Odszedł na kilka miesięcy przed osiemdziesiątymi piątymi urodzinami. Ostatni felieton dla „Tygodnika” podyktował 9 lutego, w przeddzień ataku choroby, której lekarze nie zdołali już opanować. Stanisław Lem – pisarz, mędrzec, wizjoner. Dla nas także – autor i przyjaciel, który na tych łamach debiutował blisko sześćdziesiąt lat temu.
1.
Rodzice przyszłego pisarza zaręczyli się jeszcze przed I wojną światową, ślub jednak musiał zostać odłożony, bowiem Samuel Lem, lwowski lekarz, zmobilizowany został do armii austriackiej i po upadku twierdzy Przemyśl trafił do niewoli rosyjskiej, do obozu jenieckiego w Azji Środkowej. Po powrocie do Lwowa został asystentem na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Był cenionym laryngologiem, za młodu zaś – jak wspominał syn – parał się także literaturą; publikował wiersze i prozę w lwowskiej prasie.
Stanisław, jedyne dziecko Sabiny i Samuela Lemów, przyszedł na świat 12 września 1921 roku w lwowskim mieszkaniu przy Brajerowskiej 4. Znamy to mieszkanie doskonale z kart „Wysokiego Zamku”, niezwykłej książki autobiograficznej. Przenosi nas ona w pieczołowicie odmalowany „kraj lat dziecinnych” przyszłego pisarza, stanowiąc zarazem udaną próbę odtworzenia świadomości dziecka, a potem chłopca. „Dziecko, którym byłem, interesuje mnie i zarazem niepokoi. Zapewne, nie mordowałem nikogo, oprócz lalek i gramofonów, niemniej należy wziąć pod uwagę, że byłem słaby fizycznie i obawiałem się represji ze strony dorosłych... Gdyby czteroletnie dzieci dorównywały wszakże siłą rodzicom, świat nasz wyglądałby inaczej. Tworzą doprawdy gatunek wcale odmienny, na pewno nie są mniej skomplikowane od ludzi dojrzałych – a tylko ta komplikacja tkwi u nich w innym miejscu”.
Dziecko z destrukcyjnymi nieco instynktami, potem chłopiec w mundurku Gimnazjum im. Szajnochy, koneser chałwy, kolekcjoner „wszelakich rupieci elektryczno-mechanicznych”, zapalony konstruktor elektrycznych aparatów, projektant wynalazków (niektóre, o czym nie wiedział, już wynaleziono) i nieistniejących zwierząt, przede wszystkim zaś twórca budowanego w ukryciu biurokratycznego „królestwa legitymacyjnego” – bohater „Wysokiego Zamku” żyje w bezpiecznym, nieruchomym świecie mieszczańskiego dostatku. Jedynym śladem innej rzeczywistości jest dziurka w szklanym świetliku – ślad po zabłąkanej kuli z czasów walk polsko-ukraińskich w roku 1918... Nawet opisane we wspomnieniach zajęcia z przysposobienia obronnego i letni obóz wojskowy w Delatynie nad Prutem nie są niczym więcej niż zabawą i okazją do wykazania się umiejętnościami strzeleckimi.
2.
We wrześniu 1939 roku świeżo upieczony maturzysta i posiadacz zdobytego właśnie prawa jazdy stał się świadkiem klęski tego pozornie stabilnego świata. Wielokrotnie potem wracał do najokropniejszego, jak mówił, przeżycia: „Patrzyliśmy, jak pułk artylerii zjeżdżał z Cytadeli, rozwinięty na całą długość Sykstuskiej. Z bocznych ulic wyjechali na koniach sowieccy żołnierze... Kazali naszym zdjąć pasy, zostawić jaszcze, armaty i konie i iść sobie. To było straszne: widzieć jak Polska upada, widzieć to naprawdę. Straszniejsze niż przegrana bitwa, bo wszystko odbywało się w jakiejś cmentarnej ciszy: wszyscyśmy stali w milczeniu i płakali...”.
Nieprzyjęty na Politechnikę z powodu „burżuazyjnego pochodzenia”, młody Lem rozpoczyna w 1940 roku studia na wydziale lekarskim Uniwersytetu, przemianowanym pod rządami sowieckimi na Instytut Medyczny. Gdy kończy pierwszy rok, do Lwowa wkraczają Niemcy. Studia zamienić trzeba na pracę mechanika w garażach niemieckiej firmy Rohstofferfassung, zajmującej się odzyskiwaniem surowców. „W tym okresie – pisał po latach w „Autobiografii” – w sposób bardzo bezpośredni i »praktyczny« dowie-działem się, że nie jestem »Aryjczykiem«. Moi przodkowie byli Żydami, choć ja nie miałem pojęcia ani o judaizmie, ani, niestety, o kulturze żydowskiej. Właściwie dopiero nazistowskiemu ustawodawstwu zawdzięczam świadomość, że w moich żyłach płynie żydowska krew. Udało nam się jednak uniknąć uwięzienia w getcie – dzięki fałszywym dokumentom zdołałem przetrwać ten czas wraz z rodzicami”.
