UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.20 (30 Votes)

Spis treści



Niektóre pomysły adaptacyjne pana utworów wydają się rzeczywiście szokujące. Słyszałem, że niedawno "Solaris" odtańczono w Diepropetrowsku.

- A co pan powie na to, że fragmenty "Dzienników gwiazdowych" wystawiono w teatrze i to w języku baskijskim! Ci Baskowie zapłacili mi nawet jakieś pieniądze. Zresztą nader skromne, co zrozumiałe - przecież tych Basków jest bardzo niewielu. Myśl o tym, że "Solaris" zostało odtańczone, wydaje mi się prosto z Kobierzyna, z domu wariatów. Na szczęście Diepropetrowsk jest na końcu świata. A jeśli mowa o rozmaitych dziwactwach - jakiś czas temu zostałem zaproszony do odsłuchania muzycznej partytury skomponowanej według pierwszego aktu "Cyberiady". Była to muzyka nowoczesna, której dźwięki przypominały duży skład naczyń kuchennych masowo ostrzeliwanych przez ciężką artylerię. Z zaimprowizowanego koncertu wyszedłem z głową grzmiącą jak pusty bęben.

Zżyma się pan na muzyczne czytanie pańskich utworów, ale w opinii muzykologów na przykład Solaris poprzez swoją konstrukcję fabularną jest wręcz idealnym materiałem na operę.

- Opera według "Solaris" powstała w Monachium. Kilka lat temu do wystawienia tej opery bardzo zapaliła się też brytyjska Royal Opera House, ale wówczas opcję na całokształt artystycznych dokonań włącznie z prawem do tytułu miał Gere, musiałem więc Anglikom odmówić.

Żałuje pan?

- Broń Boże. Zbyt wiele oglądałem zdumiewających hybryd w oparciu o moje teksty. Ciągle zresztą napływają nowe oferty. Słowacka telewizja chce adaptować "Cyberiadę", telewizja bawarska zrobiła "Przyjaciela" po swojemu - czyli nie w konwencji przyszłościowej, ale w "bocznej odnodze czasu", jakby powiedział Schulz. Słyszałem też o kilkudziesięciu co najmniej słuchowiskach radiowych, które szczególnie upodobali sobie, nie wiedzieć czemu, Niemcy. Proszę mi wierzyć, czasami wolę nie znać szczegółów. Wielu polskich i amerykańskich filmowców (np. Heritage Films, nawet firmy z Krzemowej Doliny) przymierzało się do animacji "Cyberiady". Bliżej nieokreślone multi media rights do "Cyberiady" wykupiła w końcu firma ENC Media. Czy pan wie, co oznacza termin multi media rights? Ja nie mam pojęcia.

Multi media to zapewne Internet, może filmy na CD-romach. Coraz powszechniejszy proceder.

- Być może będą to rozpowszechniać na dyskietkach? Wszystko jedno. Na tym etapie do tych kuriozów mam stosunek wyrozumiało -pobłażliwy. Krakowski teatr "Groteska" swego czasu wystawił spektakl zatytułowany "Planeta Lemia", który nawet do pewnego stopnia mnie ukontentował. Powodem do optymizmu z mojej strony był może fakt, że mogły to oglądać także dzieci, bo pojawiały się w przedstawieniu smoki i kukiełki. W każdym razie nie wychodziłem z sali rwąc sobie ostatnie włosy z głowy. Telewizja petersburska pokazała podobno coś na podstawie "Przekładańca" i - jak twierdzi mój agent - wystąpiło tam sporo nagich, ładnych dziewcząt. "Jak to - zawołałem - przecież nie napisałem tam żadnych ról kobiecych!". W odpowiedzi usłyszałem, że oni powtykali te golaski, żeby było ciekawiej. Bez komentarza.

Dotykamy jednak poważnego tematu, jakim są granice wolności twórczej adaptatora.

- Takich granic nie ma. Teksty literackie są dość niewinne, ich liczne profanacje tę niewinność zatracają. Nie mówimy przecież o arcydziełach, bo zawsze było ich niewiele. Mnie by zupełnie wystarczyło, gdyby na podstawie mojej książki powstał jeden dobry film. Zły film jest zmartwieniem dla autora i producenta. Utwory literackie odznaczają się rozmaitą żywotnością, ale często długo się o nich pamięta. "Zapamiętanych" filmów na przestrzeni kilkudziesięciu lat było zaledwie kilkadziesiąt.