mr. Kandel w ogóle mnie tłumaczy?”. Inaczej mówiąc, wszędzie gdzie zmiana fikcyjnej nazwy resp. NAZWISKA nie jest KONIECZNA, jest ona zbędna. Już powstał i tak galimatias przez to, że moich bohaterów z Solaris wydawca przechrzcił, zamiast SNAUT zrobił SNOW itd., a przecież nigdzie nie było powiedziane, że ten Snaut jest Anglik resp. Amerykanin, cóż, dlaczego nazwiska OBCO brzmiące uchu Amerykanina są w zasadzie zakazane, cóż to za ksenofobia jakaś, nietolerancja i w ogóle jeden faszyzm lingwistyczny??? Oczywiście już żartuję, ale rozumie Pan wszak, o co mi chodzi. Nie jest dopuszczalne, żeby Raskolnikow5 był to John Brown w tłumaczeniu amerykańskim Dostojewskiego.
Bardzo żałuję, że jakość prawie iż wszystkich Pana Neologizmów nie może dotrzeć do mojej świadomości, bo ja się w aluzjach wywołanych tymi neologizmami (collops, pessaries, glyphs, scroffle) NIE wyznaję. Nie wiem też, do czego pije Pana „Mort-Tech”. (Ale pierwiastka onanii w tym nie widzę). „Destrukcjanie”, „Prognozyci” — powstały te nazwy oczywiście w oparciu o DOMINIKANIE, JEZUICI. „Demolitians” to mi nadal dobrze brzmi, ale czy nie można zbliżyć drugiej nazwy do Jezuitów po angielsku???? (To, iż właśnie o Jezuitów idzie, NIE jest zwykłym przypadkiem, istnieje pejoratywne określenie „jezuityzm”, „jezuicki”, w sensie: sofistyczny, wręcz jako postać krętactwa).
Generalnie odniosłem wrażenie, że najlepiej Pan się czuł w niedyskursywnych partiach tekstu. Ale może Pana stosunki z „angielską łaciną kościelną” resp. z takim świeckim piśmiennictwem, które pod wpływami kościelnymi powstawało, nie są tak ścisłe jak moje, dlatego bo w Polsce wpływy te zawsze były, jako w kraju nader katolickim, silniejsze niż w Stanach. A może ja po prostu nie czuję tekstu i tkwię w błędzie.
Nie wiem, czy w ogóle była wentylowana kwestia włączenia moich ilustracji do wydania amerykańskiego? Czy Panu coś wiadomo o tym? W niemieckich wydaniach (tak NRD, jak NRF) są te ilustracje i jak widzę z recenzji, dość dobrze pomogły książce na rynku — czytelnik widać to lubi. Może Pan, pozostając w kontaktach z Seaburym, zechce o to zapytać (wtedy bym musiał przesłać im te ilustracje). Jako iż MOJE są, nie piszę o tym sam nikomu w wydawnictwie, bo stosunki są między mną a nimi NIEdobre po prostu. Właściwie żadne i dlatego nie chcę niczego OFEROWAĆ, z niczym się napraszać. — dr Rottensteiner molestuje mnie, abym zwrócił się do Pana z taką sugestią, którą lojalnie tu powtarzam, jakkolwiek nie podoba mi się ona specjalnie, otóż on wymyślił sobie, abyś Pan, jako pozostający w kontakcie z Rothem, wyłudził resp. wydobył od niego Statement o dziełach Lema, takie Statement, które by potem Rottensteiner w Europie mógł wykorzystywać for the sake of publicity6. A ponieważ prosił o to, powtarzam to Panu... po cenie kosztów własnych.
Ms. Shields7 w swoim 3-liniowym liście towarzyszącym przesłanemu manuskryptowi oświadczyła, że Podróże 21 i 22 jako Teologiczne najmocniej przypadły jej do gustu. To ona ma gust? Nie wiedziałem o tym.
W całości tłumaczenie wydaje mi się nadzwyczaj wprost GŁADKIE, tzn. bardzo ładne, lekko czytelne, nienastręczające żadnych oporów. Nie poruszam tu kwestii jednego czy drugiego zwrotu, który Pan opuścił („świat jako boks mroku i ciemności przed Bożym sędzią ringowym”), boż to zupełnie nieistotne kawałeczki. Natomiast bardzo serdecznie dziękuję Panu za ten niemały trud!! I nieśmiało powtarzam, że z największą skwapliwością przeczytam i wyjawię reakcje moje na każdy tekst Pana, który zechce mi Pan przesłać...
Serdeczności dla Całej Rodziny przesyła
St. Lem
1 Suicydalnej — samobójczej.
2 Warten wir, nach meiner Erklärung, auf Ihre Verklärung (niem.) — poczekajmy, po moim wyjaśnieniu, na wasze przemienienie.
3 Tranfiguratio Domini nostri divina (łac.) — przemienienie boskie pana naszego.
4 Donderwars — filozof z Podróży dwudziestej pierwszej z Dzienników gwiazdowych, „wielki myśliciel dychtoński”, którego „testament ontologiczny” zawierał m.in. nakaz: „Zamiast «memento mori» należy powtarzać «erite ultores”, zmierzajcie ku nieśmiertelności nawet za cenę utraty wyglądu tradycyjnego […]”, Dzienniki gwiazdowe, Warszawa 2008, s. 184.
5 Raskolnikow — główny bohater Zbrodni i kary F. Dostojewskiego.
6 For the sake of publicity (ang.) — dla rozgłosu.
7 Ms. Shields — pracownica wydawnictwa Seabury and Press.