Ciągłe zagrożenie, związane także ze współpracą z ruchem oporu poprzez przekazywanie mu amunicji wykradanej z niemieckich składów, unaoczniło Lemowi znaczenie kategorii przypadku, tak ważnej potem w jego dziele. „Przekonałem się – czytamy w „Autobiografii” – że różnica między życiem a śmiercią może zależeć od drobiazgów – od wyboru ulicy, którą pójdzie się do pracy, od decyzji, czy przyjaciela odwiedzi się o pierwszej, czy dwadzieścia minut później, od tego, czy drzwi zastanie się otwarte, czy zamknięte”. Pisarz chętnie też przypominał, że podobny przypadek umożliwił w ogóle jego pojawienie się na świecie. Przecież Samuel Lem, wracając z rosyjskiej niewoli, zginąłby niechybnie z rąk bolszewików, a tym samym nie mógłby począć syna, gdyby przypadek nie postawił na jego drodze pewnego fryzjera, który znał doktora ze Lwowa, a teraz w ukraińskim miasteczku był golibrodą bolszewickiego komendanta...
3.
Gdy Armia Czerwona w 1944 roku ponownie zajmuje Lwów, Lem wraca na krótko na studia. Zbliża się jednak nieodwołalnie czas wyboru. „Rodzice moi, a zwłaszcza ojciec, tak mocno wierzyli w aliantów, którzy uratują dla Polski Lwów, że siedzieliśmy tam o wiele za długo. Wyjechaliśmy dopiero, gdy nam powiedziano: albo jedziecie do Polski, albo bierzecie sowieckie paszporty”. Wyjeżdżają więc – z kilkoma skrzyniami bagażu, utraciwszy dorobek całego dotychczasowego życia.
Ukochanego miasta rodzinnego Stanisław Lem nigdy już nie zobaczy. Świadomie zresztą z takiej możliwości zrezygnuje. „Kiedy bywałem w Moskwie jako popularny w Związku Sowieckim autor, proponowano mi, że jeśli tylko zechcę – mogę odwiedzić Lwów... ja jednak nie chciałem. Tłumaczyłem, że czuję się tak, jakbym miał bliską sobie kobietę, którą ktoś porwał. Teraz ona ma inne życie, ma nawet dzieci z tym drugim – po co ją odwiedzać? To by zanadto bolało”. Pewien ukraiński wielbiciel Lema po przeczytaniu „Wysokiego Zamku” odnalazł kamienicę przy Brajerowskiej, obfotografował ją z zewnątrz i od środka, a następnie posłał fotografie pisarzowi. „Nagle ze wzruszeniem zobaczyłem sufit ze stiukami w formie dębowych liści i żołędzi – najwcześniejszy z zapamiętanych przeze mnie obrazów, oglądany kiedyś z dziecinnego łóżeczka”.
4.
W roku 1946 rodzina Lemów osiedla się w Krakowie, w niewielkim mieszkaniu przy ul. Śląskiej. Doktor Lem, mimo zaawansowanego wieku i choroby serca, musi podjąć pracę w szpitalu. Jego syn zapisuje się na medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim (nie złoży jednak w 1948 roku ostatnich egzaminów i nie zdobędzie dyplomu lekarza). Stara się wesprzeć skromny budżet rodzinny, ogłaszając w „Nowym Świecie Przygód” napisanego jeszcze we Lwowie „Człowieka z Marsa”, pierwszy swój utwór z gatunku fantastyki naukowej, który wydania książkowego doczeka się dopiero pół wieku później. Pisze też... fraszki dla śląskiego „Kocyndra”. Drukuje w „Kuźnicy” i „Żołnierzu Polskim”. I trafia do redakcji „Tygodnika Powszechnego”.
Pierwsze jego teksty w „Tygodniku”, opowiadania „Obcy” i „Dzieje jednego odkrycia” oraz proza poetycka „Dzień siódmy”, ukazały się pod koniec 1946 roku. Przez następne dwa lata Lem publikuje tu sporo: przede wszystkim wiersze (przypomniane zostaną po latach, choć nie wszystkie, w „Wierszach młodzieńczych” dołączonych do wznowienia „Wysokiego Zamku”), a także kolejne opowiadanie oraz recenzje: z wierszy Różewicza i Baczyńskiego, z socrealistycznego filmu „Jasne łany”... Zawsze będzie ciepło wspominał pierwszą redakcję „Tygodnika”: księdza Piwowarczyka, który z powodu wiersza dedykowanego pewnej Marysi wyrzucał Lemowi, że używa łamów katolickiego pisma do uwodzenia dziewcząt; Gołubiewa i Jasienicę porozumiewających się cytatami z „Trylogii” (Lem także, do ostatnich niemal dni, chętnie do niej wracał); „nadludzko dobrą” panią Starowieyską-Morstinową, która w „Astronautach” dostrzegła „ślad lwiego pazura”... A o Jerzym Turowiczu napisze po jego śmierci w 1999 r., że należał do „małej garstki ludzi prawdziwie niezastąpionych”.
