UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.20 (30 Votes)

Spis treści



Trudności towarzyszą produkcji nie tylko filmów wybitnych. Ze zgrozą oglądałem w telewizji pana "Śledztwo" zrealizowane przez Marka Piestraka, a to był przecież swego czasu "półkownik".

- Piestrak bardzo zapalił się do adaptowania moich książek, znacznie gorzej było z efektami. Ale w przypadku "Śledztwa" potrafię docenić bezkompromisowość autora. Film powstawał bowiem za bardzo niewielkie pieniądze, w co najmniej nietypowych okolicznościach. Piestrak udając wariata wtargnął na przykład z kamerą do Scotland Yardu i za darmo nakręcił tam sceny, które dla filmu okazały się bezcenne. Jeździł też o czwartej rano autostradami londyńskimi i robił zdjęcia, które później wywoływał w łazience cioci. Powiedzmy sobie szczerze, że w takich warunkach nic dobrego nie mogło się z tego urodzić. Kiedy zatem dostrzega się cały kontekst nazwijmy to - pozafilmowy - mija ochota do pastwienia się nad dziełem, choć temat byłby wdzięczny. Niestety Marek Piestrak nie poprzestał na jednym przykrym doświadczeniu i zrealizował jeszcze "Test pilota Pirxa" według mojej "Rozprawy", gdzie wiało tandetą i nudą w stopniu już niebywałym.

O ile filmy Piestraka można uznać za mniej lub bardziej zręczne wprawki reżyserskie, o tyle "Szpital Przemienienia" w reżyserii Edwarda Żebrowskiego, w dosyć powszechnej opinii, uchodzi za najbardziej dojrzałą ekranizację pańskiego utworu w polskim kinie.

- W dosyć powszechnej opinii - wyłączając moją własną. Żebrowski obiecał mi pokazać zarówno scenariusz, jak i sam film przed kolaudacją, ale nigdy tego nie zrobił. Dosyć perfidnie wykorzystał moment, kiedy wyjechałem za granicę i w tym czasie - bez mojej zgody i wiedzy - zrealizował film. Po powrocie do kraju nie tylko nikt nie zapytał mnie o zdanie, ale i sam obraz był już pokazywany w kinach. Stosunkowo dobre przyjęcie dzieła Żebrowskiego szalenie mnie poirytowało, bo ja na ekranie zobaczyłem wyłącznie rozmaite elementarne nonsensy, których przecież nie mogłem napisać. Reżyserowi nie wystarczyło, że Sekułowski popełnił samobójstwo, kazał mu jeszcze dodatkowo zlizywać z dywanu truciznę. Szpital został w filmie całkowicie zakatrupiony przez Niemców, a nawet w czasie drugiej wojny światowej dowódca jednostki niemieckiej nie mógł ot, tak sobie, mordować kogo popadło. Najprawdopodobniej Niemcy uśmierciliby pacjentów, ale nie lekarzy, którzy mieli pewną szansę na ocalenie. Podobnych głupstw była w filmie cała masa, a ja jestem w końcu z wykształcenia lekarzem i nie mógłbym sobie pozwolić na wypisywanie nieodpowiedzialnych medycznych kłamstw.

Wszystkie te niedociągnięcia wydają mi się jednak drugorzędne dla filmu, który jest przede wszystkim bardzo śmiałą parabolą ludzkiego losu w czasach zniewolenia. Każdego zniewolenia.


- Użył pan identycznego argumentu, co większość naszej opozycyjnej krytyki. Na początku lat 80. "Szpital Przemienienia" postrzegany był właśnie jako (naciągana, moim zdaniem) metafora postawy wobec fanatyzmu i ludobójstwa i w związku z tym nie za bardzo spodobał się ówczesnym decydentom. Już sam ten fakt wystarczył, żeby niektórzy uznali film za arcydzieło. Według mnie natomiast stosunek władz komunistycznych do filmu nie jest żadnym kryterium artystycznej wartości - ani na plus, ani minus. Bez względu na wszystkie laurki, nigdy nie lubiłem tego filmu.

Zastanawiam się, czy istnieją jakieś adaptacje, z których byłby pan, choćby częściowo, zadowolony. W poświęconym Andrzejowi Wajdzie, "oscarowym" numerze "Tygodnika Powszechnego" chwalił Pan jego "Przekładaniec", czyli jednak...


- "Przekładaniec" Wajdy należy do chwalebnych wyjątków, może dlatego, że sam napisałem scenariusz, co raczej mi się nie zdarza. Wajda usiłował zresztą odmienić kolejność scen, ale mu nie wyszło. "Przekładaniec" sprawdził się do tego stopnia, ze przedstawiona historia wydała mi się nawet bardziej zrozumiała w filmie, niż w noweli. Podobała mi się też mało znana wersja "Wyprawy profesora Tarantogi" w reżyserii Macieja Wojtyszki. Odnalazłem u Wojtyszki pełne pokrewieństwo duchowe z moim własnym spojrzeniem na ten tekst, który jest przecież satyryczny, a nawet groteskowy. No, ale jak sam pan widzi, zbyt wielu pozytywnych przykładów nie jestem w stanie odnaleźć.