Przed paru laty opublikował pan w "Gazecie Wyborczej " mocno poruszający szkic na temat ludzkości: "Drapieżna małpa".
- No, kiedy to prawda, proszę pana! Wie pan, że istnieje taki gatunek małych szympansów - jest to właściwie podgatunek - bonobo, które są o wiele sympatyczniejsze od tych dużych szympansów, zupełnie niezłośliwe, dlatego na wymarciu. Ale, niestety, nie od nich pochodzimy. Nieagresywność bywa więc genetycznie zaprogramowana, i my jesteśmy genetycznie zaprogramowani, ale całkiem odwrotnie. To znaczy: jesteśmy na tyle dobrze genetycznie zaprogramowani, że ja się nie rzucę na pana, ponieważ liczę na niewielkie honorarium z "Playboya" i jest to wyłączny powód, dla którego pozwolę sobie pana nie rozszarpać.
Dziękuję. Ale może nie zrobi pan tego jako przedstawiciel gatunku Homo sapiens?
- Homo sapiens też ma jakby coś na sumieniu. Bo z początku był istny gąszcz człekokształtnych, Hominidea - to się mniej więcej cztery miliony lat temu zaczęło: był Homo afarensis, Homo habilis, a wcześniej gigantopitecus, mający dwa metry sześćdziesiąt wzrostu, i zachodził między nimi taki genowy pasjans. Jak wiadomo z biografii Piłsudskiego, pasjanse wychodzą lub nie. Jest ich wiele różnych odmian, choć karty są zawsze te same. To tylko odległa metafora, ale faktem jest, że z tego układania się genów od czasu do czasu wynikało coś mniej lub bardziej doniosłego. Więc jeśli, jak twierdzi się ostatnio, Homo neandertalensis żył blisko czterdzieści, a co najmniej trzydzieści tysięcy lat razem z nami, z Homo sapiens, to mamy do wyboru, żeśmy go zjedli, albo się z nim skrzyżowali. Tylko, że to ostatnie nie jest pewne, bo wydrapane z odłamków neandertalskich kości sekwencje nukleotydowe do tego stopnia nie pokrywają się z naszymi, że nie bylibyśmy zdolni się z nim skrzyżować. I tu zjawia się nieprzyjemne pytanie: "Co się z nim w takim razie stało?". Niedawno pojawiły się próby obrony Homo sapiens, podobne do tych, jakie podjęto w związku z wyginięciem mamuta. Gdyż od lat mówi się, że to nie ludzie są winni, tylko mamuty tak sobie jakoś mimochodem wyginęły. No, bo gatunki powstają i giną. Że zawiniły tu zmiany klimatu, temperatury, stepowienie, pustynnienie i tak dalej. Tu pojawia się las rozmaitych hipotez i nie mam żadnych danych - nie tylko ja - żeby którąś preferować. Trzeba by pójść do wróżki, ale ja się do wróżki nie udam. Zwraca jednak uwagę, iż ten pierwotny człowiek, neandertalczyk właśnie, miał taki napęd, że się przez suchy podówczas przesmyk cieśniny Beringa zapchał się aż do Ameryki, że przez most wyspowy, a może tratwami, przepłynął do Australii. Co go tak gnało?
Przed kim uciekał?
- Tego nie wiem. Ja osobiście okropnie nie lubię podróżować, i gdyby nie moja żona, i oczywiście koleje, samochody i samoloty, to bym się wcale z miejsca nie ruszał. Ale widocznie neandertalczyk miał inne usposobienie.
Może z głupoty? Jest ponoć wieczna.
- Jej przyszłość oceniam bardzo, bardzo wysoko. Najlepszy dowód, jak w Polsce na przykład inteligentni młodzi ludzie konsekwentnie stronią od polityki. Nie chcą się w ogóle zajmować tego rodzaju karierami - bo tu chodzi co najwyżej o rozdawnictwo dobrych posad pomiędzy swoich. Natomiast jeśli ktoś chce dziś coś interesującego zrobić, to wobec takich perspektyw z miejsca daje drała do Ameryki, na Zachód, na Harvard i tak dalej. Co prawda w wielkim społeczeństwie amerykańskim można znaleźć grupy o wiele ciemniejsze niż najciemniejsi mieszkańcy naszego Ciemnogrodu, lecz mimo to jako zbiorowość, i to kolosalna zbiorowość, Ameryka jakoś funkcjonuje. Mój syn skończył Uniwersytet Princetoński, fizykę teoretyczną i wrócił: "Co ja tu w Polsce mogę robić? Atomy są, oczywiście, ale nie ma urządzeń. Do worka ich nie zabiorę". I tłumaczy książki angielskie.
A przeszłość głupoty? Rzecz jasna, nie wiem, co kierowało neandertalczykiem, ale przyznam, że dziś jej obecność odczuwam wokół siebie znacznie silniej, niż przed laty.
- Silniej niż w dawnym ustroju? Oczywiście: tam było to zjawisko ukryte. Dziś też jest ukryte, ale zostało w głowach. I bardzo łatwo wywabić je na wierzch. Weźmy taki przykład. We wszystkich instytucjach, zarówno usługowych, jak i handlowych, pracownicy i sprzedawcy instruowani są surowo, żeby byli grzeczni, żeby się uśmiechali. Ale oni noszą uprzejmość jak maskę, więc kiedy się przy niej podłubie, to zaraz zaczyna odstawać. Kiedyś praca to było jedyne miejsce, gdzie ci ludzie mogli się na innych za ten swój marny los odegrać. Teraz w pracy nie mogą, więc się to przenosi na ulice. Podobnie jak Rosjanie, którzy jednak mają od nas znacznie gorzej i stąd zyskują jakąś satysfakcję z tego, że mogą pod wodzą Putina zamordować dużą ilość Czeczenów. Widać, jakie to okropnie irracjonalne! Co ja bym z tego, powiedzmy, miał, żebym w imieniu Polski... Zawsze wstydziłem się tego, żeśmy przed samą wojną na Śląsk Cieszyński wleźli. Ale ludzie jakoś inaczej myślą, do diabła, i kto wie... A tych, co sądzą inaczej, jest bardzo mało - to się nazywa, zdaje się, humanizm, i tak dalej.
W pana dawnych książkach problem ludzi ogłupionych swą przymusową sytuacją życiową miała rozwiązać robotyka.
- Ale to jednak dość trudne, bo koszty są ogromne. Spójrzmy na taki choćby konkretny przykład wykorzystania robotów. Teoretycznie biorąc, można by skonstruować robota, mającego zastępować służbę domową. Ale przecież dziewczyna, która chodzi ze szmatą i odkurzaczem, kosztuje mnie sześć złotych za godzinę, a taki robot, który zdołałby odróżnić suszący się ręcznik od pajęczyny, kosztowałby z dziesięć miliardów, więc o czym tu gadać?