W 1948 roku powstaje „Szpital Przemienienia” – pierwsze wybitne dzieło Lema, odbicie jego refleksji nad naturą człowieka wywołanych doświadczeniami wojennymi. Historia Stefana Trzynieckiego, który w drugim roku wojny zaczyna pracę w szpitalu psychiatrycznym w Bieżyńcu, zdradza inspiracje „Czarodziejską Górą”, a równocześnie wpisuje się w rozrachunkowy nurt powojennej polskiej prozy. Czy raczej wpisywałaby się, gdyby dotarła do czytelnika we właściwym czasie. Niestety, nim oficyna Gebethnera zdążyła ją wydać, przyszło zaostrzenie kursu i proklamowanie socrealizmu jako jedynej obowiązującej doktryny twórczej, a równocześnie – likwidacja prywatnych wydawnictw. Maszynopis trafił do Warszawy i rozpoczęły się niekończące się rozmowy na temat niewłaściwego wydźwięku ideowego powieści i konieczności stworzenia stosownej przeciwwagi. Okazało się też, że współpraca z „Tygodnikiem” źle wpływa na szanse książki.
5.
W rezultacie autor przestał drukować w „Tygodniku” i dopisał do „Szpitala...” dwie dalsze części, ale całość, jako „Czas nieutracony”, ukazała się dopiero na progu odwilży, w 1955 roku. Hybrydyczna trylogia została później rozmontowana: Lem usunął z kanonu swej twórczości wymuszone na nim dodatki. W „Dziełach zebranych” przedrukowano z nich jedynie dwa rozdziały, w tym pochodzący z tomu drugiego surowy i mocny w wyrazie opis wywózki Żydów lwowskich.
Kiedy ukazał się „Czas nieutracony”, Lem był już pisarzem znanym i popularnym, a to za sprawą wydanych w 1951 r. „Astronautów”. Równolegle z „Czasem...” pojawiło się następne dzieło Lema z gatunku science fiction – „Obłok Magellana”. I choć pisarz obu tych powieści nie lubił, skazując je na wieloletnią banicję i po długich dopiero naleganiach godząc się niedawno na ich przedruk w „Dziełach”, stały się początkiem jego sławy. Czytane dzisiaj – bronią się; danina złożona ideologii jest na tyle skromna, że nie przeszkadza delektować się wyobraźnią autora i prometejskim duchem opowieści. Dodać zresztą trzeba, że „Astronauci” stali się przedmiotem krytyki ze strony socrealistycznych strażników ideologicznej czystości, a w „Obłoku...” recenzent wewnętrzny wytropił ukrytą pochwałę cybernetyki, uważanej wtedy za „burżuazyjną pseudonaukę”.
Najbardziej socrealistyczne książki Lema to wydany w 1954 r. tom opowiadań „Sezam” i wcześniejszy o trzy lata, pisany wraz z Romanem Hussarskim dramat „Jacht »Paradise«”. Od razu dodać jednak trzeba, że w „Sezamie” są już pierwsze utwory ze zna-komitego cyklu „Dzienniki gwiazdowe Ijona Tichego”, a poza tym – że w połowie lat 50. Lem napisał, dla siebie i najbliższych, inny utwór sceniczny: groteskową operę o Stalinie, w której pojawiały się takie postacie, jak Miczurenko, syn Łysiurina, albo enka-wudysta o brzmiącym z gruzińska nazwisku „Anichwilitegonieradzę”...
Pierwsza połowa lat 50. znaczona jest też ważnymi wydarzeniami w prywatnym życiu pisarza. Poznaje wtedy młodą studentkę medycyny Barbarę Leśniak i bierze z nią ślub. Ślub kościelny odbył się w lutym 1954 roku w przeraźliwie zimnym kościele śś. Piotra i Pawła; „wypowiadaliśmy słowa przysięgi, nieomal szczękając zębami – wspominał Lem, i dodawał: – przez pewien czas byłem zresztą mężem tramwajowo dojeżdżającym, ze Śląskiej na Sarego, gdzie żona mieszkała wraz z siostrą”. Rok 1954 to także rok śmierci ojca: „w któreś popołudnie wyszedł z naszego mieszkania na pocztę, która była zaraz za rogiem, przy alei Słowackiego – i z tej poczty przyniesiono go już martwego”. I jeszcze jedno: w tamtych właśnie latach ma swój początek przyjaźń Stanisława Lema z Janem Józefem Szczepańskim. Przyjaźń bardzo ważna dla obu tak świetnych i tak bardzo różnych pisarzy.
6.
Ze Lwowa Lem przywiózł nie tylko „Człowieka z Marsa”, ale również ambitnie zakrojoną „Teorię funkcji mózgu” – już u korzeni jego twórczości widać znamienną dwutorowość, rozdarcie pomiędzy fabułę a refleksję naukowo-filozoficzną. W Krakowie pokazał „Teorię...” doktorowi Mieczysławowi Choynowskiemu – filozofowi, przyjacielowi Witkacego. Choynowski nie był, delikatnie mówiąc, tym dziełem zachwycony, ale zatrudnił gościa w założonym przez siebie Konwersatorium Naukoznawczym, a następne powierzył mu pisanie przeglądów prasy w „Życiu Nauki”.
„Stał się moim preceptorem, gdyż nie tylko musiałem pod jego nadzorem studiować logikę podług Dubislava, ale równocześnie wgryzać się w język angielski... roztaczał aurę niepodległej żadnym naciskom suwerenności” – wspominał Lem w 2001 roku. Sprowadzane przez Choynowskiego zachodnie dzieła naukowe były dla młodego Lema źródłem bezcennym – ze słownikiem w ręku przegryzał się przez prace twórcy cybernetyki Norberta Wienera. A dyskusje toczone w kręgu uczestników Konwersatorium dały początek wydanym w 1957 roku „Dialogom”.
Nawiązujące do sławnego dzieła biskupa Berkeleya, „Dialogi” zawierają, prócz rozważań nad perspektywami cybernetyki, także krytyczną analizę panującego systemu politycznego. W dyskurs „odwilżowy” wpisuje się również utwór zupełnie innego gatunku: sprawozdanie z kolejnej podróży Ijona Tichego, kosmicznego Münchhausena, tym razem do planet Pinty i Panty. „Podróż dwunasta” przynosi precyzyjnie naszkicowany model dwóch systemów totalitarnych – „Swobodna Rybicja Pinty” i „Wolna Anielicja Panty” budzą tyleż śmiech, co dreszcz zgrozy...
W tomie „Dzienniki gwiazdowe” (1957) znajdziemy również inne arcydziełko: relację z podróży Tichego na planetę o nazwie Enteropia. To właśnie na Enteropii Tichy zetknie się z dwuznaczną tajemnicą sepulek, która pozostanie na zawsze przedmiotem nie-kończących się dywagacji Lemowych czytelników. W tymże tomie przedrukowano po raz ostatni „Podróż dwudziestą szóstą”, krwawą antyamerykańską satyrę. We wstępie do kolejnych wydań, sygnowanym przez innego z bohaterów Lema, profesora Tarantogę, przeczytamy, że podróż ta „okazała się ostatecznie apokryfem”...
7.
Teraz powinna się zacząć solidna praca monograficzna, wkraczamy bowiem w lata największej dla Stanisława Lema pisarskiej obfitości. Szkic biograficzny nie rości sobie jednak takich pretensji, choć biografia staje się w przypadku Lema coraz bardziej tożsama z dziełem właśnie. Owszem, trudno nie wspomnieć kolejnych wydarzeń w życiu osobistym pisarza: przeprowadzki na osiedle Kliny położone na południowych obrzeżach Krakowa, przede wszystkim zaś narodzin syna w 1968 roku. Były też podróże związane z rosnącą międzynarodową sławą czy uczestnictwo w rozmaitych naukowych gremiach – wszystko to jednak dotyczy autora już ukształtowanego, na którego wydarzenia zewnętrzne mają wpływ minimalny.
Wróćmy do chronologii. W roku 1959 ukazują się trzy książki Lema: powieści „Eden” i „Śledztwo” oraz tom opowiadań „Inwazja z Aldebarana”. W roku 1961 – dwa Lemowe arcydzieła, czyli „Pamiętnik znaleziony w wannie” i „Solaris” oraz „Powrót z gwiazd”. W roku 1964 – „Bajki robotów”, „Niezwyciężony” i „Summa technologiae”. W roku następnym – „Cyberiada” i „Polowanie”. W roku 1966 – „Wysoki Zamek”. W roku 1968 – „Głos Pana”. Dodajmy tom szkiców „Wejście na orbitę” (1962) oraz zbiór opowiadań i słuchowisk „Noc księżycowa” (1963), a otrzymamy obraz nieprawdopodobnej aktywności twórczej, obejmującej różnorodne gatunki i mnogość tematów.
Od klasycznej powieści s-f podejmującej temat niemożności nawiązania kontaktu z Obcym („Eden”, „Solaris”, „Niezwyciężony”) przechodzimy do groteski wykorzystującej schemat baśni czy oświeceniowej powiastki, gdzie „przyszłościowe” realia kontrastują z językiem dostojnie archaicznym („Bajki robotów” i „Cyberiada”). Od „Śledztwa” opartego na schemacie powieści kryminalnej i kafkowskiego „Pamiętnika...” do profetycznego traktatu o perspektywach ewolucji technologicznej, jakim była niezrozumiana wtedy należycie „Summa technologiae”. Mamy też kolejny powrót do tematu Kontaktu, tym razem w formie szczególnie wyrafinowanej („Głos Pana”).
