UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl


Stanisław Lem urodził się 12 września 1921 roku we Lwowie w rodzinie lekarza laryngologa:

Image...byłem tyranem. Norbert Wiener zaczął swoją autobiografię od słów I was a child prodigy, byłem cudownym dzieckiem; ja mógłbym tylko I was a monster, byłem potworem. A więc, potworem, z pewną przesadą, może; ale to, że terroryzowałem otocze­nie, zwłaszcza jako zupełny malec, jest prawdą. Jadać godzi­łem się, kiedy ojciec, stojąc na stole, na przemian otwierał i zamykał parasol, albo znów karmić można mnie było tylko pod stołem...

Nauczyłem się pisać w czwartym roku życia, niemniej nie miałem tą drogą niczego specjalnie rewelacyjnego do zakomunikowania. Pierwszy list, jaki napisałem do ojca, ze Skolego, dokąd pojechałem z matką, był lakoniczny, dono­sił o samodzielnym wykupkaniu się w prawdziwym wiejs­kim klozecie z dziurą w desce. Nie donosiłem już, że do tejże dziury wrzuciłem wszystkie klucze naszego gospodarza-doktora...

(Wysoki Zamek, str. 32-33)



Jako dziecko pozostawał naturą niezależną i raczej samotniczą. Charakteryzował się – oprócz wspomnianego wyżej despotyzmu – skłonnością do eksperymentów, bezkompromisową dociekliwością i zamiłowaniem do słodyczy:

Image Dziecko, którym byłem, interesuje mnie i zarazem niepokoi. Zapewne, nie mordowałem nikogo, oprócz lalek i gramofonów, niemniej należy wziąć pod uwagę, że byłem słaby fizycznie i obawiałem się represji ze strony dorosłych. Ojciec nie bił mnie nigdy, matka czasem kuksała, to wszyst­ko, ale było wszak wiele innych, mniej bezpośrednich środków i sposobów, od reprymendy słownej po obostrze­nia leguminowe. Gdyby czteroletnie dzieci dorównywały wszakże siłą rodzicom, świat nasz wyglądałby inaczej.

Wysoki Zamek, str. 46


Od 1932 roku był uczniem II Państwowego Gimnazjum im. K. S Szajnochy we Lwowie; w 1939 zdał maturę:

Image Dużo wtedy robiłem, w gimnazjum, rzeczy już nie wcale dla przyjemności, ale (bezwiednie naśladując w tym dorosłych) dlatego, ponieważ tym, a nie czym innym zajmowali się moi rówieśnicy. Jeszcze przed liceum co mędrsi koledzy zaczęli grać w bridża, który wydawał mi się gorszy od nieregularnych czasowników łacińskich. Nigdy nie mogłem zapamiętać, co zeszło ze stołu, co jest właściwie z ręką, czym bić i jak wychodzić — uznany za niedorozwiniętego umysłowo, dałem bridżowi spokój raz na zawsze. Co się szachów tyczy, raz jeden wygrałem z pewnym młodocianym jak ja, ale wybitnym pono szachistą, i to tak, żem go przyprawił o totalne osłupienie. Sukcesu tego ani przedtem, ani potem nie udało mi się powtórzyć. Jeśli się nie mylę, zaszedł przypadek jeden z tych, o których mówił Napoleon bodajże — jakoby najbardziej niebezpiecznymi na polu bitwy byli skończony geniusz strategiczny oraz zupełny kretyn — z niejaką czasem przewagą kretyna, ponieważ jego pociągnięcia są już najzupełniej i zawsze nieobliczalne.

