Pan kiedyś napisał: „jest rzeczą niewątpliwą, że jeśli chwila historyczna (...) stwarza pewien nie zagrodzony obszar działań destrukcyjnych, to zawsze znajdzie się moc ludzi (...), którzy wtargną tam niezwykle gorliwie (...) i jeszcze z własnej inicjatywy będą dokręcali śrubę mordu”. Odnosiło się to do postawy kulturalnych, intelektualnych środowisk niemieckich w okresie hitleryzmu, ale rozumiem, że dziś jest Pan skłonny rozciągnąć to oskarżenie na nas wszystkich.
- Bo możliwości wychowawczego oddziaływania są jednak bardzo ograniczone. Ale przecież człowiek niszczy nie tylko ludzi. Żądza niszczenia przenosi się na całą naturę. Grzeczni chłopcy nagle zaczynają niszczyć co popadnie, demolują szkołę. Rosjanie masowo głosują na Żyrynowskiego, prezentującego ideologię nagiej siły. Ktoś podpala lasy wokół Sydney albo w Kalifornii. To nie jest tylko reakcja na cywilizacyjną frustrację. Człowiek pierwotny wytłukł wszystkie mamuty. Ostatnio okazało się, że z ich kłów budowano szkielety szałasów.
Na ogół w przyrodzie istnieje dynamiczna równowaga między drapieżcą i ofiarą. Kiedy drapieżców jest zbyt wielu, ofiary stają się mniej liczne, to powoduje wyginięcie drapieżców, dzięki czemu przybywa ofiar, co z kolei powoduje mnożenie się drapieżców i tak dalej. Otóż człowiek ze względu na swoją wszystkożerność, uniwersalne kierunkowanie agresji i inteligencję jest drapieżcą wyjątkowo niebezpiecznym, bo stosunkowo łatwo zmienia ofiary i terytoria. Kiedy wymorduje jedne ofiary, zawsze zwraca się ku drugim. Wszystko jedno, czy chodzi o łowną zwierzynę czy o innych ludzi. Nawet wtedy, kiedy absurd zbrodni jest kompletnie oczywisty.
Wzajemne mordowanie intelektualistów we Lwowie też było przecież czystym szaleństwem. A jednak robili to ludzie całkiem zdrowi na rozumie, kulturalni, przeważnie dobrze wychowani. I robili to odwołując się do wysokich, patriotycznych pobudek. Rzecz w tym, że najbardziej lube niszczenie i zabijanie odbywa się właśnie w majestacie ideologii, religii, prawa i zbiorowości, bo wtedy nie tylko zaspokaja się „tajemną chuć”, ale jeszcze można domagać się nagród i pochwał. Teraz Fundacja Batorego zaprasza mnie na spotkanie z Ukraińcami. Ja się tego spotkania boję, bo jednak każdemu Polakowi, nawet mnie, trudno jest przejść nad tym morzem krwi.
Czyli, poza homo sapiens, jednak odczuwa Pan jakąś bardziej szczegółową autoidentyfikację, ma Pan jakieś swoje mniej ogólne „my”.
- Że nie jestem Chińczykiem? Ja się nie wypieram. Ale też to moje osobiste doświadczenie niespecjalnie mnie zajmuje, chociaż oczywiście determinuje moje myślenie. W mojej klasie byli Ukraińcy. To byli nasi koledzy i - co charakterystyczne - nie było między nami nienawiści.
Znajomość łagodzi obyczaje.
- W każdym razie zawsze niezmiernie utrudnia agresję. Nawet w najdalszej przeszłości ludzie nie pożerali członków własnej watahy. Raczej napadali na sąsiadów i z nich robili ucztę.
Nie tylko ludziom trudno jest jeść osobistych znajomych. Pies też nie zje kota, z którym mieszka w jednym domu.
- Faktem jest, że mimo wszystko nie mam wesołych wspomnień z ostatniego okresu naszej koegzystencji we Lwowie, kiedy zło pojedynczych ludzi współistniało ze złem panującego systemu. To były prawdziwie wielkie dni najgorszych instynktów. Znęcanie się, niszczenie, mordowanie w imię idei uznawanej za szlachetną jest zawsze bardziej atrakcyjne, lepiej zaspokaja krwiożercze żądze niż trwożliwe skrytobójstwo albo gwałt w piwnicy, bo nie tylko uwalnia od poczucia winy, ale jeszcze daje satysfakcję wielkiego budowniczego. Więc na własne oczy widziałem prawdziwy triumf tej najgorszej strony ludzkiej natury. Ale jest też faktem, że tamten sowiecki system jednak łożyskował zło. Mordował, niszczył, prześladował, lecz również kiełznał te instynkty, które teraz tak gwałtownie wybuchły niemal we wszystkich krajach postsowieckich.
Czy Pan chce mi powiedzieć, że ludzie są niebezpieczni i lepiej jest trzymać nas krótko, bo inaczej zaczynamy robić sobie krzywdę?
- W żadnym razie. Mówię tylko, że człowiek potrzebuje umiaru. Nie znosi ani nadmiaru zakazów i nakazów, ani nadmiernej wolności. Jest istotą, która najlepiej nie czuje się ani w zbyt wielkich metropoliach, ani w głuszy, ani w mrowiskowcach, ani w chatach oddalonych od siebie o 20 kilometrów. A poza tym ja nie chcę pisać paszkwilu na nasz gatunek, bo to jest zaledwie margines moich zainteresowań.
Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl
wywiady
Drapieżna małpa
Spis treści
Strona 4 z 6