UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

Serwis lem.pl używa informacji zapisanych za pomocą cookies (tzw. „ciasteczek”) w celach statystycznych oraz w celu dostosowania do indywidualnych potrzeb użytkowników. Ustawienia dotyczące cookies można zmienić w Twojej przeglądarce internetowej. Korzystanie z niniejszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci końcowego urządzenia. Pliki cookies stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika i przeznaczone są do korzystania z serwisu lem.pl

1 1 1 1 1 Rating 4.56 (48 Votes)

Image

Śledztwo to powieść na pozór staroświecka, w tradycyjnym, angielskim stylu. Im dalej jednak zagłębiamy się w zagadkę, tym bardziej odległe zdaje się jej rozwiązanie, a przy tym świat powieści — z poczciwej dekoracji do konwencjonalnego "przestępstwa" —przemienia się w nowoczesną wizję świata-chaosu, świata przepełnionego, w którego labiryncie szukać sobie musimy nowych, nie zawsze godnych zaufania przewodników.

5.00 out of 5 based on 2 ratings2 user reviews.
Świat według Lema Reviewed by J.A.M. on . Z początku w tej książce trudno poznać rękę Stanisława Lema. Klasyczny anglosaski kryminał na peryferiach Londynu z głównym bohaterem nieco mniej zdolnym niż ci z Conan Doyle'a albo Agaty Christi (choć ten przeklęty Sheppard - zwierzchnik bohatera - wie zawsze wszystko najlepiej...). Mroczny klimat przycmentarnych kostnic też nieco różni się od świata odnalezionego w "Solaris", "Dziennika gwiazdowych" czy innych. Znikające w tajemniczy sposób zwłoki, przy których wcześniej odnotowywano makabryczne zmiany ułożenia rąk, nóg... Śledczy chwyta się kilku tropów, które skrupulatnie sprawdza żadnemu do końca nie dowierzając - sam czytelnik nie wie któremu wyjaśnieniu dać wiarę. Z każdym kolejnym etapem śledztwa Autor pozbawia nas kryminału częstując za to fantastyką naukową lub też... swoja filozofią przypadku! Wypominano Lemowi błędy w "Śledztwie" - że Londyn ma niewłaściwą topografię, że metro źle funkcjonuje, że pogoda tam taka szablonowa... Któż jednak myśli szukać poprawności nazw małych angielskich miejscowości, gdy w głowie napastliwie rozpycha się wizja ludzkiego ciała powstającego z martwych, odgryzająca płótno z zasłony by móc się przyodziać a następnie uciekająca poza przycmentarną kostnicę? Gdzie by się ktoś martwił powtarzalnością mgły w "Śledztwie" gdy nie może znaleźć odpowiedzi na pytanie "Przed czym u licha ten policjant uciekał z bronią w ręku, z tak ogromna trwogą, że wpadł pod samochód?" Lem jednak powyższych scen nie opisuje, On tylko sprawia, że samemu zaczniesz je sobie wyobrażać... Nawet jeśli zakończenie przynosi pewien zawód, to jednak pozostawia w głowie mętlik - taki sam jaki ogarnia świat według Lema. Rating: 5 5
Życie (po życiu?) i cała reszta... Reviewed by R.E.M. on . „Śledztwo jest całkiem przyzwoicie napisane i stwarza spore napięcie”. Stwierdził mistrz. I recenzuj je tu teraz. Kiedy już Roma locuta! Albo zachęcaj (lub zniechęcaj) nieobeznanego Czytelnika. Zwłaszcza po znakomitym eseju J. Jarzębskiego (obok). Jakby było jeszcze coś do dodania. No, ale jeśli rzeczywiście byłoby jeszcze coś do dodania, to może wypadałoby zacząć od tego, że grając konwencją detektywistyczną Lem już na dzień dobry wywraca kota ogonem. (Nomen omen zresztą, jako, że i kocisko okazuje się jednym z wielu podejrzanych o całe to zamieszanie.) Z pozoru wszystko zdaje się zaczynać jak „konwencjonalny” Pan Bóg przykazał. Czyli zbierają się u pana Szefa różni panowie śledczy i panowie analitycy. No i pada wreszcie sakramentalne pytanie „kto?”, a my już zacieramy