Strona 3 z 8
Słyszałem, że wersji "Wyprawy profesora Tarantogi" w samych Niemczech powstało kilka...
- Niech pan dziękuje Bogu, że nie musiał pan tego oglądać. W pierwszej - zachodnioniemieckiej wersji, ten dowcipny w końcu utwór został potraktowany ze śmiertelną powagą, pozbawiony jakiegokolwiek humoru, ponieważ poczucia humoru zabrakło przede wszystkim realizatorom. Lepszy był już film NRD-owski, to znaczy był oczywiście bardzo niedobry, ale w każdym razie lepszy od wersji zachodnioniemieckiej.
Powstało kilkadziesiąt filmowych adaptacji pańskich utworów i co najmniej trzy razy tyle pomysłów, które nie zostały zrealizowane. Aleksander Ford bardzo poważnie przymierzał się do reżyserii "Powrotu z gwiazd". Wydaje mi się, że właśnie Ford mógłby bardzo pozytywnie tym filmem zaskoczyć.
- Bardzo chciał ten film realizować, ale jeszcze bardziej chciał na nim zarobić. Ponieważ musiałaby to być droga, duża produkcja, Ford liczył na zachodnich partnerów z workami pieniędzy. Jak wiadomo - nie doczekał się.
Nie doczekał się też Wajda, który miał robić "Kongres futurologiczny". Także rozbiło się o pieniądze?
- Naturalnie. Andrzej Wajda miał zresztą świetny pomysł na tę adaptację. Chciał, żeby akcja "Kongresu" rozgrywała się w wielkim hotelu, gdzie wspaniały świat zaczyna przenikać w drugi, mroczny świat koszmaru. Na taką realizację potrzebne byłyby jednak albo ogromne pieniądze, albo specyficzna wyobraźnia, która udźwignęłaby ducha tego tekstu, a akurat żadnego Kubricka nie było wówczas pod ręką. Między innymi "Kongres" chciał produkować też pewien bogaty Australijczyk, który w tej sprawie pofatygował się aż do Krakowa. Plany miał bardzo szerokie, ale to był chyba amator. W każdym razie pozostał po nim jedynie mały bumerang, który leży spokojnie obok pana. Mało praktyczny.
Mało praktyczny, za to bardzo ładny. Używał go pan kiedyś?
- Proszę pana, ja za chwilę będę miał osiemdziesiąt lat. Nie bardzo mi już wypada gonić z bumerangiem...
Z Australii przejdźmy do Hollywood, gdzie stosunkowo wcześnie upomniano się o pańskie utwory. Nic z tego nie wyszło.
- Powiedziałbym: na szczęście nic nie wyszło, bo mogę sobie wyobrazić jakie byłyby to dzieła. Tych ofert była cała masa, Disney chciał na przykład realizować pierwsze opowiadania z cyklu "Przygód Ijona Tichego". Najlepszy interes z Amerykanami zrobiłem na przełomie lat 60. Wówczas Michael Rudesone kupił ode mnie prawa do realizacji "Niezwyciężonego". Uważam, że "Niezwyciężony" jest utworem, który bardzo dobrze mógłby sprawdzić się na ekranie. Jest widowiskowy, ma niesamowitą scenerię: latające chmury insektów. Realizacja takiego filmu musiałaby jednak kosztować fortunę, a byłby to jednak projekt komercyjnie dosyć ryzykowny. Dlatego Rudesone przez cztery lata bezskutecznie szukał producentów, przy okazji płacąc mi należne, niebagatelne tantiemy za przedłużanie opcji. Film w końcu nie powstał, a byłby zapewne okropny, za to ja sporo zarobiłem. Miłe wspomnienia.