Ze Stanisławem Lemem rozmawia Jacek Żakowski
Człowiek potrzebuje umiaru. Nie znosi ani nadmiaru zakazów i nakazów, ani nadmiernej wolności. Jest istotą, która najlepiej nie czuje się ani w zbyt wielkich metropoliach, ani w głuszy, ani w mrowiskowcach, ani w chatach oddalonych od siebie o 20 kilometrów.
Stanisław Lem: - To o czym pan chce rozmawiać?
Jacek Żakowski: O nas. Ale nie o polityce, bo jej wszechobecność stała się męcząca; nie o przewidywaniu przyszłości, bo o to wciąż ktoś Pana pyta; i nie o literaturze, bo po Pańskich rozmowach ze Stanisławem [Bereśiem] żadne oryginalne pytanie nie przychodzi mi do głowy.
- Jednak w naszych czasach tak całkiem oderwać się od polityki nie sposób.
Ja polityki nie wyklinam. Niech będzie tam, gdzie jej miejsce: na marginesie rozmowy.
- Więc o ludziach. To wbrew pozorom jest bardzo jednorodny gatunek. Jedni są biali, drudzy żółci, ale różni nas niewiele. Mnie interesuje pozycja tego szczególnego gatunku naczelnych ssaków na naszej planecie - jego roszczenia, awantury, swary, komeraże. Urodziłem się Polakiem, ale uważałem to zawsze za troszeczkę przypadkowe. Równie dobrze mógłbym być Chińczykiem.
Co Pan - Stanisław Lem, autor bestsellerów, papież science fiction, wyznawca racjonalnego rozumu, obywatel świata, ale też pochodzący ze Lwowa, a mieszkający pod Wawelem Europejczyk, dziś już po siedemdziesiątce - co Pan myśli, kiedy mówi Pan „my”?
- My - ludzie. Widzę nas jako gatunek istniejący jakieś milion albo półtora miliona lat. To jest nowa antropologiczna perspektywa ujawniająca aspekty filozoficzne. Są tacy, którzy z racji perspektywy mojego myślenia uważają mnie za filozofa przebierającego się za pisarza. Jako filozof jestem dość sceptyczny, bo mam głębokie poczucie, że droga naszej ewolucji kierowała ku okrucieństwu hominidów.
Czuje się Pan owocem negatywnej ewolucji?
- Faktem jest, że 6 milionów lat temu chodziło po tej planecie bardzo wiele rozmaitych hominidów. Na skutek różnych wahań klimatycznych ogromna większość odmian wyginęła albo w najlepszym razie zatrzymała się w rozwoju na poziomie małp szerokonosych, takich jak szympans czy orangutan. Południe Afryki, gdzie powstawaliśmy, dość gwałtownie się wtedy stepowiło. Przez to zginęły hominidalne jarosze. Wreszcie został tylko... hyymm... homo sapiens.
To westchnienie znaczy, że nie czuje Pan gatunkowej dumy jako potomek najrozumniejszej odnogi hominidu?
- Nie bardzo, bo to przede wszystkim były wszystkożerne drapieżce. Przetrwały dzięki temu, że okazały się uniwersalnie mięsożerne. Jest teoria mówiąca, że właśnie my wykończyliśmy bardziej zaawansowane hominidy w rodzaju neandertalczyka. Wszystkożerność sprawiła, że w stosunkowo krótkim czasie, jakichś 200-250 tysięcy lat, człowiek skolonizował całą ziemię.
I dziś rano patrząc do lustra widział Pan małpę, która od innych różni się tym, że jest bardziej agresywna i wszystko pożre?
- Jest takie powiedzenie „chłop żywemu nie przepuści”. Ja to rozumiem bardzo szeroko. Takim stworzeniem jest człowiek. Nie tylko ja. Pan także. A przy tym należymy do gatunku, który ma o sobie nadzwyczaj dobre wyobrażenie. Dorobiliśmy się mniemania, że nasz rozum jest nie tylko najdoskonalszy na całej planecie, ale że jest kosmicznie jedyny - że nie może być żadnego innego rozumu jako narządu służącego do planowego poznawania i zawłaszczania innych gatunków.
Pan oczywiście nie uznaje niezwykłości człowieka i wyjątkowości ludzkiego rozumu.
- Zawsze uważałem, że jesteśmy ekscentryczni ponad miarę, bo oczywiście w kosmosie mogą istnieć odmienne rozumy. Natomiast niezwykłość i niepowtarzalność to zupełnie co innego, bo okoliczności ukształtowały nas bardzo silnie.
Dlatego że przetrwały „gorsze hominidy”?
- Ja nie wartościuję. A poza tym mocno kształtowała nas też historia cywilizacji licząca tylko jakieś 10-12 tysięcy lat. Już jako ludzie rozwijaliśmy swoje niezwykłe okrucieństwo, które ma postać bezinteresownego zła szukającego rozmaitych pretekstów pozwalających dręczyć, zabijać i niszczyć inne osobniki.
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»