ręce na ciąg dalszy. Tyle, że ani przez chwilę nie chodzi o obiecujące „kto zabił?”, a zupełnie przeciwnie (sic!). No, może nie tak do końca „przeciwnie”, bo w gruncie rzeczy to aż do tego końca nie wiadomo, jak to jest z tym „ożywaniem”. Czy nie zręczna mistyfikacja? Może. Halucynacja? Też może. (Bo to diabli wiedzą co może sobie uroić skołowany prowincjusz, choćby i w mundurze posterunkowego, drepcący w kółko we mgle wokół cmentarnej kostnicy.) I co to w ogóle za postawienie na wstępie pytania, że „nie: kto zabił, a przeciwnie?” Hm... Może właśnie w tym „negatywie” powieści detektywistycznej (patrz J. Jarzębski) tkwi klucz do całej tej makabrycznej historyjki. Bo przecież nie żadnej historii przez wielkie „H”. Ot, takie tam przesunięcia ciał względem trumien. Mniejsze lub większe, ale w skali całego kraju właściwie niezauważalne. Taki błąd statystyczny w ogólnoświatowym porządku. No, chyba że tego porządku nie ma. I że do pod tą małą historyjką odkryjemy niemałą przypowiastkę filozoficzną. („Autor, który będzie chciał w przyszłości napisać powieść pseudokryminalną, a filozoficzną podtekstowo, lub nowy rodzaj Zbrodni i kary, będzie się musiał dwa razy zastanowić, nim popełni taką lekkomyślność, bo dzieło zapewne zginie z oczu znawców, wylądowawszy między Agatą Christie i Chandlerem” – stwierdzi po latach sam Autor, filozofując sobie od przypadku do przypadku, a zdaje się że a propos.) Czyli? Ano mamy chyba przypowiastkę o tym, że pod pozorem porządku może kryć się tylko zręczna mistyfikacja. Taka halucynacja, czyniona przez logikę, która - wciąż tonąc - chwyta się kurczowo ostrych dogmatów swej naukowej pseudo-wiary. Złudzenie porządku jest w takim razie wygodne, bo pozwala nie dbać o „ogólną teorię bezsensu”, szydzącą w żywe oczy z oczekiwanego porządku „życia i całej reszty” (jakby powiedział Allan S. Konigsberg, czyli nie zawsze niepoważny Woody Allen). I to takiego bezsensu, przed którym bezradnie staje już nie abstrakcyjna nauka (J. Jarzębski), ale po prostu zwykły facet. Ani zdolny, ani szczególnie wykształcony. Przeciętny właściwie, tyle że zaangażowany. Przeciętnie spostrzegawczy (bierze własne odbicie za inną istotę), a równie skuteczny w rozwikływaniu większych i mniejszych zagadek (jakieś upiorne jęki i skrzypienia w mieszkaniu), detektyw Gregory będzie sobie z coraz większym zaangażowaniem dreptał w kółko po Londynie i okolicach, tropiąc podejrzanych „sprawców” i bardziej jeszcze podejrzane „ofiary”, a my będziemy kluczyli wraz z nim, siedząc mu „na barana”, aż tu nagle okaże się że… że minęło te 200 stron powieści i pora kończyć Śledztwo. Bo - prawdę mówiąc - i tak trwało już trochę za długo jak na standardy najlepszej policji świata. A inne sprawy czekają, o czym przypomina Szef. I jakie wnioski, panie detektywie? Mamy coś? No? I co my tu właściwie mamy? Tak w ogóle? Ano mamy to, co zwykle w życiu. Czyli właściwie nic. Chociaż… może jednak złapaliśmy to COŚ?! Bo wydaje się, że może być i tak. Ale takiej zupełnej pewności to nie ma. Same tylko może, może i może... I – niestety - nic więcej. Ale może nie należy liczyć na nic więcej? Po prostu. Ars longa... et cetera. Więc skoro nie dajesz pan sobie rady z tym życiem (po życiu) panie Gregory, to bierz się pan za tę „całą resztę”! I to już od jutra! Bo - w każdym razie dla pana - panie kolego, causa finita. I tylko Czytelnik może sobie wrócić do śledztwa. Niekoniecznie tego lemowskiego. Chociaż… jak chce, to niech wraca i do Śledztwa. W końcu jest całkiem przyzwoicie napisane. I stwarza spore napięcie. Nawet za drugim razem. R.E.M. Rating: 5 5