Śmieszne i straszne. Rysunki Stanisława Lema

Stanisław Lem swoich rysunków nie traktował poważnie. W rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim na temat upadku sztuk wizualnych pokpiwał sam z siebie, chwaląc się, że jego własnoręczne rysunki do Dzienników gwiazdowych osiągnęły na aukcji (zapewne charytatywnej) całkiem niezłą sumę. Z przekorą mówił: „Nie jest źle – widzę, że wiele mogę zarobić rysunkiem, duże szanse się przede mną otwierają”1.


Sławny pisarz rysował sporadycznie. Jak sam twierdził, w dziedzinie plastyki miał niewielkie doświadczenia. Rysował w pierwszym rzędzie dla żartu. Znany ze swojego przenikliwego humoru, możliwości miał w tej dziedzinie nieograniczone. Pierwszy zachowany zespół rysunków Stanisława Lema składa się z kilkunastu wariacji satyrycznych na temat pomnika Fryderyka Chopina. Nietrudno się domyśleć, że pochodzą one z roku 1949 i powstały jako żartobliwy, ale i bezlitosny komentarz do konkursu na pomnik wielkiego kompozytora ogłoszony w Krakowie z okazji Roku Chopinowskiego. Stulecie śmierci Chopina, hucznie obchodzone w całym cywilizowanym świecie, obfitowało w różnorakie wydarzenia o charakterze okolicznościowym. Organizowano koncerty i akademie, pisano wiersze i artykuły, wydawano książki i serie znaczków, stawiano pomniki, zmieniano nazwy ulic i placów. Kraków nie chciał być pod tym względem gorszy. Tutejszy komitet organizacyjny zapragnął, aby w mieście pozostał po jubileuszu trwały ślad. Ogłoszono konkurs na pomnik w Parku Krakowskim, na który wpłynęło 47 projektów. Interesujące były jedynie trzy projekty, które otrzymały zaledwie wyróżnienia: Jerzego Bandury, Tadeusza Ostaszewkiego i – najsłynniejszy z nich – Marii Jaremianki, zrealizowany na krakowskich Plantach dopiero w roku 2006. Ogólny poziom prac konkursowych był kompromitujący – pierwszej nagrody nie przyznano i w konsekwencji zrezygnowano z wystawienia pomnika. Tadeusz Kwiatkowski w sposób bezlitosny skomentował tę inicjatywę na łamach „Dziennika Literackiego”, recenzując wystawę pokonkursową w Bibliotece Jagiellońskiej. Z lubością pastwił się nad rzeźbiarzami, pisząc o koszmarnych, epigońskich w formie pomysłach na wyrażenie polskości i powszechności muzyki genialnego kompozytora. „Co wystawa pokazała? – zapytywał ironicznie recenzent – Chopina tonącego w stawie, Chopina w charakterze ruin Warszawy, Chopina zagubionego w fałdach pościeli, Chopina odwracającego się ze wstrętem od jakiegoś mu niemiłego przedmiotu, Chopina piszącego na maszynie, z której wyłazi rulon papieru, Chopina à la generał Bem, Chopina okolicznościowego, który mógłby również służyć za pomnik Puszkina, Mickiewicza, Słowackiego, Byrona, zależnie od uroczystości czy rocznicy (…) . Takich koncepcji nie brak i nie można się uskarżać w tym wypadku na inwencję twórców. Zrobili wszystko, aby wymyślić coś oryginalnego, byle dziwniej, byle inaczej. Zwiedzający żartowali. Cóż bowiem mieli robić?”2.
Czytaj dalej