Większość tych utworów jest wielowarstwowa i pozwala na różnorodne odczytania. Najlepszym dowodem – bogactwo interpretacji „Solaris”, ale przykładem mogą być też dwa skromne opowiadania z tomu „Inwazja z Aldebarana”: „Przyjaciel” oraz „Ciemność i pleśń”. Są równocześnie przestrogą przed niebezpieczeństwem, jakie może grozić ze strony sztucznej inteligencji czy też nowych broni – i psychologicznym studium samotności, a skonstruowane zostały jak thriller. „Cyberiada”, którą sam pisarz uważał za jedną z najlepszych swoich książek, jest nie tylko pełnym humoru popisem wirtuozerii językowej i stylistycznej, ale też zbiorem powiastek filozoficznych dotykających najważniejszych problemów kondycji ludzkiej.
Trudno się więc dziwić irytacji Lema, kiedy polscy krytycy traktowali go w najlepszym razie jako specjalistę od prozy fantastyczno-naukowej, w najgorszym – jako autora piszącego dla młodzieży, „jednego z krakowskiej trójcy Bunsch – Lem – Meissner”, jak sam konstatował ironicznie i nie bez goryczy. Za to Rosjanie wcześnie zaczęli dostrzegać w polskim pisarzu nieledwie proroka; czytali go rosyjscy kosmonauci i uczeni, wielu też szukało w prozie tego agnostyka i racjonalisty lekarstwa na głód metafizyki.
Z drugiej strony – etykieta pisarza popularnego pomagała być może uśpić czujność polskiej cenzury. Przecież i „Dialogi”, i „Podróż dwunasta”, i „Eden”, i „Pamiętnik znaleziony w wannie”, i niektóre z powiastek „Cyberiady” zawierają wyraźne akcenty kry-tyczne wobec systemu. A już ogłoszona w 1976 roku „Opowieść pierwszego odmrożeńca” to po prostu zjadliwa i bardzo śmieszna satyra nie tylko na system realnego socjalizmu, przedstawiony jako orkiestra, która rzekomo realizuje Harmonię Sfer, choć w istocie żaden jej instrument nie jest sprawny, ale i na sowieckiego Wielkiego Brata, sportretowanego w postaci Goryllium... Kłopotów z cenzurą nie miał też „Wysoki Zamek”, choć o polskim Lwowie raczej się w latach 60. nie pisało. Była to bodaj pierwsza książka na ten temat w Peerelu, nie licząc opowiadań Parandowskiego z tomu „Zegar słoneczny”, nic więc dziwnego, że zapewniła autorowi dozgonną miłość wypędzonych lwowiaków.
8.
U schyłku lat 60. i w latach 70. narasta u Lema jakby znużenie nie tyle wymyślaniem fabuł, ile ich rozwijaniem. Powstają jeszcze, owszem, utwory tak świetne, jak „Kongres futurologiczny” (1971), z groteskową i przerażającą wizją przyszłości, w której ponure realia przesłania wirtualny płaszcz; jak „Maska” (1976), traktat o wolnej woli ukryty pod postacią opowieści o robocie przyobleczonym w kuszące kobiece kształty i stopniowo rozpoznającym swoją tożsamość oraz cel, dla którego został stworzony; jak „Katar” (także 1976), powieść kryminalna z trupami, ale bez mordercy. Pisarz jednak coraz chętniej wyprawia się w nowe rejony i eksperymentuje z nowymi gatunkami.
Obok eseistycznego traktatu z dziedziny teorii literatury („Filozofia przypadku”, 1968) i miażdżącej rozprawy z fantastyką naukową („Fantastyka i futurologia”, 1970) pojawiają się więc zbiory recenzji z książek nieistniejących („Doskonała próżnia”, 1971) i wstępów do nich („Wielkość urojona”, 1973). Owe recenzje i wstępy czasem są żartem, częściej jednak służą polemice z pewnymi tendencjami we współczesnej kulturze albo też naszkicowaniu autorskich w istocie pomysłów czy prognoz.
Jak fundamentalną tematykę udźwignąć może podobna formuła, świadczy pisana w latach 1979-80 „Prowokacja”, obszerny esej poświęcony nieistniejącej pracy o Holokauście autorstwa zmyślonego uczonego niemieckiego nazwiskiem Horst Aspernicus. Po ogłoszeniu „Prowokacji” na łamach „Odry” na mistyfikację Lema – dokonaną zresztą z najgłębszą powagą i w zbożnym celu – dał się nabrać także i „Tygodnik Powszechny”...
Czas poszukiwań nowych formuł pisarskich zbiega się ze wzrostem napięć politycznych. Lem starał się za Peerelu zachować dystans do bieżących wydarzeń politycznych, pod koniec lat 70. jednak coraz trudniej to było czynić. Pisarz – co wiemy z dzienników Artura Międzyrzeckiego – sygnuje w 1976 r. jeden z protestów przeciw zmianom w Konstytucji, wprowadzającym zapis o kierowniczej roli PZPR i sojuszu z ZSRR. Potem wprawdzie odmawia podpisania deklaracji niezależnego Towarzystwa Kursów Naukowych („bałem się, że młodzież będzie bita w tyłek i wyrzucana z uczelni, podczas gdy utworzony nad nią parasol w postaci członków rzeczywistych Akademii Nauk będzie istotnie bezpieczny”), ale za pośrednictwem Jana Józefa Szczepańskiego nawiązuje współpracę z Polskim Porozumieniem Niepodległościowym i pisze dla niego anonimowo analizy; jedna z nich, zatytułowana „Prognozy Chochoła”, otworzy jeden z numerów paryskiej „Kultury”.
