Książka ta została w pewnym sensie napisana na zamówienie, w okresie, kiedy wyemigrowałem z Polski po wprowadzeniu stanu wojennego. Wydawnictwo Fisher złożyło mi niezwykle kuszącą propozycję: 100 000 marek zaliczki za nieistniejącą powieść. Był to jedyny taki wypadek w mojej karierze pisarskiej: nie wiedziałem o czym będzie książka, zakładałem tylko, że ma ona opowiadać o wielkim, kosmicznym przedsięwzięciu.
Co do zakończenia. Postępowanie bohatera nie jest w pełni racjonalne i, jak rozumiem, on sam ani nie zamierzał udać się na straceńczą, samobójczą wizytę, ani nie mógł, już po wy lądowaniu, chłodno obliczać swoich szans — a tym samym i szans całej tej wyprawy. Mówię, że on sam nie rozumiał swej sytuacji, dlatego, ponieważ TO zakończenie stało się niespodzianką również i dla mnie. Jeśli wolno się tak wyrazić, akcja poniosła mnie na ostatnich stronach w kierunku, którego z góry nie przewidywałem… Niezastosowalne okazują się zarówno koncepcje „twarde”, „siłowe” (wymuszenia „kontaktu” szantażem), jak i koncepcje rodem z Ewangelii. Nikt nie miał racji wśród ludzi — ani „gołębie”, z ojcem Arago na czele, ani „jastrzębie”.
Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla