Występowaliśmy we dwójkę z Fieoktistowem w Bibliotece imienia Gorkiego. Potem poszliśmy na zaplecze, zawiedujuszczaja, gnąc się w ukłonach, częstowała nas kawą, a my rozmawialiśmy o… “Trylogii”, którą on znał. Był to bardzo mądry człowiek i miał równie jak ja złe zdanie o filmie Tarkowskiego według “Solaris”… W pewnej chwili otwarły się drzwi i zaanonsowano szofera, który po mnie przyjechał, czekał mnie bowiem z kolei występ w telewizji. Siadam do auta i widzę, że czoło szofera zroszone jest grubymi kroplami potu. Pytam: — Wam czto? Wy bolnoj? On na to: Niet, no ja pierwyj raz w żyzni widieł kosmonawta!
Dobra pozycja dawała naturalnie spore możliwości. Miałem kiedyś spotkanie ze studentami Uniwersytetu imienia Łomonosowa w potężnym gmachu na Leninskich Górach, w największej auli, gdzie mieściło się ponad tysiąc osób. Dostawałem karteczki z pytaniami; stojący koło mnie profesor, wybitny zresztą specjalista od techniki laserowej, zapytał po cichu, czy ma podawać mi wszystkie pytania, czy też niektóre eskamotować. Odpowiedziałem: — Ja budu otwieczat’ na wsie woprosy! No i pojawił się wopros: Razwie wy kommunist? Odczytałem go głośno, chwilę milczałem, zastanawiając się, i postanowiłem, że odpowiem tak: — Nie jestem komunistą, chociaż wizja przyszłości świata, jaką głosi ideologia komunistyczna, jest piękna. Zdążyłem jednak tylko wypowiedzieć słowa: Nie jestem komunistą — i rozległ się taki grzmot braw, że sala się zatrzęsła, a ja nie zdołałem już wygłosić drugiej części zdania… Młodzież tak naparła na drewniane podium, na którym stałem, że zacząłem z wolna sunąć w stronę tablic przyściennych. Profesor pochwycił mnie za kołnierz i wciągnął przez niewielkie drzwi na zaplecze auli, gdzie następnie częstował mnie kawą, parzoną w szklanych kolbach. Komsomolska organizacja, która spotkanie zorganizowała, nie była, zdaje się, zachwycona, ale wyrzutów czynić mi nie mogli — znajdowałem się za wysoko.
„Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, str. 120