9.
Stosunek Lema do opozycji, a następnie „Solidarności” naznaczony jest pewną ambiwalencją; ślad jej znajdziemy w rozmowach pisarza ze Stanisławem Beresiem. Rozmowy te, prowadzone między listopadem 1981 a sierpniem 1982, opublikowane w postaci ocenzurowanej dopiero pięć lat później, a w pełnym kształcie i z dodaniem obszernego suplementu – w roku 2002, pozostają nie tylko najlepszym autokomentarzem pisarza do własnej twórczości i poglądów, ale i świadectwem tamtego czasu.
Wkrótce po zakończeniu rozmów z Beresiem Lem wyjechał z rodziną za granicę: najpierw na roczne stypendium do Berlina Zachodniego, potem na kilka lat do Austrii. Z Wiednia rozpoczął współpracę z „Kulturą”, której pilnym czytelnikiem był już od dawna; opublikował w niej kilka artykułów pod pseudonimem „P. Znawca”. Do Polski wrócił w roku 1988, uwierzywszy – jak się okazało, słusznie – w gorbaczowowską pierestrojkę; zresztą już katastrofa w Czarnobylu była dlań znakiem schyłku Imperium.
Lata 80. to ukoronowanie i zarazem zamknięcie dzieła Lema-powieściopisarza. Powstają wtedy trzy utwory, w których powracają znane wątki i postacie, wykorzystane jednak w nowy sposób. „Wizja lokalna” (nawiązująca do „Podróży czternastej” z „Dzienników gwiazdowych”) ukończona została w marcu 1981, „Pokój na Ziemi” – w maju 1984. Ostatnie jest „Fiasko”, należące do najbardziej mrocznych dzieł Lema, jeszcze jedna historia o próbie Kontaktu zakończonej totalną katastrofą; żegnamy się w niej ze szlachetnym pilotem Pirxem, bohaterem popularnego cyklu sprzed lat. Potem pisarz łamie właściwie pióro jako beletrysta; napisze jeszcze kilka opowiadań, bez większego jednak znaczenia. Wypowiadać się odtąd będzie jako felietonista i eseista.
10.
Pod koniec roku 1991 na łamach „Tygodnika” ukazał się pierwszy felieton pod nagłówkiem „Świat według Lema”. Odtąd felietony Stanisława Lema będą się u nas pojawiały w miarę regularnie – w miarę, bo z przerwami rozmaitej długości – niemal do śmierci pisarza, od 1998 roku już bez nadtytułu.
Wcześniej, owszem, odwiedzał często redakcję, by porozmawiać z Jerzym Turowiczem i Mieczysławem Pszonem, zwłaszcza w chwilach politycznych kryzysów – nie darmo w pochodzącej z przełomu lat 70. i 80. esbeckiej instrukcji dla operatora podsłuchu, który zainstalowano w gabinecie Redaktora Naczelnego, zaleca się spisywanie pełnej treści rozmów w przypadku wizyt Władysława Bartoszewskiego, Jana Józefa Szczepańskiego i Lema właśnie. Nazwisko autora „Solaris” pojawiało się jednak w popaździernikowym „Tygo-dniku” bardzo rzadko, a spektakularna próba powrotu na łamy „TP” została równie spektakularnie udaremniona; wiosną 1968 roku cenzura skonfiskowała w całości obszerny esej Lema poświęcony powieści Andrzeja Kijowskiego „Dziecko przez ptaka przyniesione”.
Teraz pisarz, otwarcie deklarujący się jako agnostyk, został felietonistą katolickiego tygodnika. Różnice poglądów czasem dawały o sobie znać: artykuł „Sex Wars” wydrukowano z polemicznym głosem biskupa Życińskiego, a po krytycznym skomentowaniu przez redakcję jednego z felietonów Lem zerwał współpracę na czas dłuższy. „Tygodnik” nie był zresztą jedyną jego trybuną; prócz neutralnej „Odry”, w której ogłaszał swe „Rozważania sylwiczne”, nawiązał też współpracę z lewicowym „Przeglądem”, a eseje poświęcone informatyce, zebrane potem w „Tajemnicy chińskiego pokoju”, ukazywały się w „PC Magazine”. Dla nas jednak stał się jednym z najważniejszych autorów.
