Idźcie, zobaczcie i posmakujcie, bo zdecydowanie warto. Nie uciekajcie po pierwszym akcie! Niech Lem będzie z Wami!
Teatr Groteska, ośmielony udaną adaptacją „Bajek robotów”, jakiej dokonał jeszcze za życia Stanisława Lema, tym razem porwał się na „Dzienniki gwiazdowe”. Wyzwanie to ambitne: dosyć eklektyczny cykl „Dzienników gwiazdowych” powstawał przez prawie całą karierę pisarską autora „Solaris” i odzwierciedla jego wszechstronny dorobek literacki oraz erudycję. „Dzienniki” są pełnymi humoru, ale równocześnie gorzkimi i przenikliwymi przypowieściami na temat zakamarków ludzkiej natury.
Trudno się zatem dziwić, że zasiadałem na widowni teatru z mieszanymi uczuciami, wsród których dominowała nadzieja połączona z obawami. Nadzieję podsycała profesjonalna kampania promocyjna, jaka towarzyszyła premierze, z ascetycznymi plakatami, na których wyeksponowano samo tylko nazwisko LEM, oraz świetna piosenka Marka Piekarczyka, idola mojej młodości. Otuchą napawał mnie również fakt, że z biegiem lat pojawia się coraz więcej trafnych odczytań i interpretacji Lema, którego twórczość jakby nabiera wraz z upływem czasu aktualności i staje się coraz bardziej uniwersalna.
Reżyser, w osobie dyrektora Adolfa Weltschka, człowieka instytucji i prawdziwego weterana polskiej sceny teatralnej, oparł spektakl na kanwie sześciu opowiadań z „Dzienników gwiazdowych”. Część pierwsza przedstawienia nawiązuje do niemożności porozumienia Ijona Tichego z samym sobą, kiedy jego rakieta wpada w pułapkę wirów czasowych („Podróż siódma”). Potem nasz kosmiczny człowiek do zadań specjalnych zostaje wysłany przez tajne służby na planetę Karelirię, gdzie założył kolonię robotów zbuntowany kalkulator pokładowy („Podróż XI”). Roboty kultywują nienawiść do ludzi-lepniaków, których nazywają elektropijcami i porozumiewają się między sobą dziwną, archaiczną polszczyzną, ponieważ na statku znajdował się słownik staropolskiej leksykologii.
Kiedy wstawałem z fotela po tym pierwszym akcie, uczucia się jeszcze bardziej się zmieszały. Z jednej strony czułem, że otrzymałem solidną dawkę rzetelnej roboty dramaturgicznej, jednak równocześnie byłem trochę nią trochę przytłoczony i rozczarowany. Gdzieś wyparowała subtelna ironia oryginału, jakby na siłę próbowano go dosmaczyć, burząc tym samym delikatną homeostazę tekstu, w którym autor niezwykle starannie rozłożył poszczególne akcenty. Przykładowo, narada przed wyruszeniem Tichego na tajną misję powinna być utrzymana w tonacji rzeczowej i chłodnej – cały efekt humorystyczny zasadza się właśnie na kontraście pomiędzy urzędową formą, a groteskową historią buntu dręczonego komputera. Tymczasem na scenie jej uczestnicy trochę szarżują i wpadają w irytującą emfazę.
Akt drugi mnie natomiast porwał i zrekompensował z nawiązką wszelkie początkowe rozczarowania (nie wykluczam przy tym, jako dyletant teatralny, że pewne przeciągnięcie dramaturgiczne na wstępie spektaklu było celowym zabiegiem z punktu widzenia całej kompozycji: czasem musimy się potknąć na drabinie ku transcendencji). Była to komiczna i poważna, pouczająca i figlarna uczta intelektualna, płynna synteza obrazu i dźwięku. Na przystawkę podano scenki z dzienników protoplasty głównego bohatera, zapisane w „Podróży XXVIII”. Potem Tichy próbuje spłacić dług wszechświata, wysyłając pod prąd strumienia czasu odpowiednio zaprogramowany elektron, który będzie zalążkiem wielkiego wybuchu, jednak jego wysiłki są sabotowane przez demonicznych współpracowników. („Podróż XVIII”). Następnie zostaje brawurowo przedstawiona akcesja Ziemi do grona Organizacji Planet Zjednoczonych, podczas której dochodzi do obnażenia wstydliwych kulis ziemskiego życia („Podróż VIII”). W epickim grand finale reżyser sięga po najbardziej metafizyczną i eschatologiczną „Podróż XXI”, która stanowi swego rodzaju żarliwe credo autora. Próba przeniesienia na deski teatru surrealistycznej i melancholicznej historii robotów-mnichów z Zakonu Destrukcjanów wydaje się co najmniej karkołomna, jednak powiodła się w sposób zaskakujący.
Reasumując: idźcie, zobaczcie i posmakujcie, bo zdecydowanie warto. Nie uciekajcie po pierwszym akcie! Niech Lem będzie z Wami!
(wz)
Adaptacja, teksty piosenek: Małgorzata Zwolińska
Inscenizacja i scenografia: Małgorzata Zwolińska
Reżyseria: Adolf Weltschek
Muzyka: Piotr Klimek
Choreografia: Jacek Owczarek
Asystent choreografa: Karol Miękina
Projekcja: Mateusz Mirocha, Małgorzata Zwolińska
Inspicjent: Łukasz Rutkowski
Obsada:
Wspaniałka, Pan 1, Przedstawiciel, Siostra 1 – Monika Filipowicz
Lepniak, Pan 2, Ciotka, Tubańczyk 2, Siostra 2 – Olga Przeklasa
Ijon Tichy – Wojciech Czarnota
T1, Lewy, Wspanialec, Niemiec Ast A. Roth, Asystent, Brat 4 – Adam Godlewski
T4, Milczący, Ojciec, Obrońca, Polak Alojzy Kupa, Przeor – Krzysztof Grygier
Radca Xaphirius, Kalkulator, Tarrakanin, Memnar – Włodzimierz Jasiński
T2, Ktoś, Wspanialec, pół Anglik Boels E. Bubb, Tubańczyk 3, Brat 1 – Jakub Popławski
T3, Prawy, Wspanialec, Wariat, Stryjek, Tubańczyk 1, Brat 3 – Lech Walicki
T1, Halabardier, Wariat, Asystent 2, Brat 2 – Bartosz Watemborski
Premiera: 2017-05-20
Świetne widowisko! Jestem bardzo zadowolona, bo przyjechałam dziś specjalnie z Katowic na ten spektakl i wyszłam z niego zachwycona. Polecam wszystkim z Krakowa, żeby wybrali się do Groteski zobaczyć Dzienniki gwiazdowe.
Pingback: "Dzienniki gwiazdowe" w Teatrze Groteska - Nowy Lem