UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.20 (10 Votes)

Labiryntowość przestrzeni biblioteki Solaris jest nie do przeoczenia: „Położona w samym centrum Stacji biblioteka nie miała okien i była najlepiej izolowanym miejscem wewnątrz metalowej skorupy” (S 122). Jej metaforyczny charakter jest tyleż efektem zamysłu Lema, co samych konotacji toposu. Piotr Michałowski stwierdza:

„Kolekcja taka reprezentuje albo aktualny stan wiedzy, obejmujący wszystkie dziedziny, albo wykracza poza jego zakres, a poszerzona o niedokonane jeszcze odkrycia, wyznacza hipotetyczne granice poznania. Niewystarczalność księgozbioru nie wynika więc ani z niekompletności, ani też z ubóstwa czy wadliwej organizacji instytucji. Przeważnie biblioteka jest alegorią całej wiedzy – figurą modelowo czystą, wolną od fakultatywnych szczegółów, a więc także od niedociągnięć i braków. Przypomina bibliografię zmaterializowaną w przestrzeni – zbiór kompletny i doskonały.”1

Stwierdzenie, że solaryjska biblioteka jest metaforą nauki, już w lemologii obowiązuje, trzeba jednak przyjrzeć się jej zawartości. Metafora to niedokładna, nie odzwierciedla w referowanym rzetelnie przez Kelvina kalendarium solarystyki rzeczywistej historii nauki z jej rewolucjami i głównymi paradygmatami – raczej odwzorowuje jej najogólniejsze prawidłowości. Monografia fundatora solarystyki Giesego Dziesięć lat badań „Solaris”, zawierająca obszerne katalogi form przyjmowanych przez ocean, ich klasyfikacje i nomenklaturę, to jakby analogon pierwocin nowożytnej nauki, „historii naturalnych” Rogera Bacona, wielkiego zwolennika indukcji i eksperymentu, ostatecznie „pokonanego” przez matematykę, dedukcję i tendencję do abstrakcji2. Mniej więcej w czasach Giesego powstawały przecież „hipotezy biologiczne”, pierwsze teoretyczne modele oceanu. Nowożytna nauka właśnie się rodzi; kolejna faza solarystyki to „okres rozpadu monolitowej niemal dotąd opinii uczonych”, kiedy to pojawiła się „wielość zwalczających się nieraz zaciekle szkół”, a „całe dziedzictwo Giesego zostało wtedy poddane miażdżącej krytyce (S 184)”, to jakby XVI i XVII, a może też XVIII wiek, czyli okres dysput nad ptolemeuszowym i kopernikańskim systemem kosmologicznym, sporów między racjonalistami i empirystami, może początków mechaniki newtonowskiej – czyli ogólnie: czas, w którym tworzyły się fundamenty nowożytnych dedukcyjnych i matematycznych nauk. Te okresy historii solarystyki były „naiwną młodością, żywiołowo optymistycznym romantyzmem, wreszcie – znaczonym pierwszymi głosami sceptycznymi – dojrzałym wiekiem polarystyki” (185). Analogią do dziewiętnastowiecznego determinizmu mechanistycznego wydaje się kolejny czas, kiedy „padły – jako nawrót pierwszych, koloidowo-mechanistycznych – hipotezy będące późnym ich potomstwem, o apsychiczności solaryjskiego oceanu. Wszelkie poszukiwania przejawów świadomej woli, teleologiczności procesów, działania motywowanego wewnętrznymi potrzebami oceanu, zostały prawie powszechnie uznane za jakąś aberrację całego pokolenia badaczy.” (S 185) Słychać tu też echo dziewiętnastowiecznego sporu preformistów i epigenetyków, a może też ówczesnych poszukiwań istoty entelechii, jako poruszającej wszystko siły życiowej. Wysuwam tu alternatywne interpretacje, bo też Lem nie przyporządkowuje wymyślonym przez siebie fazom solarystyki dokładnych odpowiedników w rzeczywistej historii nauki. Istotna jest ogólna charakterystyka filozoficznej i psychospołecznej refleksji towarzyszącej tej fazie solarystyki, określanej przez Kelvina mianem optymistycznej – to czas konstruowania wielkich paradygmatów i idiografii, śmiałych indywidualności oraz – co najważniejsze – stosunkowej monolityczności nauki. Kończy go symbolicznie samobójstwo jednego z największych badaczy, Sevady – być może aluzja do Boltzmanna, jednego z twórców teorii entropii i procesów nieodwracalnych, którego trudności z rozwiązaniem problemów naukowych doprowadziły w 1906 roku do załamania i samobójczej śmierci.

Czas wspominany przez Kelvina jako bliższy, niekiedy jako bliższa przeszłość, niekiedy jako teraźniejszość, to już obraz nauki dwudziestowiecznej: angażującej wielkie środki finansowe, rozdrobnionej na specjalizacje, pozbawionej paradygmatycznego „centrum”, pełnej ścierających się zaciekle teorii – oraz rzutującej to zagubienie w konstruowane przez siebie wyjaśnienia fenomenu. „A potem kołowrót hipotez, odświeżanie dawnych, wprowadzanie nieistotnych zmian, uściślanie lub, przeciwnie, uwieloznacznianie jęło zamieniać dotąd tak klarowną, mimo rozległości, solarystykę w coraz bardziej powikłany, pełen ślepych uliczek labirynt. A atmosferze powszechnego zobojętnienia, stagnacji i zniechęcenia drugi ocean zadrukowanych jałowo papierów zdawał się towarzyszyć w czasie solaryjskiemu.” (S 188) Nauka ma także swoich herezjarchów, takich jak Grattenstrom, doszukujący się w teoretycznych konstruktach nauki odbicia fizycznych ułomności i kompleksów człowieka, czy Muntius, w historii solarystyki i badawczym zapale całych pokoleń badaczy widzący „wykwit mistycznych tęsknot”, nową religię, świecki mit objawienia.