Nikt inny przecież nie ogarniał horyzontu tak rozległego, nie przechodził z taką swobodą od zagadek Kosmosu do bieżącej polityki, od analizy zmian klimatycznych do problemów młodej literatury, od nadziei i zagrożeń związanych z biotechnologią do nadziei i zagrożeń dla niepodległej znowu Polski. Nic zresztą nie irytowało Lema bardziej, aniżeli częsty u Polaków brak świadomości faktu, że ta niepodległość jest właściwie cudem i że nie wolno jej traktować jako czegoś zwyczajnego i danego na zawsze.
On sam po raz pierwszy mógł mówić wprost wszystko, co myśli. Ale publicystyczna aktywność Lema w minionych kilkunastu latach – gdyby zebrać wszystkie jego wypowiedzi z tego czasu, wypełniłyby kilka tomów – wiązała się nie tylko ze zniknięciem cenzury. Wpływ na nią miała chyba także rezygnacja z układania fabuł. Energie twórcze, które w nim tkwiły, musiały przecież znaleźć ujście. Chętnie też powracał do dawnych dzieł, zwłaszcza do „Summy technologicznej”, konstatując z mieszaniną satysfakcji i zgrozy, że jego przewidywania dotyczące na przykład biotechnologii czy rzeczywistości wirtualnej, którą w „Summie” nazwał „fantomatyką”, sprawdzają się szybciej niż sądził. Rekapitulacji poglądów na temat splotu ewolucji naturalnej i technologicznej poświę-cił „Okamgnienie”, ostatnią swoją książkę, jeśli pominąć zbiory felietonów i esejów.
11.
Lata 90. i początek nowego tysiąclecia były dla Stanisława Lema czasem zasłużonych nagród. W Niemczech i za oceanem powstawały prace naukowe o Lemie-filozofie, co najbardziej go cieszyło; obsypywano go też rozmaitymi honorami. Został kawalerem Orderu Orła Białego (1996) i honorowym obywatelem Krakowa (1997). Już w roku 1981 tytułem doktora honoris causa obdarzyła go Politechnika Wrocławska, teraz dołączyły do niej Uniwersytet Opolski (1997), Uniwersytet Jagielloński i lwowski Uniwersytet Medyczny (1998) oraz uniwersytet w Bielefeld (2003).
Wręczenie tego ostatniego doktoratu otrzymało szczególną oprawę: szacowną aulę krakowskiego Collegium Maius, gdzie znajdował się Lem i przybyli z Niemiec goście, połączono telemostem z nowoczesną siedzibą uczelni bielefeldzkiej, dzięki czemu niemiec-cy studenci i naukowcy mogli uczestniczyć w ceremonii... Za to obchody 80-lecia pisarza przybrały kształt dramatyczny: zaplanowano je na popołudnie 11 września 2001 roku, godzinę wcześniej runęły nowojorskie Wieże...
Pisarstwo Lema nigdy nie przestało być obecne w świecie, zwłaszcza w Niemczech i w Rosji. Jednak ekranizacja „Solaris” dokonana w 2002 roku przez Stevena Soderbergha, z udziałem hollywoodzkiego gwiazdora George’a Clooneya i świetnej Natashy McElhone, dała popularności pisarza nowy impuls. Film nie odniósł wprawdzie finansowego sukcesu, a sam Lem, choć taktownie milczał, był wobec niego równie krytyczny jak kiedyś wobec dzieła Andrieja Tarkowskiego (spośród licznych ekranizacji swoich książek cenił jedynie „Przekładaniec” Andrzeja Wajdy z Bogumiłem Kobielą), posypały się jednak wznowienia i nowe przekłady nie tylko „Solaris”.
12.
Liczba języków, na które Lema tłumaczono, przekroczyła czterdzieści, a łączny nakład jego książek – trzydzieści milionów; drugą z tych liczb trudno precyzyjnie określić, zważywszy dodruki i wydania pirackie. W ostatnich latach nie było miesiąca, by do domu na Klinach nie przychodziły kolejne paczki z egzemplarzami okazowymi: oczywiście Niemcy i Rosja, także Ukraina, ale też Brazylia, Portugalia, Hiszpania, Węgry, Czechy, Turcja, kraje Dalekiego Wschodu...
Pisarz przyglądał się temu nie bez satysfakcji, ale i z nutą melancholijnego zdziwienia. „Zastanawiam się czasem – mówił niedawno dla „Tygodnika” – czy to, co napisałem – a napisałem sporo – miało jakikolwiek wpływ na ludzkie zbiorowości. Myślę, że mikroskopijny, jak to zwykle bywa z literaturą. Coś jednak zostaje: kiedy się wrzuci kamień do wody, fale rozchodzą się kręgami i podobnie dzieje się dziś z moją twórczością. (...) Nie odczuwam szczególnego szacunku wobec niej, raczej zdziwienie, że aż tak daleko książki moje zaszły: do Chin, Japonii, na Tajwan. Mam też poczucie, że dobra połowa wszystkiego, co napisałem, zasługuje na zapomnienie. Co może przetrwać? Chwalą mnie za »Solaris«, ale ja wcale nie uważam, żeby ta powieść była taka świetna, wolę raczej »Cyberiadę« albo »Pamiętnik znaleziony w wannie«. Kilka jest jeszcze moich pozycji, przy których nie odczuwam wstydu, biorąc je do ręki. Trzeba mieć poczucie pewnej skromności: to najrozsądniejsza nauka, jaką można wyciągnąć z sześćdziesięciokilkuletniej pisarskiej kariery”.