(Wysoki Zamek, str. 75)



Po zajęciu Lwowa przez wojska ZSRR, zdawał egzaminy na politechnikę, ale nie został przyjęty ze względu na burżuazyjne pochodzenie. Dzięki protekcji ojca został w 1939 roku studentem we lwowskim Instytucie Medycznym, bez specjalnego entuzjazmu, jednak była to jedyna droga uniknięcia poboru do Armii Czerwonej:

Kiedyś po sesji egza­minacyjnej wezwano nas wczesnym letnim popołudniem na ulicę Mickiewicza do domu jakichś zamożnych osób, które bez wątpie­nia wywieziono. Wszystkie meble były prześliczne, białe, empi­rowe. Zamknięto nas w pięknej dużej sali, gdzie siedzieliśmy, kompletnie nie wiedząc, o co chodzi. Wzywano nas pojedynczo, a ci, którzy znikali, już się więcej wśród nas nie pojawiali. Kiedy przyszła moja kolej, okazało się, że dają mi szansę wstąpienia do Komsomołu. Powiedziałem, że od dawna jest to moim marze­niem, ale jestem nieprzygotowany i muszę się do tego jeszcze dob­rze podkształcić. Oni na to zaczęli mi tłumaczyć, że mnie podkształcą w organizacji, ale ja się uparłem, że muszę do tego sam dojrzeć.

(Tako rzecze… Lem, str. 18)



We Lwowie przeżył niemiecką okupację, pracując jako pomocnik mechanika i spawacz w garażach firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. W 1944 roku miasto zostało odbite przez wojska radzieckie:

Kiedy podczas walk o Lwów siedzieliśmy w piwnicy, nagle strasznie jakoś zachciało mi się napić zimnego barszczu, który stał w kuchni, w baniaku. Bohatersko udałem się na górę. Miałem, pamiętam, garnuszek porcelanowy z uszkiem. Kiedy zaczerpnąłem nim barszczu — nagle zrobiło się biało i rozległ się taki huk, że zupełnie ogłuchłem. Jak się potem dowiedziałem, przy naszym domu od strony ulicy stały czołgi sowieckie i samolot niemiecki zrzucił na nie bomby przeciwpancerne. Odłamki tych bomb trafiły w ścianę wewnętrzną kuchni; gdybym stał metr dalej, tobym zginął. Z garnuszka zostało mi tylko uszko na palcu, na ramionach miałem okienną ramę od kuchennego lufcika, a po czole ciekła mi krew, bo wypadająca szyba trochę mnie pokrajała. Straciłem apetyt na barszcz …i zakrwawiony wróciłem do piwnicy.

(Świat na krawędzi, str. 46)


W 1946 roku, w ramach akcji repatriacyjnej, Lemowie zostają zmuszeni do opuszczenia Lwowa i wyjeżdżają do Krakowa:

ImageRodzice moi, a zwłaszcza ojciec, tak mocno wie­rzyli w aliantów, którzy uratują dla Polski Lwów, że siedzieliśmy tam o wiele za długo. Wyjechaliśmy dopiero, gdy nam powiedziano: albo jedziecie do Polski, albo bierzecie sowieckie paszporty. Prawie za darmo wyprzedawaliśmy meble — rodzice do­stali za nie coś sześćset rubli — i pakowaliśmy nasz dobytek do skrzynek. Napisałem na nich wielkimi literami: LEM. Ojciec chciał, żebym dodał imię, ale mu tłumaczyłem, że to rzadkie nazwisko i nie ma we Lwowie drugiego Lema. Przychodzimy na dwo­rzec, ładujemy nasze rzeczy do wagonu towaro­wego, a obok podnosi się piramida skrzynek ozna­czonych: Władysław LEM — to była całkiem inna rodzina, z Łyczakowa.

(Świat na krawędzi, str. 52)



W Krakowie, gdzie podejmuje studia na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, publikuje pierwsze drobne utwory w czasopismach:

ImageMoja sytuacja finansowa by­ła nie do pozazdroszczenia i dlatego robiłem coś, co dziś wy­daje się może śmieszne, mianowicie (dzięki Wiśce Szymborskiej) pisałem wierszyki do "Kocyndra Śląskiego" Był raz sobie pewien zbrodzień, / który lubił trupa co dzień... Każdy grosz, który zarobiłem za takie wiersze lub za opowiadania w "Tygodniku Powszechnym" przyno­siłem natychmiast rodzicom na ulicę Śląską. Było tam angielskie pudełko po papierosach, do którego wkładałem pieniądze. To była nasza wspólna kasa. Byliśmy tak biedni, że jak kiedyś kupiłem sobie w pobliżu Kleparza za czterysta złotych kilogram szarych renet, które strasznie lubiłem, wydawało mi się, że dokonałem niebywale grzesznego uczynku. Do dziś to pamiętam. Kiedyś — jedyny raz w tamtych czasach — wiozłem taksówką swoją przy­szłą żonę z ulicy Sarego na Śląską, przejeżdżając przez Mały Ry­nek koło kościoła św. Barbary — miałem wtedy wrażenie, jakbyś­my jechali rydwanem. Ekspens był straszliwy. To był dla mnie trudny okres, ale gdy ma się dwadzieścia pięć lat, a na dodatek jeszcze od natury dany zastrzyk optymizmu, wydaje się, że jednak jakoś to będzie.

(Tako rzecze… Lem, str. 41)



Przełomowym momentem w jego rozwoju intelektualnym była praca (w latach 1948-1950) młodszego asystenta w prowadzonym przez doktora Mieczysława Choynowskiego Konwersatorium Naukoznawczym:

ImageW ramach pracy w Konwersatorium najpierw nosiłem książki w paczkach. Choynowski, nakręco­ny dziką sprężyną umiejętności organizacyjnych, zwracał się do uniwersytetów amerykańskich i ka­nadyjskich, żeby nas intelektualnie ratowały, bo jesteśmy po okupacji straszliwie wyposzczeni. Książki wkrótce zaczęły napływać. Wybierałem co lepsze — a to Norberta Wienera Cybernetykę, a to Shannona Teorię informacji — i ze słownikiem przedzierałem się przez nie całymi nocami. Silny byłem wtedy jak dwa lub trzy konie.

(Świat na krawędzi, str.57)



W 1949 roku otrzymał absolutorium na studiach medycznych, ale postanowił nie zdawać końcowych egzaminów, aby uniknąć dożywotniego przydziału wojskowego.

Zadebiutował jeszcze w 1946 roku nowelą Człowiek z Marsa, drukowaną w odcinkach w "Nowym Świecie Przygód". Pisywał wiersze i opowiadania publikowane między innymi w "Tygodniku Powszechnym", "Żołnierzu Polskim", "Kuźnicy". W 1948 roku zaczyna pisać swoją pierwszą powieść, Szpital Przemienienia, która z powodów cenzuralnych ukazuje się dopiero osiem lat później:

ImageZaczęły się moje peregrynacje do stolicy, ale i one na nic się zdały. Autor recenzji wewnętrznej — wiem, kto, ale nie zdradzę nazwiska — napisał, że powieść jest wsteczna, ideologicznie najzupełniej fałszywa i konieczna byłaby przeciwwaga. Zabra­łem się za dopisywanie tej przeciwwagi, robiąc strasznych komunistów z moich autentycznych ko­legów z wojennego Lwowa, którzy z komunizmem nic nie mieli wspólnego. I to jednak nie pomogło; Szpital razem z dopisanymi częściami ukazał się jako Czas nieutracony dopiero po siedmiu latach, w 1955 roku, w Wydawnictwie Literackim. Dosta­łem za niego nawet Nagrodę Miasta Krakowa.

(Świat na krawędzi, str. 57)



Będąc w trudnej sytuacji finansowej, wyrzucony ze Związku Literatów i bez ukończonych studiów, decyduje się napisać dla chleba wydanych w 1951 roku Astronautów:

ImageHistoria Astronautów zaczyna się od pewnego spaceru. Mieszkałem w Zakopanem, w "Astorii", i poszedłem nad Czarny Staw z grubym panem, o którym nie wiedziałem, że to Jerzy Pański, szef ówczesny "Czytelnika". Rozmawialiśmy o braku w Polsce powieści fantastycznych. Zapytał: — Napi­sałby pan? — Odpowiedziałem: — Dlaczego nie! — I po paru tygodniach przychodzi umowa, tylko puste miejsce na tytuł. Wpisałem więc: Astronauci, choć nie wiedziałem jeszcze, o czym to będzie. Kiedy Astronauci się ukazali, Zofia Woźnicka, której Dąbrowska rokowała nadzwyczajną przy­szłość jako pisarce, zniszczyła mnie kompletnie, zarzucając mi brak wyczucia klasowego. Słonimski potem ją delikatnie wyśmiewał, tłumacząc, że gdy­by w kosmosie istniała walka klasowa, to musiałaby też powstać Komunistyczna Partia Wenus, która by nigdy nie dopuściła do inwazji na Ziemię. Drugi atakował Grzeniewski, w dwugłosie; na ogół dwugłos służy temu, by pokazać przeciwne stanowiska, a to był dwugłos negatywny. Dostałem porządne lanie…