Biblioteka solaryjska jest metaforą tożsamą już nie z nicią Ariadny z Powrotu z gwiazd, lecz z borgesowską Biblioteką Babel: to po prostu całokształt empirycznej wiedzy na temat rzeczywistości. Jest polifoniczna i w oczach Kelvina wydaje się wewnętrznie niewspółmierna i sprzeczna. „Labiryntowy” ocean jest metaforą nieprzeniknionego w swojej „naturze” wszechświata, który jest ostatecznie niepoznawalny, a to dlatego, że stanowi ontologiczną „pojedynczość”, zaś poznający go człowiek jest zamknięty wewnątrz swojego horyzontu poznawczego, nie jest w stanie wyjść poza granice swoich konceptualizacji rzeczywistości i zrozumieć jej samej w sobie. Labiryntem jest także ten drugi świat: biblioteka, zbiór modeli oceanu rzeczywistości wypracowanych przez naukę, czyli „przestrzeń” stworzona według ścisłych metodologicznych reguł, ale w swoim ogromie nieogarniona i niezdolna wyczerpać milczącego wszechświata. Topos ten, pełniąc funkcję mise en abyme, przenosi problem porozumienia i poznania na płaszczyznę komunikacyjną tekst czytelnik, co czyni z niego jakby szkatułkowy model sytuacji poznawczej. Ten aspekt Solaris analizował właśnie Csicsery-Ronay; zauważył on, że wpisane w tekst powieści liczne struktury mityczne przez swoją niedookreśloność, brak wspólnej płaszczyzny interpretacji oraz przez zasadniczy konflikt z empirycznym jądrem myślowym utworu i jego fantastycznonaukowym sztafażem powodują, że tekst Solaris nie daje się scalić w odbiorze, na podobieństwo utworów Kafki wymyka się próbom ostatecznej interpretacji: „(…) jeśli bowiem mit i nauka, struktura metaforyczna i realistyczne przedstawienie motywują się wzajemnie, nie może wyłonić się z nich żaden uprzywilejowany sposób odczytania.”3To odzwierciedlenie niemożności poznawczego wyczerpania rzeczywistości przez solarystów jest zarazem realizacją specyficznej właściwości dwudziestowiecznych opowieści labiryntowych, o której pisze badaczka labiryntowych struktur powieściowych, Elżbieta Rybicka: „Uprawomocnienie „pustych miejsc” i niedefinitywności wskazuje również na odmiennie kształtowane relacje z odbiorcą, gdyż zostaje on poniekąd wrzucony wewnątrz labiryntu powieściowego.4

Konstatacja ta nie oznacza jednak inflacji wiary w możliwości nauki, stwierdza jedynie nierozwikłane paradoksy poznania. Podobną, ostrożnie optymistyczną interpretację zaproponował Jarzębski:

„Jedność przedmiotu badania nie wymusza bynajmniej na nauce jedności poznawczych ujęć; i – co z tego wynika – zdania sformułowane w językach różnych nauk pociągają za sobą różniące się znaczenie pomiędzy sobą presupozycje (wyznacza je system założeń i struktura danej nauki). Wynika stąd także, iż kakofonia różnych głosów rozlegająca się w Lemowych bibliotekach to stan w nauce normalny, nie zaś asumpt do odrzucenia scjentycznych metod poznania lub tylko złośliwość pisarza pod adresem uczonych.”5


 

1 Piotr Michałowski, Babel XXI wieku. Biblioteka Stanisława Lema i Jorge Luisa Borgesa, [w:] Stanisław Lem: pisarz, myśliciel, człowiek, pod redakcją Jerzego Jarzębskiego i Andrzeja Sulikowskiego, Kraków 2003, s. 337.

2 Znaczenie Bacona dla nowożytnej nauki jest różnie ocenianie przez dzisiejszych historyków, por. Thomas S. Kuhn, Tradycje matematyczne a tradycje eksperymentalne w rozwoju nauk fizycznych, w: Dwa bieguny. Tradycja i nowatorstwo w badaniach naukowych, przekład Stefan Amsterdamski, Warszawa 1985; Herbert Butterfield, Rodowód współczesnej nauki: 1300-1800, przekład Halina Krahelska, Warszawa 1963.

3 Istvan Csicsery-Ronay, Jr., Książka jest Obcym. O pewnych i niepewnych interpretacjach „Solaris” Stanisława Lema, przekład Tadeusz Rachwał, [w:] Lem w oczach krytyki światowej, wybór i opracowanie Jerzy Jarzębski, Kraków 1989, s. 247.

4 Elżbieta Rybicka, Formy labiryntu w prozie polskiej XX wieku, Kraków 2000, s. 45-46.

5 Jerzy Jarzębski, Intertekstualność a poznanie u Lema, [w:] tegoż, Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 115.