W ostatnich latach coraz rzadziej opuszczał dom i choć strumień zaproszeń na rozmaite imprezy nie malał, nie brał już w nich udziału; nigdy zresztą tego nie lubił. W 2005 roku zgodził się jeszcze uczestniczyć w spotkaniu z okazji ukończenia edycji „Dzieł ze-branych”; był jednym z niewielu pisarzy polskich, którzy takiej edycji doczekali za życia. Secesyjna Sala Mehofferowska dawnej Izby Przemysłowo-Handlowej, gdzie ma dziś siedzibę Wydawnictwo Literackie, pełna była ludzi, a na trybunie prezydialnej stanął prawdziwy mur z książek: ponad trzydzieści oprawnych woluminów ustawionych w półkole. Wśród gości znalazło się wielu tłumaczy Lema; tłumacz japoński mówił – ze wschodnią kurtuazją, ale i autentycznym wzruszeniem – że to najważniejszy dzień w jego życiu...
13.
Przyjeżdżałem na Kliny z reguły co dwa tygodnie, zawsze we czwartek o czwartej. Furtka z tabliczką ostrzegającą przed złymi psami (były to kolejne generacje hałaśliwych i bardzo przyjaznych jamników), potem schody na piętro i gabinet z antresolą pod pochyłym dachem. Trzy ściany zabudowane szafami bibliotecznymi, czwarta otwierająca się wielkim balkonowym oknem obrośniętym winem na modrzewie i sosny, nieużywany kominek, globus księżycowy. Na biurku, obok stert książek i czasopism, stała maszyna elektrostatyczna. Stara maszyna do pisania, służąca pisarzowi przez wiele lat, oddana została na jakąś aukcję dobroczynną – teraz już tylko dyktował.
A pod oknem, na kanapie z szarym obiciem – Stanisław Lem, zawsze z tym samym błyskiem w oku i żywością reakcji, od pierwszej chwili rozpoczynający monolog pełen pasji, humoru, a czasem i furii. I choć wiedziałem, że z jego zdrowiem nie jest dobrze, że zdarzają się zapaści krążeniowe, z których lekarze z trudem go wydobywają – po jednej z nich powitał mnie wesoło: Wie Pan? Trochę umarłem, ale nie do końca! – irracjonalnie wierzyłem, czy raczej chciałem wierzyć, że te spotkania będą trwały jeszcze długo. Coraz kruchsze ciało więziło przecież umysł wciąż tak samo chłonny, wielostronny i ciekawy świata. Miałem zresztą czasem wrażenie, że pisarz zmienia się z wolna w jedną z wykreowanych przez siebie istot...
14.
Ostatni z tych czwartków wypadł 9 lutego. Kiedy przyjechałem, Stanisław Lem był wyraźnie poruszony. Jeden z rosyjskich portali internetowych zaprosił użytkowników do zadawania pisarzowi pytań i właśnie przyszła pierwsza porcja głosów. Prawie wszystkie pochwalne, niektóre niemal wyznawcze. „Grad pochwał zupełnie mnie oszołomił, choć domyślam się, że te głosy zostały odcedzone z większej liczby” – mówił. I próbował, bardzo serio, odpowiedzieć na niektóre z pytań: o współczesne lęki ludzkości, o wojnę w Iraku, o swoje miejsce w polskiej kulturze i swój stosunek do Lwowa...
Następnego dnia znalazł się w szpitalu. Potem były kolejne tygodnie bezskutecznych zmagań lekarzy o jego życie i wreszcie przyszedł poniedziałek 27 marca. Sięgnąłem wtedy po „Tygodnik” z tym ostatnim felietonem i znalazłem w nim wypowiedź jednego z rosyjskich internautów, który najpierw cytuje zdanie Lema, że świat należy zmieniać, w przeciwnym razie on zacznie w niekontrolowany sposób zmieniać nas, a potem tak je komentuje: „Nie będę odpowiadać za cały świat, ale mnie zmienił Pan na pewno. Na lepsze, oczywiście!”. Myślę, że niejeden czytelnik Stanisława Lema mógłby się pod tym komentarzem podpisać.
Tomasz Fiałkowski
Wykorzystane w tekście wypowiedzi Stanisława Lema pochodzą z następujących źródeł: „Autobiografia” (napisana dla „New Yorkera” w lutym 1983), cyt. za publikacją w „Gazecie Wyborczej” z 1-2 IV 2006, tłum. Tomasz Lem; „Świat na krawędzi”. Ze Stanisławem Lemem rozmawia To-masz Fiałkowski, Kraków 2000; „Tako rzecze... Lem”. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków 2002; „Krótkie zwarcia”, Kraków 2004.