(Świat na krawędzi, str. 64)



W 1954 ożenił się z Barbarą Leśniak, lekarzem radiologiem:

ImageW tym samym 1954 roku, w lutym, braliśmy z żoną ślub kościelny w kościele św.św. Piotra i Pawła. Było przeraźliwie zimno, wypowiadaliśmy słowa przysięgi, niemal szczękając zębami. Wymie­niliśmy obrączki, żona swoją obrączkę zaraz zgubi­ła, kupiliśmy więc drugą, po czym przy ścieleniu tapczanu ta pierwsza się znalazła — mamy odtąd trzy. Przez pewien czas byłem zresztą mężem tramwajowo dojeżdżającym, ze Śląskiej na Sarego, gdzie żona mieszkała wraz z siostrą. Zapamiętałem stam­tąd zwłaszcza bramę prowadzącą z sieni na schody, podobną do szafy — w tej szafie zmówiliśmy się, że się jednak pobierzemy.


(Świat na krawędzi, str. 61)



Nieoczekiwany sukces Astronautów skłania pisarza do napisania kolejnych książek z dziedziny fantastyki naukowej, które zdobywają dla niego pozycję jednego z największych pisarzy w historii s.f. Można przyporządkować je do dwóch kategorii:

1) Eden (1959), Powrót z gwiazd (1961), Solaris (1961), Niezwyciężony (1964), Głos Pana (1968), Opowieści o pilocie Pirxie (1968) to dzieła utrzymane w tonie poważnym, realizujące klasyczny wzorzec gatunku, który Lem rozszerza i doprowadza do doskonałości.

2) Utwory o zabarwieniu groteskowym, pozornie żartobliwe, często stylizowane na tradycyjne formy literackie (bajka, pamiętnik, epos rycerski, powiastka filozoficzna): Dzienniki gwiazdowe (1957), Pamiętnik znaleziony w wannie (1961), Cyberiada (1965), Wizja lokalna (1982), Pokój na Ziemi (1987).

ImageAstronauci ukazali się w NRD jako Der Planet des Todes. Obłok Magellana nosił tam dziwaczny tytuł Gast im Weltraum (Gość w kosmosie) — ale miał osiem albo dziewięć wydań, i to masowych. Brałem z banku grube zwitki marek wschodnich, wsiada­łem do metra, jechałem do Berlina Zachodnie­go, tam wymieniałem je na marki zachodnie — trzy za jedną — i szalałem, kupując rozmaite rzeczy, głównie dla żony. Tym, kto mnie do uprawiania tego procederu skusił, był pewien członek Związku Lite­ratów z Warszawy — dziś nazywa się Marcel Reich--Ranicki i mieszka w Niemczech. Najpierw trochę się bałem. Kiedy wysiedliśmy z metra i zobaczyłem policjantów zachodnioniemieckich w długich bia­łych płaszczach, miałem wrażenie, że na moim czole widnieje napis: "Ten jest spod czerwonej gwiazdy!", i zaraz się ci policjanci na mnie rzucą.

(Świat na krawędzi, str. 72)


Na granicy powieści fantastycznonaukowej i kryminalnej sytuuje się wydane w 1959 roku Śledztwo, będące swoistym negatywem detektywistycznego romansu. W 1976 roku ukazuje się Katar, który sam autor określa jako lepszą, bo wiarygodną wersję Śledztwa. Lata swojego dzieciństwa we Lwowie opisuje w autobiograficznej powieści Wysoki Zamek (1966).

Obok form beletrystycznych Lem uprawia także prozę dyskursywną: Dialogi (1957), Summa Technologiae (1964), Filozofia przypadku (1968), Fantastyka i futurologia (1970), Mój pogląd na literaturę:

Na początku lat siedemdziesiątych ukazują się dwa zbiory szkiców literackich na temat nieistniejących książek (Doskonała próżnia i Wielkość urojona), których uzupełnieniem będzie późniejsza Prowokacja (1984) i Biblioteka XXI wieku (1986): całość zebrana została w tomie Biblioteka XXI wieku.

Wyrazem międzynarodowego uznania twórczości Lema jest przyznane mu w 1973 roku honorowe członkostwo Science Fiction Writers of America (wkrótce jednak odebrane z powodu krytycznych wypowiedzi pisarza na temat poziomu amerykańskiej literatury s.f.!).

W 1982, pół roku po wybuchu stanu wojennego, Lem opuszcza Polskę. Studiuje w Berlinie jako stypendysta Wissenschaftskolleg, potem Wiednia. Do kraju wraca pod koniec 1988.

ImageNapisałem wtedy, po pierwsze, trzyczęściową Bibliotekę XXI wieku, po drugie, Pokój na Ziemi, po trzecie, zacząłem pisać Fiasko. I chodziłem na spacery do niezbyt daleko położo­nych muzeów. Wisiały tam najpiękniejsze Cranachy, a w Antropologisches Museum stał okręt, zbu­dowany przez tubylców z wysp Oceanii, cały z drze­wa, bez jednej cząstki metalu. Sam już nie wiedzia­łem, co jest wspanialsze — czy Cranachy, czy ta pierwotna sztuka. Jedyną podłą rzeczą była mensa academica w naszym Instytucie. Strącano nam ze stypendium kilkanaście marek dziennie na najgorszą kuchnię w całym Berlinie. Podejrzewaliśmy, że gdzieś w Niemczech znajduje się olbrzymi kocioł, z którego rozprowadzają rurociągami sos do pieczeni... Szpinak gotowano tam w ten sposób, że wrzucano na wrzątek całe kępy liści. Nie jestem bardzo skąpy, ale nie lubię też, jak się marnuje pieniądze, jednak wolałem stracić te trzynaście marek i chodzić na własny rachunek do włoskiej restauracji.

(Świat na krawędzi, str. 83-84)


W latach dziewięćdziesiątych Lem zajmuje się opracowywaniem prognoz futurologicznych. Współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym" (stały felieton "Świat według Lema": wybór ukazał się w formie książkowej jako Krótkie zwarcia), z "Odrą" (cykl artykułów pt. "Rozważania Sylwiczne": Sex Wars) oraz z nieistniejącą już polską edycją "PC Magazine" (artykuły z tego czasopisma zostały zebrane w książce Moloch).

Image Irytuje mnie zło i głupota. Zło wynika z głupoty, a głupota się żywi złem. Telewizja jest pełna przemocy i uzwykla zadawanie zła. Dzięki technologii spotęgowała się anonimowość zbrodni. In­ternet ułatwia czynienie bliźniemu, co mu niemiłe. Niedawno czy­tałem o młodym człowieku, który z hotelowego pokoiku usiłował, nieomal skutecznie, opanować główny komputer lotniskowca amerykańskiego. Gdybym to napisał trzydzieści lat temu, wszys­cy by powiedzieli, że zwariowałem. Dziś taki paradoks mieści się w granicach możliwości. Cała historia ludzkości to jedno mgnienie sekundy na geologicznym zegarze. Żyjemy w tempie nieprawdopo­dobnego przyspieszenia. Jesteśmy w sytuacji człowieka, który wy­skoczył z dachu pięćdziesięciopiętrowego wieżowca i w tej chwili znajduje się na wysokości trzydziestego piętra. Ktoś się wychyla i pyta: "Jak tam?", a spadający mówi: "Na razie wszystko w porządku". Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromna prędkość nami zawładnęła. Mając coraz silniejsze technologie, coraz słabiej kontrolujemy kierunek, w jakim one zmierzają.

(Tako rzecze… Lem, str. 562)